Walki o utrzymanie Rzeczpospolitej Iwonickiej podczas „operacji dukielskiej”. Próby wspólnej walki z Armią Czerwoną

8 dni trwały zacięte walki, a Niemcy dla uzyskania lepszej widoczności na przedpolu, we wtorek 12 września, po wysiedleniu ze strefy przyfrontowej wszystkich mieszkańców, spalili 38 budynków.

Stanisław Orzeł

Kiedy front zatrzymał się na Wisłoku, dowództwo obrony Rzeczpospolitej Iwonickiej „chciało porozumieć się z Armią Czerwoną celem wspólnego przerwania obrony niemieckiej. W tym celu konno pojechała delegacja naszego oddziału za Wisłok do stanowisk sowieckich. Mieli szczęście, że wrócili cało.

Po tej wizycie został rozbrojony sowiecki pluton, ponieważ uciekł z pola walki, pozostawiając broń. Żołnierzy sowieckich ze zdemobilizowanego plutonu ukryli gospodarze z Lubatowej” (M. Murman [w:] L. Such, Wspomnienia z akcji „Burza” w Iwoniczu, s. 175–176). Doszło do tego na biwaku w Jasionce, 12 sierpnia. Następnego dnia, 13 sierpnia ok. 10 rano w Lubatowej za kościołem znaczny oddział niemiecki z autem pancernym na czele zaatakował powyżej mostu oddział partyzancki rozlokowany na sąsiednim wzgórzu. Partyzanci, mimo przewagi Niemców, bronią maszynową i granatami zmusili ich do ucieczki. Unieruchomione auto pancerne spalono. Jednak z meldunków zwiadowców wynikało, że Niemcy nadal zamierzają opanować Lubatową większymi siłami. (…)

W tym czasie pojawiła się z wizytą „delegacja wojska słowackiego w składzie dwu oficerów (major i kapitan) oraz pięciu żołnierzy. Jako prezent dostarczyli dwa furgony z bronią, amunicją i granatami.

Formalnie Słowacy wciąż byli sojusznikami Niemiec, ale „czując pismo nosem”, szykowali się do zmiany frontu. Oficerowie odbyli kilkugodzinne rozmowy z „Pikiem” i pod wieczór, mocno rozweseleni bimbrem, odjechali w stronę Dukli” (R. Sługocki, jw., s. 25). Trzeba pamiętać, że wówczas trwały na Słowacji przygotowania do powstania w związku z wkroczeniem Wehrmachtu na jej teren i w nadziei na szybką ofensywę Armii Czerwonej. W efekcie „29 sierpnia o godzinie 20.00 podpułkownik Ján Golian (szef sztabu generalnego wojsk lądowych armii słowackiej, a jednocześnie dowódca konspiracyjnego Centrum Wojskowego na Słowacji) wydał wszystkim jednostkom armii słowackiej umówiony sygnał do rozpoczęcia antynazistowskiego powstania rozkazem »zacznijcie wypędzanie«”. (…)

Podczas gdy na początku września trwały potyczki partyzantów z mniejszymi lub większymi oddziałami niemieckimi na przedpolach Lubatowej, 9 września 1944 r., idąc na pomoc gasnącemu powstaniu antyfaszystowskiemu na Słowacji, Front Ukraiński Armii Czerwonej przystąpił do tzw. operacji dukielskiej – krwawej bitwy o Przełęcz Dukielską, która miała otworzyć drogę.

Iwonicz stał się wówczas miejscowością frontową. Tego samego 9 września w sobotę wieczorem spod Krosna wkroczył do Iwonicza znaczny oddział Wehrmachtu, który zajął kwatery w wielu budynkach prywatnych.

Niemcy przyprowadzili i przywieźli z sobą około 100 jeńców sowieckich, wziętych do niewoli podczas walk o Krosno. Siedemnastu ciężko rannych umieścili w stodole domu Ludwika Zygmunta i po jednodobowym wypoczynku wymaszerowali z Iwonicza w godzinach popołudniowych, zostawiając owych ciężko rannych bez żadnej opieki lekarskiej.

W efekcie dwóch zmarło w nocy z niedzieli na poniedziałek. W poniedziałek 11 września pozostałych ciężko rannych jeńców, dzięki pomocy mieszkańców Iwonicza, sanitariusze z oddziału partyzanckiego broniącego Rzeczpospolitej Iwonickiej przewieźli furmankami do AK-owskiego szpitala w byłym sanatorium Sanato, pod opiekę dr. mjr. J. Aleksiewicza. (…)

Ostatnia potyczka partyzantów z Niemcami na terenie Iwonicza Zdroju miała miejsce 19 września. W. Murdzek wspominał: „Stałem na posterunku (…) nieopodal dużego drzewa o wydrążonym wewnątrz pniu. Właśnie w tym drzewie urządził sobie punkt obserwacyjny jeden z naszych (…) pochodzący z Krakowa, o pseudonimie Kurierek. Przez wydrążony otwór w pniu drzewa obserwował przedpole, będąc (…) niezauważalny. W pewnej chwili (…) coś zauważył, bo przywołał mnie i polecił podejść bliżej siatki ogrodzenia Excelsioru. Wybrałem sobie za cel krzak bujnej leszczyny i kiedy doszedłem do niego, zobaczyłem, że z drugiej strony stoi Niemiec. Natychmiast krzyknął do mnie „Hande hoch!”. Nie namyślając się (…), puściłem do niego serię z mojego stena i Niemiec padł na miejscu. (…) Rozpętała się bezładna strzelanina z obu stron, po czym Niemcy ustąpili, bojąc się wejść do lasu.

Do końca dnia przeczekaliśmy w lesie. Następnego dnia, tj. 20. 09. 1944 r. rano, oddział iwonickiego zgrupowania partyzanckiego Iwo został rozwiązany [ostatecznie – S.O.]. Wcześniej ukryliśmy broń i inne materiały, (…) zakopując je w ziemi w wiadomych miejscach. Zaczęliśmy schodzić z lasu w kierunku Uzdrowiska. W rejonie Turkówki spotkaliśmy pierwsze rosyjskie czołgi, jadące od wsi Bałucianka i Wólka” (W. Murdzek, jw., s. 166–168). W tym czasie podczas rozminowywania dla czołgów sowieckich drogi z Klimkówki do Iwonicza-Uzdrowiska zginęli śmiercią bohaterską dowódcy partyzantów: por. „Boruta” i zastępca rannego por. „Pika”, plut. Stanisław Klar „Bob”…

W takich okolicznościach Rzeczpospolita Iwonicka dotrwała do chwili ucieczki Niemców i wkroczenia Armii Czerwonej. Rabunek budynków i urządzeń sanatoryjnych, który wówczas nastąpił, powstrzymała interwencja dr. J. Aleksiewicza u dowódcy rosyjskiego i przypomnienie o rannych, których uratował w swoim Sanato.

Nie powstrzymało to jednak aresztowań wśród żołnierzy AK, wywózki w głąb Rosji i śmierci wielu bohaterów Rzeczpospolitej Iwonickiej (m.in. por. „Pika”) już w „wyzwolonej” ojczyźnie…

Materiały źródłowe, w tym fotografie, zostały udostępnione przez Stowarzyszeniu Przyjaciół Iwonicza-Zdroju.

Całe opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (V)” znajduje się na s. 10 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka. (V)” na s. 10 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Rzeczpospolita Iwonicka – sierpniowe boje 1944 roku. Ostatnie starcia z Niemcami przed utworzeniem cząstki wolnej Polski

Czekaliśmy, aż Niemcy podejdą tak blisko, że mogłem odczytać napis „Gott mit uns” na klamrze pasa żołnierza, do którego mierzyłem. Widziałem wyraźnie pod czapką jego bladą twarz z zaciśniętymi ustami.

Stanisław Orzeł (opracowanie)

Ze wspomnień A. Giergiel ps. Iwonka wynika, że główna bitwa rozegrała się na górze Winiarskiej. Partyzanci byli przygotowani do oporu, lecz nie dorównując Niemcom liczebnością i uzbrojeniem, musieli opuścić swoje pozycje i chronić się w lesie. Niemcy nie lubili walczyć w lesie, wkrótce więc wycofali się w kierunku głównego traktu ucieczki.

Przebieg tych walk był dramatyczny: następnego dnia po ataku czołgów, 9 sierpnia około szesnastej centrum Uzdrowiska zaatakował frontalnie od wsi Klimkówka i z Iwonicza-Wsi oddział Wehrmachtu.

Posterunki partyzanckie wycofały się, a Niemcy, nie napotykając oporu, dotarli do pensjonatu Zofiówka. Stamtąd zaatakowali partyzantów grupujących się na wysokości szpitala Sanato. Drugi atak nastąpił od wsi Klimkówka przez górę Glorietta. Tam pozycji nie utrzymał partyzancki pluton złożony z sowieckich uciekinierów obozu jenieckiego pod Rymanowem: pozostawiając broń na stanowiskach, uciekli do Stefanowej Doliny. Jednak w tym czasie zaczęło się kontrnatarcie partyzantów oddziału Pika i grupy żandarmerii Rzeczpospolitej Iwonickiej pod dowództwem sierż. Lambora.

Tak tę walkę w obronie Iwonicza-Zdroju zrelacjonował jej bezpośredni uczestnik R. Sługocki: Schodziłem z kolejnej warty, ciesząc się myślą o ciepłym posiłku, kubku kawy i o wyciągnięciu się na sienniku po 6-godzinnej „stójce” za drzewem przy drodze do Bełkotki. Właśnie mijałem Belweder, kiedy nagle padł pojedynczy wystrzał, a po chwili rozjazgotały się serie automatów i karabinów maszynowych oraz wybuchy granatów. Przycupnąłem za drzewem z bronią gotową do strzału. Z daleka poznałem kilku chłopców z mojego plutonu, którzy się wycofywali. Usłyszałem za sobą szybkie kroki kogoś zbiegającego po schodach z werandy Belwederu. Koło mnie pojawiła się drobna postać mecenasa Lambora. – Nie ruszaj się! Minął mnie z pistoletem w dłoni, biegnąc w stronę zbliżających się postaci krzycząc: – Stać, bo was wystrzelam! Uciekający rozbiegli się po obu stronach drogi, kryjąc się za drzewami. Lambor też skoczył w bok, nie przestając krzyczeć: – Ani kroku wstecz! Stać! Obok mnie wyskoczył Zbyszek z automatem. – Niemcy idą od Klimkówki, Ruskie się cofają! – wołał. – Niech się Pik nimi zajmie! – krzyknął Lambor. – My tu mamy swoją robotę. Idziesz z nami? Naprzód, biegiem!

Biegłem za Lamborem wraz z grupą chyba ośmiu chłopaków uzbrojonych w karabiny i Zbyszek z automatem. Tymczasem w odległości ok. 200 m pojawiło się kilku Niemców i na czarno ubranych Ukraińców schodzących z góry Winiarskiej. Posuwali się ostrożnie skokami od drzewa do drzewa po obu stronach drogi do Zofiówki. Lambor wskazał nam ręką miejsce, gdzie mieliśmy zająć pozycje. – Kryć się! Podpuścimy ich. Każdy wybiera swojego – powiedział. – Ogień otworzyć dopiero po mnie. I ani kroku bez rozkazu. A jak mi który zacznie uciekać, to go pierwszy zastrzelę! Czekaliśmy, aż Niemcy podejdą na niecałe trzydzieści metrów. Tak blisko, że mogłem odczytać napis „Gott mit uns” na klamrze pasa żołnierza, do którego mierzyłem. Denerwowałem się. Widziałem wyraźnie pod czapką jego bladą twarz z zaciśniętymi ustami. Tuż nad uchem usłyszałem wystrzał z pistoletu Lambora i pociągnąłem za cyngiel. Poczułem „kopnięcie” w ramię. „Mój” Niemiec pochylił się do przodu, zmiękły pod nim nogi, upadł na prawy bok, a później obrócił się na wznak i znieruchomiał. Przeładowałem broń i już nie celując strzeliłem dwukrotnie w grupkę uciekających. Po naszej salwie padło dwu Niemców i czterech Ukraińców. Oficera, który prowadził oddział, zastrzelił Zbyszek. Jego automat siekł teraz seriami po Niemcach i Ukraińcach. Za nimi pędził Lambor, strzelając w biegu, a za nim Zbyszek i reszta chłopaków. Zatrzymałem się przy zabitym przeze mnie Niemcu (…) zdjąłem mu pas z ładownicami i karabin mauser. Wsunąłem pod schody Belwederu i popędziłem za innymi. Dogoniłem ich dopiero koło poczty. Było nas teraz ponad dwudziestu, bo dołączyło do nas jeszcze paru chłopaków, którzy zadekowali się w sanatorium Barbara przed Niemcami, a widząc, że uciekają, wyszli z kryjówki i dołączyli do nas.

Lambor podzielił nas na trzy grupy: jednej – pod dowództwem Zbyszka, kazał ścigać Niemców wycofujących się skrajem Winiarskiej w kierunku Insbachu. Z drugą grupą, w której znalazłem się i ja, postanowił przekonać się, co się dzieje na drodze do Klimkówki, której bronił pluton Sowietów. Dwóm chłopakom polecił odszukać Pika, a po drodze zabrać broń zabitym Niemcom i zorganizować ich pochówek w lesie. (…) W dalszym ciągu zewsząd rozlegał się huk wystrzałów. Przebiegliśmy między domami Leonia i Małgorzata, obok leśniczówki przeskoczyliśmy potok i za drogą do kaplicy zaczęliśmy wspinać się szeroką ścieżką skrajem lasu w stronę Klimkówki. Uskoczyliśmy w bok za drzewa, kiedy usłyszeliśmy trzask łamanych gałęzi. Z góry biegli Sowieci z naszego oddziału. Niektórzy bez broni.

Lambor wyskoczył zza drzewa na środek ścieżki, wystrzelił w górę kilka razy i krzyknął: – Stój! Ale oni się nie zatrzymali. Jeden z nich wpadł na Lambora i przewrócił go, krzycząc: – Giermańcy nastupajut! Lambor wstał, otrzepał się z kurzu, podniósł z ziemi pistolet i zakomenderował: – Idziemy! Biegliśmy pod górę, a wokół nas świszczały kule i odłamki granatów, odłupując korę z drzew. To był szaleńczy, nieprzytomny bieg. (…)

Przez rzedniejące drzewa widać było zbliżających się Niemców. A była ich cała chmara. Lambor dał znak, abyśmy rozstawili się za drzewami. Przykucnąłem i zaczęliśmy strzelać, ale Niemcy podpełzali, skryci w nieckach terenu. Z tyłu za pagórkiem bił w naszą stronę granatnik, na szczęście niecelnie. O niecałe dwadzieścia metrów od nas leżał w wykopie porzucony przez Sowietów karabin maszynowy oraz taśmy z nabojami. – Ty i ty – pokazał Lambor na mnie i stojącego za drzewem chłopaka – podczołgajcie się i zabierzcie to. Nie miałem doświadczenia w czołganiu, uniosłem głowę i tyłek zbyt wysoko, zamiast się czołgać, szedłem na czworakach. – Chowaj dupę! – krzyczał Lambor – bo ci ją szwaby nafaszerują ołowiem! Niemcy zauważyli nas i wzmogli ogień, jednakże zdążyliśmy ukryć się w wykopie. Ten, z którym pełzłem po karabin i taśmy, to był chłopak ze wsi – „Józek”. Pracowałem z nim krótko na kopalni Elżbieta II (…). – Czekaj – powiedział – spróbuję postrzelać. Otworzył pokrywę zamka, aby ustawić taśmę. – Znajdź czystą, niezapiaszczoną taśmę. Wyjąłem nową z pojemnika i podałem mu. – Trzymaj – powiedział – żeby się nie zapiaszczyła. Trzasnęła pokrywa zamka. – Wracać, brać karabin i wycofać się! – krzyczał Lambor. Józek wysunął lufę w stronę Niemców, nacisnął spust i karabin zaterkotał. Seria poszła po polu, które zapełniło się uciekającymi postaciami. Ci, którzy zaczęli uciekać, padali skoszeni ogniem kaemu. Józek założył drugą taśmę, ale nie było już do kogo strzelać, ponieważ Niemcy uciekli w stronę Klimkówki. Nad nami stał Lambor i wrzeszczał: – Czy ja wam kazałem strzelać? Co to, wojsko czy burdel? Żeby mi to było ostatni raz!

Na płaskim szczycie góry stały kałuże krwi i leżało kilka trupów. Trzech rannych Niemców skręcało się z bólu. Lambor posłał naszego chłopaka do jednego z gospodarzy za górą z poleceniem, aby ten zaprzągł konia i zabrał rannych do Klimkówki. – Tylko mów po rusku, żeby chłop mógł stwierdzić, że to Sowiety tak urządzili Niemców. Schodziliśmy z góry obładowani jak wielbłądy, niosąc po dwa karabiny, pasy i buty po zabitych i po Ruskich, którzy uciekając zostawili broń. Dziwiłem się po drodze, że nam to tak łatwo poszło, ponieważ Niemcy zmykali jak zające. Lambor wygłosił na ten temat pogadankę o „morale niemieckiego żołnierza”, podkreślając, że to nie jest już ten sam żołnierz, który od września 1939 r. do bitwy pod Stalingradem nieustannie parł na wschód. (…) powiedział również, że trzeba powołać sąd polowy i rozbroić tych Sowietów, którzy uciekli z pola walki.

Niemcy mieli łącznie w ciągu całej akcji dwudziestu kilku zabitych, a u nas był tylko jeden zabity i dwu rannych. Jeszcze tego samego dnia odbył się uroczysty apel.

Ustawiliśmy się w dwuszeregu z bronią u nogi, a było nas ponad stu. Między plutonami rozstawiono na nóżkach karabiny maszynowe i zdobyczny granatnik. Naprzeciw nas usadowiła się władza cywilna: R. Szatkowski, dyrektor B. Biernat, dr mjr J. Aleksiewicz z rozłożystą brodą i kilka innych, nieznanych mi osób. Było też wielu mieszkańców uzdrowiska. Wyglądało to bardzo ładnie w blasku zachodzącego słońca, z powiewającą na maszcie Bazaru flagą narodową. Przemówienie wygłosił Roman Szatkowski, odegrano z płyty hymn polski, po czym na komendę zaprezentowaliśmy kilka taktów musztry z bronią. Następnie zabrał głos por. Pik, lejąc nam miód na serca za ostatnie nasze wyczyny. Jak zwykle nieco się zacinał. Poczułem się dumny jak paw, kiedy podkreślał zasługi Lambora i tych, którzy się do niego przyłączyli (R. Sługocki, jw., s. 25).

Całe opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (IV). Sierpniowe boje” znajduje się na s. 4 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (IV). Sierpniowe boje” na s. 10 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zwycięska walka o Iwonicz-Zdrój. Utworzenie „Rzeczpospolitej Iwonickiej” i przejęcie władzy przez Radę Cywilną

Na plac pod Bazarem wkroczył oddział partyzancki, przy dźwiękach hymnu polskiego na wieżę Bazaru wciągnięto biało-czerwona flagę, a władzę przejęła Rada Cywilna z głównym lekarzem uzdrowiska na czele.

Opracował Stanisław Orzeł

Oddział dowodzony przez „Pika” doszedł nie zauważony pod sam budynek Excelsioru, sforsował parkan od strony zachodniej i wbiegł na taras, na którym siedzieli Niemcy. Partyzanci byli już bardzo blisko nich, kiedy zorientowali się w grożącym im niebezpieczeństwie. W panicznej ucieczce tłoczyli się przy drzwiach budynku i wskakiwali do okien, a partyzanci strzelali do nich jak do kaczek. Kiedy partyzanci weszli do budynku, Niemcy podnosili ręce do góry i na nasz rozkaz kładli się na posadzce korytarza. W ten sposób parter budynku opanowany został bez kłopotów.

Następnie „Pik” dał rozkaz wejścia na piętro, ale wówczas już nie szło tak dobrze. Korytarz na piętrze był długi i prosty, a Niemcy strzelali wzdłuż niego. Gdy tylko pojawialiśmy się na korytarzu, Niemcy puszczali serie z automatów, w związku z tym nie było żadnej możliwości zajęcia korytarza. W tej sytuacji „Pik” rozkazał obrzucić Niemców granatami. Rzucono do korytarza kilka granatów, po czym dowódca pierwszy wyskoczył na korytarz. Dostał silny ogień i cudem uniknął śmierci. Po tym ostrzale nie kazał już atakować, tylko ostrzeliwać. Zeszedł na parter i polecił wyprowadzić naszych rannych do lasu. Było ich dwóch: jeden ranny w rękę, a drugi w nogę. Gdy tylko pokazali się na tarasie, dostali silny ogień z sąsiedniego budynku lekarskiego, który do tej pory nie był atakowany przez partyzantów.

Ranni wycofali się do wnętrza Excelsioru i wtedy „Pik” jakby na chwilę stracił głowę. Oparł się o ścianę, opuścił ręce i głowę i tak chwilę stał. Następnie rozkazał zebrać wszystkich Niemców leżących na posadzce, wyjść z nimi na pole i strzelać spoza Niemców do sąsiedniego budynku. Zza tego żywego muru Niemców, którzy posuwali się w stronę budynku lekarskiego, partyzanci strzelali do okien budynku. Byli w połowie drogi między budynkami, gdy z okien pokazały się białe prześcieradła, jednakże partyzanci nie przerwali ognia. Dopiero na rozkaz „Pika” przestano strzelać.

Niemcy z budynku lekarskiego, słysząc strzelaninę z dolnej części uzdrowiska, myśleli, że znajdują się tam wielkie partyzanckie siły, dlatego skapitulowali. (…) Z budynku lekarskiego Niemcy schodzili przed główny budynek Excelsioru i tutaj z podniesionymi do góry rękami zatrzymali się, czekając na nasze rozkazy. Naliczyliśmy ich 72 osoby. (…)

Od początku akcji upłynęło ponad dwie godziny (…). „Pik” wysłał gońca na dół do Zdroju z poleceniem, aby się wycofywali. Z całej niemieckiej grupy wyłączył oficerów, których było ośmiu. Ustalił ubezpieczenie przednie i tylne, natomiast pozostałym żołnierzom i podoficerom powiedział do widzenia i cała grupa weszła do lasu. Pozostali Niemcy z uciechą odpowiedzieli odchodzącym partyzantom „auf wiedersehen”.

Poszczególne grupy wycofywały się do lasu, każda osobno. W obawie przed ewentualnym okrążeniem przez Ukraińców, Niemcy prowadzeni przez partyzantów co jakiś czas wołali „nie strzelać”, dopiero po przejściu około 1 km od Zdroju przestali wołać. Grupa niemieckich oficerów pod eskortą partyzantów prowadzona była w kierunku Dukli. W pobliżu miasta zarządzono odpoczynek i wtedy Niemcy zapytali, co z nimi partyzanci zrobią?

„Pik” odpowiedział, że nie mamy obozów jenieckich i nie ma ich gdzie trzymać, dlatego musi puścić ich wolno. Na dopytywanie Niemców, czy to jest prawda, „Pik” odpowiedział, że to jest słowo polskiego oficera. Po tym oświadczeniu Niemcy się jakby trochę odprężyli. (…)

„Pik” wyznaczył trzech partyzantów do dalszej eskorty Niemców, mówiąc, w jakim kierunku mają ich prowadzić i w którym miejscu zwolnić. Zaznaczył kategorycznie, że muszą być zwolnieni w takim stanie, jak są obecnie. Partyzanci podprowadzili niemieckich oficerów w pobliże Dukli, pokazali miasto, mówiąc im, że są wolni, a Niemcy podchodzili kolejno do stojących z boku trzech partyzantów krokiem defiladowym, salutowali partyzantom, którzy też stali na baczność, po czym odeszli do Dukli (L. Such, jw., s. 305–310). (…)

Po wyzwoleniu Iwonicza-Zdroju wczesnym popołudniem 28 lipca 1944 r. na plac pod tzw. Bazarem w jego centrum wkroczył oddział partyzancki, przy dźwiękach hymnu polskiego na wieżę Bazaru wciągnięto biało-czerwona flagę, a władzę nad uzdrowiskiem i okolicą przejęła Rada Cywilna, na której czele stanął naczelny lekarz uzdrowiska jeszcze sprzed okupacji, mjr dr Józef Aleksiewicz. Do zadań Rady należało zapewnienie porządku i bezpieczeństwa (utworzono oddział Żandarmerii), opieka lekarska (w sanatorium Sanato utworzono szpital partyzancki) oraz organizacja aprowizacji dla ludności cywilnej i żołnierzy-partyzantów (uruchomiono jadłodajnię). Przez megafony nadawano komunikaty radia Londyn, w gablocie Bazaru wisiały informacje o sytuacji na frontach wojny…

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Wyzwolenie Iwonicza-Zdroju i utworzenie Rzeczpospolitej Iwonickiej” znajduje się na s. 10 i 11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Wyzwolenie Iwonicza-Zdroju i utworzenie Rzeczpospolitej Iwonickiej” na s. 10—11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Historia Rzeczpospolitej Iwonickiej utworzonej podczas Akcji Burza. Niemieckie zbrodnie w lasach Warzyckim i Grabińskim

W Lesie Warzyckim od 1941 do 1944 r. Niemcy i Ukraińcy z SS-Galizien rozstrzelali ok. 5 tys. Polaków, Żydów i obywateli polskich innej narodowości. Do 1970 roku ujawniono tam 32 masowe groby…

Stanisław Orzeł

(…) Fala aresztowań rozpoczęła się w czerwcu 1944 r.: W dniu 15. 06. 1944 r. około godziny pierwszej w nocy z moim kolegą Mieczysławem Zającem spotkaliśmy się z sierż. Ludwikiem Murdzkiem, który był wówczas dowódcą grupy AK w Lubatowej podległej placówce w Iwoniczu-Zdroju we wsi Lubatowa. On to polecił nam uciekać do pobliskiego lasu, bo będzie łapanka. Zaraz też udaliśmy się do pobliskiego lasu. Po kolejnej ucieczce nad ranem W. Murdzek dotarł do zagajnika „Przylasek” pod „Cergową”. Zebrało się tam około 10 osób, a wśród tej grupy (…) Franciszek Folcik, Piotr Pernal, Wincenty Albrycht i kilku innych. Nie wiem i nie rozumiem, dlaczego Ludwik Murdzek nie uciekł z nami, lecz dał się złapać Niemcom, wiedząc o terminie łapanki, bo przecież nas ostrzegł… (W. Murdzek, Lubatowa, jw., s. 165).

Przebieg aresztowań w tych dniach w Lubatowej tak opisał w 2010 r. najstarszy mieszkaniec tej wsi, Adam Zima: Konfident zdradził Niemcom, że w Lubatowej działa podziemie. Komendant placówki został aresztowany już wcześniej i rozstrzelany w Warzycach, w lesie. Co będzie dzisiaj? (…) słychać warkot samochodów. Nie czas już uciekać, bo esesmani biją kolbami w drzwi i pędzą ludzi do szkoły. Wtłoczyli wszystkich do jednej sali, kordonem wojska otoczyli szkołę. Każdy Niemiec miał broń gotową do strzału, karabin maszynowy stał na korytarzu. W Sali esesmani zasiedli na scenie, z ironią spoglądali na swoich więźniów. Kolbą lub kopnięciem uciszali rozmowy. Kazali wszystkim pojedynczo wychodzić na podwórze, gdzie stały samochody ciężarowe. Wsadzano na nie więźniów – jednego po drugim. Gdy już wszyscy zostali załadowani na ciężarówki, powiązanych sznurami powieźli do Jasła (J. Machnik, Aresztowanie żołnierzy Armii Krajowej w Lubatowej i tragedia w Lesie Grabińskim, w: „PIASTUN – dwumiesięcznik mieszkańców gminy Miejsce Piastowe” nr 2 (33), marzec/kwiecień 2010 r.).

Jak wynika ze wspomnień świadków, starszy sierżant L. Murdzek (rocznik 1901), który utworzył w Lubatowej pierwszy 18-osobowy pluton, nie tylko „dał się złapać Niemcom”, ale ściśle z nimi współpracował: przebrany w mundur Wehrmachtu, wskazywał spośród przeprowadzanych pod oknem szkoły w Lubatowej osoby związane z konspiracja BCh i AK.

W ten sposób wydał 37 mieszkańców Lubatowej. Czy dopiero wówczas poszedł na współpracę z faszystami niemieckimi dla ratowania życia, czy już wcześniej zdradził – nie wiadomo.

Kilka dni później podczas aresztowania 19 czerwca uczestników Szkoły Podchorążych w Korczynie koło Krosna zginął prowadzący szkolenie por. Nowakowski.

Pierwszą grupę aresztowanych z Lubatowej rozstrzelano 1 lipca w Lesie Warzyckim pod Jasłem. Egzekucji z dala przyglądały się rodziny oprawców [J. Machnik, aresztowanie…, jw.]. W lesie tym od 1941 do 1944 r. Niemcy i Ukraińcy z SS-Galizien rozstrzelali ok. 5 tys. Polaków, Żydów i obywateli polskich innej narodowości. Do 1970 roku ujawniono tam 32 masowe groby…

Dwa dni później, 3 lipca 1944 r., Niemcy ponownie okrążyli całą wieś. Wszystkich schwytanych mężczyzn ponownie, jak poprzednio, zapędzili do szkoły. W jednej z sal znajdowali się dowodzący akcją oficerowie: Becker, komendant SS Schmatzler, komendant gestapo z Jasła oraz jakiś oficer w mundurze w hełmie na głowie. Aresztowanych hitlerowcy pojedynczo wywoływali z sali, wyprowadzali przed budynek szkoły i przeprowadzali w kierunku drugiej klatki schodowej. W czasie przeprowadzania (…) ów człowiek w niemieckim mundurze i hełmie na głowie, stojący w oknie, skinieniem głowy dawał znaki esesmanowi, który wybranym znaczył kredą krzyż na plecach. Ci z krzyżami umieszczani byli w jednej sali, natomiast pozostałe osoby – w sąsiedniej. Oznakowani byli żołnierzami Armii Krajowej, których powiązanych sznurami załadowano następnie na samochody i wywieziono do więzienia w Jaśle. (…) Aresztowanych po trzecim lipca 1944 r. po torturach i przesłuchaniach w jasielskim więzieniu hitlerowcy przewieźli 22 lipca (…) do Iwonicza i umieścili w zakładzie o.o. Bonifratrów [J. Machnik, jw.].

Po trzech tygodniach tortur, w niedzielny wieczór (…) do dworu w Iwoniczu zajechały ciężarowe samochody, przywożąc 72 powiązanych ze sobą więźniów pod silną eskortą SS-manów. Następnego dnia skoro świt znowu pod strażą pognali ich do Lasu Grabińskiego. Tam czekał na nich wykopany wcześniej zbiorowy grób. (…) Każdego więźnia przyprowadzano na skraj mogiły, a Ukrainiec siedzący na koniu strzelał w tył głowy. Jeśli któryś ze strzałów nie był celny, wówczas żołdacy dobijali skazańca i układali na stosie pomordowanych w grobie (Marian Szczurek, Krosno, Aneks 3. Ocalić od zapomnienia, s. 331–332).

Zbrodni dokonali nacjonaliści ukraińscy z SS-Galizien (Hałyczyna) pod dowództwem niemieckiego komendanta barona Engelsteina i jego zastępcy, ukraińskiego majora, lekarza weterynarii Wołodymyra Najdy, który, siedząc na koniu, strzałami z wysokości w tył głowy osobiście strzelał do więźniów. Wśród zamordowanych było 3 mieszkańców Iwonicza i 38 Lubatowian.

W sumie faszyści niemieccy i ukraińscy zamordowali wówczas 72 ludzi. Na końcu na stosie trupów zastrzelili również konfidenta, który wydał swoich ludzi z AK, Ludwika Murdzka…

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (cz. II). Niemieckie zbrodnie w lasach Warzyckim i Grabińskim” znajduje się na s. 4 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (cz. II). Niemieckie zbrodnie w lasach Warzyckim i Grabińskim” na s. 4 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rzeczpospolita Iwonicka – efekt akcji Burza na Podkarpaciu (cz. 1). Początki okupacji i działalności konspiracyjnej

W ramach akcji Burza 26.07.1944 r. na Podkarpaciu doszło do opanowania Iwonicza-Zdroju, sąsiedniej wsi Lubatowa i okolicznych terenów przez żołnierzy AK i BCh oraz oddział złożony z rosyjskich jeńców.

Stanisław Orzeł

Akcja Burza przyniosła na niektórych obszarach wymierne sukcesy i wywarła znaczący wpływ na przebieg działań wojennych. Jednym z takich obszarów była tzw. partyzancka Republika Pińczowska na zapleczu przyczółka baranowsko-sandomierskiego, gdzie od 24.07 do 10.08.1944 r. oddziały partyzanckie AK i Batalionów Chłopskich (BCh) wspólnie z odciętą od przyczółka szpicą wojsk sowieckich i oddziałami AL w kilku potyczkach zlikwidowały niemiecką okupację, a następnie czasowo utrzymały w dwóch znacznych bitwach (o Skalbmierz i pod Jaksicami) teren wokół Pińczowa, Skalbmierza, Książa Wielkiego, Brzeska Nowego, Działoszyc, Janowic, Kazimierzy Wielkiej (dowództwo cywilne i wojskowe Republiki), Koszyc, Nowego Korczyna, Proszowic, Sancygniowa, Słaboszowa i Wiślicy (oddział Armii Czerwonej z czołgami).

Prawie równocześnie w ramach akcji Burza 26.07.1944 r. na Podkarpaciu doszło do opanowania Iwonicza-Zdroju, sąsiedniej wsi Lubatowa i okolicznych terenów przez żołnierzy AK i BCh oraz oddział złożony z rosyjskich jeńców zbiegłych z obozu pod Rymanowem. Z losami tych partyzantów związane są dni chwały i tragedie tzw. Rzeczpospolitej Iwonickiej, która – oprócz kilku dni bezpośrednich działań frontowych – do czasu wkroczenia armii sowieckiej we wrześniu 1944 r. działała na tym terenie z własną Radą Cywilną, szpitalem polowym AK, żandarmerią i systemem zaopatrzenia. (…)

Po wkroczeniu Niemców do Iwonicza-Zdroju hrabiostwo Załuscy musieli opuścić stary pałac i przenieść się do pomieszczeń w „Bazarze” przy deptaku. Mimo działającego nadal Zarządu Gminy, Niemcy mianowali na komisarycznego zarządcę Uzdrowiska Iwonicz, za zasługi dla NSDAP w Austrii, zniemczonego hrabiego Stanisława Starzeńskiego z Małopolski, który dzieciństwo i młodość spędził w Wiedniu.

Od początku okupacji Iwonicz stał się spontanicznym punktem przerzutowym dla oficerów i innych osób, które przez Węgry przedzierały się na Zachód. Znalazło tu schronienie wielu uciekinierów ze Śląska, którzy za działalność w powstaniach śląskich i plebiscycie oraz patriotyczną postawę znaleźli się na niemieckich listach proskrypcyjnych. (…)

Drugi zakres spontanicznej konspiracji obejmował druk i kolportaż podziemnej prasy. W zakładzie oo. michalitów w Miejscu Piastowym drukarze Franciszek Biskup i Władysław Kandefer z Iwonicza drukowali gazetkę „Reduta”, redagowaną przez inż. Z. Lewickiego. Zbierano także informacje o ruchach wojsk niemieckich w Iwoniczu i okolicy. (…)

Trzeci wymiar konspiracji stanowiła spontaniczna pomoc obywatelom polskim pochodzenia żydowskiego. Profesor Andrzej Kwilecki w swojej książce Załuscy w Iwoniczu, Kórnik 1993, pisze m.in.: Dobre stosunki z Niemcami były potrzebne Michałom Załuskim między innymi dlatego, by uśpić czujność władz, by nie badały personaliów ludzi zatrudnionych w uzdrowisku. Także dlatego, ażeby uniknąć rewizji ze strony policji, która wykryłaby zapewne przechowywaną w najgłębszej tajemnicy rodzinę żydowską. Dla tej rodziny zorganizowano locum w magazynie na piętrze budynku „Łazienki”. O kryjówce w samym środku uzdrowiska, znajdującej się vis à vis „Starego Pałacu” i „Domu Zdrojowego” wiedziała tylko, poza Michałami Załuskimi, pracownica łazienek, tzw. kąpielowa, Maria Wilusz (zwana Wiluszką). Ona jedna, kobieta dyskretna i wierna Załuskim, miała klucz do magazynu i ukrywającej się rodzinie żydowskiej nosiła przygotowane niby dla siebie jedzenie. (…)

W czerwcu 1943 r. po denuncjacji aresztowano 9 członków kierownictwa Obwodu Krosno AK, a w lipcu – 7 członków sztabu tego Inspektoratu. Łącznie do końca 1943 r. w obwodach AK Brzozów, Sanok i Krosno Gestapo aresztowało prawie 130 osób. Wiele wskazuje, że doszło do tego w wyniku działalności hrabiego Starzeńskiego.

Komisaryczny zarządca Uzdrowiska Iwonicz na rezydencję obrał sobie willę „Mały Orzeł”, w której mieszkał z obstawą. Sprawami administracyjnymi interesował się mało. Natomiast intensywną działalność przejawiał w dwu kierunkach: w wywiadzie i szpiegostwie na rzecz III Rzeszy oraz bardziej przyziemnych sprawach, jakimi były różnego rodzaju wyłudzenia kosztowności, biżuterii, złota, dolarów itp. Nabycie (…) wymuszał na swoich ofiarach za zwolnienie od wyjazdu do Niemiec, rzekomą ochronę przed wywiezieniem do getta Żydów, zwolnienia z aresztu za drobne wykroczenia itp. Do Polaków odnosił się arogancko, a kto mu się na ulicy nie ukłonił, bił po twarzy. (…) Ściśle współpracował z konfidentami „Cyganem” i „Kominiarzem”. Po zastrzeleniu przez bojówkę AK tego ostatniego, gonił w furii z pistoletem w ręku, grożąc, że wystrzela wszystkich. (…) Był dokładnie obserwowany przez Iwonicką Placówkę AK (…). Kiedy miarka się przebrała, wydany został na niego wyrok śmierci.

Władze niemieckie, widząc, że w tym środowisku jest już spalony, odwołały go z zajmowanego stanowiska. W tych okolicznościach Starzeński musiał z Iwonicza wyjechać. Po spakowaniu wielkiego bagażu w dniu 6.10.1943 r., butny, czując się pewnie i bezpiecznie, udał się bez żadnej obstawy w godzinach wieczornych dorożką do stacji kolejowej w Łężanach. Stąd (…) miał się udać do Krakowa, a po przesiadce do Wiednia. Wywiad AK w Iwoniczu znał termin jego wyjazdu, dlatego wykorzystał tę okoliczność do wykonania wyroku śmierci. Wyznaczony został 3-osobowy patrol z oddziału dywersyjnego „Bekasa” [ppor. Władysław Baran – S.O.]. Kiedy dorożka (…) znalazła się między wsiami Miejsce Piastowe i Łężany, (…) patrol polecił mu wysiąść i udać się kilkadziesiąt metrów w pole, gdzie został rozstrzelany.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka” znajduje się na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka” na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego