„Sybiracy”. Żyją jeszcze nieliczni, którzy zostali wywiezieni w głąb ZSRR, jako dzieci lub na zesłaniu się urodzili

W okresie od 1940 do 1941 r., czyli tzw. pierwszej okupacji sowieckiej, na Syberię zostało zesłanych kilkakrotnie więcej Polaków niż w okresie 200 lat rosyjskiej dominacji na ziemiach polskich.

Tadeusz Loster

15 sierpnia 2020 r. prezydent III RP Andrzej Duda podpisał ustawę z 14 sierpnia 2020 r. o świadczeniu pieniężnym przysługującym osobom zesłanym lub deportowanym przez władze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich w latach 1936–1956. Data podpisania ustawy jest szczególna: 15 sierpnia oprócz święta kościelnego obchodzimy – my, Polacy – święto Wojska Polskiego na pamiątkę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej w 1920 r. podczas wojny polsko-bolszewickiej.

Obecnie, po 30 latach wolnej Polski, osób, które obejmuje ta ustawa, a zrzeszonych w Związku Sybiraków, żyje około 39 tys. Mimo, że wydaje się, iż to duża liczba, faktycznie pozostała ich tyko garstka, patrząc na to, że osób zesłanych lub deportowanych w głąb bolszewickiej Rosji w latach 1936–1956 było 1,35 mln. A w momencie reaktywowania Związku Sybiraków w 1988 r. zostało zarejestrowanych ponad 400 tys. żyjących.

Na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie napis na jednej z tablic o treści „SYBERIA OD 1768” upamiętnia sybiraków. Co to za data informująca o początku wywozu Polaków na Sybir przez władze Rosji? (…)

5 sierpnia 1864 r. na stokach Cytadeli Warszawskiej Rosjanie powiesili ostatniego dyktatora powstania styczniowego, Romualda Traugutta, wraz z czterema towarzyszami. Kończyło się najtragiczniejsze i najdłuższe, bo trwające od 22 stycznia 1863 r. polskie powstanie, zwane styczniowym. W okresie tym w sumie około 200 tysięcy powstańców stoczyło 1228 bitew i potyczek, w których poległo blisko 25 tys. insurgentów. Znajdujące się na terenie Królestwa Polskiego majątki uczestników powstania zostały skonfiskowane i rozdane tym, którzy przyczynili się do „usmirenia polskowo mjatieża” (stłumienia polskiego buntu). Konfiskatę zastosowano do 1660 majątków ziemskich. Ogólną liczbę emigrantów zesłanych w głąb Rosji i na Syberię z samego Królestwa Polskiego oblicza się na 31573 osoby. Wiadomo, że od 1 września 1863 r. do 1 maja 1865 komisje śledcze i wojenno-sądowe z samego Królestwa zesłały do Rosji 7447 osób: do rot aresztanckich 2617, na osiedlenie w Syberii 1979, a na katorgę 3399.

Najcięższym wyrokiem była katorga, czyli ciężka praca w zakładach lub kopalniach. Większość zesłańców, aby znaleźć się na Sybirze, w miejscu oznaczonym carskim wyrokiem, musiała przekroczyć granicę między Europą i Azją. Najcięższe chwile przeżywali skazańcy podczas długiej drogi etapowej. Z każdej partii podążającej na Sybir prawie codziennie ubywało kilka osób umierających z wycieńczenia i chorób.

Skazani na katorgę kierowani byli do Okręgu Nerczyńskiego. Tutaj powstańcy styczniowi – katorżnicy byli kolejnym pokoleniem zesłańców. W kopalniach rudy żelaza i ołowiu Akatuja przebywał Piotr Wysocki (1797–1875). Inicjator powstania listopadowego, przywódca sprzysiężenia podchorążych, pułkownik, za udział w powstaniu został odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. Dostał się do niewoli rosyjskiej w 1831 r. podczas walk w obronie Warszawy. Był więziony i trzykrotnie skazany na śmierć. Karę śmierci zamieniono mu ukazem carskim na 20 lat ciężkich robót na Syberii. Przebywał w Aleksandrowsku. Po próbie ucieczki i karze półtora tysiąca batów, którą przeżył, został karnie przeniesiony do kopalni miedzi w Akatui w kolonii katorżniczej w Nerczyńsku, gdzie pracował przykuty do taczki. Powrócił do kraju w 1857 r. po amnestii carskiej. Miał zakaz przebywania w Warszawie. Ci, których nie objęła amnestia w 1856 r., pozostali na Syberii. Spotkały się dwa pokolenia powstańców oraz politycznych, tych z listopadowej insurekcji i styczniowej.

Słowo ‘Syberia’ pochodzi od tunguskiego słowa „sidur” i oznacza błoto, bagno, trzęsawisko; w języku buriackim ‘sybjer’ oznacza groźnego psa – wilka.

Sybir – to kraina geograficzna o powierzchni 12,7 mln km2 w północnej Azji, wchodząca w skład państwa rosyjskiego. Jest ona położona między Uralem na zachodzie, Oceanem Arktycznym na północy, a na wschodzie między działem wód zlewisk Oceanu Arktycznego i Spokojnego oraz stepami Kazachstanu i Mongolii na południu.

Klimat południowej, a nawet środkowej Syberii jest znośny i zdrowy. Zimą temperatura waha się od -30 do -40°C, a niekiedy dochodzi do -45, -50°C. Jednak brak wiatru i suchość klimatu powoduje, że mróz ten nie jest tak odczuwalny. Dla przebywającego tu zesłańca odczuwalna była długość zimy, która trwa od 7 do 8 miesięcy, a na północy nawet do 9 miesięcy. W południowej i środkowej Syberii najkrótszy dzień zimowy trwa 7 do 6 godzin. Wiosny i jesieni nie ma. Wiosną można nazwać kilka dni, kiedy taje śnieg i puszczają lody na rzekach. A temperatura powietrza sięga od 20 do 30°C ciepła. Deszcz pada tylko na wiosnę i w ciągu kilkudniowej jesieni. Na początku lata następuje szybka i nadzwyczaj bujna wegetacja roślin. Sybirska noc letnia trwa kilka godzin. Środek lata to skwar, który potrafi schłodzić w mgnieniu oka północny wiatr. Między wrześniem a październikiem następuje nagłe ochłodzenie i po kilku chłodnych dniach i obfitych śnieżnych opadach następuje sroga syberyjska zima. (…)

17 września 1939 r. armia bolszewicka wkroczyła na ziemie polskie. NKWD natychmiast rozpoczęło aresztowania Polaków. Według danych NKWD w rejonie Lwowa i Drohobycza w latach 1939–1941, czyli za „pierwszych Rusków”, zostało aresztowanych 5822 obywateli polskich. Każde aresztowanie i dalsze losy uwięzionych, przesłuchiwanych i skazanych to osobna historia. Dziadek mój Władysław Wróbel, drugi mąż babki Zofii, został aresztowany już 12 października 1939 r. Aresztowało go kolejowe NKWD, a faktycznie jego dwóch pracowników z czerwonymi opaskami na rękawach i z karabinami. Ten „wróg ludu” był starszym majstrem w warsztatach Polskich Kolei Państwowych we Lwowie, a do tego kapelmistrzem orkiestry kolejowej. Został osadzony w Brygidkach a następnie wywieziony w niewiadomym kierunku w głąb ZSRR. Tyle wiedziała moja rodzina. (…)

Do pierwszej masowej deportacji 220 tys. obywateli polskich doszło 10 lutego 1940 r. (wg danych NKWD 140 tys.). Przygotowywana przez NKWD od grudnia 1939 r. wywózka objęła osadników wojskowych, średnich i niższych urzędników państwowych, pracowników służby leśnej oraz PKP. Polacy stanowili 70% deportowanych, pozostałe 30% to była ludność białoruska i ukraińska. Na spakowanie się dawano wywożonym kilkadziesiąt do kilku minut. Transport na miejsce zsyłki odbywał się w wagonach towarowych, do których wsadzano po 50 osób. Podróż trwała niekiedy kilka tygodni w nieludzkich warunkach, w temperaturze dochodzącej do -40°C. Wiele osób zmarło podczas transportu, a przybyłych na miejsce zsyłki czekała niewolnicza praca, nędza, choroby i głód.

Kolejną deportację przeprowadzili bolszewicy 13–14 kwietnia 1940 r. Wywózką zostały objęte rodziny poprzednio wywiezionych wrogów ustroju, urzędnicy państwowi, wojskowi, policjanci, pracownicy służb więziennych, nauczyciele, działacze społeczni, kupcy, przemysłowcy i bankierzy. Zesłano 320 tys. osób (wg danych NKWD 61 tys.), w tym 80% kobiet i dzieci.

Trzecia deportacja nastąpiła w maju i lipcu 1940 r. Objęła uchodźców przybyłych w czasie działań wojennych na tereny zajęte przez Sowietów. Większość deportowanych – 80% – stanowili Żydzi, Białorusini i Ukraińcy. Liczba zesłańców wyniosła 240 tys. (wg danych NKWD ponad 80 tys.). Zostali oni przesiedleni do Autonomicznych Republik Radzieckich, gdzie umieszczono ich w specjalnych osadach pod kontrolą NKWD.

Ostatnia, czwarta deportacja, miała miejsce pod koniec maja i w czerwcu 1941 r., w przededniu wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Objęła ona ludność ze środowisk inteligenckich, rodziny kolejarzy, rodziny osób aresztowanych przez NKWD w czasie drugiego roku okupacji, robotników oraz rzemieślników; razem 220 tys. osób (wg danych NKWD ponad 85 tys.). Wywózka ta dotknęła szczególnie tereny Białostocczyzny, Grodzieńszczyzny i Wileńszczyzny. Według danych NKWD ujawnionych przez Rosję w 1990 r., w czterech deportacjach zesłano około 330–340 tys. obywateli polskich. Zdaniem niektórych polskich historyków była to liczba o wiele wyższa, bo przekraczająca milion zesłańców. Jedno jest pewne, że w okresie od 1940 do 1941 r., czyli tzw. pierwszej okupacji sowieckiej, na Syberię zostało zesłanych kilkakrotnie więcej Polaków niż w okresie 200 lat rosyjskiej dominacji na ziemiach polskich. Deportacje ludności polskiej w głąb ZSRR z lat 1940–41 nie były ostatnimi.

Po wkroczeniu wojsk Armii Czerwonej na tereny polskie okupowane przez Niemców, do syberyjskich łagrów trafili żołnierze polskich formacji podziemnych oraz „wrogowie ludu”, czyli ludność cywilna nieprzychylnie nastawiona do sowieckiej dominacji. Przykładem takich działań może być Lwów. Bezpośrednio po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną w lipcu 1944 r., czyli za „drugich Rusków”, NKWD i Smiersz rozpoczęły aresztowania żołnierzy Armii Krajowej, polskich działaczy podziemia niepodległościowego oraz uczonych.

W dniach 2–4 stycznia 1945 r. władze sowieckie rozpoczęły masowe aresztowania Polaków zamieszkałych we Lwowie. Objęły one 17 tys. osób, w tym 31 pracowników lwowskich uczelni. Część aresztowanych została zwolniona, jednak większość deportowano w głąb ZSRR. Skazani na 5 do 15 lat zsyłki, zostali skierowani do ciężkiej fizycznej pracy w kopalniach lub przy wyrębie lasów. Po 6 miesiącach wywiezionych 7 profesorów zostało zwolnionych; 2 z nich nie przeżyło łagru.

Części wysiedlonych w głąb Rosji udało się opuścić łagry dzięki organizowanej na terenie ZSRR w 1942 r. armii gen. Władysława Andersa. Nie wszyscy zgłaszający się ochotnicy dotarli w miejsca tworzących się jednostek Wojska Polskiego, gdyż podejmowane przez nich próby były blokowane. Kolejną szansą na wyrwanie się z sowieckiego piekła było wstąpienie do tworzonej przez sowiecką Rosję Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, będącej zalążkiem „Ludowego” Wojska Polskiego. Niestety na terenie ówczesnej Rosji pozostało około 800 tys. obywateli polskich. (…)

Z akt osobowych żyjących sybiraków wynika, że ci obecnie żyjący w czasie deportacji byli niemowlętami lub mieli po kilka lat. To „dzieci Sybiru”, deportowane na Sybir wraz z rodzicami; dla nich wywózka i jej przyczyny nie były zrozumiałe. Dla nich był to głód, mróz, udręka i cierpienie, a wielu ich rówieśników nie przeżyło deportacji (zamarznięte ciała wyrzucano z wagonów pociągu). Niektóre nie przeżyły ciężkich warunków na zesłaniu, inne zostały przymusowo rozdzielone od rodziców, a jeszcze innym rodzice zmarli. Zostały osadzone w domach dziecka i przytułkach. Te, które przeżyły i powróciły, miały szczęście, a w pamięci „dzieci Sybiru” do końca życia pozostanie wspomnienie Sybiru jako „polskiej Golgoty Wschodu”.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Sybiracy” znajduje się na s. 10-11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Sybiracy” na s. 10-11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nauka w Polsce jest chora, ale nie ma woli poznania chorób akademickich, ich zaraźliwości ani dróg rozpowszechniania

Chory system akademicki wprowadza do życia publicznego młodych ludzi zaopatrzonych w dyplomy, ale niezdolnych do krytycznego myślenia, podatnych manipulacje w mediach i na odwracanie znaków wartości.

Józef Wieczorek

Co jakiś czas w mediach pojawiają się apele czy listy otwarte środowisk akademickich na wieść o skandalicznym potraktowania jednego czy drugiego akademika. To pozytywny przejaw solidarności akademickiej. Stanowi wsparcie moralne dla poszkodowanego, a nagłośnione medialnie sprawy przebijają się do świadomości społeczeństwa, dowiadującego się, że w świątyniach nauki dzieją się czasem rzeczy nieprzyzwoite, czasem uwarunkowane czynnikami pozanaukowymi, często politycznymi – tzw. poprawnością polityczną. Autorzy listów nieraz argumentują zasadnie, że ta czy inna sprawa jest objawem głębokiej choroby nauki w Polsce. Gdyby jednak przeanalizować nagłaśniane w przestrzeni publicznej sprawy poszkodowanych akademików, to obraz „chorób” byłby bardzo niekompletny, a rozwiązanie tej czy innej nagłaśnianej sprawy chorej nauki nie wyleczy, nawet jeśli pojedynczy akademik/pacjent po takich listach zostanie ocalony, co nie zawsze ma miejsce.

Mimo braku monitoringu nie mam wątpliwości, że przeważająca ilość poszkodowanych w chorym systemie akademickim nie ma nawet szans stać się obiektem solidarnych działań środowiska.

Bezzasadne merytorycznie odwołanie jednego wykładu, skierowanie do komisji dyscyplinarnej, odrzucenie wniosku o awans pojedynczych poszkodowanych wywołuje duży rezonans medialny, podczas gdy merytorycznie bezzasadne odwołanie setek, a nawet tysięcy wykładów, wypędzenia z systemu akademickiego, nieraz dożywotnie, niszczenie warsztatów pracy, postępowania dyscyplinarne wobec innych, chyba z jakiegoś powodu niewygodnych dla wszystkich, solidarnie są pomijane milczeniem.

Listy otwarte, przed wielu już laty, w sprawie Marka Migalskiego potraktowanego niegodziwie na UJ, nie rozwiązały ani jego problemów akademickich, ani nie spowodowały zmian systemowych – odpolitycznienia procedur awansu naukowego. Pomogły mu wprawdzie w karierze politycznej, jednak bynajmniej nie przełożyło się na zmniejszenie jego frustracji. Pozostał nadal zmartwiony, bo w Parlamencie Europejskim za dużo mu płacili i nawet mu do głowy nie przyszło, aby nadwyżki finansowe przeznaczyć na wsparcie tych, którym za pracę, i to naukową, nic nie płacono, a którzy go w jego akademickiej niedoli wspierali. Mógł te nadwyżki przeznaczyć na rzecz uzdrawiania nauki w Polsce. Nic z tego, wolał nadal cierpieć (Nadal strapiony problemami dr. Marka Migalskiego, Blog akademickiego nonkonformisty). (…)

Ostatnio stała się głośna sprawa profesury belwederskiej Andrzeja Zybertowicza, wybitnego socjologa, znakomitego analityka i krzewiciela potrzeby podejścia systemowego do patologii naszego życia społecznego. Jak wielu innych, jest krzywdzony poczynaniami Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów – chorego składnika, a właściwie filaru polskiego akademickiego systemu tytularnego.

Sprawa została nagłośniona przez list otwarty do prezydenta RP, ale bez propozycji rozwiązań systemowych, które by zmniejszyły tytularne patologie. Pokrzywdzony będzie się od niesprawiedliwości odwoływał, ale, jak mówi, „profesura przyznana przez osoby, które trudno szanować, traci smak. Dlatego, gdybym uzyskał ten tytuł w wyniku odwołania, miałby on gorzki smak”.

Nie ulega wątpliwości, że żadne listy otwarte ani smaku nie poprawią, ani chorej nauki nie uzdrowią. Tak smak tytułów, jak i głęboka choroba nauki w Polsce ma uwarunkowania systemowe i konieczna jest rzeczywista, a nie pozorowana reforma. (…)

Chory system akademicki wprowadza do życia publicznego młodych ludzi zaopatrzonych w dyplomy, ale pozbawionych skłonności do krytycznego myślenia przyczynowo-skutkowego, nieznających najnowszej historii Polski, podatnych na demagogie, manipulacje w mediach i na odwracanie znaków wartości.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy listy otwarte i apele uzdrowią naukę w Polsce”, znajduje się na s. 11 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy listy otwarte i apele uzdrowią naukę w Polsce” na s. 11 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Procedury antycovidowe należałoby skorelować z minimalizowaniem już istniejących innych zagrożeń w środowiskach pracy

Najczęściej COVID-19 jest śmiertelny w przypadku tzw. chorób współistniejących. Warto w grupach wyższego ryzyka uwzględnić szczególnie ludzi zawodowo zagrożonych czynnikami kancero- i mutagennymi.

Roman Adler

W dobie pandemii COVID-19, gdy w zakładach pracy wprowadza się specjalne procedury mające zapobiegać lub przynajmniej ograniczać możliwość zachorowań – warto pamiętać, że w miejscach pracy występują również choroby od lat zdiagnozowane. Ich rozpowszechnianiu mają służyć systemowo opracowane i wprowadzone w życie regulacje o zasięgu ogólnopolskim lub nawet unijnym. Choroby te są powodowane m.in. zagrożeniem czynnikami kancero- i mutagennymi występującymi w środowisku pracy człowieka.

Jednym z czynników, który najpoważniej zagraża ludziom w miejscu pracy, jest azbest.

(…) Rozporządzeniem CLP Parlamentu Europejskiego i Rady (WE) nr 1272/2008 azbest został zaklasyfikowany do substancji rakotwórczych kategorii 1A. Ponieważ w Polsce jest realizowany rządowy Program Oczyszczania Kraju z Azbestu do 2032 r., obecnie zagrożenie azbestem występuje głównie w zakładach pracy demontujących materiały budowlane i urządzenia, które zawierają azbest, lub zajmujących się jego utylizacją.

Do Centralnego rejestru danych o narażeniu na substancje chemiczne, ich mieszaniny, czynniki lub procesy technologiczne o działaniu rakotwórczym lub mutagennym (…) zgłaszano znaczne zagrożenia w środowisku pracy benzo[a]pirenem.

(…) Benzo[a]piren jest strukturalnie najprostszym wielopierścieniowym węglowodorem aromatycznym (WWA). (…) Większość WWA jest wszechobecna w powietrzu tworzącym środowisko pracy i życia człowieka w formie par i aerozoli. Z badań epidemiologicznych wynika, że praca w narażeniu na WWA zwiększa liczbę zachorowań na nowotwory. (…)

Kolejną substancją powodującą nowotworowe zagrożenia zawodowe jest benzen.

(…) Benzen jest najprostszym węglowodorem aromatycznym, który stanowi zanieczyszczenie benzyn paliwowych oraz benzyny ekstrakcyjnej, toluenu technicznego oraz rozcieńczalników do farb i wielu lakierów. Jest produktem przemysłu petrochemicznego i koksowniczego. (…)

Również związki chromu (VI) powodują znaczne zagrożenia kancero- lub mutagenne na Śląsku.

(…) Związki chromu sześciowartościowego, czyli atomy chromu na +6 stopniu utleniania, są silnymi utleniaczami stosowanymi głównie do powlekania metali (chromowania), procesów trawienia powierzchni, produkcji barwników, inhibitorów korozji, środków konserwacji drewna i w procesach impregnacji. Są też szeroko stosowane w laboratoriach przemysłowych, inspekcjach, laboratoriach instytutów naukowo-badawczych i wyższych uczelni. Długotrwałe narażenie zawodowe na te związki zwiększa ryzyko raka płuc, nosa i zatok. (…)

Ponadto zagrożenie zawodowe powoduje tlenek toluenu – bezbarwny gaz o słodkawym zapachu przypominającym eter. Produkowany na skalę przemysłową jest wykorzystywany w procesach chemicznych.

(…) Stwierdzono, że jest on odpowiedzialny za wzrost częstości takich nowotworów, jak międzybłoniak otrzewnej, glejak mózgu, rak płuc, żołądka oraz białaczki. W woj. śląskim w latach 2012–2017 narażenie na ten czynnik zgłaszało od 18 do 25 zakładów pracy, co dotyczyło od 163 do 590 osób. (…)

Mówiąc o zagrożeniach COVID-19 warto pamiętać, że najczęściej wirus ten jest śmiertelny w przypadku tzw. chorób współistniejących. Warto zatem wśród grup podwyższonego ryzyka zachorowań na ten nowy wirus uwzględnić szczególnie ludzi zawodowo zagrożonych czynnikami kancero- i mutagennymi.

W środowiskach ich pracy należałoby doprecyzować i skorelować z już stosowanymi procedury anty-COVID. Jest to zadanie tyleż trudne, co konieczne.

Cały artykuł Romana Adlera pt. „Nie tylko koronawirus”, znajduje się na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Romana Adlera pt. „Nie tylko koronawirus” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rola Niemiec w planach bolszewików podczas ataku na Polskę w 1920 r. / Stanisław Florian, „Śląski Kurier WNET” 76/2020

Polska racja stanu wymaga, aby obnażać światowej opinii publicznej owe historyczne, zakulisowe gry niemiecko-rosyjskich interesów. Warunkiem istnienia Rzeczpospolitej jest ich torpedowanie.

Stanisław Florian

Niemcy a wojna polsko-bolszewicka 1920 roku

W sierpniu br. Deutsche Welle na swoich stronach internetowych promowała niemieckiego historyka, prof. dr. Stephana Lehnstaedta, który w prywatnym Touro Institut w Berlinie zajmuje się Holokaustem, a w 2019 r. opublikował w wydawnictwie C.H. Beck książkę Der vergessene Sieg. Der Polnisch-Sowjetische Krieg 1919–1921 und die Entstehung des modernen Osteuropa. 15 sierpnia, w 100 rocznicę Bitwy Warszawskiej, w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Lehnstaedt przedstawił główne tezy swojej książki. Wynika z nich, że w wygranej z wielkim trudem bitwie o Warszawę Polacy walczyli tylko dla siebie.

„Co prawda, jak brzmiał rozkaz Tuchaczewskiego »po trupie białej Polski prowadzi droga do światowego pożaru«, jednak były to tylko mrzonki Moskwy. Chociaż Lenin i jego towarzysze w lecie 1920 roku jeszcze nie pożegnali się na dobre z rewolucją światową, to perspektywa militarnego sukcesu w walce z Niemcami wydaje się być całkowicie utopijna. Nawet osłabiona Reichswehra dałaby sobie łatwo radę z Armią Czerwoną” – uzasadnia swoje stanowisko niemiecki historyk.

W wywiadzie dla Deutsche Welle Lehnstaedt powiedział: „Napisałem książkę dla czytelnika w Niemczech, gdzie wojna z bolszewikami jest niemal zupełnie nieznana. Tak samo jest w innych krajach zachodnioeuropejskich. Ten temat jest nieobecny w świadomości społeczeństw zachodnich”. Na pytanie-sugestię DW, że narodowo-konserwatywny rząd w Polsce obchodzi z wielką pompą setną rocznicę Bitwy Warszawskiej. Czy celebrowanie takich rocznic ma sens? – historyk odpowiedział: „Polska ma pełne prawo do przypominania Europie o tej wojnie, ponieważ wydarzenia z lat 1919–1921 (…) są całkowicie nieznane. Zachód zapomniał o polskim zwycięstwie. W dodatku Europa Zachodnia nie ma takich doświadczeń z Rosją, jakie były udziałem Polski. Dlatego Polska powinna wnieść do europejskiej polityki zagranicznej swoją perspektywę relacji z Rosją. Polityka zagraniczna UE nie może opierać się tylko i wyłącznie na doświadczeniach Paryża i Berlina. Polska musi o tym Zachodowi stale przypominać”.

W związku z tym enuncjacjami mediów niemieckich warto przypomnieć znaczenie Niemiec w planach bolszewików podczas ataku na Polskę.

Wprawdzie propagandowo Tuchaczewski rozkazem nr 1423 z 2 lipca 1920 r., skierowanym ze Smoleńska do oddziałów Frontu Zachodniego, ogłosił, że „przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach przyniesiemy szczęście i pokój masom pracującym. Na zachód!” i mogło się wydawać, że owo „Na zachód!” oznacza wsparcie dla rewolucji w Niemczech – jednak niejawne kontakty bolszewików z socjaldemokratycznymi władzami niemieckiej Republiki Weimarskiej wskazywały na coś innego.

Pierwsze kontakty bolszewicko-niemieckie nawiązał przybyły w grudniu 1918 r. do Berlina Karol Radek vel Sobelsohn, który kontaktował się nie tylko z niemieckimi komunistami, ale i przedstawicielami niemieckich kół gospodarczych i rządu niemieckiego oraz gen. Hansem von Seecktem.

Po stronie polskiej dość wcześnie zdawano sobie sprawę ze współpracy niemiecko-bolszewickiej. Już 14 marca Związek Ludowo-Narodowy i Polskie Zjednoczenie Ludowe złożyły w Sejmie wniosek, przedstawiony 21 marca 1919 r. na 14 posiedzeniu Sejmu przez księdza K. Lutosławskiego, a przyjęty jako wniosek nagły, który stwierdzał, że „wojnę polsko-sowiecką planuje się w Berlinie i wzywał rząd do uniemożliwienia przemycania broni i pieniędzy z Niemiec do Rosji oraz wskazywał na groźbę połączenia się bolszewików i Niemców w przypadku pokonania Polski przez Sowietów” (Sprawozdanie Stenograficzne Sejmu Ustawodawczego, 17,21 III 1919; SU, druk nr 167). Podobna w tonie rezolucja z 3 kwietnia 1919 r., zgłoszona przez Mieczysława Niedziałkowskiego ze Związku Polskich Posłów Socjalistycznych, stwierdzająca, że „walka obronna na Wschodzie ma charakter obronny przed Rosyjską Republiką Sowietów i Niemiec” – nie została jednak przez Sejm przyjęta.

Na początku 1920 r. bolszewicy składali MSZ Niemiec i gen. H. von Seecktowi propozycje wspólnej wojny przeciw Polsce.

Zostały one odrzucone 16 kwietnia 1920 r. przez Agona von Maltzana w rozmowie z Wiktorem Koppem – radzieckim przedstawicielem ds. repatriacji jeńców rosyjskich z Niemiec, któremu powierzono również sprawy kontaktów gospodarczych i politycznych. Jednocześnie jednak Niemcy zobowiązały się do nieprzepuszczenia oddziałów francuskich i niewysłania własnych oddziałów na pomoc Polsce. Wzmocnieniem dla Armii Czerwonej była natomiast umowa, którą W. Kopp zawarł z rządem niemieckim 19 kwietnia 1920 r. o repatriacji jeńców wojennych. W tym czasie w Niemczech przebywało ok. 300 tys. jeńców rosyjskich, z których organizowano armię rosyjską pod dowództwem Guczkowa. Jej oddziały były stopniowo transportowane do Rosji bolszewickiej przez Czechosłowację, a sformowane w Prusach Wschodnich – przez Litwę i Łotwę.

W ślad za tymi kontaktami już w lutym 1920 r. gen. Hans von Seeckt, jako nieformalny szef sztabu generalnego zredukowanej traktatem wersalskim armii niemieckiej, zwołał „tajne zebranie około setki wyższych oficerów (…) pod pretekstem przeciwstawienia się presji Sprzymierzonych [czyli zwycięskiej entencie – S.F.], wymierzonej w Reichswehrę. (…) Wątpiono, czy Ententa zdecyduje się (…) na akcję militarną (…)  »Ponieważ – podkreślił von Seeckt – rozpoczniemy ofensywę przeciw Polsce, aby wyciągnąć dłoń do Rosji Sowieckiej. Bolszewicy w istocie bardzo się ustatkowali. Są oni teraz prawie tak na prawo, jak większość niemieckich socjalistów, jeżeli nie bardziej jeszcze«…” (P. de Villemarest, Źródła finansowe komunizmu i nazizmu, Fulmen Poland, Warszawa 1997, s. 205).

Potwierdzeniem tego nieformalnego jeszcze sojuszu był fakt, że podczas puczu Kappa-Lűtwitza w marcu/kwietniu 1920 r., gdy w Niemczech strajkowało 9 milionów członków związków zawodowych, a niektórzy działacze komunistyczni rozdawali robotnikom broń – bolszewiccy emisariusze z Moskwy przywieźli dyrektywę, z której wynikało, że „rewolucyjny proletariat nie ruszy nawet małym palcem”… Latem 1920 r. von Seeckt zakazał przejazdu przez Niemcy transportom broni i amunicji z Francji dla walczącej z bolszewikami armii polskiej, a w memorandum do podwładnych napisał:

„Polska jest naszym śmiertelnym wrogiem. Rosja Sowiecka uderza nie tylko w nią, ale jednocześnie i przede wszystkim we Francję i Wielką Brytanię. Jeżeli Polska się załamie, cała budowla Wersalu runie. Możemy się uwolnić z kajdan ententy przy pomocy Rosji Sowieckiej, nie stając się zresztą ofiarami bolszewizmu”.

Gdy trwał już atak bolszewicki na Polskę, 5 lipca 1920 r. rząd Republiki Weimarskiej przyjął stanowisko, że wsparcie Polaków nie wchodzi w grę, nie ustalono natomiast postępowania na wypadek dotarcia bolszewików do granic państwa niemieckiego. Neutralność w wojnie polsko-radzieckiej Niemcy ogłosiły 20 lipca 1920 r., a minister spraw zagranicznych Niemiec Walter Simons drogą radiową poinformował o tym Gieorgija Cziczerina, komisarza do spraw zagranicznych Rady Komisarzy Ludowych RSFRR. Dwa dni później Simons w liście do G. Cziczerina zaproponował nawiązanie stosunków dyplomatycznych i nienaruszalność granicy z 1914 r.

Od 22 lipca 1920 r. W. Kopp jako przedstawiciel Rosji Sowieckiej w Berlinie posiadał pełnomocnictwa do zawarcia sojuszu wojenno-politycznego z Niemcami. Na początku sierpnia, podczas rozmowy z pracownikiem niemieckiego MSZ, zaproponował współpracę i zawarcie tajnej umowy przeciw Polsce i zapewnił władze niemieckie, że po rozgromieniu Polski Armia Czerwona nie przekroczy granicy Niemiec z 1914 r. W rozporządzeniu z 25 lipca 1920 r. rząd Niemiec zabronił eksportu i tranzytu broni, amunicji, prochu i materiałów wybuchowych na terytorium Rosji Radzieckiej i Polski. Ogłoszenie neutralności i zarządzenie to były wymierzone przeciwko Polsce. Władze polskie wiedziały o współpracy bolszewicko-niemieckiej, ale nie potrafiły się jej przeciwstawić…

W trakcie działań wojennych wzdłuż granic Prus Wschodnich, 31 lipca 1920 r. między godz. 16 a 17 na przejściu granicznym w Prostkach pojawili się dwaj oficerowie bolszewiccy, z którymi rozmawiał oficer straży granicznej Büchler.

Wywodzący się z armii carskiej bolszewiccy oficerowie deklarowali respektowanie granicy Niemiec z 1914 r. i obiecywali oddanie Niemcom terytoriów włączonych w skład Polski traktatem wersalskim – konkretnie Pomorza Gdańskiego – oraz wspólną akcję przeciw Francji. Niemcy zaś chcieli przekonać Rosjan, że nie popierają Polski ani ententy.

W tym czasie, mimo ogłoszonej neutralności, na terenie Niemiec prowadzony był werbunek do Armii Czerwonej, a bolszewicy otrzymywali z Niemiec amunicję i odzież. Niemcy wysyłały również instruktorów i oficerów do Armii Czerwonej. Niemiecki oficer sztabowy przy Komisarzu Rzeszy, kpt. Thomas, 29 lipca 1920 r. udał się do Prostek, a następnie poinformował przełożonych o internowaniu Polaków oraz o rozmowach z Rosjanami z posterunku granicznego, którzy deklarowali chęć oddania korytarza Niemcom. Kpt. Thomas przekroczył granicę i rozmawiał z komisarzem ludowym Wynogradowem, który poinformował go o radzieckich planach ustanowienia rządu sowieckiego w Warszawie, likwidacji traktatu wersalskiego oraz o chęci Rosji powrotu do granic z 1914 r.

W wyniku rozmów w Berlinie, 2 sierpnia uzgodniono przydzielenie do radzieckiej IV Armii pod dowództwem Jewgienija Siergiejewa reprezentanta rządu niemieckiego, który miał monitorować rozwój wypadków podczas posuwania się bolszewików w głąb Polski. 13 sierpnia bolszewicki dowódca IV Armii przekazał Reichswerze Działdowo, zdobyte przez kawalerię Gaj-chana, a dzień później gazeta „Prawda” zapowiedziała zwrot Rzeszy niemieckiej utraconych w wyniku I wojny światowej ziem. Wasilij Tomaschow, oficer polityczny 4 Armii Radzieckiej zeznał, że w początkach sierpnia 1920 r. rozmawiał w Łomży z Helmutem Belckem, podającym się za wysłannika Auswärtiges Amt i oferującym Rosjanom broń. Podczas drugiego spotkania zawarto umowę na dostarczenie Rosjanom pod Prostkami w ciągu ośmiu dni: 200 tys. par butów, 20 tys. rowerów – na kwotę 30 mln marek – a w późniejszym terminie Niemcy zobowiązali się do dostarczenie samolotów, aut ciężarowych, amunicji i karabinów. Rosjanin podczas rozmów zapewniał o powrocie granic z 1914 r. i o tym, że Polska stanie się sowiecką republiką.

W sierpniu 1920 r. dokerzy niemieccy w porcie gdańskim – jedynym w powstałej sytuacji połączeniu Rzeczypospolitej ze światem – odmówili rozładunku statków z pomocą dla Polski.

W tej sytuacji port został zmilitaryzowany na rozkaz dowódcy wojsk ententy w Gdańsku, gen. Richarda Hakinga, wbrew sprzyjającemu Niemcom Komisarzowi Ligi Narodów w Wolnym Mieście Gdańsku, Reginaldowi Towerowi. W rozładunku uczestniczyli żołnierze brytyjscy stacjonujący w Gdańsku. Tymczasem, mimo deklaratywnej neutralności, z niemieckich portów wypłynęły okręty załadowane karabinami, ciężkimi karabinami maszynowymi, amunicją, wyposażeniem dla piechoty i kawalerii bolszewickiej. Przewożono nimi rozebrane części samolotów. 30 aeroplanów sprzedała Rosji firma Steffer i Neumann z Berlina. Część sprzętu, broni i amunicji była sprzedawana Rosji bolszewickiej za pośrednictwem Litwy oraz rosyjskich i żydowskich kupców.

W Armii Czerwonej na froncie zachodnim utworzono nawet z niemieckich robotników ochotniczą brygadę strzelców. Po stronie bolszewików walczyły całe oddziały niemieckie. W ataku Armii Czerwonej na Sierpc uczestniczył oddział kawalerii niemieckiej liczący około 1 tys. szabel, wyposażony w karabiny maszynowe, działa polowe i tabory. Wojsko Polskie broniące Sierpca zetknęło się z 3 baonami piechoty, liczącymi ok. 2400 żołnierzy, ubranymi w niemieckie mundury wojskowe.

Według danych polskiego wywiadu wojskowego, w sierpniu 1920 r. w Armii Czerwonej przeciwko Polakom walczyło 20 tys. żołnierzy niemieckich i 80 tys. Spartakusowców, czyli niemieckich komunistów, którym władze niemieckie umożliwiły przedostanie się do Armii Czerwonej, mimo masakr, jakich dokonywały na nich w Saksonii, Zagłębiu Ruhry czy Hanowerze te same Freikorpsy, które mordowały polskich Ślązaków walczących o powrót Śląska do Macierzy.

Kiedy losy wojny w bitwie warszawskiej się odwróciły, turecki minister Enver Pasza, który był zaufanym von Seeckta od I wojny światowej, przekazał mu list od Trockiego, datowany 20 sierpnia 1920 r., zawierający prośbę o dostawy dla Armii Czerwonej broni precyzyjnej, zmagazynowanej w Niemczech, która miała być zniszczona już w 1919 r. na żądanie Sprzymierzonych…

Takie są fakty o konszachtach niemiecko-sowieckich od chwili przejęcia w Rosji władzy przez bolszewików. Świadczą one, że od czasów rozbiorów nic się w polityce Niemiec i Rosji wobec Polski i Polaków nie zmieniło. Pakt Ribbentrop-Mołotow był tylko zastosowaniem jej założeń w sprzyjających okolicznościach.

Polska racja stanu wymaga, aby – w kontekście zbliżenia niemiecko-rosyjskiego za pośrednictwem rur Nord Streamu – obnażać europejskiej i światowej opinii publicznej owe historyczne, zakulisowe gry niemiecko-rosyjskich interesów. Co więcej – warunkiem istnienia Rzeczpospolitej jest ich torpedowanie i utrudnianie współpracy tych państw, wymierzonej w Polskę i Polaków.

Oprócz wymienionych w treści artykułu publikacji i innych lektur, autor korzystał obficie z pracy K. Jońcy pt. Wojna polsko-sowiecka 1920 roku w dokumentach niemieckiej dyplomacji, Wrocław 2002.

Artykuł Stanisława Floriana pt. „Niemcy a wojna polsko-bolszewicka 1920 roku” znajduje się na s. 9 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Floriana pt. „Niemcy a wojna polsko-bolszewicka 1920 roku” na s. 9 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gdyby współcześni Polacy znali historię swych przodków – powstańców śląskich – może byłoby teraz w Polsce inaczej!

Niemieckim generałom i pułkownikom przyszło przegrywać ze śląskimi podpułkownikami, a nawet kapralami. Podłość i buta przemawia przez tych, co twierdzą, że Ślązak to głupi robol, niezdolny do buntu.

Jadwiga Chmielowska

Już w trzecim dniu powstania widać było znaczną różnicę w zachowaniu się żołnierzy włoskich i francuskich. Francuzi siedzieli w koszarach i nie dopuszczali tylko do zajęcia dużych miast. „Natomiast Włosi wystosowali do powstańców ultimatum, żądając rozbrojenia powstańców w powiatach rybnickim, kozielskim, strzeleckim i pszczyńskim, grożąc w przeciwnym razie atakiem oddziału wojska włoskiego. Do tej ostateczności nie doszło, gdyż masowe demonstracje ludności cywilnej na rzecz powstania były zbyt żywiołowe, by można je było lekceważyć” – wspomina Jan Ludyga-Laskowski w swojej książce Zarys historii trzech powstań śląskich (s. 254). (…)

5 maja linia powstańczego frontu przebiegała: Gorzów Śl. – Olesno – Zębowice – Myślina – Sławęcice – Stare Koźle i dalej Odrą, aż do granicy czechosłowackiej. Właśnie 5 maja, gdy powstańcy osiągnęli tak wielki sukces, Korfanty skontaktował się z Warszawą. „Tego dnia, na skutek rozmowy premiera Wincentego Witosa z Wojciechem Korfantym, rząd RP stwierdził, że powstanie na Śląsku powinno zostać wkrótce zakończone, ponieważ osiągnęło swoje cele” – napisał Michał Cieślak w cytowanej już książce Trzecie powstanie śląskie (s. 27). Rozważano również sprawę niechęci Anglii i Włoch do powstania.

Nazajutrz, 6 maja, podgrupa GO „Wschód” pod dowództwem W. Fojkisa wyruszyła z Łabęd do ataku na Kędzierzyn. (…) W tym samym dniu Wojciech Korfanty, nie uzgadniając tego z nikim, wydał odezwę do robotników, wzywając ich do przerwania strajku i podjęcia pracy.

Miało to dotyczyć wprawdzie tylko tych, którzy nie brali udziału w powstaniu. Jednakże wtedy pracodawcy-Niemcy mieliby dokładny spis powstańców, czyli osób, które nie pojawią się w pracy.

Odezwa ta zrobiła wiele złego. Część powstańców, nawet z oddziałów liniowych, wróciła do pracy. Myśleli, że Korfanty ogłasza zwycięstwo i wzywa do powrotu. Część po wyjaśnieniu nieporozumienia powróciła z domów do oddziałów. Wróg by nie wpadł na taki pomysł dezorganizacji.

– To co, zwyciężyliśmy, walk już nie będzie? – pytali powstańcy. – Trzymamy pozycje, więc niektórzy mogą wrócić do pracy?

Najwięcej bałaganu i rozterek było wśród powstańców oblegających miasta. Nie wszyscy mieli świeże informacje z frontu. Wierzyli natomiast Korfantemu, że ten wie, co robi. „Na odprawie w kwaterze głównej dowódcy Naczelnej Komendy Wojsk Powstańczych, płk M. Mielżyńskiego – Michał Grażyński i M. Chmielewski – przedstawili swe obawy przed ugodowym stanowiskiem cywilnego kierownictwa. Podjęcie pracy mogło, ich zdaniem, przyczynić się do podcięcia powstania poprzez uszczuplenie liczebności szeregów walczących, co uniemożliwiłoby prowadzenie dalszych działań ofensywnych. Zdaniem »Borelowskiego« wstrzymanie akcji zbrojnej byłoby katastrofalne dla polskiej sprawy na Górnym Śląsku. Opinie te podzielili uczestnicy odprawy, postanawiając o kontynuowaniu, mimo wszystko, ofensywnych działań” (W. Musialik, jw., s. 51).

Jakże akcja Korfantego przypomina gaszenie strajków przez Wałęsę w sierpniu 1980 r.! Jeszcze władza nie podpisała zgody na 21 postulatów, a rzuciła jedynie ochłap – kilkaset zł podwyżki – a ten podkulił ogon i zakończył strajk w stoczni.

W sierpniu 1988 r. w Jastrzębiu Ślązacy strajkowali. Jeszcze niczego Solidarność podziemna nie wywalczyła, a Wałęsa kazał kończyć strajk. Na jednej z kopalń podjechała po niego symboliczna taczka. Wtedy się jeszcze udało, a później ludzie dali sobie wmówić, że Wałęsa, Geremki wszelakie załatwią wszystko za nich. I załatwili Polskę całą. O, gdybyż współcześni Polacy znali historię swych przodków – powstańców śląskich – może byłoby teraz w Polsce inaczej! (…)

Warto zwrócić uwagę na fakt, że istniał od początku olbrzymi rozdźwięk pomiędzy władzami politycznymi – cywilnymi – a wojskowymi. Rząd Wincentego Witosa, w którym kluczowe stanowiska zajmowali członkowie Narodowej Demokracji, przeciwny był powstaniu. Nie chciał jego wybuchu, a później pragnął jak najszybciej je zakończyć. W sprawach Śląska dla sfer rządowych w tym czasie autorytetem absolutnie niepodważalnym był Korfanty, również endek. On z kolei uważał, że jeśli był Komisarzem Plebiscytowym, to w jego rękach jest cała władza cywilna – polityczna. Dlatego powołał przedstawicielstwo, a nawet sam mianował się dyktatorem powstania. Doprowadził do tego, że podlegały mu władze wojskowe na czele z dowódcą powstania, płk. hr. M. Mielżyńskim, choć on sam nie miał nawet bladego pojęcia o strategii.

W odróżnieniu od sfer rządowych, władze wojskowe RP związane z Piłsudskim cały czas pomagały powstańcom. Robiono to w największej konspiracji. Zauważyli to RAŚ-owcy, powołując się na Kazimierz Kutza i na wybranych historyków, że „III powstanie, które poprzedziło utworzenie autonomicznego województwa śląskiego, było majstersztykiem służb specjalnych i Józefa Piłsudskiego” (A. Pustułka, Rduch: Powstańcy Śląscy nie są godni czczenia, „Dziennik Zachodni”, 17.02. 2012 r.). Mylą się jednak, wyciągając wniosek, że to Piłsudski i jego ludzie dowodzili powstaniem.

Ślązacy parli do powstań już od końca 1918 r. Zwracali się wielokrotnie o pomoc w Poznaniu do NRL, która chłodziła zapały. Ślązacy prosili też Piłsudskiego o pomoc jeszcze w 1918 r. Obiecał im, że dopiero jak zaczną walczyć, to da im „to, co ma najlepszego”.

Dał bojowców PPS. Pomógł w ten sposób, że starzy, doświadczeni konspiratorzy uczyli śląskie POW konspiracji.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Do walki cały Śląsk!” z cyklu „Historia powstań śląskich”, cz. XXIV znajduje się na s. 8 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Do walki cały Śląsk!” z cyklu „Historia powstań śląskich”, cz. XXIV na s. 8 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Totalitaryzm nie zawsze przychodzi w mundurze gestapowca i ubowca. Dziś skrywa się za fałszywie pojętą wolnością

Rozum podpowiada, że toleruje się tylko to, co jest złe. Nikt przecież nie toleruje tego, co dobre, bo dobro jest akceptowalne i samo się broni. Zło zaś tolerujemy, bo nie potrafimy się go pozbyć.

Herbert Kopiec

Nie da się utrzymać twierdzenia, iż wielkie totalitaryzmy odeszły do lamusa historii wraz z końcem XX wieku. Jest poza dyskusją, że cywilizacja zachodnia przełomu tysiącleci przeżywa głęboki kryzys. Obraz rzeczywistości ukazuje nieustanną walkę dobra ze złem, kultury łacińskiej (zachodniej), opartej na Ewangelii, ukształtowanej w starożytności i średniowieczu na bazie chrześcijaństwa i filozofii greckiej, z kulturą liberalną, mającą swoje korzenie w oświeceniowym racjonalizmie.

Głosiciele „wolności i tolerancji” jako wartości najwyższych coś ważnego przeoczyli. Natarczywie mówią o absolutnej wolności jako jądrze i podwalinach demokracji, ale nie zauważają, że demokracja chwieje się z braku zasad.

(…) Wielu Polaków bez pomocy nie jest w stanie dostrzec, że za frazesami o wolności, tolerancji i demokracji skrywa się inna rzeczywistość. Aby to sobie uświadomić, trzeba nieco oderwać się od stereotypowego przekonania, że totalitaryzm zawsze musi przychodzić w mundurze gestapowca i ubowca. Tak bardzo uwierzyliśmy w to, że źli mogą być jedynie faszyści i komuniści, że nie jesteśmy w stanie dostrzec zła przychodzącego pod postacią walki z nietolerancją, ksenofobią i fanatyzmem religijnym. Jesteśmy do tego stopnia przytłoczeni wypowiedziami o wydumanej dyskryminacji rozmaitych egzotycznych grup w rodzaju gejów, że przestaliśmy zwracać uwagę na faktyczną dyskryminację ludzi myślących inaczej, choćby w kwestii gejowskiej. Antykatolickie środowiska to usprawiedliwiają i hodują groźny dla Europy kryzys kultury, od dawna widoczny gołym okiem. Póki co indyferentyzm moralny, zalecany przez skrajny liberalizm, nieuchronnie spycha jego wyznawców do rynsztoka wulgarności i prostactwa. Pozostając tam, prościej jest trwać w zepsuciu, niż czynić wysiłki ku nawróceniu. Innymi słowy: łatwiej jest być ideologicznie leniwym, niż walczyć. (…)

Przecież wszystko jest konwencją, grą i nie można od nikogo wymagać odpowiedzialności za swoje przekonania. Szare jest piękne! Nic nikogo nie obowiązuje w życiu publicznym, nawet za to, co powie czy zrobi. Wszystko stało się możliwe i względne zarazem.

(…) Trzeba, aby ogół Polaków miał większą świadomość, że ludzka wolność jest uwarunkowana także przez możność wybrania zła. I to się w Polsce stało. Brak dekomunizacji był wyborem zła. Wyjątkowo zasmucające jest to, że Polska wychodziła z komunizmu bogata w wiedzę i przemyślenia, czym jest stalinizm, terror, kłamstwo ideologicznej indoktrynacji. A mimo to po 1989 roku całe to doświadczenie uległo stopniowej banalizacji i stępieniu. Udało się zaatakować podstawy patriotyzmu polskiego, zakwestionować i zbagatelizować męczeństwo Polaków w XX wieku oraz zohydzić rolę katolicyzmu w polskiej historii. (…)

Większość Polaków udało się nabrać na brak dekomunizacji. Część bezbronnej polskiej młodzieży, wyrastająca w rzeczywistości nieokreślonej, nieukształtowanej ostatecznie, gdzie widma PRL i mentalność postkomunistyczna ciągle są żywe, chętnie sięga do efektownych wzorców światłej Europy. Bawi się w parady feministyczne czy gejowskie, jak kulę u nogi traktując historię, tradycję, moralne rozterki. A gdzie sprawdzone wzorce? Czego się trzymać? Gdzie dobro, a gdzie zło? Wszystko staje się splątane, płynne, brakuje oparcia. Nieprzypadkowo więc tym oparciem uczyniono… wolność i tolerancję! Mało. Wprowadzono terror, dyktaturę wolności i tolerancji. Dzisiaj bycie nietolerancyjnym oznacza bycie NIEBEZPIECZNYM. Mocno propagowane w walce z prawdą hasło tolerancji (fascynacja tolerancją!) ma przecież w rzeczywistości oznaczać oswajanie się z brakiem sprzeciwu wobec zła.

(…) Katolik nie może stawać jednocześnie po stronie prawdy i kłamstwa, dla własnej wygody stawiać między nimi znaku równania. Nie może TOLEROWAĆ milczenia, kiedy trzeba głośno mówić. Mamy niewątpliwie do czynienia z lewacką (póki co bezkrwawą/aksamitną) rewolucją dążącą do przebudowania społeczeństwa według barbarzyńskiego wzoru. W tej przebudowie poczesne miejsce zajmuje promowanie zdegenerowanej wolności i tolerancji. Notabene warto może odnotować, że to już było.

Do naszych czasów doskonale odnosi się charakterystyka społeczeństwa angielskiego i indyjskiego z czasów Gandhiego, słynnego hinduskiego moralisty, który wymienił siedem grzechów głównych owych społeczeństw. Są to: bogactwo bez pracy, przyjemność bez sumienia, wiedza bez charakteru, biznes bez moralności, nauka bez człowieczeństwa, religia bez gotowości do ofiary, polityka bez zasad.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Zdegenerowana wolność i tolerancja” znajduje się na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Herberta Kopca pt. „Zdegenerowana wolność i tolerancja” na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bezkarna swawola zyskała tytuł wolności. Rozważania o podważaniu etosu pracy i innych odwiecznych wartości

Od czasów biblijnych po nowożytne pojawiały się fantazje na temat totalnego próżniactwa. W Europie istniała tradycja mówiąca o Kukanii – krainie bogactwa, gdzie żyło się w dobrobycie i bez pracy.

Zdzisław Janeczek

W czasach niepewności, gdy skandale w wielkich korporacjach i małych firmach, kryzysy natury gospodarczej czy politycznej, zagrożenie terroryzmem czy katastrofą ekologiczną, intrygi i brak czytelnych relacji obniżyły poziom zaufania we wszystkich dziedzinach życia, naturalnym odruchem jest poszukiwanie czegoś stałego, pewnego, nie tylko dla indywidualnego komfortu, ale przede wszystkim dla pożytku społecznego. W czasach nam współczesnych zagrożona jest nie tylko oparta na naturalnym związku mężczyzny i kobiety rodzina oraz patriotyzm wyrażony w łacińskiej maksymie Patria mihi vita med multo est carior (Ojczyzna jest mi o wiele droższa niż życie), ale także tradycyjny etos pracy. Bezkarna swawola zyskała tytuł wolności.

Francuski intelektualista Paul Michel Foucault, znany z sympatii do marksizmu-leninizmu, „dyskursywizuje” seks, publikuje tomy pt. „Użytek z przyjemności” i „Troska o siebie”. W swojej „Historii seksualności” obnaża „zło” wskazując na jego źródła: wiarę, rodzinę, tradycję, patriotyzm, własność prywatną.

Jawi się jako Prometeusz wyzwalający spod dominacji chrześcijańskiej hydry, pokazując uciśnionym „gdzie wschodzą i kędy zachodzą gwiazdy”. (…)

[O]d czasów biblijnych po epokę nowożytną pojawiały się fantazje na temat „nicnierobienia” i totalnego próżniactwa. Źródeł takich zachowań można się dopatrywać w uwarunkowaniach związanych z rodzajem wykonywanej pracy. „Ludzie, którzy, by wyżyć, musieli się imać ciężkiego trudu fizycznego, tragarze, kamieniarze, wieśniacy mający tylko ręczne narzędzia do roboty, mogli być na pewno ludźmi szlachetnymi, wątpliwe jednak, czy błogosławili swój trud jako źródło duchowej nobilitacji”. W wielu europejskich krajach, takich jak Anglia, Francja, Hiszpania, Włochy i Niemcy istniała tradycja mówiąca o krainie dobrobytu i bogactwa, gdzie jedzenie można było otrzymać bez pracy i trosk. Według spadkobiercy historycznej szkoły „Annales”, mediewisty zainteresowanego życiem codziennym ludzi, Jacquesa Le Goffa, to mit będący ludowym odpowiednikiem obfitości na feudalnych zamkach, gdzie podczas uczt weselnych lub chrzcin można było za darmo, na koszt pana, najeść się do syta. Kraina ta jest znana jako Kukania czy Schlaraffenland w Niemczech, Szlarafia, Krzczelów, Kraj Jęczmienny w Polsce, Isla de Jauja w Hiszpanii lub Bengodi we Włoszech. Pochodzenie nazwy nie jest znane, chociaż przypisywano jej rodowód prowansalski lub łaciński. Uważano ją też za pochodną słowa cuisine, czyli kuchnia. Kukanię zrodziło średniowiecze, inspirowane biblijną krainą mlekiem i miodem płynącą (Księga Wyjścia 5,8) i historią rzymskiego retoryka i satyryka piszącego po grecku sofisty Lukiana z Samosaty (ok. 120–190), zawierającą opis Wysp Szczęśliwych, gdzie można było pić wino z bohaterami na Polach Elizejskich.

Staropolskie wartości

W 1567 roku artysta niderlandzki Peter Breugel Starszy, zwany też chłopskim, namalował obraz pt. Kukania, kraina szczęśliwości.

Jednak wiarygodność istnienia krainy pozbawionej gospodarki monetarnej, w której nie pracowano (nie obowiązywał etos pracy), tylko zażywano różnych przyjemności, podważało staropolskie porzekadło: „Życie to nie Szlarafia i pieczone gołąbki nie przyjdą same do gąbki”.

Zgodny z taką opinią jest przekaz nawiązujący do etosu pracy na roli: „Ziemia dla moich dziadków była świętością, praca na niej modlitwą, im gorliwszą, tym dającą lepszy plon. Z dużym szacunkiem używane były przedmioty własnoręcznie wykonane: tkane do późnych godzin nocnych prześcieradła, ręczniki, dywany. Niedziela poświęcona była Bogu, co było czuć już od rana: kuchnia kaflowa zasłonięta wykrochmaloną tkaniną, odświętne ubrania, pospieszne przygotowania przed wyjazdem do kościoła. Potem leniwe popołudnie i odwiedziny sąsiadów, rodziny”.

Odzwierciedleniem staropolskiego etosu pracy był także zapis Samuela Bogumiła Lindego (1771–1847), który w Słowniku języka polskiego (T. IV, Warszawa 1995, s. 432) odnotował: „Bez prace nie będą kołacze”; „Komu płaca słodka, praca też bez piołunu”; „Wspaniałym duszom praca jest zasileniem”, „Kto robi, ten się dorobi”, „Praca każda ma zapłatę, rozkosz sromotę, utratę”, „Praca, chleb najpewniejszy, kto się spuści na nię, i za żywota ma chleb, i po nim zostanie”, „Za pracą idzie sława”, „Im z większą co pracą przychodzi, tym też większe pociechy rodzi”.

Ojciec „nicnierobienia”

Propagatorem „nicnierobienia” w XIX w. był zięć Karola Marksa, filozof marksistowski Paul Lafarge (1842–1911), autor dzieła pt. Le Droit à la paresse (Prawo do lenistwa). Było ono odpowiedzią na spadek zainteresowania proletariatu zniesieniem własności prywatnej (przyczyny społecznego zła) i krwawą rewolucją w ujęciu marksowskim, której idee opisane w Manifeście komunistycznym (1848 r.) zdetronizowała rewolucja przemysłowa, dając dobrze płatne miejsca pracy wykwalifikowanym robotnikom. „Dziwaczne szaleństwo ogarnęło klasę robotniczą krajów o rozwiniętej cywilizacji kapitalistycznej. To szaleństwo – ubolewał Lafarge – pociąga za sobą osobiste i społeczne niedole, torturujące od dwóch wieków zmęczoną ludzkość. Tym szaleństwem jest miłość do pracy, wściekła namiętność pracy aż do wyczerpania sił witalnych osobnika i jego potomstwa”. (…)

[A]utor Le Droit à la paress, jako rewolucjonista, upowszechnił myśl, „że aby proletariat zdał sobie sprawę ze swojej siły, musi wyzbyć się przesądów chrześcijańskiej, ekonomicznej i wolnomyślnej moralności. Musi odzyskać swe naturalne instynkty, musi ogłosić, że Prawo do lenistwa jest tysiąckroć bardziej szlachetne i bardziej święte niż dotychczasowe Prawa człowieka, wymyślone przez metafizycznych adwokatów burżuazyjnej rewolucji.

Musi uprzeć się i nie pracować dłużej niż trzy godziny dziennie, a resztę dnia i nocy próżnować i hulać”. Znalazł on aż do dnia dzisiejszego wielu kontynuatorów. Etosowi pracy przeciwstawiono filozofię „nicnierobienia” i wolną miłość. (…)

[W]ykładający filozofię i estetykę na lwowskim Uniwersytecie im. Jana Kazimierza, ceniony za książki wszechstronne pod względem treści Wojciech Dzieduszycki, zasiadający w wiedeńskiej Radzie Państwa (1879–1885, 1895–1909), piastujący stanowisko ministra do spraw Galicji, rozważając kwestię etosu pracy, zauważał, iż „Ludzie nie są aniołami i ludzie normalni będą chyba przeciętnymi ludźmi, aniołami wcale nie będą. Jeśli ktoś pragnie, aby ludzkie, a nie anielskie społeczeństwo nie zmarniało wśród próżniactwa i nieuctwa, musi zachęcać do pracy nagrodą, karą od próżniactwa odstręczać”. Równocześnie jednak przestrzegał, iż kijem można „w kolektywistycznym społeczeństwie napędzać do pracy prostej, do roboty grubej, wykonywanej źle, jak za pańszczyznę (…) kij nikogo do pracy umysłowej ani do pracy nadzorującego nie przymusi”. Opinię taką podzielał także Leszek Kołakowski, czemu dał wyraz w Miniwykładzie o maxi sprawach, tj. O nicnierobieniu. Pisał on: „praca traktowana jako coś, do czego bicz nadzorcy nas przymusza, nie może być twórcza”. Równocześnie skłaniał się ku konkluzji, iż „Bóg chce nas zaprawiać do wysiłku, do wynalazczości, do rozwijania umysłowych naszych uzdolnień, do pracy zatem pojętej nie jako kara przykra, ale jako sposób samoulepszenia, samonaprawienia, postępu”.

L. Kołakowski odróżnia „zamiłowanie do próżniactwa totalnego” od „pomysłowego oszczędzania sobie wysiłku”. I w tym sensie uważa całą naszą cywilizację za „dzieło lenistwa”. Według L. Kołakowskiego „nie jesteśmy stworzeni do próżniactwa absolutnego, to znaczy do śmierci”.

Filozof jednak zauważa, iż nie lubimy „dyscypliny pracy” i „pracy, która polega na monotonnym powtarzaniu tej samej prostej czynności”. (…)

W polskiej myśli etycznej etos pracy zajmował szczególne miejsce w piśmiennictwie i nauczaniu społecznym prymasa Augusta Hlonda. (…) A. Hlond propagował w życiu społeczno-państwowym zasady etyki chrześcijańskiej. Według niej każdy człowiek ma przyrodzone prawa, których nikomu, nawet państwu, nie wolno naruszać. Do kanonu tych niezbywalnych praw ludzkich zaliczał prawo do życia, prawo do pracy, wolność sumienia, poszanowanie osobowości i godności ludzkiej oraz prawo do pomocy w potrzebach materialnych i kulturalnych. Korzystanie z tych praw było uwarunkowane obowiązkiem pracy. (…)

Hlond budował wspólnotę poprzez głoszenie etosu pracy i poprzez zmaganie się człowieka jako osoby z przeciwnościami. W miejsce mieszczańskiego formalizmu rytualnego proponował życie w twórczej wolności. „Szczęście nie leży w burżuazyjnym zaściankowym dobrobycie – pisał Hlond – leży w twórczości, w pracy, w odważnym łamaniu się z materią i przeciwnymi siłami, z wiarą w zwycięstwo dobra”. Aby zrealizować wieczną misję, pragnął nie dopuścić, „by wielkie miasta i zagłębia przemysłowe rozbijały rodziny. Musi tam być miejsce na dzieci i dla starców. Musi być ciepło rodzinne i rodzinna radość”.

Urodzony na obszarze przemysłowego Śląska, wiedział, iż „szeregi domów i ulic, bezduszne maszyny, cement i beton, kamień i asfalt – nie dadzą człowiekowi szczęścia, jeżeli przy ognisku domowym nie znajdzie się w atmosferze rodzinnej tchnienia ludzkiego. Technika i sport nie mogą likwidować domu i rodziny”.

Upatrywał zbawienia ludzkości w sprawiedliwości, miłości, braterstwie, pokoju, współpracy i wolności. Walkę klas uważał za zamach na ludzkość, za hasło „niepraktyczne i dzielące”. Wyrażał pogląd, iż w państwie chrześcijańskim „nie będzie panów i niewolników”, „nie będzie jęków głodnych i rozpusty bogatych, nie będzie tyranów i ciemiężonych”. Zakładał, iż „frazesem jest demokracja, o ile ponad nią rozumie się rządy pieniądza”, gdyż mamona – pieniądz „ujarzmił robotników, ludy, państwa, rozbił społeczeństwa, przyczynił się do poniżenia człowieka, robiąc z niego bydlę robocze, niemające nadziei wydostania się kiedykolwiek z niewolnictwa”. Jego wielkim pragnieniem było, aby te cierpienia, łzy i krew stały się chrztem mamony wyciskającym na niej piętno Boże, znak przebaczenia zapowiadający szczęście i postęp ludzkości. Wielki kryzys jawił się jako droga odkupienia, jako sąd Boży nad bałwochwalczym kultem złotego cielca.

Nie wyrażał aprobaty dla liberalizmu z czasem wyradzającego w libertarianizm, doktryny niszczącej zdolność dostrzegania wewnętrznego związku pomiędzy wolnością a kontrolą, prowadzącej do zatracenia świadomości ograniczeń wolności indywidualnej i poczucia odpowiedzialności jednostki wobec społeczeństwa.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Rozważania o etosie pracy i nie tylko…” cz. I znajduje się na s. 6–7 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Rozważania o etosie pracy i nie tylko…” cz. I na s. 6–7 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Chorzy na rdzeniowy zanik mięśni otrzymali oczekiwany i refundowany lek, który napisał dla nich nowy scenariusz na życie

Teraz, kiedy wiem, że moje życie nie ma tak krótkiego okresu ważności, planuję rozwój zawodowy. Chcę też wrócić do skoków spadochronowych, z których zrezygnowałem ze względu na słabnące mięśnie.

Agata Misiurewicz-Gabi

To mały fragment historii walki o życie chorego na rdzeniowy zanik mięśni Łukasza Kufty z Mysłowic. Dziś to dorosły mężczyzna po trzydziestce. Od dziecka wzruszał i budził szacunek swoją godnością w cierpieniu i uporem, z jakim o tę godność walczył. Szczęśliwie został zauważony. Wywalczył szansę na życie nie sam i nie tylko dla siebie. (SM)

W grudniu 2016 r. w USA, a w czerwcu 2017 r. w Unii Europejskiej zarejestrowano nusinersen – pierwszy lek na SMA. W Polsce lek objęty jest refundacją od ponad roku. (…) Chorzy już po kilku dawkach nusinersenu czują się zdecydowanie lepiej.

Na spotkaniu u Pierwszej Damy, Agaty Kornhauser-Dudy | Fot. z archiwum prywatnego Łukasza Kufty

33-letni Łukasz Kufta był jedną z osób, które mocno zabiegały o dostępność leku w Polsce. Gotów poruszyć niebo i ziemię, żeby się udało. Był u Agaty Kornhauser-Dudy. Obiecała pomóc. Był u ministra Szumowskiego i u wielu innych polityków. Pisał listy do ówczesnej premier Beaty Szydło, aby opowiedzieć o losie chorych na SMA. Organizował zbiórki pieniędzy na badania leków w początkowej fazie. Walka o leczenie zajęła w sumie 7 lat. Zorganizował „Podniebną drużynę SMA”, aby dotrzeć z kampanią informacyjną dotyczącą nowych możliwości terapeutycznych do jak największej liczby osób. Była to grupa skoczków spadochronowych chorych na rdzeniowy zanik mięśni, którzy starali się udowodnić opinii publicznej, że mimo przeciwności losu są zdolni do wielkich wyczynów. Piękna akcja i zauważona przez media. Dzięki niemu i innym, którzy się nie poddawali, dostęp do leczenia w Polsce stał się faktem. Dziesiątki, a może setki dzieci zostały uratowane, wiele osób dorosłych częściowo odzyskało sprawność. (…)

Lekarze rozpoznali u niego SMA – typ 1. Diagnozę postawiono, kiedy miał 2 lata. Przedtem nikt w jego rodzinie nie chorował. Zawsze poruszał się wyłącznie na wózku. Ponieważ chorował od dziecka, zdawał sobie sprawę, że z czasem będzie coraz trudniej. Mówi, że uchroniło go to przed szokiem albo stanem, w którym nie miałby ochoty dalej żyć. (…)

Kochał rysować, startował na ASP, chciał być artystą, jednak jego ręce coraz bardziej odmawiały posłuszeństwa. Stanął przed decyzją: ASP i niepewna przyszłość czy informatyka i pewność pracy, zwłaszcza że z powodu choroby posługiwanie się kredkami czy farbami stawało się coraz trudniejsze. Dziś jest inżynierem informatykiem ze specjalizacją sieci komputerowych i baz danych.

Zajmuje się projektowaniem stron internetowych i grafik. Od lat jest na swoim. Prowadzi własną działalność gospodarczą i ceni sobie niezależność – zawodową i finansową. Przedtem różnie bywało z jego zatrudnieniem. Wielokrotnie napotykał bariery.

– Kiedyś szukałem pracy jak każdy normalny człowiek, ale kiedy przyznawałem się, że jestem osobą z niepełnosprawnością, słyszałem odpowiedź odmowną. Kiedy ukrywałem mój stan, otwierało się przede mną dużo więcej drzwi. Udało mi się zatrudnić w software house, gdzie przepracowałem 4 lata i zdobyłem dużą wiedzę zawodową i biznesową. To pozwoliło mi założyć własną firmę. (…)

O postępach w terapii mówi z zaangażowaniem: – Z początku byłbym szczęśliwy, gdyby lek chociaż zahamował chorobę. Moje życie już by się zmieniło, nie myślałbym, że będzie ze mną coraz gorzej i że czeka mnie tylko śmierć. Tymczasem nusinersen bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Potrafię już samodzielnie siedzieć, a umiejętność tę utraciłem ok. 12 lat temu. Dostrzegam bardzo widoczny postęp. Podczas badań funkcjonalnych w szpitalu, przeprowadzanych przez rehabilitantów, wyskoczyłem z wyniku 20 punktów na 36, przy czym każdy punkt przyznawany jest za jedną sprawność. Dla przykładu – podniesienie ręki to jeden punkt, przełożenie jej z boku na bok drugi.

Potrafię wykonać dużo więcej ćwiczeń, z którymi wcześniej miałem trudności. Wzmocniły mi się plecy, lepiej mówię. Nawet praca przy komputerze mniej mnie męczy. Przed leczeniem podniesienie szklanki z herbatą nie było dla mnie możliwe. Musiałem kogoś prosić, żeby mi tę szklankę podniósł, przytrzymał, żebym mógł się napić. Teraz radzę sobie sam. To jest cud. Przyznam się, że nie spodziewałem się aż takiego sukcesu.

Jest pierwszą osobą w Polsce, której podano lek podpotylicznie. Zwykle wykonuje się to w odcinku lędźwiowym, ale u niego po trzeciej dawce pojawiły się w tym miejscu zrosty i opuchlizna. Gdyby wówczas nie udało się znaleźć miejsca w potylicy, przez które można przeprowadzić punkcję, mógłby zostać wykluczony z programu lekowego. Na szczęście nie było takiej konieczności.

– Teraz, kiedy wiem, że moje życie nie ma tak krótkiego okresu ważności, planuję rozwój zawodowy. Chcę także powrócić do skoków spadochronowych, z których musiałem zrezygnować ze względu na słabnące mięśnie szyi i tułowia. Dzięki terapii nusinersenem moje mięśnie powoli odzyskują utraconą sprawność, a plany i marzenia nabrały nowego wymiaru. Dlatego głęboko wierzę, że będzie jeszcze lepiej i że mi się uda – mówi.

Tekst został pierwotnie opublikowany w „Kurierze Medycznym” nr 4/2020. Skróty pochodzą od redakcji KW.

Pełna wersja artykułu Agaty Misiurewicz-Gabi pt. „W pogoni za życiem” znajduje się na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Agaty Misiurewicz-Gabi pt. „W pogoni za życiem”, z wprowadzeniem Stefanii Mąsiorskiej, której bohater artykułu był uczniem, na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W ciągu kilku dni chińscy lekarze uzyskali cztery serca dla 24-letniej Sun Lingling, która oczekiwała na przeszczep

Podczas śledztwa pod przykrywką lekarz wojskowy przyznał, że pozyskiwał wysokiej jakości narządy od młodych żyjących osób i nawet zaoferował śledczym obejrzenie źródła organów, jeśli tylko by chcieli.

Eva Fu

24-latka zachorowała w Japonii na rzadką chorobę autoimmunologiczną, która doprowadziła do nieodwracalnego uszkodzenia serca. W połowie czerwca opiekujący się nią zespół medyczny przewiózł ją lotem czarterowym do chińskiego szpitala Wuhan Union. W ciągu 10 dni znaleziono dla niej cztery pasujące serca. Po wyczerpującej siedmiogodzinnej operacji jej stan poprawił się do tego stopnia, że mogła samodzielnie jeść. (…)

Pierwsze pasujące serce dla Sun przybyło 16 czerwca z Wuhan, ale lekarze, oceniając tętnicę wieńcową, stwierdzili, że stan tego serca nie jest odpowiedni i zrezygnowali z niego. Trzy dni później, gdy znaleziono drugie serce w pobliskiej prowincji Hunan, Sun dostała wysokiej gorączki, która ponownie opóźniła operację. 25 czerwca otrzymała kolejne dwie oferty: jedną od kobiety z Wuhan, a drugą od mężczyzny z południa, z miasta Guangzhou (Kantonu – przyp. redakcji). Wybrano to drugie, ponieważ miało „lepsze funkcje” – podały chińskie media.

„Pytanie brzmi: jakie jest źródło tych czterech serc?” – powiedział dr Torsten Trey, dyrektor wykonawczy grupy Lekarze przeciwko Grabieży Organów, zajmującej się etyką medyczną. W Stanach Zjednoczonych pacjenci na ogół czekają ok. 6,9 miesiąca na otrzymanie serca, zgodnie z najnowszymi danymi rządowymi z 2018 roku. Trey zauważył, że przy tym tempie znalezienie czterech pasujących serc dla tej samej osoby – czyli że cztery osoby miałyby oddać swoje organy po śmierci na OIOM-ie lub na skutek śmiertelnego wypadku – mogłoby zająć około dwóch lat.

W 2020 roku ponad 156 mln dorosłych Amerykanów – czyli mniej więcej połowa populacji Stanów Zjednoczonych – wyraziło zgodę na dawstwo organów. Chiny, choć są najbardziej ludnym krajem na świecie, mają tylko ułamek populacji, która to zrobiła, ponieważ panują tam głęboko zakorzenione przekonania kulturowe o zachowaniu ciała po śmierci w stanie nienaruszonym. (…)

Gdy wirus pustoszył Chiny w pierwszej połowie tego roku, chiński przemysł przeszczepiania narządów działał normalnie, bez „wyraźnych opóźnień w oczekiwaniu na narządy”, jak wynika ze śledztwa przeprowadzonego przez amerykańską organizację non profit WOIPFG – Światową Organizację ds. Badania Prześladowań Falun Gong. Jedna z pielęgniarek w regionie Guangxi powiedziała śledczym, że pomimo obaw przed infekcją „wykonają operację, gdy tylko nadarzy się okazja”, tylko tyle, że „nie będą szaleć, jak w czasach przedpandemicznych”. Od końca lutego Chiny wykonały co najmniej sześć przeszczepów obu płuc u pacjentów z COVID-19, z których co najmniej dwa miały miejsce w Wuhan, gdzie po raz pierwszy pojawiła się trwająca pandemia wirusa i które jest istotnym miejscem dla chińskiego przemysłu transplantacyjnego. (…)

Podczas śledztwa niedawno przeprowadzonego pod przykrywką przez WOIPFG, lekarz wojskowy przyznał, że pozyskiwał „wysokiej jakości” narządy od młodych żyjących osób i nawet zaoferował śledczym możliwość obejrzenia źródła organów, jeśli tylko by chcieli. „O ile tylko masz odwagę” – powiedział Li Guowei, chirurg transplantacyjny z IV Wojskowego Uniwersytetu Medycznego w prowincji Shaanxi, podczas rozmowy telefonicznej prowadzonej [przez śledczych] pod przykrywką w styczniu.

„Mogę cię tam zaprowadzić, abyś mógł rzucić okiem […] zobaczysz, że ta osoba ma dwadzieścia kilka lat”. Następnie śledczy z WOIPFG zapytał w oddzielnym wywiadzie: „Wykorzystujesz organy od [praktykujących] Falun Gong, ale nie możesz tego otwarcie powiedzieć, a czy możesz tylko powiedzieć, czy są one dobrej jakości i wolne od chorób?”. „Tak, tak należy to ująć” – odpowiedział Li.

Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 11.08 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

Cały artykuł Evy Fu pt. „4 serca w 10 dni” znajduje się na s. 4 i 5 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Evy Fu pt. „4 serca w 10 dni” na s. 4 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pekin rozpoczął zimną wojnę dużo wcześniej, niż wielu decydentów w Waszyngtonie było skłonnych przyznać, że ona trwa

Drapieżny charakter reżimu komunistycznego nigdy nie został oswojony przez politykę ustępstw ani naiwny liberalizm; został natomiast poskromiony dzięki realistycznemu podejściu do pokoju poprzez siłę.

Peter Zhang

Świat niemal utracił nadzieję, iż Waszyngton stawi czoło ofensywie pekińskiego reżimu po ogólnoświatową hegemonię. Jednak administracja Trumpa zabrała głos w obronie interesów Ameryki i reszty świata.

Od ponad dwóch dziesięcioleci wielu obserwatorów Chin na Zachodzie, w szczególności decydentów politycznych, wydawało się głęboko zahipnotyzowanych iluzją tzw. „zasady konstruktywnej współpracy” z Chinami, mając nadzieję, że poprzez integrację komunistycznych Chin z globalną gospodarką demokracja i otwarte społeczeństwo automatycznie dotrą do Państwa Środka. Dobre intencje Stanów Zjednoczonych pomogły Chinom szybko stać się światową potęgą. (…) Strategia konstruktywnego zaangażowania opierała się na mrzonce, która w większości przypadków przyniosła odwrotne, a co najwyżej niewielkie rezultaty; Pekin obecnie gwałtownie stara się ustanowić reguły biznesu i geopolityki na całym świecie. (…)

Najbardziej rozpowszechnionym, jeśli nie najbardziej szkodliwym, błędnym sposobem postrzegania Chin przez decydentów politycznych jest pomysł, że Komunistyczna Partia Chin działa zgodnie z tzw. azjatyckimi wartościami lub normami zakorzenionymi w chińskiej cywilizacji liczącej 5000 lat, skutkiem czego osobliwe działania partii być może zasługiwałyby na wybaczenie.

(…) . W rzeczywistości od 1949 r. KPCh bezlitośnie usuwała to, co najlepsze w chińskim dziedzictwie kulturowym, odcinając przeszłość od teraźniejszości. Nic dziwnego, że wiele osób z Chin kontynentalnych, które po raz pierwszy odwiedzają Republikę Chińską (powszechnie znaną jako Tajwan), jest zaskoczonych, gdy dowiadują się, że znaczna część chińskiej kultury i tradycji jest lepiej zachowana na wyspie niż w ich ojczyźnie. Tradycyjna kultura konfucjańska, jak zademonstrowano na Tajwanie, harmonijnie synchronizuje się z zachodnim systemem demokratycznym. Będąc towarem importowanym z Rosji, KPCh w żadnym wypadku nie jest częścią chińskiej spuścizny. Gdyby doszło do „zderzenia cywilizacji” między USA a Chinami, sprowadziłoby się to do starcia między ideologią KPCh a normami zachodniej demokracji. (…)

Bez względu na to, kto wróży z chińskich fusów, nie sposób nie zauważyć oczywistej mapy drogowej komunistycznego ekspansjonizmu, dokonywanego za pośrednictwem tak zwanej inicjatywy jednego pasa, jednej drogi. „Jeden pas, jedna droga” wykorzystuje pułapkę kredytową, by uzyskać wpływ na inne kraje. W instalacjach wojskowych na Morzu Południowochińskim widzimy, jak zuchwała siła militarna trzyma w morderczym uścisku kanały, przez które przepływa znaczna część światowego handlu. (…)

Przez lata wrogość i opór KPCh wobec zachodnich demokracji nie zostały w pełni dostrzeżone przez zachodnich przywódców ze względu na pielęgnowanie przez wiele lat bliskich więzi z niektórymi wpływowymi akademickimi, biznesowymi i politycznymi grupami interesów z Zachodu.

(…) Jeśli trwa jakakolwiek zimna wojna, to Pekin rozpoczął ją na długo przed tym, zanim wielu decydentów w Waszyngtonie było skłonnych otwarcie przyznać, że ma ona miejsce. Czy to zimna wojna, czy nie, Waszyngton w końcu wkracza na ścieżkę realistycznego radzenia sobie z państwem-partią. Zdrowy rozsądek podpowiada, iż liczenie na to, że wilk przemieni się w wegetarianina, jest myśleniem życzeniowym.

Historia pokazuje, że drapieżny charakter reżimu komunistycznego nigdy nie został oswojony przez politykę ustępstw ani przez naiwny liberalizm; został natomiast poskromiony dzięki realistycznemu podejściu do pokoju poprzez siłę, a także dzięki moralnej odwadze do obrony ludzkości.

8 października 1951 r., podczas swojej kampanii o miejsce w parlamencie, przyszła brytyjska premier Margaret Thatcher wyraziła pewne fundamentalne spostrzeżenie:

Zagrożeniem dla pokoju jest komunizm, który ma potężne siły gotowe do ataku w dowolnym miejscu. Komunizm czeka na słabość, siłę zostawia w spokoju”.

W październiku 1964 r. Ronald Reagan powiedział: „Wolność nigdy nie dzieli więcej niż jedno pokolenie od wyginięcia. Nie przekazaliśmy jej naszym dzieciom we krwi. Trzeba o nią walczyć, chronić i przekazywać im, aby robiły to samo”.

Cały artykuł Petera Zhanga pt. „USA przyjmują wobec Chin strategię opartą na realizmie” znajduje się na s. 4 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Petera Zhanga pt. „USA przyjmują wobec Chin strategię opartą na realizmie” na s. 4 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego