Czy plemię Polan, od którego bierze się nazwa Polski i Polaków, istniało w rzeczywistości? Spór – czy tylko naukowy?

Gdzie było terytorium Polan? Jak chce tradycja, na odległych od Chorwatów/Lędziców/Wiślan Kujawach, czy – jak w hipotezie Łuczyńskiego – formacja etnonimiczna Polanie była autentyczną nazwą plemienną?

Stanisław Orzeł

Anonsowany w internecie jako osoba, która kierowała licznymi grantami KBN, FNP, NID, NPRH i NCN – prof. archeologii Urbańczyk zdaje się od lat narzucać, dzięki owym procedurom selekcji wniosków do finansowania w Europejskim Obszarze Badawczym, odpowiednio wyselekcjonowaną interpretację początków polskiej historii. Od 2008 r. prof. Urbańczyk podważa istnienie „plemienia Polan”, od którego bierze się nazwa Polski i Polaków. Popularyzuje publicystycznie tezę, że Polanie „w tekstach źródłowych nie pojawiają się przed rokiem 1000”.

Spór slawisty z archeologiem

Doświadczenia w kierowaniu licznymi grantami nie mogą jednak usprawiedliwiać braków wiedzy historycznej profesora archeologii. Wykazał je już w 2016 r. Michał Łuczyński z Uniwersytetu Jagiellońskiego, publikując artykuł Jeszcze o prapolskim etnonimie Polanie („Slavia Occidentalis” 73/1). Wykazał w nim, że pierwsze źródło wymieniające „etnonim Poloni, czyli Vita s. Adalberti, tzw. Żywot I Kanapariusza, jest datowane na ok. 998–999 rok, a dotyczy wydarzeń z lat 995–997, wiadomości w nim zawarte pochodzą więc bezsprzecznie sprzed zjazdu gnieźnieńskiego [rok 1000, czyli przed datą wymyśloną przez Urbańczyka – S. O.]. Znajdujemy w nim wzmiankę: Bolizlav Polanorum duce ‘Bolesław książę Polan’. (…) Drugą kwestią, którą należy na wstępie wyjaśnić, jest niezasadność kwestionowania wiarygodności tzw. Latopisu Nestora z XII wieku (Powieści minionych lat, w skrócie PVL), podającej szczegółowe informacje o plemieniu srus. Poljanie, niewątpliwie pochodzące z autopsji, na co zwraca uwagę szereg autorów.

Jak można sądzić, źródło łacińskie odnosi się do Polan zamieszkujących bliżej nieokreślone terytoria na terenie późniejszej Polski, staroruskie – do Polan zasiedlających Naddnieprze i okolice Kijowa. Interesujący tu nas etnonim został zatem potwierdzony niezależnie przez dwa źródła historyczne i podważanie ich wiarygodności nie wydaje się uzasadnione.

Niezależne poświadczenie tych nazw i ich niewątpliwy autentyzm świadczą o istnieniu odpowiedniego etnosu/odpowiednich etnosów określanych za ich pomocą. Pozwala to zakwestionować główną tezę P. Urbańczyka o pseudoetnonimie Polanie, a także podobnie krytyczny stosunek tego badacza do etnonimu Wiślanie (łac. Uuislane), poświadczonego przez II część tzw. Geografa bawarskiego z początku X wieku. Podważanie wiarygodności tekstów źródłowych należy w tym wypadku ocenić jako pozbawione podstaw, a próbę sklasyfikowania staroruskiego etnonimu jako pseudoetnonimu pochodzenia literackiego – za nieprzekonującą” (M. Łuczyński, jw., s. 105–106).

Archeolog Urbańczyk odrzuca w swojej publicystyce „potwierdzenie w Powieści minionych lat funkcjonowania nazwy „plemienia” Polan, co miałoby odpowiadać […] zjawisku podwójnego, a nawet wielokrotnego występowania nazw etnicznych na różnych, często odległych od siebie obszarach”… Twierdzi – wbrew faktom – że „istnienia Polan nie potwierdza (…) żadne źródło z pierwszego tysiąclecia”. Wychodząc od tego fałszywego twierdzenia – „opierając się na faktach źródłowych” jakoby, przyjmuje założenie, że „że pseudoetnonim Poloni/Palani/Poleni pojawił się dopiero na początku XI wieku w szeregu dokumentów związanych z przyjmowaniem ogólnej nazwy politycznej przez wieloetniczne państwo Bolesława Chrobrego (…)”. (…)

Jeszcze poważniejszy zarzut archeologowi Urbańczykowi stawia autor komparatystycznej analizy Podanie o Piaście i Popielu, prof. Jacek Banaszkiewicz. Pisze on – nie bez ironii: „Właściwie w interpretacyjnej robocie źródłowa opowieść ma drugoplanowe znaczenie wobec »historycznej mądrości« badacza, jego wiedzy i rozpoznania, co też tam w przekazie ciekawego i »dziejowego« jest lub być powinno. W przypadku Piastowej sagi – jak pokazuje świeży przykład pióra Przemysława Urbańczyka – jej przekaz narracyjny w zasadzie przeszkadza temu specjaliście w przygotowaniu czytelnikowi właściwego historycznego wykładu treści pomieszczonych we wspomnianym zabytku. Wnikliwe i doświadczone oko znawcy łapie pewne występujące w narracji szczegóły powołanej do życia rzeczywistości i te ją zdradzają – dezawuują jej ideowo-mitologiczny sztafaż i prowadzą do prawdy niefabularnej. „Pozbawiając Gallową opowieść zbędnych ozdobników, uzyskamy niemal podręcznikowy opis procesu tworzenia wczesnośredniowiecznego państwa dynastycznego. Przejęcie dominującej pozycji przez człowieka wybranego przez »lud« niezadowolony z poprzedniego przywództwa, to przecież typowy scenariusz rozwiązywania kryzysu władzy w organizacjach wodzowskich” (R. Urbańczyk, Trudne początki Polski, Wrocław 2008, s. 181n.).

Badacz ten jest w szczęśliwym położeniu: po prostu wie, jakie to są „zbędne ozdobniki” opowieści Galla, i wie także, co w gruncie rzeczy »relacja Anonima oferuje«.

Dla archeologa Urbańczyka nazwy Polanie nawet do czasu XI-wiecznych źródeł niemieckich lub czeskich, czyli zależnych od cesarskich Niemiec – nie ma. Natomiast w hipotezie Łuczyńskiego: „według wyraźnego świadectwa PVL Polanie byli odłamem Lędzan, którzy pierwotnie zamieszkiwali rejon Dunaju, a następnie wskutek najazdu „Wołochów” (tzn. najpewniej Rumunów) zostali wyparci w kierunku Naddnieprza (grupa wschodnia) oraz Wisły (grupa zachodnia). Nie widać więc obiektywnych przesłanek, by uważać zachodnich Polan za plemię wielkopolskie (kujawskie), jak niemal powszechnie przyjmuje historiografia. Zgodnie z wyraźnym świadectwem tekstu źródłowego, Polanie powinni być lokalizowani w Małopolsce, tym bardziej że – w świetle analizy źródeł historycznych – właśnie w związku z Małopolską wspominani są w najwcześniejszych źródłach dotyczących ich zachodniosłowiańskiego odłamu. Jak już wspomniano wyżej, Żywot I Kanapariusza (ok. 998) w kontekście wydarzeń z 995 roku określa Bolesława Chrobrego jako księcia Polan (łac. Polanorum duce).

Tymczasem Chrobry, jako siostrzeniec księcia Bolesława II, pod zwierzchnictwem czeskim zarządzał Krakowem i podległymi mu pertynencjami (łac. civitas Craccoa z Dokumentu praskiego) aż do 992/993 roku, gdy po śmierci Mieszka I najechał państwo gnieźnieńskie i scalił obydwa civitas w jeden organizm państwowy, od 1002/1003 roku określany w źródłach łacińskich jako Polonia, Polenia, Polania itd.

Pierwotnie jednak zakres semantyczny tej nazwy prawdopodobnie nie obejmował całego terytorium państwa, jak o tym świadczy chociażby analiza odpowiednich fragmentów żywotów św. Wojciecha. Należy zauważyć, iż epitet Chrobrego Polanorum (tj. najpewniej ppol. *polanьsk) wyraźnie wskazuje, iż panował on nad plemieniem Polan w sensie przede wszystkim militarnym. (…) Nomenklatura wskazuje na geograficzny aspekt tego typu tytulatury i pozwala szukać genezy przydomku Chrobrego w »krainie Polan«, gdzie by na trwałe do niego przylgnął i stał się na tyle stałym epitetem, że funkcjonował nawet to podbiciu sąsiednich terenów. Skądinąd wiadomo, że przed 992 rokiem Chrobry przez blisko dekadę zarządzał Krakowem, a dzielnicą, gdzie mógłby nabyć taki tytuł, była najprawdopodobniej właśnie Małopolska zachodnia (…)”.

Dalej zaczynają się językoznawcze – tym razem – uroszczenia M. Łuczyńskiego: „Zgodnie z tą interpretacją kraina Polan zaczynała się na Nowotarszczyźnie. Jednoznacznie wskazuje to na małopolski zasięg występowania tego etnonimu” – pisze Łuczyński. Wprawdzie zaraz wskazuje właściwy trop, pytając: „Jak wobec tego zapatrywać się na tradycyjną interpretację lokującą »Polan« na Kujawach? Kwestia w dużej mierze wyjaśnia się dzięki bliższej analizie najwcześniejszych zapisów. Żywot II Brunona (z 1004 roku) jest drugim źródłem potwierdzającym funkcjonowanie formacji etnonimicznej Polanie. Zawiera on wzmiankę o Śląsku jako „Polanicis terris” (…)”. Nie rozwija jednak tego wątku.

Rodzi się pytanie zasadnicze: gdzie było owo terytorium Polan? Jak chce tradycja, na odległych od Chorwatów/Lędziców/Wiślan Kujawach, czy – jak w hipotezie Łuczyńskiego – „formacja etnonimiczna Polanie była autentyczną nazwą plemienną. Była to nazwa podrzędna w stosunku do Lędzanie, co jest zgodne z treścią PVL i nie stoi w sprzeczności z tzw. Geografem bawarskim, który wspomina o Lędzianach w Małopolsce wschodniej (oraz o Wiślanach w zachodniej). W wymienionych przez niego Wiślanach zasadnie można dopatrywać się Polan – Lędzian osiadłych w dorzeczu Wisły lub konglomeratu Polan oraz innych pomniejszych plemion, określonych tą nazwą zbiorczą derywowaną od hydronimu Wisła”?

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Polanie istnieli przed X wiekiem” (cz. I) znajduje się na s. 16 i 17 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Polanie istnieli przed X wiekiem” (cz. I) na s. 16 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Na podstawie współczesnych wydarzeń widać, że antypolskie stereotypy niewiele się w Niemczech od 100 lat zmieniły

Opór Polski wobec dyktatu chwilowej większości koalicyjnej w instytucjach europejskich jest – jak od wieków – oporem przeciw tyranii, która chciała złupić i zniszczyć Europę i jej kulturę.

Stanisław Orzeł

Tocząca się za parawanem „koronakryzysu” hybrydowa wojna (…) godzi nie tylko w suwerenne prawa większości Polaków, ale i innych społeczeństw europejskich, które mają zostać sprowadzone do roli bezwolnej siły roboczej berlińsko-brukselskiego establishmentu. (…)

Dlatego opór Polski wobec dyktatu chwilowej większości koalicyjnej w instytucjach europejskich jest – jak od wieków – walką „za Waszą i naszą wolność!”. Jak pod Legnicą, Wiedniem czy Warszawą – oporem przeciw niszczycielskiej tyranii, która chciała złupić i zniszczyć Europę i jej kulturę.

Jak bardzo nie jest to nic nowego w „demokratycznych” Niemczech, (…) niech świadczy lektura fragmentów mało znanego opracowania o wystąpieniach antypolskich w Niemczech podczas wojny Polski z bolszewikami w 1920 r., autorstwa M. Piotrowskiego, Polacy w Niemczech w okresie wojny bolszewickiej 1020 roku i ich reemigracja („Roczniki Humanistyczne” tom XLVIII, zeszyt 2, 2000, s. 265-277).

Wystąpienia antypolskie

Szykany, którym w sierpniu i wrześniu 1920 r. poddana została ludność polska w Niemczech, miały bezpośredni związek z kulminacją toczącej się wojny polsko-sowieckiej, jak również plebiscytem i powstaniami na Górnym Śląsku.

15 sierpnia 1920 r. rozpoczęła się bitwa o Warszawę decydująca o losach wojny, o istnieniu państwa polskiego i przeniesieniu rewolucji na zachód. Wielu lewicowo nastawionych Niemców i różne organizacje z niecierpliwością oczekiwały zwycięstwa bolszewików. Próbowano także komunistycznej agitacji wśród Polaków, lecz dała ona mizerne rezultaty.

Ze sprawozdania rządu Minsteru (Regierung Münster, Bericht über den Stand der Polenbewegung im Westen Deutschlands in der Zeit vom 1. September 1920 bis 1. September 1921) wynika, że już w lipcu 1920 r. komuniści w Zagłębiu Ruhry rozpoczęli akcję agitacyjną wśród Polaków, zwołując w Gelsenkirchen „polsko-komunistyczne” zebranie. Pomimo zakazu Zarządu tamtejszego polskiego Komitetu Miejscowego, na zebranie przyszli niektórzy Polacy (verschiedene Polen).

Głównym mówcą był zagraniczny komunista Pawłowski, który oprócz propagowania komunistycznych idei szkalował prowadzoną przez Polskę wojnę przeciwko bolszewikom. Jednakże ze strony obecnych Polaków dostał zdecydowaną odprawę, tak iż wystąpienie swoje musiał zakończyć przed czasem.

Podobnie posłuchu wśród Polaków nie zyskała komunistyczna agitacja w Oberhausen-Altsaden, Hamborn i Bochum, gdzie próbowano stworzyć osobną polską sekcję komunistyczną. Polacy przerywali wystąpienia i wychodzili z sali. Nieliczni dający posłuch komunistom wstąpili do niemieckiej VKPD.

Dla wielu przegrana Polski byłaby obaleniem przynajmniej części postanowień traktatu wersalskiego. Stąd też wielka irytacja i protesty Niemców przeciwko wcielaniu optantów niemieckich w szeregi walczącego wojska polskiego. (…)

Naciski Niemców i niemieckich Górnoślązaków stawały się […] coraz bardziej powszechne i groźne. Wzmogła się także policyjna inwigilacja środowiska polskiego, zwłaszcza górnośląskiego w głębi Niemiec. Według opinii Barciszewskiego – szczególną grupą zainteresowań stali się właśnie Górnoślązacy, podjudzani zarówno przez wspominane środowiska, jak i przez wielkich właścicieli hut i kopalń. Zajścia na Górnym Śląsku spotęgowały kontrreakcję do tego stopnia, że nikt nie chciał przyjąć odpowiedzialności za bezpieczeństwo Polaków biorących udział w jakichkolwiek zebraniach. Bojówki niemieckie bezkarnie napadały na lokale, rozbijając zgromadzenia, bijąc obecnych i tłukąc urządzenia. W piśmie prezydenta policji z Essen do Regierungspräsidenta w Düsseldorfie z dnia 29 października znalazły się słowa: W ślad za brutalnymi zbrodniami Polaków przeciw Niemcom na Górnym Śląsku, wschodnich i zachodnich Prusach w końcu sierpnia tego roku w Okręgu Przemysłowym także wśród niemieckich robotników zrodziła się wielka zawziętość.

Irytacja Niemców pogłębiła się po wyjściu na jaw (w końcu sierpnia 1920 r.), że dwóch przewodniczących niemieckich związków Heimattreuer Oberschlesier „zdradziło niemiecką sprawę” i okazało się, że są nastawieni propolsko. 29 sierpnia grupa młodych Niemców z obozu dla uchodźców napadła na uczestników polskiego zebrania w Essen, przypuszczając, iż pośród nich znajduje się wspomnianych dwóch „zdrajców”. Pobito dwie osoby, z których jedna należała wcześniej do Heimattreuer Oberschlesier, lecz nie była tą poszukiwaną. Tego samego dnia rozbito jeszcze jedno polskie zebranie, demolując lokal, w którym się ono odbywało. (…)

Przedstawiciele wychodźstwa próbowali szczegółowo zainteresować problemem przebywającego w Toruniu Prezydenta Rady Ministrów, Wincentego Witosa. Premierowi, za pośrednictwem wojewody pomorskiego Jana Brejskiego, zostało doręczone pismo sporządzone 9 września 1920 r., (…) w którym przedstawiono dziewięć z dwunastu (…) uchwał powziętych na licznych wiecach na zachodzie Niemiec przeciw tamtejszym Polakom. Brzmiały one następująco:

1) Aby wydalić wszystkich radikalnych Polaków, 2) aby wydalić wszystkich Polaków, których rodziny zamieszkują w kraju, 3) aby szkółki polskie pozamykać i na dalsze otwieranie nie zezwalać, 4) aby towarzystwa Sokole rozwiązać i Czytelnie Ludowe pozamykać, 5) aby Banki polskie obłożyć aresztem, 6) aby Polakom przy przeprowadzkach ścisłą kontrolą przeprowadzić, 8) aby zebrania polskie mieć pod ścisłą kontrolą policji, 9) aby śledzić Polaków, czy nie tworzą wojska polskiego, które by w razie obsadzenia przez koalicją z zagłębia przemysłowego westfalsko-nadreńskiego nie było pomocnym wojskom koalicyjnym (AAN, PRM, sygn. 19676/20, k. 41).

(…) Interwencje nie wpłynęły na zmianę położenia ludności polskiej w Niemczech i jedynym ratunkiem zdawała się być bezpośrednia akcja odwetowa na ludności niemieckiej zamieszkałej na terenach byłej Dzielnicy Pruskiej. Wobec coraz bardziej wiarygodnych pogłosek użycia siły względem mniejszości niemieckiej w Polsce oraz twierdzeń rządu polskiego o niemożności przeciwdziałania ewentualnym ekscesom, ze względu na złe traktowanie Polaków w Niemczech, sami Niemcy mieszkający w Poznańskiem wystosowali w listopadzie 1920 r. specjalną odezwę do swoich współziomków w Westfalii i Nadrenii. Domagano się w niej natychmiastowego zaprzestania szykan względem Polaków w Niemczech. (…) Brak źródeł nie pozwala na określenie reakcji, jaką wywołała odezwa. Nie wpłynęła ona jednak w widoczny sposób na położenie Polaków w głębi Niemiec. Sytuacja nadal była dramatyczna…”.

Tyle opracowanie M. Piotrowskiego. Na podstawie współczesnych wydarzeń widać, że antypolskie stereotypy niewiele się w Niemczech od 100 lat zmieniły, a i sympatie prorosyjskie i prolewackie pozostały takie same.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Obecny przełom w Unii E. a nauki płynące z historii” znajduje się na s. 6 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Stanisława Orła pt. „Obecny przełom w Unii E. a nauki płynące z historii” na s. 6 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przyczynek do ciągle podgrzewanej sprawy przynależności państwowej Śląska – zwycięstwo w wyborach komunalnych 1919 r.

W 73,15% gmin wybrano 8432 radnych, z czego 6251 (74,12%) wystartowało z list polskich. Śląscy Polacy wygrali w 629 spośród 762 gmin objętych wyborami, w tym zdobyli 100% mandatów w 216 gminach.

Stanisław Orzeł

Dwa i pół miesiąca po krwawym stłumieniu I powstania śląskiego przez nacjonalistyczną soldateskę rządzącej po rewolucji 1918 r. tzw. republiką weimarską socjaldemokracji niemieckiej – na wniosek rządowego komisarza niemieckiego do spraw Śląska, prawicowego socjaldemokraty Otto Hőrsinga, przeprowadzono 9 listopada 1919 r. wybory gminne na obszarze rejencji opolskiej. W tym czasie większość uczestników powstania była aresztowana przez Niemców lub przebywała na emigracji, m.in. w obozach dla uchodźców ze Śląska na terenie Zagłębia Dąbrowskiego. (…)

W takich okolicznościach, mając do dyspozycji bojówki freikorpsów i grenzschutzu, socjaldemokratyczne władze Niemiec były pewne zwycięstwa w wyborach, które – wbrew postanowieniom traktatu wersalskiego – postanowiły przeprowadzić przed wkroczeniem na obszar plebiscytowy cywilnej i wojskowej administracji tzw. Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej dla Górnego Śląska.

Zawarta pod naciskiem Rady Najwyższej Konferencji Pokojowej w Paryżu 1 października 1919 r. polsko-niemiecka umowa amnestyjna po I powstaniu dopuściła do głosowania polskich uchodźców ze Śląska (około 20 tys. ludzi) i wypuszczanych z więzień powstańców, objęła również zwolenników niepodległości Górnego Śląska. Jednak ich sytuację skomplikował fakt, że dwa tygodnie później, 14 października, pruski Landtag przyjął ustawę o utworzeniu w miejsce dotychczasowej rejencji górnośląskiej osobnej prowincji w ramach Prus, odrębnej od prowincji Dolnego Śląska. We władzach nowej prowincji katolicka Centrum-Partei uzyskała przewagę: Joseph Leon Bitta został jej komisarycznym nadprezydentem, a niedawny komiwojażer niepodległości Śląska, Karl Ulitzka, wszedł do rady prowincjonalnej.

Polską kampanię wyborczą władze niemieckie utrudniały nie tylko różnymi manipulacjami prawnymi, np. cofaniem debitu, czyli zezwoleń pruskiego urzędu cenzury na rozpowszechnianie gazet czy ulotek, odmowami na zwoływanie polskich wieców wyborczych lub ich rozwiązywaniem decyzją policji, ale zwłaszcza terrorem niemieckich organizacji paramilitarnych, a także zastraszaniem wyborców przez bojówkarzy Kampforganisation Oberschlesiens (KOOS).

Ponadto polską kampanię wyborczą utrudniały wewnętrzne walki między partiami prawicowymi zwalczającymi PPS, działającą w porozumieniu z niektórymi lokalnymi radami ludowymi. Swoją rolę odgrywały również spory personalne na polskiej prawicy, przez co polscy Ślązacy w sporej liczbie gmin wystawiali listy wyborcze unikające określenia narodowego. I tak do wyborów po polskiej stronie stanęły tak dziwne listy partyjne, jak – przykładowo – partia obywatelska, partie robotników, gospodarzy czy chałupników, partia „ludzi małych” albo związek posiedzicieli domów i gruntów… Mimo to polskie listy wystawiono w 20 spośród 26 powiatów rejencji opolskiej, w tym 6 spośród 7 miejskich, które obejmowały 1028 gmin.

Wynik wyborów był szokiem dla Niemców: w 73,15% gmin wiejskich i miejskich, czyli w 762 spośród objętych wyborami, wybrano 8432 radnych, z czego 6251 (74,12%) wystartowało z list polskich. Śląscy Polacy wygrali w 629 spośród owych 762 gmin, w tym zdobyli 100% mandatów w 216 gminach. Tylko w 18 gminach doszło do równego podziału mandatów. Niemieckie listy wyborcze wygrały tylko w 109 gminach.

Największe zwycięstwa polscy Ślązacy odnieśli w powiatach: rybnickim – 1089 radnych, pszczyńskim – 917, toszecko-gliwickim – 695, strzeleckim – 628, opolskim – 623 i lublinieckim – 417 radnych. Kiedy uwzględniono głosy oddane na wspomniane „zakonspirowane” listy polskie, okazało się, że polscy Ślązacy w rejencji opolskiej zdobyli 6822 mandaty radnych spośród 11 255 możliwych…

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Zwycięstwo śląskich Polaków w wyborach komunalnych na Górnym Śląsku w 1919 r.” znajduje się na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Zwycięstwo śląskich Polaków w wyborach komunalnych na Górnym Śląsku w 1919 r.” na s. 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ksiądz Tomasz Reginek (1887–1974) – gorliwy kapłan i działacz na rzecz autonomii Górnego Śląska związanej z Polską

Przyszłe Państwo Górnośląskie miało pokojowo rozwiązać konflikt polsko-niemiecki o te ziemie. Miało równo traktować wszystkie grupy językowe w dziedzinie języka, kultury i spraw socjalnych.

Stanisław Orzeł

Urodził się 7 marca 1887 r. w Dobrzeniu Wielkim jako syn rolnika Jakuba i Magdaleny z d. Gabriel. (…) Tuż przed wybuchem I wojny światowej, 18 czerwca 1914 r., przyjął święcenia kapłańskie. (…)

Gdy na Górnym Śląsku w początkach listopada 1918 r. zaczęły masowo powstawać na wzór rewolucji rosyjskiej, ale pod kontrolą nacjonalistycznej SPD, rady robotnicze i żołnierskie, które mimo swej rewolucyjnej nazwy zajmowały się głównie najpilniejszym zaopatrzeniem ludzi w żywność, przeciwdziałaniem bezrobociu, brakowi mieszkań i pieniądza, a faktycznie były samoistnie powstającymi organami górnośląskiej administracji, w skład których wchodzili rodowici Górnoślązacy.

Na czele Rady Robotniczej i Żołnierskiej w Raciborzu stanął, nie będący bynajmniej komunistą, brat księdza T. Reginka – dr Jan Reginek. W ten sposób, poprzez związki rodzinne, które dla Ślązaków zawsze były najważniejsze, pod koniec wojny ksiądz zaangażował się w ruch na rzecz autonomii społeczno-gospodarczej Górnego Śląska.

Gdy po ogłoszeniu przez socjaldemokratyczny rząd „rewolucyjnych” Niemiec 13 listopada orędzia zapowiadającego rozdział Kościoła od państwa i laicyzację szkolnictwa katolicka Centrum-Partei podjęła na Śląsku akcję antyrządową, dążąc do skupienia wokół siebie wszystkich katolików bez względu na narodowość – ks. Reginek wraz z bratem oraz przewodniczącym Rady Robotniczej w Wodzisławiu Śląskim, adwokatem, notariuszem, burmistrzem i landratem komisarycznym Rybnika, dr. Ewaldem Lataczem, przystąpił w drugiej dekadzie listopada 1918 r. do realizacji planu usamodzielnienia Górnego Śląska. (…)

Przyszłe Państwo Górnośląskie, według wydanej przez Komitet Górnośląski anonimowej niemieckojęzycznej broszury zatytułowanej Górny Śląsk – niezależne wolne państwo, której autorstwo przypisuje się T. Reginkowi – miało pokojowo rozwiązać konflikt polsko-niemiecki o te ziemie.

Na wzór wielojęzycznej Szwajcarii czy też Belgii, miało równo traktować wszystkie grupy językowe właśnie w dziedzinie języka, kultury i spraw socjalnych. Eksploatowane przez Górnoślązaków bogactwa naturalne kraju miały być wykorzystane na wyraźną poprawę bytu mieszkańców, przy nienaruszalności własności prywatnej. Miał też nastąpić swobodny rozwój Kościoła katolickiego.

Jego utworzenie – jak pisał Piotr Dobrowolski – „miało przyczynić się do lepszego rozwoju krajów Europy środkowo-południowej i rozwiązania wielu problemów społeczno-ekonomicznych na Górnym Śląsku”. Broszura nie określiła ustroju przyszłego państwa. Ewald Latacz oraz bracia Reginkowie utrzymywali wówczas ścisłe kontakty z Józefem Kożdoniem, chcąc, by niepodległe Państwo Górnośląskie objęło również Śląsk Austriacki. (…)

W 1920 r. ksiądz Reginek jako wikary parafii pw. św. Jadwigi w Królewskiej Hucie napisał jeszcze broszurę Die oberschlesische Frage (Kwestia górnośląska), w której wyłożył swoje poglądy na problem autonomii górnośląskiej. Jednak nauczony doświadczeniem emigracyjnym nieufności do Niemców, podczas kampanii plebiscytowej związał się z PKPleb. w Bytomiu.

Oprócz wspomnianej broszury opublikował też Moralność a dobroczynność ludu górnośląskiego. Po plebiscycie podjęto w Związku Górnoślązaków próbę powrotu do haseł neutralizacji Górnego Śląska, ale podczas III powstania jego działalność zamarła. Jeszcze w latach 1922–1923 na czele Związku stał J. Musioł, ale później zaprzestał działalności, a organizacja zanikła.

22 lipca 1923 r. ks. T. Reginek przejął administrację parafialną kościoła pw. św. Antoniego Padewskiego w Rybniku. Do wybuchu II wojny światowej był proboszczem parafii Matki Boskiej Bolesnej w tym mieście, gdzie dał się poznać jako sprawny reformator i organizator życia parafialnego i społecznego (był członkiem rady miasta i rady powiatu). Od 24 lutego 1931 r. ks. Reginek objął funkcję dziekana dekanatu rybnickiego.

W czasie II wojny światowej został wikariuszem generalnym biskupa polowego ks. Józefa Gawliny dla Polskich Sił Zbrojnych na Bliskim Wschodzie i Afryce. Po wojnie nie wrócił na Śląsk. Zaangażował się w opiekę nad polskimi uchodźcami poza Europą. Zamieszkał w USA. Do kraju powrócił w 1973 r. i zamieszkał w Oleśnie, gdzie zmarł 21 stycznia 1974 r. Pochowany został na cmentarzu w Dobrzeniu Wielkim.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Wspomnienie o ks. Tomaszu Reginku” znajduje się na s. 9 i 11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Wspomnienie o ks. Tomaszu Reginku” na s. 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gdyby nie żołnierze z Wielkopolski, którzy stanęli do boju nad Wkrą i pod Ciechanowem – nie byłoby Cudu nad Wisłą…

203 Ochotniczy Pułk Ułanów z Wielkopolski przyczynił się do klęski bolszewickiej 4 armii, pozbawiając jej dowództwo łączności na kilka dni, w których rozstrzygnęły się losy Bitwy Warszawskiej.

Stanisław Orzeł

Przed laty, w jesienny wieczór, słuchałem w rodzinie opowieści o tym, że gdyby nie żołnierze z Wielkopolski, którzy stanęli do boju nad Wkrą i pod Ciechanowem w 1920 r. – nie byłoby „cudu nad Wisłą”… Od ojca słyszałem opowieści o moim starziku, który od Hallera – zanim wrócił na Śląsk do plebiscytu i III powstania – walczył pod Warszawą i o tym, jak Ślązacy powstrzymali atak na Warszawę…

Trochę te opowieści między bajki wkładałem, bo przecież wiadomo: zadecydował genialny manewr Piłsudskiego znad Buga… Jednak „bajki” zaczęły się sprawdzać, gdy jako plutonowy podchorąży, przygotowując lekcje dla kadetów, trafiłem w wojskowych konspektach do Bitwy Warszawskiej na informację o tajnym rozkazie nr 10 000 szefa Sztabu Generalnego, gen. Tadeusza Rozwadowskiego… Wówczas zaczął mi się składać inny obraz teatru działań w tamtych przełomowych dniach 1920 r. A z nim – losy starzika, Ślązaków i Wielkopolan w tych przełomowych dla losów Polski i Europy wydarzeniach. (…)

Rozkaz nr 10 000 gen. Rozwadowskiego

W tych dniach, po odnalezieniu przez bolszewików w mapniku poległego polskiego oficera pierwotnego rozkazu operacyjnego 8358/III z 6 sierpnia, w którym przewidziano w pierwszej kolejności kontruderzenie pod kierunkiem Piłsudskiego znad Wieprza – Tuchaczewski zaczął przesuwać swoje wojska z południa i koncentrować je jak najdalej od pozycji wyjściowych znad Wieprza.

Dzięki złamaniu szyfrów bolszewickich przez zespół wybitnych matematyków i kryptologów Wydziału II Radiowywiadu Biura Szyfrów Oddziału II Sztabu Generalnego pod kierunkiem porucznika Jana Kowalewskiego – jak to określił 10 sierpnia gen. Rozwadowski: „Rozkaz (…) z dnia 8 sierpnia, ustalający zamiary nasze na czas najbliższy, jest mimo wszelkich nakazów najściślejszej poufności już dziś ogólnie znanym. Pierwsze dane wskazują, że i nieprzyjaciel już zna te nasze zamiary i przygotowuje się dlatego bardziej ku północy, dążąc do obronienia swych głównych sił od tak niebezpiecznego dlań uderzenia flankowego z południa.(…) chce przeto osłonić południową flankę swych sił głównych przed naszem uderzeniem, które zamierza sparaliżować jednocześnie naporem owych grup XII tej armji nacierających na Lublin (…) oraz przesuwanymi i bardziej ku północnemu zachodowi (…) armyi XIV i Budionnego. Fakty te zniewalają do pewnych zmian operacyjnych, które tym razem już tylko i wyłącznie zainteresowanym dowódcom przez wgląd w ten rozkaz zakomunikowani zostają (…)”.

Tak zaczynał się odręcznie napisany przez gen. Rozwadowskiego rozkaz o fikcyjnym numerze 10 000.

Podpisali go w kolejności: 1) Naczelny Wódz – Józef Piłsudski, 2) gen. Weygand, 3) gen. Haller i szef jego sztabu pułkownik Zagórski, 4) gen. Latinnik, 5) gen. Rydz-Śmigły i szef jego sztabu płk. Kutrzeba, 6) gen. Nowotny jako łącznikowy frontu południowego, 7) gen. Sikorski jako dowódca północnej grupy, 8) gen. Krajowski i inni.

Stwierdzał on, że: „1) o ile wzmiankowane już przegrupowanie nieprzyjaciela stwierdzonem zostanie i nadal podczas posuwania się bolszewickich głównych sił na Zegrze–Modlin, z tendencją do obchodzenia nas na północ od tej twierdzy, wczas zaraz znaczniejsze nasze siły skoncentrowane zostaną w tym północnym kierunku.

2) 5 armja gen. Sikorskiego: składająca się z: a) dyw. Syberyjskiej w Zegrzu, b) 17. dyw. skierowanej na Nasielsk, c) 18. bryg. 9 dyw. skierowanej na Serock, d) grupy gen. Baranowskiego (jako części dyw. pomorskiej) w okolicach Ciechanowa, e) i chwilowo podporządkowanej mu 18 dyw. p. gen. Krajowskiego w Modlinie, wraz z całą kawalerią gen. Karnickiego,

mają na razie zadanie:

przeszkodzić wciskaniu się dalszemu nieprzyjaciela między Modlin a granicę, zakryć możliwie linję kolejową Modlin–Mława i nie dopuścić do przedostania się bolszew. na Pomorze. W dalszym ciągu zadaniem tej armji będzie uderzenie na północną flankę nieprzyjaciela, częściowe obejście go od północy i zepchnięcie od Narwi ku południowi.

3) Ofensywna Grupa gen. Krajowskiego, która utworzona zostanie z wzmocnionej 18-tej dyw. i całej kawalerii z chwilą, gdy gen. Sikorski całą 9-tą dyw. będzie zjednoczyć u siebie, otrzyma w dalszym ciągu zadanie działania w ścisłej łączności z 5-tą armją, a potem przez Ostrołękę na flankę i tyły nieprzyjaciela (…)”.

Do historii ów rozkaz przeszedł jako zwrot zaczepno-obronny i zadecydował o przebiegu Bitwy Warszawskiej.

Równocześnie 10 sierpnia Tuchaczewski wydał dyrektywę nr 236/op./taj. w sprawie forsowania Wisły. Zakładała ona m.in. głębokie obejście Warszawy od zachodu. Bolszewicki dowódca nie zamierzał wdawać się w bitwę o Warszawę, atakowana miała być jedynie Praga, aby wiązać polskie siły od wschodu. Chodziło mu o obejście stolicy od północy przez dokonanie głębokiego manewru okrążającego, znanego w rosyjskiej sztuce wojennej jako wariant feldmarszałka Iwana Paskiewicza, który w 1831 r. sforsował Wisłę na północ od Warszawy i uderzył na miasto od zachodu. Jednak dowódca Frontu Zachodniego zamierzał go powtórzyć tylko w tej części, która prowadziła do sforsowania Wisły na dużej szerokości na północ od stolicy. Jego celem nie było zdobycie stolicy, ale odcięcie Polski od Bałtyku i zmuszenie jej do całkowitej kapitulacji poprzez odcięcie wojska polskiego od pomocy materiałowej z zachodu. (…)

Realizacja rozkazu 10 000

Jak w takiej sytuacji wyglądała realizacja rozkazu nr 10 000?

Polski wywiad radiowy 13 sierpnia przechwycił depeszę dowództwa Frontu Zachodniego, nakazującą 16 armii bolszewickiej decydujące natarcie na Warszawę. Na tej podstawie gen. Rozwadowski, Haller i Weygand uznali, że konieczne jest natychmiastowe podjęcie działań odciążających, zmniejszających napór wojsk bolszewickich na Przedmoście Warszawskie.

W błędnym przekonaniu, że na Warszawę nacierają główne siły Tuchaczewskiego, rozkazali 5 armii Sikorskiego przejście do kontrofensywy. Tymczasem to właśnie na północnym Mazowszu nacierały ponad dwukrotnie silniejsze siły bolszewików. Zgodnie z tym planem główne siły 5 armii miały uderzyć na Borkowo–Sochocin, a grupa gen. Franciszka Krajowskiego, z 8 Brygadą Jazdy pod dowództwem gen. Karnickiego oraz pięcioma batalionami i czterema bateriami wydzielonymi z 18 DP, miała manewrem zaczepnym osłaniać lewe skrzydło 5 armii, w pierwszej kolejności odrzucając przeciwnika na Płońsk, a następnie – uderzając na Ciechanów.

Kiedy 13 sierpnia 2 pułk ułanów rozgromił pod wsią Milewo bolszewicki 29 pułk strzelców, zabijając lub biorąc do niewoli blisko 270 żołnierzy nieprzyjaciela, dowództwo 8 Brygady Jazdy, zachęcone tym sukcesem, podjęło decyzję o kontynuowaniu marszu w głąb terytorium opanowanego przez bolszewików. W ten sposób, podczas gdy w walkach z nacierającymi bolszewikami o brody na Wkrze wykrwawiała się 5 armia, po południu 14 sierpnia za kawalerią Karnickiego, ugrupowana w dwie kolumny 18 DP z Grupy gen. Krajowskiego ruszyła z Płońska na Raciąż i nie napotykając przeciwnika, weszła w blisko trzydziestokilometrową lukę między nacierającą nad Wkrą 15 armią bolszewicką Kroka a prącą ku Wiśle 4 armią Szuwajewa.

Gen. Krajowski, zorientowawszy się w niezwykle sprzyjającej sytuacji taktycznej, przerwał działania w kierunku północnym, zawrócił 18 DP i skierował ją na Sochocin–Ojrzeń do natarcia na odsłoniętą flankę 15 Armii, a 8 Brygadzie Jazdy rozkazał ubezpieczyć natarcie piechoty 115 p.uł., jednocześnie przeprowadzając rajd na położony na bolszewickich tyłach Ciechanów.

Siły pod osobistym dowództwem gen. Karnickiego, które gen. Krajowski skierował na Ciechanów, liczyły łącznie 770 żołnierzy (w tym 700 kawalerzystów) oraz osiem dział i 14 ckm-ów, a składały się z 2 p.uł., dwóch szwadronów 203 Ochotniczego Pułku Ułanów (wielkopolskiego), dwóch szwadronów 108 p.uł., szwadronu kombinowanego, kompanii szturmowej piechoty i dwóch baterii 8 dywizjonu artylerii konnej. Już pod Glinojeckiem ułani rozbili tabory bolszewików, w tym oddziały sztabowe 18 i 54 bolszewickich dywizji strzelców jarosławskich, biorąc 513 jeńców. W tym czasie „młody” 115 pułk ułanów szarżował na batalion piechoty okopany pod Małużynem, wziął 200 jeńców i 8 karabinów maszynowych.

14 sierpnia był szczęśliwym dniem 8 brygady, która wzięła wówczas do niewoli 713 jeńców, zdobyła 48 karabinów maszynowych, 250 wozów z amunicją, materiałami technicznymi, żywnością oraz 200 sztuk bydła… W nocy z 14 na 15 sierpnia brygada przez Chotum, Lekowo, Przążewo i Gostków obeszła Ciechanów, tak, że o świcie 15 sierpnia jej oddziały czołowe znalazły się cztery kilometry na północ od miasta w rejonie Przedwojewo–Opinogóra. „W Modle, Borkach, Goryszach, Pawłowie i Grzybowie ułani natrafili na kolumny taborowe 4 armii, które zagarnęli do niewoli.

Rosjanie, czując się bardzo pewnie na zajętym terenie, nie wystawili nawet ubezpieczeń, które mogły ich ostrzec. Zabawne było nasze zajmowanie o brzasku wiosek, gdzie bolszewicy najspokojniej zakładali ogniska, by przygotować śniadanie. Śmieszni byli, nie wierząc własnym oczom i przyglądając się lachom, którzy niby śnieg na głowę, zwalili się nie wiadomo skąd.

(…) Dużo trupów kładliśmy po drodze. Żołnierze nie chcieli brać do niewoli” – pisał por. Bohdan de Rosset na łamach „Placówki” (z. XVII, 1920, s. 403).

Około 8 rano brygada Karnickiego „skoncentrowała się w okolicach Niestunia. Po zajęciu dominującej pozycji, około godziny 12 obie baterie rozpoczęły ostrzał wylotów dróg z Ciechanowa w kierunku: Pułtuska, Przasnysza i Mławy. Po krótkim przygotowaniu artyleryjskim atak na północno-wschodni skraj miasta w pierwszym rzucie wykonał 203 p.uł., uzyskując całkowite zaskoczenie. Por. B. de Rosset pisał: „Po ostrej walce z załogą, wojska nasze wkroczyły o godzinie 14-ej, zabijając 400–500 bolszewików, biorąc około 600 do niewoli i szerząc wśród bolszewików niebywałą panikę”.

„Gazeta Poranna” informowała, że kompletnie zaskoczeni bolszewicy chcieli się wycofać z miasta, ale na wszystkich drogach wjazdowych natrafiali na powstańców. „Wobec tego załoga poddała się ludności, która rozbrajała czerwonoarmiejców do spółki z ustanowioną przez bolszewików milicją” („Gazeta Poranna” 1920/216). Zajmowanie poszczególnych części miasta trwało od 3 do 6 godzin, mimo że ułani szybko zajęli koszary w Ciechanowie, dworzec i cukrownię. Było to tym bardziej istotne, że w mieście kwaterował sztab nacierającej ku Wiśle bolszewickiej 4 armii. Jej komandarm Szuwajew w ostatniej chwili uciekł samochodem do Mławy, a jego sztabowcy – do Ostrołęki. W trakcie panicznej ucieczki zniszczeniu uległy jednak dokumenty sztabowe oraz armijna radiostacja. Straty w polskich oddziałach były minimalne.

Bolszewicy, aby zlikwidować ów – jak im się wówczas wydawało – nieprzyjemny incydent, „wysłali na Ciechanów odwody 15 armii, elitarną 33 Dywizję Strzelców Kubańskich Oskara Stiggi, złożoną z ideowych komunistów. Wywołany tym chaos zahamował natarcie Korka i dał przewagę Krajowskiemu, który zajął Wkrę na całej wchodzącej w rachubę przestrzeni”. Wprawdzie atak 33 dywizji zmusił kawalerię Karnickiego do wycofania się pod osłoną nocy do lasów w rejonie Gumowo–Ościsłowo–Rumoka, jednak ów udany rajd polskiej kawalerii miał decydujące znaczenie dla późniejszych wydarzeń w Bitwie Warszawskiej. Gen. Sikorski napisał o nim: „Sukces, odniesiony przez nas 15 sierpnia, posiadał podwójne znaczenie. W pierwszym rzędzie podniósł on ducha żołnierzy, wzbudzając powszechny w szeregach 5 armii entuzjazm oraz gruntując zaufanie podwładnych do dowództwa” (W. Sikorski, Nad Wisłą i Wkrą, Lwów 1928, s. 143).

Znaczenie zagonu na Ciechanów

Zniszczenie jedynej wówczas radiostacji, jaką dysponowało dowództwo 4 armii, spowodowało utratę jej łączności ze sztabem frontu i dezorganizację systemu jej dowodzenia, a także, w pewnym stopniu, całego frontu zachodniego.

Kilkudniowa przerwa w łączności armii Tuchaczewskiego w wyniku utraty tej radiostacji spowodowała, że jej oddziały, nic nie wiedząc o jego rozkazach, nakazujących w związku z zaciekłymi walkami pod Warszawą kierowanie się w jej stronę, parły dalej do wyznaczonych wcześniej celów, tj. do przepraw na Wiśle w Płocku, Włocławku i Toruniu.

W ten sposób ów – zdawałoby się drobny w skali całej operacji Armii Czerwonej – „incydent” okazał się być jednym z kluczowych wydarzeń, którego skutkiem była przegrana bolszewików w całej Bitwie Warszawskiej.

M. Tuchaczewski zauważył, iż „ten wypadek nieznaczny w założeniu, odegrał rozstrzygającą rolę w biegu naszego działania i dał początek jego katastrofalnemu wynikowi. (…) [4 armia – S.O.] Nie otrzymując rozkazów frontu, wystawiła w rejonie Raciąż–Drobin jakieś nieokreślone półubezpieczenie i rozrzuciła swoje oddziały na odcinku Włocławek – Płock. 5 armia przeciwnika była uratowana i zupełnie bezkarnie, mając na flance i tyłach naszą potężną armię z czterech dywizji strzelców i dwóch dywizji jazdy, nacierała dalej na nasze armie 3 i 15. Takie położenie, wprost potworne i nie do pomyślenia, pomogło Polakom nie tylko zatrzymać ofensywę armii 3 i 15, ale jeszcze krok za krokiem wypierać ich oddziały w kierunku wschodnim”.

Co ciekawe – ani bolszewicy, ani Polacy nie od razu zdali sobie sprawę ze znaczenia tego zagonu polskiej kawalerii. Piłsudski w ogóle pominął ów „epizod” w swoim Roku 1920, a po latach również gen. Władysław Sikorski przyznał, że obie walczące strony nie od razu zdały sobie sprawę ze znaczenia tego zagonu 203 Pułku Ułanów.

Według Tuchaczewskiego efekt zagonu na Ciechanów był tak wielki, „że nie tylko generał Sikorski świadczy, iż posiadał decydujące znaczenie dla nierozegranego jeszcze boju o Nasielsk, ale nawet generał Żeligowski stwierdza, że odczuł ulgę aż pod Radzyminem, gdy nieprzyjacielska 21 dywizja strzelców została odwołana na północny brzeg Bugu–Narwi, do odwodu 3 armii broniącej Nasielska” (M. Tuchaczewski, Pochód za Wisłę, Łódź 1989, s. 194).

O wadze utraty tej radiostacji wiedzieli od początku polscy łącznościowcy i kryptolodzy, którzy znali już bolszewickie szyfry i odczytywali naglące rozkazy gen. Tuchaczewskiego. Odbierali też głuchą ciszę po stronie ich adresatów, a sami zagłuszali pozostałe radiostacje wroga, nadając na ich częstotliwościach teksty z Ewangelii św. Jana…

W ten sposób 203 Ochotniczy Pułk Ułanów z Wielkopolski, dowodzony przez mjr. Z. Podhorskiego, przyczynił się do klęski bolszewickiej 4 armii, pozbawiając jej dowództwo łączności na przeciąg kilku dni, w których rozstrzygnęły się losy Bitwy Warszawskiej.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Nie byłoby Cudu nad Wisłą, gdyby nie wydarzył się „cud w Ciechanowie”…” znajduje się na s. 4 i 5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Nie byłoby Cudu nad Wisłą, gdyby nie wydarzył się „cud w Ciechanowie”…” na s. 4 i 5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przewrót kopernikański w niemieckich porządkach pracowniczych: zdrowie ludzi ważniejsze od uboju świń i produkcji trzody

Niskie ceny wyrobów są wynikiem złych warunków pracy i zamieszkania pracowników z zagranicy, o czym „dopiero teraz” – jak w przypadku hitlerowskich obozów zagłady – dowiedzieli się „porządni Niemcy”.

Stanisław Orzeł

Półtora tysiąca pracowników, czyli mniej więcej jedna czwarta załogi niemieckich zakładów mięsnych Tönnies w Rheda-Wiedenbrück, zaraziło się koronawirusem. Wśród nich jest co najmniej kilkudziesięciu Polaków – informowała w czerwcu „Rzeczpospolita”. Zdecydowana większość spośród 900 polskich pracowników tych zakładów nie miała jednak objawów, jedynie kilku wymagało opieki specjalistycznej, ale wyszli już ze szpitala.

Można jednak było temu zapobiec, gdyby ktoś z kierownictwa firmy zareagował na komentarz z 24 marca tego roku na portalu GoWork: „W Tönnies Rheda-Wiedenbrück jest największe skupisko ludzi różnych narodowości i ludzie padają jak kaczki, karetka co chwilę jeździ i co? tam dalej pracują; – Przecież nic się nie stało… Wsio tabu”… (…)

Wydarzenia w Rheda-Wiedenbrück ujawniły opinii publicznej w Niemczech, Unii Europejskiej i na świecie, że niemiecki sektor przetwórstwa mięsnego od dawna zatrudnia pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej (terenu niemieckich projektów tzw. Mitteleuropy od I wojny światowej) w złych warunkach pracy, na umowy o dzieło (tzw. śmieciówki) i narzucając lichwiarskie czynsze za mieszkania.

Według „Straubinger Tagblatt/Landshuter Zeitung” polityczna indolencja przywódców landu, w tym premiera Lascheta, niechętnych, by coś w tym zakresie zmienić, ma ewidentny wpływ na „katastrofalne warunki w nadreńskich ubojniach”. Chodzi m.in. o odejście od powszechnych w tej branży umów o dzieło, „otwierających drzwi do wyzysku pracowników”. Katolicki ksiądz Peter Kossen, który jest duszpasterzem wielu pracowników przemysłu, uważa, że „kobiety i mężczyźni pracujący w zakładach mięsnych są po prostu zmęczeni tymi warunkami życia i pracy. Są traktowani tak, jakby nie mieli ludzkiej godności, jakby byli obywatelami trzeciej kategorii. – Dopóki nie zmieni się tej struktury, zawsze będziemy mieć masowe wybuchy w przemyśle mięsnym” – dodał. (…)

Właściciel zakładów mięsnych C. Tönnies stał się obecnie w niemieckich mediach przykładem chciwego kapitalisty, prowadzącego na rynku brutalną walkę konkurencyjną poprzez obniżanie cen i korzystanie z usług bezwzględnych pośredników. Niskie ceny jego wyrobów są wynikiem niebezpiecznych warunków pracy i niegodnych XXI wieku warunków zakwaterowania tanich pracowników z zagranicy, o czym jakoby „dopiero teraz” – jak w przypadku hitlerowskich obozów zagłady – dowiadują się „porządni Niemcy”. Do tej pory ich nie dziwiło, że mięso w Niemczech – w wyniku wyzysku stosowanego w tym sektorze niemieckiego przemysłu spożywczego – jest dwa razy tańsze niż w sąsiedniej Szwajcarii.

Dopiero w takich okolicznościach federalna minister rolnictwa Julia Klöckner zapowiedziała koniec z dumpingowaniem cen mięsa w Niemczech…

(…) Jako że ten łańcuch produkcji został przerwany, niemieccy hodowcy trzody chlewnej są w coraz poważniejszych tarapatach i uważają, że to oni, a nie jacyś tam gastarbeiterzy ze Wschodniej Europy są najbardziej poszkodowani. – Fakt, że po dwóch tygodniach hodowcy świń nadal nie wiedzą, jak postępować, jest nie do zaakceptowania – mówił Heinrich Dierkes, przewodniczący stowarzyszenia ISN. – Co tydzień wśród dostawców Tönniesa gromadzi się do 100 000 świń i czeka w chlewniach na ubój. Podobnie sytuacja wygląda w hodowlach prosiąt – powiedział dr Torsten Staack, dyrektor zarządzający ISN. – Hodowcy zwierząt są ofiarami zamknięcia rzeźni.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Wyzysk i koronawirus w niemieckich zakładach mięsnych Tönniesa” znajduje się na s. 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Wyzysk i koronawirus w niemieckich zakładach mięsnych Tönniesa” na s. 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Skanalizowanie socjalnego buntu Ślązaków na poziom narodowy uchroniło elity niemieckie i polskie przed rewolucją

„Widziałem rozwiązanie kwestji Śląska w komunizmie zapoczątkowanym w Rosji. Postanowiłem poświęcić się tej idei. Po wyczytaniu z gazet, że Śląsk przypadnie do Polski, idea komunizmu zbladła zupełnie”…

Stanisław Orzeł

Rok 1919 zamienił się w prawie nieustająca falę strajków, w których wzięło udział 452 tys. robotników – gdy cały region liczył ok. 2 miliony mieszkańców. Jeden z inspektorów przemysłowych podsumował, że w 1919 r. „całe pierwsze 9 miesięcy stały pod znakiem niezliczonych dzikich strajków. (…) Jedna fala strajkowa następowała po drugiej. Brutalne wystąpienia przeciw dyrektorom i urzędnikom przedsiębiorstw były zjawiskami codziennymi. (…) Pod kierunkiem komisarza rządowego Hoersinga przywódcy Wolnych Związków Zawodowych, Chrześcijańskich Związków Zawodowych, Niemieckich Związków Zawodowych Hirsch-Dunckera i Zjednoczenia Zawodowego Polskiego czynili wysiłki, aby dodatnio wpłynąć na robotników, skłonić do podejmowania pracy oraz zaniechania aktów terroru. Jednak przywódcy [związkowi] często niedostatecznie panowali nad sytuacją wśród robotników”. (…)

Pod wrażeniem radykalnych, choć żywiołowych wystąpień robotników w miastach, strajki i demonstracje mnożyły się na wsiach Górnego Śląska z dnia na dzień. Ich podłożem była wzrastająca drożyzna i pogarszające się po w wyniku wojny i klęski Niemiec warunki życia ludności.

Z tego okresu datują się wystąpienia robotników leśnych z powiatu namysłowskiego, do których przyłączyli się rosyjscy jeńcy wojenni zatrudnieni jeszcze w tym rejonie. Wystąpienia te nosiły charakter żywiołowy i nie były zorganizowane. Przeciw nim wystąpiły wrocławskie władze kościelne. W liście pasterskim z 22 stycznia 1919 r. w związku z okresem rozpoczynającego się Wielkiego Postu kardynał Adolf Bertram pisał, że do chat śląskich puka nienawiść klasowa, wzywająca do walki przeciwko istniejącemu porządkowi gospodarczemu.

Mimo to pod koniec stycznia 1919 r. wybuchł strajk robotników rolnych w dominium Siemianowice, którym kierowało Zjednoczenie Zawodowe Polskie. Po kilku dniach załoga majątku otrzymała podwyżkę płacy, o czym doniosły „Nowiny Raciborskie”, wzywając robotników rolnych do wstępowania w szeregi ZZP, stojącego na platformie ugody z właścicielami ziemskimi. W styczniowej odezwie do robotników rolnych ZZP apelowało:

„Dopierośmy zrzucili kajdany krępujące naszą wolność i możliwe, że chaos świata przygłusza w nas obowiązki obywatelskie. Nie wolno nam jednak rzucać się w wir walk klasowych, jak to czynią dziś robotnicy Rosji, Niemiec, Austro-Węgier itd. (…) Niech więc rolnicy pracodawcy będą względni i niech im nie brakuje na dobrych chęciach do porozumień, niech i robotnicy rolni zorganizują się w szeregi i karnie w porozumieniu z przywódcami związków żądają słusznych potrzeb, a na pewno unikniemy wstrząśnień, jakie zachodzą w krajach sąsiednich”.

Wreszcie – strajk marcowy 1919 r., wywołany przez komunistów. 5 marca stanęło pięć kopalń i kilka hut, a w następnych dniach strajk rozszerzał się na wieść o starciach w Berlinie komunistów z policją i apelu konferencji 11 największych rad delegatów robotniczych z całej Polski, którzy w Warszawie wezwali do dwudniowego strajku powszechnego z żądaniami wolności obywatelskich i zaprzestania działań wojennych przeciw Rosji radzieckiej. (…) Między 10 a 13 marca strajkowało 35 spośród 63 kopalń, trzy huty i kilka grup kolejarzy. (…)

12 kwietnia II ogólnoniemiecki kongres rad w Berlinie odrzucił wnioski A. Jadascha z Piaśnik o zniesienie stanu oblężenia na Górnym Śląsku, likwidację Grenzschutzu i równouprawnienie na Górnym Śląsku języka polskiego z niemieckim. Mimo to na niektórych strajkujących kopalniach postulaty ekonomiczne uzupełniono żądaniami rozwiązania Grenschutzu, otwarcia granic z Polską, upaństwowienia kopalń. Równocześnie w marcu dochodziło do zaburzeń na wsi w powiecie Strzelce Opolskie. Chłopi występowali przeciwko rekwirowaniu bydła i zboża przez „socjaldemokratyczne” władze Republiki Weimarskiej. Dochodziło do starć z wojskiem, a protestami chłopów kierowali robotnicy przemysłowi. Ostatecznie strajki stłumiło wojsko i policja, a aresztowanych przywódców skazano na wyroki od kilku miesięcy do 15 lat więzienia. (…)

W odpowiedzi na te pacyfikacje KP GŚl. proklamowała na 30 kwietnia 1919 r. strajk generalny. (…) 29 kwietnia stały już kopalnie w Gliwicach, Bytomiu, Rudzie, Knurowie, Bielszowicach, Zaborzu i Donnersmarckhűtte w Zabrzu.

W odpowiedzi komisarz Hőrsing ogłosił zaostrzenie stanu oblężenia na Górnym Śląsku, zawiesił prawo do strajku i zarządził, że robotnicy mogą być przymuszani do kontynuowania pracy w zakładach produkcyjnych. (…) Strajk zbiegł się z obchodami 1 maja na Górnym Śląsku, a w niektórych zakładach – stał się okazją do polskich manifestacji narodowych 3 maja.

Mimo to 4 maja pracę podjęły załogi dwóch kopalń w Zabrzu: „Graf Franz” i „Wolfgang”; i choć do strajku przystąpiły załogi nowych kopalń, m.in. Hedwigswűnschgrube i Charlottegrube, a nawet zakładów Eintrachthűtte na świętochłowickiej Zgodzie – wobec braku scentralizowanego kierownictwa, stopniowo działania strajkowe wygasały.

Jednak w maju przewodniczący Izby Rolniczej z Wrocławia alarmował ministerstwo rolnictwa Prus, że chłopi w różnych częściach Śląska żądają podziału majątków rolnych i sporządzają nawet listy chętnych do nabycia ziemi podworskiej. W powiecie kozielskim we wsi Pawłowiczki doszło wręcz do starć z właścicielem ziemskim miejscowej biedoty wiejskiej, żądającej parcelacji majątku.

Próby wznowienia strajku przez KP G.Śl. i zebranie mężów zaufania górnośląskich zakładów pracy rozbiły wojsko i policja. Dziesiątki robotników straciło pracę lub trafiło do więzień za prawdziwą lub – częściej – domniemaną działalność komunistyczną…

Nie to było jednak przyczyną opadnięcia fali radykalizmu społecznego. Działalność rad robotniczych w większości zamarła w połowie 1919 r., ponieważ zostały rozwiązane w związku z zapowiedzianym plebiscytem na Śląsku.

(…) Przede wszystkim jednak radykalizm społeczny został przejęty przez nurty narodowe: wizje lepszych Niemiec czy sprawiedliwej Polski, roztaczane przed mieszkańcami Górnego Śląska. Można zasadnie twierdzić, że udana próba skanalizowania nastrojów socjalnego buntu Ślązaków na poziom starcia narodowego uchroniła zarówno establishment niemiecki, jak i elity odbudowującego się państwa polskiego przed buntem rewolucyjnym znacznych grup społeczeństwa śląskiego…

Charakterystyczne dla tego procesu są refleksje z francuskiej niewoli górnośląskiego feldfebla z Murcek, opowiedziane po latach socjologowi Józefowi Chałasińskiemu: „Widziałem jedyne rozwiązanie kwestji Śląska w komunizmie zapoczątkowanym w Rosji. W komunistycznej Paneuropie wyobrażałem sobie Śląsk jako samodzielną jednostkę i postanowiłem tej idei poświęcić moją pracę po powrocie. Po wyczytaniu z gazet, że Śląsk przypadnie do Polski, idea komunizmu zbladła zupełnie”…

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Społeczny wymiar powstań śląskich (II)” znajduje się na s. 6–7 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Społeczny wymiar powstań śląskich (II)” na s. 6–7 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powstania śląskie jako przejaw świadomości społecznej i narodowej / Stanisław Orzeł, „Śląski Kurier WNET” nr 73/2020

Na Górnym Śląsku w XIX w. nastąpiło zjawisko „etnoklasy”: podziały etniczne nakładały się na społeczne. Początkowo opór polskojęzycznych Ślązaków przyjął formę ruchu socjalnego, nie narodowego.

Stanisław Orzeł

Społeczny wymiar powstań śląskich (cz. 1)

Społeczny wymiar powstań śląskich często umyka uwadze stron zainteresowanych historyczno-politycznym sporem o ich charakter. Zawężanie przyczyn ich wybuchu jedynie do polityczno-ideologicznego starcia dwóch lub trzech koncepcji kształtowania przyszłych losów ziem śląskich po I wojnie światowej jest wyrazem braku zrozumienia dla głębszych procesów, które je poprzedzały lub przebiegały równolegle do nich i je przenikały.

Przykładem tak płytkiego postrzegania powstań śląskich jest np. artykuł Ryszarda Kaczmarka, zatytułowany Prolog. Powstańcza wojna, a zamieszczony na łamach wydanego przez „Politykę” w 2019 r. „Pomocnika Historycznego” nr/7, zatytułowanego Dzieje Śląska czyli historia na pograniczu – w którym rzeczony profesor, czyli autorytet akademicki, pisze w nawiązaniu do wojny w tytule, że „Powstania śląskie były w istocie trzyletnim konfliktem polsko-niemieckim”. Inny przykład to tekst Dariusza Zalegi Powstania… czyli rewolucja. Górny Śląsk: czas burzy, który ukazał się na łamach miesięcznika „Le Monde Diplmatique – edycja polska” nr 4 już w 2016 r.

Problem polega na tym, że wypreparowanie powstań z kontekstu tego, co się działo pod koniec I wojny światowej na froncie wschodnim, oraz antykajzerowskiej rewolucji w Niemczech, musi prowadzić do kulawej interpretacji faktów.

Oprócz przebudzenia narodowego polskich Górnoślązaków od 2 poł. XIX w. do procesów, które poprzedzały, przenikały lub towarzyszyły tendencjom, jakie doprowadziły do powstań śląskich, należy zaliczyć rosnące zainteresowanie nowych i starych wielkich grup społecznych – takich jak robotnicy i chłopi górnośląscy – organizowaniem się dla obrony i wyrażania swoich indywidualno-grupowych potrzeb i interesów. Kolejnym procesem, który znacząco wpłynął na wzrost nastrojów buntu wśród „poczciwego ludu śląskiego”, były społeczne skutki militarystycznej polityki władz i kapitałów niemieckich podczas Wielkiej Wojny, czyli pozbawienie wielu śląskich rodzin głównych żywicieli zatrudnionych w przemyśle czy w rolnictwie, a w efekcie wymuszenie pracy licznych kobiet w produkcji wojennej, problemy aprowizacyjne w miastach górnośląskich, głodowe stawki płac, a wreszcie – rosnąca buta i arogancja przemysłowców i władz pruskich wobec osób poddanych wojennemu przymusowi pracy.

Stanowiło to podatny grunt pod kolejny proces społeczny, który uruchomił lawinę wydarzeń zakończonych powstaniami śląskimi: przenikanie do świadomości części pracowników na Górnym Śląsku wyidealizowanego przekazu na temat rewolucji w Rosji, a następnie włączenie się najzadziorniejszych z nich w wydarzenia rewolucji niemieckiej od listopada 1918 r. Na tle tych procesów należy dostrzegać znaczenie działań organizacyjnych podejmowanych przez związki zawodowe, propagandę różnych ideologii i koncepcji przyszłości Śląska, uprawianą przez partie i ugrupowania polityczne od prawicy przez centrum po lewicę, ekstremy prawicowe i lewicowe, wreszcie przenikające z zaciszy gabinetów na ulice śląskich miast i wiosek skutki tzw. „wielkiej gry” mocarstw i kapitałów.

Polskie przebudzenie narodowe na Górnym Śląsku

Na Górnym Śląsku w XIX w. mieliśmy do czynienia z klasycznym zjawiskiem „etnoklasy”, sytuacją, gdy podziały etniczne nakładają się na społeczne – uważa dr Jarosław Tomasiewicz. Według niego początkowo opór polskojęzycznych Ślązaków przyjął formę ruchu socjalnego, nie narodowego.

Wątek społeczny akcentował „Katolik” ubolewając, „że dla wyborów zapomniano o sprawie socjalnej i przez bratanie się z pracodawcami zmniejszono sobie zaufanie u robotników”.

W 1885 r. na łamach „Katolika” pisano: „Nie obaczysz tu [w Kółku Polskim w Roździeniu – S.O.] żadnego gospodarza, jeno rzemieślników i robotników, bo gospodarz […] który konie w kopalni lub pod jakim Żydem ma [wynajmuje], boi się, aby mu ich z roboty nie wygnał”. „Na żadnym obwodzie przemysłowym świata nie ciąży tak wyraźne piętno dwoistości sił, które do jednej pracy są tu sprzężone – dwoistości świata panów i niewolników. Nie ma tu świadomej pracy jednego narodu. Akcjonariuszem, dyrektorem, inżynierem, dozorcą – słowem frakowcem, śmietanką, jaśnie panem jest Niemiec. Polak może być robotnikiem, szleperem, proletariuszem, pariasem, chacharem” – pisał Teodor Tyc, historyk i działacz plebiscytowy.

Skład społeczny powstańców śląskich determinowała struktura społeczna i – związana z nią na Górnym Śląsku – narodowa, które były rezultatem procesów uruchomionych w połowie XVIII w. podbojem Śląska przez Prusy i jego oderwaniem od habsburskiej Korony Królestwa Czech, pruskimi reformami agrarnymi z początku XIX w., trwającą od 1. poł. XIX w. niemiecką rewolucją przemysłową, a wreszcie – zjednoczeniem Niemiec przez militaryzm Prus w 2. poł. XIX w. Lata I wojny światowej nie wniosły większych zmian w procesy (de-)formujące strukturę społeczną Górnego Śląska. Jej kolonialne zniekształcenie przejawiało się w tym, że dominującą rolę odgrywała tu niemiecka wielka własność ziemska (m.in. rodów Ballestrem, Colonna, Donnersmarck, Gaschin, Hochberg von Pless, Hohenlohe-Oehringen, Lichnowsky, Paczensky und Tenczin, Posadowsky, Promnitz, Schaffgotsch, Sedlnitzky-Odrowąż, Strachwitz, Wengersky, Wilczek czy Ziemięckich/Ziemietzky), której posiadłości obejmowały 60% ziem Górnego Śląska. W 1907 r. właścicielami ponad połowy ziemi było tu 258 wielkich obszarników, a siedmiu największych magnatów trzymało 27,7% ziem uprawnych i lasów. Majątki ponad 500-hektarowe zajmowały 1/3 ziem wielkiej własności, a razem z majątkami od 100 do 300 ha – 35,2% wszystkich gospodarstw. Spośród 10 najbogatszych Niemców aż 7 było górnośląskimi milionerami. Wielki kapitał przemysłowy wyrastał z wielkiej własności ziemskiej albo był z nią powiązany.

W tym czasie z pracy w rolnictwie utrzymywało się prawie 594 tys. osób, czyli 28,7% wszystkich zatrudnionych na Górnym Śląsku – pracujący na roli i ich rodziny. Przemysł z górnictwem zatrudniał ponad 987 tys. ludzi, czyli 47,7% ogółu zatrudnionych. Prawie połowę z nich zatrudniano w wielkich zakładach, liczących kilkuset pracowników, a w kopalniach nawet po kilka tysięcy.

Najsilniej deformację struktury społecznej na Górnym Śląsku wyrażał – odsłaniając jej jednoznacznie kolonialny charakter – fakt, że podziały klasowe w większości pokrywały się z podziałami narodowymi, tzn. rodzima – polska, polskojęzyczna lub czesko-morawska ludność pracowała na roli w wielkich majątkach należących do Niemców.

Podobnie w przemyśle – własność i kadry zarządzające też były w większości niemieckie. Rodzima ludność górnośląska miała minimalne szanse kształcenia się, a jeśli już – pod warunkiem germanizacji, wyrzeczenia się języka rodzimego – to w seminariach duchownych lub w tzw. wolnych zawodach, jak lekarze, kupcy, dziennikarze itp.

Górnych warstw struktury społecznej nie mogła uzupełnić asymilacja polskiej inteligencji z zaborów austriackiego lub rosyjskiego: chętnych było mało, kapitaliści niemieccy mocno związani z akcją germanizacyjną na Śląsku nie widzieli potrzeby ich zatrudniania, a po klęsce powstania styczniowego 1863 r. znaczna liczba tzw. wysadzonych z siodła – inteligencji szlacheckiej z Królestwa Polskiego – nie mogła się zatrudnić w pruskim przemyśle kolonialnym na Górnym Śląsku, bo w 1885 r. władze Niemiec zakazały osiedlania się w Rzeszy Polaków z pozostałych zaborów.

W efekcie od początku kolonialnej rewolucji przemysłowej pod dyktatem Prus, aż do końca I wojny światowej większość górników na Górnym Śląsku pracujących na stanowiskach poniżej kadr dozoru pochodziła z ludności polskiej lub polskojęzycznej. W hutnictwie na stanowiskach robotniczych pracowali ludzie z obu grup narodowych, za to w przemyśle metalowym – w większości Niemcy.

W mniejszych miastach, gdzie dominowało górnictwo i hutnictwo, przeważała ludność polska lub polskojęzyczna o niesprecyzowanej świadomości narodowej. W miastach większych, ośrodkach administracji politycznej i gospodarczej, Górnoślązacy polscy lub polskojęzyczni byli zdominowani przez drobnych mieszczan: niemieckich urzędników, pastorów i księży, lekarzy, prawników, redaktorów gazet, kupców, sklepikarzy itp.

Część ludności polskojęzycznej uległa pod ich presją środowiskową germanizacji. Jednak wielu, poprzez codzienne drobne konflikty interesów, jeszcze silniej rozwinęło od poł. XIX w. polską świadomość narodową.

Według niemieckiego spisu powszechnego pod względem językowym „Regencya Opolska, Śląsk Cieszyński i powiaty Brzeg, Namysłów i Syców regencyi Wrocławskiej miały razem w r. 1910 2,765.881 ludności, z czego było Polaków 1,525.156 = 55,2%, Niemców 1,057.528 = 38,2% Czechów 170.942 = 6,5%, tymczasem Romer, według oszacowań podaje liczbę Polaków w regencyi Opolskiej na 1,502.000 = 68,6%, na Śląsku Cieszyńskim na 260.000 = 61,0%, dodając do tego Polaków w trzech wyżej wymienionych powiatach regencyi Wrocławskiej, która wynosi 33.168 = 23,1%, otrzymamy razem 1,795.000 Polaków, (…) 64,9% ogółu ludności”. Na samym tylko Górnym Śląsku było to 1 mln 169 tys. osób polskojęzycznych oraz 884 tys. niemieckojęzycznych.

Większość ludności regionu trwała przy dialekcie języka polskiego (i katolicyzmie), co nie oznaczało, że wykazywała polską świadomość narodową. Ta zaczęła się formować na przełomie XIX i XX w., wraz z początkami ruchu narodowego, ale prawdziwe przebudzenie indyferentnych narodowo Górnoślązaków przyniosła I wojna światowa. Klęska „niezwyciężonych” Niemiec i Prus, dla których Górnoślązacy byli „mięsem armatnim”, przyspieszyła krystalizowanie świadomości narodowej wśród tych z nich, którzy byli obojętni narodowo lub labilni językowo.

Społeczne skutki Wielkiej Wojny

Równocześnie załamanie dotychczasowego modelu śląskiej kultury pracy przyspieszył rozwój ich świadomości klasowej. Gdy mężczyźni wrócili z frontu, okazało się, że wiele ich matek, żon, sióstr czy narzeczonych pracowało lub pracuje w przemyśle, codziennie stykając się z butą, arogancją, molestowaniem seksualnym, wyzyskiem płacowym lub uciskiem narodowym, czyli poniżeniem ze względu na język polski lub gwarę śląską, którymi mówiły w pracy. Wiele z nich w wyniku fatalnych warunków bezpieczeństwa pracy w czasie wojny utraciło zdrowie, a część – życie. W rejencji opolskiej zatrudnienie kobiet wzrosło z 18,4% w 1913 r. do 29,6% w 1918 r., a w górnictwie węglowym z 4,55% do 12,3%. W 1918 r. kobiety stanowiły 52,2% zatrudnionych w górnictwie rud żelaza, 30,3% w górnictwie rud cynku i ołowiu oraz 23,3% w hutnictwie żelaza i 23,2% w hutnictwie cynku i ołowiu.

Następstwem tego oraz zatrudniania innych niewykwalifikowanych robotników (młodocianych, jeńców wojennych, robotników przymusowych) – zwłaszcza w kopalniach – były głodowe zarobki, brak troski pracodawców o bezpieczeństwo pracy, a w konsekwencji – poważny wzrost zachorowań i wypadków przy pracy.

W piśmie z 28 lutego 1917 r. bytomski inspektor przemysłowy zwracał uwagę, że w Hucie Pokój zatrudniano kobiety przy pracach tak ciężkich, że powodowały trwałe kalectwo. Mówiące po polsku – jak zaznaczył inspektor – dziewczęta wykonywały prace, od których palce kostniały i ulegały trwałemu zniekształceniu, przez co robotnice te nie były w stanie wykonywać innych, domowych robót ręcznych.

Inspektorzy przemysłowi Königliche Gewerbeinspektion/Królewskiej Inspekcji Przemysłowej odnotowali też statystyczny wzrost wypadkowości wśród kobiet, choć wielu wypadków nie zgłaszano. „W 1915 r. wybuch w jednej z fabryk spowodował 46 wypadków lekkich, 6 ciężkich i 21 śmiertelnych. W 1918 r. nastąpił drugi wybuch tego rodzaju i pociągnął za sobą 277 wypadków lekkich, 41 ciężkich i 18 śmiertelnych”, co było efektem brutalnego podnoszenia wydajności w przemyśle chemicznym. Od 1917 r. było już widać, że fabrykanci lekceważą inspekcję przemysłową: z meldunku gliwickiego inspektora przemysłowego z 23 września tego roku wynika, że dyrekcja Zakładów Huldczyńskich nie chciała respektować jego zaleceń. Z jego raportu wynikało, że w Zakładach tych pracowało ponad 1000 kobiet, podczas gdy przed wojną było ich 189. W jednym ze sprawozdań stwierdzano, że „zaniedbanie pomieszczeń dla robotników, szatni, umywalni posunęło się bardzo daleko, niektóre zupełnie zanikły”.

Dla fabrykantów zamówienia wojskowe stanowiły wystarczający pretekst do narzucenia pracy w godzinach nadliczbowych, zwłaszcza że dawne ograniczenia w tym zakresie na czas wojny zostały uchylone. W następstwie – katastrofalna sytuacja żywnościowa wszystkich robotników, ale zwłaszcza kobiet i dzieci, oszczędzanie maszyn i urządzeń, oświetlenia itp. powodowały wzrost wypadkowości

Jednocześnie przyzwyczajeni do niskich płac kobiet przemysłowcy niemieccy nie chcieli podnosić zarobków wracającym do pracy mężczyznom, a jeśli już – to tylko niemieckim weteranom. Polscy i polskojęzyczni weterani z armii kajzera liczyć na powrót do pracy lub godną płacę nie mogli.

Mimo pewnych starań władz państwowych i wojskowych, aby ograniczyć czas pracy i poprawić jej warunki – postępowała więc radykalizacja nastrojów. Jednym z przykładów był strajk opisany w sprawozdaniu inspekcji przemysłowej, który 1 lipca 1918 r. wywołały w kopalni rud, ołowiu i cynku „Biały Szarlej” robotnice zatrudnione na powierzchni, żądając skrócenia czasu pracy z 11 do 8 godzin. Dlatego na wiecach robotniczych w Bytomiu, Katowicach, Królewskiej Hucie, Rudzie Śląskiej, Świętochłowicach czy Zabrzu żądano reform społecznych, a jednocześnie wołano o powrót Śląska do polskiej Macierzy, w nadziei, że tam reformy nastąpią szybciej niż w pokonanych i zdezorganizowanych rewolucją Niemczech.

Strajki oraz rady robotnicze i chłopskie pod koniec wojny

Najostrzejszym wyrazem napięć społecznych narastających na Górnym Śląsku pod koniec wojny i w pierwszych miesiącach po jej zakończeniu była rosnąca ilość strajków. Na terenie całej rejencji opolskiej w 1917 r. było ich 66 z 35 487 strajkującymi. W 1918 r. doszło już do 134 strajków z prawie 121 tys. strajkujących. O ile na jeden strajk w 1917 r. przypadało średnio 539 strajkujących, to w 1918 r. – już 902.

Żądano głównie poprawy zaopatrzenia, podwyżek płac realnych czy zniesienia uciążliwych ograniczeń powodowanych wojną. Spontaniczne wystąpienia pracownic i pracowników na Górnym Śląsku od 1918 r. zaczęły wyprzedzać działalność organizacji robotniczych. Znacznie silniejsze niż polityczne, narodowych nie wyłączając, były socjalno-bytowe żądania robotników. Żywiołowość górowała nad świadomością… Obok podzielonych narodowo związków zawodowych i – często – bezsilnych rad, wrzenie rewolucji w Niemczech pchało ludzi na Śląsku do niekontrolowanych przez żadne organizacje wystąpień przeciw władzom niemieckim i pracodawcom. W Nysie zrewoltowani żołnierze szturmem wzięli więzienie, uwalniając aresztantów. „Opanowanie wszystkich bytomskich placówek urzędowych przez nikłą garstkę żołnierzy dokonane zostało w przeciągu zaledwie godziny. Nie padł ani jeden strzał, gdyż nie znalazł się człowiek, który by na widok karabinu i czerwonej kokardy natychmiast nie kapitulował” – wspominał powstaniec Józef Grzegorzek. Dopiero w ostatnich strajkach 1918 r. prócz postulatów ekonomicznych pojawiły się postulaty polityczne: zakończenia wojny, obalenia odpowiedzialnej za nią monarchii Hohenzollernów, ustanowienia republiki socjalistycznej, a pod wpływem agitacji komunistów – 8-godzinnego dnia pracy, samorządów robotniczych w zakładach pracy, ograniczenia wszechwładzy właścicieli przedsiębiorstw…

Szczególną rolę w artykułowaniu żądań robotniczych odgrywały rady chłopskie i robotnicze.

W niektórych wsiach powiatu lublinieckiego w listopadzie i grudniu 1918 r. powstały radykalne rady chłopskie, spośród których najbardziej zdecydowanie działała rada w Sierakowie, utworzona z inicjatywy W. Reimanna, który wcześniej brał udział w rewolucji październikowej w Rosji.

Pod jego przywództwem rada usunęła dotychczasowe władze gminy i wybrała nowe, na czele których stanęli… komuniści. Starosta (landrat) lubliniecki pisał, że Reimann „usiłował nie bez powodzenia zachęcić ludność również w innych okolicznych wsiach do podobnych bezprawnych wystąpień, żądał usuwania wójtów, zwracał się do właścicielki dóbr p. v. Klitzing w sprawie podziału jej dominium, robotników dominium wzywał do porzucenia pracy itp. [jego] działalność wnosi zamieszanie w umysły bezkrytycznej ludności i narusza porządek”… Sprawą zajęła się Rada Ludowa i Rada Żołnierska we Wrocławiu, podlegające bezpośrednio rządowi prawicowych socjalzdrajców Eberta w Berlinie, i niemieckie wojsko przystąpiło do działania…

Podobnie 15 listopada landrat z Raciborza donosił do rejencji opolskiej, że w niektórych gromadach jego powiatu dochodzi do wystąpień przeciwko płaceniu podatków i ściąganiu kontyngentów żywnościowych. O podobnych zajściach pisali także landraci z Pszczyny i Rybnika. W grudniu wysłannik Wrocławskiej Rady Ludowej przewidywał wręcz groźbę powstania ludności wiejskiej i w związku z tym zalecał wzmocnienie oddziałów wojskowych, zwłaszcza w rejonach rolniczych.

Przed ogłoszeniem samodzielnej „republiki radlińskiej” przez radę robotniczą zdominowaną przez polskich Górnoślązaków rybnicki landrat/starosta dr. Hans Lukaschek i przewodniczący rybnickiej rady robotniczej i żołnierskiej, prawicowy socjaldemokrata Fritz Wasner przestrzegali w raporcie, a raczej donosie do centralnej Rady Ludowej we Wrocławiu: „Zainteresuje zapewne Radę Ludową rozwój stosunków we wsi Radlin, wsi przemysłowej z ok. 7000 mieszkańców do której należy także kopalnia Emma. Tamtejsza Rada Robotnicza usamodzielniła się i w najbliższej przyszłości proklamować będzie z pewnością Polską Republikę Radlińską. Mieszkańcy sprowadzili sobie z Berlina sekretarza przesiąkniętego naleciałościami spartakusowskimi, który posiada jakieś stosunki z Centralną Radą w Berlinie. Sprawa jest tym bardziej interesująca, że radlińska Rada Robotnicza jest czysto polska i usiłuje jawnie ratować od aresztowania przestępców znajdujących się w Berlinie, których dotąd nie udało się pozbawić wolności”.

I wydał zakaz wypłacania pieniędzy radlińskiej radzie. Radzie tej przewodniczył znany działacz robotniczy, Alojzy Swoboda. Do jej kierownictwa należeli: Leopold Zarzycki, Izydor Basztoń, Jan Radecki, Wilhelm Połomski i lewicowy działacz robotniczy Franciszek Menżyk, który jeszcze przed wojną światową, pracując w Westfalii, zetknął się z socjalistami i wszedł do klasowego związku górników, Deutscher Bergarbeiterverband. Najpewniej to on sprawił, że w opracowywaniu „statutu Republiki Radlińskiej” brał udział członek Związku Sprartakusa z Berlina, niejaki Schwer. Tymi „przestępcami” – wg landrata – byli zwolennicy komunistycznego Związku Spartakusa. Gdy 7 grudnia 1918 r. zastrajkowali górnicy z pobliskiej kopalni „Emma” [później „Dębieńsko” – S.O.], bo zarobki były tam niższe niż w innych kopalniach okręgu rybnickiego, dyrektor Prietze nie był w nastroju do ustępstw i wezwał do „negocjacji” wojsko z Rybnika. W walce zginął jeden górnik. Po interwencji delegatów rybnickiej rady robotniczej i żołnierskiej doszło na kopalni do „zawieszenia broni” i kolejnych negocjacji, które znów się przeciągały…

Radlińska rada robotnicza, mimo pacyfikacji kopalni „Emma” przez wojsko, funkcjonowała jeszcze, mimo narastającego terroru prawicy niemieckich socjaldemokratów Hőrsinga, w lutym 1919 r.

Do ówczesnych największych strajków można zaliczyć m.in. strajk z 28 listopada 1918 r. w 22 kopalniach, który ogarnął 14 tys. górników. Podczas strajku kopalń i hut 17–19 grudnia 1918 r., w kopalni „Schlesien” w Chropaczowie (dziś Świętochłowice – S.O.] część robotników szturmem wzięła budynek dyrekcji.

Rada załogi przedsiębiorstw Spółki Akcyjnej Śląskiej w Piaśnikach w piśmie do dyrekcji zażądała zwolnienia urzędników, „którzy dopuścili się wykroczeń przeciwko robotnikom. (…) W przeciwnym razie nie bierzemy żadnej odpowiedzialności za to, co może nastąpić”. Wówczas trzy kompanie wojska obsadziły Lipiny, Chropaczów i Piaśniki. Jeden pluton obsadził ratusz i usiłował aresztować członków rady robotniczej. Tyle że, jak wspominał Anton Jadasch, było tam „kilka setek proletariackich”, czyli uzbrojonych członków milicji robotniczej. Po walce, w której zginęło dwóch robotników, a postrzelonych zostało kilku żołnierzy, robotnicy rozbroili żołnierzy, a broń zwrócili im dopiero, gdy ci się wycofali.

W dniach 27–29 grudnia 1918 r. wybuchł strajk ekonomiczny. Prezydent rejencji śląskiej w Opolu twierdził wtedy, że robotnicy zachowywali się wobec dyrekcji zakładów jak ich prawowici właściciele. Dyrektor jednego z większych przedsiębiorstw górnośląskich skarżył się 29 grudnia w prywatnym liście: „Tu nie jest wesoło. Wczoraj pertraktowałem przez cały dzień. Załoga uprawia politykę rewolwerową i zmusiła mnie do przyrzeczeń. Na innych kopalniach sprawy poszły o wiele dalej. Trzech dyrektorów generalnych złożyło już swoje funkcje i opuściło Górny Śląsk. U mnie zwolnili oni [robotnicy – R.A] z pracy dziesięciu urzędników na drodze uchwały masowej”.

Cdn.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Społeczny wymiar powstań śląskich (I)” znajduje się na s. 8-9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Społeczny wymiar powstań śląskich (I)” na s. 8 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przyszłość Ukrainy: „niemiecki garnuszek” czy przyjaźń z Polską? Zakończenie cyklu o historii nacjonalizmu ukraińskiego

Wielu mieszkańców współczesnej Ukrainy w rzeczywistości nie wie, kim jest — badania przeprowadzone w 1994 r. w Doniecku wykazały, że największą grupę w tym mieście stanowią „ludzie radzieccy”.

Stanisław Orzeł

W 1926 r. Dmytro Doncow opublikował broszurę Nacjonalizm, w której stwierdził, że między narodami toczy się darwinowska walka o byt. Przetrwać mogą tylko najsilniejsi, dlatego trzeba sięgać po radykalne środki, odrzucając moralność i etykę.

Naród miał stać się najwyższą wartością nie tylko w sferze polityki, ale miała mu zostać podporządkowana wola życia człowieka. Według niego tożsama z pojęciem narodu wola życia miała zostać osiągnięta poprzez przemoc, gdyż „bez przemocy i bez żelaznej bezwzględności niczego w historii nie stworzono.

Przeciwko „zajmańcom” (zaborcom), czyli Polakom i Rosjanom, miała być toczona bezwzględna walka, podczas której należało zapomnieć o wszelkich zasadach humanitarnych.

By osiągnąć cel, należało stworzyć własne siły zbrojne i pozyskać sojuszników. Kierując się zasadą, że „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”, za takiego sojusznika oficjalnie uznano Niemcy. Ideologię OUN skodyfikował latem 1929 r. Stepan Łenkawśki w „Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty”:

„Ja – duch odwiecznego żywiołu, który uratował Ciebie przed tatarskim potopem i postawił na granicy dwóch światów, aby tworzyć nowe życie:

  1. Zdobędziesz państwo ukraińskie albo zginiesz w walce o nie.
  2. Nie pozwolisz nikomu plamić chwały ani czci Twojego Narodu.
  3. Pamiętaj o wielkich dniach naszych Walk Wyzwoleńczych.
  4. Bądź dumny z tego, że jesteś spadkobiercą walk o chwałę Włodzimierzowego Tryzuba.
  5. Pomścisz śmierć Wielkich Rycerzy.
  6. O sprawie nie rozmawiaj tylko z tym, kim można, ale z tym, z kim trzeba.
  7. Nie zawahasz się wykonać największego przestępstwa, jeśli będzie tego wymagać dobro sprawy.
  8. Nienawiścią i podstępem będziesz przyjmował wrogów swej Twojej Nacji.
  9. Ani prośby, ani groźby, ani tortury, ani śmierć nie przymuszą Ciebie do wyjawienia tajemnicy.
  10. Będziesz dążyć do poszerzenia siły, chwały, bogactwa i przestrzeni Państwa Ukraińskiego nawet w drodze zniewolenia obcych”.

(…) Źródłami, które potwierdziły polskie dochodzenia i ostatecznie kompromitują działalność nacjonalistów ukraińskich w czasach II RP, są: wspomniany memoriał Dumina sporządzony dla Abwehry i przejęte w 1934 r. tzw. archiwum Senyka.

(…) Analiza Memoriału Dumina i archiwum Senyka wykazuje, że od 1921 r. organizacje ukraińskich nacjonalistów UWO i OUN – jak pisze Lucyna Kulińska w Działalności terrorystycznej… – „pełniły w Polsce rolę V kolumny. UWO, a potem i OUN, dostarczały polskie dokumenty wojskowe i państwowe nie tylko Niemcom, ale także Sowietom i Litwinom (…). Memoriał [Dumina – S.O.] to materiał z jednej strony kompromitujący, a z drugiej obnażający całą amoralność przywódców ruchu, którzy bez wahania szafowali przyszłością i życiem młodzieży ukraińskiej, która im zawierzyła bez reszty”. Dumin już w pierwszych słowach nie pozostawia złudzeń co do tego, jaki jest cel walki i wszelkich innych przedsięwzięć UWO: „Zadaniem UWO była nieustanna i bezwzględna walka przeciwko Polsce. Celem UWO było zniszczenie polskiego panowania we wszystkich ukraińskich dzielnicach, podkopanie polskiego autorytetu państwowego, materialne i moralne niszczenie polskich organów władzy państwowej, a wreszcie zdobycie i ustanowienie własnego niezależnego państwa ukraińskiego” (L. Kulińska, Działalność terrorystyczna…, jw., s. 123).

Jednak głównym źródłem finansowania UWO pozostawał wywiad niemiecki. Do dalszego zbliżenia z Abwehrą doszło w roku 1933, kiedy wdrożono na szeroką skalę program szkoleń ukraińskich agentów. (…)

Ostatecznym czynnikiem, który zadecydował, że Niemcy we wrześniu 1939 r. nie wykorzystali komórek terrorystycznych OUN w Polsce, było podpisanie paktu Ribbentrop-Mołotow. Mimo to w kampanii wrześniowej odnotowano liczne przypadki ataków Ukraińców na posterunki polskiej policji oraz grupy polskich żołnierzy (D. Gibas-Krzak, D. Gibas-Krzak, Działalność terrorystyczna i dywersyjno-sabotażowa nacjonalistów ukraińskich w latach 1921–1939, „Przegląd Bezpieczeństwa Wewnętrznego” 3/10, s. 185–186). To, co wydarzyło się później, było już tylko ostatecznym rezultatem hodowania i tresury nacjonalizmu ukraińskiego przez nacjonalistów niemieckich, których pobił największy nacjonalista wielkoruski, Josip Wissarionowicz Dżugaszwili, a obecnie wykorzystuje nowy nacjonalista rosyjski – Władimir Władimirowicz…

Czy mieszkający i pracujący dziś w Polsce Ukraińcy, ci ze Związku Ukraińców w Polsce i ci, którzy przyjeżdżają „na zarobek” (a było ich chwilami 3 miliony), są inni niż przed okupacją niemiecką i zd/radziecką? Autor jednej z najobiektywniej napisanych historii Ukrainy, Jarosław Hrycak, widzi swój naród bardzo podzielony pod wieloma względami: językowym, wyznaniowym, kulturowym itd. Przyznaje, że ‘Ukrainiec’ jest dzisiaj pojęciem politycznym, a nie etnicznym, i że wielu mieszkańców współczesnej Ukrainy w rzeczywistości nie wie, kim jest — badania socjologiczne przeprowadzone w 1994 r. w Doniecku wykazały, że największą grupę w tym mieście stanowią „ludzie radzieccy”.

„Wszystko to (…) przemawia za tezą, że proces formowania się narodu ukraińskiego nie został ostatecznie zakończony, że przekształcanie się tego »substratu narodowego« w rozwinięte społeczeństwo obywatelskie, złączone nie tylko wspólną przeszłością, ale też atrakcyjnym projektem wspólnego życia w przyszłości — wciąż jeszcze trwa”.

(B. Stoczewska, Od „substratu etnicznego” do narodu (na marginesie książki Jarosława Hrycaka, Historia Ukrainy 1772–1999. Narodziny nowoczesnego narodu, Lublin 2000), „Przegląd Historyczny” 92/1, s. 107).

Natomiast w Polsce, która nie jest już „pańska”, sprawę ukraińską w dwudziestoleciu międzywojennym powinniśmy – jak mówi L. Kulińska – potraktować „nie jako wyjątek, ale jeden z takich dramatów, których przebieg wskazuje na nieuchronność krwawej rozprawy ze strony wywodzących się z mniejszości etnicznych przeciwników państwa (szczególnie gdy znajdzie się ono w trudnej sytuacji międzynarodowej lub ekonomicznej), jeśli mniejszość jest wystarczająco liczna, a na dodatek znajdą się w niej ugrupowania kierujące się skrajnie szowinistyczną ideologią odrzucającą metody określane przez kulturę Zachodu jako cywilizowane…”

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Przyszłość Ukrainy. „Niemiecki garnuszek” czy przyjaźń z Polską?” znajduje się na s. 9 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Przyszłość Ukrainy. „Niemiecki garnuszek” czy przyjaźń z Polską?” na s. 9 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Obszar między Bugiem a Sanem to według nacjonalistów ukraińskich do dziś tzw. Ukraina Zakurzońska (od linii Curzona)

Galicyjsko-ukraińscy politycy w grudniu 1912 r. opowiedzieli się po stronie Austro-Węgier. Wierzyli, że Rosja zostanie łatwo pokonana, a na jej gruzach powstanie niezależne państwo ukraińskie.

Stanisław Orzeł (opr.)

Kiedy paryska konferencja pokojowa 25 VI 1919 r. zatwierdziła tymczasową administrację Polski nad Galicją/Małopolską Wschodnią, czyli terenami ogłoszonej 1 XI 1918 r. Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej (ZURL), nieuznawanej przez państwa Ententy, a wycofujący się z Naddnieprza pod naporem Armii Czerwonej rząd UNR wydał 6 XII 1919 r. rozkaz demobilizacji – wyczerpana dwuletnimi walkami armia UNR, aby ratować się przed wybiciem, przeszła na terytorium Rzeczypospolitej. Jej żołnierzy internowano w obozach w Łucku i Równem oraz nakazano rozwiązanie doborowego Korpusu Strzelców Siczowych. Wywołało to niezadowolenie i próby sprzeciwu większości żołnierzy Korpusu, z Konowalcem na czele.

Wiosną 1920 r., gdy przed wyprawą na Kijów przeciw Armii Czerwonej doszło do porozumienia Piłsudskiego z Petlurą – uwolniono go i z pełnomocnictwami Petlury wyjechał do Czechosłowacji, aby uzyskać poparcie Ukraińców galicyjskich dla sformowania brygady Armii UNR z żołnierzy Brygady Górskiej Ukraińskiej Armii Halickiej (UHA) internowanych w Czechosłowacji oraz byłych jeńców wojennych armii austro-węgierskiej z niewoli włoskiej. Jednak dyktator ZURL, Jewhen Petruszewycz, aby nie dopuścić do współpracy z Polską przeciw Rosji radzieckiej, storpedował ten plan. Konowalec „nie uzyskał zgody na formowanie brygady i Rada Strzelców Siczowych nakazała mu rozwiązać Korpus. Zlecono mu (…) kontynuowanie działalności w innych formach. To właśnie skutkowało utworzeniem UWO [Ukraińskiej Organizacji Wojskowej – S.O.] na zjeździe działaczy i żołnierzy ukraińskich w Pradze 31 VIII 1920 r. Uczestnicy zjazdu (…) poparli ideę zjednoczenia ziem ukraińskich, przy czym oddziały ukraińskie miały zaprzestać działań przeciwko siłom zbrojnym Rosji Radzieckiej” (D. Gibas-Krzak, Działalność terrorystyczna i dywersyjno-sabotażowa nacjonalistów ukraińskich w latach 1921–1939, „Przegląd Bezpieczeństwa Wewnętrznego” 3/10, s. 176–177).

Tak oto, gdy Armia Czerwona zbliżała się do Warszawy, w sierpniu na obszarze Galicji dawni oficerowie Armii Halickiej utworzyli organizację podziemną pod nazwą „Wola”, a część oficerów Strzelców Siczowych rozpoczęła we Lwowie organizowanie przeciw Polsce nielegalnych struktur UWO.

Jesienią „Wola” została włączona w skład UWO, której nazwa nieprzypadkowo była wzorowana na POW. Celem UWO było organizowanie najpierw dywersji i sabotażu, a następnie poprzez terroryzm wciągnięcie Ukraińców do masowej walki zbrojnej z Polską, aby utworzyć niepodległe państwo ukraińskie na terenach b. Galicji/Małopolski Wschodniej i Wołynia aż po rzekę San.

Obszar między Bugiem a Sanem to według nacjonalistów ukraińskich do dziś tzw. Ukraina Zakurzońska (od linii Curzona), obejmująca takie tereny obecnej Rzeczypospolitej Polskiej jak Zasanie, Chełmszczyznę, Podlasie i Łemkowszczyznę. Jej koncepcję podchwycił i zarekomendował szefowi brytyjskiego Foreign Office, lordowi Georgowi Curzonowi, Philip Kerr, osobisty sekretarz premiera Wielkiej Brytanii, polakożercy Davida Lloyda George’a. Kerr korzystał z rad niskiego rangą urzędnika Foreign Office – Lewisa Namiera alias Ludwika Niemirowskiego, który urodził się w polskiej rodzinie o korzeniach żydowskich i znał realia Europy Środkowo-Wschodniej. To właśnie on był autorem słynnej linii demarkacyjnej wojsk polskich i bolszewickich, przy czym niektórzy historycy uważają, że sfałszował jej zapis, odcinając Lwów i Wilno od Polski. W takiej wersji propozycja linii została 11 lipca 1920 r. podczas konferencji w Spa przekazana przedstawicielom dyplomacji sowieckiej z Ludowym Komisarzem Spraw Zagranicznych Georgijem Cziczerinem na czele.

Państwa Ententy i wyłonione przez nie organy prawno-międzynarodowe, takie jak Rada Ambasadorów czy Rada Ligi Narodów do 1923 r. – na mocy traktatu pokojowego z Austrią, która zrzekła się pretensji do tych ziem – uznawały Galicję Wschodnią za terytorium sporne, nie należące do Polski, nad którym same sprawują suwerenność. Ich intencją było zachowanie go dla „białej” Rosji. Dlatego w odniesieniu do niego Ententa próbowała wprowadzić rozwiązania prowizoryczne: status autonomii terytorialnej i 25-letni mandat administracyjny dla Polski, przy zapewnieniu po tym okresie plebiscytu. Władze polskie sprzeciwiały się tym decyzjom, realizując tam politykę integracji z Rzecząpospolitą.

Dopiero po utrwaleniu władzy sowieckiej w Rosji i upadku oczekiwań na restytucję „białej” Rosji, 15 III 1923 r. Rada Ambasadorów uznała suwerenność Rzeczypospolitej Polskiej w Małopolsce Wschodniej, zastrzegając obowiązek nadania autonomii.

Jej surogat stanowiła nigdy nie uchylona, ale i nie wprowadzona w życie ustawa Sejmu RP z 26 IX  1922 r. o „zasadach powszechnego samorządu wojewódzkiego, a w szczególności województwa lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego”, ustalająca dla Małopolski Wschodniej status podobny do województwa śląskiego: odrębną kurię polską i ukraińską każdego sejmiku wojewódzkiego o uprawnieniach analogicznych do Sejmu Śląskiego, powołanie w ciągu dwóch lat uniwersytetu ukraińskiego, ukraiński jako równorzędny język urzędowy, zakaz państwowej kolonizacji ziemskiej. W sensie prawno-międzynarodowym był to kres efemerycznych państw ukraińskich: URN i ZURL, której rząd w Wiedniu rozwiązał się.

„Wśród wielu prób odpowiedzi na pytanie o przyczyny niepowodzenia ukraińskiej idei niepodległości z lat 1917–1921 dość często powtarzaną jest ta, że źródła tej klęski tkwiły w słabości samego ruchu, a zwłaszcza jego ograniczonych postulatach, które nie odpowiadały wymogom »rewolucyjnego przełomu«. Leon Wasilewski odpowiedzialnością za taki stan rzeczy obarczał ukraińską inteligencję, która co prawda zdołała »wyemancypować się spod kulturalno-językowych wpływów Rosji«, ale w dalszym ciągu pozostawała dotknięta głęboką rusyfikacją polityczną.

Jego zdaniem »byli to inteligenci rosyjscy mówiący po ukraińsku, należący do partii, tworzonych na modłę rosyjską, rozumujący formułami i koncepcjami rosyjskimi, tłumaczonymi na język ukraiński«. Wasilewski twierdził, że m.in. Mychajło Drahomanow »utopił« sprawę ukraińską w programie przebudowy Rosji i doprowadził do utrwalenia się wśród inteligencji ukraińskiej »silnej orientacji prorosyjskiej«” (B. Stoczewska, Od „substratu etnicznego” do narodu (na marginesie książki Jarosława Hrycaka, Historia Ukrainy 1772–1999. Narodziny nowoczesnego narodu, Lublin 2000), „Przegląd Historyczny” 92/1, s. 105).

Nieliczni historycy – jak Ryszard Torzecki („Kwestia ukraińska w polityce III Rzeszy 1933–1945″, Warszawa 1972) – dostrzegają, że oprócz złudzeń w sprawie przebudowy Rosji, przyczyną klęski i powodem dalszych tragedii Ukrainy było… przejście nacjonalistów ukraińskich na żołd niemiecki od początków XX w.

Konsekwencją polityki Ententy w Małopolsce Wschodniej było nasilenie irredenty ukraińskiej i działań terrorystycznych UWO. Pierwszym aktem terroru była już 25 listopada 1921 r. próba zabicia we Lwowie Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego przez zamachowców z zachodnioukraińskiej organizacji „Wola”: „Komendant przybył do miasta zawsze wiernego Rzeczypospolitej, aby udekorować je orderem krzyża Virtuti Militari i uczestniczyć w otwarciu Targów Wschodnich”. „Stepan Fedak, syn znanego działacza i adwokata ukraińskiego [dyrektora Towarzystwa Ubezpieczeń „Dnister” we Lwowie – S.O.], mecenasa dr. Stepana Fedaka, oddał trzy strzały, które raniły jednak tylko wojewodę lwowskiego, dr. Kazimierza Grabowskiego. W wyniku natychmiastowej reakcji ze strony ochraniającej marszałka policji zamachowiec został zatrzymany. W ciągu kilku następnych dni siły bezpieczeństwa aresztowały czołowych działaczy nacjonalistycznych, rozbijając lwowską Komendę UWO.

W procesie, który odbył się w październiku i listopadzie 1922 r., S. Fedaka i kilku innych działaczy skazano na kilkuletnie wyroki więzienia” za… zamach na życie wojewody.

S. Fedak był członkiem zachodnioukraińskiej UHA, która toczyła z Polakami walki o Lwów, i chorążym Armii UNR, szwagrem Konowalca (przez siostrę Olhę) i Andrzeja Melnyka (przez siostrę Sofię).

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Ukraiński terroryzm antypolski na żołdzie Abwehry” znajduje się na s. 10 i 11 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Ukraiński terroryzm antypolski na żołdzie Abwehry” na s. 10 i 11 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego