Polska jako jedno z nielicznych państw wstawiła się za wolą rodziców Alfiego Evansa. Kraj mój stanął w obronie życia

To smutne, że Prezydent mojego kraju musi o tym przypominać, a zarazem piękne, że uczynił to właśnie mój Prezydent. Oto przykład, jak naród polski potrafi pozostać wierny chrześcijańskim wartościom.

Tadeusz Puchałka

Niczym krople deszczu na szybie,
jedna po drugiej spadają na ziemię łezki, jedna po drugiej.
Niech wydrążą w ziemi, jak ta kropla, co drąży skałę,
miejsce na miłość i pojednanie […]
„Życie jak droga”

Bywają takie chwile, w których jestem dumny z tego, że jestem Polakiem. Jednym z takich momentów była sprawa maleńkiej osoby, rycerza walczącego o życie daleko stąd, a jednak w niebywale silny sposób potrafiącego obudzić we mnie dumę, także za sprawą głowy mojego narodu, Prezydenta Rzeczpospolitej.

Polska jako jedno z nielicznych państw wstawiła się za wolą rodziców Alfiego. Kraj mój stanął w obronie życia – Bożego daru w postaci dziecka – owocu miłości dwojga kochających się ludzi.

Bóg go daje i tylko Jemu wolno ten dar odebrać. Z jednej strony to smutne, że Prezydent mojego kraju musi o tym przypominać, a zarazem piękne, że uczynił to właśnie mój Prezydent. Oto dobitny przykład, jak naród polski potrafi pozostać wierny chrześcijańskim wartościom.

Sprawa Alfiego nie została zamknięta. Wiemy o tym doskonale my – Polacy, bowiem Alfie tylko szybciej od nas przekroczył próg innego, lepszego świata. Niech te słowa staną się pocieszeniem dla jego rodziców, niech choć w niewielkiej części uśmierzą gorycz i ból rozstania z najukochańszą osobą. Życie to tylko krótka chwila i tuż po niej nastąpi Wasze spotkanie. Trzeba Wam tylko wiary (to trudne, ale możliwe), trzeba Wam wytrwać, a my jesteśmy obok Was, gotowi wesprzeć Was w każdej chwili – my, naród z Bogiem i Wiarą w sercu – Polacy.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Sprawa Alfiego Evansa nie została zamknięta” znajduje się na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Sprawa Alfiego Evansa nie została zamknięta” na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Warszawa 1794 r. na szlaku ku Niepodległej. Przypomnienie dzieł historiograficznych płk. profesora Wacława Tokarza

Mimo bardzo krótkiego okresu funkcjonowania Konstytucji uwidoczniły się jej dobrodziejstwa: przyspieszenie rozwoju gospodarczego kraju, „braterskie zbliżenie mieszczan i szlachty” oraz dobre funkcjono

Zdzisław Janeczek

Z okazji 100 rocznicy odzyskania niepodległości Wacław Tokarz, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Warszawskiego, członek Polskiej Akademii Umiejętności, odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (1922 r.) i Krzyżem Walecznych, Oficer Francuskiej Legii Honorowej i Kawaler Legii Honorowej, pułkownik WP, historyk polskich walk niepodległościowych, wraz ze swoim dorobkiem naukowym w pełni zasługuje na przypomnienie.

Wacław Tokarz | Fot. Wikipedia

Wacław Tokarz (1873–1937), uczeń Stanisława Smolki, Wincentego Zakrzewskiego i Stanisława Tarnowskiego, wybitny historyk wojskowości, gdy zetknął się z zainicjowanym przez Józefa Piłsudskiego ruchem strzeleckim, objął prezesurę koła Drugiej Krakowskiej Drużyny Strzeleckiej. Współtworzył także Komisję Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych i upowszechniał idee J. Piłsudskiego wśród młodzieży Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1914 r. wstąpił ochotniczo do wojska. Od 1915 r., jako aspirant, został żołnierzem Legionów Polskich. Był zastępcą Komisarza Głównego i członkiem Rady Polskiej Organizacji Narodowej w 1914 r. Nauczał w szkołach podchorążych w Kozienicach i Kamieńsku. Pod jego redakcją ukazywały się tomiki „Biblioteczki Legionisty”, odbijane czcionkami Drukarni Ludowej w Krakowie. Dzięki niemu do rąk żołnierzy J. Piłsudskiego trafiały myśli i dzieła wybitnych wojskowych i działaczy niepodległościowych, m.in.: Dezyderego Chłapowskiego Wojna w 1807 roku, Ignacego Prądzyńskiego Czterej ostatni wodzowie polscy przed sądem historii, Konstantego Górskiego Bitwa pod Racławicami, Karola Różyckiego Wspomnienia o pułku jazdy wołyńskiej, Władysława Bentkowskiego Notatki osobiste z roku 1863, czy Stanisława ks. Jabłonowskiego Wspomnienia o baterii pozycyjnej artylerii konnej gwardii królewsko-polskiej. Jako historyk był już wówczas autorem kilku znakomitych prac, m.in. ukończonej w 1911 r. książki pt. Warszawa przed wybuchem powstania 17 kwietnia 1794 roku. (…)

W końcu XVIII w., w środku Europy, została popełniona zbrodnia zaboru ziem Rzeczypospolitej, aż do jej unicestwienia, na co od początku, tj. od konfederacji barskiej, nie było zgody Polaków, czemu wyraz dali na sejmie zwołanym 19 IV 1773 r. posłowie Tadeusz Rejtan i Samuel Korsak.

Mocarstwa sąsiednie narzuciły ze względów propagandowych w polityce termin „rozbiory” aby ukryć swoje zbrodnicze pomysły i uniknąć określenia rzeczywistego stanu rzeczy, jakim była okupacja i kolonizacja ziem polskich.

Tak więc w aktach dyplomatycznych epoki znajdujemy obcojęzyczne słowa: „partage”, „Theilung” itp., które w dosłownym znaczeniu należy tłumaczyć jako „podział”, jednak z punktu widzenia politycznej racji stanu Rzeczypospolitej oznaczały: „najazd”, „okupację”, „grabież”, ale nie „rozbiór”, gdyż pojęcie to było nieobecne w polskiej terminologii i nie uwzględnił go współczesny leksykograf i językoznawca Samuel Bogumił Linde (1771–1847) w monumentalnym Słowniku języka polskiego (1807–1815) (…). Podobnie jak zwrot ‘Finis Poloniae’, kłamliwie przypisywany po klęsce maciejowickiej Tadeuszowi Kościuszce, był to termin ukuty przez wrogą propagandę. (…)

Ignacy Potocki | Fot. Wikipedia

Poddanie się zupełnej kurateli rosyjskiej i wyrzeczenie dążeń Sejmu Czteroletniego nie zapewniło Rzeczypospolitej i jej stolicy nawet paru tygodni westchnienia po katastrofie rozbiorowej”. Równie wnikliwie, jak stan umysłów i sytuacje polityczną W. Tokarz charakteryzuje rosyjskich satrapów: Jakoba Sieversa, który kazał wymierzyć działa w salę obrad sejmu grodzieńskiego, oraz jego godnego następcy, gen. Osipa Igelströma, od 28 XII 1793 r. posła nadzwyczajnego i ministra pełnomocnego w Rzeczypospolitej, którego decyzja o redukcji polskiego wojska o połowę (z 15 tysięcy do 7,5 tys.) była bezpośrednią przyczyną wybuchu insurekcji kościuszkowskiej.

W ocenie H. Kocója niezmiernie wartościowe w pracy W. Tokarza są te części, w których autor omawia działalność i rolę Rady Nieustającej, najwyższego organu władzy rządowo-administracyjnej powołanej pod wpływem Katarzyny II przez Sejm Rozbiorowy w 1775 r., zniesionej przez Sejm Wielki i przywróconej w Grodnie w 1793 r. W tej zmodyfikowanej Radzie Nieustającej W. Tokarz wyróżnił trzy odrębne frakcje:

– Ludzi oddanych Stanisławowi Augustowi, liczących na to, że możliwe byłoby porozumienie z przywódcami powstania;

– Partię czysto ambasadorską, której członkowie opowiadali się bez zastrzeżeń za rozkazami gen. Osipa Igelströma, zdając sobie sprawę z tego, że spalili za sobą wszystkie mosty w stosunku do narodu;

– Ludzi z partii Kossakowskiego, którzy zamyślali wznowienie konfederacji targowickiej. Jest znamienne, że W. Tokarz stwierdza, że byli wśród nich szlachetniejsi, jak prymas Michał Poniatowski i marszałek Fryderyk Moszyński. „Odczuwali oni, że Rosja niczego nie gwarantuje prócz hańby i nie chcieli jej dzielić z Ankwiczem, Zabiełłą i Ożarowskim”. (…)

W. Tokarz omawia szczegółowo sytuację gospodarczą ówczesnej Warszawy, nieudane starania o pożyczkę holenderską, pomysł pieniędzy papierowych, położenie materialne wojska i sfer urzędniczych, drożyznę i biedę klas niższych, a nawet prasę i teatr warszawski. Trudną sytuację ludności i jej cierpienia pogłębione okupacją wojsk rosyjskich i działaniami tajnej policji. Ponadto autor podkreśla służalczą postawę Stanisława Augusta wobec Katarzyny II i opisuje represyjne działania wobec Francuzów przebywających w Warszawie, podejrzewanych o sianie rewolucyjnego fermentu wśród Polaków. Prezentuje także pogłoski o kolejnym „rozbiorze” Polski, o którym zaczęto mówić już w styczniu 1794 r. (…)

Jesienią 1793 r. wydano nielegalnie książkę O ustanowieniu i upadku Konstytucji polskiej 3 maja 1791 roku współautorstwa marszałka wielkiego litewskiego. Dzieło to piętnowało słabość i tchórzostwo Stanisława Augusta, który przystępując do targowicy zdezorganizował obronę kraju i zaprzepaścił w 1792 r. szansę na zwycięstwo militarne. Ignacy i Stanisław Potoccy, Hugo Kołłątaj i Franciszek Ksawery Dmochowski krytykowali króla, aby przekonać naród, że powstanie przeciw zaborcom rokuje nadzieję na sukces. Liderzy Stronnictwa Patriotycznego, kreśląc program na najbliższą przyszłość, dowodzili, że mimo bardzo krótkiego okresu funkcjonowania Konstytucji uwidoczniły się jej dobrodziejstwa: przyspieszenie rozwoju gospodarczego kraju, „braterskie zbliżenie mieszczan i szlachty” oraz dobre funkcjonowanie władz. Książkę tę rozkolportowano po kraju w momencie wybuchu powstania. Była ona najsilniejszym i najbardziej propagandowo bolesnym ciosem, jaki zadali Stanisławowi Augustowi przyszli przywódcy powstania. (…)

Wacław Tokarz trafił na czasy, w których z proroctw naszych romantyków: Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego i Zygmunta Krasińskiego wykreował się ten nieoczekiwany, lecz upragniony: Józef Piłsudski, jak kto w dwugłosie sformułowali Jarosław Marek Rymkiewicz i Andrzej Nowak na łamach pisma „Arcana” (nr 2012/108, s. 9). Nic więc dziwnego, że przeciwstawiał się on negatywnej i lekceważącej organizacyjny wysiłek ocenie powstań, uznając tę tezę za błędną. Bronił demokratycznej zasady wolności narodów zalegalizowanej w traktacie wersalskim 28 VI 1919 r. (…)

Wnikliwa lektura dzieła tego historyka pozwala nam lepiej zrozumieć i określić rzeczywiste pole działanie nie tylko Naczelnika T. Kościuszki i marszałka I. Potockiego, ale także pomniejszych aktorów tej sceny, jak stołecznego szewca Jana Kilińskiego, mianowanego pułkownikiem milicji mazowieckiej, i Andrzeja Kapostasa, warszawskiego bankiera, członka Rady Najwyższej Narodowej i autora ustawy o pieniądzach papierowych z 8 VI 1794 r. Obok nazwisk przywódców ludu pojawiają się też nazwiska generał-majora wojsk koronnych Jana Augusta Cichockiego (1750–1795) oraz członka sprzysiężenia przygotowującego wybuch powstania i generał-lejtnanta wojsk koronnych Stanisława Mokronowskiego (1761–1821), w insurekcji 1794 r. komendanta miasta Warszawy i Siły Zbrojnej Księstwa Mazowieckiego. W tym ostatnim W. Tokarz widział głównie narzędzie króla Stanisława Augusta zmierzającego do opanowania ruchu.

Walki na Krakowskim Przedmieściu szkic J Kossaka | Fot. Wikipedia

Stefan Kieniewicz we wspomnieniu pośmiertnym o Wacławie Tokarzu tak ocenił książkę Warszawa przed wybuchem powstania: „Ta monografia spisku przedinsurekcyjnego opierała się z konieczności tylko na archiwaliach krakowskich. A jednak dała niezmiernie żywy obraz miasta pełnego kontrastów oraz krzyżujących się działań stronników Rosji, szpiegów, patriotów, ludzi wszelkiego stanu od magnatów aż do pospólstwa. W tej książce, będącej tylko fragmentem, zabłysnął Tokarz po raz pierwszy świetnym talentem pisarskim”. Umiejętnie piętnuje arcyłotrów, kłamców (w temacie wolności i niepodległości) i pospolitych zdrajców. (…)

Sukces będącej przedmiotem zainteresowań badawczych W. Tokarza insurekcji warszawskiej przyćmiła gorycz klęski maciejowickiej i szturm Pragi. Generałowi A. Suworowowi caryca podarowała brylantową szlifę do kapelusza i trzy zdobyczne armaty. Na wieść o zdobyciu Warszawy po odczytaniu krótkiego raportu A. Suworowa: „Hurra!” Katarzyna II odpisała: „Hurra, feldmarszałku!”. Wraz z nominacją feldmarszałek otrzymał buławę wysadzaną diamentami i 7 000 dusz. Franciszek II przesłał mu swój portret, a Fryderyk Wilhelm II gwiazdę Orderu Orła Czarnego. Oficerów nagrodzono złotymi krzyżami na wstędze św. Jerzego z napisem „Praga wzięta 24 X 1794 roku”; każdy podoficer i żołnierz dostał medal i jednego rubla.

Po rzezi Pragi dokonanej w 1794 r. przez gen. A. Suworowa przyszły wydarzenia nocy listopadowej 1830 r. i zmagania lat 1863–1864. Warszawa, zdegradowana w XIX wieku do roli stolicy rosyjskiej prowincji o potocznej nazwie Priwislanskij Kraj (Привислинский край), na szlaku do niepodległości dzieliła losy narodu i Rzeczypospolitej. Niegdyś miasto bogate i ważne na mapie Europy, podczas pierwszej wojny światowej zostało ogołocone z kapitału przez niemieckie kontrybucje nałożone na polecenie władz okupacyjnych gen. Hansa Beselera.

W okresie drugiej wojny światowej Warszawę ograbiła z wszelkiego majątku trwałego i obróciła w gruzy III Rzesza. Od 8 V 1940 r. stolica była terenem ulicznych łapanek i obław, większość zatrzymanych kierowano do obozów koncentracyjnych. Symbolem zagłady polskiej ludności miasta stało się KL „Warschau”. Między październikiem 1944 r. a styczniem 1945 r. niemieckie oddziały specjalne, tzw. Technische Nothilfe, zniszczyły około 30% przedwojennej zabudowy lewobrzeżnej Warszawy. Zagładzie uległy wówczas setki bezcennych zabytków oraz obiektów o dużej wartości kulturalnej, sakralnej i gospodarczej. Wyburzaniu i paleniu Warszawy towarzyszyła zakrojona na szeroką skalę grabież pozostającego w mieście mienia publicznego i prywatnego.

Komisarz Rzeszy do spraw Umacniania Niemieckości, Reichsführer SS Heinrich Luitpold Himmler, nakazał wówczas kompletne zniszczenie miasta, po uprzednim opróżnieniu go z wszystkich wartościowych dla Rzeszy materiałów. W wydanym 9 X 1944 r. rozkazie wskazał jednoznacznie: „to miasto ma całkowicie zniknąć z powierzchni ziemi i służyć jedynie jako punkt przeładunkowy dla transportu Wehrmachtu. Kamień na kamieniu nie powinien pozostać. Wszystkie budynki należy zburzyć aż do fundamentów. Pozostaną tylko urządzenia techniczne i budynki kolei żelaznych”.

Aleksander Wojtecki w 1934 r. proroczo napisał: „Polska, która w chwili upadku w końcu XVIII wieku była tak ludna, jak Wielkorosja lub Anglia, a niewiele mniej ludna od Niemiec, zeszła przez okres 150 lat walki o niepodległość do liczby narodów drugorzędnych z powodu ciągłych strat w ludziach i z powodu powstrzymywania się rozwoju przez państwa zaborcze tak w dziedzinie społecznej, jak i kulturalnej. Te olbrzymie straty i morze wylanej krwi bohaterów domagają się należnego uszanowania, tym bardziej, że nadal znajdujemy się w obliczu trudnego zadania utrzymania niepodległości”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Warszawa 1794 r. na szlaku ku Niepodległej” znajduje się na s. 6 i 7 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Warszawa 1794 r. na szlaku ku Niepodległej” na s. 6 i 7 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Nasza Pani Najświętszego Serca Jezusowego – mało znany obraz związany z kultem Najświętszego Serca Jezusa

Odarty z ram, wygnieciony i potargany, w końcu stał się przedmiotem internetowej aukcji. Jego wcześniejsze losy nie są znane. Odnowienie przywróciło mu piękno, którym zachwyca nawet znawców sztuki.

Barbara Maria Czernecka

Wizerunek Matki Bożej i Jej Syna w takiej postaci stał się najbardziej popularny w miejscowości Issoudun w departamencie Indre, położonym na terenie środkowej Francji. Tam właśnie około 1854 roku powstała Kongregacja Misjonarzy od Najświętszego Serca. Błogosławiony Papież Pius IX oficjalnie zatwierdził owo modlitewne stowarzyszenie, a wkrótce także sam zarejestrował się jako członek tego bractwa. 8 września 1869 roku czczony tam wizerunek Matki Bożej Najświętszego Serca został uroczyście ukoronowany. (…)

Pierwowzór tego wizerunku przedstawia Najświętszą Maryję Pannę na lewej ręce trzymającą Jezusa, a na prawej dłoni – Jego Najświętsze Serce. Szaty obu postaci mają kolory klasyczne. Suknia Madonny jest barwy purpurowej na znak matczynej miłości. Jej płaszcz – błękitny ze złotawym podszyciem, co oznacza świętość Boga – symbolicznie ukazuje niebo. Otacza cały ludzki rodzaj. Zielony kolor podszewki zapewne nawiązuje do Raju. Dzieciątko na sobie ma tradycyjnie białą, acz misternie przyozdobioną szatkę.

Fot. archiwum prywatne rodziny Czerneckich

Matka Boża nogą odzianą w bucik przydeptuje węża oplatającego kulę ziemską. Ten w paszczy trzyma zerwaną gałązkę z jabłkiem, będącym znakiem owocu z drzewa zakazanego w starotestamentalnym Edenie. Także i tu została więc Niepokalana Maryja przedstawiona jako Nowa Ewa, ostatecznie miażdżąca głowę biblijnego kusiciela.

Najświętsze Serce Syna, gorejące miłością dla nas, acz zranione cierniami naszych grzechów, Bogarodzica trzyma w swojej prawej dłoni. Jest to centralny, bo najważniejszy element całego obrazu.

Wymowne jest także przedstawienie dziecięcej postaci Jezusa. Jedną rączkę położył na piersi, a drugą wskazuje na oblicze Rodzicielki. Jednocześnie dyskretnie, paluszkami, wyjawia tajemnicę własnej boskiej i ludzkiej natury, a także jedności Trójcy Przenajświętszej. Nawet Jego małe stópki obute w sandałki są oznaką panowania i wolności. Dotknął nimi ziemi i zna naszą ciężką dolę. W ziemskim żywocie przecież nie ominęły Go trudy, prześladowania, cierpienia, a nawet męczeńska śmierć, uwieńczona zwycięskim Zmartwychwstaniem.

Postaci na obrazie są opromienione Bożą chwałą. U dołu płótna, nieco zachmurzona, widnieje krzywizna globu. Wyraźnie ponad ziemskim światem jest Królowa – Matka, jako regentka opiekująca się jeszcze małoletnim Królem – Synem. Ona jedna może i umie polecić Jemu wszystkie nasze sprawy. Przytula do Niego głowę, aby jak najuważniej wysłuchać i Jego mądrych słów. Gest ten pięknie wyraża ewangeliczną wartość służby poprzez naturalny, macierzyński instynkt. Zachowany jest w tym tradycyjny porządek, będący podstawą stałości i bezpieczeństwa.

Matka i Syn mają na głowach królewskie korony, zdobne w drogocenne klejnoty. Nie bez znaczenia jest ich kształt. Korona Niewiasty jest otwarta, typowo kobieca, wzorowana na używanych w zamierzchłych czasach przez królowe. Monarszy zaś wieniec Chrystusa jest zamknięty przecinającymi się pałąkami, z krzyżykiem na szczycie, ponad kulką wyobrażającą ziemię. Jest to jeden z elementów regaliów oznaczających suwerennego władcę. (…)

Prezentowany przy tekście obraz na płótnie w oryginale ma pokaźne rozmiary: metr szerokości i dwa metry wysokości. Musiał niegdyś stanowić ważną część niewątpliwie wspaniałego ołtarza katolickiej świątyni. Skrzętnie ukrywa tajemnicę, kto go ufundował, gdzie był czczony, jak długo skupiał na sobie wzrok wiernych i dlaczego został stamtąd zdjęty. Odarty z ram, wygnieciony i potargany kupieckim traktowaniem, w końcu stał się przedmiotem internetowej aukcji. Po dosyć zawiłej podróży po Polsce z ziemi lubelskiej zawrócił na Śląsk, gdzie ponoć pierwotnie został zlokalizowany. Jego wcześniejsze losy nie są znane. Po gruntownej renowacji, przeprowadzonej przez fachowego konserwatora, odzyskał swój wspaniały blask.

Cały artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Nasza Pani Najświętszego Serca Jezusowego” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Nasza Pani Najświętszego Serca Jezusowego” na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Masz problem z patriotyzmem, wstydzisz się tego słowa? Patriotyzm wstydu nie przynosi. Takie będą Rzeczypospolite…

Wystarczy kilka lekcji w zabrskiej „trójce” im. Bohaterów Monte Cassino, a przekonasz się, że patriotyzm wstydu nie przynosi ani też nie trąci nacjonalizmem. Szkół o podobnym charakterze przybywa.

Tadeusz Puchałka

Nie jest możliwe, by suchy opis mógł stanowić rzetelną relację z uroczystości organizowanych corocznie z okazji święta patronów szkoły, połączonych ze wspomnieniem bitwy o Monte Cassino, przez tę placówkę wychowawczą z charakterem. Po raz kolejny mieliśmy okazję uczestniczyć w niecodziennej lekcji, przypominającej najcenniejsze dla Polaków wartości. Wielu, nie wiedzieć czemu, stara się o nich dziś zapomnieć…

Masz problem z patriotyzmem, wstydzisz się tego słowa? Wystarczy kilka lekcji w zabrskiej „trójce” im. Bohaterów Monte Cassino, a przekonasz się, że patriotyzm ani wstydu nie przynosi, ani też nie trąci nacjonalizmem. W zgodzie z przekonaniem, że „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”, wychowuje się młodzież w zabrskiej „trójce”. Z pewnością władze miasta są dumne z takiej wizytówki, czego niezbitym dowodem była obecność ich przedstawicieli na uroczystościach rocznicowych w dniu 10 maja.

Szkół o podobnym „mocnym charakterze”, wychowujących młodzież z pełnym oddaniem, przybywa. Placówkami tego typu możemy pochwalić się także w Knurowie, dzięki oddaniu i w pełni profesjonalnemu podejściu wychowawców i nauczycieli. (…)

Uroczystościom upamiętniającym 74 rocznicę zwycięskiej bitwy o Monte Cassino, których miejscem tradycyjnie od wielu lat jest Szkoła Podstawowa nr 3 (dawniej Gimnazjum nr 16), dała początek msza święta w kościele św. Anny. W nabożeństwie w intencji bohaterskich uczestników bitwy o Monte Cassino, uczestniczyła kompania Honorowa 34 Dywizjonu Rakietowego Obrony Powietrznej z Bytomia.

Po mszy świętej wierni, poczty sztandarowe, licznie przybyli na uroczystości goście oraz przedstawiciele władz miasta udali się pod pomnik Bohaterów Monte Cassino. Jak co roku, przemarsz otwierała orkiestra wojskowa z Bytomia i pododdział kompanii honorowej. Pod pomnikiem odczytano Apel Pamięci, po czym złożono wieńce i wiązanki kwiatów, m.in. goście specjalni – syn i córka niezwykle zasłużonego dla szkoły profesora Witolda Żdanowicza, którego imieniem uhonorowano szkolną Izbę Pamięci. Na zakończenie uroczystości pod pomnikiem została oddana salwa honorowa. Następnie odbyła się akadema w murach szkoły, połączona z koncertem laureatów XIII Regionalnego Festiwalu Pieśni Patriotycznej.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Patriotyzm wstydu nie przynosi” znajduje się na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Patriotyzm wstydu nie przynosi” na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Sto jeden lat temu zmarł Ludwik Zamenhof, jedyny autor planowego języka, który stał się żywy i zaowocował bogatą kulturą

Mówili w esperanto: autor książek fantasy J.R.R. Tolkien, Julian Tuwim oraz noblista w dziedzinie ekonomii Reinhard Selten. Isaac Bashevis Singer nauczył się esperanto jako chłopiec.

Louis von Wunsch-Rolshoven

Agencja prasowa AFP słusznie określiła niedawno esperanto mianem „niezrównanego międzynarodowego sukcesu”. Sukces ten esperanto zawdzięcza przede wszystkim prędkości, z jaką można się go nauczyć: jak pokazują różne eksperymenty szkolne, potrzeba na to od jednej trzeciej do jednej piątej czasu niezbędnego na naukę innych języków. (…)

Szacuje się, że zna go kilka milionów ludzi, a kilkaset tysięcy regularnie się w nim porozumiewa. Jest już nawet około tysiąca rodowitych użytkowników tego języka (…).

Już w 1901 roku Zamenhof pisał, że dla przyszłości esperanto byłoby bardzo korzystne, gdyby pewna grupa ludzi uczyniła z niego „język swojej rodziny”. Niedługo potem, w 1904 roku, przyszła na świat pierwsza dziewczynka wychowująca się w esperanto od urodzenia. (…)

Ze wspólnoty osób mówiących w esperanto zrodziła się również cała wspólnota kulturowa. Do tej pory ukazało się około dziesięciu tysięcy książek w tym języku, między innymi tłumaczenia wierszy Miłosza i Szymborskiej czy Quo vadis. Przekładu tej ostatniej pozycji dokonała Lidia Zamenhof, córka Ludwika, już w 1933 roku. Rocznie do księgozbioru w tym języku przybywa kolejnych sto dwadzieścia dzieł. (…)

Audycje w esperanto regularnie emituje również Radio Watykan. Istnieje też w tym języku Wikipedia, gdzie znajduje się ponad 240 000 artykułów, co powoduje, że jej zasięg jest porównywalny z zasięgiem Wikipedii w języku duńskim czy chorwackim. (…)

W tej chwili esperanto oferują dziesiątki stron internetowych poświęconych nauce języków. Na stronach oferujących nieodpłatnie powyżej 25 języków esperanto z reguły jest zawsze. Najwięcej uczniów liczy Duolingo.com – tu na kurs zgłosiło się do tej pory 1 500 000 chętnych do nauki. Od roku esperanto na tej stronie można uczyć się nie tylko po angielsku, ale też po hiszpańsku; prawie gotowa jest oferta kursu po portugalsku. W sumie do nauki języka Zamenhofa obecnie zgłasza się miesięcznie około 60 000 osób, około 3000 co miesiąc kończy kurs.

Opinii publicznej do tej pory mało znany jest fakt coraz większego rozprzestrzeniania się esperanto na świecie. Niektórzy sądzą nawet, że nikt już nie włada tym językiem. Być może to skutek czasów tępienia i prześladowania esperantystów.

Od 1933 roku esperanto zwalczał Hitler, niemal wszyscy członkowie rodziny Zamenhofa zostali wymordowani, a od 1937 roku rozstrzeliwano lub zsyłano do łagru esperantystów w Związku Sowieckim. Po wojnie zakaz esperanto obejmował praktycznie wszystkie kraje bloku wschodniego (…)

Zamenhof stworzył własny język – esperanto – między innymi dzięki znajomości wielu innych języków. Wychowywał się, mówiąc po rosyjsku i w jidysz, uczył się hebrajskiego i polskiego, a od swojego ojca – wieloletniego nauczyciela języków – niemieckiego i francuskiego. W programie szkolnym miał też grekę, łacinę i angielski. Dzięki temu doskonale orientował się w gramatyce i słownictwie różnych języków. Wybrał wspólne struktury i morfemy obecne w wielu językach i stworzył z nich esperanto – proste i łatwe w nauce. Chciał, żeby jak najwięcej ludzi mogło odnaleźć w nim słowa z języka ojczystego. (…)

Nawet jeśli do tej pory marzenia Ludwika Zamenhofa urzeczywistniły się tylko częściowo, stworzył on podstawy nowego międzynarodowego języka, którego stosunkowo szybko można się nauczyć i wokół którego utworzyła się światowa wspólnota języka i kultury. W ciągu nieco ponad stulecia od publikacji cienkiej książeczki, esperanto Zamenhofa zajęło miejsce wśród pięćdziesięciu najczęściej używanych języków na świecie. Niewielu ludzi może poszczycić się tym, że dzieło ich życia wydało podobne owoce.

Autor jest rzecznikiem prasowym Niemieckiego Związku Esperantystów. Tłumaczenie z języka niemieckiego: Małgorzata Bochwic-Ivanovska, Instytut Polski w Berlinie.

Cały artykuł Louisa von Wunsch-Rolshovena pt. „Twórca esperanto Ludwik Zamenhof” znajduje się na s. 11 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Louisa von Wunsch-Rolshovena pt. „Twórca esperanto Ludwik Zamenhof” na s. 11 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

„Biografia a sztuka. Wokół symbolizmu Jacka Malczewskiego”. Wykład z cyklu spotkań wiosennych w Muzeum Tarnogórskim

Malczewski już jako dziecko miał bardzo silne poczucie własnej, niepowtarzalnej indywidualności, by nie rzec wyjątkowości i obawiał się, że Matejko kształci go na kontynuatora własnego malarstwa.

Maria Wandzik

Muzeum Tarnogórskie tegoroczne spotkania wiosenne poświęciło tak zacnemu artyście, jakim jest Jacek Malczewski. Tajniki jego życia i twórczości przybliżała kierująca Działem Sztuki Muzeum Górnośląskiego prof. Agnieszka Bartków.

Malczewski to malarz i rysownik, czołowy reprezentant Młodej Polski, zwany ojcem symbolizmu w polskim malarstwie na przełomie XIX i XX wieku. Urodzony w Radomiu w 1854 r., zmarł w 1929 r. w Krakowie. (…)

Malczewski, który pisał, że już jako dziecko miał bardzo silne poczucie własnej, niepowtarzalnej indywidualności, by nie rzec wyjątkowości, obawiał się, że zapatrzony w swą wizję Matejko kształci go na kontynuatora własnego malarstwa. (…)

Malarstwo Matejki odcisnęło piętno na wyobraźni Malczewskiego i wraz z poezją wielkich romantyków oddziałało formotwórczo na patriotyczno-historyczny nurt jego twórczości. Jednakże w listach do ojca pisał: „Chcę inaczej malować jak Matejko, jak wszyscy mistrze świata, chcę malować świat żyjący, rzeczywistość, prawdę”. (…)

Przełom symbolistyczny w sztuce Malczewskiego zbiegł się w czasie z okresem najbardziej dynamicznych przemian w sztuce polskiej. Malczewski odnalazł własny styl i stopniowo realizował koncepcję sztuki, która miałaby wyrazić „duszę świata całego i całej ludzkości” oraz „uczucia własne” artysty. Wszystkie, dotąd rozproszone tematy i wątki sztuki integrował w całość: zarówno motywy folklorystyczne, antyczne, tematy biblijne, patriotyczno-narodowe, autoportrety, portrety oraz pejzaże.

Romantyczny mesjanizm na stałe zagościł w obrazach artysty. Najbardziej bezpośredni i najgłębszy wyraz znalazł w Melancholii (1890-1894); impulsem była twórczość Słowackiego. Melancholia to obraz w całości fantastyczny i wizjonerski, a przecież konkretny w szczegółach i pełen powagi. Znaczący w podziale obszarów kolorystycznych, ekspresyjny w perspektywicznych ujęciach. Przedmiotem syntezy Malczewskiego stał się w stulecie upadku Polski cały wiek niewoli. Czas ponawianych przez kilka pokoleń, daremnych walk o wolność został ujęty w parabolę życia ludzkiego od dzieciństwa przez dojrzałość ku śmierci. Tłumna akcja przedstawionego dramatu rozwija się od strony lewej, z obrazu ustawionego na sztaludze w głębi atelier, zawęźla w centrum, wycisza po prawej, pod uchylonym oknem pracowni artysty. Na prawym skraju widnieje postać kobieca w czarnych szatach. Stoi i progu świetlistego ogrodu, symbolu upragnionej wolności, w stronę której niesiony jest tłum wypływający z rozpoczętego obrazu, przed którym siedzi pogrążony w marzeniu artysta. Postać kobiety ma dwoistą naturę zarówno Melancholii, jak i Śmierci. (…)

Ojczyzna była dla Malczewskiego dobrem najważniejszym; tak powtarzał swoim studentom w Akademii. Mówił: „Gdybym nie był Polakiem, nie byłbym artystą”. Wartości patriotyczne i religijne zaszczepiła w nim rodzina, szczególnie umiłowany ojciec Julian.

Cały artykuł Marii Wandzik pt. „Biografia a sztuka. Wokół symbolizmu Jacka Malczewskiego” znajduje się na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Biografia a sztuka. Wokół symbolizmu Jacka Malczewskiego” na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

W terenie pustynnym, z niewielką ilością szczegółów, mieliśmy kłopoty z orientacją. Czasem Beduin pytał mnie o drogę!

Przytłaczał mnie koszmar codziennych zmagań z głodem, temperaturą i zmęczeniem. Niechętnie o tym pisałem, ale trudno o tym zapomnieć. Nawet po wielu latach czasem jeszcze śni mi się pustynna przygoda.

Władysław Grodecki

W pracy największą trudność sprawiało odnalezienie punktu oznaczonego polską flagą, przypiętą do kilkumetrowej rurki. Znaleźć punkt na ogromnym obszarze, przejechać na inny punkt, zawrócić i niewiele przy tym błądzić, to była trudna sztuka. W terenie pustynnym, z niewielką ilością szczegółów, mieliśmy kłopoty z orientacją. By jej nie stracić, sypaliśmy kopczyki, ustawiali puszki po ropie, kamienie i sporządzali dokładne opisy. Utrudnieniem w tym zakresie były koryta pustynnych rzek i głębokie kaniony. Z biegiem czasu polubiłem pustynię i wystarczył mi zwykły szkic punktów triangulacyjnych, licznik samochodu, kompas i położenie słońca czy gwiazd na niebie. (…)

Z rana jazda była jeszcze całkiem miła, ale już o 9.00 temperatura przy gruncie osiągała ok. 50⁰C, a rozgrzane falujące warstwy powietrza były przyczyną tzw. „morza diabła”. Widoczność spadała do ok. 3 km.

Wewnątrz samochodu musiało się zmieścić 5 osób i ciężkie, kanciaste graniczniki. Ich transport po nierównym, kamienistym podłożu powodował niszczenie samochodu i nieszczelności, przez które do wnętrza dostawał się pustynny pył. Ten mieszał się z cementem! Jedyną osłoną głowy przed nim była kufija. Po kilku godzinach takiej jazdy podobni byliśmy do młynarzy.

Gdy udało się szczęśliwie dotrzeć do celu, trzeba było wykopać kilka dołków po ok. 1,5 m głębokości, często w kamienistym podłożu, i dokonać stabilizacji. Zmęczeni pracą, potwornym upałem, głodni, spragnieni, trochę otępiali, nie mogliśmy zapomnieć, że czeka nas daleka droga, a zmierzch zapada tu bardzo szybko i można pobłądzić. Na szczęście iluminacje karbalskich sanktuariów Hussajna i Hassana, widoczne wieczorem z odległości ok. 60 km, wskazywały kierunek powrotu! (…)

Do „Abbasa” i „Hussajna” prowadzą szerokie ulice. Wstęp do tych meczetów dozwolony jest jedynie dla wyznawców proroka. To przecież jedne z najważniejszych sanktuariów islamu, a wejście innowiercy do ich wnętrza to straszliwa profanacja świątyni! W czasie wieloletnich peregrynacji po Bliskim Wschodzie trzy razy udała mi się ta sztuka. Po raz pierwszy w 1992 r., gdy wśliznąłem się do wnętrza meczetu Fatimy w irańskim świętym mieście Quum. W Karbali wszedłem jedynie na dziedziniec meczetu Abbasa, i to przy dużej dozie szczęścia.

Karbala | Fot. Karbobala Photos (CC A-S 4.0, Wikipedia)

Widocznie wyglądałem dość wiarygodnie i wzbudziłem zaufanie u jednego z dostojników muzułmańskich. Po krótkiej naradzie z jednym z ulemów podszedł do mnie, zapisał moje nazwisko i zadał pytanie: muhandys, Bolanda, katolik? Gdy odpowiedziałem twierdząco, ten skinął ręką i mruknął: zien. Chwilę później byłem już na dziedzińcu i co najważniejsze, mogłem robić zdjęcia. Ba, pilnował, by mi nikt w fotografowaniu kobiet siedzących w abajach przed wejściem nie przeszkadzał! Gdy uznał, że już wystarczy, wyprowadził mnie na taras kompleksu budowli otaczających meczet. Stąd doprawdy jest imponujący widok: barwna dekoracja minaretów, ogromna złota kopuła, zatłoczone ulice pełne mężczyzn w galabijach i zakwefionych kobiet to obraz, który nigdy nie da się wymazać z pamięci!

Życie toczy się tu na ulicy, rzemieślnicy wykonują swą pracę: farbują wełnę i jedwab, garbują skóry, obok sklepy z odzieżą, naczyniami z miedzi, kramy z owocami itd. W innym miejscu jest sklep papierniczy i piekarnie. Granice ulic są niewyraźne, towar wykłada się wprost na ulicy. Kupcy utrudniają przejście, wszędzie krzyki, kłótnie, głośne dobijanie targów. Domy stłoczone w zwartych grupach, stawiane jedne na drugich, splecione ze sobą! Ulice są tu kręte, liczne rozgałęzienia, ślepe zaułki, brak tablic i numeracji domów, prawdziwie zwarty i nieprzenikniony labirynt, a jednak…

Jak mówią Arabowie: „Nie ma nic lepszego niż zanurzyć się w obszar miasta muzułmańskiego, by pod pozorami zagmatwania i dziwaczności odkryć jego rygorystyczną logikę, głęboką wewnętrzną spójność”. W środku rozległa strefa centralna, wytyczona i zamknięte jako miejsce święte, w którym znajdował się ośrodek władzy religijnej i politycznej – pałac i meczet. Dalej niezabudowana przestrzeń dookoła sanktuarium oraz suk i domy przeznaczone dla kupców, rzemieślników i członków poszczególnych plemion. W Karbali to wszystko otoczone jest pierścieniem lepianek biedoty i gajami palmowymi.

W przeciwieństwie do wrzawy i zgiełku arterii handlowych, tradycyjne domy pozostają wyizolowane i zwrócone ku sobie. Odkrywcy słynnej Alhambry w Granadzie w XIX wieku byli bardzo rozczarowani surowym wyglądem murów zewnętrznych, jednak gdy je przekroczyli, byli oczarowani bogactwem i niezwykłym pięknem!

W architekturze islamu te zamknięte gładkimi ścianami domy i pałace z centralnymi dziedzińcami, którym za sufit służy często skrawek nieba, pilnie strzegą intymności i stanowią osobistą rekompensatę za troski i trudy życia codziennego. To tlen pozwalający tym ludziom żyć i oddychać! Jak namiot w ogrodzie szejka, tak patia z fontannami, kwiatami i haremami są świadectwem tęsknoty tych ludzi za ziemią, którą opuścili, za pustynią!

Podobnie jak w średniowiecznej Europie i tu rozwój miasta wymykał się spod kontroli władz. Garstka mężczyzn broniąca wejścia w wąską uliczkę mogła powstrzymać całą armię, a ulice bez nazw i domy bez numerów zapewniają mieszkańcom anonimowość, niezależność i bezpieczeństwo.

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Doświadczenie pustyni (II)” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Doświadczenie pustyni (II)” na s. 4 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Świat zawsze był przygotowany do wojny, która właśnie minęła / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 48/2018

Dziennikarze nie kwapią się do szkoleń w zakresie rozpoznawania fake newsów, tekstów zawierających dezinformację. Ich lenistwo i żądza pieniędzy sprawia, że promują osoby działające na szkodę Polski.

Jadwiga Chmielowska

Tyle razy pisałam o toczącej się od lat wojnie, ale widać, że wciąż za mało. Może wielu myśli o wojnie w sposób tradycyjny. Czas koni, czołgów i samolotów, walki na miecze, szable – minął.

Zawsze świat był przygotowany do wojny, która właśnie minęła. Oczywiście lotniskowce, samoloty i broń pancerna w wojnie tradycyjnej odegrają rolę. Niestety wojna, która się toczy, nazywana hybrydową, rozgrywa się głównie na płaszczyźnie mentalnej i ekonomicznej. Paraliż społeczeństw „wolnego świata” spowodował, że jak przewidywał Marks, komunizm zwyciężył w krajach wysoko rozwiniętych. Urzędnicy UE oddają mu cześć!

Władymir Bukowski miał rację, gdy powiedział przed trzydziestu laty, że „na Wschodzie zwyciężyli bolszewicy, a na Zachodzie mieńszewicy – kakaja raznica?”. Ideologia, wszystkie te „izmy” i tak modne genderyzmy, poprawności polityczne – mają służyć cenzurze myśli i panowaniu nad człowiekiem. Pogrzebać w społeczeństwach wolę walki o wolność myśli i jednostki. Sprawić, by narody stały się mierzwą, na której pasożytować będą wtajemniczone jednostki, bojownicy ideologii.

Mrzonka Rosjan i Niemców o Europie od Atlantyku do Pacyfiku wciąż funkcjonuje. I tak jak w 1939 roku, jest między nimi pełna współpraca. Różnią się jedynie tym, że zarówno Berlin, jak i Moskwa marzą, by być takiej Europy stolicą.

Ostatnie wydalenie z Polski agentek wpływu, które przekazywały prorosyjskim organizacjom wytyczne, zdaje się wskazywać na „dobrą zmianę” w pracy polskich służb. Brak jest jednak ostrzeżeń przed organizacjami, portalami i osobami, które już przekroczyły granicę tolerowania ich jako pożytecznych idiotów.

Dziennikarze nie kwapią się do szkoleń w zakresie rozpoznawania fake newsów, tekstów zawierających dezinformację. Ich lenistwo i pogoń za pieniądzem sprawia, że promują osoby działające od lat na szkodę Polski. Ich poglądy, mimo, że ochoczo występują w mediach rosyjskich, są nagłaśniane na zasadzie „wolności słowa”, i to bez żadnego komentarza. Obawiam się, że wielu moich kolegów po fachu mogło zostać nawet już zwerbowanych przez obcą agenturę.

Dziwią mnie decyzje personalne. Np. propozycja startu w wyborach samorządowych na prezydenta Szczecina byłego honorowego konsula Niemiec; tak samo, jak powołanie na stanowisko dyrektora Instytutu Polskiego w Niemczech Niemca o statusie wysiedlonego z Polski obywatela Niemiec.

Śląska Solidarność wspiera sprzedaż obcemu kapitałowi kopalni „Krupiński”, posiadającej bardzo bogate złoża węgla koksującego. Już przewinęła się informacja o związkach nabywców brytyjskich z Rosją. Niedługo się okaże, kto faktycznie ma chęć kupna polskiego złoża. Może tak być, jak z cukrowniami i gazetami regionalnymi – kupili Francuzi, aby odsprzedać Niemcom.

Szef śląskiej Solidarności, popierając w wyborach parlamentarnych ruch Kukiza sprawił, że posłem z Okręgu Katowickiego został mec. Grzegorz Długi, wspierający w Sejmie kodyfikację sztucznego języka i uznanie Ślązaków za grupę etniczną. Mówił o tym na antenie Radia WNET. Czyż nie tego chcą członkowie RAŚ?

W Ruchu Narodowym trwa walka o młodzież. Niestety jest on bardzo przesiąknięty rosyjską agenturą wpływu. Na szczęście młodzi ludzie zaczęli się orientować, że są manipulowani. Nie dają sobie wmówić, że Putin jest obrońcą wartości i świętej wiary chrześcijańskiej. Warto młodym przypomnieć słowa starej pieśni powstańczej Polonez Kościuszki:

Kto powiedział, że Moskale
Są to bracia nas, Lechitów,
Temu pierwszy w łeb wypalę
Przed kościołem Karmelitów.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 4 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Wspomnienia podróżnika: Doświadczenie pustyni. Woda / Władysław Grodecki, „Śląski Kurier WNET” 47/2018

Życie sprowadza się tu do prostej reguły: by przetrwać, wystarczy to, co da się umieścić na grzbiecie osła czy wielbłąda, trochę wody, jedzenia i namiot – dom koczownika. Najważniejsza jest woda!

Władysław Grodecki

Wspomnienia podróżnika. Doświadczenie pustyni. Woda

Wodo, nie masz ani smaku, ani koloru, ani zapachu,
Nie można ciebie opisać,
Pije się ciebie, nie znając ciebie,
Jesteś niezbędna do życia, jesteś samym życiem.

Na początku mojego oczarowania światem była niepowtarzalna przygoda – półtoraroczny pobyt na pustyni. Doświadczenie tam zdobyte umożliwiło mi podjęcie największego wyzwania jakim były cztery samotne wyprawy dookoła świata!

Do przeżycia w warunkach ekstremalnych potrzebne jest odpowiednie nastawienie psychiczne – przeżycia za wszelką cenę – oraz pewne umiejętności, z których najważniejszą jest zdobycie wody. Jest ona szczególnie przydatna na pustyni.

Klasyk światowej literatury, francuski pisarz Antoine de Saint-Exupéry, autor pomnikowych dzieł „Mały Książę” i „Ziemia planeta ludzi” był zafascynowany pustynią; krajobrazem, który jak żaden inny wywiera ogromne wrażenie na ludzką psychikę! Surowy, pozornie ubogi, niezwykle prosty i potężny! Życie sprowadzone zostało tu do bardzo prostej reguły: „tu, by przetrwać, wystarczy jedynie to, co da się umieścić na grzbiecie osła czy wielbłąda, trochę wody, jedzenia i namiot – dom koczownika”. Najważniejsza jest woda!

Bez wody w temperaturze 48⁰C można przejść ok. 10 km i przeżyć nie więcej niż dwie doby… ale pod warunkiem, że przebywa się w cieniu. Jednak temperaturę mierzy się na wysokości 2 m, a w dzień przy gruncie jest ona znacznie wyższa. Od rozgrzanych kamieni można poparzyć ciało, a przebywanie 30 minut na słońcu bez żadnego okrycia i płynu może doprowadzić do odwodnienia organizmu, nieodwracalnych zmian w mózgu i śmierci. Nic więc dziwnego, że pierwsze pytanie jakie zadaje się przybyszowi z zagranicy, brzmi: „Czy w Twoim kraju jest woda”?

Marzenia inżyniera w PRL-u

Dokładnie pół wieku temu, w 1968 r. skończyłem studia na Politechnice. Warszawskiej. Wędrówki, te bliskie i te trochę dalsze, bardzo mnie pociągały. Byłem członkiem Komisji Turystyki Rady Uczelnianej Zrzeszenia Studentów Polskich. Organizowałem i uczestniczyłem w wielu rajdach i złazach studenckich, a z ciekawszych imprez wymienię dwutygodniową wycieczką do Rumunii i 15-dniowy obóz wypoczynkowy w Tatrach (nagroda za zdobycie drugiego miejsca w konkursie referatów kół naukowych PW). Były to czasy, kiedy Władysław Gomułka był I Sekretarzem PZPR, a wizy do RFN, Francji czy USA otrzymywali (poza nielicznymi wyjątkami) tylko politycy i sportowcy. To wszystko zaczęło się zmieniać, gdy w 1970 r. do władzy doszedł Edward Gierek. Ten pan był kiedyś na Zachodzie Europy, widział, jak tam żyją ludzie i zapewne doszedł do wniosku, że i w Polsce można coś zmienić.

50 lat temu pracowałem w Krakowie w jednej z filii Przedsiębiorstwa Geodezyjnego przy ul. Szewskiej 9 (obok, pod „7”, w maju 1981 r. znaleziono ciało zamordowanego działacza opozycji Stanisława Pyjasa. Była tam wówczas cukiernia „Kropka”, gdzie chodziliśmy na pączki.). Pewnego wiosennego poranka przybył do pracy szef z niecodzienną wiadomością: „Polska wygrała konkurs na wykonanie pomiarów podstawowych na obszarze całego Iraku!”. Było to chyba pierwsze tego typu przedsięwzięcie polskiej geodezji i kartografii, a wyjazd na kontrakt do Mezopotamii stanowił wówczas spełnienie marzeń tysięcy młodych inżynierów.

Zafascynowany kulturą i historią starożytnego Wschodu – Sumeru, Babilonii, Asyrii – nawet nie śniłem o takiej przygodzie, choć już wcześniej odwiedziłem Egipt i Indie. Irak miał być kolejnym wielkim wyzwaniem, może największą przygodą życia. Gdy kilka tygodni później z Warszawy przyszła do dyrekcji przedsiębiorstwa prośba o wytypowanie czterech kandydatów ze znajomością angielskiego na wyjazd i znalazłem się na tej liście, nie mogłem uwierzyć swemu szczęściu.

Dodam, że w przedsiębiorstwie nie przepracowałem w swej specjalności ani jednego dnia (miałem założyć komórkę reprodukcji kartograficznej), więc byłem trochę sfrustrowany i tym bardziej zmotywowany, by za wszelką cenę jechać za granicę.

Wytypowanie mnie przez dyrektora firmy na kontrakt nie było równoznaczne ze zgodą na wyjazd, niestety. Trudno byłoby zliczyć wszystkie przeszkody, które musiałem pokonać, nim 8 lutego 1975 r. wsiadłem do samolotu PLL Lot udającego się do Bagdadu. Najpierw dyrektor przedsiębiorstwa, a później dyrektor zjednoczenia powiedzieli mi: „ja nie byłem w Iraku, pan też nie musi tam jechać!”. Byłem jedyną osobą w gronie kilkudziesięciu pracowników, który, by wyjechać na kontrakt, musiał zmienić pracodawcę. Dodam, że w rezultacie nikt z pozostałej trójki do Iraku nie wjechał. Zabrakło im, w odróżnieniu ode mnie, determinacji w staraniu o wyjazd. A czego brakowało mnie? Chyba odpowiednich „papierów” (przynależność partyjna). Warto jednak dodać, że poza pracownikami z odpowiednimi legitymacjami potrzebni byli ludzie „do pracy”.

W mojej wdzięcznej pamięci pozostanie na zawsze p. Adam Koncewicz, Dyrektor OPGK w Krakowie, który, przyjmując mnie do swej firmy i udzielając urlopu bezpłatnego na wyjazd do Iraku, umożliwił mi przeżycie tej wspaniałej pustynnej przygody, która była początkiem „wielkiego odkrywania świata”.

Początek wielkiej przygody

Przed wyjazdem bardzo dużo czytałem o tym niezwykłym kraju i jego fascynującej przeszłości. Jednak do tej pionierskiej pracy, jaką było wykonanie sieci triangulacyjnej na terenie całego Iraku, i to w warunkach tak odmiennych niż w Polsce, nikt nie był przygotowany. Świadczy o tym choćby fakt, że jeden z kolegów nawet zabrał ze sobą wędkę, by łowić ryby w rzekach okresowych na pustyni! To miała być prawdziwa „szkoła życia”, na którą czekałem z niepokojem i nadzieją. Wreszcie po długim oczekiwaniu i chwilach niepewności, po zaledwie 6 tygodniach pracy w nowej firmie, w piątek 7 lutego telegram z Warszawy miał potwierdzić, że rozpoczyna się wielka przygoda. Tego dnia po południu otrzymałem wiadomość, że następnego dnia o godz. 8.00 mam stawić się w biurze PPG-K w Warszawie. Natychmiast zacząłem się pakować, żegnać z najbliższymi i kilka godzin później byłem już na dworcu kolejowym. Następnego dnia po podpisaniu umowy na dwuletnią pracę na kontrakcie i odebraniu biletu lotniczego w towarzystwie czterech kolegów odleciałem z Okęcia do Bagdadu. W okolicach tego miasta, w pobliżu Babilonu i świętego miasta islamu – Najafu spędziłem dwa miesiące.

Tu wraz z kolegami „uczyliśmy” się nie tylko pustyni, ale także organizacji pracy, współpracy, koleżeństwa, tolerancji i sztuki przetrwania. Często pracowaliśmy 7 dni w tygodniu, bez wystarczającej ilości wody, bez odpowiedniego posiłku. Każdego dnia były dalekie wyjazdy w nieznany, nieprzyjazny dla nas teren. Początek był szczególnie uciążliwy: ciężka, codzienna praca umysłowa i fizyczna przerażała nawet towarzyszących nam robotników irackich! Patrzący na to Arabowie przecierali oczy ze zdumienia i zadawali pytania: „Czy tak pracuje się w socjalizmie?, Czy przyjechaliście tu za karę?” Nic dziwnego, przecież pustynia to „więzienie bez krat”! By przetrwać ten horror, trzeba było lepiej poznać pustynię, jej zagrożenia i uroki, trzeba było się z nią „zaprzyjaźnić”! W dzienniku podróży w lutym 1975 r. napisałem: „Iść wśród burz i zrzucających z nóg wichrów przez pustynię, wspinać się do góry i schodzić w dół, walczyć ze strachem, zmęczeniem, głodem, pragnieniem, dzikimi zwierzętami i przestrzenią. Żywić się pyłem, powietrzem i słońcem, sypiać ze swym wychudłym stadem, w zapierającym dech upale oraz obezwładniającym zimnie. Czuć się niewolnikiem potężnych sił przyrody, ale także panem niezmierzonych przestrzeni!”

Człowiek cywilizowany z lekceważeniem patrzy na mieszkańców pustyni. Są oni często brudni, obdarci, żądni rabunku, pozbawieni dobrych manier, nie potrafią czytać ani pisać, a jednak… Po bliższym poznaniu wyczuwa się w tych na pozór prymitywnych ludziach jakąś wielkość oraz niepospolite cechy: odwagę, gościnność, brak szacunku dla przemijających wartości tego świata! Lekceważą nawet śmierć! To królestwo słońca, piasku i kamieni tak ich ukształtowało.

Przebywanie z nimi było wspaniałą lekcją skromności i pokory. Między Mekką, Bagdadem, Ur, Babilonem, a Jerychem, Damaszkiem i Ammanem oraz Zatoką Perską rozwinęła się moja fascynacja pustynią!

Pustynia: posuwam się do przodu, ale ciągle bezskutecznie oczekuję, aż skończy się ten zaczarowany krąg, w którym się znajduję. Zewsząd czuć grozę, coś złowieszczego kryje się w tym terenie. Mimo, że zmieniają się cienie i natężenie światła, stale jestem w środku jakiegoś gigantycznego pola, którego horyzont zdaje się nieustannie uciekać. Piasek i drobne kamyki jakby zostały rozsypane aż do granic świata. Rzadka kolczasta roślinność nie zmienia tego okropnego odczucia, a brak innych form życia przytłacza jak koszmar. Obawa, by nie wyczerpały się zapasy wody, paraliżuje zmysły, a zerwany kontakt ze światem ludzi sprawia, że wstrząs, jakiego się tu doznaje, jest silniejszy niż w jakimkolwiek innym miejscu na świecie.

Człowiek na pustyni

Problem wody do picia występuje wszędzie na ziemi, nawet na biegunie i na morzu. Przemierzyłem kilkakrotnie cały świat, oczywiście wszędzie największym problemem był brak wody pitnej. Najdotkliwiej odczuwałem jej brak w Delhi w styczniu 1993 r.

Tam, gdzie jest choć trochę wody, tam są rośliny, a jeżeli są rośliny, to są i zwierzęta, a gdzie spotyka się osły i wielbłądy, tam są również i ludzie. Jeśli są warunki do życia dla wielbłąda, może żyć i człowiek, głosi arabskie porzekadło. Człowiek pojawił się na pustyni, gdy oswojono wielbłąda i wynaleziono skórzany bukłak.

Pustynia arabska zajmuje obszar blisko 1 600 000 km2 i wszędzie jest łatwiej o ropę naftową niż o wodę. Choć jest pustkowiem niemal całkowicie pozbawionym roślinności i na pozór bezwodnym, to jednak jest okres, kiedy wody wydaje się być pod dostatkiem; ba! w okresie wiosennym deszcze są dość częste i niezwykle obfite.

Pozbawiony lasów i wszelkiej innej roślinności teren nie jest w stanie zatrzymać dużej ilości wody, która bez przeszkód spływa w dół, wypełniając obniżenia terenowe i dna vadi. W tym czasie ludzie powinni opuszczać takie miejsca, by nie zostać porwanym przez gwałtowny nurt rzeki okresowej. Podobno na pustyni więcej ludzi utonęło niż zginęło z pragnienia.

Wyschnięte w lecie koryta rzek w czasie wiosennych opadów zapełniają się. Tam, gdzie pada, tam rzeka bierze swój początek, a płynąc na obszary niżej położone, część wyparowuje, część zaś przesiąka przez piaski i rumosz, wypełniając znajdujące się pod powierzchnią komory lub daje początek rzekom podziemnym. Płyną one nierzadko dziesiątki, a nawet setki kilometrów, tworząc głęboko pod ziemią zbiorniki artezyjskie.

W miejscu, gdzie jest woda, są studnie, pracują pompy; tam krzyżują się szlaki karawanowe i powstają osady. Gdy źródła wysychają, ludzie pozostawiają swe lepianki, składają namioty i przenoszą się w inne miejsce.

Przewodniki z zakresu sztuki przetrwania zalecają, by szukać wody tam, gdzie rosną palmy i w dnie rzek okresowych. Beduini wiedzą, gdzie powinna być woda i potrafią jej szukać.

Woda na pustyni

Gdy ruszaliśmy na pustynię, można było zapomnieć o jedzeniu, odpowiednim obuwiu czy odzieży, ale nie o wodzie. Zabieraliśmy duże kanistry i mniejsze pojemniki. By woda była chłodna, owijaliśmy je mokrymi szmatami i wystawialiśmy za okno poruszającego się samochodu. Gdy zaczęło jej brakować, ogarniał nas stopniowo niepokój, strach, przerażenie…

Gdy kiedyś przebywałem na vadi w okolicy Safavije, zauważyłem kilku mężczyzn przycupniętych na dnie wyschniętej rzeki. Jeden z nich trzymał w ręce kamień i stukał nim w kamienne podłoże, nasłuchując echa dochodzącego z wnętrza ziemi. Gdy uznał, że w danym miejscu jest woda, rozpoczęli kopanie. Po osiągnięciu warstwy kamieni rozpoczęto „kłucie” długimi, stalowymi prętami. Gdy pręt wchodził coraz łatwiej i był mokry na końcu, był to znak, że cel został osiągnięty. Uradowani Beduini zaczęli tańczyć ze szczęścia i nie pozwolili nam się oddalić, nim nie wypiliśmy z nimi herbaty i zjedli hubusa!

Gdy znowu przejeżdżałem tędy kilka dni później, stało już w tym miejscu kilka dużych namiotów, ale tylko przez pewien czas… Bowiem życie na pustyni to ciągła wędrówka w poszukiwaniu wody i paszy. Gdy jej zaczyna brakować, ludzie kierują się w stronę rzek. Od kilku tysięcy lat na początku lata koczownicy opuszczali pustynię i wędrowali w stronę Międzyrzecza, gdzie były lepsze warunki do przetrwania. Tam czasem zatrudniali się u fellachów na roli do prac sezonowych, by wrócić na pustynię z chwilą nastania pory deszczowej. Czasem jednak wybierali wygodniejsze, bezpieczniejsze i bardziej dostatnie życie osiadłe między Tygrysem a Eufratem. Nic dziwnego, że tereny Mezopotamii – El Dżazira – nazywano grobem koczowników. Jeszcze do niedawna można było oglądać takie migracje.

Wędrując przez pustynię, spotykałem wydrążone w skale studnie o głębokości 30–40 m, a także studnie artezyjskie i najbardziej pospolite – pompy napędzane silnikami spalinowymi. Tam, gdzie się znajdują pompy, krzyżują się szlaki karawanowe i spotykają się koczownicy. Tam też załatwia się różne sprawy.

Lekcja przystosowania

Sam początek nie wróżył nic dobrego. O godz. 2.00 w nocy samolot PLL Lot z półtoragodzinnym opóźnieniem wylądował na bagdadzkim lotnisku, gdzie czekali na nas dwaj dyrektorzy w swych służbowych toyotach. Po odprawie paszportowej, potwornie zmęczony po trzech nieprzespanych nocach, znalazłem się w samochodzie dyrektora. Nie miałem sił ani ochoty, by obserwować, jak wygląda jedna z największych metropolii Azji. Ok. 3.30 znaleźliśmy się w wynajętej przez „Polservice” willi. Rozbierając się i myjąc, zbudziliśmy dwóch zaskoczonych naszym przyjazdem kolegów. Ich opowieści o pracy trochę ostudziły nasz entuzjazm, ale udało się zasnąć.

Po dwóch godzinach zbudził nas donośny głos dyrektora. Mimo nalegań kolegów, że nie jesteśmy potrzebni na pustyni, bo po prostu nie ma dla nas roboty, decyzja dyrektora była nieodwołalna. Był niedzielny poranek. Bez śniadania, potwornie zmęczonych wywieziono nas na pustynię, gdzie… spaliśmy w samochodzie. Wróciliśmy na nocleg ok. 19.00! Podobnie było przez dwa następne dwa dni. Nie mieliśmy chwili czasu, by pobrać zaliczkę, zrobić jakieś zakupy, zobaczyć, jak wygląda Bagdad. Na środę zaplanowano wyjazd do Karbali, która była naszą bazą kontraktową. Tam rozpoczęto pomiary dwa miesiące wcześniej. Poprosiliśmy, by wyjazd nastąpił po południu. Wstępnie ustalono go na godzinę 13.00. Niestety, gdy zjawiliśmy się w biurze o godz. 8.00, znaleziono dla nas drobną pracę, później załatwiliśmy formalności z paszportem i książeczką zdrowia, a o 11.00 dyrektor zadecydował – wyjeżdżacie natychmiast. W Karbali nikt nie wiedział o naszym przyjeździe. W wynajętej willi nie było dla nas miejsc. Udaliśmy się do magazynu po łóżka i z trudem udało się je wcisnąć między inne łóżka. Gdy wieczorem z pracy na pustyni przybyli zmęczeni koledzy, mieli kłopoty, by dojść do swych łóżek. Było to dla wszystkich przykre zaskoczenie, ale był to dopiero początek!

Pierwsze dni pobytu było to codzienne ustalanie „optymalnych” zadań, polegających na tym, że jeden zespół pracował przy montażu i demontażu wież, a inni jeździli samochodami po pustyni i „szukali pracy”. Doświadczenia wyniesione w trakcie podobnych pomiarów w Polsce były tu zupełnie nieprzydatne, z czym nie bardzo chcieli pogodzić się pracownicy z PPGK. Tu najważniejszą rzeczą nie była wiedza fachowa i doświadczenie wyniesione z kraju, ale orientacja w terenie, odwaga, dobre zdrowie, umiejętność odpoczynku, unikanie nadmiernego wysiłku, unikanie alkoholu, koleżeńskość, właściwe podejście do pracy, traktowanie pobytu na pustyni jako wielkiej przygody, umiejętność zwalczania lęku przed pustynią i samotnością, wrodzony optymizm i trochę szczęścia.

Codzienne zadanie to wyjazd z bazy na pustyni, odwiedzenie kilka punktów triangulacyjnych odległych o około 100 km, dokonanie pomiaru kilku boków i powrót do bazy. Osobom bardziej zaawansowanym wiekowo adaptacja do tych nieludzkich warunków przychodziła bardzo trudno. Udający się do tropików po osiągnięciu ok. 35–40 lat powinni długo się zastanowić nad tą decyzją!

Krótko pracowaliśmy w komplecie w okolicach Karbali, bo pracy nie było tu zbyt wiele, więc wymyślono, że wystarczy jeden zespół, by dokończyć pomiarów między Karbalą a Nadżafem, a inni powinni jechać w głąb pustyni. Wybrano Nukhaib, wioskę leżącej w samym środku pustyni irackiej! Miałem trochę szczęścia (?), bo decyzją dyrekcji w Bagdadzie pozostałem w Karbali. Wspólnie z dwoma kolegami, Michałem i Piotrkiem (pomiarowym) mieliśmy dokończyć rozpoczęte prace. Od samego początku „naczalstwo” dokonało nieformalnego podziału na tych, co „chcą coś zrobić” i tych, co „chcą przetrwać”. Mnie, jak wszystkich moich rówieśników, zaliczono do tej drugiej grupy. Ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. Jeśli dłuższy czas przebywa się w warunkach nienormalnych, to po pewnym czasie staje się to zupełnie normalne!

C.d.n.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Doświadczenie pustyni. Woda” znajduje się na s. 4 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Doświadczenie pustyni. Woda” na s. 4 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Agenci transformacji. O profesorze światowej sławy, od zarania kariery TW / Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” 47/2018

Słowa są niby te same, a sens odmienny. Można się o tym przekonać, przyglądając się choćby mętnym wysiłkom prof. Lecha Witkowskiego, zmierzającym do wywołania zjawiska tzw. rehabilitacji ambiwalencji.

Herbert Kopiec

Agenci transformacji

W poprzednim felietonie (marzec 2018) pisałem o zdemoralizowanych niby-profesorach i prawdziwych kapusiach/agentach Służby Bezpieczeństwa., ich szkodliwości, o konieczności lustracji oraz dekomunizacji środowiska akademickiego, o perfidnej strategii niszczenia przez SB wybitnych ludzi kultury i nauki, strategii oficjalnie nazwanej „systematyczną organizacją niepowodzenia zawodowego”.

Ofiarami zmasowanego ataku, zaszczuwania i izolowania ludzi w ich własnych środowiskach byli przeciwnicy tzw. władzy ludowej, której zbrojnym ramieniem była Służba Bezpieczeństwa. Podobnie dziś, w okresie transformacji ustrojowej (po 1989 roku), robią w gruncie rzeczy to samo liderzy tzw. zmiany społecznej, trafnie nazywani przez nielicznych konserwatywnych badaczy agentami transformacji.

Pojęcie ‘zmiana społeczna’ oznacza postawienie świata tradycyjnych wartości na głowie. Skutecznym narzędziem w skali globalnej tej barbarzyńskiej/szatańskiej operacji jest przeprowadzana niewidzialna rewolucja, polegająca na niszczeniu słów i pojęć. Zajmują się tym wyrafinowani intelektualiści transformacyjni. Efektem ich manipulacyjnych wysiłków jest to, że coraz trudniej nam się porozumiewać. Słowa są niby te same, a sens odmienny. Można się o tym przekonać, przyglądając się choćby mętnym wysiłkom prof. Lecha Witkowskiego, zmierzającym do wywołania zjawiska tzw. rehabilitacji ambiwalencji. Przypomnijmy, że tradycyjnie ambiwalencja = chaos, niejednoznaczność, brak porządku. Natomiast dzięki jej rehabilitacji – ambiwalencja przestaje być tylko deficytem, złem, a staje się aksjomatem. W ramach rehabilitacji ambiwalencji rewolucjonista Lech Witkowski przyznaje wprawdzie, że choć może być pojmowana jako składowa stanu chorobowego, zakłócenia czy kryzysu, to można też pojmować ją jako wyraz dynamiki i złożoności, sprzęgany z nowym poziomem kompetencji kulturowych. (Edukacja wobec zmiany społecznej, 1994.).

Dyskurs, który się obecnie toczy w światowych mediach, wycisza kategorie chrześcijańskie i narodowościowe. Nawet najbardziej podstawowe pojęcia ‘dobry’ i ‘zły’ – zauważa jeden z najwybitniejszych współczesnych filozofów moralności, Alasdair MacIntyre – straciły właściwe/tradycyjne znaczenie. W polskim wydaniu Dziedzictwa cnoty (1995) szkocki filozof swoją racjonalną, spokojną refleksją krok po kroku odsłania intelektualną i moralną mieliznę ideologii liberalnej, dominującej w politycznym i kulturowym głównym współczesnym nurcie, zaś profesura – „rehabilitanci” – niejako w podzięce namaszczani bywają do pełnienia ról autorytetów naukowych.

Elegancko olać JM Rektora i już!

Przypominanie o tym jest niezbędne, skoro bywa, że już sama idea lustracji – a więc dekomunizacji i dezubekizacji – społeczności pracowników naukowych, nauczycieli akademickich jawi się jako „sprawa ponura”. Ma wciąż swoich zagorzałych oponentów pośród prominentnych (lewoskrętnych – bo innych tu raczej nie uświadczysz) przedstawicieli tego środowiska.

Z nieskrywaną nonszalancją prof. Tadeusz Pilch (kierownik Ośrodka Badań Problemów Nietolerancji) z Uniwersytetu Warszawskiego (2007 rok) zalecał konieczność „olania” prawa lustracyjnego. Zaczynał sensownie, przypominając: Nie ma nic bardziej żałosnego niż zniewolone środowisko akademickie. Ono z natury powinno być rozumem i sumieniem narodu. Ale dalej jest już pokrętnie i mętnie: Niegroźni są kieszonkowi Savonarole: Macierewicz, Kurtyka, Kaczyński. Groźni są zniewoleni akademicy. W pierwszym odruchu do tzw. lustracji chciałem podejść „kabaretowo” lub „obelżywie”. Kabaret na sprawy ponure jest niezłym lekarstwem, ale pracownikom nauki na ogół brakuje kwalifikacji w tej materii. Metoda obelżywych propozycji dla władz lustracyjnych, sugerujących miejsce pocałunków – też nie wchodzi w rachubę, bo oświadczenie składa się JM Rektorowi i władzom Uniwersytetu, które wszak żadną miarą na taki afront nie zasługują. Pozostaje więc pospolite „olanie” prawa lustracyjnego, z przyzwoitym w formie powiadomieniem władz Uczelni o motywach takiego kroku.

Nie warto już rozpisywać się o prawnych, moralnych i społecznych ułomnościach tego prawa i jego funkcjonalności. Napisano już – zapewnia badacz (na co dzień zajmujący się – jakże by inaczej – nietolerancją (sic!) – niemal wszystko. Koniec. Kropka.  Zauważmy, że prof. T. Pilch, zamiast skoncentrować się na ewentualnych ułomnościach, szkodliwości lustracyjnego prawa, wolał przywdziać szaty eksperta od elegancji.

Z pożytkiem dla młodszego czytelnika przywołam teraz niektóre fakty, opinie i wydarzenia z życia L. Witkowskiego – rewolucjonisty, naszego dzisiejszego bohatera, które mogły przesądzić o jego imponującej naukowej karierze czasów współczesnej transformacji/zmiany społecznej.

TW „LES” jako symbol nonkonformizmu naukowego

W dokumentach Instytutu Pamięci Narodowej prof. Lech Witkowski (kreowany na współczesny symbol nonkonformizmu naukowego) figuruje jako Tajny Współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „LES”, nr ewidencyjny 05338, zarejestrowany 27.03.1980 r. w Wydziale „C” KW MO w Toruniu. Melduję, że dnia 26.03 br. dokonałem pozyskania ob. W.L. w charakterze TW ps. „LES” – raportował przełożonemu oficer SB, por. A. Wodzicki. W tym samym dokumencie odnotowano, że w związku z aktywną działalnością TW w KU PZPR przy UMK w Toruniu (…) postanowiono zawiesić z wym. TW współpracę na czas realizacji prac.

W odręcznie sporządzonym czterostronicowym piśmie oficer informował równocześnie m.in, że w rozmowie k-dat zadeklarował gotowość współdziałania z nami (…) interesując się warunkami współpracy. W związku z tym przedstawiłem mu te warunki:

 – współpraca systematyczna, tajna, z przestrzeganiem zasad konspiracji, wyjazdy zagraniczne uzgodnione ze mną celem opracowania zadań (…)
– wynagrodzenie za informacje i zwrot kosztów związanych z realizacją zadań.
– Następnie k-dat podpisał stosowne zobowiązanie, obrał sobie pseudonim „LES” – wykazując pełne zrozumienie dla tych form. Postawa k-data zaprezentowana w czasie rozmowy pozyskaniowej wskazuje jednoznacznie, że odpowiada on naszym potrzebom pod względem osobowości, postawy ideologicznej, zaprezentowanego stosunku do współpracy (…).

Pod koniec prezentowanego Raportu z pozyskania st. inspektor przy Zastępcy Komendanta Wojewódzkiego ds. SB KW MO w Toruniu napisał: Ponadto zasugerowałem k-datowi ewentualne podjęcie pod naszym kierunkiem starań o stypendium w jednym z KK (Krajów Kapitalistycznych – wyjaśnienie moje, H.K.), co pozwoliłoby mu odnieść korzyści naukowe dla siebie, a nam dałoby możliwość rozpoznania interesujących nas zagadnień za jego pośrednictwem. K-dat wyraził na to zgodę. No cóż, iście światowy rozmach aktywności naukowej L. Witkowskiego (wybitny amerykański uczony H.A. Giroux w 2010 r. napisał: Lech Witkowski jest międzynarodowo uznanym uczonym) zdaje się wskazywać, że życzliwe sugestie toruńskiego oficera służby bezpieczeństwa Lech Witkowski wziął sobie do serca.

Miłe złego początki

Felieton daje zbyt mało miejsca dla rzetelnej prezentacji aktywności późniejszego tuza polskiej pedagogiki. Odnotujmy wszelako, że w świetle zachowanych dokumentów romans młodego Witkowskiego ze Służbą Bezpieczeństwa rozpoczął się znacznie wcześniej i zgoła niewinnie. Będąc studentem trzeciego roku wydziału matematyki UMK w Toruniu, zwrócił na siebie uwagę „operacyjnie” listem (1972 r.), jaki skierował do attaché ambasady włoskiej. Informował w nim, że uczy się j. włoskiego i wie, że w Perugii organizowany jest kurs tego języka dla studentów zagranicznych z całego świata. Pytał, co ma zrobić, aby mógł w nim uczestniczyć. Czy student L. Witkowski mógł przewidzieć, że rzeczonym listem uruchomi tzw. zainteresowanie operacyjne swoją osobą różnych struktur SB? A fakty są takie, że towarzyszka inspektor SB z Torunia, por. Jadwiga Konarska, rekomendując młodego Witkowskiego jako obiecującego kandydata na współpracownika SB w piśmie. „Notatka służbowa” (Toruń, 11 grudnia 1972 r., tajne) odnotowała m.in., że Lech Witkowski pełni funkcję przewodnika wycieczek zagranicznych (…), posiada kontakty z cudzoziemcami z następujących państw: W. Brytania, Szwecja, Finlandia, Włochy, Hiszpania i Francja – osoby te poznał w czasie pobytu za granicą, jak również w czasie imprez międzynarodowych organizowanych w przeszłości w Polsce (…). Zapytany o chęć udzielania nam pomocy w zakresie informowania o zachowaniu się cudzoziemców (…) wyraził zgodę, w związku z czym pobrałam od w/w zobowiązanie o zachowaniu w ścisłej tajemnicy faktu i treści przeprowadzonych w przyszłości rozmów z SB (zob. ksero Zobowiązania). Prawie dwa lata później (Toruń, 12.09.1974) we Wniosku o opracowanie kandydata na tajnego współpracownika odnotowano, że magister matematyki Lech Witkowski od września 1972 wykorzystywany był jako k.o.(…).

Kontakt operacyjny (k.o.) to osoba, która nie podpisywała zobowiązania do współpracy, a informacji udzielała zazwyczaj ustnie. Kontaktem operacyjnym byli często członkowie PZPR. W ten właśnie sposób omijano zakaz werbowania członków PZPR. Uznano też, że Naczelnik Wydziału. II KW MO Służby Bezpieczeństwa w Bydgoszczy powinien wiedzieć, że student L. Witkowski na terenie uczelni cieszy się bardzo dobrą opinią. Jest jednym z najlepszych studentów. Bierze czynny udział w pracach społecznych. Jest aktywnym działaczem ZMS w Bydgoszczy. W 1968 r. był uczestnikiem międzynarodowego obozu lingwistycznego organizowanego przez UNESCO. Uczy się kilku języków, m.in. zna biegle język angielski. Ojciec jego jest oficerem WP – zatrudniony jest w Wojskowym Szpitalu Okręgowym w Toruniu w stopniu majora.

W piśmie podpisanym przez ppłk mgr Zygmunta Grochowskiego, skierowanym do Komendy Wojewódzkiej MO w Bydgoszczy (Toruń, dnia 2 kwietnia 1973 r., tajne), pomieszczono informację, że Witkowski „z racji (…) pełnionej funkcji wiceprzewodniczącego KU ZSP przy UMK, informuje o panujących nastrojach wśród młodzieży akademickiej. W bieżącym roku przewidziany jest na stanowisko dyrektora Międzynarodowego Hotelu Studenckiego, a więc zabezpieczy dopływ informacji o działalności tej instytucji”.

Na 12 stronach Kwestionariusza TW (Toruń 12.09.1974 – tajne spec. znaczenia) atuty Witkowskiego (studenta „Primus inter pares” z 1973 roku) uszczegółowiono. W rubryce nr 26 „Walory osobiste i cechy ujemne” stwierdza się: Prezentacja nienaganna, sposób bycia swobodny, pewny siebie, potrafi b. łatwo nawiązywać kontakty, papierosów nie pali, alkohol pije w niewielkich ilościach w czasie określonych okazji, inteligentny, spostrzegawczy, logicznie i konkretnie formułuje swoje stanowisko. Odnotowano też, że motywy pozyskania L. Witkowskiego do współpracy z SB (osoby niewierzącej i niepraktykującej) to: polityczne zaangażowanie i poparcie dla polityki partii, pozytywny stosunek do SB.

W analizowanej dokumentacji znajduje się pismo tajnego współpracownika, ps. „RYS”. Wymieniony agent m.in informuje (pismo z dnia 10 października 1977 r.), że mgr Lech Witkowski jest wyróżniającym się pracownikiem naukowym (…). Posiada zdolności „krasomówcze”, z łatwością wygłasza bez opracowań pisemnych przemówienia i referaty nie tylko w języku polskim, ale także po angielsku. Powołując się na docenta o nazwisku Soldenholf, agent „RYS” o Lechu Witkowskim proroczo skonstatował: Witkowski jest przyszłościowym pracownikiem naukowym i działaczem społecznym, który niedługo zdobędzie sobie rozgłos nie tylko w kraju, ale także za granicą. I stało się. Proroctwa agenta „RYSA” stały się rzeczywistością.

Lech, w głowie masz już jak profesor amerykański…

Na zaproszenie Z.  Kwiecińskiego i L. Witkowskiego w latach 80. gościli w Polsce A. Giroux i drugi czołowy amerykański pedagog radykalny, Peter McLaren. Lech Witkowski wspomina reakcję Petera McLarena (noszącego się ekstrawagancko: długie włosy, kolczyk w uchu, dżinsy i kolorowe koszule) na jego ówczesny wizerunek. Amerykański gość podsumował wygląd swojego gospodarza (krótkie włosy, krawat, garnitur) następująco: Lech, w głowie masz już jak profesor amerykański, ale zrób coś z tym, co masz na głowie i w ogóle. Nie miałbyś szans, gdybyś tak ubrany i z takim wyglądem stanął przed moimi studentami. Nie słuchaliby Cię. Byłbyś niewiarygodny i śmieszny. Ja sobie nie mogę na to pozwolić (Wyzwania autorytetu, 2009). Tak właśnie: tu w sferze obyczaju praktycznie dokonuje się postulowana zmiana społeczna.

„Woda sodowa” niszczy autorytet

Godzi się odnotować, że był czas, iż ulubieniec i faworyt środowisk esbeckich i akademickich najwyraźniej nie wytrzymał sukcesów i przesadził w eksponowaniu własnej osoby. W trosce o autorytet partii (był w tym czasie sekretarzem KU PZPR) skarciło go jedynie SB: Z dużą sympatią ocenia się w tej chwili (odnotowano w informacji z dnia 15 lipca 1981) działania Komitetu Miejskiego, szczególnie jego egzekutywy, natomiast coraz więcej kpin wywołuje osoba L. Witkowskiego z KU PZPR, który w ostatnim czasie zaczął udzielać wielu wywiadów tygodnikom w całej Polsce, co sprawia, że ni stąd ni zowąd kreuje się on na partyjnego idola. Jedynego sprawiedliwego. Odbiera się to jak przykład tzw. „wody sodowej” i stąd wiele kpin, a tym samym zdecydowanie obniża się jego autorytet, przynajmniej w środowisku uczelnianym. Notatka ułatwia zrozumienie zaskakującej decyzji o internowaniu L. Witkowskiego (potwierdzonego własnoręcznym podpisem w dniu 15 XII 1981). Ale decyzja o rychłym uchyleniu internowania (23.XII 1981 r.) oraz dalsze formalnie niezmącone sukcesy Witkowskiego jako uczonego (habilitacja w 1990 r.) wskazują, że nie przestał być pieszczochem SB.

Refleksja końcowa

Człowiek, wyłaniający się z haseł rewolucji kulturowej, której znaczącym funkcjonariuszem okrzyknięto naszego Lecha Witkowskiego, to już nie jest stworzenie Boże, zatroskane o swoje zbawienie, to już nie osoba, która doświadcza siebie jako istoty rozumnej i wolnej, to już nie członek społeczności, narodu, państwa, dbający o przyszłość nie tylko swoich najbliższych, ale i całego swego narodu.

Rewolucja kulturowa, której L. Witkowski może być nazwany agentem transformacji, nigdzie, a więc także w Polsce, nie wzbudziła prawie żadnej reakcji. Wszystko dokonało się ukradkiem, w ramach szukania ugody, poparcia, rozwijania świadomości, walki ze stereotypami.

Wszystko to przyczynia się do manipulacji o tyle, o ile skrywa swój prawdziwy cel i służy do narzucania większości programu popieranego przez mniejszość (M.A. Peeters, Globalizacja zachodniej rewolucji kulturowej, 2010). Znanych słów zaczęto używać do wprowadzenia nowych pojęć.

Techniki inżynierii społecznej pozwalają agentom transformacji/zmiany społecznej zyskać poparcie nawet tych, którzy stawiliby opór, gdyby mieli dostęp do rzetelnych informacji i wiedzieli, że „nowa etyka” dąży do pozbycia się ze swego słownika słów wyraźnie nawiązujących do tradycji chrześcijańskiej, np.: prawda, moralność, sumienie, mąż, żona, matka, ojciec, syn, autorytet, wiara, miłosierdzie. W to miejsce weszły nowe pojęcia, których sens jest niejasny, a treść często ambiwalentna, np.: płeć kulturowa, prawa reprodukcyjne, bezpieczna aborcja, nienaruszalność cielesna, społeczeństwo obywatelskie, prawa kobiet, prawa dzieci. W niektórych z tych pojęć jest chęć wyrażenia sensownych dążeń człowieka i rzeczywistych wartości, ale wymieszane one zostały z gorzkimi owocami zachodniej apostazji, co odebrało im prawdziwy, ludzki sens i sprawiło, że tworzenie wspólnoty ludzi i narodów zostało niejako od wewnątrz zatrute. Droga do przeprowadzenia cywilizacyjnego samobójstwa zwanego zmianą społeczną stoi otworem.

I tu ciśnie się na usta pytanie, dlaczego esbeccy opiekunowie Witkowskiego wybaczyli mu pychę? Przesądziła pragmatyczna kalkulacja. Witkowski pięknie mówi. Ma masę luźnych skojarzeń z innym skojarzeniami. Dlatego pisze bardzo grube książki. Uznano chyba słusznie, że ma dyspozycje osobowościowe do realizacji dyrektywy: Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy (Vladimir Volkoff,1991). Agentów transformacji – nie olewać!

„Toruń 11 XII 72
Zobowiązanie
Ja, niżej podpisany Lech Witkowski, syn Jana, ur. 1 VII 1951 w Olsztynie, student Wydziału Mat-Fiz-Chem UMK w Toruniu, zam. Toruń, ul. Słowackiego 23 A/25 m. 13, zobowiązuję się do zachowania w ścisłej tajemnicy wobec osób trzecich faktu i treści przeprowadzonych rozmów z oficerami Służby Bezpieczeństwa.
Lech Witkowski”

 

Artykuł Herberta Kopca pt. „Agenci transformacji” znajduje się na s. 5 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Agenci transformacji” na s. 5 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl