Australia – kontynent, o którym do połowy XIX wieku panowała opinia, że nie ma tam warunków do życia dla ludzi

Duże odległości, największy na świecie monolit Ayers Rock, największa rafa koralowa, najwyższe drzewa świata – eukaliptusy; ja w pobliżu Melbourne znalazłem dwa grzyby o średnicy kapelusza ok. 50 cm.

Władysław Grodecki

Ja i Bogdan byliśmy tak zmęczeni po dwóch nieprzespanych nocach, że nawet nie zauważyliśmy lądowania. Tymczasem spiker powtarzał z godnym podziwu uporem: „Dwóch pasażerów z Colombo do Melbourne pozostało na pokładzie samolotu!”. Dwie godziny słuchaliśmy tego samego komunikatu, słuchali go inni podróżni i nikt nic nie rozumiał! (taki jest język angielski w Australii!). Gdy wreszcie celnicy zaczęli sprawdzać paszporty i zbliżyli się do nas, siedzących w jednym z ostatnich rzędów, sprawa była jasna; samolot czekał, aż my wysiądziemy! (…)

Melbourne | Fot. Nicholaspetridis (CC A-S 4.0, Wikimedia.com)

Czas płynął, robiło się coraz ciemniej. Sytuację pogarszał fakt, że po słonecznym i upalnym dniu na niebie pojawiły się ciężkie, ołowiane chmury i zaczął padać deszcz. Zbliżała się noc, ostatnim autobusem z lotniska przybyliśmy do centrum Melbourne i znowu przez godzinę na zmianę z Bogdanem wisieliśmy bezskutecznie przy automacie telefonicznym. Za każdym razem znalazł się jakiś powód, dla którego ksiądz, zakonnik czy inna osoba odmawiała gościny. Jak się później okazało, były w tym gronie takie osoby, które bez zbytniego poświęcenia mogły nas przyjąć! Wreszcie ok. 21.30, gdy już byliśmy całkowicie zrezygnowani i wyczerpani, cichy, łagodny głos kapłana z Cieszyna, ks. Franciszka Ferugi oznajmił nam: „Jestem rezydentem w parafii w Rowville i możecie zatrzymać się u mnie!” Początkowo myślałem, że źle zrozumiałem, że to jakiś kiepski żart, jednak gdy ksiądz kilkakrotnie powtórzył zaproszenie, uwierzyłem.

Po niecałej godzinie dotarliśmy pociągiem do Dandenongu. Cena wynajęcia taxi wynosiła 15 dolarów australijskich, ale ostatni w kolejce taksówkarz zgodził się zawieźć nas za 10 dolarów. Postawił jednak warunek – podejść pod market i tam zaczekać! Z ogromnym bagażem udaliśmy się na umówione miejsce, ok. 500 m od stacji. Chwilę później podjechał kierowca i zobaczył nasz bagaż. Nawet nie zwolnił i pojechał dalej. Byliśmy zupełnie sfrustrowani, zwłaszcza że po drugiej stronie ulicy była

Fot. Reto Stöckl / NASA (domena publiczna, Wikimedia.com)

dyskoteka i bawiąca się tam młodzież przyglądała się nam, jakbyśmy byli gośćmi z innej planety! Gdy wróciliśmy na dworzec kolejowy, by tam spędzić noc, kolejarz nas wyprosił z poczekalni!

Była godzina 24.00 z soboty na niedzielę. W lokalu bawiła się młodzież, ale miasto było całkowicie wyludnione. Z plecakiem i torbą udaliśmy się na poszukiwanie jakiegoś miejsca, by przetrwać te kilka godzin do wschodu słońca! Na szczęście przestał padać deszcz i w pobliżu, w załomie bloku mieszkalnego była nisza, a w niej pracujący agregat prądotwórczy. Tam też przychodzili biedacy, by załatwić swe potrzeby fizjologiczne. Znalazłem deskę i położyłem na niej śpiwór, obok na karimacie położył się Bogdan. Ani potworny hałas pracującej maszyny, ani niezbyt miłe zapachy nam nie przeszkadzały. (…)

Zaczęło się od zapowiedzi ks. Franciszka po mszy świętej: „Przyjechała specjalna delegacja z misją dziennikarską z KUL-u”. Chwilę później otoczyła nas grupa osób z propozycją pomocy… Konsekwencją anonsu ks. Antoniego była oferta pomocy w załatwieniu pracy przy zrywaniu gruszek. Wielu przybywających do tego kraju zaczyna od zrywania owoców, a niektórzy robią to nawet całe życie. Australia jest tak wielkim krajem, że przez cały rok jest coś do zrywania! Pomoc zaoferował kolega Wiktora, Tadeusz Antoniewicz. Mieszkał w Lewertonie, dokąd przybyliśmy pociągiem. Przed zachodem słońca udaliśmy się nad ocean, gdzie był odpływ morza i tysiące ptaków pluskało się w ciepłej, pełnej ryb wodzie.

Świt w Dandendongu | Fot. Uzman Naleer (CC A-S 4.0, Wikimedia.com)

Daleko w głąb morza prowadzi molo, z którego obserwowaliśmy promienie zachodzącego słońca odbijające się w niezliczonej ilości zwierciadeł wodnych. Tu słońce wydaje się o wiele większe niż w Europie i do największych osobliwości tego kraju należą wschody i zachody! (…)

Dwa tygodnie po opuszczeniu Indii coraz bardziej zacząłem odczuwać zapierający dech upał i ogromne oddalenie od Polski. Tylko nieodparta żądza poznania tego kraju i przeżycia wielkiej przygody dawała szansę na przetrwanie! Trzeba było przygotować się psychicznie. Pisałem wspomnienia, dużo czytałem, gotowałem posiłki dla całej trójki i prowadziłem długie nocne dyskusje o Australii z ks. Franciszkiem. To wspaniały, gościnny człowiek. Do mojej wizji Australii on wniósł najwięcej. Wspólnie odwiedzaliśmy domy Polaków, wspólnie wędrowaliśmy po kraju. (…)

„Rodowici Australijczycy nazywają się AUSE. Mają ogromne poczucie wolności i są z niej bardzo dumni, ale nie ma w nich patriotyzmu. Żyją skromnie, ich domy nie mają fundamentów, budowane są przeważnie z drzewa, które trzeba zabezpieczyć przed termitami. Pierwsi koloniści z Europy to Irlandczycy i Anglicy. Anglia traktowała Australię jako kolonię karną i prowadziła politykę dyskryminacji ekonomicznej i politycznej. Eksploatacja kolonialna oraz udział w wojnach po stronie Anglii i ogromne ofiary, jakie poniósł ten kraj na różnych frontach I i II wojny światowej, wpłynęły negatywnie na stosunek Australijczyków do Korony Angielskiej. Polskim księżom zezwolono na przyjazd do Australii po 1962 r. Obecnie, po przyjęciu znacznej fali uchodźców z Wietnamu, katolików w tym kraju jest najwięcej”.

Pomnik P.E. Strzeleckiego w Jindabyne | Fot. Jimbo, Wikipedia

Polacy przed II wojną światową pojawiali się tu rzadko. Sądzono, że do połowy XX w. poza kilku podróżnikami nie było nikogo z kraju nad Wisłą! Najbardziej barwną i ciekawą postacią był Paweł Edmund Strzelecki. Pieniądze na podróże zdobył, pracując jako zarządca w majątku Sapiehów. Opuścił Polskę z kilku powodów: ojciec jego wybranki odmówił mu jej ręki, obawiał się represji po upadku powstania listopadowego, a także odziedziczył spory majątek po śmierci Sapiehy.

Prawdopodobnie jako pierwszy Polak wymyślił samotną podróż dookoła świata. W tamtych czasach było to przedsięwzięcie szalone, a jednak Strzelecki przemierzył Amerykę Płn., Oceanię, Amerykę Płd. Dotarł na „koniec świata”, do Australii. Tu jego zasługi były największe – zbadał Góry Wododziałowe i wspiął się na szczyt, który wydawał mu się najwyższy na kontynencie. Górze nadał imię Tadeusza Kościuszki. Pomylił się, ale za ogromne zasługi w badaniu tego kraju władze przeniosły tę nazwę na faktycznie najwyższy szczyt.

Trudno wymienić choćby jego najważniejsze odkrycia w Australii (choćby odkrycie złota, węgla brunatnego, ropy naftowej). Strzelecki opracował mapę geologiczną Tasmanii i opisał różne regiony Australii, które przez wiele lat były „Biblią badaczy Australii”. Już za życia został uznany przez świat nauki, a z rąk Królowej Wiktorii otrzymał ordery św. Michała i św. Jerzego oraz tytuł dra honoris causa Uniwersytetu Oksfordzkiego.

Inni Polacy, którzy tam wówczas przybywali, byli wdzięczni za gościnę, ale traktowali Australię jako tymczasowe schronienie i nie czuli się w niej najlepiej. Często prowadzili życie pustelnicze i zapadali na choroby psychiczne. Niemal zawsze była to emigracja wymuszona czynnikami politycznymi lub ekonomicznymi.

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Australia. Kontynent zagubiony wśród mórz” znajduje się na s. 9 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Australia. Kontynent zagubiony wśród mórz” na s. 8 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Czy wiemy, kto z naszych przodków walczył w powstaniu styczniowym? Uratujmy odchodzące w niepamięć resztki historii

Powstanie styczniowe jest znane, lecz wciąż nie mamy świadomości, jak wielki był w nim udział naszych rodzin lub ich przyjaciół, jak bardzo związane jest ono z przeszłością miejsc, w których żyjemy.

Marcin Niewalda

Po zaborze rosyjskim przebiegały po lasach liczne oddziały, z różnym szczęściem potykając się z wrogiem, utrudniając mu codzienne działania zacierania pamięci o Polsce i rusyfikowania ludności. Młodzież ciągnęła z całego świata. Byli i tacy, którzy na wieść o powstaniu przepłynęli ocean. Wielu wykształconych w wojskowych szkołach Włoch czy Francji rzuciło się, by podnieść żagiew i postawić na szali swoje życie i wolność. (…)

Choć można dyskutować, czy powstanie styczniowe było sensowne, choć już w 1863 roku zwalczały się dwa stronnictwa, to jednak nie można odmówić szacunku tym, którzy podjęli nierówną walkę, wymuszoną w znacznym stopniu właśnie po to, aby wykrwawić Polskę. A jednak, chociaż nie było wyjścia, choć doszło do tysięcy ofiar i zsyłek, powstanie stało się zarzewiem oswobodzenia narodu pół wieku później.

Z północnych terenów Lwowskiego miało wyruszyć na jesieni 1863 roku 8 oddziałów. Zebrały się trzy po kilkaset osób. Połączeni w lasach Dzieduszyckiego pod Sokalem, ruszyli ku granicy. Do zapatrzenia, organizacji grupy znacznie przyczynił się, a potem dowodził jazdą Tomisław Rozwadowski. Po dwóch dniach marszu wśród lasów oddział rozłożył się w majątku Rulikowskich w Świtarzowie. Panny z okolicznych domów pospieszyły z nakarmieniem i napojeniem. Była wśród nich Melania Rulikowska. Ojcowie Tomisława i Melanii walczyli w powstaniu listopadowym, m.in. w bitwie pod Dębą Wielką. Ich dzieci miały poczucie patriotycznego obowiązku.

Możemy sobie wyobrażać, że rozegrały się tu sceny jak z obrazu Grottgera „Pożegnanie powstańca”. Młodzi żegnali się poważnie i czule. I chociaż wyprawa skończyła się jednodniową bitwą niedaleko granicy – pod Poryckiem – a potem powrotem i licznymi aresztowaniami, to Tomisław i Melania dwa lata później stanęli na ślubnym kobiercu. Powstanie upadło, ale ich syn Tadeusz kontynuował patriotyczną tradycję rodziców – uratował Lwów, dowodząc jego obroną, a potem był autorem działań w czasie Cudu nad Wisłą. (…)

W powstaniu brało udział, według różnych szacunków, kilkadziesiąt tysięcy osób. Trzeba tę liczbę jeszcze powiększyć o kobiety, które szyły mundury, przenosiły meldunki; o kowali przekuwających kosy, o księży agitujących na parafiach, o emisariuszy, o wspierających zryw groszem, końmi, aprowizacją. Potomkowie ich wszystkich żyją do dzisiaj i mogliby być dumni z zachowania swoich przodków. Jednak, jak wylicza portal „Genealogia Polaków”, jedynie 20–30% żyjących dzisiaj Polaków ma świadomość udziału w powstaniu swoich przodków. (…)

Wielka Baza Powstańców Styczniowych (www.powstanie.okiem.pl) stara się łączyć informacje z wszelkich wymienionych wyżej źródeł. Również zachęca do dzielenia się wiedzą rodzinną. Dzięki niej i Internetowi doszło już do niezwykłych zdarzeń. Tak było, gdy do autorów bazy napisał człowiek z Irkucka – potomek zesłańca, który wiedział jedynie, że ów przodek zostawił w Polsce siostrę. Dwa tygodnie później przypadkowo do bazy zgłosił się potomek owej siostry i linie rodzinne można było połączyć po 150 latach. (…)

W 2018 roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego ogłosiło program grantowy. Program ten dotyczy jednak głównie ratowania zabytków, stawiania pomników, zachowywania twórczości ludowej i działań akademickich. Praktycznie niemożliwe jest uzyskanie wsparcia na społeczne działania tego typu jak Baza Powstańców, programy odtwarzania tożsamości narodowej, edukację nieformalną, społeczne promowanie wiedzy i pamięci.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Powstanie styczniowe, jakiego nie znamy” znajduje się na s. 5 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Powstanie styczniowe, jakiego nie znamy” na s. 5 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

„Działać sprawnie, odważnie, ostrożnie i milcząco”. Obwód Bielsko AK w planach powstania powszechnego i „Burzy”

Zachowały się raporty dotyczące nie tylko sił własnych AK, ale także materiały wywiadowcze, w których precyzyjnie omówiono siły przeciwnika w poszczególnych obiektach, które zamierzano zaatakować.

Wojciech Kempa

Inspektorat Bielsko Armii Krajowej w początkowym okresie niemieckiej okupacji nie miał szczęścia. Jego sztab targały konflikty personalne, a co gorsza, zdołali doń wniknąć agenci gestapo, czego efektem były zakrojone na szeroką skalę aresztowania, do których doszło jesienią 1942 roku. Wiele kluczowych postaci miejscowej konspiracji trafiło do więzień i obozów koncentracyjnych, a znaczna część ocalałych struktur związała się z Narodową Organizacją Wojskową. Dotyczyło to w szczególności Obwodu Bielsko, większości sił Placówki Kęty, a także niektórych jednostek Obwodu Żywiec. W okolicach Bielska i Białej w AK pozostała jedynie tzw. „siatka Tomaszczyka”, jednakże 18 listopada 1943 roku Andrzej Tomaszczyk został aresztowany przez gestapo. (…)

W trzecim kwartale 1943 roku do AK powróciła część struktur Placówki Kęty, a w czwartym kwartale 1943 roku – zgrupowanie Franciszka Bociana, które wedle stanu na koniec III kwartału liczyło 494 żołnierzy. (…) W roku 1944 przystąpiono do odtwarzania 3 Pułku Strzelców Podhalańskich. (…) Nadto na terenie Obwodu Bielsko formowano oddziały Wojskowej Służby Ochrony Powstania, które były przeznaczone do zadań pomocniczych, w szczególności do służby wartowniczej. (…)

Z dniem 18 czerwca 1944 roku sfinalizowano akcję scaleniową NOW z AK. Dodajmy, że na koniec maja 1944 roku siły NOW w Obwodzie Bielsko liczyły 761 żołnierzy, przy czym już wcześniej wydzielono z nich oddziały z okolic Kęt (w sile ok. 250 ludzi), które w ramach akcji scaleniowej miały zostać włączone do Obwodu AK Oświęcim. Siły Obwodu Bielsko mogły nadto liczyć na wsparcie miejscowych oddziałów Batalionów Chłopskich i Gwardii Ludowej PPS, które w wyniku akcji scaleniowej również weszły w skład AK, ale podlegały bezpośrednio Komendzie Inspektoratu. (…)

26 lipca 1944 roku komendant Inspektoratu „Bagno” wydał wstępny rozkaz do przeprowadzenia akcji „Burza”. W ślad za tym komendant Obwodu Bielsko („Brzemię 86”) wydał rozkaz L.dz. 3/4.8.44, skierowany do komendantów placówek:

(…) Przypominać stale zasady żołnierskich obowiązków: miłość Ojczyzny, karność, odwaga, ścisłe dochowanie tajemnicy wojskowej. Powtarzać stale zakaz zgromadzeń, picia wódki, prowadzenia zapisków, ewidencji itp. Przypominać o obowiązujących przygotowaniach przed wymarszem: zabrania żywności, bielizny, koca, bandaży itp. (…)

W chwili cofania się, dalszego odwrotu wojsk niem. przez nasze tereny przewidziana jest akcja rozbrajania npla według specjalnych rozkazów Kmdta Obwodu. Na tenże okres należy przygotować do akcji oddziały dywersyjne (niszczenie połączeń telef., telegr., komunikacji kolej., niszczenie mostów, urządzanie zasadzek i barykad).

W przypadku wkraczania wojsk sowieckich na tutejsze tereny, walki nie podejmować z nimi; wojska sowieckie winne zastać teren przez nas już opanowany i zabezpieczony.

Wobec możliwości wstrzymania w każdej chwili ruchu kolejowego, należy mieć w pogotowiu własne środki komunikacyjne (sztafety gońców, kolarze, motocykliści) dla szybkiej i sprawnej łączności między Kdą Obwodu oraz między oddziałami (plut., drużyny). (…)

Działać sprawnie, odważnie, ostrożnie i milcząco. Mimo ewentualnych mogących mieć miejsce aresztowań pewnych jednostek naszych oddziałów, względnie innych osób na terenie plac., należy pracę prowadzić energicznie nadal. Powody aresztowań badać, środowiska akcji AK izolować, przedstawić natychmiast dokładne meldunki. W żadnym wypadku ubytek jednostki nie może spowodować przerwy w działaniach nawet na chwilę.

Cały artykuł Wojciecha Kempy pt. „Obwód Bielsko Armii Krajowej w planach powstania powszechnego i »Burzy«” znajduje się na s. 10 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Kempy pt. „Obwód Bielsko Armii Krajowej w planach powstania powszechnego i »Burzy«” na s. 10 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Skutki finansowe decyzji administracyjnych aktualnie rządzących elit są nie do uniesienia dla polskiego społeczeństwa

Za paliwo do „superekologicznego” pieca zapłacimy do 30% więcej. Strona narzucająca to rozwiązanie oczywiście nam pomoże, ale tylko w uzyskaniu kredytu na zakup pieców spełniających normy emisyjne.

Marek Adamczyk

Co roku od bardzo wielu lat, od wczesnej jesieni do późnej wiosny tematem dyżurnym, nieschodzącym z czołówek serwisów informacyjnych i pierwszych stron gazet, jest problem groźnego smogu, panoszącego się po niemal całym kraju, a powstałego w wyniku używania paliw stałych (w tym przede wszystkim węgla) do ogrzewania mieszkań i domów.

Jest to temat tak nośny, że wielu polityków, a tym samym partii politycznych, wykorzystuje go do swoich celów – bo przecież kto walczy ze smogiem, robi to dla dobra ogółu, dla dobra wszystkich Polaków, dla dobra „drogich wyborców”; oczywiście ich kosztem.

Gra toczy się o ogromne w skali naszego kraju pieniądze, bowiem program walki ze smogiem wymaga wydania na ten cel kwoty około 70–80 miliardów złotych. Tę sumę będą musieli wyłożyć na wymianę swoich pieców właściciele ok. 6 milionów domów jednorodzinnych i mieszkań. Czy wszystkich będzie na to stać?

W sytuacji, gdy – jak podaje najnowszy raport Instytutu Badań Strukturalnych – ponad 12% mieszkańców Polski, czyli ponad 4,5 miliona osób, dotkniętych jest ubóstwem energetycznym – na pewno nie. Nasz naród nie uniesie ciężaru brzemiennych w skutki finansowe decyzji administracyjnych aktualnie rządzących elit.

Celem nadrzędnym nowych rozwiązań powinno być zachowanie możliwości taniego i ekologicznego ogrzewania z wykorzystaniem krajowych paliw stałych – węgla i drewna – a nie importowanego gazu i oleju opałowego. Jeśli do tego nie dojdzie, z pewnością w Polsce powstanie „podziemie” piecowe, produkujące poza legalnym obrotem tanie piece dla biednych. Wydanie 4 tysięcy złotych na ten cel, uwzględniając aktualny poziom naszych dochodów, to moim zdaniem maksymalny próg dla Polaków.

Większości nie stać obecnie na wydanie na zakup pieca 5. klasy (generacji) kwoty 9–10 tys. złotych plus dodatkowo co najmniej 5 tys. złotych na modernizację komina w celu uzyskania odporności na niszczący go kwaśny kondensat (Powstaje on w wyniku wychłodzenia spalin w piecu – z powodu maksymalnego odzysku energii z paleniska – i wpuszczenia chłodnych spalin o temperaturze poniżej 100°C do komina).

Paradoksem jest również to, że za paliwo do „superekologicznego” pieca zapłacimy od 20 do 30% więcej. Toż to totalny obłęd!!! Koś tu wpuszcza nas w maliny. Strona narzucająca to rozwiązanie oczywiście nam pomoże, ale tylko w uzyskaniu kredytu na zakup pieców spełniających normy emisyjne. Nie tędy droga – są inne możliwości, ekologiczne i tańsze (o czym piszę w dalszej części tekstu). Dopóki ich nie wdrożymy, dopóty Polacy będą żyć w „podziemiu grzewczym”. (…)

Jeśli niespełna 1% benzenów przedostających się do organizmu człowieka jest wchłanianych ze smogu i powoduje, jeszcze raz powtórzę, śmierć ponad 20 tysięcy ludzi, to ile ludzi zabija pozostałe 99%, wchłaniane przy konsumpcji żywności (wędzonych serów, mięs, ryb, wędlin)? Mnożąc 20 000 razy 99, otrzymujemy liczbę 1 980 000 ofiar wchłaniania benzenów w Polsce. Czy to może być prawdą? Na pewno nie. Mam nadzieję, że na ten temat wypowiedzą się naukowcy z uczelni medycznych.

Jaki jest sens wydawać 70 mld złotych na „ratowanie” 20 000 ludzi rocznie, skoro wielokrotnie więcej osób można uratować, zmieniając ich nawyki żywieniowe za dużo mniejszą kwotę?

 

(…) Gdyby rządzącym zależało na szybkiej likwidacji części smogu pochodzącego z emisji gospodarstw indywidualnych, postąpiłby tak, jak mądrzy Czesi. Tam w pierwszej kolejności wymienia się najgorsze pozaklasowe piece na „skody” – piece w cenie, w przeliczeniu na złotówki, od 3 do 4 tysięcy. U nas z kolei wymusza się zakup „mercedesów” w cenie od 9 do 10 tysięcy złotych za sztukę. Efekty ekologiczne zobaczymy natychmiast w Czechach, a u nas, być może, nastąpią za kilka lat, ale za to jakim kosztem!!!

Cały artykuł Marka Adamczyka pt. „Jak pokonać smok(g)a?” znajduje się na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Jak pokonać smok(g)a?” na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Skuteczny protest / Każdy ma swoją placówkę, na której powinien walczyć o prawdę i dobro, a nie kulić ogon pod siebie

Fragment opinii Komisji Etyki TVP nt. rzeczonego programu: Publikowanie i upowszechnianie opinii w zaprezentowanym kształcie to relatywizowane przyzwolenie na używanie określeń typu „polskie obozy”.

Jadwiga Chmielowska

W regionalnej TVP Katowice próbowano nagrodzić program, w którym pada określenie „polskie obozy koncentracyjne”. Program został wyemitowany na antenie regionalnej i zgłoszony do nagrody Rady Programowej. Na szczęście protesty części jej członków okazały się skuteczne. Na kolejnym posiedzeniu nastąpi zgodne z procedurami wskazanie zwycięzcy konkursu.

Każdy ma swoją placówkę, na której powinien walczyć o prawdę i dobro, a nie kunktatorsko kulić ogon pod siebie, by się nie narazić. Poniżej fragmenty pisma adresowanego do Prezesa TVP SA Jacka Kurskiego.

Składam protest w sprawie nierzetelnego wyboru przez Radę Programową programu dziennikarza TVP Katowice do nagrody RP. Uważam, że dopuszczono się szeregu naruszeń (…)

Jestem zdania, że była to próba nagrodzenia programu, który nie ma ani walorów edukacyjnych, ani (wbrew regulaminowi) nie spełnia kryteriów rzetelności, ponieważ zniekształca historię. Górnicy byli wywożeni ze Śląska na roboty do Związku Radzieckiego przez Sowietów! Na podstawie emitowanego programu można byłoby wnioskować, że winni byli temu Polacy. Taki sam wniosek dotyczy łagrów na Śląsku. W więzieniach i łagrach siedziało w tym okresie ok. 200 tys. Polaków, a na Śląsku – oprócz Niemców, śląskich folksdojczów z tzw. dwójką, także inni Ślązacy (nb. często wydawani przez swoich sąsiadów, skompromitowanych podczas wojny), m.in. również AK-owcy, powstańcy śląscy, harcerze i żołnierze niezłomni.

Pragnę dodać, że Maria Nowak, rodowita Ślązaczka, dobrze znająca z przekazów rodzinnych trudną sytuację na Śląsku po 1945 roku, podniosła argument, że taka decyzja Rady Programowej kompromituje TVP Katowice, a przede wszystkim szkodzi Ślązakom, bowiem program nie jest rzetelnym przekazem tragicznej historii mieszkańców Śląska.

Ze strony jednej z osób, głosujących za nagrodzeniem tego programu, padła propozycja, aby w ogóle nie przyznawać nagrody. Można było więc przyjąć, że wycofała swój głos. Zignorowano jednak tę sytuację.

Moim zdaniem podczas zebrania doszło do manipulacji. Trudno powiedzieć, czy zamierzonej, czy wynikłej z braku przygotowania. Jednak z decyzjami przewodniczącego nie sposób się zgodzić. Manipulacja ta wpisuje się w cały szereg nierzetelnie i tendencyjnie przygotowywanych materiałów (m.in. w programy edukacyjne przygotowywane przez Silesię Scholę, gdzie komunistyczne obozy nazywane są obozami śmierci!).

Program „Jo był ukradziony” można było obejrzeć pod linkiem: https://katowice.tvp.pl/33790022/30082017, a 3 grudnia ta strona już się nie otwierała.

Wnoszę o nieprzyznawanie obecnie tej nagrody i umożliwienie Radzie Programowej dokonania powtórnego wyboru, przemyślanego, przeprowadzonego rzetelnie, zgodnie z regulaminem – w styczniu 2018 r.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Historia jednego protestu” oraz odpowiedź na niego Prezesa TVP SA Jacka Kurskiego znajdują się na s. 2 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Historia jednego protestu” oraz odpowiedź na niego Prezesa TVP SA Jacka Kurskiego na s. 2 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Kłamcy dokonują zbrodni na pamięci ofiar i kręcą bicz na siebie / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 44/2017

Hannah Arendt pisała: „akt oskarżenia [Eichmanna] oparty był na tym, co przecierpieli Żydzi, nie zaś na tym, co popełnił Eichmann”. Czyżby przestrzegała przed instrumentalnym traktowaniem Holokaustu?

Jadwiga Chmielowska

Rodzi się kolejny totalitaryzm. Wykorzystanie haseł poprawności politycznej i zamykanie dyskusji jest kolejną próbą wprowadzenia władzy absolutnej. Świadczy o tym także etykietowanie. Przykleić łatkę i traktować schematycznie. Znamienita filozofka XX w. Hannah Arendt twierdziła, że do totalitaryzmu prowadzi „Przymierze motłochu (wykorzenionych mas) z kapitałem oraz plemiennym nacjonalizmem i rasizmem”. Totalitaryzmy z kolei, próbując narzucić bezwzględne posłuszeństwo, przyczyniały się do złamania podstawowej zasady polityki – rozumnego działania dla dobra wspólnego.

Arendt głosiła, że „nie ma czegoś takiego, jak posłuszeństwo w sprawach moralnych i politycznych”. Twierdziła również, że „z punktu widzenia polityki prawda ma charakter despotyczny. Jest zatem znienawidzona przez despotów, słusznie obawiających się konkurencji ze strony siły przymusu, której nie mogą sobie podporządkować”. Dlatego tak ważna jest wiedza i sprawdzanie informacji.

Każdy człowiek pragnie prawdy i sprawiedliwości. Dla Hanny Arendt prawda, jej poszukiwanie, dochodzenie do niej jest podstawowym prawem człowieka. Pisała nawet, że dążenie do prawdy jest podstawową cechą stanowiącą o człowieczeństwie. Uważała, że „prawda była największym wrogiem totalitaryzmów, a człowiek samodzielnie myślący był największym zagrożeniem”.

Twierdziła, że reżim komunistyczny jest tak samo zbrodniczy jak nazizm, a wraz z totalitaryzmem nastąpiło zerwanie ciągłości tradycji.

Człowiek staje się wyalienowany, znikają więzi rodzinne i przyjacielskie. A zatarcie więzi międzyludzkich powoduje, że ludzie mogą być łatwo manipulowani przez rządzących, a w szczególności media, które są w końcu środkami masowego przekazu. Zdaniem Arendt „manipulacja ta odbywa się na dwa sposoby: pochlebianie i uwodzenie”.

Najłatwiej wprowadzić totalitaryzm w społeczeństwach, w których zanikły wspólne normy zbiorowe. Hannah Arendt twierdzi, że główną cechą „człowieka masowego” jest całkowite, dobrowolne wyalienowanie, które, jej zdaniem, charakteryzuje społeczeństwo nowoczesne.

Hannah Arendt była Niemką żydowskiego pochodzenia. Dla niej rok 1933 (wybór Hitlera), „to nie tylko błąd Niemiec, to samobójstwo Niemiec. Samobójstwo intelektualne i moralne, odpowiedzialne za zbrodnie”. Dlatego nigdy nie chciała wrócić do Niemiec. Twierdziła, że „naród niemiecki skończył się”.

Hannah Arendt była obserwatorką procesu Adolfa Eichmanna. W 1963 r. wydała książkę Eichmann w Jerozolimie. Napisała, że „akt oskarżenia oparty był (…) na tym, co przecierpieli Żydzi, nie zaś na tym, co popełnił Eichmann”. Czyżby przestrzegała przed instrumentalnym traktowaniem Holokaustu? Wspomniała również o roli, jaką w zagładzie Żydów odegrała część elit żydowskich zasiadająca w Judenratach. Do czasu procesu Eichmanna w Izraelu ostrożnie podchodzono do „ocalałych z Holokaustu”. Sprawdzano okoliczności, w jakich przetrwali. Czy to ocalenie nie wiązało się z wydawaniem innych na śmierć…

H. Arendt pisała: „Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej historii”; „O ile jednak członkowie rządów typu quislingowskiego pochodzili zazwyczaj z partii opozycyjnych, członkami rad żydowskich byli z reguły cieszący się uznaniem miejscowi przywódcy żydowscy, którym naziści nadawali ogromną władzę do chwili, gdy ich także deportowano”. Do obozów.

Arendt, podobnie jak John Sack, amerykański Żyd piszący o komunistycznych zbrodniach dokonywanych przez Żydów, była krytykowana przez środowiska żydowskie. Twierdziła zawsze, że „prawdy nie można instrumentalizować i upolityczniać”. Pozostała wierna swoim ideałom.

Wszyscy, którzy kłamią, dokonują zbrodni wobec pamięci milionów ofiar i sami kręcą bicz na siebie.

Artykuł wstępny redaktor naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET” Jadwigi Chmielowskiej znajduje się na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny redaktor naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET” Jadwigi Chmielowskiej na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Spotkanie z działaczem Solidarności Walczącej Adamem Borowskim na zaproszenie Klubu Gazety Polskiej w Tarnowskich Górach

Tematem spotkania była Polska. Nasz Gość nazywa siebie piłsudczykiem. – Propagowanie postaw i zachowań patriotyzmu, zwłaszcza wśród młodego pokolenia, to najlepsze, co możemy zrobić dla Polski – mówi.

Maria Wandzik

Adam Borowski to legendarny opozycjonista, działacz podziemnej „Solidarności Walczącej”, obecnie szef warszawskiego Klubu Gazety Polskiej oraz honorowy konsul czeczeńskiej Republiki Iczkierii. Działacz społeczny, wydawca Oficyny „Volumen”, odznaczony m.in medalem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (1993 r.) i Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski (2006 r.). (…)

Nasza Ojczyzna, jest priorytetem. My, Polacy, „zwykli ludzie” niepodzieleni konfliktami, dla których suwerenność kraju „jest” i „będzie” najważniejsza, powinniśmy być dumni z naszego narodu, jego dziedzictwa, historii, kultury. Trzeba „wiedzieć, skąd wyszyliśmy i dokąd zmierzamy”. Wspólnota międzynarodowa powinna pamiętać, że jesteśmy świadomi swojej tożsamości, a stabilna gospodarka tylko nas umacnia. Poruszone zostały także kwestie: zmiany premiera Polski, realizacji planów przez rząd PiS, ogólny wizerunek Polski na arenie międzynarodowej oraz budząca wiele emocji reforma wymiaru sprawiedliwości.

Gość opowiadał, jak walczył o niepodległą, sprawiedliwą i wolną Polskę – przypomniał swój pobyt w więzieniu (w roku 1983 skazany na 6 lat, zwolniony warunkowo w 1984). Później, w 1985 roku, dołączył do podziemia jako członek „Solidarności Walczącej”.

Razem z żoną w 1989 r. stworzyli Oficynę Wydawniczą „Volumen”, w którym opublikował wiele książek dotyczących historii Polski. Są to m.in: „Łupaszka”, „Młot”, „Huzar”, „Solidarność. XX lat historii”, „Solidarność. Droga do niepodległości”, „Żołnierze Wyklęci. Antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 r.” (album, w którym po raz pierwszy zaprezentowano kilkaset zdjęć żołnierzy podziemia).

W podziękowaniu za interesujące spotkanie przewodniczący tarnogórskiej sekcji terenowej NSZZ „Solidarność” Jan Jelonek wręczył Adamowi Borowskiemu książkę: „Tarnogórska Solidarność” (red. Krzysztof Gwóźdź, Sebastian Rosenbaum, przy współpracy Roberta Ciupy, IPN 1980–1990). Natomiast w imieniu grupy oratoryjnej Marek Klementowski wręczył bohaterowi spotkania płyty: „Jan Paweł II Oratorium Pielgrzym” (J. Drechsler, Michał T. Malicki, Marek Klementowski) oraz „Misterium muzyczne Droga Krzyżowa” (J. Drechsler, Michał T. Malicki, M. Klementowski). (…)

Postać Adama Borowskiego i właściwe wybory, jakich dokonał w swoim życiu, przywracają nam wiarę w Polskę silną, wolną i bezpieczną.

Cały artykuł Marii Wandzik pt. „Spotkanie z Adamem Borowskim w Tarnowskich Górach” znajduje się na s. 12 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Spotkanie z Adamem Borowskim w Tarnowskich Górach” na s. 12 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Dajcie ostatecznie domknąć się trumnie komunizmu! Nie warto promować postkomunistów, aby nimi okładać totalną opozycję

Niektórzy członkowie „grupy trzymającej władzę” pojawiają się stale na rozmaitych antenach TVP, Polskiego Radia, portalach internetowych i w gazetach, jakby moralnie zostali rozgrzeszeni za PRL.

Paweł Czyż

Od miesięcy niektóre media „prawicowe” odnajdują na swoich łamach miejsce dla takich osób, jak Kazimierz Kik, Leszek Miller, Włodzimierz Czarzasty czy Aleksandra Jakubowska.

Z tą byłą poseł SLD wywiad przeprowadziła 11 grudnia telewizja wPolsce.pl. Redaktor naczelna wPolsce.pl Agata Rowińska tak zachwala swoją telewizję: Teraz telewizja wPolsce.pl dołączyła do mediów, które pilnują Polski. Ludzie tworzący dziś wPolsce.pl wyrastali właśnie z tej wolnościowej idei, przestrzeni niezależnej myśli i bezkompromisowej odwagi w głoszeniu prawdy. Tylko niezależne media są w stanie tworzyć rzeczywistość, a nie jedynie ją komentować. Chcemy być też odpowiedzią na propagandę i informacyjną papkę. (…)

Kazimierz Kik – tytułowany „profesorem” po Akademii Nauk Społecznych przy PZPR, Leszek Miller – „magister” Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR, Włodzimierz Czarzasty – szef SLD (nowej „poczwarki” PZPR), czy właśnie Aleksandra Jakubowska… stali się dla niektórych tzw. prawicowych mediów najwidoczniej poważnymi komentatorami rzeczywistości politycznej AD 2017.

Wielu oburza kara finansowa dla TVN-u, ale już nie – jawne promowanie postkomunistów, czasem też w „nowej” telewizji publicznej, utrzymywanej częściowo również z pieniędzy podatników pokrzywdzonych bezpośrednio oraz pośrednio działalnością PPR/PZPR/SdRP/SLD.

Kończy taki „magister” Leszek Miller czy Włodzimierz Czarzasty swoje „bajki” w tzw. prawicowych mediach i idzie pod Sejm RP protestować z byłymi SB-kami przeciwko obniżeniu im świadczeń. Zatem gdzie sens promowania postkomunistów? Efekty tej niefrasobliwości niektórych mediów widać już w sondażach, bo SLD regularnie uzyskuje obecnie 5% poparcia. Czasem nawet 8%…

Zatem warto zaapelować do tzw. prawicowych mediów. Dajcie ostatecznie domknąć się trumnie komunizmu! Nie warto promować postkomunistów, aby nimi okładać tzw. totalną opozycję.

Lepiej miłośników PRL z SLD mieć pod gmachem Sejmu RP niż ponownie w ławach poselskich.

Po co dobrej zmianie nowy sejmowy front sporu, „nowe” ugrupowanie totalsów? Ponadto – tak jak nie było „dobrych nazistów”, tak i nie ma „dobrych komunistów”. To chyba powinno być oczywiste…

Cały artykuł Pawła Czyża pt. „Dajmy się domknąć trumnie komunizmu!” znajduje się na s. 1 i 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Czyża pt. „Dajmy się domknąć trumnie komunizmu!” na s. 1 i 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Pierwszy organizator służby bezpieczeństwa pracy w II Rzeczypospolitej Juliusz Pionczyk (1884– po 1945)

Nastały takie czasy, w których każdy zmuszony został do szybkiego wykonywania pracy. Najlepsze zabezpieczenie w najlepszym wypadku może tylko czujność człowieka poprzeć, lecz zastąpić jej nie potrafi.

Roman Adler

Był hutnikiem z wykształceniem niepełnym inżynierskim, organizatorem pierwszej w II Rzeczpospolitej służby bezpieczeństwa pracy w hucie Bismarck/Batory. Jako rodowity Górnoślązak, urodzony 12 lutego 1884 r. w Zabrzu w rodzinie Daniela i Magdaleny z d. Tkocz, mówił zarówno po niemiecku, jak i po polsku. (…)

W marcu 1921 r., jako przedstawiciel załogi Zjednoczonych Hut „Królewskiej” i „Laury”, podpisał Oświadczenie górnośląskich pracowników przemysłu ciężkiego przeciw hakatystycznej propagandzie, z wezwaniem do głosowania „za Polską”.

Na jego apel w tymże roku zaczęto organizować środowisko polskich inżynierów i techników na Górnym Śląsku: 12 pierwszych postanowiło założyć stowarzyszenie. Dzięki temu 11 stycznia 1922 r. 36 uczestników zebrania pod jego kierunkiem zawiązało Związek Inżynierów i Techników Województwa Śląskiego, którego został pierwszym prezesem. (…)

Po 1 listopada 1927 r. objął stanowisko kierownika bezpieczeństwa pracy w oddziale wypadkowym huty „Bismarck” w Hajdukach Wielkich (dziś Chorzów-Batory). Na tym stanowisku prowadził m. in. badania psychotechniczne pracowników i w końcu 1928 r. założył Zakład Prób Psychotechnicznych dla wszystkich hut katowickiej Wspólnoty Interesów Flicka i Harrimanna. (…)

Od lutego 1929 r. wydawał i redagował zakładową „Gazetę Hutniczą B.K.S Werks-Zeitung”, podejmującą sprawy bezpieczeństwa pracy.

W pierwszym numerze, za poznańskim czasopismem „Tęcza” przedstawiono krótki zarys rozwoju psychotechniki jako zastosowania praw psychologii do praktycznego życia. W tem przynajmniej zrozumieniu wprowadzili termin ten psychologowie niemieccy Münsterberg i Stern”. „Z czasem skoncentrowano się jedynie na badaniu zdolności poszczególnych pracowników do odpowiedniego zawodu. (…) Opierając się na metodzie naukowej, doświadczalnej, psychotechnika pozwala na mniej więcej dokładne określenie, czy badany osobnik nadaje się do tego czy innego zawodu. (…) Pracownika takiego bada się przy pomocy specjalnych schematów, t.zw. testów, oceniając jakość pamięci, zdolność orjentacji, poczucie szybkości i t.p. Na podstawie tych testów powstaje profil psychotechniczny. Jeszcze ciekawsze jest zastosowanie badań psychotechnicznych w fabrykach. W jednej z angielskich fabryk czekolady (w Jork), poddano szczegółowym badaniom t. zw. „drobne ruchy”. Rezultat: redukcja liczby nieszczęśliwych wypadków do 50 proc. (…) Obecnie we wszystkich państwach istnieją poradnie zawodowe, udzielające informacyj w sprawie wyboru zawodu młodzieży, kończącej szkołę powszechną. Pierwsza taka poradnia powstała w roku 1908 w Bostonie. (…)

Artykuł Pionczyka namawiał pracowników, aby sami dbali o swoje zdrowie przy pracy. „Szukajmy powodów, dlaczego chwilami stajemy się bezsilnymi? Naszą krzywdą i krzywdą naszych współpracowników jest to, że wmawiamy w siebie, iż powodem [wypadków przy pracy – R.A.] są złe stosunki w przemyśle, złe czasy, czy nawet czasem posuwamy się tak daleko, że przypisujemy winę wyłącznie pracodawcy, który goni za wielkiemi zyskami. Sądzimy źle i jesteśmy na fałszywej drodze, bowiem twierdzeniem tem wytrącamy sobie sami broń z rąk w walce z nieszczęśliwymi wypadkami. Bronia tą jest odpowiedzialność za siebie oraz nadzwyczajna czujność.

Dalej pisał: porównajmy stosunek ilościowej statystyki Zakładów Ubezpieczeń i naszych zakładów przemysłowych, a przekonamy się obiektywnie, że na 100 wypadków 25 zostało wywołane przez złe urządzenie techniczne, lub też wybrakowany materjał, natomiast 75 wypadkom można było zapobiec, przez skupienie myśli robotnika i lepszą orjentację oraz mniejszą obojętność, a nawet czasami przez mniejszą lekkomyślność, niedbałość i opieszałość można było siebie i swoich współpracowników uchronić od przykrych następstw.

(…) nastały takie czasy, w których każdy z pracowników zmuszony został do szybkiego wykonywania swojej pracy”. Dłuższy wywód o przemianach cywilizacyjnych i kulturowych podkręcających tempo życia i pracy kończył wnioskiem: „pracy intensywnej należy przeciwstawić czujność i orientację. Zrozumiałem powszechnie jest to, że pracodawca winien wszelkiemi siłami dążyć do tego, by służyć robotnikom swoją wiedzą, oraz zastosowaniem środków ochronnych do przyśpieszonego tempa pracy. Najlepsze zabezpieczenie, wyjaśniamy, w najlepszym wypadku – może tylko czujność człowieka poprzeć, lecz zastąpić jej nigdy nie potrafi. – Obowiązkiem każdego jest stać na straży interesów wspólnych, by utworzyć atmosferę większej ostrożności i intensywniejszej czujności w ogólnym ruchu.

Ciekawostką „Gazety…” były ramki – wstawione często w środek tekstu – z hasłami zachęcającymi do bezpiecznej pracy. Przykładowo, artykuł okolicznościowy o dyrektorze Scherffie przedzielało hasło „Bogactwem twoim zdrowie – strzeż je dobrze”, a artykuł o psychotechnice kończyło – „Kto rano wstaje wypoczęty – ten i do pracy chętny!” (…)

Jesienią 1935 r. Inspektorat Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w Chorzowie wyraził uznanie dla efektów jego pracy, stwierdzając, że w hucie „Batory” bezpieczeństwo pracy znajduje się na najlepszym na obszarze działania inspektoratu poziomie. Wiązało się to ze znacznym obniżeniem składek ubezpieczeniowych huty, za co 3 grudnia tego roku otrzymał podwyżkę płacy, która miała być bodźcem do dalszych owocnych propozycji w zakresie podnoszenia stanu bezpieczeństwa pacy.

Dnia 3 czerwca 1936 r. ZUS Oddział w Chorzowie poinformował kierownictwo huty o przeszeregowaniu jej z 30 do 27 klasy zagrożeń wypadkowych, co oznaczało średnio miesięcznie 2 tys. zł oszczędności na składkach ubezpieczeniowych. ZUS uzasadnił swoją decyzję racjonalnym zorganizowaniem i systematycznym prowadzeniem przez Juliusza Pionczyka od 1925 do 1934 r. służby bezpieczeństwa pracy oraz wynikami działań w tym zakresie. (…)

Pionczyk pracował w hucie „Bankowej” jeszcze w połowie roku 1944, ale wówczas zadenuncjowany został fakt podpisania przez niego w 1921 r. Oświadczenia górnośląskich pracowników przemysłu ciężkiego. Ostatni ślad jego zatrudnienia w tej hucie pochodzi z końca stycznia 1945 r., kiedy na cztery dni przed wkroczeniem wojsk radzieckich zwolnił się z pracy.

Dalszych losów tego „pierwszego bhp-owca II Rzeczypospolitej” nie udało się ustalić.

Cały artykuł Romana Adlera pt. „Juliusz Pionczyk, pierwszy organizator służby bezpieczeństwa pracy II RP” znajduje się na s. 8 i 12 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Romana Adlera pt. „Juliusz Pionczyk, pierwszy organizator służby bezpieczeństwa pracy II RP” na s. 8 i 12 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Jak AK Obwód Oświęcim we współpracy z konspiracyjnym obozowym ruchem oporu planowała wyzwolić KL Auschwitz

Po dokładnych obliczeniach stwierdziliśmy, że jeśli uda nam się zaskoczyć nieprzyjaciela, to przy dużym ryzyku możemy wykonać uderzenie na obóz, wykorzystując większość oddziałów partyzanckich Okręgu.

Wojciech Kempa

W poprzednim numerze „Kuriera WNET” przypomniałem dzieje placówki AK Kęty – najsilniejszej z placówek Obwodu Oświęcim, liczącej w połowie 1944 roku ok. 530 ludzi. Trudno powiedzieć, jak liczne były pozostałe placówki, jako że brak jest źródeł, które pozwalałyby choćby szacunkowo określić ich wielkość, ale z pewnością były one znacząco słabsze od Kęt.

Niezależnie od tego w rejonie Oświęcimia operowało zgrupowanie dywersyjno-partyzanckie „Sosienki”, którym dowodził kpt. Jan Wawrzyczek ps. Danuta i które od roku 1943 podlegało bezpośrednio Komendantowi Okręgu Śląskiego Armii Krajowej. Opisując działalność zgrupowania w roku 1944, kpt. Wawrzyczek stwierdza, że liczyło ono wówczas 173 partyzantów i ok. 30 żołnierzy na melinach. Było ono przy tym nieźle jak na warunki panujące w AK uzbrojone, dysponując nawet bronią pochodzącą ze zrzutów.

Jakkolwiek byśmy jednak liczyli, siły Obwodu Oświęcim i „Sosienek” były zdecydowanie słabsze od niemieckich. W przypadku podjęcia walki o obóz koncentracyjnych Auschwitz-Birkenau konieczne więc było wzmocnienie ich dodatkowymi oddziałami.

Trudno w tym miejscu przynajmniej w zarysie nie scharakteryzować obozowego ruchu oporu, z którym to Obwód AK Oświęcim oraz zgrupowanie partyzanckie „Sosienki” ściśle współpracowały i nad którym pieczę sprawował komendant Okręgu Śląskiego Armii Krajowej. Jego początki sięgają października 1940 roku i związane są z osobą Witolda Pileckiego, o którym Juliusz Niekrasz napisał:

Był to człowiek pod każdym względem niezwykły. Witold Pilecki, por. rez. 13 pułku ułanów, działając w konspiracji w Warszawie, postanowił dostarczyć autentycznych, osobiście przez siebie sprawdzonych wiadomości o obozie oświęcimskim, o którym zaczęły krążyć w Warszawie niewiarygodne wprost wieści.

Pewnego dnia Pilecki napotkał na Żoliborzu łapankę i nie tylko nie próbował uchronić się przed nią, lecz sam wszedł do samochodu i dobrowolnie poszedł do obozu oświęcimskiego. Został do obozu przywieziony 21 września 1940 r., zarejestrowano go na nazwisko Tomasz Serafiński, bo takie miał dokumenty, otrzymał numer obozowy 4859.

Gdy Pilecki znalazł się w obozie, zaczął organizować więźniów politycznych, którym mógł zaufać, i utworzoną przez siebie organizację nazwał Związkiem Organizacji Wojskowej (ZOW). Pileckiemu udało się zdobyć wpływ na obsadzanie pracy w garbarni i w stolarni, chciał jak najwięcej więźniów zjednoczyć. (…)

Pilecki zbiegł wraz z dwoma kolegami w czasie Świąt Wielkiej Nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 r. Po ucieczce złożył w Warszawie w KG AK osobiście meldunek o obozie i przeszedł do pracy w warszawskim Kedywie. Wziął udział w Powstaniu Warszawskim jako dowódca kompanii w batalionie „Chrobry II”. Po kapitulacji znalazł się w oflagu w Łambinowicach, a później w Murnau.

Uciekając z obozu, Pilecki przekazał kierownictwo organizacji mjr. Zygmuntowi Bończy-Bohdanowskiemu oraz ppor. Henrykowi Bartosiewiczowi. Niestety, latem 1943 roku polskiej konspiracji w KL Auschwitz zadano straszliwy cios. Obozowe gestapo aresztowało niemal całe jej kierownictwo.

W egzekucji pod Ścianą Śmierci w dniu 11 października 1943 roku stracono 54 najwybitniejszych działaczy konspiracyjnych. Rozstrzelani wtedy zostali między innymi: mjr. Zygmunt Bończa – Bohdanowski, ppłk Teofil Dziama, kpt. Tadeusz Paulone, a także Jan Mosdorf.

(…) w Komendzie Głównej AK, jak i w sztabie Okręgu Śląskiego raz za razem wracano do kwestii rozbicia KL Auschwitz. Zygmunt Walter-Janke w książce „W Armii Krajowej na Śląsku” tak o tym pisał:

Po szczegółowym rozważeniu możliwości własnych i sił przeciwnika doszliśmy w sztabie Okręgu do przekonania, że w istniejących w 1943 r. warunkach uderzenia na obóz w Oświęcimiu wykonać nie możemy.

W miarę odtwarzania sił Okręgu i powiększania oddziałów partyzanckich pogląd ten uległ zmianie. Po dokładnych obliczeniach stwierdziliśmy, że jeśli uda nam się zaskoczyć nieprzyjaciela, to przy dużym ryzyku możemy wykonać uderzenie na obóz, wykorzystując większość oddziałów partyzanckich Okręgu i niewielką, uzbrojoną część sił Obwodu AK Oświęcim.

W ogólnych zarysach plan był następujący: Środkami motorowymi przerzucić oddziały partyzanckie w rejony wyładowcze w okolicy Oświęcimia. Stamtąd przeprowadzić je na stanowiska wyjściowe do szturmu. Uderzenie wykonać między 24.00 a 1.00 w nocy. Pierwszą część nocy wykorzystać na koncentrację oddziałów. Siły miejscowe miały ubezpieczać rejony wyładowania, stanowiska szturmowe oraz dać przewodników.

Koszary SS i większe skupiska miały być izolowane, a zakwaterowane tam oddziały przytrzymane na miejscu ogniem, małe oddziały zniszczone w walce. Dotyczyło to wartowni i małego łańcucha posterunków. Na szosach prowadzących do rejonu Oświęcimia przewidziane były ubezpieczenia izolujące ogniska walki. Planowano otwarcie obozu na pół godziny. Liczono się, że po upływie pół godziny ochłonie z zaskoczenia miejscowa załoga i zacznie się jej zorganizowane działanie w celu skupienia rozproszonych sił i rozwinięcia ich w walce. Po upływie tejże pół godziny mogły się zacząć ruchy koncentryczne sił niemieckich z okolic, to jest z Mysłowic, zwłaszcza stamtąd, gdzie było Motorisierte Bereitschaft der Gendarmerie, oraz oddziałów „Flak” – artylerii przeciwlotniczej i balonów zaporowych – rozrzuconych w okolicy. Najdalej po 45 minutach trzeba było rozpocząć odwrót.

W działaniach tych przewidywano udział zorganizowanych grup więźniów. W czasie odwrotu nie można było zabrać ze sobą więcej niż 200–300 uwolnionych. Ukrycie większej ilości więźniów w terenie nie było bowiem możliwe.

Odskok przewidziany na wschód i na południe, w góry, był trudny. Drugą część nocy przeznaczono na oderwanie się od nieprzyjaciela. Związanie w walce przez dłuższy czas równałoby się zagładzie sił własnych. Inni więźniowie, którzy chcieliby skorzystać z okazji, musieliby uciekać na własną rękę.

Uwzględniając, że w obozie przebywało około 100 000 więźniów, ilość, którą można by uwolnić, była znikoma, ryzyko wielkie – w rezultacie groziła masakra wielu tysięcy ludzi.

W wyniku ostatecznych rozważań doszliśmy do wniosku, że wykonanie tego planu byłoby usprawiedliwione tylko w wypadku podjęcia przez hitlerowców próby wymordowania wszystkich więźniów, Wtedy byłaby to jedyna szansa ocalenia chociażby niewielkiej części uwięzionych. Inaczej mówiąc, więźniowie mieli w sumie większą szansę przetrwania bez wykonania takiego uderzenia.

W następstwie tego komendant Okręgu Śląskiego przekazał gen. Borowi-Komorowskiemu, że uderzenie na obóz nastąpi tylko w wypadku realizacji planu powstania powszechnego lub „Burzy” – w godzinie „W” albo przy próbie likwidacji przez Niemców obozu poprzez masowy mord.

Cały artykuł Wojciecha Kempy pt. „Plany AK wyzwolenia KL Auschwitz” znajduje się na s. 4 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Kempy pt. „Plany AK wyzwolenia KL Auschwitz” na s. 4 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl