Żołnierze podziemia niepodległościowego mieliby szanse na piękne życiorysy, ale nie w zniewolonej Polsce

Losy prof. Mariana Mordarskiego, który odcisnął swój ślad w walce i nauce, pokazują, jakich synów miała Polska w lasach. Z nich tylko niektórzy mogli zrealizować, przynajmniej w części, swoje talenty.

Józef Wieczorek

Spośród żołnierzy wyklętych, którzy przetrwali obławy, więzienia, tortury, tylko nieliczni osiągnęli sukces akademicki w komunistycznej Polsce, ale i do dziś nie są powszechnie znani. Przez lata, podobnie jak żołnierze AK, nie ujawniali swojej przeszłości. (…)

Marian Mordarski, urodzony w 1927 r. w Nowym Sączu, podczas wojny ukończył w rodzinnym mieście szkołę podstawową i szkołę zawodową, jednocześnie pracując w warsztatach kolejowych. Jako szesnastolatek na początku 1944 r. związał się z niepodległościową konspiracją kierowaną w Nawojowej pod Nowym Sączem przez Józefa Stadnickiego ze znanej rodziny ziemiańskiej. Został żołnierzem AK, otrzymując pseudonim Orzeł. Poszukiwany przez gestapo, od połowy 1944 r. musiał przenieść się do lasu, działając w oddziale AK pod komendą Adama Czartoryskiego „Szpaka”, a po ogłoszeniu akcji Burza znalazł się w IV batalionie 1. Pułku Strzelców Podhalańskich AK, działającym w Gorcach pod komendą Juliana Zapały „Lamparta”. Był uczestnikiem słynnej bitwy ochotnickiej. Po zajęciu Sądecczyzny przez Armię Czerwoną złożył broń w Nowym Targu i chciał wrócić do życia cywilnego, ale w Nowym Sączu NKWD starała się go pozyskać do współpracy dla zwalczania podziemia. Uniknął jej, uciekając znowu do lasu. Trafił do oddziału Jana Wąchały „Łazika”. Wziął udział w akcji likwidacyjnej w Limanowej gorliwego ubowca Tadeusza Lecyna, który osobiście zastrzelił sanitariuszkę Genowefę Kroczek („Lotte”), zwaną limanowską „Inką” (Dawid Golik, Niezłomna sanitariuszka „Lotte”, „Dziennik Polski” 2017).

Józef Stojek, towarzysz broni M. Mordarskiego, z książką nt. Żołnierzy Wyklętych | Fot. J. Wieczorek

Po utworzeniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej i zapowiedziach amnestii, oddział Mordarskiego złożył broń, ale UB nie pozwoliła partyzantom prowadzić spokojnego życia cywilnego. Wielu z oddziału „Łazika”, także Marian Mordarski, starało się schronić na tzw. Ziemiach Odzyskanych, gdzie w okresie zamieszania przy tworzeniu nowej władzy byli akowcy obsadzali posterunki MO. O pobycie Mariana Mordarskiego w okolicach Kamiennej Góry (Czarnolesie, obecnie Czarny Bór) wspomina Jerzy Wójcik, autor książki Oddział. Historia żołnierzy „Łazika”. Marian Mordarski wrócił niebawem do Nowego Sącza, aby kontynuować naukę w gimnazjum, ale zarazem działał w konspiracji pod dowództwem Stanisława Piszczka „Okrzei”, tworzącego oddział Grom, który zasłynął zburzeniem pomnika chwały Armii Czerwonej w Nowym Sączu. (…)

Mordarski ukończył kursy dla dorosłych w liceum przyrodniczym w Nowym Sączu i mimo przeszłości w podziemiu niepodległościowym, starał się o pracę w Starostwie Powiatowym. Lawirował w kontaktach z bezpieką, kierowaną na Sądecczyźnie przez Stanisława Wałacha, tak że formalnie nie został tajnym współpracownikiem UB i w sierpniu 1948 r. opuścił Nowy Sącz, najpierw starając się o przyjęcie na studia w Poznaniu, a następnie we Wrocławiu, gdzie dostał się na Wydział Przyrodniczy uniwersytetu, zapisując się do Związku Akademickiego Młodzieży Polskiej podporządkowanego ZMP. Maciej Korkuć, analizując dokumenty, wyklucza przynależność Mariana Mordarskiego do PZPR w latach pięćdziesiątych. Jednak były partyzant nie przestał być obiektem zainteresowania bezpieki, która liczyła na wykorzystanie go do współpracy. Mordarski już na studiach został asystentem światowej sławy prof. Ludwika Hirszfelda (Urszula Glensk, Hirszfeldowie. Zrozumieć krew, Universitas 2018), odkrywcy grup krwi, jednego z ojców immunologii. Po ukończeniu studiów został doktorantem w Instytucie Immunologii i Terapii Doświadczalnej PAN, pozostając do końca 1957 r. w zainteresowaniu UB, a następnie SB, która nie zezwoliła na jego wyjazd do NRD.

Po obronie pracy doktorskiej przez M. Mordarskiego w 1958 r. SB zrezygnowała z prowadzenia obserwacji ze względu na brak działalności wrogiej dla Polski Ludowej oraz nieprzydatność do współpracy człowieka prowadzącego samotniczy tryb życia, skoncentrowanego na pracy naukowej.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Żołnierz wyklęty – profesor uznany Marian Mordarski” znajduje się na s. 2 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Żołnierz wyklęty – profesor uznany Marian Mordarski” na s. 2 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co mógłby poczuć ktoś, kto usłyszałby zwrócone do siebie śląskie powiedzenie, że „ma twarz jak stare vertiko”?

Wyrażenie „stare vertiko” jest na Śląsku elementem obraźliwego określenia twarzy nielubianej osoby. Tymczasem vertiko było niegdyś niezwykle przydatnym meblem, zwanym też szafonierką lub pensjonarką.

Barbara Maria Czernecka

Fot. Amadeusz Czernecki

Stare vertiko jest (…) to smukła, dwudrzwiowa szafka z korpusem wysokim na około 150 cm, mająca powyżej drzwiczek szeroką szufladę oraz ciekawą nadstawkę. Zgrabna konstrukcja pozwala na ustawienie mebla w stosunkowo niewielkim pomieszczeniu. Vertiko jest wyjątkowo praktyczne. Można w nim wygodnie i składnie przechowywać bieliznę, obrusy, pościel, zastawę stołową, bibeloty… A nazwę zawdzięcza nazwisku berlińskiego stolarza Otto Vertikowa, który jest jego popularyzatorem.

Szczyt mody na vertika przypadał na tak zwany czas kajzerowski cesarstwa niemieckiego, od roku 1871 do 1914 zarządzanego przez dynastię pruskich Hohenzollernów. (…) Kultura, sztuka, a także rzemiosło artystyczne wyraźnie dążyły do podkreślania tryumfu Germanów nad Francuzami.(…) Odzwierciedlenie tego jest najbardziej widoczne w meblarstwie nawiązującym do stylu, który w zjednoczonych Niemczech usiłowano uznać za tradycyjny. Stał on się wręcz ich wizytówką. Meble epoki kajzerowskiej, w cesarstwie zwane także „Gründerzeit”, cechowały się kanciastymi korpusami i bogactwem zdobień w postaci balustrad, głowic, kolumn, profilowanych naczółków, sterczyn… Najczęściej wytwarzano je z orzecha, czereśni, dębu. Tańsze, z drewna iglastego, ubogacano fornirem bądź glazurą. (…)

Moda kajzerowska stawała się także wyrazem dumy narodowej Niemiec. Czyżby to spowodowało, że nazwę nowo wymyślonego mebla zastosowano na Śląsku w obraźliwym zwrocie?

Vertika nadal są sprzętami praktycznymi i wyróżniającymi się na tle nowocześnie urządzonego mieszkania. Współczesne, produkowane seryjnie meble koło tych starodawnych – jak to się mówi – nawet stanąć nie mogą, bo po prostu nie wytrzymają konkurencji. Inna wtedy była technika wytwarzania, lepsze gatunkowo drewno, przemyślniejszy projekt i staranniejsze wykonanie. Przy właściwym użytkowaniu, meble te okazują się wielopokoleniowe. W niektórych jeszcze bez szwanku działają stare zamki, tak że nawet samo przekręcanie klucza otwiera na przyjemne wspomnienie minionej epoki. Pozostał w nich ów starodawny, ponadczasowy czar.

A więc jeśli ktoś i w naszych czasach usłyszałby o sobie, że ma twarz jak stare vertiko, zamiast obrazy mógłby pomyśleć, że jego rozmówca niechcący przyrównuje go do wyjątkowo pięknego, trwałego i użytecznego przedmiotu.

Cały artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Stare vertiko” znajduje się na s. 10 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Stare vertiko” na s. 10 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tarnogórska „inicjatywa”, czyli co dwie spółki, to nie jedna. Radosna twórczość samorządowców b. PO w Tarnowskich Górach

To zapewne kuriozalna sytuacja, by zarządy dwóch spółek tej samej gminy, zajmujących się tymi samymi zadaniami, miały identyczny skład osobowy. Spółki mają również identyczny adres siedziby.

Anna Szpaczkówna

Działająca od 1993 r. spółka gminna pod nazwą Międzygminne Towarzystwo Budownictwa Społecznego Sp. z o.o. zajmuje się zarządzaniem nieruchomościami w Tarnowskich Górach. W KRS czytamy, że w zarządzie Towarzystwa znajdują się obecnie następujące osoby: Franciszek Paśmionka – prezes zarządu, Katarzyna Zimnoch – zastępca prezesa zarządu oraz Katarzyna Piecha – członek zarządu.

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nowo powołana od 26 października 2018 r. przez ten sam Urząd Miasta spółka miejska pod nazwą Zarząd Nieruchomości Tarnogórskich Sp. z o.o. zatrudnia (wg KRS) prezesa zarządu Franciszka Paśmionkę i członków zarządu: Katarzynę Zimnoch i Katarzynę Piechę. Osoby te pełnią identyczne funkcje w spółce miejskiej Międzygminne Towarzystwo Budownictwa Społecznego Sp. z o.o. Jest to zapewne kuriozalna sytuacja w skali 38-milionowego kraju, by zarządy dwóch spółek tej samej gminy, zajmujących się tymi samymi zadaniami, miały identyczny skład osobowy. Spółki mają również identyczny adres siedziby (!).

Jeszcze ciekawszą sprawą jest brak naboru pracowników do nowo powołanej przez burmistrza Spółki ZNT Sp. z o.o. Więc o co chodzi? Ano o to, że pan burmistrz wraz zarządem MTBS Sp. z o.o. wpadli na pomysł, że zadania nowej Spółki ZNT Sp. z o.o. będą realizować pracownicy zatrudnieni w MTBS Sp. z o.o. – i tak się stało. Pracownicy MTBS Sp. z o.o. są zmuszani do wykonywania dodatkowych zadań w gminnych zasobach mieszkaniowych. Pod presją zarządu podpisali dwie niekorzystne umowy o pracę na niepełnych etatach zarówno w jednej, jak i drugiej spółce. (…)

Myślę, że sytuacją pracowników w MTBS Sp. z o.o. w Tarnowskich Górach powinny zainteresować się Państwowa Inspekcja Pracy i inne pokrewne organy. (…)

Jaki cel ma powołanie nikomu niepotrzebnej spółki? A może komuś jest potrzebna? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to o co chodzi?

Cały artykuł Anny Szpaczkówny pt. „Tarnogórska »inicjatywa«, czyli co dwie spółki, to nie jedna” znajduje się na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Anny Szpaczkówny pt. „Tarnogórska »inicjatywa«, czyli co dwie spółki, to nie jedna” na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wykład w Muzeum Śląskim na temat tradycji ochrony pracy na Śląsku, dla uczczenia stulecia Inspekcji Pracy w Polsce

W II Rzeczypospolitej 1588 roku w konstytucji sejmowej uchwalono: „będziem posyłać przy podskarbim komissarze co dwie lecie, którzy jurati mają doglądać, jakoby w żupach szkoda i ruina nie była etc.”.

Stanisław Orzeł

Na zaproszenie Muzeum i z rekomendacjami Międzyzakładowej Organizacji Związkowej nr 15 NSZZ Solidarnośćʼ80 w Państwowej Inspekcji Pracy historyk kultury pracy na Śląsku, Roman Adler, zaprezentował genezę ochrony pracowników na Górnym Śląsku, począwszy od norm dotyczących zatrudniania górników w średniowieczu, przez rozwiązania epoki nowożytnej, reformy XIX w., do nowoczesnej formy Inspekcji Pracy (po 1918/1928 r.).

Pierwsze przepisy dotyczące powoływania specjalistów – po łacinie „montes iuratores”, czyli przysięgłych górniczych – którzy mieli dbać o bezpieczeństwo i rozstrzyganie sporów między gwarkami a kopaczami w kopalniach kruszców, spisano ok. 1248 r. w Jihlawie na południu Moraw i znane są jako igławskie prawo górnicze.

Za sprawą opata Mikołaja z klasztoru cystersów w Lubiążu na Śląsku, który sprowadził odpis tego prawa już w roku 1268, przepisy te nakazał stosować w swoim księstwie książę legnicki Bolesław Rogatka – skądinąd niezbyt chlubnie zapisany na kartach naszej historii za oddanie Marchii Brandenburskiej jako zastawu za długi hazardowe „klucza do Śląska”, czyli Ziemi Lubuskiej…

Stosowanie prawa igławskiego i uprawnienia owych przysięgłych górniczych potwierdzali później, nawiązując do wcześniejszych decyzji Elżbiety Łokietkówny i Kazimierza Wielkiego – Władysław Jagiełło w przywileju z 1426 r. i Aleksander Jagiellończyk w tzw. Statutach Olkuskich. W 1517 r. Zygmunt Stary utworzył dla całego Królestwa Polskiego urząd podkomorzego górniczego, a w 1518 r., gdy żupnikiem był Jan Boner, pierwsza królewska komisja lustracyjna żup solnych dokonała opisu stanu technicznego kopalń, warzelni i budynków górniczych w dobrach królewskich. Lustracje takie odbywały się średnio co dwa lata i obejmowały m.in. „ogląd dołu co do robót odbytych i odbyć się mających w celu bezpieczeństwa kopalni”.

Przysięgli gorni, już jako urzędnicy państwowi, bo opłacani z kasy książęcej, zostali powołani w 1528 r. przez ostatniego Piasta opolsko-raciborskiego, Jana II Dobrego, Ordunkiem gornym, który objął przepisami również hutników kruszcowych. Pierwszy przysięgły, znany z 1532 r., miał na imię Stanisław. Na wzór Ordunku… w 1577 r. cesarz Rudolf II ogłosił ordynację górniczą dla Śląska i hrabstwa kłodzkiego, która ujednoliciła przepisy i wprowadziła nadzór cesarski nad górnictwem we wszystkich księstwach należących do cesarza jako króla Czech.

W Rzeczypospolitej Obojga Narodów pod wpływem doświadczeń w salinach wielickich i bocheńskich zaczęła się krystalizować inna koncepcja nadzoru nad warunkami pracy: w 1588 r. w konstytucji sejmowej uchwalono: „będziem posyłać przy podskarbim komissarze co dwie lecie, którzy jurati mają doglądać, jakoby w żupach szkoda i ruina nie była etc.”. Wówczas po raz pierwszy nadzór nad warunkami pracy podporządkowano Sejmowi, czyli władzy ustawodawczej, a nie – jak dotąd – władzy wykonawczej (książę, król lub cesarz). W XVII w. władza wykonawcza (król) skupiła się na zapewnieniu wyboru i dozoru oraz wynagrodzenia dla cyrulika (prowizora) w żupach solnych (1658–1660 pierwszym był Józef Wolf).

W 1698 r. po egzaminie przed profesorami Uniwersytetu Jagiellońskiego cyrulikiem w żupach solnych krakowskich została „kobieta potrzebną zdolność posiadająca, Magdalena Bendzisławska wdowa” po lekarzu. (…)

Pokłosiem wykładu jest zainteresowanie kilku środowisk koncepcją zasygnalizowaną przez R. Adlera: utworzenia na Śląsku muzeum przemysłu i kultury pracy, w którym znalazłaby się stała ekspozycja na temat genezy i historii urzędów nadzoru nad warunkami pracy na ziemiach polskich, w tym – Państwowej Inspekcji Pracy.

Całe opracowanie Stanisława Orła pt. „Tradycje ochrony pracy na Śląsku” znajduje się na s. 9 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Opracowanie Stanisława Orła pt. „Tradycje ochrony pracy na Śląsku” na s. 9 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie można się dziwić Anglikom, że chcą uciec z tego Eurokołchozu / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 57/2019

Wprowadza się w Europie różne GIODO, RODO, a tymczasem, korzystając z chińskich komórek i komputerów, umożliwiamy Komunistycznej Partii Chin dostęp do naszych wszystkich danych. Brawo!

Jadwiga Chmielowska

Rozpoczął się marzec, a wraz z nim Wielki Post. Czas zadumy nad rzeczami istotnymi, dostrzeżenia obok siebie bliźnich. Zrozumienia, że świat nie kręci się wokół nas, ale jesteśmy jego malutką cząstką. Posypujemy głowy popiołem, aby pamiętać, że prochem jesteśmy i w proch się obrócimy. Musimy się wyciszyć, by usłyszeć głos Boga i móc czynić Jego wolę. Nie słuchać podszeptów szatana. Wystrzegać się grzechu pychy, bo to on jest sprawcą naszych największych błędów.

Na niedawno zakończonej konferencji dziennikarzy z państw Trójmorza dyskutowano nad tym, czym powinno być dziennikarstwo i jakie są zagrożenia. Z dwudniowej dyskusji wynikało, że dziennikarz powinien służyć społeczeństwu, a nie myśleć jedynie o swojej karierze. Pokazywać rzeczywistość, a nie ją tworzyć.

Podawać fakty i je tłumaczyć, opisując kontekst historyczny, kulturowy. Nie dezinformować – nieważne, czy to z ignorancji, lenistwa czy z przekupstwa. Nie wolno ulegać modzie, powielać niesprawdzonych informacji, by w stadnym pędzie podążać ku przepaści, ciągnąc za sobą innych.

W czasach szalejącej dezinformacji, która jest narzędziem wojny hybrydowej, od dziennikarzy wymaga się więcej niż kiedykolwiek. Szokiem dla wszystkich, a zwłaszcza Polaków i Czechów, była wypowiedź młodego Węgra, że oni jako naród nie mają złych doświadczeń z Rosją. Zapomniał o Budapeszcie 1956 roku? Zamiast pomóc Orbánowi, „dokopał” mu, a tego chyba nie chciał. Węgry przez ostatnie lata podtrzymywały na duchu Polaków. Jeździliśmy do Budapesztu, by wziąć udział w obchodach ich święta narodowego i ładować akumulatory naszej godności narodowej. Tylko w Budapeszcie mogliśmy spokojnie maszerować z polskimi flagami po ulicach i nie bać się prowokacji, użycia gazu i armatek wodnych, co spotkało mnie w Warszawie na Marszu Niepodległości kilka lat temu.

Orbán nie poddał się naciskowi Brukseli, aby niszczyć Węgrów. Zaczął działać na rzecz własnego państwa. To Unia Europejska, atakując Węgry za niepokorność, wciskała je w ręce Putina. Niemiecka UE robi to teraz z Polską. Dzieje się, moim zdaniem, coraz gorzej. Niemcy współpracują z Rosją na całej linii. Nie można się dziwić Anglikom, że postanowili uciec z tego Eurokołchozu. Jedynie państwa Trójmorza, posiadające te same doświadczenia historyczne, mogą się przeciwstawić planom niemiecko-rosyjskim panowania nad światem. Walkę klas i ras zastąpiono walką płci – LBGTiQ.

Oburzonych wypowiedziami Netanjahu i Katza wysyłam na wycieczkę do Izraela. Tam na ulicach rozbrzmiewa język rosyjski. Premier Izraela kilka razy w roku spotyka się z Putinem. Dzisiejszy Izrael różni się od tego tworzonego przez polskich Żydów.

Pokolenie bohaterskich i honorowych bejtarowców odeszło. To nie Menachem Begin, urodzony w Polsce i uratowany przez gen. Andersa z sowieckich łagrów, jest teraz premierem Izraela. Waży się przyszłość tego państwa. Można mieć nadzieję, że Żydzi mają resztkę instynktu samozachowawczego, a Netanjahu przegra z kretesem i znajdzie azyl w Moskwie.

Co pieniądze robią z ludźmi, widać też w Polsce. W mediach nawet patriotycznych Huawei reklamuje się bez przeszkód. I to teraz, gdy udowodniono jego pracę wywiadowczą na rzecz Pekinu. USA, Kanada, Wielka Brytania i Czechy zarządziły wymianę sprzętu chińskiego. Wprowadza się w Europie różne GIODO, RODO, a tymczasem, korzystając z chińskich komórek i komputerów, umożliwiamy Komunistycznej Partii Chin dostęp do naszych wszystkich danych. Brawo! Korzystamy też z niewolniczej pracy więźniów komunistycznego reżimu. Pamiętajmy o mordowaniu więźniów, w tym chrześcijan.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wbrew kilkuwiekowej propagandzie germanizatorów, podbijając Śląsk, Niemcy nie wkraczali do dzikiego, zacofanego kraju

Wręcz przeciwnie – podbili i eksploatowali ziemie zamieszkałe przez ludność polskojęzyczną. Udało im się cudzym kosztem rozwinąć własny przemysł i wkroczyć na tzw. pruską drogę do kapitalizmu.

Stanisław Orzeł

Jak pisał Bernard Szczech, Protokolarz miasta Woźnik, w którym zostały wymienione imiona wielu Kuźników od roku 1495, pozwala dostrzec procesy tworzenia się szesnastowiecznych zakładów hutniczych w rejonie Woźnik, Lubszy, Koszęcina i Boronowa.

Najstarsza na tych ziemiach, według Walentego Roździeńskiego, była Kuźnica Bruskowska, która – podobnie jak późniejsza paplińska – została założona na ówczesnych gruntach Koszęcina. Po wojnach husyckich na podstawie przywileju Bernarda, księcia opolskiego, miała ona zostać odbudowana przez Glawera z Miśni na miejscu wcześniej istniejącej kuźnicy. Na podstawie przywileju Jana i Mikołaja, książąt opolskich, wystawionego w 1489 r., przy kuźnicy istniała karczma. Po Glawerach jej właścicielami byli Freszlowie, Hercygowie, a w końcu Bruskowie. W 1511 r. ówczesny właściciel kuźnicy, który posiadał półtora łana roli i łąk, otrzymał przywilej na posiadanie stawu w lesie Lubocz. Z rodu Brusków wywodził się W. Roździeński, syn Jakuba Bruska, który około 1570 r. przeniósł się do kuźnicy zwanej Roździeń, koło Bogucic. Kiedy w 1596 r. W. Roździeński w wyniku procesu o Kuźnicę Roździeńską został osadzony w więzieniu w Pszczynie, starania o jego uwolnienie podjęli jako powinowaci właśnie Bruśkowie. Według Pilnaczka, w 1631 r. Adam Brusiek wylegitymował się ze szlachectwa i jako herb zatwierdzono mu „stary rodowy znak”. W 1634 r. tenże Adam był panem Żyglinka w ziemi tarnogórskiej. W 1709 r. Henryk Brusiek był natomiast – panem Truszczycy. Zatem kuźnicze rody już wówczas lokowały swoje kapitały w zakup dóbr ziemskich i sięgały po indygenaty szlacheckie…

Ciekawostką jest, że w lipcu 1664 r. Jan Glocz Starszy z Łomu, właściciel Kuźnicy Jędryskowskiej i części Truszczycy, zawiadamiał starostę ziemskiego bytomskiego Jana Mieroszewskiego, że nie może przyjąć przesłanej mu z urzędu ziemskiego supliki dzierżawcy folwarku w Truszczycy Jerzego Vogla, który napisał ją wbrew prawu po niemiecku.

Dlatego Jan Glocz Starszy, który „niemieczkiego jenzyka nie umie”, prosił starostę, żeby „tego wis pomienionego pana Jirzika Fogla wynauczyć raczeł”. Najwyraźniej reprymendy starosty Mieroszewskiego były mało skuteczne, bo w grudniu 1665 r. Glocz ponownie mu się skarżył, że skarcony już na poprzednich rokach ziemskich Vogel nadal „nad pozwolenie praw naszych” kieruje do niego i sądu ziemskiego pisma w języku niemieckim, a nie „wedle Zrządzenia Ziemskiego […] w tutecznym”. Chociaż w tym przypadku Glocz podkreślał, że jest „90 lat już dosięgający, w niemieckim języku bynajmniej nie biegły”, jednak zachowały się też jego inne listy, z których wynika, że pisał całkiem poprawną niemczyzną. Wykorzystywał natomiast językowe uchybienia proceduralne Vogla dla własnej korzyści, bo w ten sposób wstrzymywał postępowanie sądowe. (…)

Przy trasie z Tarnowskich Gór na Lubliniec do dziś mija się osadę Kuźnica Pusta. W urbarzu zamku lublinieckiego z 1574 r. zachowała się informacja o zatwierdzeniu przez Jerzego Fryderyka, margrabiego brandenburskiego, nadania wystawionego w Opolu dokumentem z 31 sierpnia 1550 r. kuźnikowi Schlichtingowi pustego kuźniczyska razem z rolami i łąkami należnymi kuźnicy, wraz z pozwoleniem na pobudowanie karczmy i młyna ze stawem. Za to wszystko miał dostarczyć do Opola, podobnie jak i inni kuźnicy czynili, 16 wozów dobrego żelaza, od karczmy płacić rocznie 1 grzywnę i tyleż samo od młyna. Wynika z niego, że już wcześniej działała tam kuźnica. Jednak niezbyt korzystne położenie w dolinie Małej Panwi powodowało, że już raz została zalana i zniszczona. Najwyraźniej i po 1574 r. została ponownie zalana, skoro W. Roździeński napisał: „Boją po wtóre woda popsowała…”. Spustoszenie musiało być znaczne, bo do miejsca przylgnęła nazwa o Pustej Kuźnicy… W tymże urbarzu lublinieckim pod rokiem 1574 wzmiankowany był mistrz kuźniczy Prokop Plapla, który posiadał przy kuźnicy półtora łana roli oraz gospodę i mały młyn, a od niego nazwę wzięła Kuźnica Plaplińska. Powstała przy niej osada dziś znana jest jako Drutarnia i stanowi dzielnicę Kalet. (…)

Wybuch wojny trzydziestoletniej (1618–1648) przyczynił się do częściowego upadku kuźnic nad Małą Panwią i do wymiany właścicieli kuźnic. W miejsce dawnych samodzielnych kuźników właścicielami stawali się panowie feudalni, właściciele okolicznych dóbr: Gaszynowie w Woźnikach, Frankenberkowie czy Pucklerowie w Lubszy a także Kościół (w 1679 r. kuźnica w Bruśku, a także trzy inne, należały już do kościoła w tej miejscowości). (…) Po wojnie trzydziestoletniej „hrabia Colonna (1660–1686), pan na Strzelcach, zbudował kuźnicę na obszarze wsi Kielczy, a hr. Jerzy Leonard Colonna (1666–1684) kuźnice w Tworogu, Potempie i Kotach”.

O znaczeniu kuźnic nad Małą Panwią świadczy fakt, że na tym obszarze pod panowaniem pruskim powstała Huta Małapanew, zwana „matką śląskich hut”, które w czasach kolonialnej industrializacji Śląska przez Prusy zastąpiły proto-przemysł hutniczy, który od wieków, obok górnictwa kruszcowego, decydował o zamożności ziem śląskich. (…)

W pobliżu Kokocińca, na granicy Ligoty i Panewnik, w latach 1846–1848 zbudowano hutę „Ida”. Kuźnica była wyposażona w niski piec łupowy, w którym wytapiano żelazo. Ważnym jej urządzeniem był młot kuźniczy. Składał się z żelaznej głowicy, tzw. „baby”, osadzonej na drewnianym trzonie, umocowanym w specjalnie do tego przystosowanych stojakach. „Baba” ważyła od 150 do 300 kg i uderzała w „łupę” żelazną wyciągniętą z pieca i ułożoną na kowadle. Młot i miechy kuźnicze poruszane były za pomocą napędu wodnego za pomocą specjalnych kół napędowych. Kuźnica była też wyposażona w „pieńki” do obtłukiwania „łupy” z żużla. Ponadto na jej ternie znajdowały się zbiorniki z zaprawą gliniastą, koryta z wodą służącą do studzenia żelaza, a także różne narzędzia kowalskie do obróbki żelaza.

Rudę do kuźnicy sprowadzano z kopalń między Tarnowskimi Górami, Radzionkowa i Nakła Śląskiego. W kuźnicy wykorzystywano też rudę darniową wydobywaną w dolinie rzeki Kłodnicy. Węgiel drzewny niezbędny do wytopu żelaza „kurzono”, czyli wypalano w mielerzach z drzewa pozyskiwanego w okolicznych lasach. Pracownikami kuźnicy byli m.in. kowal, który przekuwał „łupy” w sztaby żelazne; ponadto dymarz, „szmelcyrz”, który pracował przy wytopie żelaza w piecu; koszytarz, czyli pracownik, który dosypywał węgiel drzewny do paleniska, dostarczał rudę i dbał o odpowiedni dopływ wody na koła napędowe. Na polecenie kamery pszczyńskiej kuźnicą zarządzał pisarz-inspektor, który prowadził rachunki, zapewniał dostawy surowców, dbał o oszczędności i nadzorował jakość produkcji.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Kuźnice śląskie przed podbojem pruskim” znajduje się na s. 10 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Kuźnice śląskie przed podbojem pruskim” na s. 10 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ignorancja w służbie postępu: nauka jest tylko dla niektórych. Dla tych, którym będzie potrzebna, którzy będą sterować

Polacy biorą się za łby głównie z powodu różnic w pojmowaniu Prawdy i związanej z tą fundamentalną dla ładu społecznego wartością – tj. światową, destrukcyjną ofensywą barbarzyńskiego postmodernizmu.

Herbert Kopiec

Będąc już nie pierwszej młodości belfrem, obserwuję od lat, że z roku na rok młodzi ludzie coraz mniej wiedzą o Polsce i świecie. Jeśli ktoś gotów byłby zasilić szeregi „siewców nienawiści”, to zapewne nazwałby ich ignorantami. Nic by się raczej nie stało, bo odnoszę wrażenie, że nie bardzo się tą swoją przypadłością przejmują. Nie mówiąc już o zawstydzeniu. Miałem studenta, który z wielką pewnością siebie zapewniał mnie, że znakomicie orientuje się, co dzieje w Polsce i na świecie, ponieważ regularnie czyta lewicowy, antykatolicki tygodnik „NIE” Jerzego Urbana. Na moje pytanie, czy wie, kim był/jest Jerzy Urban, odpowiedział: „ależ tak, wiem, to chyba ładowany gość, gazeta przecież dobrze się sprzedaje”… (…)

Nicolas Gomez Davila był zauważył, że „ażeby zgorszyć lewicowca, wystarczy powiedzieć prawdę”. Trudno się temu dziwić, jeśli zważyć, że rasowy lewak (tzw. marksista kulturowy, obecny w moich felietonach „agent transformacji”) – z grubsza rzecz biorąc – pojmuje rzeczywistość świata i człowieka w oparciu o dwa wielkie aksjomaty.

Pierwszy aksjomat głosi, że we wszechświecie nie istnieją wartości absolutne. A więc nie ma standardów dobra i zła, piękna i brzydoty. Natomiast drugi aksjomat jest taki: „We wszechświecie pozbawionym Boga lewica utrzymuje wyższość moralną jako ostateczny arbiter działań ludzkich”. (…)

Amerykanie, którzy dziś przyjmują te patologiczne idee, nie wiedzą, że wylęgły się one w marksistowskich głowach (Gramsci, Adorno, Marcuse oraz szkoła frankfurcka), a ich celem był/jest przewrót i obalenie cywilizacji zachodniej. (…) Ideowy dorobek Gramsciego łatwiej obserwować nie poprzez bezpośrednie odniesienie do jego nauki, ale poprzez spustoszenie cywilizacyjne: społeczne, polityczne, obyczajowe i religijne, jakie na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat dokonało się w Stanach Zjednoczonych . (…)

Doświadczenie dowiodło, że najprostszą drogą zdobycia kontroli nad społeczeństwem jest utrzymanie społeczności w niewiedzy (w ignorancji, H.K.) i niezdyscyplinowaniu co do podstawowych wartości, z jednoczesnym odwracaniem uwagi od spraw zasadniczych i skupieniem jej wokół spraw, które nie mają żadnego znaczenia. Dlatego w szkołach należy zadbać o utrzymanie młodego pokolenia w nieznajomości prawdziwej historii, ekonomii, prawdziwego prawa. Niech się nie uczą, nie stresują. Nauka jest tylko dla niektórych. Dla tych, którym będzie potrzebna, którzy będą sterować. (…)

Prof. E. Potulicka, analizując ogólny poziom edukacji Amerykanów, wprawdzie uznała za stosowne posłużyć się wymownie/prowokacyjnie(?) sformułowanym pytaniem: „Czy Stany Zjednoczone dotknęła epidemia głupoty?, jednak polski czytelnik może spokojnie (bo czerpaliśmy stamtąd wzory) odetchnąć.

„W Stanach Zjednoczonych nie ma epidemii głupoty, natomiast jest ignorancja”. Przyczyna? Ano, „obecny zasób wiedzy jest tak ogromny, że poza własną wiedzą specjalistyczną wykazujemy dużą ignorancję”. Koniec. Kropka.

„Neoliberalny kapitał – wyjaśnia dalej prof. Potulicka – potrzebuje robotników, którzy chętnie wykonują to, co się im zleca, i myślą w sposób dozwolony. Produkcja takiego materiału ludzkiego jest najbardziej fundamentalną rolą szkolnictwa funkcjonującego zgodnie z ideologią korporacjonizmu”. Dla klarowności wywodów postawmy kropkę nad i. Zauważmy bowiem, że wyszło na to, iż mamy do czynienia z osobliwym zblatowaniem interesów korporacjonizmu z… ignorancją. W takiej perspektywie trudno się poniekąd dziwić, że promotorzy zarysowanej strategii, zmierzającej do wytrenowania „nowej generacji robotników”, z wyniosłą arogancją ujmują ją także w słowach: „Przetrwanie ludzkości wymaga, by ci, którzy nie myślą, nie przeszkadzali myślącym”.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Ignorancja w służbie postępu” znajduje się na s. 5 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Ignorancja w służbie postępu” na s. 5 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Smog, nie robiąc sobie nic z rządowego programu jego likwidacji, wyszedł z ukrycia i zaatakował Polskę ze zdwojoną siłą

Dlatego publicznie składam tutaj propozycję zastosowania naszej technologii likwidującej emisję wszystkich szkodliwych substancji już w kotle domowym. Metoda jest tania w zastosowaniu i skuteczna.

Marek Adamczyk

Oto dane, które mnie, walczącego ze smogiem od kilku lat, przeraziły najbardziej. W dniu 19.01.2019 roku o godz. 21:00 w miejscowości Skała (obok znajduje się zamek w Pieskowej Skale) czujniki zanotowały przekroczenie norm emisji pyłów PM 10 o 3187% (osiągając poziom zanieczyszczeń – 1594 µg/m³), pyłów PM 2,5 o 2192% (z poziomem zanieczyszczeń – 548 µg/m³). Skalę zagrożeń utraty zdrowia możemy dostrzec przy wiedzy, że obowiązujące normy dla mikropyłów PM10 ustalone są w Polsce (w oparciu o średnią dobową) na 3 poziomach:

poziom dopuszczalny 50 µg/m3,
poziom informowania 200 µg/m3,
poziom alarmowy 300 µg/m3.

(…) W dniu 20.01.2019 roku o godz. 05:00 w Wieliczce (ul. Adama Asnyka) czujniki zanotowały przekroczenie norm emisji pyłów PM 10 o 1359% (osiągając poziom zanieczyszczeń – 679 µg/m³) – został przekroczony ponad trzynastokrotnie. Poziom emisji pyłów PM 2,5 wyniósł 1362% (340 µg/m³). Ta sytuacja nie rzutuje dobrze na wizerunek miasta z kopalnią soli „Wieliczka” wpisaną w 1978 roku na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. W 2015 roku kopalnię odwiedziło ponad 1390 tysięcy turystów z całego świata.

Na miejscu burmistrza i radnych zrobiłbym wszystko (nawet stanął na uszach), aby ten problem szybko rozwiązać. To leży w interesie nie tylko miasta, ale i całej Polski.

Dlatego publicznie składam w tym miejscu propozycję zastosowania naszej technologii likwidującej emisję wszystkich szkodliwych substancji już w kotle domowym, na etapie wspólnego spalania z sorbentem ER1 paliw stałych w obecności tzw. „kierownicy spalin”.

Metoda jest tania w zastosowaniu i niesamowicie skuteczna, dająca jednocześnie możliwość oszczędności paliw do 30%. Najwyższy czas podjąć skuteczne działania w celu ostatecznego rozwiązania tego problemu. Zachęcam wszystkich decydentów do działania.

Sprawdźcie nas na miejscu, dajcie sobie i mieszkańcom, a także i turystom odwiedzającym Wasze piękne miasto szansę zdrowego życia.

Cały artykuł Marka Adamczyka pt. „Smog nadal panoszy się w Polsce” znajduje się na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Smog nadal panoszy się w Polsce” na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

50 lat burzliwej historii Muzeum Górnictwa Rud Żelaza w Częstochowie,utworzonego staraniem środowiska górniczego

Niepowtarzalność oraz walory muzeum zostały docenione przez Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego. We wrześniu 2009 roku zostało ono wpisane do Szlaku Zabytków Techniki Województwa Śląskiego.

Tadeusz Loster

Kiedy pod koniec lat 60. ubiegłego wieku zaczęto likwidować polskie kopalnie rud żelaza, nikt nie protestował, nie było strajków, prasa milczała na ten temat. (…) Kończył się okres 600-letniej tradycji i historii górniczo-hutniczej wydobycia i przerobu polskich syderytowych rud żelaza. (…) Już w latach 60. „częstochowskie środowisko górnicze doszło […] do przekonania, że zachodzi konieczność, by w regionie głównego skupiska górnictwa rud żelaza zorganizować muzeum, które z jednej strony zajęłoby się gromadzeniem i ochroną zabytków, a z drugiej umożliwiłoby społeczeństwu bliższe poznanie górniczej przeszłości ziemi częstochowskiej”. Rok później padła propozycja zlokalizowania Muzeum w Parku im. Ks. Stanisława Staszica w pobliżu Jasnej Góry, w dwóch pawilonach na terenie dawnej Wystawy Przemysłu i Rolnictwa. (…)

Widok z hałdy na nadszybie kopalni „Szczekaczka”, 1971 r. | Fot. Muzeum Górnictwa Rud Żelaza

Pod koniec lat 70. w związku z likwidacją górnictwa rud żelaza ówczesne władze postanowiły przeznaczyć jedną z zamykanych kopalń na kopalnię zabytkową. Wybór padł na kopalnię „Szczekaczka” w Brzezinach Wielkich blisko Częstochowy. Nazwa zabytkowej kopalni miała brzmieć „Muzeum Górnictwa Rud Żelaza im. Stanisława Staszica”. Istniejące muzeum w parku w pobliżu Jasnej Góry uznano za zbędne i zamknięto je dla zwiedzających. W 1980 roku eksponaty zgromadzone w muzeum zaczęto przekazywać do kopalni „Szczekaczka”, która miała spełniać nie tylko funkcję „żywego” muzeum, ale także stać się obiektem na takim poziomie, aby dorównał sławą wielickim żupom solnym. Oficjalne otwarcie zabytkowej kopalni-muzeum w Brzezinach nastąpiło 3 grudnia 1980 r., a dla zwiedzających – 4 grudnia, na Barbórkę. Zwiedzanie kopalni odbywało się codziennie oprócz poniedziałków.

Zwiedzający, ubrani w hełmy i ubrania robocze, w 15-osobowych grupach pokonywali trasę podziemną długości 2,5 km w przeciągu dwóch godzin. (…)

Muzeum Górnictwa Rud Żelaza pod patronatem Muzeum Częstochowskiego było czynne do 1996 roku. Na początku tego roku w związku z remontem pawilonu wystawowego zamurowano wejście do części podziemnej. Brak ogrzewania i przewietrzania pomieszczeń oraz zalewanie wodą podziemia spowodowało, że ekspozycja nie przypominała skansenu otwartego w 1989 roku: „Na wagonach kurz, ze stropów kapie woda, drewniane wzmocnienia ścian pokrył grzyb. Czuć stęchliznę”.

W latach 2001–2002 rozpoczął się remont obiektów. Wykonano osobne wejście do skansenu z lekkiej konstrukcji stalowej; miało ono stanowić także wyjście awaryjne. Jednak dopiero 2004 roku władze miasta zdecydowały się na kompleksowy remont z wykonaniem nowej obudowy wejścia. Wykonano wyjście ewakuacyjne w pawilonie wystawowym oraz uszczelnienie stropów części podziemnej muzeum. W październiku 2007 roku obiekt był gotowy do użytku. Scenariusz nowej ekspozycji muzealnej opracował autor niniejszego tekstu, wówczas starszy kustosz Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu. Wyznaczono również termin ponownego otwarcia muzeum na początek 2008 roku. 15 maja 2008 roku nastąpiło otwarcie Muzeum Górnictwa Rud Żelaza ze stałą ekspozycją „Dzieje górnictwa rud żelaza”. Niepowtarzalność oraz walory muzeum zostały docenione przez Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego. We wrześniu 2009 roku zostało ono wpisane do Szlaku Zabytków Techniki Województwa Śląskiego.

Po burzliwym okresie powstawania muzeum, staraniach władz miejskich i częstochowskiego muzeum, byłych górników – pasjonatów historii górnictwa zlikwidowanych kopalń rudnych, zrzeszonych w miejscowym SiTG – nastąpił 10-letni okres „stabilizacji”.

Dnia 20 grudnia 2018 roku w Sali Reprezentacyjnej częstochowskiego Ratusza miała miejsce uroczystość związana z obchodami 50-lecia Muzeum Górnictwa Rud Żelaza. Na uroczystości, której gospodarzami byli dyrektor i pracownicy Muzeum Częstochowskiego, nie zabrakło wśród zaproszonych gości Prezydenta Miasta Krzysztofa Matyjaszczyka, przedstawicieli władz miejskich oraz dużej grupy seniorów – dawnych górników zlikwidowanych instytucji i kopalń rud żelaza. Ta „Stara Szczecha”, ubrana w górnicze galowe mundury, pobrzękiwała medalami przyznanymi jej za zasługi jeszcze za czasów PRL-u.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „50 lat Muzeum Górnictwa Rud Żelaza” znajduje się na s. 12 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „50 lat Muzeum Górnictwa Rud Żelaza” na s. 12 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powiedzenie: „Trzeba mieć końskie zdrowie, aby chorować” – jest prawdziwe. Empirycznie sprawdziłam to na sobie samej

Odległe terminy wizyt prowokują do umawiania się na wszelki wypadek ze coraz to nowymi specjalistami. Bo kiedy rzeczywiście lekarz będzie potrzebny, trzeba będzie czekać rok albo dwa.

Jadwiga Chmielowska

Obsesja planowania

Przede wszystkim trzeba zaplanować chorobę. Pacjent to musi zrobić najlepiej na kilka lat naprzód. Jak za głębokiej komuny – grunt to plan pięcioletni. Wtedy na pewno dostanie się do odpowiedniego specjalisty i zdąży wykonać badania. Lekarz zaś musi zaplanować, ilu zgłosi się pacjentów z określonymi jednostkami chorobowymi. Takie ilości muszą być zakontraktowane w NFZ. Może się zdarzyć, że zakontraktowano za dużo wyrostków robaczkowych, a za mało przepuklin. Czyżby pacjent był narażony na pakiet promocyjny? Zoperujemy przepuklinę, ale najpierw wytniemy wyrostek!

Obsesja limitowania usług

Jak stworzyć roczne kolejki do specjalistów, nie trzeba było długo myśleć. Wprowadzono skierowania i zapisy do lekarza. Długo utrzymywała się normalność u okulistów i dermatologów. Zgodnie z logiką pacjent nie musiał biec do lekarza rodzinnego, aby dostać skierowanie. Nawet dziecko wie, gdzie ma oko i do czego służy. Tak samo pacjenci potrafią zlokalizować skórę. Nie było zapisów – i nie było kolejek. Do superspecjalisty w dziedzinie uporczywych egzem czekało się na Śląsku 2 tygodnie. Trafiali do niego pacjenci, z których przypadłościami nie mogli sobie poradzić inni lekarze.

Okazuje się, że to NFZ określa, ilu pacjentów dziennie/miesięcznie/rocznie może przyjąć dany specjalista. Należy postawić pytanie, czy chodzi mu o wypchnięcie pacjentów z publicznej służby zdrowia do prywatnej, czy o obniżenie średniej długości życia obywateli? Limitowanie usług sprawia, że chorzy rezerwują termin co 3, 4 miesiące, aby mieć pewność, że w razie potrzeby trafią do lekarza. (…)

Obsesja oszczędności

Lekarz specjalista może skierować na droższe badanie, np. tomograf czy określone parametry krwi, a lekarz pierwszego kontaktu nie. To zwiększa niepotrzebnie kolejki do specjalistów (raz po skierowanie na badanie, drugi raz z wynikiem). Jeszcze drożej kosztuje pobyt w szpitalu na badaniu. Leży się co najmniej 3 dni, aby NFZ zapłacił za pacjenta. Byłoby szybciej, taniej i bez kłopotów, gdyby lekarz rodzinny mógł diagnozować i dopiero później kierować do odpowiedniego specjalisty. Jednak nie opłaca mu się to, bo koszty badań pokrywane są z jego budżetu. (…)

Obsesja kopiuj-wklej

Lekarze nie mają czasu na papierkową robotę. Przeklejają więc do historii choroby opisy od innych pacjentów. I tak ze zdziwieniem możemy znaleźć choroby, których nie mamy. Pozbyć się takich diagnoz jest bardzo trudno. Spotkałam pacjentkę, której zamiast jaskry wpisano zaćmę, nie miała cukrzycy, a wpisano, że ma. Mnie wpisano miażdżycę zrostową kończyn i pomimo, że w szpitalu rehabilitacyjnym stwierdzono, że jej nie mam i przeprowadzono badania, które potwierdziły dobry stan tętnic, to aby ten zapis zniknął, muszę powtórzyć badania w przychodni chirurgii naczyń i chodzić z tymi wynikami do kolejnych lekarzy. (…)

Na koniec parę uwag na temat sposobu uzdrowienia służby zdrowia:

  • Zlikwidować umawianie się do lekarzy specjalistów. Człowiek jest chory, źle się czuje – idzie do lekarza. Dobrze się czuje – nie zawraca głowy lekarzowi i nie zabiera czasu tym, którym choroba się zaostrzyła.
  • Wprowadzić pierwszą wizytę u specjalisty obowiązkowo z kompletem badań przeprowadzonych na zlecenie lekarza rodzinnego, uzasadniającym skierowanie.
  • Zwiększyć dostępność/ilość punktów badań specjalistycznych, aby ograniczyć pobyty w szpitalu w celu przeprowadzenia badań. Doba w szpitalu kosztuje dodatkowo.
  • Wprowadzić bon studencki dla lekarzy i pielęgniarek, aby odpracowali studia w kraju albo – wyjeżdżając z Polski do pracy za granicą – zwracali koszt nauki.
  • W programie studiów medycznych położyć nacisk na kojarzenie faktów i nieograniczanie się tylko do swojej specjalności.
  • Zmniejszyć do 25% ilość urzędników w NFZ (w II RP Kasa Chorych w województwie śląskim liczyła kilkunastu pracowników). Pieniądze przeznaczyć na sprzęt diagnostyczny i wynagrodzenia dla lekarzy i pielęgniarek.

Referat Jadwigi Chmielowskiej został przygotowany na konferencję „Kim jest pacjent”, zorganizowaną przez Krajowe Duszpasterstwo Służby Zdrowia i Fundację Razem w Chorobie, 16 stycznia 2019 r. w Akademiku Praskim w Warszawie.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Pacjent w machinie służby zdrowia” znajduje się na s. 4 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Pacjent w machinie służby zdrowia” na s. 4 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego