Rzeczpospolita to nie Polska, to też nie Ukraina. To wspólne dziedzictwo i rodzina – mówi dr Krzysztof Jabłonka

Rzeczpospolita Obojga Narodów/Źródło: Wikimedia Commons

Historyk przybliża postać Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego. Tłumaczy, dlaczego my Polacy nie powinniśmy utożsamiać Rzeczpospolitej Obojga Narodów tylko z naszym krajem.

Dr Krzysztof Jabłonka zwraca uwagę, że mówiąc o Bogdanie Chmielnickim zapominamy o jego nawróceniu tuż przed śmiercią. Polecił on swojemu pisarzowi Iwanowi Wyhowskiemu wrócić na łono Rzeczpospolitej. Wśród kozaków można znaleźć też więcej postaci wykazujących się wiernością wobec ojczyzny. Jedną z nich jest Piotr Konaszewicz-Sahajdaczny.

Powtarzał on swoim żołnierzom, że muszą pozostać wierni Rzeczpospolitej. Wsławił się w bitwie pod Chocimiem w 1621 roku. Za swe męstwo otrzymał od księcia Władysława (późniejszego Władysława IV Wazy) piękną szablę. Znajduje się ona w Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie. Powinniśmy podarować ją w darze Ukraińcom.

Polak Moskwy się nie boi. 4 lipca 1610 roku odnieśliśmy wielkie zwycięstwo pod Kłuszynem

Zdaniem gościa Radia Wnet jako Polacy często popełniamy błąd utożsamiając Rzeczpospolitą tylko z Polską. Tymczasem składały się na nią także Litwa, Białoruś i Ukraina.

Każdy z narodów jest równy, nie ma lepszych i gorszych. Można porównać to do stołu. Żadna z nóg nie może być dłuższa od innych, bo wtedy mebel się wywróci.

K.B.

Nie zawsze potrafiliśmy się porozumieć. 30 czerwca 1651 roku Polacy rozbili siły kozacko – tatarskie pod Beresteczkiem

Wojciech Kossak / wikisource / domena publiczna

Powstanie Bohdana Chmielnickiego to zadra na wzajemnych stosunkach polsko – ukraińskich. Jednym z jego kluczowych momentów była stoczona między 28 czerwca a 10 lipca bitwa pod Beresteczkiem.

Wiosną 1648 Rzeczpospolita doznała wstrząsu. Spokojny okres panowania Władysława IV Wazy został przerwany przez wybuch powstania kozackiego pod dowództwem Bohdana Chmielnickiego. Buntownicy bardzo szybko rośli w siłę. Najpierw zadali klęskę wojskom koronnym pod Żółtymi Wodami. Później odnieśli zwycięstwo pod Korsuniem biorąc do niewoli hetmanów (konkretnie zrobili to sprzymierzeni z Chmielnickim Tatarzy). Na domiar złego zmarł Władysław IV Waza i w kraju zapanowało bezkrólewie. Opór siłom kozacko – tatarskim próbował stawiać wojewoda ruski Jeremi Wiśniowiecki. Latem 1649 roku został on oblężony w Zbarażu przez olbrzymią 300 tys. armię.

Czytaj także:

Kiedy w 988 r. Włodzimierz Wielki, władca Rusi Kijowskiej, przyjmował chrzest, Moskwa nie istniała nawet w zalążku

Z pomocą zbarażczykom pospieszył nowo wybrany król Jan Kazimierz Waza. Udało mu się zawrzeć ugodę z Chmielnickim. Odstąpił on od oblężenia Zbaraża. W zamian Kozacy otrzymali w wyłączne administrowanie województwa czernihowskie, kijowskie i bracławskie. Ponadto zwiększono rejestr kozacki (spis Kozaków służących w armii Rzeczpospolitej. Za swoją służbę otrzymywali oni żołd) do 40 tys. osób.

Przygotowania do wyprawy beresteckiej

Wszyscy zdawali sobie sprawę, że zawieszenie broni nie potrwa długo. Rozpoczęto więc przygotowania do wznowienia wojny. 16 maja 1651 r. król Jan Kazimierz przybył pod Sokal, który ustanowiono głównym punktem zbornym armii. Rzeczpospolita wystawiła do walki około 80 tys. żołnierzy. Zgromadzone siły prezentowały się następująco:

  • 28 – 30 tys. wojsk zaciężnych (w ich skład wchodziła jazda kozacka, husaria, arkebuzeria, rajtaria, piechota cudzoziemska, piechota polsko – węgierska i dragonia)
  • prywatne poczty szlacheckie (najwięcej ludzi wystawili Dominik Zasławski, Jeremi Wiśniowiecki oraz Radziwiłłowie)
  • 30 – 40 tys. pospolitego ruszenia

Przeciwko tym siłom miała stanąć 80 – 100 tys. armia kozacko – tatarska. Składała się ona z piechoty zaporoskiej, kozackiej jazdy (różniła się ona jednak uzbrojeniem od tej walczącej po stronie polskiej) czerni, czyli pospolitego chłopskiego ruszenia oraz oddziałów tatarskich.

Przebieg bitwy

25 czerwca armia Rzeczpospolitej stanęła pod Beresteczkiem. Dwa dni później na miejsce dotarli również Kozacy wraz Tatarami. 28 czerwca rozpoczęła się bitwa. Pierwsze dwa dni upłynęły głównie na starciach kawaleryjskich i nie przyniosły przełamania żadnej ze stron. Król Jan Kazimierz postanowił zaryzykować. Chciał wyprowadzić wszystkie siły z obozu i zadać przeciwnikowi decydujący cios. Nadszedł dzień 30 czerwca. Król postanowił zastosować holenderską taktykę walki i ustawił swe w wojska w szachownicę (odziały piechoty i jazdy stały naprzemiennie, by móc wzajemnie wspierać się na polu bitwy). Około godziny 15 wojska polskie ruszyły na przeciwnika. Po kilku godzinach walk udało im się zmusić do odwrotu chana tatarskiego.

Czytaj także:

Geneza nacjonalizmu ukraińskiego (I). Ślązak Bernard Pretwicz herbu Wczele – pierwszy hetman niżowy, postrach Tatarów

Na polu bitwy pozostał tabor kozacki, do którego uciekali pobici żołnierze zaporoscy. Dowództwo przejął w nim Iwan Bohun. Kiedy 10 lipca wśród Kozaków rozniosła się wieść, że uciekł on z pola walki, wpadli w popłoch. Sytuację wykorzystali Polacy i uderzyli na przeciwnika. Według niektórych rachunków tego dnia zginęło 30 tys. Zaporożców. Bitwa była skończona.

Rzeczpospolita nie wykorzystuje szansy

Po zwycięstwie pod Beresteczkiem król Jan Kazimierz miał szansę ostatecznie zdławić bunt kozacki. Otwierała się przed nim droga na Kijów. Nieprzepadająca za królem szlachta zaczęła odmawiać jednak dalszego marszu. Prowadzenie skutecznej kampanii stało się niemożliwe. Wobec tego w Białej Cerkwi obie strony konfliktu zawarły porozumienie. Kozakom odebrano województwa bracławskie i czernihowski, a kozacki rejestr zmniejszono do 20 tys. osób.

K.B.

Źródło: historykon.pl

Pod bokiem Rzeczpospolitej w Moskwie zrodziły się aspiracje uniwersalistyczne / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 96/2022

Stanisław Kaczor Batowski, Atak husarii. Chocim | Fot. domena publiczna

Rzeczpospolita żyła przez czas jakiś wielkością swej kultury, zakonserwowanej w ładnym i kuszącym, a poza tym narodowotwórczym sarmatyzmie, który jako idea polska na pewno zasłużył na dobre słowo.

Piotr Sutowicz

Czy historia się powtarza?

Wszyscy skłonni jesteśmy stawiać sobie takie pytanie. Ludzie wiedzący cokolwiek o przeszłości albo tacy, którym się wydaje, że coś wiedzą, często odwołują się do niej, komentując współczesność, a nawet prognozując przyszłość. Dokonując jednak zbyt uproszczonych analogii, sami siebie w jakiś sposób ograniczamy w możliwości interpretacji tego, co dzieje się wokół nas.

Z drugiej jednak strony, historia może być „nauczycielką życia” narodów, a nawet całych społeczeństw, trzeba jednak na nią patrzeć szeroko, czasami odrzucając szaty aktualnych mód i politycznych poprawności. Jest ona, według nieco sztampowej definicji, nauką o człowieku w czasie i przestrzeni. Mnie uczono, że aby można było mówić o tym, że coś jest historią, musi się owo zjawisko czy proces zamknąć, zakończyć.

W sensie szerszym niezwykle trudno o czymś z całą stanowczością powiedzieć, że jest księgą całkowicie zamkniętą, nawet bowiem najdawniejsze artefakty z historii ludzkości gdzieś tam w nas żyją.

Dla potrzeb moich dzisiejszych rozważań nieco ograniczę tendencję patrzenia w aż tak szerokim kontekście i spróbuję, może w sposób nieoczywisty, dojść do kwestii powtarzalności czy też kontinuum procesów dziejowych w naszych warunkach. W tym wypadku ze względu na szczupłość miejsca wybiorę sobie rzeczy ściśle określone.

Geografia i historia

Położenie geograficzne państw jest w miarę stałe, choć oczywiście nie należy być w tym poglądzie zbyt stanowczym. Pewne rzeczy i tu mogą być szokujące. Dla przykładu, Niemcy zjednoczone przez Prusy (?) przesunięte zostały tak daleko ku wschodowi, że swój ośrodek centralny ulokowały na ziemiach jeszcze w średniowieczu nieniemieckich, czyli w okolicach jednego z państw słowiańskich – Kopanicy. Tak, mam ma myśli dzisiejszą dzielnicę Berlina.

Podobna rzecz wydarzyła się na wschodzie, gdzie imperium rosyjskie zdobyło na Szwecji obcy sobie etnicznie teren nad Bałtykiem, zamieszkały przez niejakich Ingrów, i zbudowało tam wielkim kosztem stolicę państwa, która miała być jego oknem na świat: Petersburg, Piotrogród czy Leningrad – jego nazwy się zmieniały, ale funkcja raczej nie. Ale nawet takie przesunięcia ośrodka państwa nie powinny dziwić. Wpisują się one bowiem w coś większego, czego ofiarą pada owa pożądana stałość geograficzna. Mam tu na myśli dążenia do ekspansji, ta zaś potrafi być tendencją bardzo trwałą. Mamy więc do czynienia z ciągłością, niekiedy – jeżeli za punkt obserwacyjny przyjmiemy długość jednego życia – niedostrzegalną.

Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego czy inne emanacje nacji germańskiej w średniowieczu i po nim dążyły do przesunięcia się na wschód i to się im w dużym stopniu udało. W pewnym momencie przybrało owo dążenie postać polityczną, której celem było opanowanie czy to Królestwa Polskiego, czy potem Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Znaczna część dzisiejszych historyków działających w Polsce, tudzież publicystów, zarzuciłaby mi XIX-wieczny epigonizm. Trudno. Odpowiem najprościej jak potrafię: przesunięć linii na mapie, jakie można wyrysować w atlasie historycznym, oszukać się nie da.

Natomiast dyskutować można nad poszczególnymi faktami i błędami politycznymi, które możemy wpisywać w ową powtarzalność historii, chociaż musimy zdać sobie sprawę z tego, że jest to zabieg niebezpieczny, albowiem mówiąc o poszczególnych zjawiskach czasowo-przestrzennych, spełniających kryteria bycia historią właśnie, znamy ich przyczyny i konsekwencje, a więc możemy je oglądać ze wszystkich stron, czego współcześni tym faktom ludzie zrobić nie mogli, a więc ich ułomność w tej kwestii była znacznie większa niż nasza.

By takową przezwyciężyć, musimy odnieść się do algorytmu historycznego i wziąć pod uwagę, że inni, w tym posiadacze przeciwnych do nas celów, robią to samo.

A więc w sytuacji, w której Królestwo Polskie przemieniło się w początkowo luźny, a potem centralizujący się coraz bardziej konglomerat zwany Rzeczpospolitą, której przydawano przydomek Obojga Narodów, owe dążenia niemieckiego ośrodka siły do wkroczenia nad Wisłę i dalej na wschód zostały zatrzymane. Co prawda bocznej odnodze niemczyzny udało się przesunąć swe panowanie na naddunajskie doliny rządzone do 1526 roku przez Jagiellonów, a następnie, po pokonaniu sułtanów, Habsburgowie, bo to oni dowodzili tym kierunkiem marszu, wkroczyli również na Bałkany, ale nie przekroczyli politycznych granic Rzeczpospolitej. Klęska militarna, jaką ponieśli oni w czasie wojny o koronę Rzeczpospolitej po krótkotrwałym panowaniu Henryka Walezego, czego symbolem jest upokorzenie w bitwie pod Byczyną, pokazało ich bezsiłę w tych dążeniach. Czas jednak biegł.

Naród musi wiedzieć, czego chce

Pod pojęciem narodu mogą kryć się różne rzeczy, zależnie od epoki historycznej.

W moim odczuciu najbardziej właściwy dla jego określenia jest rzymski skrót: S.P.Q.R., oznaczający senat i lud Rzymu. Wyraża on jedność elit i mas, a właściwie fakt, że elity są po to, by ludowi służyć. W naszych czasach powinniśmy dopracować się formuły, w której lud wyłania senat, czyli polityczną elitę, ale w historii bywało tak rzadko.

Często elity kierowały się swymi dążeniami i nie obchodziło ich bonum commune całości, ale jako że relacje społeczne działają w obie strony, lud często nie interesował się dążeniami elity, która stawała się bezrozumnym ciemiężycielem. W tym modelu, niestety, historia jest całkowicie powtarzalna i trzeba wielkiej dyscypliny społecznej, by taki dualizm – o ile nie coś dużo bardziej wielowektorowego – przełamać.

Przechodząc do naszych narodowych realiów: w XVI i XVII wieku tego uczynić się nie udało. Elita, upojona swą wielkością, bardzo szybko dała się pochłonąć własnym celom, które, jak się okazało, ograniczały się do zyskownego handlu zbożem. Nawet wspominane z taką dumą, nie bez powodów zresztą, zdobycie i okupacja Moskwy stały się epizodem, którego nie umiano ulokować w szerszym planie. Rzeczpospolita żyła przez czas jakiś wielkością swej kultury, zakonserwowanej w ładnym i kuszącym, a poza tym narodowotwórczym sarmatyzmie, który jako idea polska na pewno zasłużył na dobre słowo, a nie tylko połajanki, jako rzekomo skrajnie wsteczny i do tego zbyt konserwatywny. W końcu to chyba jemu zawdzięczamy, że kiedy przyszedł na to czas, Polacy przystąpili do budowania nowej tożsamości. Niemniej polityka za tym żadna nie podążała, a wyrażane przez sarmatów opinie o wyjątkowości szlachty szły w parze z zanikiem instynktu państwowego w ogóle.

Tymczasem na zachodzie formowały się nowe zastępy chętne do kolonizacji wschodu, a nie mogąc tego dokonać w pojedynkę, coraz częściej spoglądały na Moskwę, która chciała przesunąć się właśnie ku zachodowi, mając – o czym się mało wspomina – aspiracje do bycia nowym Rzymem.

Na pewno więc pod bokiem Rzeczpospolitej i na skutek jej zaniedbań narodziła się w Moskwie ideologia uniwersalistyczna. Sprawy obok nas się dziejące zrozumiano, ale za późno i bardzo punktowo.

W kontekście tego zrozumienia czytam dziś książkę, której najbardziej prawdopodobnym autorem jest Tadeusz Kościuszko. Rzecz ukazała się z początkiem XIX wieku, autor zdaje się rozliczać ze swych błędów, do których zalicza zaufanie okazane Prusom w czasie powstania nazywanego jego imieniem. Tytuł owej publikacji jest pytaniem: „Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość?”. W jego opinii oczywiście mogą, ale pod warunkiem zbudowania siły zdolnej do przeciwstawienia się wszystkim zaborcom.

Książka została napisana w określonym czasie i warunkach. Dziś trzeba by ją skonstruować inaczej, ale myśl główna wydaje się całkowicie zasadna.

Przezwyciężenie błędów przeszłości może nastąpić jedynie w oparciu o własne siły. Możemy do tego dodać wariant skierowania przeciwko sobie nawzajem sił nam wrogich, jak rozumował Dmowski przed I wojną światową, a potem dowódcy Narodowych Sił Zbrojnych w czasie konfliktu niemiecko-sowieckiego w trakcie II wojny światowej. Nie można jednak zakładać, że oparcie się na jednej z tych sił wyjdzie nam na dobre, chyba że będzie to działanie wynikające z chwilowej strategii.

Musimy zdać sobie sprawę, że nad naszym miejscem w Europie nie mogą panować obcy, bo się nam historia powtórzy.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Czy historia się powtarza?” znajduje się na s. 20 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Czy historia się powtarza?” na s. 20 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022

Kiedy w 988 r. Włodzimierz Wielki, władca Rusi Kijowskiej, przyjmował chrzest, Moskwa nie istniała nawet w zalążku

Chrzest Włodzimierza Wielkiego, księcia Rusi Kijowskiej | Fot. CC0, Wikipedia

Z racji ugody perejasławskiej Rosja nadal rości sobie pretensje terytorialne do Ukrainy i podobnie jak pod panowaniem księcia moskiewskiego Iwana Kality (lata 1325–1340), nadal „zbiera ziemie ruskie”.

s. Katarzyna Purska USJK

(…) Prof. Andrzej Nowak postrzega trwający właśnie konflikt jako spór w istocie swej polityczny, gdyż rozgrywa się o dziedzictwo pierwszego państwa Słowian wschodnich – Rusi Kijowskiej. Do innego wniosku prowadzi nas teoria cywilizacji prof. Feliksa Konecznego. Jedną z cywilizacji, które wyodrębnił i opisał ten uczony, jest cywilizacja turańska. Wytworzyła się ona w przeważającej części rozległych obszarów północnej Azji i miała wpływ nie tylko na Daleki Wschód, ale także na kraje Europy Wschodniej. Przywędrowała do nas wraz z Mongołami, którzy wnieśli do umysłów i serc ludzkich przekonanie, że najważniejszym czynnikiem w historii jest siła fizyczna, która ma rozstrzygać wszelkie spory i kierować całym życiem ludzkim. Tam, gdzie panuje cywilizacja turańska, nie mogą istnieć wolni obywatele. Muszą to być zniewoleni poddani, którzy ślepo czczą wodza i są mu bezgranicznie posłuszni. Władza w cywilizacji turańskiej jest w zasadzie „bezetyczna”. Koncentruje się wokół osoby wodza, który jest „półbogiem”, panem życia i śmierci.

Według teorii prof. Konecznego, dwie odrębne cywilizacje nie mogą istnieć obok siebie. Musi dojść do konfliktu między nimi. Czy wobec tego aktualnie trwającą wojnę pomiędzy Rosją pod władzą Putina a Ukrainą można by odczytać jako walkę pomiędzy cywilizacją turańską, której reprezentantem jest Rosją, a cywilizacją bizantyjską, do której odwołuje się współczesna Ukraina?

Skoro, jak uważa profesor Andrzej Nowak, konflikt pomiędzy tymi dwoma narodami dotyczy dziedzictwa Rusi Kijowskiej, zatem jego korzenie sięgają okresu średniowiecza. Czy jednak Ruś Kijowską można traktować jako dziedzictwo kulturowe i początek państwowości ukraińskiej? Problem w tym, że odwoływanie się do tradycji Rusi Kijowskiej wydaje się problematyczne zarówno w odniesieniu do Ukrainy, jak i Rosji.

Jeszcze do niedawna na Zachodzie Ukraińcy jako naród byli niemal nieznani i traktowani jako część Rosji, a język ukraiński uznawano za dialekt rosyjskiego. Obecnie cały świat dowiedział się, że Ukraina nie jest częścią Rosji, choć nadal uparcie przeczy temu prezydent Władimir Władimirowicz Putin.

Dzisiaj, kiedy słowo ‘Ukraina’ znajduje się na ustach niemal całego świata, sądzę, że warto zapytać, jak ewoluowało to określenie na przestrzeni dziejów i jak zmieniało się jego znaczenie?

Najpierw pojawiło się ono jako oznaczenie pogranicza, czyli miejsca na skraju, na „krajnach”, albo „u kraja”. Za czasów dynastii Jagiellońskiej słowo ‘Ukraina’ nie było odnoszone do całości terytorium państwowego obecnej Ukrainy, ale jedynie do jej fragmentu znajdującego się na pograniczu Rzeczypospolitej, Wielkiego Księstwa Moskiewskiego oraz terenów zdominowanych przez Tatarów i Turków. Kiedy w XVII wieku osłabło władztwo Rzeczypospolitej nad tamtejszymi ziemiami, pojęcie to było odnoszone głównie do ówczesnych województw kijowskiego i bracławskiego, a także do części Podola, czyli terenów, które obecnie znajdują się w centrum państwa ukraińskiego. Nie używano go jednak w stosunku do pozostałych obszarów współczesnej Ukrainy. Aż do XIX wieku Ukraińcy byli nazywani Rusinami, a z państwowością Ukrainy mamy do czynienia dopiero w roku 1917, gdy została utworzona Ukraińska Rada Centralna, która 22 stycznia 1918 r. proklamowała niepodległość Ukrainy. Tak więc proces kształtowania Ukrainy, jej państwowości, narodu i języka był długi i być może zakończył się dopiero w XX wieku.

Trzeba również pamiętać, że Ukraina zawsze kształtowała się w opozycji do Rosji i rosyjskości.

Mówiąc o kształtowaniu się ukraińskości, nie możemy zapominać o kluczowej roli, jaką odegrała jej kultura, także kultura ludowa. Oparciem dla budowania tożsamości ukraińskiej była Cerkiew prawosławna, a później również Kościół greckokatolicki, który stanowił ważny filar jej ambicji narodowo-niepodległościowych. Duża część terenów zajmowanych obecnie przez Ukrainę należała kiedyś do Rusi Kijowskiej, której dzieje sięgają VI/VII wieku, a początek chrześcijaństwa w tym państwie datuje się od X wieku.

W ukraińskich podręcznikach historia Ukrainy zaczyna się w momencie chrztu Rusi, podczas gdy Rosjanie twierdzą, że to oni są spadkobiercami kijowskich kniaziów. Jakie to ma znaczenie dla zrozumienia trwającego konfliktu zbrojnego?

Stepowe tereny Ukrainy stanowiły przez długi czas obszar bez stałego osadnictwa i były miejscem przebywania różnych ludów koczowniczych. Około połowy pierwszego tysiąclecia naszej ery na tych ziemiach, które były już zasiedlone przez ludy słowiańskie, pojawili się pochodzący ze Skandynawii Waregowie, z których wywodziła się dynastia Rurykowiczów. Ruryk, władca Waregów, przypłynął na Ruś w końcu IX wieku i stał się założycielem państwa ze stolicą w Nowogrodzie.

Jego następca, Oleg Mądry, w 882 roku zaatakował Kijów i Kaganat Chazarów, podbił wiele plemion wschodniosłowiańskich, następnie doprowadził do zjednoczenia północnych i południowych księstw ruskich (wareskich) i na koniec przeniósł stolicę swego państwa z Nowogrodu Wielkiego do Kijowa. Jego następcy utrzymywali dobre stosunki z Bizancjum i zapewne dlatego Ruś Kijowska stamtąd przyjęła chrzest. Ówczesny władca Księstwa Kijowskiego – Włodzimierz I Wielki przyjął chrzest w roku 988, najpierw sam wraz ze swoją rodziną, a następnie zostali ochrzczeni jego poddani. Ruś pod panowaniem Włodzimierza przeżywała okres świetności, a rok 988 stanowił ukoronowanie długotrwałego i złożonego procesu rozszerzania się chrześcijaństwa na te ziemie.

Po śmierci Włodzimierza nastały walki o tron, które stały się powodem interwencji militarnej polskiego władcy – Bolesława Chrobrego, który wskutek zwycięskiej wyprawy wojennej w roku 1018, zajął Kijów i zdobył Grody Czerwieńskie. Ten sukces militarny nie przyniósł Polsce długotrwałych owoców. Zwycięzcą rozgrywki okazał się Jarosław I Mądry, który w roku 1019 wstąpił na tron jako książę kijowski. Od niego bierze początek potęga państwa znanego jako Wielkie Księstwo Kijowskie.

Zgodnie z testamentem Jarosława I, po jego śmierci, która nastąpiła w 1054 r., dokonał się podział ziem księstwa pomiędzy jego synów. Od tego czasu rozpoczął się kilkuwiekowy okres rozbicia dzielnicowego Rusi: na północy powstała Republika Nowogrodzka (1136–1478), na południu Księstwo Halickie-Włodzimierskie, na terenie dzisiejszej Białorusi – Księstwo Połockie, zaś w centralnym obszarze – Księstwo Kijowskie, Smoleńskie i Turowskie. W roku 1069 Kijów ponownie stał się celem zbrojnej interwencji polskiej i został zdobyty przez wojska króla Bolesława II Śmiałego.

W 1227 r. Ruś najechali Mongołowie, którzy pod wodzą Batu-Chana opanowali i zhołdowali te ziemie. Odtąd chan tatarski zatwierdzał każdego władcę na ziemiach ruskich. Wolne pozostały tylko tereny Białorusi, bogaty Nowogród zaś był zmuszony płacić daninę w skórkach sobolich. Był to okres zahamowania rozwoju Rusi Kijowskiej.

W miarę jak rosło w siłę Wielkie Księstwo Litewskie, tereny Rusi stawały się przedmiotem rywalizacji z Królestwem Polskim. W XIV wieku, za czasów panowania królowej Jadwigi, ziemie te zostały podzielone. Wielkie Księstwo Litewskie zatrzymało Wołyń i Podole Kamienieckie. Reszta przyłączonych ziem przypadła Koronie. Król Polski przyjął wówczas tytuł księcia Rusi, powołując się na prawo Kazimierza Wielkiego jako spadkobiercy książąt halickich.

Warto zauważyć, że tereny współczesnej Ukrainy stały się częścią Rzeczypospolitej bez żadnej agresji, jedynie w wyniku procesów unijnych. Tamtejsza elita stawała się częścią polskiej elity, uczestniczyła w dorobku polskiego parlamentaryzmu i stawała się z czasem również polską elitą. Wielkie rody ruskie polonizowały się, podczas gdy polscy chłopi mieszkający na ziemiach ruskich z kolei się rutenizowali.

Mieszkańców tych ziem łączyła w jakby jeden organizm podległość wspólnemu prawu i swobody. Niestety w ciągu długo trwającej wspólnej historii było też wiele wzajemnej krzywdy i wrogości. Szczególnie dramatyczny charakter przybrały stosunki polsko-ruskie w XVII wieku. Wówczas to doszło w 1648 roku do powstania Kozaków zaporoskich pod wodzą Bohdana Chmielnickiego przeciwko Rzeczpospolitej.

Kozacy jako społeczność zamieszkująca południowo-wschodnie Kresy Rzeczypospolitej wyodrębnili się w okresie krwawych najazdów tatarskich. Okrucieństwo, jakim wykazywali się wówczas, do dziś budzi grozę i przerażenie, czego materialnym dowodem jest spoczywające w kościele jezuitów w Warszawie ciało św. Andrzeja Boboli. Niewątpliwie Kozacy zaporoscy w kaźniach dokonywanych na katolickich kapłanach i szlachcie polskiej wzorowali się na Tatarach. Niewiele było w tym z kultury chrześcijańskiej. Okrucieństwo rodzi okrucieństwo. Podobne metody stosował wobec nich wojewoda ruski i dowódca wojsk koronnych – Jeremi Wiśniowiecki, stając się przez to postrachem Kozaków.

18 stycznia 1654 r. Bohdan Chmielnicki wraz ze starszyzną kozacką zawarł w Perejasławiu ugodę z carem Rosji Aleksym I i złożył mu przysięgę wierności. W zamyśle kozackiego hetmana miała ona być sojuszem wymierzonym w Rzeczpospolitą, ale ostatecznie stała się pretekstem do wojny Rosji z państwem polsko-litewskim. Hetman Chmielnicki (notabene dziś jeden z bohaterów Ukrainy) poddał się pod protektorat cara w nadziei zdobycia dla siebie pełnej władzy.

W rezultacie „opieki”, którą car otoczył Kozaków, Rosja zagarnęła zadnieprzańską połowę Ukrainy. Ten podział jest do dziś aktualny zarówno terytorialnie, jak i kulturowo.

Z racji ugody perejasławskiej Rosja nadal rości sobie pretensje terytorialne do Ukrainy i podobnie jak pod panowaniem księcia moskiewskiego Iwana Kality (lata 1325–1340), nadal „zbiera ziemie ruskie”. Przypisuje też sobie dziejową misję zjednoczenia „Małorusów” z Rosjanami.

Władimir Putin – obecny prezydent Rosji, powołując się na tę tradycję, „zbiera ziemie ruskie” w imię świętego prawosławia i oskarża Ukrainę, że zawłaszczyła przynależną Rosjanom tradycję Wielkiego Księstwa Kijowskiego. Właśnie w tym celu usiłuje zaprezentować się Rosjanom, Białorusinom i Ukraińcom jako człowiek „szczególnej wiary”. Pomija jednak milczeniem fakt, że w czasie, kiedy Ruś Kijowska przyjmowała chrzest, obecna stolica Rosji nie istniała nawet w zalążku (jest wspominana w kronikach jako skromna mieścina dopiero od 1147 r.), Księstwo Moskiewskie zaś jeszcze w XII wieku stanowiło maleńką enklawę wokół samej tylko Moskwy. (…)

Cały artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Przybywa jeździec na ognistym koniu?” znajduje się na s. 8–9 majowego „Kuriera WNET” nr 95/2022.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Przybywa jeździec na ognistym koniu?” na s. 8–9 majowego „Kuriera WNET” nr 95/2022

B9 – Urszula Doroszewska: na Litwie odradza się duch Rzeczpospolitej, duch Wielkiego Księstwa Litewskiego

Wilno, Katedra / Fot. Luiza Komorowska

Polska ambasador na Liwie tłumaczy, jakie czynniki wpływają na poprawę relacji polsko – litewskich. Wyjaśnia, w których dziedzinach polityki i gospodarki oba kraje współpracują najmocniej.

Urszula Doroszewska porusza temat stosunków polsko – litewskich. Podkreśla, że w kluczowych obecnie obszarach, czyli energetyce i wojskowości, wyglądają one dobrze od dłuższego czasu.

Wielkim sukcesem było z pewnością otwarcie w maju interkonektora gazowego łączącego Polskę i Litwę. To efekt dalekowzrocznej polityki śp. Lecha Kaczyńskiego i współpracy ministrów obu stron.

Czytaj także:

B9 – Dainius Kreivys: Litwa nie kupuje od Rosji żadnych surowców energetycznych. Nie finansujemy wojny na Ukrainie

Zmieniające się na lepsze relacje polsko – litewskie są też efektem zmieniającej się mentalności naszych sąsiadów. Coraz entuzjastyczniej świętują oni np. rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja.

Litwa odrzuciła narrację, że w czasach I Rzeczpospolitej była podporządkowana Polsce. Litwini patrzą teraz zupełnie inaczej na naszą wspólną przeszłość.

Oba kraje współpracują więc coraz mocniej ze sobą. Widać to np. w działaniach podejmowanych na rzecz pomocy Ukrainie. Polska ambasador podkreśla, że zarówno Polska, jak i Litwa, w podobny sposób zapatrują się na konflikt na wschodzie.

K.B.

Prof. Nowak: mentalność narodu rosyjskiego można wyrazić słowami: niech będę niewolnikiem, ale niewolnikiem cara świata

Historyk i sowietolog przybliża profil psychologiczny narodu rosyjskiego. Zastanawia się, czy jest możliwa jego przemiana. Mówi też o skażeniu marksizmem elit brukselskich.

Prof. Andrzej Nowak stara się opisać mentalność narodu rosyjskiego. Jego zdaniem mieszanka poddaństwa i despotyzmu obecna w każdym narodzie w Rosji jest szczególnie silna.

Duża część historii Rosji to połączenie tych dwóch czynników. Szczególnie mocno uwidoczniły się one w czasach komunizmu, sławionych dziś przez Władimira Putina.

Historyk uważa, że zmiana na stanowisku prezydenta Federacji Rosyjskiej nie będzie korzystna ani dla Ukrainy, ani dla Polski. Jedyną prawdziwą odnowę Rosji może przynieść nowy system polityczny.

Czytaj także:

Ryszard Czarnecki: Putin przekabacił Macrona, tak jak wcześniej Berlusconiego czy Merkel

Nowy, dobry car z KGB przyniesie pozorną zmianę. Niemcy i Francja zyskają pretekst do wznowienia prowadzenia interesów z Moskwą. Należałoby zmienić cały system, ale by to uczynić należałoby chyba zorganizować wyprawę na Moskwę.

Gość Radia Wnet zwraca też uwagę, że część elit brukselskich, jak np. Frans Timmermans, przesiąknięta w pewnym stopniu jest komunistycznym myśleniem. Chcą budować nowy, wspaniały świat nie licząc się z kosztami.

Zachód wymyśla wspaniałą wizję przyszłości, a ofiary i wyrzeczenia służące jej realizacji ma ponosić zacofana w jego oczach Europa wschodnia.

K.B.

Marek Jakubiak: nie ma wątpliwości, że Polska, Litwa i Ukraina to jedna rodzina

Marek Jakubiak / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Prezes Federacji dla Rzeczpospolitej komentuje wojnę na Ukrainie. Mówi też o stosunkach polsko – ukraińskich.

Marek Jakubiak mówi krokach jakie powinien podjąć rząd Polski, aby przygotować naszą Ojczyznę do ewentualnej wojny. Jego zdaniem kluczowe może być przeszkolenie wojskowe zwykłych mieszkańców.

Prezes Federacji dla Rzeczpospolitej zwraca tez uwagę na stosunki między Polakami i Ukraińcami. Jego zdaniem nasi wschodni sąsiedzi zmienili do nas podejście.

Ukraińcy z pewnością mieli przekonanie, że jadą do swoich sióstr i braci. Gdyby nie działania prezydenta Dudy i premiera Morawieckiego, to Ukrainy by już nie było.

K.B.

Klaudiusz Wesołek: Idea Międzymorza pod zaborami i na emigracji

Seria felietonów Klaudiusza Wesołka, dotycząca historii idei Międzymorza na portalu wnet.fm w każdy wtorek.

Współczesna koncepcja Międzymorza zaczęła rodzić się w XIX wieku pod zaborami, a także na emigracji. Powstanie Listopadowe objęło głównie „kongresowe” Królestwo Polskie i tylko w niewielkim stopniu objęło Litwę i Ruś. Na emigracji po Powstaniu Listopadowym, idea odnowienia wspólnoty polsko-litewskiej była popierana przez Księcia Adama Jerzego Czartoryskiego, działacza politycznego stojącego na czele konserwatywnego Hôtelu Lambert w Paryżu.Czartoryski aspirował do odtworzenia dawnej Rzeczypospolitej – polsko-litewskiej wspólnoty sfederowanej z Czechami, Słowacją, Węgrami, Rumunią i wszystkimi Słowianami południowymi. Według niego,  Polska mogłaby mediować w konfliktach między Węgrami i Słowianami.

Wielu Polaków wsparło powstanie na Węgrzech w 1848 r. za co Węgrzy byli bardzo wdzięczni, ale nie nawiązywali do dawnej wieloetnicznej Korony Świętego Stefana, tylko chcieli budować madziarskie państwo etniczne, choć w historycznych granicach. W 1867 Cesarstwo Austriackie stało się dwuczłonową monarchią austro-wegierską. W części austriackiej poszczególne ziemie otrzymywały autonomię,  a arcyksiążę Ferdynand Habsburg pracował ze swoimi słowackimi i rumuńskimi współpracownikami nad planami federalizacji monarchii.

Niestety Madziarzy w swojej części, odwrotnie niż Austriacy, wprowadzali centralizm i madziaryzację. Wspierali ich w tym Niemcy – ci „pruscy”, z Berlina. W związku z tym idea Międzymorza, na południowej flance, upadła.

Czytaj też:

Klaudiusz Wesołek: Międzymorze Jagiellońskie czy Jagiełłowe?

Pod zaborem rosyjskim, bardzo ważna dla idei Międzymorza była Manifestacja Jedności Rzeczypospolitej Obojga Narodów w Horodle – w dniu 10 października 1861 r. na fali ówczesnych nastrojów politycznych w Królestwie Polskim, pod Horodłem odbyła się ogromna jak na owe czasy 10 tys. manifestacja ludności rozmaitych stanów i wyznań i narodowości przybyłej tu z różnych części Rzeczypospolitej, dla uczczenia  rocznicy Unii Horodelskiej. Zadeklarowano tam wolę odbudowy dawnej Rzeczypospolitej na zasadach federacyjnych.

Dwa lata później wybuchło Powstanie Styczniowe, które nie bez powodu odbyło się pod sztandarem trzech krajów Rzeczypospolitej – na jednym herbie polski Orzeł, litewsko-białoruska Pogoń i Archanioł Michał, symbolizujący Ruś-Ukrainę. Do powstania walnie przyłączyli się Białorusini (wtedy jeszcze nazywający się Litwinami). Wincenty Konstanty Kalinowski pociągnął za sobą nawet białoruskich chłopów. Ich udział w powstaniu (do dziś nazywanym przez Białorusinów Powstaniem Kalinowskiego) był chyba większy niż chłopów polskich. Do powstania przyłączyło się wielu przedstawicieli ukraińskiej szlachty i inteligencji, ale chłopi ukraińscy do powstania odnieśli się chłodno a niektórzy nawet wrogo. Podobnie było z etnicznymi Litwinami. Klęska powstania i rozwój nacjonalizmów spowodował, że koncepcja Międzymorza została na jakiś czas zapomniana.

Klaudiusz Wesołek

Aleksy Dzikawicki: 80 proc. Białorusinów ma do Polaków dobry stosunek, a 60 proc. do państwa jako takiego

Aleksy Dzikawicki o Dniu Wolności na Białorusi, represjach władz wobec Białorusinów i Polaków oraz o pamięci o wspólnym dziedzictwie RON.

Aleksy Dzikawicki donosi, że w przypadającą na 25 marca rocznicę ogłoszenia niepodległości przez Białoruską Republikę Ludową nie było masowych protestów. Białorusini spodziewali się przygotowania aparatu represji. W dużych miastach na ulicach było wojsko.

Tylko w Mińsku zatrzymano 170 osób.

Dziennikarz mówi także o procederze nagonki na Polskę przez rząd Aleksandra Łukaszenki. Mniejszość polska jest przez reżim prześladowana.

Nigdy coś takiego nie miało miejsca na Białorusi. To już totalny terror.

Jak mówi wicenaczelny telewizji Biełsat, białoruska głowa państwa aresztuje ludzi, aby kupczyć ich uwolnieniem w rozmowach z Zachodem.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Prof. Polak: Pisząc biografię hetmana Żółkiewskiego przez rok pracowałem w szwedzkich archiwach. To nasz wielki bohater

Historyk, prof. Wojciech Polak opowiada o swojej najnowszej książce, w której opisał biografię hetmana Stanisława Żółkiewskiego. Historyk przez rok pracował Archiwum Państwowym w Sztokholmie.


Przewodniczący Kolegium IPN, prof. Wojciech Polak opowiada o swojej najnowszej książce poświęconej hetmanowi Stanisławowi Żółkiewskiemu i zaznacza, że historyczne postacie zasłużone dla polskiej historii, powinny funkcjonować w naszym przekazie i życiu na co dzień. Postać hetmana Żółkiewskiego była historyczną „białą plamą” w okresie PRL:

To wielki nasz bohater narodowy, wielki hetman, który poświęcił dla ojczyzny wszystko, nawet swoje życie. Postać trochę już dzisiaj zapomniana (…) W okresie PRLu pisanie o relacjach polsko-moskiewskich, które wiążą się z osobą Stanisława Żółkiewskiego były czymś nie na miejscu. Cenzura niechętnie patrzyła na podejmowanie tych tematów.

Profesor Polak wskazuje, że pracował na materiałach archiwalnych, które przywiózł ze Sztokholmu. Część z dokumentów Szwedzi zwrócili Polsce po traktacie oliwskim, ale wielu z nich nie oddali, dlatego też historyk musiał pracować przez blisko rok w Archiwum Państwowym w Sztokholmie.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.