Zawsze byłem pod wrażeniem jego wielkiej kultury, wiedzy, skromności i spokoju. Taki po prostu był całym sobą

Staramy się o należyte uhonorowanie profesora Stanisława Leszczyc-Przywary, gdyż warto nie tylko upamiętnić, ale pokazać następnym pokoleniom, że można godnie i honorowo przeżyć nawet najgorsze czasy.

Stanisław Matejczuk

Profesora Leszczyc-Przywarę poznałem przez jego brata, dominikanina – o. Franciszka, który pełnił funkcję kapelana u sióstr dominikanek klauzurowych w Świętej Annie koło Częstochowy. Moi Rodzice i ja często tam go spotykaliśmy. Później, gdy się zaprzyjaźniliśmy, również często odwiedzaliśmy go w jego mieszkaniu w Rydułtowach, co nie stanowiło problemu, gdyż mieszkaliśmy w Katowicach.

Zawsze byłem pod wrażeniem jego wielkiej kultury, wiedzy i jednocześnie niesamowitej skromności i spokoju. Traktowałem go jako Wujka, którego słuchało się z przyjemnością, a i wynosiło wiedzę na temat historii Polski oraz wielkie umiłowanie Ojczyzny. Taki po prostu był całym sobą.

Po II wojnie światowej nie miał lekkiego życia. Władza komunistyczna zawsze patrzyła na niego jako na „wrogi element reakcji”, więc nie dopuszczała go do młodzieży, nie mógł nauczać w żadnej szkole w PRL.

Tym samym jego środki do życia były mniej niż skromne. Jednakże tutaj wykorzystywał swój talent malarski. Stanowiło to nie tylko jakiś niewielki dochód, ale pozwalało mu wyzwolić w obrazach to, co zawsze było mu najdroższe. Malował obrazy o tematyce religijnej, historycznej, a także ukochane widoki Tatr. Jednym z obrazów, które moi Rodzice otrzymali od niego, był wzorowany na Kossaku obraz „Piłsudski na Kasztance”, który zawsze wisiał na honorowym miejscu w naszym domu. Po śmierci moich Rodziców przekazałem ten obraz w 2017 roku Muzeum Józefa Piłsudskiego, by tam spełniał swoją rolę dla wszystkich.

Stanisław Matejczuk (z prawej) przekazuje obraz „Piłsudski na Kasztance” St. Leszczyca kustoszowi muzeum Józefa Piłsudskiego panu Romanowi Olkowskiemu, Sulejówek XI. 2017 r. | Fot. archiwum S. Matejczuka

Z okazji 65 rocznicy wyzwolenia kościoła w Leśnej Podlaskiej z niewoli caratu dodam, iż wykonano wówczas 30 sztuk mosiężnych okolicznościowych medali pamiątkowych. Pomysłodawcą ich był o. Eustachy Rakoczy – niezłomny kapelan „Żołnierzy Wolności” i przyjaciel Wujka. Nie było jednak w komunie takiej możliwości, by gdziekolwiek legalnie zamówić zrobienie pamiątki sławiącej jakieś zwycięstwo Polaków nad Rosjanami, pomimo że dotyczyło to okresu kilku lat przed powstaniem bolszewii. Medale wykonał więc konspiracyjnie po godzinach pracy inż. Norbert Ziembiński, major AK. Za taki czyn w państwowym zakładzie, gdzie był zatrudniony, groziła mu kara więzienia, a i spore kłopoty ojcu Rakoczemu. Ale się wówczas udało, esbecja chyba nie dowiedziała się o medalach. Jeden z nich otrzymałem niedawno na pamiątkę od o. Rakoczego, gdy byliśmy z Pawłem z wizytą u niego na Jasnej Górze w listopadzie 2018 roku.

Muszę dodać, że malarstwo prof. Leszczyc-Przywary doceniono również poza granicami Polski. Około roku 1977 jeden z jego obrazów został zakupiony przez rodzinę królewską do Buckingham Palace i prawdopodobnie tam się do dzisiaj znajduje. (…)

W roku 1977 profesor Leszczyc-Przywara ufundował ze swoich niesamowicie skromnych środków prywatnych nagrobek z wykonaną w brązie tablicą dla Nieznanego Żołnierza z września 1939 roku. Grób ten znajduje się na zewnątrz kaplicy cudownej figury Świętej Anny przy klasztorze sióstr dominikanek. (…) Kiedyś go o to zapytałem. Odpowiedział mi łagodnie: „Wiesz, to był żołnierz, który zginął za naszą ukochaną Polskę tak jak mój Stasiu. To mu jestem winien…”.

Prosimy o informacje mogące pomóc uzupełnieniu biografii Profesora.
e-maile: [email protected] oraz [email protected]

Cały artykuł Stanisława Matejczuka pt. „To mu jestem winien” znajduje się na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Matejczuka pt. „To mu jestem winien” na s. 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niewielu w życiu spotkałem ludzi tak mądrych i tak oddanych sprawie Bożej i Polsce jak Stanisław Leszczyc-Przywara

Ponosił straszne koszty niezłomnej życiowej postawy. Swoim życiem pokazał, że jeśli człowiek sam się nie podda, to żadne złe moce nie zdołają pogrzebać w nim ducha wolności otrzymanego od Boga.

Paweł Milla

W styczniowym „Śląskim Kurierze WNET” przedstawiłem dość dokładny opis losów Staszka Przywary „Szarego” i jego męczeństwa w dniu 22 września 1944 r. Prawie 40 lat później Wujek otrzymał związany z tym kolejny znak Boży i wynikające z niego cierpienie, ale jak zawsze w swoim życiu, pokornie i godnie był posłuszny Woli Bożej. Po synu Staszku, „córuni” Werze, w kolejnym już pokoleniu tracił ukochanego wychowanka. To od Wujka w wakacje 1982 r. najwięcej dowiedziałem się o szczegółach zakończonego już śledztwa i cierpień Staszka Matejczuka. Wujek walczył codziennie na kolanach, żarliwą modlitwą prosząc Boga o zdrowie i wytrwałość dla „jego Staszka” w tej niezwykle ciężkiej próbie. Próbował mi wówczas w Rydułtowach przekazać, na czym polega moc modlitwy i całkowite zawierzenie Woli Bożej dające siłę i wewnętrzny spokój w każdej sytuacji – ale do tego trzeba dojrzeć, mieć własne przeżycia albo otrzymać łaskę Bożą, jak ks. Blachnicki.

Staszek Matejczuk w latach 80. XX wieku był chyba najdłużej przetrzymywanym więźniem politycznym w PRL. Gdy komuniści wprowadzili stan wojenny, studiował na KUL. Było dla niego oczywiste, że jak jest wojna, to trzeba walczyć i wszystko inne odłożyć na bok. Obrał pseudonim „Student” i w rodzinnym Grodzisku Mazowieckim zorganizował i dowodził grupami Sił Zbrojnych Polski Podziemnej. Chłopcy zdobywali broń do przyszłej walki z komunistami. SB szybko ich rozpracowało. Staszek został aresztowany w nocy z 4 na 5 marca 1982 r. 9 września 1982 r. został skazany w głównym procesie grupy grodziskiej razem z ks. Zychem, Robertem Chechłaczem, Tomaszem Łupanowem i innymi na 6 lat pozbawienia wolności za „zorganizowanie i przywództwo związku zbrojnego na terytorium PRL w czasie obowiązywania stanu wojennego”. Nie miał możliwości nawet czasowego opuszczenia więzienia, a został zwolniony dopiero pod koniec 1986 roku, więc nie mógł się spotkać z Wujkiem ani być na jego pogrzebie.

Duże wrażenie zrobiło na mnie zestawienie, jakie po jednej z naszych wspólnych modlitw za Staszka w 1982 r. podał mi Wujek:

„Mój syn też miał na imię Staszek, podobny wiek 22 lata, walczył zbrojnie na wojnie za Polskę i za wiarę katolicką, a po aresztowaniu podobnie był przez oprawców torturowany! Gestapo w Ptaszkowej zerwało Stasiowi różaniec i kazało pozbierać jego części palcami z powbijanymi drzazgami. Staszkowi zomowcy na Rakowieckiej również zerwali różaniec i podeptali medalik z Matką Boską, z tą różnicą, że zamiast drzazg powbijali mu szpilki i igły.

Stasia Gestapo katowało kilka godzin i nic nie powiedział, został skazany i rozstrzelany. Stasia Matejczuka zomowcy katowali kilkanaście godzin i też nic nie powiedział, ale jednak przeżył, za co dziękuję Bogu”. I spoglądając na mnie, dopowiedział: „A ty masz się uczyć – to jest teraz najważniejsze!”. (…)

Basia z Podlasia

Podobnie jak wielu jej przyjaciół, Wujek nazywał ją „Basia z Podlasia”. Ona tytułowała go „Panem Pułkownikiem”, którym wg powojennych szarż mógłby zostać, choć nie był zawodowym żołnierzem. Nie miał nigdy ku szarżom pretensji; był dumnym i skromnym porucznikiem – polskim legionistą z 1914 r. Barbara Wachowicz – jedna z największych pisarek, jakie Polska ostatnio miała – zmarła w czerwcu 2018 roku i została pochowana w Alei Zasłużonych na Wojskowych Powązkach. (…)

Dzięki dzieciom młodszego brata Wujka Stefana Przywary – Ludmile oraz Janowi i jego żonie Małgorzacie – zachowały się niektóre listy i dedykacje od „Basi z Podlasia” do „Pana Pułkownika”. Poznali się w Sanktuarium Maryjnym w Leśnej Podlaskiej i zaprzyjaźnili, wręcz duchowo zakochali. Przez trzy ostatnie lata życia to właśnie z Barbarą Wachowicz Wujek najczęściej korespondował – co kilka tygodni.

Oboje są już w Ojczyźnie Niebieskiej, więc można udostępnić choć cząstkę ich pięknego języka, myśli przepojonych miłością do Boga, Ojczyzny i całego ich wspaniałego świata kultury duchowej. Minionego już świata epoki przedkomputerowej, gdy ludzie, nie zważając na PRL-owską cenzurę, pisali odręcznie kartki i listy oraz czekali cierpliwie na odpowiedź, którą przynosił listonosz.

Podlasie, 22 lipca 1982 r (czas stanu wojennego); Drogi, NIEZAPOMNIANY, WSPANIAŁY! Jeszcze czuję na czole znak krzyża błogosławiący, który uniosłam z Leśnej, jak płomyk – ogrzewający serce, dający siłę i nadzieję… Jakże żałuję, że tak krótko było dane mi cieszyć się obecnością PANA i tak bardzo chciałabym poznać PANA biografię i owe dni, gdy orły polskie znowu weszły do sanktuarium Leśnieńskiej MADONNY…(…) Bardzo, bardzo chciałabym napisać o Panu w mojej książce o Podlasiu – „Ogród młodości”. Ojciec mój był podsztandarowym IV pułku ułanów GROCHOWSKICH – i w 1918 roku zdobywał pałac Ogińskich w Siedlcach…. (…) Mottem mego życia i pracy są słowa młodego Stefana Żeromskiego „Miłości ziemi rodzinnej, miłości rodaków, miłości wszystkiego co polskie – stój zawsze przy mnie!”. Jakże dziękuję losowi, że na moim ukochanym Podlasiu spotkałam Kogoś w błękitnym legionowym mundurze – który znałam tylko z legendy! Tysiączne serdeczności łączę – NIGDY PANA NIE ZAPOMNĘ. (…)

Warszawa 15.09.1982 (czas stanu wojennego); Pułkowniku Wspaniały! Powróciwszy z wojaży na rocznicę śmierci ANDRZEJA MORRO (o którym „Przekrój” drukował właśnie cykl moich artykułów) – zastałam listy najmilszego Pana z przepiękną kopią grottgerowską… Jakże mam dziękować!!! Załączam ksero wywiadu ze mną, który nieco zorientuje Drogiego Pana w moich działaniach! Dzień przeżyty z Panem w Leśnej zaliczam do najpiękniejszych w moim życiu! Całuję z całego serca, a dotyk krzyża czuję na mym czole. (…)

Prawdziwemu Synowi Polski – Żołnierzowi Legionów, ojcu Stasia – „Szarego” – Kochanemu Panu Stanisławowi Leszczyc-Przywarze ten bibliofilski druk o człowieku, który uderzał mową jak szpadą w obronie wszystkich Polaków – a jego bohaterowie byli Tacy jak Pan – ofiarowuje z miłością – autorka. (…)

Stanisław Leszczyc-Przywara zmarł 5 stycznia 1985 r., w wieku 89 lat, przebywając u swojego brata Franciszka w klasztorze ss. dominikanek w św. Annie k. Częstochowy. Został pochowany w Rydułtowach. Swoim życiem wywarł wielki wpływ na wiele osób, szczególnie na młodzież. (…)

Jestem pełen wdzięczności za całe dobro duchowe, jakie otrzymałem od Wujka Stanisława Leszczyc-Przywary.

Niewielu w życiu spotkałem ludzi, którzy byli tak mądrzy i tak bardzo oddani sprawie Bożej i Polsce. Wujek był człowiekiem otwartym, przyjaznym, pogodnym, o wysokiej kulturze osobistej, zawsze eleganckim. Jako przedwojenny oficer stanowił ucieleśnienie takich zasad jak honor, uczciwość, patriotyzm i szacunek wobec kobiet. W długim życiu doznał wielu cierpień, ale nie było w nim żadnego narzekania na los czy smutku – co niestety mnie się zdarzało zbyt często. Cieszył się każdym przeżytym dniem, bo po prostu adorował Boga w swoim sercu: „I nic nad Boga!”

Cały artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« (VI)” znajduje się na s. 8 i 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« (VI)” na s. 8 i 9 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Por. Stanisław Leszczyc-Przywara i płk Wiesław Matejczuk na froncie walki o pamięć i przyszłość prawdziwej Polski

Działały stare, komunistyczne koterie i sowiecka agentura, które nie mogły uwierzyć, że pod ich nosem przez lata istniała antykomunistyczna grupa oficerów, a nie słynny jeden wyjątek – Kukliński.

Paweł Milla

Jasna Góra Zwycięstwa

Obraz MB Częstochowskiej w Płaszczu Hetmańskim | Fot. archiwum P. Milli

Na Jasnej Górze w dniu 3 maja 1976 r. Wujek wraz z kilkuset weteranami stoczyli pod koniec ich pełnego miłości do Boga i Ojczyzny życia największą bitwę z systemem. Rada Państwa PRL przyznała najwyższe odznaczenie wojskowe – Krzyż Wielki Orderu Virtuti Militari – Leonidowi Breżniewowi, sekretarzowi generalnemu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. W proteście przeciw sprofanowaniu najważniejszego dla Polaków orderu kombatanci postanowili swoje ordery i krzyże Virtuti Militari przekazać uroczyście jako wotum dla NMP Królowej Polski w dniu Jej święta.

Ojciec Eustachy Rakoczy, pomysłodawca, ceremoniarz i współorganizator uroczystości, tak to wspomina: „Hejnał WP towarzyszył chwili, w której obrońcy Rzeczypospolitej składali na ołtarzu najwyższe odznaczenia, świadczące o męstwie Polaków. Była to uroczystość, jakiej nie widziano dotąd w Rzeczypospolitej. Oto cenne wotum generałów składane było publicznie, w obecności Episkopatu Polski, kilkudziesięciu tysięcy pielgrzymów i przez świętą posługę Prymasa Tysiąclecia, kiedy Eucharystii przewodniczył ówczesny metropolita krakowski – kard. Karol Wojtyła”. (…)

Marsze Kadrówek

Po powstaniu Solidarności, gdy komuna na 13 miesięcy została zmuszona do wycofania się, legioniści oficjalnie wznowili działalność ZLP. Wówczas też udało się nawiązać do pięknej tradycji okresu międzywojennego i zorganizowano na początku sierpnia 1981 roku pierwszy powojenny Marsz Szlakiem Kadrówki na 120-km trasie krakowskie Oleandry–Kielce. Ostatni żyjący legioniści przekazywali młodzieży na spotkaniach w miejscach postoju historię i cieszyli się chwilową wolnością. Wujek był zaprzyjaźniony z Ludwikiem Nowakowskim ps. Bułgar (z I Brygady), który zaraził pasją czynu legionowego swojego wnuka i już w latach 70. zabierał go na uroczystości i spotkania ‘Legunów’ Piłsudskiego.

Dzisiaj dr nauk humanistycznych Krzysztof Nowakowski, który oprócz opieki nad Kopcem Piłsudskiego i współorganizowania (głównie z KPN) Marszów Kadrówki założył na UJ nieformalne Koło Sympatyków Legionów, wspomina: „Po moim dziadku legioniście Ludwiku to był drugi mój wychowawca uczący mnie miłości do Ojczyzny, szacunku dla pracy społecznej, jak również bezinteresownej pracy państwowotwórczej. Imponował mi swoją postawą, (…) autentyczną religijnością. Stanisław chodził zawsze prosty jak struna, zadbany, wąs zawsze przystrzyżony.

Piękna męska postawa, nie wyglądał wcale na swój wiek, był młody duchem (…) na wiele rzeczy patrzył z przymrużeniem oka. Zrównoważony, spokojny. Mocno przejęty ideą niepodległości i legionów aż do śmierci. Jak większość z nich.

(…) Stanisław łatwo i chętnie nawiązywał kontakt z młodzieżą, wpajał szacunek dla państwa, Ojczyzny, i kombatantów. Wiem, że pamięć o nim będzie we mnie trwała tak długo, jak będę na tym świecie”. (…)

Major Matejczuk

Spośród wielu przyjaciół Wujka wyróżniali się major Wiesław Matejczuk oraz jego syn Staszek. Wiesław Matejczuk nie zrobił kariery: nie należał do PZPR, chodził do kościoła, miał ślub kościelny, ochrzcił dzieci i przyjmował w domu m.in. ojców dominikanów. Zaczęły się naciski ze strony Zarządu Politycznego LWP, przenosiny i prześladowania, ale też i pomoc wielu, często nieznanych, oficerów. W jego aktach osobowych z lat 60. i 70. były wpisy o „niebezpiecznym elemencie rewizjonistycznym w LWP” oraz zabraniające powierzania Matejczukowi kontaktów z żołnierzami, na których „ma demoralizujący wpływ”. Od 1963 r. był związany z Katowicami, ale w wolnym czasie często przemieszczał się po kraju w związku z pasją filatelistyczną. To pomagało mu w utrzymywaniu znajomości z różnymi oficerami i stanowiło parawan ochronny dla działalności konspiracyjnej, jeszcze bez nazwy i sformalizowanej struktury.

W sierpniu 1980 r. wybuchła wolność Solidarności. Aktywność społeczna i patriotyczna Wiesława Matejczuka była niespożyta. Będąc formalnie poza wojskiem, rozbudowywał konspiracyjną organizację, wyławiając uczciwych oficerów. (…)

W okresie stanu wojennego konspiracyjna organizacja oficerów, którą założył Wiesław Matejczuk na Śląsku, połączyła się z podobną organizacją z Wielkopolskiego Sztabu Okręgu z płk. Dorffem i powstała organizacja pod nazwą „Viritim”, do której należało ok. 300 oficerów.

Porozumienie Centrum. Wiesław Matejczuk 3 od lewej | Fot. z archiwum S. Matejczuka

Ich celem było samokształcenie patriotyczne, samoorganizowanie się i działanie w przypadku interwencji zbrojnej Sowietów. Nie chcieli odchodzić z wojska, ale poznawać prawdę o polskiej historii i nawiązać do zerwanych tradycji i wzorów żołnierskich z legionów Piłsudskiego i II RP. W wojsku komunistycznym wykonywali zadania, jakie im przydzielono, szkolili się wg metod z Moskwy rodem – ale umieli odróżnić służbę Polsce od służalczości komunie. (…)

Gdy Kiszczak wycofał się z oficjalnego życia politycznego, kilkunastu oficerów Viritim ujawniło się w 1991 r. jako reprezentanci organizacji w ewentualnych rozmowach, prowadzących do ujawnienia się pozostałych jako kadra do prawdziwego zreformowania wojska. Wśród ujawnionych był major Wiesław Matejczuk i płk Henryk Michalski ze Sztabu Generalnego. Dużo „komunistycznego betonu” wysłano na emerytury, ale działały stare, komunistyczne koterie i sowiecka agentura, które nie mogły uwierzyć, że pod ich nosem przez lata istniała antykomunistyczna grupa oficerów, a nie słynny jeden wyjątek – Kukliński. Major Matejczuk wspomagał przyjaciela Jacka Maziarskiego i Jarosława Kaczyńskiego w budowaniu Porozumienia Centrum, które zdobyło kilkadziesiąt mandatów poselskich, a mądrze negocjując w rozdrobnionym parlamencie, pod koniec 1991 r. utworzyło mniejszościowy rząd Jana Olszewskiego. Było wiele pilnych spraw do załatwienia – nie tylko pełne zdekomunizowanie wojska, wydalenie sowietów czy zatrzymanie złodziejskiej tzw. prywatyzacji. Do rozpracowywania „Viritim” rzuciła się WSI i jej agendy. O większej reformie wojska nie było więc mowy. Obóz szeroko rozumianej targowicy obalił patriotyczny rząd Jana Olszewskiego w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. W konsekwencji mieliśmy potem ćwierć wieku postkomuny.

Nie mogąc inaczej podejść majora Matejczuka, ówczesne prosowieckie odłamy WSI otoczyły go woalem izolacji i obaw przed kontaktem z nim, czego nie było nawet za komuny. Niektóre osoby były wręcz zastraszane przez „niezidentyfikowanych osobników”. Major był inicjatorem wielu wydarzeń, m.in. z ks. Kantorskim – pierwszej polskiej wizyty i mszy św. na grobach naszych oficerów w Katyniu. Zginął w wypadku samochodowym, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach.

Cały artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« Walka o prawdziwą Polskę” znajduje się na s. 8 i 9 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« Walka o prawdziwą Polskę na s. 8 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Męczeństwo Staszka Leszczyc-Przywary. „Muszę te prace wykonywać sam, bo oni nie są tak jak ja przygotowani na śmierć”

W rozmowach o Staszku padały słowa „święty człowiek”, ale uznawałem to za potoczny zwrot o zmarłych. Wujek opowiedział mi o nim więcej, oraz że wie, iż Staszek jest świętym, choć niekanonizowanym.

Paweł Milla

Pod koniec wojny nastał dla Wujka jeden z najtragiczniejszych dni, jakim okazał się 22 września 1944 roku. (…) Staszek, aby uniknąć kopania niemieckich okopów lub wywózki na roboty do Niemiec, przeniósł się z Kąclowej do sąsiedniej miejscowości – wioski Ptaszkowa, gdzie oficjalnie podjął pracę w tartaku. Jednocześnie od wielu tygodni brał udział w ostatniej dla niego akcji AK, polegającej na pomocy różnym uciekinierom bądź wydobytym z jenieckich obozów żołnierzom, m.in. Anglikom, Belgom i Rosjanom. W Ptaszkowej stacjonowało wówczas mnóstwo różnych wojsk niemieckich cofających się przed sowiecką nawałą.

Sowiecki major, jeden z uwolnionych przez AK jeńców, chciał koniecznie zdobyć broń dla siebie. Najprawdopodobniej za jego inspiracją powstała spontaniczna akcja, jak się okazało niezbyt przemyślana i nie wiadomo, czy zatwierdzona przez AK.

Na Sądecczyźnie był to piękny, słoneczny dzień. Jeden z Niemców widział rano Staszka, jak rozmawiał w Ptaszkowej z tym przebranym w cywilny ubiór majorem sowieckim. Później, około trzynastej, ten major wraz z partyzantem „Rysiem” zasadzili się w przydrożnych krzakach na skraju Ptaszkowej, skąd wyskoczyli na jadącego rowerem żołnierza niemieckiego, próbując go obezwładnić i zabrać mu broń. Nie udało im się to jednak. Pistolet „Rysia” się zaciął, a Niemiec jakoś obronił się, choć został ranny. Broni nie stracił i podniósł alarm. Sowiecki major z polskim partyzantem uciekali, oddalając się od Ptaszkowej na północ w stronę góry Rosochatka. W tym czasie Staszek znajdował się ok. 200 metrów poniżej zdarzenia, w pobliżu kościoła. Nie do końca wiadomo, czy ubezpieczał tę bardzo ryzykowną i nieudaną akcję, ale raczej znalazł się w pobliżu przypadkowo. Miał pecha, bo jakiś Niemiec widział i zapamiętał go

Staszek Leszczyc-Przywara | Fot. archiwum prywatne P. Milli

rozmawiającego z tamtym ‘bandytą’, który usiłował zabrać broń żołnierzowi niemieckiemu. Wskazał go i zaczął krzyczeć do zbiegających się żołnierzy, by go aresztowali. (…)

Ktoś z miejscowych w Ptaszkowej, sołtys czy kościelny, był na początku przesłuchania Stasia w budynku plebanii, zarekwirowanym wówczas w dużej części na posterunek Wehrmachtu. Słyszał też, że gestapowcy z Nowego Sącza zaczęli od ustalania tożsamości i pytań, co wie o zamachu na niemieckiego żołnierza. Gdy Staszek ciągle odpowiadał, że nic nie wie i nie powie, zerwali i podeptali jego różaniec, który zawsze miał przy sobie. Za paznokcie powbijali mu też drzazgi i dla udręczenia psychicznego i fizycznego kazali tymi obolałymi palcami pozbierać te „zabobony”. Do furii doprowadzała ich jego modlitwa. Wrzeszczeli i bili go, ale nic nie powiedział. Wyprowadzili go do pobliskiej szopy i tam przystąpili do jeszcze większych tortur. Bp Gucwa pisze: „Ludzie z Ptaszkowej drętwieli z przerażenia, bo dochodziły ich wiadomości, co dzieje się z »Szarym«. Nie wyobrażali sobie, by można było to wszystko wytrzymać i nic nie wydać.

W rezultacie pół wsi przygotowywało się na śmierć, czekało aresztowania albo pacyfikacji. A jednak „Szary” nie wydał nic i nikogo.

Niemcy skazali go na śmierć. Skatowany, szedł na rozstrzelanie z podniesioną głową, odmawiając modlitwę. Na rozkaz katów ukląkł na jedno kolano twarzą w stronę Rosochatki, wzniósł oczy w górę, rękę położył na piersi i szepcząc modlitwy odszedł na spotkanie z Bogiem, rozstrzelany w piątek ok. godz. 18:00, 22 września 1944 r. W ten sposób oddał życie, umęczony za wiarę, z której płynęło całe jego wierne Bogu i Ojczyźnie życie oraz za wolność i niepodległość Polski”.

Śmierć jedynego syna to dramat dla każdego rodzica. Wujek również był bardzo przygnębiony. Nie tylko męczeńską śmiercią Stasia, ale całą tragiczną sytuacją Polski. Był przecież koniec września 1944 r. i wiadomo już było, że powstanie warszawskie się nie udało, straty są olbrzymie. Przez 5 lat wojny zginęło tylu jego przyjaciół i znajomych, tyle młodzieży, w całym kraju ogrom wspaniałych i mądrych ludzi. Ciągle rozmyślał, jaka będzie Polska bez nich, co się stanie, gdy za kilka tygodni wejdzie tu NKWD i komuniści.

Kilka dni po śmierci Staszka, wciąż bardzo strapiony, poszedł rankiem po wodę nad strumyk i pochylił się, zanurzając wiadro w wodzie. Promienie słońca mocno odbijały się od wody, więc zmrużył oczy i uniósł głowę. Zobaczył przed sobą bardzo pięknego młodego człowieka. Wyprostował się i… rozpoznał Staszka. Bił od niego ciepły blask, a na ciele nie było widać śmiertelnych ran. Wujek widział przecież na własne oczy te straszne rany, m.in. drzazgi powbijane za wszystkie paznokcie, połamane kości, wybite zęby, mnóstwo krwiaków oraz ślady wejścia i wyjścia trzech kul przez tył głowy i szczękę podczas egzekucji wykonanej „metodą katyńską” oraz dwóch kul w skroniach po dobiciu w godzinę po egzekucji.

A teraz, kilka dni po tym zdarzeniu, syn podszedł do niego, uścisnął go i powiedział: „Dlaczego oni Mu nie ufają?”, po czym zniknął.

Wujek bardzo odczuł to przytulenie. Było pełne niezwykłej miłości, ale też całkiem normalne, jak z każdym człowiekiem. Od tej chwili wszystko nabrało dla niego innego wymiaru i wiedział, że nie powinien zamartwiać się stratą syna, gdyż on jest szczęśliwy w niebie i tam modli się za ojca i za Polskę.

Cały artykuł Pawła Milli pt. „A gdzie mój legionista? (III)” znajduje się na s. 9 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Milli pt. „A gdzie mój legionista? (III)” na s. 9 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego