Od dymarek przez kuźnice do hut – ciąg dalszy historii przemysłu wydobywczego i hutniczego na ziemiach polskich

Masowa produkcja żelaza na przyszłych ziemiach polskich, powodująca wycinanie lasów, prawdopodobnie zrodziła określenie, że to ziemie polan, a następnie nazwę przeniesiono na lud je zamieszkujący…

Stanisław Orzeł (opr.)

„Ma on trzy tysiące pancernych [podzielonych na] oddziały, a setka ich znaczy tyle, co dziesięć secin innych [wojowników]. Daje on tym mężom odzież, konie, broń i wszystko, czego tylko potrzebują”. Jest to przekazany przez arabskiego kupca Ibrahima ibn Jakuba opis siły zbrojnej na ziemiach polskich w czasach Mieszka I, zawarty w Monumenta Poloniae Historica (Kraków 1946, seria II, t. I, s. 50; tłumaczenie T. Kowalskiego). Przekaz o owych 3 tysiącach pancernych wojów, z których każda setka jest porównywalna z siłą bojową tysiąca wojowników w innych krainach, nawiązuje do informacji o „srebrzystotarczowych” falangach Chorwatów, którzy z południowych ziem późniejszej Polski w czasach „wędrówki ludów” wdarli się w granice cesarstwa wschodniorzymskiego i podbili zachodnie krańce Półwyspu Bałkańskiego, otwierając drogę kolejnym falom ekspansji Słowian, w tym Serbów z terenów późniejszej Wielkopolski. Może to znaczyć, że w początkach państwa Piastów podstawy gospodarcze siły militarnej Polan pozostały nienaruszone od czasów „wędrówek ludów”. (…)

„Epoka żelaza rozpoczęła się na naszych ziemiach około 700 lat. p.n.e. (…) Był to okres zwany przez historyków halsztackim kultury łużyckiej (prasłowiańskiej). Początki hutnictwa żelaza i stali na ziemiach polskich liczą 2000 lat do dnia dzisiejszego.

Udokumentowano, że wytopy żelaza pochodzą z lat ok. 100 p.n.e., tj. z okresu zwanego późnolateńskim wpływów celtyckich kultury przeworskiej (zachodnich Słowian). Między pasmem Łysogór a rzeką Kamienną rozciąga się na terenie ok. 800 km2 obszar starożytnego hutnictwa, zwany Zagłębiem Staropolskim. Tutaj drogą redukcji bezpośredniej z miejscowych rud uzyskiwano miękkie żelazo. Współczesne badania wskazują, że zagłębie to było największym przez 4 wieki ośrodkiem zorganizowanej produkcji hutniczej w Europie. Liczbę kotlinek, śladów po jednorazowych, ziemnych dymarkach określa się na około 300 tys. sztuk. Podobny ośrodek dawnego hutnictwa mazowieckiego odkryto w 1970 r. pod Warszawą w rejonie Pruszkowa. Na obszarze ok. 300 km2 natrafiono na ślady około 100 tys. kotlinek dymarskich z tego samego okresu dziejów. Była to produkcja przewyższająca własne potrzeby naszych praojców. Produkowano więc na zbyt, zapewniając jednocześnie gospodarczy rozwój państwa pierwszych Piastów. Mniejsze ośrodki produkcji żelaza egzystowały na Dolnym Śląsku (ośrodek tarchalicki), na Górnym Śląsku (koło Opola) i pod Krakowem (Igołomia). Ta technika wytopu w dymarkach ziemnych przetrwała aż do XII wieku”.

Emanuel Wilczok, pisząc w 1984 r. 150 lat hutnictwa metali nieżelaznych w Szopienicach, wyjaśniał, że „żelazo wytapiano w nich z miejscowej rudy darniowej (…), stosując jako paliwo węgiel drzewny. Otrzymane łupy surowego żelaza przekuwano na sztaby miękkiego żelaza, z którego wykuwano różne narzędzia, a część poprzez dodatkowe nawęglanie przeznaczano na stal”. Jak to się stało, że ta powszechna wiedza wyparowała z głów tzw. „nowych historyków śląskich” – tylko granty z europejskich i niemieckich instytucji „badawczych” raczą wiedzieć…

Dlatego warto przypominać, że od XIII w. na Górnym Śląsku pod panowaniem Piastów rozpoczęto budowę stałych naziemnych pieców dymarskich i wykorzystywano energię spiętrzanej wody do napędu kół wodnych napędzających nie tylko młyny, ale i coraz liczniejsze i doskonalsze urządzenia hutnicze, m.in. miechy w kuźnicach, fryszerkach czy przy piecach hutniczych.

Powstające przy okazji stawy kuźnicze i młyńskie przez całe wieki kształtowały krajobraz m.in. w dorzeczu górnej i środkowej Liswarty pod Lublińcem, nad Małą Panwią czy Roździanką (dziś Rawą), Kłodnicą i ich dopływami pod dzisiejszymi Katowicami, Tychami czy Rudą Śląską. Tam bowiem występowała obfitość rud darniowych oraz lasów, szczególnie dębowych i bukowych, które dostarczały drewna na węgiel drzewny, niezbędny do wytopu rudy. (…)

W XVI wieku każda kuźnica w Rzeczypospolitej mogła wyprodukować 12 do 15 ton żelaza, zużywając przy tym około 150 ton węgla drzewnego. Jednak na uzyskanie takiej jego ilości trzeba było zwęglić 1500 m3 masy drzewnej, czyli wyciąć ni mniej, ni więcej, jak ok. 25 ha lasu… Można sobie wyobrazić, jak takie ubytki zasobów leśnych wpływały na zmianę stosunków wodnych, jałowienie gleb, a w miejscach, gdzie pracowały mielerze – na przedostawanie się do gruntu ubocznych produktów suchej destylacji, czyli alkoholu metylowego, kwasu octowego itp. Jeśli taka produkcja na masową skalę trwała na przyszłych ziemiach polskich od starożytności – to staje się zrozumiałe, skąd się wzięło określenie, że to ziemie polan, a następnie przeniesienie tej nazwy na lud je zamieszkujący…

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Górnośląskie kuźnice od średniowiecza do początków pruskiej industrializacji kolonialnej” znajduje się na s. 9 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Górnośląskie kuźnice od średniowiecza do początków pruskiej industrializacji kolonialnej” na s. 9 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kto wyrąbie więcej ode mnie? Przodownicy pracy socjalistycznej, „których mową był dźwięk kilofa w podziemnym chodniku”

Pstrowski został zauważony jako przykład pracowitości, który wzorem bolszewickiej Rosji mógł rozpocząć stachanowski wyścig pracy. I nie trzeba go było politycznie szlifować. Był taki, jak należało.

Tadeusz Loster

Polscy stachanowcy

W nocy z 30 na 31 sierpnia 1935 r. w Związku Radzieckim w kopalni Centralna Irmino w Zagłębiu Donieckim ustanowiono rekord świata. To światowe osiągnięcie — ponad 1400 procent dniówki — należało do górnika Aleksandra Stachanowa, który wyrąbał 102 tony węgla. (…) Aleksander Stachanow, bezpartyjny analfabeta, poddany obserwacji na polecenie partii, został wytypowany do stworzenia ruchu nazwanego później stachanowskim. (…)

Wincenty Pstrowski. Wszystkie fotografie pochodzą z broszur propagandowych z lat 40. i 50. ub. wieku. Źródło: archiwum T. Lostera

Kiedy w sierpniu 1935 r. 28-letni Aleksander Stachanow bił rekord świata w donieckiej kopalni, Wincenty Pstrowski jako emigrant w wieku 34 lat kopał węgiel w Belgii. Górniczą karierę rozpoczął w latach 30. jako ładowacz w kopalni „Mortimer” w Zagórzu pod Sosnowcem. Był pracowity, na zmianie ładował 70 wozów węgla, kiedy inni potrafili załadować do 30. W 1937 r. wyemigrował do Belgii, gdzie rozpoczął pracę w kopalni Mons. Tam wstąpił do partii komunistycznej. W pracy był pracowity i rzetelny – dobrze zarabiał. Do Polski powrócił w maju 1946 r. (jak pisała prasa), „głuchy na podszepty i plotki, głuchy także na głosy belgijskich sztygarów, którzy obiecywali mu wyższą płacę, bo żałowali go bardzo, tak był pracowity i rzetelny”…

Pracę rozpoczął w kopalni „Jadwiga” w Zabrzu, gdzie pracowało już wielu reemigrantów z Francji i Belgii. Wstąpił do PPR. Wierzył w siebie, a przede wszystkim w swoją niepospolitą siłę fizyczną, która powinna mu zapewnić dobrobyt w nowej, socjalistycznej Polsce. Jednak spotkał go zawód. Płaca w systemie „socjalistycznej urawniłowki” była marna. Zaczął narzekać, i to głośno: „jeden pracuje, reszta się opierdala, a pieniądze są dzielone po równo”. Pstrowski został jednak zauważony jako przykład pracowitości, który wzorem bolszewickiej Rosji mógł rozpocząć stachanowski wyścig pracy. I nie trzeba go było politycznie szlifować. Był taki, jak należało.

27 lipca 1947 r. w organie PPR – „Trybunie Robotniczej” ukazał się list otwarty do górników polskich. Pstrowski przedstawił w nim swoje wyniki pracy – luty 240% normy, kwiecień 273%, maj 270% – wzywając do współzawodnictwa towarzyszy-rębaczy. Na koniec rzucił słynne hasło „Kto wyrąbie więcej ode mnie?”. (…)

Pstrowski zarabiał w systemie brygadowym około 70 zł za dniówkę. W tym czasie była to wartość butelki wódki. Kilogram chleba kosztował około 35 zł, kilogram ziemniaków 7–17 zł, a kilogram wieprzowiny 250–298 zł. W okresie bicia rekordów zaczął zarabiać 700 do 800 zł za dniówkę. W czerwcu i lipcu 1947 r. Wincenty Pstrowski zarobił 40 tys. zł (średnia płaca rębacza wynosiła wtedy 14 tys. zł). Po ogłoszeniu listu otwartego zarobił 28 tys. zł. W okresie późniejszym płace stachanowców były już czymś normalnym.

(…) Pod koniec 1947 r. Wincenty Pstrowski stał się sztandarowym przedstawicielem przodowników pracy uczestniczącym w zjazdach, naradach, konferencjach. Więcej był pokazywany, niż pracował. Przypuszczalnie chcąc poprawić jego wygląd, na wiosnę 1948 r. zaproponowano mu zrobienie protezy zębów. Po usunięciu mu kilku zębów nastąpiło zakażenie krwi. Próbując go ratować przy pomocy sprowadzonych z Francji lekarzy, przeprowadzono w Polsce pierwszą całkowitą wymianę krwi. Honorowymi krwiodawcami była kompania wojska, która wmaszerowała do krakowskiej kliniki. Niestety 18 kwietnia 1948 r. Wincenty Pstrowski zmarł. (…)

Bernard Bugdoł urodził się w 1922 r. Chropaczowie, w śląskiej górniczej rodzinie. W 1939 r. rozpoczął pracę w kopalni „Śląsk” w Chropaczowie jako ładowacz. Pod koniec wojny został wcielony do Wehrmachtu. Pod Arnhem zbiegł do armii amerykańskiej, skąd dostał się do wojska polskiego i przebywał Wielkiej Brytanii. Do kraju powrócił na początku 1946 r. i podjął pracę w „swojej” kopalni „Śląsk”. Kiedy Pstrowski wezwał do współzawodnictwa, Bugdoł wykonywał podobno wyższy procent normy niż mistrz Wincenty. Słynny wynik 552% osiągnęli bracia Bugdołowie w listopadzie 1947 r. Bernard jako rębacz, a Rudolf w charakterze ładowacza. Był to jeden z nielicznych wypadków, kiedy jako rekordzistę wymieniono ładowacza – jego wydajność pracy zależała od rębacza, którego urobek musiał załadować. (…)

Bugdoł w współzawodnictwie pracy uczestniczył pół roku. Już jako nowo kreowana ikona został przeniesiony do ZG GZZG, gdzie został kierownikiem Wydziału Współzawodnictwa Pracy. Z jego inicjatywy powstały brygady instruktorskie, „które pokazywały, jak trzeba i jak można pracować”.

Wincenty Pstrowski i bracia Bernard i Rudolf Bugdołowie

Zimą 1949 r. Bernarda Bugdoła mianowano dyrektorem kopalni „Zabrze Zachód”, mimo że ukończył tylko szkołę podstawową. Został najmłodszym dyrektorem w Polsce Ludowej. W 1950 r. wraz z 30 osobami wysuniętymi na stanowiska dyrektorskie w przemyśle węglowym został skierowany na 5-miesięczny kurs prowadzony przez profesorów AGH, m.in. Witolda Budryka. Po ukończeniu kursu otrzymał uprawnienia kierownika ruchu zakładu. Za namową profesora Budryka rozpoczął „studia” na AGH, które ukończył w 1952 r., uzyskując dyplom inżyniera.

W tym też roku został posłem na Sejm PRL I kadencji i otrzymał nagrodę państwową II stopnia w dziale postępu technicznego. Od 1 lipca 1953 r. pełnił funkcję dyrektora „Wujka”, a w latach 1955–1958 – kopalni „Karol” w Rudzie Śląskiej. W 1958 r., z uwagi na konflikty z władzami PZPR, przesunięto go na stanowisko kierownika robót górniczych w kopalni „Radzionków”. Po przywróceniu mu członkostwa w partii w 1960 r., mianowano go dyrektorem kopalni „Łagiewniki” w Bytomiu. W grudniu 1969 r. zrezygnował z posady dyrektora i podjął pracę jako inspektor BHP w BZPW. W 1978 r. po wypadku samochodowym przeszedł na emeryturę.

Prześciganie się w ilości wydobywanego węgla przez przodowników-rekordzistów pracy było podobne do zawodów sportowych. Im więcej zawodników startowało – tym lepiej, bo rosła konkurencja. Przodownik swoim nowym rekordem pobijał rywala, a kibice – robotnicza klasa pracująca miast i wsi – z zapartym tchem śledzili stadiony-kopalnie.

Zawodników-przodowników pracy było wielu. Starano się, aby każda kopalnia, jak klub sportowy, miała swego mistrza. Kto z kibiców nie marzył o tym, aby reprezentować znany klub – kopalnię, bić rekordy i jak zawodowy sportowiec mieć tyle szmalu, żeby tapetować nim ściany? (…)

Wiktor Markiewka urodził się 10 grudnia 1901 r. w Świętochłowicach. Pracę rozpoczął w wieku 15 lat w kopalni „Matylda”, a po roku w kopalni „Polska” w Świętochłowicach. W 1928 r. został górnikiem przodowym. W roku 1947, w odpowiedzi na list Pstrowskiego, przystąpił do współzawodnictwa pracy. W listopadzie 1948 r. osiągnął swój szczytowy wynik wydajności pracy – 703,7% ówczesnej normy, co po roku 1949 odpowiadało 413,5%. Został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Powiedział o sobie: „Siedzi we mnie trochę sportowca, a moja droga do rekordu w tej dziedzinie sportu, jako współzawodnika-górnika, zaczęła się w grudniu 1947 r.”.

W miarę wzrostu przekraczania normy wzrastały Markiewce (jak i innym przodownikom pracy) zarobki. W czerwcu 1947 r. zarabiał 640 zł za dniówkę, a w grudniu 1949 r. – 3920 zł. Poza wydajną pracą Markiewka brał czynny udział w życiu społecznym i politycznym. Można go było spotkać codziennie w partyjnej świetlicy czytającego gazety lub na boisku piłki nożnej. W piątą rocznicę Polski Ludowej otrzymał z rąk prezydenta PRL Sztandar Pracy I klasy. W 1952 r. Wiktor Markiewka został posłem na sejm Polski Ludowej.

(…) Po latach wiadomo, że wszyscy sztandarowi przodownicy pracy tamtego okresu – Pstrowski, Bugdoł, Apryas, Zieliński, Markiewka i inni – przystępując do współzawodnictwa, otrzymywali lepsze niż inni materiały i narzędzia, a także najsprawniejszych pomocników. Nic też dziwnego, że podnoszenie norm wydobycia dla górników w oparciu o wyniki pracy przodowników budziło niezadowolenie robotników, którzy wszelkimi sposobami utrudniali życie stachanowcom.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Polscy stachanowcy” znajduje się na s. 1 i 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Polscy stachanowcy” na s. 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Rzeczpospolita Iwonicka – efekt akcji Burza na Podkarpaciu (cz. 1). Początki okupacji i działalności konspiracyjnej

W ramach akcji Burza 26.07.1944 r. na Podkarpaciu doszło do opanowania Iwonicza-Zdroju, sąsiedniej wsi Lubatowa i okolicznych terenów przez żołnierzy AK i BCh oraz oddział złożony z rosyjskich jeńców.

Stanisław Orzeł

Akcja Burza przyniosła na niektórych obszarach wymierne sukcesy i wywarła znaczący wpływ na przebieg działań wojennych. Jednym z takich obszarów była tzw. partyzancka Republika Pińczowska na zapleczu przyczółka baranowsko-sandomierskiego, gdzie od 24.07 do 10.08.1944 r. oddziały partyzanckie AK i Batalionów Chłopskich (BCh) wspólnie z odciętą od przyczółka szpicą wojsk sowieckich i oddziałami AL w kilku potyczkach zlikwidowały niemiecką okupację, a następnie czasowo utrzymały w dwóch znacznych bitwach (o Skalbmierz i pod Jaksicami) teren wokół Pińczowa, Skalbmierza, Książa Wielkiego, Brzeska Nowego, Działoszyc, Janowic, Kazimierzy Wielkiej (dowództwo cywilne i wojskowe Republiki), Koszyc, Nowego Korczyna, Proszowic, Sancygniowa, Słaboszowa i Wiślicy (oddział Armii Czerwonej z czołgami).

Prawie równocześnie w ramach akcji Burza 26.07.1944 r. na Podkarpaciu doszło do opanowania Iwonicza-Zdroju, sąsiedniej wsi Lubatowa i okolicznych terenów przez żołnierzy AK i BCh oraz oddział złożony z rosyjskich jeńców zbiegłych z obozu pod Rymanowem. Z losami tych partyzantów związane są dni chwały i tragedie tzw. Rzeczpospolitej Iwonickiej, która – oprócz kilku dni bezpośrednich działań frontowych – do czasu wkroczenia armii sowieckiej we wrześniu 1944 r. działała na tym terenie z własną Radą Cywilną, szpitalem polowym AK, żandarmerią i systemem zaopatrzenia. (…)

Po wkroczeniu Niemców do Iwonicza-Zdroju hrabiostwo Załuscy musieli opuścić stary pałac i przenieść się do pomieszczeń w „Bazarze” przy deptaku. Mimo działającego nadal Zarządu Gminy, Niemcy mianowali na komisarycznego zarządcę Uzdrowiska Iwonicz, za zasługi dla NSDAP w Austrii, zniemczonego hrabiego Stanisława Starzeńskiego z Małopolski, który dzieciństwo i młodość spędził w Wiedniu.

Od początku okupacji Iwonicz stał się spontanicznym punktem przerzutowym dla oficerów i innych osób, które przez Węgry przedzierały się na Zachód. Znalazło tu schronienie wielu uciekinierów ze Śląska, którzy za działalność w powstaniach śląskich i plebiscycie oraz patriotyczną postawę znaleźli się na niemieckich listach proskrypcyjnych. (…)

Drugi zakres spontanicznej konspiracji obejmował druk i kolportaż podziemnej prasy. W zakładzie oo. michalitów w Miejscu Piastowym drukarze Franciszek Biskup i Władysław Kandefer z Iwonicza drukowali gazetkę „Reduta”, redagowaną przez inż. Z. Lewickiego. Zbierano także informacje o ruchach wojsk niemieckich w Iwoniczu i okolicy. (…)

Trzeci wymiar konspiracji stanowiła spontaniczna pomoc obywatelom polskim pochodzenia żydowskiego. Profesor Andrzej Kwilecki w swojej książce Załuscy w Iwoniczu, Kórnik 1993, pisze m.in.: Dobre stosunki z Niemcami były potrzebne Michałom Załuskim między innymi dlatego, by uśpić czujność władz, by nie badały personaliów ludzi zatrudnionych w uzdrowisku. Także dlatego, ażeby uniknąć rewizji ze strony policji, która wykryłaby zapewne przechowywaną w najgłębszej tajemnicy rodzinę żydowską. Dla tej rodziny zorganizowano locum w magazynie na piętrze budynku „Łazienki”. O kryjówce w samym środku uzdrowiska, znajdującej się vis à vis „Starego Pałacu” i „Domu Zdrojowego” wiedziała tylko, poza Michałami Załuskimi, pracownica łazienek, tzw. kąpielowa, Maria Wilusz (zwana Wiluszką). Ona jedna, kobieta dyskretna i wierna Załuskim, miała klucz do magazynu i ukrywającej się rodzinie żydowskiej nosiła przygotowane niby dla siebie jedzenie. (…)

W czerwcu 1943 r. po denuncjacji aresztowano 9 członków kierownictwa Obwodu Krosno AK, a w lipcu – 7 członków sztabu tego Inspektoratu. Łącznie do końca 1943 r. w obwodach AK Brzozów, Sanok i Krosno Gestapo aresztowało prawie 130 osób. Wiele wskazuje, że doszło do tego w wyniku działalności hrabiego Starzeńskiego.

Komisaryczny zarządca Uzdrowiska Iwonicz na rezydencję obrał sobie willę „Mały Orzeł”, w której mieszkał z obstawą. Sprawami administracyjnymi interesował się mało. Natomiast intensywną działalność przejawiał w dwu kierunkach: w wywiadzie i szpiegostwie na rzecz III Rzeszy oraz bardziej przyziemnych sprawach, jakimi były różnego rodzaju wyłudzenia kosztowności, biżuterii, złota, dolarów itp. Nabycie (…) wymuszał na swoich ofiarach za zwolnienie od wyjazdu do Niemiec, rzekomą ochronę przed wywiezieniem do getta Żydów, zwolnienia z aresztu za drobne wykroczenia itp. Do Polaków odnosił się arogancko, a kto mu się na ulicy nie ukłonił, bił po twarzy. (…) Ściśle współpracował z konfidentami „Cyganem” i „Kominiarzem”. Po zastrzeleniu przez bojówkę AK tego ostatniego, gonił w furii z pistoletem w ręku, grożąc, że wystrzela wszystkich. (…) Był dokładnie obserwowany przez Iwonicką Placówkę AK (…). Kiedy miarka się przebrała, wydany został na niego wyrok śmierci.

Władze niemieckie, widząc, że w tym środowisku jest już spalony, odwołały go z zajmowanego stanowiska. W tych okolicznościach Starzeński musiał z Iwonicza wyjechać. Po spakowaniu wielkiego bagażu w dniu 6.10.1943 r., butny, czując się pewnie i bezpiecznie, udał się bez żadnej obstawy w godzinach wieczornych dorożką do stacji kolejowej w Łężanach. Stąd (…) miał się udać do Krakowa, a po przesiadce do Wiednia. Wywiad AK w Iwoniczu znał termin jego wyjazdu, dlatego wykorzystał tę okoliczność do wykonania wyroku śmierci. Wyznaczony został 3-osobowy patrol z oddziału dywersyjnego „Bekasa” [ppor. Władysław Baran – S.O.]. Kiedy dorożka (…) znalazła się między wsiami Miejsce Piastowe i Łężany, (…) patrol polecił mu wysiąść i udać się kilkadziesiąt metrów w pole, gdzie został rozstrzelany.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka” znajduje się na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka” na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Referendum konstytucyjnego nie będzie. Straciliśmy szansę na rzetelną dyskusję o tym, jaka powinna być Rzeczpospolita

I nie tylko Senat jest winny. Pytania przygotowane przez prezydenta jedynie w części dotyczyły kwestii zasadniczych, reszta była niepotrzebna, a nawet niebezpieczna, co podważało celowość referendum.

Zbigniew Kopczyński

Stracona szansa

To jednak była stracona szansa na rzetelną dyskusję o tym, jak powinna wyglądać Rzeczpospolita. Była szansa na wypowiedzenie się obywateli i rozstrzygnięcie najistotniejszych spraw. Byłoby naprawdę korzystne dla nas wszystkich, gdybyśmy mogli wypowiedzieć się w kluczowych dla państwa i dla naszego życia sprawach. Niestety ta szansa nie została nam dana. I nie tylko Senat jest winny. Pytania przygotowane przez prezydenta jedynie w części dotyczyły kwestii zasadniczych, reszta to pytania niepotrzebne, a nawet niebezpieczne. A to podważało celowość referendum.

Pytania dotyczące spraw socjalnych nie mają specjalnego sensu, ponieważ łatwo przewidzieć wynik głosowania, a regulacje w tej dziedzinie wynikają i powinny wynikać z bieżącej sytuacji i polityki konkretnego rządu.

Zapisy konstytucyjne dotyczące spraw socjalnych zwykle bywają tylko deklaracjami. Najlepszym przykładem jest zapis w obecnej konstytucji mówiący o zapewnieniu obywatelom przez państwo opieki zdrowotnej. Wiemy, że nie jest tak do końca, ponieważ żeby korzystać z tej opieki, trzeba być ubezpieczonym, czyli płacić składki ubezpieczeniowe albo mieć przez kogoś te składki płacone. Minister Radziwiłł usiłował to zmienić i zastosować dosłownie zapisy konstytucyjne. No, ale nie ma już ministra Radziwiłła, a zapis został. Praktyka też.

Podobnym przykładem jest ładnie brzmiący, a mało precyzyjny zapis w traktacie lizbońskim, czyli obecnej konstytucji Unii Europejskiej, w którym stoi, że Unia Europejska zapewnia wysoki poziom opieki zdrowotnej. Pytanie, które natychmiast ciśnie się na usta, to co to znaczy wysoki poziom? Wysoki w stosunku do poziomu obowiązującego w Stanach Zjednoczonych lub Niemczech, czy na przykład w Zimbabwe?

Sprawy polityki społecznej i gospodarczej i tak rozstrzygają się w wyborach, ponieważ partie w nich startujące mają różne pomysły na rozwiązanie tych kwestii i wyborcy mogą wtedy wybierać. Należy pozostawić rządzącym, aby dostosowali rozwiązania do bieżących nastrojów społecznych i bieżącej sytuacji gospodarczej. Niektóre rozwiązania mogą z czasem okazać się niepotrzebne lub mogą pojawić się nowe potrzeby, a zapisując je w konstytucji, ograniczamy po prostu możliwości dostosowania rozwiązań do potrzeb. Te potrzebne zmiany mogą być w przyszłości skutecznie blokowane skargami do Trybunału Konstytucyjnego poprzez powoływanie się na takie właśnie, deklaratywne zapisy w konstytucji.

Pytaniami niebezpiecznymi są pytania o przynależność do NATO i Unii Europejskiej. To powinno wynikać również z bieżącej polityki i sytuacji międzynarodowej. Sytuacja międzynarodowa może się zmienić i wtedy zostaniemy bez możliwości manewrowania, przywiązani do sojuszu czy organizacji, w których członkostwo może stać się kiedyś dla Polski niekorzystne.

Sojusznicy też mogą zmienić front, co zdarzało się w historii wielokrotnie. Dziś nastroje w Polsce są zdecydowanie pronatowskie i prounijne. Wynik „za” i wpisanie go do konstytucji zwiąże nam ręce w przyszłości, być może nawet niedalekiej.

Nie sposób tutaj nie wspomnieć, że mieliśmy w konstytucji, w okresie słusznie minionym, zapis dozgonnej przyjaźni z wielkim Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. Związek Sowiecki zniknął, a zapis w konstytucji dalej obowiązywał. Co więcej, istniał wtedy zapis o kierowniczej roli partii wyrzucanej właśnie na śmietnik historii. A mimo tego zapisu, partia ta przegrała wybory, została zmuszona oddać władzę i zakończyć „kierowniczą rolę”. Może dzisiejszym fanatycznym obrońcom konstytucji warto przypomnieć, że ich idole – twórcy okrągłostołowych porozumień – w sposób ostentacyjny łamali ówczesną konstytucję.

Zupełnie inaczej jest z kwestią nadrzędności prawa polskiego nad unijnym. W projekcie prezydenckim jest to tylko część pytania dotyczącego UE i NATO. To jednak sprawa tak ważna, że powinna stanowić osobny punkt referendum.

Powinniśmy rozstrzygnąć, czy chcemy, by obowiązywały nas tylko te regulacje unijne, które nie są sprzeczne z polskim prawem – tak jak zastrzegli to sobie Niemcy – czy chcemy, by w Brukseli decydowano o wszystkim.

Tu dochodzimy do pytań, które w referendum przedkonstytucyjnym należy zadać i które chciał zadać nam prezydent: uchwalenie nowej konstytucji, zwiększenie znaczenia referendum, wybór między systemem prezydenckim a gabinetowym, ordynacja wyborcza do Sejmu (dodałbym też do samorządów). Są one niezbędne, jeśli chcemy poznać zdanie obywateli na temat przyszłego kształtu i funkcjonowania władz państwowych. Dodałbym do nich pytanie o dalsze istnienie, a jeśli tak, to o sposób tworzenia Senatu. Czy ma być Senatem w dotychczasowej formie, czy innej? Na przykład składać się z przedstawicieli samorządów terytorialnych lub wojewódzkich, czy wybranych (powołanych?) reprezentantów pewnych środowisk, na przykład naukowców, twórców, prawników – tu pole do dyskusji.

Pytanie na temat struktury samorządu terytorialnego jest pytaniem zbyt ogólnym. Oprócz struktury ważnym, a może ważniejszym problemem do rozstrzygnięcia są jego kompetencje, celowość istnienia urzędów wojewódzkich i marszałkowskich, wybór marszałków i starostów. Jest to temat na osobne referendum.

Do pytań ustrojowych dołączyłbym natomiast pytania o ustrój sądownictwa. Tu mamy parę możliwości i można również zapytać obywateli, co o nich sądzą. Byłby to duży argument za lub przeciw reformom przeprowadzanym obecnie i przeprowadzanym w przyszłości.

A na koniec, ale nie najmniej ważne, to kwestie dotyczące fundamentalnych spraw społecznych, takich jak ochrona życia, definicja małżeństwa czy prawo rodziców do wychowania dzieci według wyznawanych przez nich wartości. Jednoznaczne rozstrzygnięcia tych kwestii pozwolą zaoszczędzić energię społeczną traconą na jałowe dyskusje i granie na emocjach.

Warto byłoby wiedzieć, jakie oczekiwania wobec nowej konstytucji mają obywatele, bo co do tego, że nowa konstytucja jest Polsce pilnie potrzebna, trudno mieć wątpliwości. Mam więc nadzieję, że prezydent zastanowi się raz jeszcze i ułoży inną listę pytań, a Senat tym razem przychyli się do jego wniosku. Data setnej rocznicy odzyskania niepodległości nie powinna być żadnym ograniczeniem.

 

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Stracona szansa” znajduje się na s. 1 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Stracona szansa” na s. 1 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Anna Pawełczyńska – ostatnie ogniwo, poprzez ciągłość idei łączące wczorajszą wielką Polskę z dzisiejszą małą Polską

Kto nie zna historii, nie rozumie, że to, co było, może wrócić, a zbrodnia siedzi w człowieku jak kołek, bez względu na rasę i wykształcenie. Jej skala rośnie proporcjonalnie do postępu technicznego.

Ryszard Surmacz

Prawdy życia nie zrozumiemy poprzez kryterium blichtru, sensacji, fikcji literackiej czy ekranowej. W jej życiu ból bolał, śmierć żyła – jednym zabierała ciało, innym nadzieję; głód wskrzeszał każdy instynkt, a gówno śmierdziało. Było zło, które człowiek człowiekowi zgotował, i było dobro, które rozproszone w ludziach, czekało na ludzką solidarność. Kto nie zna historii, nie zdaje sobie sprawy, że to, co było, może wrócić i że zbrodnia siedzi w człowieku jak kołek, bez względu na rasę i wykształcenie. Jej skala rośnie proporcjonalnie do postępu technicznego. A teraz, Drogi Czytelniku, jeżeli naprawdę chcesz zrozumieć, co tak doświadczona osoba do Ciebie mówi, musisz porzucić świat wirtualnej rzeczywistości, który Cię wychował i wejść w świat prawdy, który przekazuje Ci Pawełczyńska. (…)

Pawełczyńska poruszała się w czterech obszarach: tradycji polskiej, patriotyzmu, wartości i… oczekiwania. Jak interpretuje tradycję?

Z tradycji szlacheckiej i chłopskiej wywodzi się przywiązanie do ziemi, z rzemieślniczej rzetelność pracy, ambicje jej najlepszego wykonania; z robotniczej – idea międzyludzkiej solidarności i sprawiedliwości; z inteligenckich – zrozumienie wartości kulturowych i poczucie odpowiedzialności; z tradycji szlacheckich – umiłowanie wolności, wzory patriotyzmu, bezwzględna uczciwość oraz odpowiedzialność za słowo; z mieszczańskich – gospodarność i oszczędność (Ścieżkami nadziei, s. 49).

Jak interpretuje patriotyzm?

1. Kryterium motywacji patriotycznych jest potrzebne do interpretacji ostatnich 200 lat polskiej historii, a przede wszystkim czasów współczesnych. Pozwala na rozumienie długiego okresu naszych dziejów. Pozwala też na to, by rozważać łącznie całe cykle zdarzeń, ich konteksty, uwarunkowania i skutki. Jest też przydatne do sformułowania hipotez na temat współczesnych i przyszłych zagrożeń Polski oraz do wskazania na grupy interesów zaangażowane w kształtowanie przyszłości Polski i wpływanie na jej miejsce w Europie. Oparcie definicji na kryterium patriotyzmu chroni przed uproszczeniami, do których prowadzi koncentracja na zdarzeniach współczesnych, pomijająca głębię tkwiących w przeszłości uwarunkowań. Pozwala na dynamiczną analizę procesów historyczno-kulturowych i rozumienie motywacji i postaw, które społeczny dynamizm pobudzały (O istocie narodowej tożsamości, s. 113).

2. Równocześnie w ogromnym stopniu zaczęła procentować działalność z okresu międzywojennego, w czasie której pogłębiało i poszerzało się poczucie wspólnoty Polaków zarówno tej rodzinnej, sąsiedzkiej, światopoglądowej, jak i kulturowej. Dzięki temu okres okupacji zaprocentował […] stworzeniem Polskiego Podziemnego Państwa, poczuciem solidarności ludzi sobie obcych, którym świadczono pomoc. Można więc powiedzieć, że nastąpiło upowszechnienie patriotyzmu i kultury współżycia, a normy moralne i obyczajowe działające w okresie międzywojennym dały ogromny efekt dla przetrwania czasów wyjątkowo ciężkich i trudnych (Przyszłość dla przyszłości. Rozmowy o Polsce z prof. Anną Pawełczyńską, (s. 40).

Jak interpretuje wartości?

1. Uznanie nadrzędności wartości materialnych może zniszczyć związek człowieka z tym, co robi (Ścieżkami nadziei, s. 55). Wprawdzie nie jest możliwe, aby ideologia bezinteresownej twórczości upowszechniła się w konsumpcyjnym społeczeństwie. Jest jednak możliwe, aby myślenie jednostek lub grup społecznych ukształtowało w sobie postawę twórczą wzbogacającą ludzkie życie. Cel działania przeniósłby się z potrzeby dominacji na potrzebę poznania i rozumienia (s. 57). Ponadto poczucie uczestnictwa w historii ludzkości poszerza biologiczne trwanie jednostki o trwanie kulturowe (s. 58). (…)

Przyszła Profesor została wychowana na wielowiekowych i tradycyjnych polskich wartościach. Jeżeli pisze o totalitaryzmach, to jednocześnie o dwóch: hitlerowskim i komunistycznym. Hitlerowski został opisany, natomiast totalitaryzm komunistyczny, jak pisze, przeniknął do Polski w sposób podstępny i niejawny. Z jego skutków do dziś nie zdajemy sobie sprawy.

Co więc Pawełczyńska radzi? Wymienia trzy filary, bez których nie może nastąpić ani rekonwalescencja kulturowa, ani powrót do prawdy:

1. Wiedza. Wiedza specjalistyczna jest potrzebna w sprawach zawodowych, ale wiedza ogólna jest niezbędna dla naszego człowieczeństwa i rzetelnych stosunków z innymi ludźmi. Wiedzę obronną daje znajomość własnej kultury i historii. Brak tej wiedzy czyni człowieka dziecinnie bezbronnym (Ścieżkami nadziei, s. 41). A więc na drodze do wolności Pawełczyńska na pierwszym miejscu stawia wiedzę.

2. Rozumienie. Służy ono kształtowaniu właściwej osobowości oraz stosunku do ludzi i świata. Nie zdolność do gromadzenia informacji, lecz zdolność do trafniejszej, intuicyjnej, bardzo szybkiej ich selekcji pozwala nam poznać zjawisko jako określony kształt rzeczywistości (s. 42). Zrozumienie więc drugiego człowieka jest nawiązaniem solidarności we wspólnej walce ze złem.

3. Tolerancja. Jest ona rezultatem wysiłków całego życia i starań o rozumienie ludzi i ich dążeń. Dopiero wygaszanie emocji pozwala powrócić na płaszczyznę dialogu (s. 50–51). Tolerancja jednak nie może przekraczać norm kulturowych i cywilizacyjnych.

(…) Patriotyzm, poczucie odpowiedzialności oraz wiedza są znakami jakości człowieka. Profesor podkreślała, że nie tytuły, lecz zasługi wyznaczają hierarchię ważności. Gdy człowiek odchodzi, staje najpierw przed sądem Bożym, ale niech nikomu się nie wydaje, że uniknie sądu ludzkiego. Gdy umiera, zostaje jego dzieło.

Z prądem czy pod prąd. Anna Pawełczyńska, myśliciel społeczny. Materiały pokonferencyjne. Fundacja Inicjatyw Społecznych „Barwy Ziemi”, ul. Tęczowa 169, 20-517 Lublin, tel. 781-324-245, e-mail: [email protected]

Cały artykuł Ryszarda Surmacza pt. „Anna Pawełczyńska. Zamiast Księgi Pamiątkowej” znajduje się na s. 8 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Ryszarda Surmacza pt. „Anna Pawełczyńska. Zamiast Księgi Pamiątkowej” na s. 8 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Powstanie szczekocińskie – zbrojne wystąpienie przeciwko Niemcom w lipcu 1944 roku – w relacjach „Twardego” i „Mietka”

Moje zdanie było „klapa”, akcja nieudana, należy uderzyć w zajęczą odwagę i odskoczyć jak najdalej, zanim Niemcy się zorientują i nie dadzą nam porządnego łupnia. Tego samego zdania byli moi koledzy.

Wojciech Kempa

27 lipca 1944 roku partyzanci powzięli informację, iż część policjantów ze szkoły policji granatowej w Szczekocinach chce zdać im budynek, w którym mieściła się owa szkoła policyjna. Według Mieczysława Filipczaka, szkoła policji mieściła się w budynku byłego gimnazjum, natomiast obok niej w bursie byli skoszarowani własowcy. Po zajęciu budynku gimnazjum (…) mieliśmy zniszczyć bronią maszynową i granatami bursę z własowcami. Do akcji tej została wyznaczona grupa „Jana” pod dowództwem „Wiary” – Kozłowskiego Bolesława w sile 120 ludzi, uzupełniona ludźmi z placówek, grupa moja w sile 60 ludzi, również uzupełniona ludźmi z placówek, grupa „Twardego” w sile 100 ludzi oraz placówki AK z obwodu szczekocińskiego. (…)

Od godziny 22 do 24 mieli pełnić na korytarzu w szkole służbę policjanci granatowi wtajemniczeni w akcję. Ci mieli otworzyć drzwi patrolowi w sile 20 ludzi. Patrol po opanowaniu gmachu miał udostępnić wejście do niego mojej grupie, tak abym z góry panował nad bursą.

Do patrolu wyznaczono po 10 ludzi z mojej grupy i „Wiary”. Dowództwo objął kapral „Groźny”, jako znający teren i podejście. Zastępcą był „Dańko” – Pazera Zenon, mój zastępca. Jego to zadaniem było przeprowadzenie akcji z opanowaniem budynku. Wysłanie moich ludzi miało swój cel, gdyż mieliśmy być lepiej zorientowani w walkach ulicznych i budynkach. Jedna drużyna z plutonowym „Batorym” z grupy „Wiary”, wsparta przez AK szczekocińskie, miała się udać do Szczekocin i wysadzić most na Pilicy, celem zabezpieczenia się od udzielenia pomocy oblężonym przez posterunek żandarmerii. Grupa „Wiary” miała otoczyć z trzech stron bursę i w razie niepoddania się własowców rozpocząć walkę z nimi. Akcja miała być skończona przed godziną drugą w nocy, tak aby przed świtem można było wycofać się. Osobiście ze stylu odprawy nie byłem zadowolony, kryła ona wiele niedomówień, brak było detali tak ważnych w każdej akcji. Nie uwzględnił mojego pytania „Jan” i jego „Sztab”, co mamy robić w wypadku nieudania się akcji. Wyśmiano się ze mnie. Byli pewni zwycięstwa.

„Twardy” miał spore zastrzeżenia odnośnie do kwalifikacji dowódczych Józefa Sygieta – „Jana”, a wręcz szokiem było dla niego, gdy „Jan” ze swoim sztabem wsiedli na rowery, udając się w kierunku przeciwnym niż partyzanci, którzy wychodzili na pozycje wyjściowe. (…)

Kapral „Groźny”, który znał ten teren, idąc z Grabca do gimnazjum pobłądził, dochodząc do szosy Lelów–Szczekociny, zamiast iść w prawo, w kierunku na Szczekociny, poszedł w lewo. Pomimo tego grupa „Twardego” i moja jeszcze przed godziną 24 dotarła do budynku gimnazjum, tj. w czasie, kiedy mieli pełnić służbę wtajemniczeni policjanci. Tymczasem „Twardy” wspólnie z moim łącznikiem „Jurkiem”, gdy zapukał do drzwi, naświetlając policjantom, w jakim celu przybył, został obrzucony granatami.

Zajrzyjmy z kolei do relacji „Twardego”: (…) Przylgnęliśmy do muru. Było nas czterech: mój adiutant „Lisek” – Buchacz Zenon, goniec „Znaczek” – Gumułka Władysław i goniec do grupy „Wiary”. Następnym naszym czynem było odskok na szosę. Nie wiódł on już przez bramę, przesadziliśmy płot wysoki od cokoła na jakieś półtora metra. Strach czyni cuda. Wielkim szczęściem był dość wysoki betonowy cokół ogrodzeniowy. Gdyby nie on, już pierwszy rzut poczyniłby straty w mojej kompanii. Żołnierz każdy, chociaż mu dziesięć razy mówić, to nie zajmie stanowiska przepisowego, dopóki nie zmusi go do tego sytuacja. Właściwie to oni nie leżeli w rowie, ale siedzieli i ten cokół był dla nich zbawienny.

I relacja „Mietka”: Rozpoczęła się normalna walka z oblężeniem budynku. „Wiara”, myśląc, że opanowaliśmy budynek, rozpoczął walkę z własowcami. „Batory” nie dokonał wysadzenia mostu i wycofał się ze Szczekocin, nie powiadomiwszy o tym „Wiary”. Walka trwała do świtu. Ze strony policji nie było najmniejszych oznak, że chcą się poddać. (…)

Kompanii kazałem się wycofywać w kierunku wsi Bonowice, sam jeszcze stałem i przyglądałem się, jak Niemcy do nas strzelali z granatników systemem „do zasłoniętego celu”. W oknach domu, za którym stałem, ukazały się dwie postacie kobiece, otworzyły okno i zapytały, czy głodny jestem. Poprosiłem o wodę, gdyż bardzo mi się pić chciało. Płotek od budynku stał bardzo blisko, wystarczyło, abym stanął na cokole, wyciągnął rękę i to samo uczyniły one z okna, a garczek się znalazł w mojej ręce.

Kiedy stanąłem już na ziemi i dziękowałem moim dobroczyńcom, jakaś muszka w kierunku poziomym przeleciała mi przed oczami, była ledwie dostrzegalna i bardzo szybka, a potem huk, brzęk szyb i cisza. Znów cokół uratował mi życie.

Granat wpadł do ogródka pod cokół. Siła wybuchu poszła po zewnętrznej ścianie cokołu, tak że mi nic się nie stało, tylko piachu tyle mi nabiło w mundur, że przez dwa tygodnie musiałem go wytrzepywać. Pań w oknie nie było. Krzyknąłem – Żyjecie? – Żyjemy – odpowiedziały. – Poszedłem wolnym krokiem za kompanią.

Grupy „Wiary” i „Mietka” też wycofywały się w kierunku Bonowic. Po drodze czekali na mnie „Wiara” i „Mietek”. Ocenialiśmy sytuację. Moje zdanie było „klapa”, akcja nieudana, należy teraz uderzyć w zajęczą odwagę i odskoczyć jak najdalej, zanim Niemcy się zorientują i nie dadzą nam porządnego łupnia. Tego samego zdania byli moi koledzy. Tymczasem wchodząc do wsi Bonowice, natknęliśmy się na inną rzeczywistość. Wieś była zatłoczona wojskiem z placówek. Na nasze pytania, po co tu przyszli, odpowiedzieli, że taki rozkaz otrzymali od „Jana”.

Cały artykuł Wojciecha Kempy pt. „Powstanie szczekocińskie w świetle relacji »Twardego« i »Mietka«” (1) znajduje się na s. 11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Kempy pt. „Powstanie szczekocińskie w świetle relacji »Twardego« i »Mietka«” (1) na s. 11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Idea Międzymorza. Próby konsolidacji regionu Środkowej i Wschodniej Europy pojawiły się już pod koniec XIV wieku

Francuski historyk Eisenmann stwierdził: „Tragedia Polski po I wojnie światowej polegała na tym, że odrodziła się ona zbyt słaba, by stać się potęgą, lecz zbyt silna, by pogodzić się z rolą klienta”.

Mariusz Patey

W pewnym momencie wpływy Jagiellonów sięgały od Adriatyku po Bałtyk i Morze Czarne. Herb tej dynastii (podwójny krzyż w żółtych barwach na niebieskim tle) jest obecny w jakiejś formie w wielu współczesnych państwach Europy Środkowo-Wschodniej. W okresie jagiellońskim nastąpiło rzeczywiste zespolenie Europy Środkowej (z Chorwacją i częścią dzisiejszej Rumunii), z Litwą i księstwami ruskimi, z których parę wieków później powstała współczesna Białoruś i Ukraina.

Jagiellonowie doceniali dostęp do Morza Czarnego. Dlatego usiłowali roztoczyć kontrolę nad Hospodarstwem Mołdawskim. Niestety na przeszkodzie tym planom stanęło Imperium Osmańskie. Mimo prób Władysława Warneńczyka i jego następcy Jana Olbrachta odepchnięcia Turków od wybrzeży Morza Czarnego, nie udało się uzyskać kontroli nad portami czarnomorskimi. (…)

W 1569 r. Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Litewskie, w którego skład wchodziła dzisiejsza Polska, Litwa, Łotwa, Białoruś, Ukraina i częściowo Mołdawia, na mocy unii lubelskiej utworzyły Rzeczpospolitą Obojga Narodów, stanowiącą unię realną tych państw. Król Stefan Batory wybudował sieć kanałów znanych jako Szlak Batorego, ułatwiających transport rzeczny między miastami pruskimi a Rzeczpospolitą.

Po utracie dostępu do Morza Czarnego znaczenie strategiczne zyskały porty Morza Bałtyckiego: Gdańsk, Elbląg, Ryga, przez które przechodził eksport zboża z latyfundiów Królestwa Polskiego i Litwy na rynki państw zachodnich. Dużej wagi nabrały szlaki wodne wzdłuż najważniejszych rzek I Rzeczpospolitej. Wisła w XVI w stała się najważniejszym z wodnych kanałów śródlądowych Europy. Jeszcze długo po upadku Rzeczpospolitej utrzymywała pierwszeństwo wśród rzek europejskich pod względem tonażu przesyłanych towarów. Dopiero po roku 1830 r. przewodnictwo objął Ren.

Próby modyfikacji koncepcji Unii Obojga narodów były podejmowane już w okresie I Rzeczpospolitej. Idee reformatorskie, uwzględniające rosnące aspiracje narodu kozackiego, nabrały konkretnego kształtu w postaci unii zawartej w 1658 r. w Hadziaczu między Rzeczpospolitą Obojga Narodów a Kozackim Wojskiem Zaporoskim. (…) Niestety próby reformy unii polsko-litewskiej zostały poczynione za późno, już w czasie znacznego osłabienia Rzeczpospolitej. Unia hadziacka nie weszła w życie na skutek działań agentury carskiej i słabości podmiotów uczestniczących. (…)

Podczas Wiosny Ludów 1847–1848 r. książę Adam Czartoryski (…) zaproponował Konfederację Narodów, w skład której miały wejść Polska, Litwa rozumiana jako Wielkie Księstwo Litewskie oraz Ukraina wraz z Czechami, Słowacją, Węgrami i Rumunią.

Niestety nie było zgody ze strony Rosji, a opór żywiołu niemieckiego i bierna postawa mocarstw zachodnich pogrzebały ten projekt. Do koncepcji unii narodów Polski, Litwy i Rusi nawiązano raz jeszcze podczas powstania styczniowego 1863 r. (…)

W wyniku wojny z bolszewicką Rosją doszło do pogrzebania koncepcji, w której brałyby udział niezależna Ukraina i Białoruś. W latach późniejszych próbowano reaktywować plany federacyjne w oparciu o kraje nadbałtyckie (niezgoda Litwy), kraje skandynawskie, Węgry, Czechosłowację (niezgoda Czechosłowacji), Węgry, Rumunię (brak zainteresowania ze względu na konflikt węgiersko-rumuński), a nawet Włochy. Po śmierci Józefa Piłsudskiego próbowano doprowadzić do sojuszu polsko-węgiersko-rumuńskiego. Bez rezultatu. Węgry i Rumunia znalazły się w sojuszu z państwami Osi.

Francuski historyk Eisenmann stwierdził: „Tragedia Polski po I wojnie światowej polegała na tym, że odrodziła się ona zbyt słaba, by stać się potęgą, lecz zbyt silna, by pogodzić się z rolą klienta u innych”.

W okresie „zimnej wojny” o idei Międzymorza, współpracy małych i średnich narodów naszego regionu pamiętało środowisko skupione wokół pisma „Kultura” i osoby Jerzego Giedroycia. Upadek ZSRS w 1991 r. rozbudził nadzieje zwolenników tej idei na możliwość jej urzeczywistnienia. W Polsce Konfederacja Polski Niepodległej, na Białorusi Białoruski Front Ludowy, a na Ukrainie Ukraińska Partia Republikańska zorganizowały w 1996 r. konferencję poświęconą idei Międzymorza. Należy dodać, że w Polsce do koncepcji Międzymorza nawiązywały środowiska związane z Solidarnością Walczącą, Liberalno-Demokratyczną Partią „Niepodległość”, Fundacją Wschodnią „Wiedza” oraz Stowarzyszeniem Współpracy Narodów Europy Wschodniej „Zbliżenie”.

Po wejściu Polski do UE i NATO Polska zwróciła się ku Europie Zachodniej, a zainteresowanie Międzymorzem w Polsce znacznie osłabło. (…)

Realny kształt idei Międzymorza przywrócił w Polsce prezydent Lech Kaczyński. Według jego wizji kraje Międzymorza miałyby dzięki współpracy ekonomicznej i politycznej uzyskać niezależność energetyczną i stabilność gospodarczą.

Miały temu służyć ważne projekty infrastrukturalne: Gazoport w Świnoujściu, Gazoport w Odessie i na chorwackiej wyspie Krk oraz rurociągi łączące Morze Kaspijskie i Czarne. Inicjatywą polskiego prezydenta był plan zbudowania międzynarodowego konsorcjum (Azerbejdżan, Gruzja, Ukraina, Polska i Litwa), mającego zbudować i eksploatować rurociąg Odessa-Brody-Płock-Gdańsk. Także połączenia systemów elektroenergetycznych krajów nadbałtyckich, Ukrainy i Polski miały służyć budowaniu regionalnego, konkurencyjnego rynku energii. Stąd zainteresowanie Lecha Kaczyńskiego wydarzeniami na Kaukazie Południowym i jego zdecydowana interwencja po stronie Gruzji w obliczu rosyjskiej inwazji w wojnie 2008 r. Należy tu wspomnieć o szerokim gronie współpracowników, których wielu poniosło śmierć w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem w 2010 r. (…)

Warto zatem wspomnieć o tych, którzy nie boją się przypominać, że w naszym wspólnym interesie jest budowa mostów, nie rowów, że wymienię działaczy opozycji demokratycznej: Jadwigę Chmielowską, Piotra Hlebowicza czy Jerzego Targalskiego, KPN (Tomasza Szczepańskiego) i środowiska narodowe skupione wokół periodyku „Polityka Narodowa”. Idea Międzymorza, rozumiana jako platforma dla współpracy w obszarze gospodarczym, jest propagowana przez neoendecki Instytut im. Romana Rybarskiego. (…) Proponowane kraje członkowskie Międzymorza: Ukraina, Polska, Kraje Nadbałtyckie, Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia, Chorwacja, Słowenia, Gruzja. (…)

Proponowane instrumenty Międzymorza (funkcjonujące na zasadzie pomocniczości w stosunku do istniejących narzędzi państw narodowych i organizacji międzynarodowych) to przede wszystkim instytucje finansowe:

  • Bank Międzymorza (wspierający projekty takie, jak budowa infrastruktury przesyłu gazu i ropy, szlaków transportu kolejowego, wodnych, drogowych itp.) Bank taki mógłby być partnerem MFW, EBOiR, AIIB i innych instytucji finansowych.
  • Fundusz Międzymorza (powołany dla finansowania projektów gospodarczych obarczonych ryzykiem trudnym do zaakceptowania przez sektor bankowy, realizowanych przez inwestorów prywatnych w regionie, a wymagających współdziałania ze strony partnerów z różnych państw członkowskich)
  • Fundusz Solidarności o niekomercyjnym charakterze, udzielający pomocy finansowej krajom regionu w obliczu klęsk żywiołowych, wojen i epidemii.

Dla zabezpieczenia regionu przed działaniami hybrydowych agresji, w których nie jest jasno zdefiniowany prawem międzynarodowym przeciwnik, proponuje się utworzyć ponadnarodową instytucję koordynującą działania obronne, głównie przeciwko destabilizowaniu państw regionu poprzez wykorzystanie technik dezinformacji i manipulacji w mediach i internecie.

Prawodawstwo krajów regionu winno uwzględniać możliwość powoływania oddziałów cudzoziemskich złożonych z obywateli państw Międzymorza na wzór francuskiej Legii Cudzoziemskiej.

Przeszkoleni ochotnicy mogliby wspierać obronę przed militarną agresją ze strony zbrojnych grup i nieoznakowanych oddziałów wojskowych, bez potrzeby wywoływania wielkoskalowego konfliktu, jawnego angażowania się instytucji rządowych i dawania tym samym pretekstów do kwestionowania Traktatu Północnoatlantyckiego w obliczu agresji wobec państw Międzymorza będących członkami NATO.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Idea Międzymorza. Od unii z Litwą do dziś” znajduje się na s. 3 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Idea Międzymorza. Od unii z Litwą do dziś” na s. 3 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zdaniem ministra wydobycie węgla koksującego nie podlega restrykcji KE. Jego podwładna twierdzi inaczej. Kto ma rację?

W procesie notyfikacji pomocy publicznej dla polskich kopalń na lata 2015–2018 nie zawiadomiono KE, że w KWK Krupiński znajdują się ogromne pokłady węgla koksującego – minerału strategicznego w UE.

Obywatelski Komitet Obrony Polskich Zasobów Naturalnych

Z ust ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego padło stwierdzenie: „Wydobycie węgla koksującego nie podlega restrykcji Komisji Europejskiej”. Nasuwa się tu zasadnicze pytanie – od kiedy minister energii o tym wie?

14 maja 2018 roku, urzędniczka w Ministerstwie Energii, dyrektor Departamentu Górnictwa Anna Margis, w odpowiedzi na pismo z dnia 29 marca 2018 roku w sprawie medialnych doniesień dotyczących sprzedaży przez Ministra Energii KWK „Krupiński”, skierowane przez Fundację Vis Veritatis im. Św. Michała Archanioła z Krakowa (kierowaną przez Dyrektora Zarządu Macieja Wac-Włodarczyka), pisze m.in.: Zakończenie działalności KWK „Krupiński” zostało uwzględnione w przywołanej powyżej Decyzji KE i jest nieodwracalne. Wznowienie produkcji w tej kopalni stanowiłoby złamanie Decyzji KE i Decyzji Rady 2010/787/UE i mogłoby skutkować wszczęciem procedury uznania całości pomocy publicznej dla sektora górnictwa węgla kamiennego za niezgodną z unijnymi zasadami pomocy państwa i pozwaniem Polski do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości”. (…)

Kto mija się z prawdą – minister mówiący, że wydobycie węgla koksującego nie podlega restrykcji KE, czy jego podwładna, twierdząca inaczej? Co zrobić w takiej sytuacji?

Przypomnę tutaj, że w procesie notyfikacji pomocy publicznej dla polskich kopalń na lata 2015–2018 nie podano do wiadomości KE, że zarówno w aktualnej, jak i w pierwotnej koncesji wydobywczej (pokład 405/1) znajdują się ogromne pokłady węgla koksującego uznanego za strategiczny minerał w UE i podlegający tym samym ochronie przed marnotrawstwem. (…)

Prezes JSW chwali się, że zabezpieczono dla potrzeb spółki koncesję z najbogatszym pokładem węgla koksującego (405/1), choć jeszcze niedawno nie brano go w ogóle pod uwagę.

Niech odpowie na pytanie, kto twierdził, że pokład 405/1 jest nieopłacalny do wydobycia ze względu na występujące w nim zagrożenia naturalne i jakie stanowisko piastuje obecnie w spółce JSW? Przypomnę tutaj, że zarówno senator PiS prof. geologii Krystian Probierz z Politechniki Śląskiej, jak i doc. Krauze z GIG byli przeciwnego zdania.

Na KWK „Krupiński” mamy jeszcze dostępną infrastrukturę wydobywczą, do pierwszych złóż węgla koksowego mamy tylko 650 metrów, a do tych najcenniejszych – pokładu 405/1 – 1650 metrów! Wydobycie może rozpocząć się w ciągu 2 lat. (…)

Oczywiście analiz kosztów wydobycia nie mogą wykonywać „fachowcy” skompromitowani dotychczasowymi dokonaniami – oni powinni dostać wilczy bilet i dożywotni zakaz uczestnictwa w opracowaniu ekspertyz.

Cały artykuł Obywatelskiego Komitetu Obrony Zasobów Naturalnych pt. „Kto mija się z prawdą? Walki o KWK Krupiński ciąg dalszy” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Obywatelskiego Komitetu Obrony Zasobów Naturalnych pt. „Kto mija się z prawdą? Walki o KWK Krupiński ciąg dalszy” na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Unia Europejska czy Stany Zjednoczone to tylko nieudolne naśladownictwo idei, która legła u samych początków Polski

Rzeczpospolita Obojga Narodów – jest określeniem używającym nieco archaicznego dla nas języka. Mowa tu jest o „rzeczy” – symbolizującej ideę, o „pospolitej”, czyli wspólnej, i „obojgu”, czyli wielu.

Marcin Niewalda

Rzecz-pospolita to inaczej mówiąc „rzecz” wspólna – idea połączenia społeczeństw, odmienna od idei podboju, na jakiej budowane były niemal wszystkie wielkie organizmy państwowe w dziejach. Możemy powiedzieć, że idea Rzeczypospolitej, choć toczona rakiem pseudowolności, była czymś unikalnym i niepowtarzalnym w historii świata. Jest też ideą na wskroś chrześcijańską i zwyczajnie ludzką.

Chociaż Polanie byli narodem bitnym i agresywnym, choć podbijali okoliczne plemiona, a niewolników sprzedawali nawet do Arabii, to nie ma śladów wojen i zniszczeń, jakie musiałyby mieć miejsce, gdyby podbijali kraj „potężnego księcia siedzącego na Wiślech”. Zamiast tego, jak przypuszczał prof. Janusz Kurtyka, widzimy potomków książąt wiślańskich dzierżących wciąż swoje posiadłości, mających wielki wpływ, a nawet zastępstwo władzy krakowskiej (palatyn Sieciech w XI wieku). Jednocześnie Polanie zmieniają religię i przyjmują znane Wiślanom już od stuleci chrześcijaństwo. Wszystko wskazuje więc na to, że doszło wtedy do unii polańsko-wiślańskiej na zasadzie – „władza wasza, religia nasza”.

Władysław-Jagiełło, proponując w 1384 roku wizjonerką umowę, nie był więc nowatorem. Propozycja ochrzczenia Litwy, wspólnych rządów dwóch różnych organizmów w szacunku do swojej odmienności, nie była na ziemiach polskich czymś zaskakującym. Mądrzy doradcy króla-Jadwigi doprowadzili do tego, że w chwili przekroczenia przez księcia litewskiego granicy został on obrany, obok swojej żony, również królem.

Cały, trwający 185 lat proces budowy idei jagiellońskiej, zakończony unią lubelską, ma przynajmniej 6 ważnych aktów. Gdy dzisiaj mówimy o powstaniu Rzeczypospolitej w 1569 roku, mamy na myśli cały ów proces jednoczenia „Obojga” narodów w szacunku dla różnej natury wszystkich.

Nazwa, której dziś używamy – Rzeczpospolita Obojga Narodów – jest więc określeniem dla nas nieco niezrozumiałym, używającym archaicznego języka. Mowa tu jest o „rzeczy” – symbolizującej ideę, o „pospolitej”, czyli wspólnej, i „obojgu”, czyli wielu. Tłumacząc tę nazwę na współczesnym język, moglibyśmy powiedzieć „Idea-wspólna Wielu Narodów” – był to bowiem efekt pracy wielu pokoleń Polaków, Litwinów, Rusinów, Wołochów, Kaszubów i rodów napływających do Polski z wielu innych stron. (…)

Mieszkańcy Unii Europejskiej otrzymują namiastkę wolności na polu emocjonalnym. Mogą „lubić” to czy tamto, wyznawać w domu, co chcą, nawet ostatnio pedofilię, ale nie wolno im weryfikować zasad wspólnoty względem jakichkolwiek wartości moralnych.

Nie wolno umoralniać „demokracji”, może to bowiem zagrozić poddaństwu gospodarczemu, z którego korzystają najbogatsi. To nie unia, to podbój z namiastką wolności.

Ale wróćmy do naszej, polskiej, wspaniałej idei wspólnoty, szanującej faktycznie godność państw i osób. Czy Jagiełło lub Oleśnicki – doradca św. Jadwigi – wymyślili coś niezwykłego? Czy może uczynił to Mieszko I wraz z pradziadkiem palatyna Sieciecha? Sięgając tak daleko, zapuszczamy się w nieznany, fascynujący świat przeszłości. Wciąż jeszcze jesteśmy tu zdani na domysły, a każdy krok jest badaniem nieznanego. A jednak mamy pewne przesłanki, które sugerują, że polski – słowiański – charakter wspólnoty istniał wiele tysiącleci wcześniej.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Rzecz-wspólna” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Rzecz-wspólna” na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Józefa Bramowska – chłopka, która umiała pogodzić role żony, matki pięciu synów, gospodyni domowej i senator II RP

Gdy aresztowano ją za działalność na rzecz przyłączenia Górnego Śląska do Polski, w więzieniu modliła się: „Dzięki Ci, Boże, za chwile odpoczynku, pierwsze w moim życiu. Tak bardzo ich potrzebowałam”.

Józefa Bramowska, córka Tomasza i Barbary Batsch z domu Przybyłek, urodziła się 10 marca 1860 roku we wsi Żyglinek. Jej edukacja trwała krótko, bo zaledwie 4 lata w szkole powszechnej w rodzinnej wsi. Następnie swoją wiedzę uzupełniała we własnym zakresie. Jako osiemnastolatka podjęła pracę w kopalni Pasieki, by po śmierci ojca utrzymać siebie i matkę. Późno wyszła za mąż, za Piotra Bramowskiego, rolnika z Żyglinka. Urodziła mu pięciu synów i doskonale potrafiła pogodzić rolę matki, gospodyni domowej oraz działaczki społecznej. Miała olbrzymie wsparcie w kochającym mężu, który był też wzorowym ojcem. Dodatkowo bardzo mocno motywował ją do działań społecznych.

Józefa Bramowska działalność społeczną rozpoczęła od propagowania polskiego czytelnictwa. Założyła w 1909 roku Towarzystwo Kobiet w Żyglinie, którego celem były: edukacja, urządzenie czytelni oraz dobroczynność. (…)

Po I wojnie światowej wznowiła działalność Towarzystwa Kobiet, tym razem pod nazwą: Towarzystwo Polek. Wkrótce objęła funkcję przewodniczącej Zarządu Powiatowego. W 1920 r. była organizatorką I Powiatowego Zjazdu Polek, który odbył się w Tarnowskich Górach. Rok później wzięła udział w Sejmiku Towarzystwa Polek w Gliwicach. Dwukrotnie wybrano ją na senatora RP – pierwszy raz w 1928, a kolejny – w 1935 roku. (…)

Na każdym spotkaniu Józefa Bramowska pokazywała się w chłopskim odświętnym tradycyjnym stroju, bo nie wstydziła się swojego wieśniaczego pochodzenia. Tradycja, dom rodzinny, religia były dla niej fundamentem.

Strój chłopski tylko podkreślał jej charakter, dodawał jej charyzmy: szara suknia, latem białe lub jasne chusty, a od święta czerwona chusta zwana purpurką; na szyi zawsze wstążka, przy niej krzyżyk i nieodłączny sznur czerwonych korali.

(…) We wrześniu 1939 roku, gdy Śląsk był zajęty przez Niemcy, Bramowska została aresztowana. Od więzienia i obozu koncentracyjnego uratował ją zły stan zdrowia i podeszły wiek.

Cały artykuł Marii Wandzik pt. „Jakie byłyśmy, jakie jesteśmy. Józefa Bramowska, senator II RP” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Jakie byłyśmy, jakie jesteśmy. Józefa Bramowska, senator II RP” na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego