Sławomir Peszko się wygadał. Do 15 lipca Lewy będzie zawodnikiem Barcelony! – mówi menedżer piłkarski Daniel Kaniewski

Fot.: Sven Mandel - CC BY-SA 4.0, creativecommons.org

Menadżer współpracujący z Kamilem Grosickim odsłania kulisy coraz bliższego transferu Roberta Lewandowskiego do FC Barcelony.

Transferem Roberta Lewandowskiego do FC Barcelony żyje cała piłkarska Polska. Stanowisko Bayernu wydaje się być klarowne. Nie chcą sprzedać swojego najlepszego zawodnika. Zdaniem Daniela Kaniewskiego sprawa wcale nie jest taka prosta.

Bawarczycy zostali upokorzeni przez kapitana naszej reprezentacji. Teraz chcą pokazać, że są silni, stąd te targi o 5 mln. euro. Moim zdaniem Robert jest już jedną nogą w Barcelonie.

Lewandowski to nie jedyny polski piłkarz, który może niedługo zmienić klub. Do Serie A z chęcią wróciłby Kamil Glik, który w tym momencie aktywnie poszukuje sobie nowej drużyny. Otoczenia nie zmieni z kolei Kamil Grosicki, podopieczny gościa Radia Wnet.

Podpisaliśmy z Pogonią nową umowę. Grosik zostaje w Pogoni co najmniej na dwa lata. Miał bardzo poważne propozycje z Ameryki, ale zdecydował się zostać w drużynie Portowców.

Czy Lewandowski stawi się na pierwszym przedsezonowym treningu Bayernu? Co na temat transferu Lewego powiedział jego przyjaciel Sławomir Peszko? Dowiesz się, słuchając całej rozmowy z naszym gościem!

K.B.

Jan Tomaszewski: uważam, że w tej chwili mamy najlepsze pokolenie w historii polskiej piłki

Gościem „Poranka WNET” jest Jan Tomaszewski – bramkarz, były reprezentant Polski, który mówi o początkach swojej kariery oraz największych sukcesach, a także komentuje bieżącą sytuację w piłce.

Trwa Wielka Wyprawa Radia Wnet, której kolejnym przystankiem jest Łódź – gościem „Poranka Wnet”, prosto ze stolicy województwa łódzkiego, jest były reprezentant Polski, Jan Tomaszewski. W rozmowie z Grzegorzem Milko legendarny piłkarz opowiada o początkach swojej kariery oraz największych sukcesach, a także przytacza liczne ciekawostki. Jedną z nich jest fakt, że były reprezentant Polski w trakcie swojej kariery uprawiał tez inne sporty – siatkówkę i koszykówkę, celem poprawy swojej kondycji i rozwoju fizycznego.

Chciałem wytrenować u siebie ogólnorozwojówkę. Siatkówka – wyskok, obliczenie, koszykówka – walka w powietrzu o piłkę. Ja nie chciałem rzucać, tylko walczyć o piłkę w powietrzu. Później mi to pomogło.

Gość „Poranka Wnet” opowiada również o treningach reprezentacji prowadzonej przez Kazimierza Górskiego, na których zawodnicy ćwiczyli komunikację niewerbalną – zmuszało to do nieco dokładniejszego, wzajemnego przewidywania zachowań na boisku.

Na Wembley nie było słychać własnych myśli. Dlatego przed meczem z Anglią pan Kazimierz zrobił świetną rzecz – trenowaliśmy praktycznie wizualnie, nie na głos.

Jan Tomaszewski wspomina również, że na tydzień przed meczem z Anglią na wspomnianym stadionie Wembley Polska odbyła – z inicjatywy trenera Górskiego – sparing z bardzo mocną reprezentacją Holandii. Zdaniem byłego reprezentanta praktyka sparingów z silnymi drużynami przed ważnymi spotkaniami powinna być obecna również w czasach obecnych.

 Do tej pory jest tak, że my gramy z Armenią przed ważnymi meczami – to nic nie daje. Po prostu trzeba się sprawdzać z najlepszymi.

Były piłkarz jest zdania, że za za sukces tamtego pokolenia polskich zawodników w największym stopniu odpowiedzialny jest trener Kazimierz Górski, który pomógł im wypracować niezwykle fundamentalne w swojej uniwersalności podejście psychologiczne.

My nie mieliśmy patentu na zwycięstwa, Kazimierz Górski dał nam patent na to, że nie baliśmy się żadnego przeciwnika – wychodziliśmy jak równy z równym, nie przegrywaliśmy meczu w szatni.

Jan Tomaszewski uważa, że obecną kadrę Polski w piłce nożnej współtworzy najbardziej utalentowane pokolenie w historii. Wyraża jednak pewne rozczarowanie regularnym nieprzekładaniem dyspozycji klubowej na reprezentacyjną w przypadku części zawodników – jako główną przyczynę wskazuje różnice taktyczne, do których niektórzy piłkarze nie są w stanie się płynnie zaadaptować.

Uważam, że w tej chwili mamy najlepsze pokolenie w historii polskiej piłki – teraz mamy najlepszego piłkarza świata. Nasi zawodnicy grają w topowych europejskich klubach – i grają kapitalnie. Dlaczego w reprezentacji nie grają tak? Bo nie wiadomo jak my gramy. Ustawienia z klubów różnią się od tych z reprezentacji. Grając dwoma „dziewiątkami” odpuszczamy linię pomocy.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

PK

Kamil Grosicki: Powrót do Pogoni Szczecin to najlepsza decyzja jaką mogłem podjąć

Wielokrotny reprezentant Polski w piłce nożnej mówi o swojej przyszłości w klubie, którego jest wychowankiem oraz podsumowuje swoje występy w zespołach zagranicznych.


Kamil Grosicki o decyzji powrotu do Pogoni Szczecin, której jest wychowankiem. Zawodnik mówi, że nie może doczekać się bronienia barw ukochanego klubu na własnym stadionie.

Myślę, że to najlepsza decyzja, jaką mogłem podjąć. […] Zrobię wszystko, by kibice byli zadowoleni z mojej gry.

Zawodnik mówi o motywacji powrotu do reprezentacji, w której poznał cudownych zawodników, wspaniałych trenerów. Podkreśla, że obecnie skupia się jedynie na tym co przed nim się znajduje.

Jak będzie forma, to może jeszcze dostanę szansę w reprezentacji. Swoje już w piłce przeżyłem i żadna sytuacja mnie nie zaskoczy.

Były zawodnik m.in. Legii Warszawa, Sivassporu i West Bromwich Albion nie przesądza, że wcześniejszy powrót do Polski dałby mu większą szansę na występ podczas Euro 2020.

Popularny „Grosik” mówi o tym co chce wnieść do Pogoni Szczecin od siebie. Najważniejszymi rzeczami jest pomaganie młodym chłopakom w rozwijaniu się oraz jego poświęcenie dla klubu, aby ten mógł osiągać jak najlepsze wyniki.

Mamy tu do zrobienia kawał roboty, chcemy osiągać jak najlepsze wyniki.

Kamil Grosicki przyznaje, że po powrocie do Ekstraklasy spotkał się z oznakami sympatii nie tylko ze strony kibiców Pogoni, ale i tych, którzy wspierają inne zespoły.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.J, / A.W.K.

Kolejna porażka na Wembley: co wiemy o kadrze Sousy?

Polacy przegrali w wyjazdowym meczu z Anglią 1:2. Czy mamy powody do optymizmu po pierwszej kolejce meczów eliminacyjnych?

Biało-czerwoni przystąpili do rywalizacji z Wyspiarzami bez Mateusza Klicha, ale głównym osłabieniem była absencja Roberta Lewandowskiego, którego, według przewidywań, czeka około miesiąc przerwy od grania w piłkę. Mecze z Andorą i Węgrami nie dawały zbyt wielkich nadziei przed starciem z mistrzami świata z roku 1966.

Paulo Sousa poczynił pewne zmiany w składzie na starcie z najlepszym rywalem w naszej grupie eliminacyjnej. Przede wszystkim trójkę obrońców tworzyli klasyczni stoperzy: Glik, Bednarek i Helik. Implikowało to lekką zmianę ustawienia – żaden z nich nie mógł w fazie defensywnej obsadzić boku obrony, przez co graliśmy piątką w obronie (wahadłowi cofali się niżej i stawali się bocznymi obrońcami). Bereszyński, który w poprzednich spotkaniach występował jako półprawy stoper, tym razem grał wyżej, na wahadle. Po lewej stronie zaś biegał Rybus.

W środku do Grzegorza Krychowiaka dołączył Jakub Moder, a przed nimi, na „dziesiątce”, hasał Piotr Zieliński. W ataku niespodziewanie zagrał Kamil Świderski. Wydaje się, że wywalczył ten występ aktywną grą z Andorą, nie bez znaczenia była też z pewnością słabsza dyspozycja Arkadiusza Milika. Drugim napastnikiem był Krzysztof Piątek.

Pierwsza połowa w wykonaniu Polaków była dramatycznie słaba. Nasza drużyna zupełnie nie radziła sobie z wyprowadzeniem piłki, nie miała pomysłu na budowanie ataków. Bliźniaczo przypominało to naszą niemoc w meczu z Węgrami. Osamotnieni Piątek i Świderski nie byli w stanie przetrzymać dłużej piłki, Zieliński był bezproduktywny i notował niepotrzebne straty (jedna z nich zresztą skończyła się podyktowaniem rzutu karnego dla przeciwników). Wahadłowi nie istnieli w ataku. Jedynym plusem był Grzegorz Krychowiak, który walczył w środku pola i próbował choć przez chwilę przetrzymać piłkę.

Nie można czynić zarzutu reprezentacji, że grała defensywnie, gdyż była na to skazana w starciu z Lwami Albionu. Jednak taktyka obrana przez portugalskiego trenera wymaga dużej mobilności po odbiorze piłki. W kilku sytuacjach, po odzyskaniu piłki na wysokości naszego pola karnego, nasi pomocnicy bądź stoperzy mieli problem z wypatrzeniem wolnego zawodnika. Niezbędne w takich sytuacjach jest szybkie rozlokowanie wahadłowych na całej przestreni boiska, rozciągnięcie gry w celu szybkiego przesunięcia gry do przodu. Za dobry przykład może to posłużyć gra Interu pod wodzą Antonio Conte – mediolańczykom również zdarza się grać bardzo nisko. Jednakże grają bardzo wąsko w obronie, przez co przeciwnikom trudno jest znaleźć lukę do zagrania piłki. Z kolei po przejęciu piłki, Hakimi i Perisić (wahadłowi) na pełnej szybkości biegną przy bocznych liniach boiska, czym dają możliwość dogrania piłki do nich i przykuwają uwagę bocznych obrońców, którzy są zmuszeni do powrotu. Ale właśnie ten element zupełnie w grze Polski nie funkcjonował.

Anglicy objęli prowadzenie w 19 minucie, po karnym wykorzystanym przez Harrego Kane’a. Było to efektem nierozsądnego faulu, popełnionego przez Michała Helika na Sterlingu. Obrońca Barnsley zachował się naiwnie, gdyż skrzydłowy Manchesteru City tylko czekał na jego wślizg.

Tu można dopatrzyć się chyba jedynego pozytywu w pierwszej połowie – Anglicy przeważali, byli drużyną lepszą, ale nie stwarzali sobie zbyt wielu sytuacji. Prócz karnego jedyną klarowną ich sytuacją była kolejna akcja Sterlinga, gdy ten wbiegł z piłką w pole karne z lewej strony. Miał dużo miejsca i powinien szybciej finalizować akcję strzałem, zwlekał jednak, chcąc zapewne jeszcze dogrywać piłkę do lepiej ustawionego partnera. Warto jeszcze przypomneać mocny strzał Kane’a wybroniony kapitalnie przez Szczęsnego i niecelną główkę Fodena.

W drugiej połowie nasi reprezentanci zaprezentowali się znacznie lepiej. W ich grze było bardzo dużo determinacji i zaangażowania. Widzieliśmy zawodników grających agresywnymi wślizgami, często na granicy faulu, jakby chcących wynagrodzić kibicom niemrawą pierwszą część meczu. Nareszcie pojawiły się podania z obrony, między formacjami, do napastników czy Piotra Zielińskiego. Pomocnik Napoli grał też zupełnie inaczej, znacznie dynamicznej w dryblingu, brał na siebie ciężar gry. Uaktywnił się Jakub Moder, Krzysztof Piątek dobrze grał tyłem do bramki.

Polsce udało się strzelić bramkę po około piętnastu minutach, spowodowaną wielkim błędem Johna Stonesa. Wydawało się, że Anglik wyczerpał już w poprzednim sezonie limit błędów, lecz przytomny pressing Modera spowodował jego kolejną pomyłkę. Piłka trafiła do Milika, ten od razu odegrał do Modera, a zawodnik Brighton podprowadził piłkę i huknął tak, że Pope mógł tylko rozpaczliwie machnąć ręką. Mieliśmy remis.

Po bramce gra stała się wyrównana. Oczywiście, to Anglicy głównie posiadali piłkę, lecz nie pomagało im to w tworzeniu groźnych sytuacji. Poza chimerycznym strzałem Fodena nie zagrozili specjalnie bramce Szczęsnego. Z naszej strony również nie następowały huraganowe ataki – była główka Milika i niedokładne przyjęcie Grosickiego w polu karnym. Niedużo, ale patrząc na pierwszą połowę, niebo a ziemia.

Idylla trwała do 84 minuty, kiedy to Harry Maguire strzelił gola po rzucie rożnym. Szkoda, z pewnością przy lepszym kryciu dało się tego uniknąć. Żadna z drużyn po bramce już nie stworzyła istotnego zagrożenia.

Dobrą zmianę dał znów Kamil Jóźwiak, choć notował też dużo strat i wdał się w kilka bezsensownych dryblingów. Cieszy konkret w postaci asysty Milika, może da mu to pozytywny bodziec do gry w kadrze. Zawiedli Helik i Świderski, ale czy można ich winić, że wyszły ich niedostatki przy Kanie i Sterlingu?

Cały czas zastanawiamy się, jak oceniać Paulo Sousę. Wyniki póki co ma średnie, styl, szczególnie na początku spotkań, przyprawiał kibiców o ból głowy. Wydaje się , ze zawodnicy cały czas nie rozumieją trenera, potrzebują czasu, aby zaadoptować się do złożonej taktyki.

Z drugiej strony – widzieliśmy fragmenty ciekawej gry biało-czerwonych, szczególnie przeciw Anglii (biorąc poprawkę na brak Lewandowskiego). Jest to pewna zmiana w porównaniu z kadencją Jerzego Brzęczka. Wtedy, mimo całkiem niezłych wyników punktowych, mecze z dobrymi przeciwnikami kończyły się deklasacją.

Sousa ma przed sobą dwa miesiące pracy w gabinecie. Na początku czerwca, zaczynamy przygotowania do Euro towarzyskimi meczami z Rosją i Islandią. Czasu jest mało, wydaje się, że niestety zbyt mało. Teraz już nie powinno się eksperymentować, tylko ćwiczyć schematy. Całą naszą nadzieję pozostaje nam zatem złożyć na ręce Portugalczyka.

 

Autor tekstu: Krzysztof Gromnicki

Węgry-Polska: 3:3 po dramatycznym spotkaniu

Co wiemy po pierwszym spotkaniu pod wodzą Paulo Sousy? Czego możemy spodziewać się w następnych meczach reprezentacji? Analiza i wnioski po wczorajszym remisie z Węgrami

W środowym meczu polska reprezentacja piłkarska mierzyła się z Węgrami. Było to pierwsze spotkanie Polski w eliminacjach do mundialu w Katarze w 2022 r. Rywalizacja, obfitująca w zwroty akcji, zakończyła się wynikiem 3:3. Po spotkaniu zamiast odpowiedzi na główne problemy trawiące kadrę mamy niestety więcej znaków zapytania.

Mecz z Madziarami był debiutem Paulo Sousy w roli selekcjonera naszej kadry. Trener zapowiadał wniesienie jakości do gry reprezentacji, bardziej ofensywne nastawienie w grze, oraz – co było początkowo w fazie domysłów, ale zostało podczas meczu zrealizowane – zmianę ustawienia kadry. Biało-czerwoni mieli grać w nowej formacji z trzema obrońcami i dwójką wahadłowych w fazie ataku, oraz klasyczną czwórką podczas powstrzymywania ataków przeciwnika.

W wyniku słabszej gry za kadencji Jerzego Brzęczka i absencji Mateusza Klicha (pozytywny test na koronawirusa) selekcjoner mierzył się z kluczowymi problemami. Jak uwolnić kreatywność Piotra Zielińskiego, żeby grał równie dobrze, jak robi to w Napoli? Jak podtrzymać bramkostrzelność najlepszego zawodnika na świecie i jednocześnie pozwolić mu budować akcje zespołu, do czego Lewandowski w kadrze ma tendecje? Jak sprawić, aby środkowi obrońcy grali agresywnie i szybko doskakiwali do przeciwników i odbierali piłkę?

Odpowiedzią na ostatnie pytanie było umieszczenie Michała Helika w bloku obronnym kosztem jednego z najbardziej doświadczonych kadrowiczów – Kamila Glika. Helik, który w barwach Barnsley gra w tym sezonie wyśmienicie, miał zapewnić wyżej wymienione walory plus aktywność przy stałych fragmentach gry, po których strzelił już w klubie 5 bramek w tym sezonie. Defensywę uzupełniali jeszcze Bartosz Bereszyński i Jan Bednarek.

W pomocy wyszli Grzegorz Krychowiak i Jakub Moder, bardzo chwalony za ostatni mecz w barwach Brighton. Przed nimi, w roli ofensywnego pomocnika, występował Piotr Zieliński. Na lewym wahadle operował Arkadiusz Reca, zaś na prawym Sebastian Szymański. Szczególnie obsada drugiego skrzydła mogła budzić obawy (potwierdzone zresztą podczas meczu). Szymański jest zawodnikiem bardzo dobrze wyszkolonym technicznie, ze świetnym przeglądem pola, jednak rola wahadłowego wymaga intensywnej gry, szybkiej i fizycznej, do czego Szymański nie ma już tak dobrych predyspozycji.

W linii ataku Lewandowskiemu partnerował Milik, który wydaje się wracać do dobrej dyspozycji we francuskiej Marsylii (4 gole w 8 rozegranych meczach).

Niestety, do 60 minuty gra Polski wyglądała katastrofalnie. Nasi reprezentanci wyglądali na zagubionych, przegrywali większość starć i stykowych piłek. Nie mieli zupełnie pomysłu na przeprowadzanie ataków, w efekcie czego po statycznej, horyzontalnej wymianie podań następowało zazwyczaj długie podanie od obrońców w kierunku Lewandowskiego lub Milika, skrupulatnie przecinane m.in. przez dobrze dysponowanego Williego Orbana.

W bocznych sektorach boiska zarówno Szymański, jak i Reca swoją grą nie wnosili nic w poczynania zespołu. Co więcej, to na skrzydłach Węgrzy sprawiali największe zagrożenie. Szwankowało ustawienie i komunikacja między wahadłowymi i bocznymi stoperami.

I to właśnie po jednej z takich akcji w 5 minucie spotkania przeciwnicy zdobyli pierwszą bramkę. Fiola (stoper!) puścił zgrabne podanie do Sallaia, czym wypunktował złe ustawienie Jana Bednarka. Węgierski napastnik miał przed sobą tylko Wojciecha Szczęsnego i strzałem przy krótkim słupku pokonał bramkarza. Szczęsny powinien zachować się w tej sytuacji znacznie lepiej, jednak trzeba zauważyć złą postawę całego bloku obrony.

Stracona bramka zupełnie nie podziałała na polskich piłkarzy. Przeciwnicy, ze spokojnym prowadzeniem, cofnęli się i czekali na ataki Polaków. Te nie następowały. Na siłę moglibyśmy do takich zaliczyć główkę Milika w trudnej sytuacji i zgranie Helika po stałym fragmencie gry, jednak byłoby to zakłamywanie rzeczywistości. Polska nie stwarzała żadnego zagrożenia i fani, choć przyzwyczajeni do niemrawej gry reprezentantów, mogli coraz szerzej otwierać oczy ze zdumienia, bądź raczej przymykać je z zażenowania.

Gdyby na siłę szukać pozytywów, można zauważyć, że przeciwnicy (poza bramką) również nie kreowali żadnych sytuacji. Jednak oni mieli już korzystny wynik i skupiali się na tym, co reprezentacja Węgier robi najlepiej – twardej, kompaktowej obronie i szukaniu szans na kontratak.

Obraz gry w pierwszych minutach po przerwie się nie zmienił. Ba, to Madziarzy zdobyli kolejną bramkę! Po dograniu piłki z lewej strony Bereszyński zdołał jeszcze zablokować strzał przeciwnika, jednak po rykoszecie piłka trafiła do Adama Szalaia, który strzałem z powietrza pokonał Szczęsnego. Bramka była raczej przypadkowa, ale tylko dopełniała obraz nędzy i rozpaczy w naszych szeregach. I wtedy zaczęły się dziać rzeczy niespodziewane. Biało-czerwoni zdobyli dwie bramki w przeciągu dwóch minut.

Tu za zmiany trzeba pochwalić Paulo Sousę: Piątek, który zastąpił Modera, zdobył bramkę kontaktową strzałem sytuacyjnym, po kiksie Grzegorza Krychowiaka. Akcję na prawym skrzydle napędził Kamil Jóźwiak (wszedł za Szymańskiego).

I to Jóźwiaka można chyba uznać za najlepszego zawodnika w szeregach naszych Orłów. Biegał, szarpał, walczył, wniósł przebojowość i dynamikę do poczynań zespołu. Zdobył zresztą drugą bramkę, po bardzo zgrabnym podaniu Zielińskiego. Znalazło ono Jóźwiaka tylko przed Peterem Gulacsim, którego pokonał mierzonym uderzeniem z pasówki. Nagle z tragicznej sytuacji Polacy doprowadzili do remisu i przejęli inicjatywę. Wtedy wydawało się, że zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki. Przedwcześnie.

Kadrowicze rzeczywiście kierowali grą, jednak nie przekładało się to na stworzone szanse i okazje bramkowe. A przeciwnicy wykorzystali zaćmienie polskich obrońców w 78 minucie i ponownie wyszli na prowadzenie.

Serię katastrofalnych błędów zapoczątkował Bereszyński, nieumiejętnie próbujący opanować piłkę, w efekcie czego trafiła ona do Adama Szalaia. Tego próbował powstrzymać Kamil Glik, wprowadzony za Helika, lecz zamiast doskoku do przeciwnika skupił się na szukaniu faulu, którego sędzia nie odgwizdał. Szalai miał więc czas się obrócić i dograć do niepilnowanego Orbana. Obrońca gospodarzy dopełnił formalności i bez problemu skierował piłkę do siatki.

I gdy naprawdę wydawało się, że jest już po meczu, do akcji wkroczył najlepszy zawodnik świata, robiący furorę w barwach Bayernu Monachium. Jóźwiak z Bereszyńskim zagrali dwójkową akcję na skrzydle i obrońca Sampdorii mógł dośrodkować w pole karne. Tam piłkę przejął Lewandowski, jednak było ona ciężka do opanowania, ponadto przed nim znajdowało się ciągle kliku obrońców. Lewy przetoczył piłkę w lewo i gorszą nogą posłał atomowy strzał w górny róg bramki Gulacsiego. Był to popis techniki użytkowej, precyzji i wielkiego sprytu polskiego napastnika. Było to zagranie z najwyższej światowej półki. Obserwujmy Lewego, póki gra, gdyż drugi taki zawodnik prędko nam się nie objawi.

Ta bramka w zasadzie skończyła mecz. Lewandowski próbował jeszcze raz strzałem z nożyc z przed pola karnego, ale nieskutecznie. Szkoda, bo gdyby to uderzenie wpadło do siatki, to spokojnie mogłoby kandydować do miana bramki sezonu.

Był to dziwny mecz. Z jednej strony obfitował w zwroty akcji i zmiany nastrojów, z drugiej – poza bramkami niewiele się w nim działo, piłkarze nie stworzyli w zasadzie innych, obiecujących sytuacji. Tym niemniej, kalkulując same emocje był to najciekawszy mecz reprezentacji od bardzo dawna.

Spotkanie nie dostarczyło nam jednoznacznych wniosków. Można zarówno wyciągnąć pozytywy z gry Polaków, jak i dopatrzeć się wielu aspektów negatywnych.

Skupmy się najpierw na minusach. Powtórzę, przez 60 minut naszych reprezentantów nie było na boisku. Nie mieli pomysłu, jak przełamać obronę Węgier. W obronie z kolei grali niepewnie, nie radząc sobie nawet z niemrawymi atakami gospodarzy. Bardzo słabe zawody zagrali Szymański, Reca, Helik i Bednarek. Szczególnie postawa obrońcy Southampton martwi – upatrujemy w nim lidera obrony w przyszłości. W tym spotkaniu nie udźwignął tego ciężaru. Bezbarwny zupełnie był Milik, pewności swoją zmianą nie wniósł Glik.

Jasnymi stronami spotkania były zmiany, które zdecydowanie poprawiły grę naszego zespołu. Jóźwiak i Piątek dali sygnał do ataku i dołożyli konkrety w postaci bramek. Ostatnie pół godziny pokazało, że reprezentacja ma dużą siłę rażenia w ofensywie i Lewy, Piątek oraz Zieliński mogą być groźni przeciwko każdej defensywie na świecie. Solidnie zagrali Krychowiak i Zieliński, jednak cały czas wydaje się, że pomocnik Napoli nie pokazuje pełni swoich możliwości.

Paulo Sousa jest w ciężkiej sytuacji. Trenerem jest od niedawna, pierwszy raz spotkał się z tą grupą zawodników kilka dni temu. Niemożliwe jest w tak krótkim czasie wypracować automatyzmy, zapoznać się z koncepcją trenera i skutecznie ją zrealizować. Będzie więc portugalski trener rozliczany za efekty, na które nie do końca ma jeszcze wpływ. A i dla kibiców i obserwatorów jest to niemała zagwozdka: jak wiele z tego, co w czwartek ujrzeliśmy w meczu z Węgrami, jest pracą Sousy, a jak wiele dziełem przypadku i adaptowania się zawodników do rozwiązań taktycznych trenera?

Jedną konstatację na pewno musimy popełnić: ledwo zremisowaliśmy z zespołem, z którym powinniśmy wygrać. Węgrzy to zespół solidny i dobrze poukładany, ale patrząc na potencjał obu zespołów – należało w tym meczu ich pokonać.

Paradoksalnie, wynik ten w rozrachunku całych eliminacji nie jest zły. Zapewne odbiera najbardziej niepoprawnym optymistom nadzieje na pierwsze miejsce, aczkolwiek w kontekście planu minimum (drugie miejsce) dalej sprowadza się do jednego mianownika – trzeba pokonać Węgrów w listopadzie, w roli gospodarza.

Kadrowiczów czeka teraz spotkanie z Andorą (28 marca), dające szansę na wypróbowanie kilku rezerwowych zawodników i dopracowanie strategii. Trzeba trzeźwo ocenić sytuację – tego meczu nasza kadra nie może nie wygrać i o każdy inny wynik niż zwycięstwo trzeba się będzie bardzo postarać. W przeciwieństwie do kolejnego spotkania. 31 marca na Wembley zmierzymy się z Anglią…

 

Autor tekstu: Krzysztof Gromnicki

Robert Lewandowski odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski

Napastnik reprezentacji Polski otrzymał z rąk prezydenta RP drugie najważniejsze odznaczenie cywilne za „za wybitne osiągnięcia sportowe, za promowanie Polski na arenie międzynarodowej”.

W poniedziałek 22 marca w Pałacu Prezydenckim w Warszawie Robert Lewandowski (32 l.) został uhonorowany Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Drugie pod względem ważności, polskie odznaczenie cywilne, napastnik reprezentacji Polski i Bayernu Monachium odebrał z rąk prezydenta Andrzeja Dudy:

Nasz bohaterze, nie tylko dzisiejszego dnia i tej ceremonii, ale też śmiało można powiedzieć, nasz bohaterze narodowy w sportowym tego słowa znaczeniu (…) To bardzo ważna dla mnie chwila, że mogę wręczyć panu, wspaniałemu piłkarzowi nie tylko polskiemu, ale też w przestrzeni europejskiej i światowej, to wysokie, państwowe oznaczenie – przemawiał w trakcie uroczystości prezydent RP.

Zwycięzca plebiscytu FIFA na Piłkarza Roku 2020 nie krył wzruszenia, podkreślając jednocześnie, że swój ogromny sukces zawdzięcza nie tylko pracy własnej:

Piłka nożna to przede wszystkim sport drużynowy. To, co osiągam, na co tak ciężko pracuję, to też zasługa trenerów, kolegów z boiska, sztabu, który pracuje na to wszystko, jak i również rodzina (…) Chcę dumnie reprezentować kraj niezależnie od tego, czy gram w klubie czy w reprezentacji Polski. Zawsze z tyłu głowy będzie to, skąd się pochodzi. Nigdy nie wstydziłem się tego, skąd pochodzę (…)

Podczas swojego przemówienia Robert Lewandowski opowiadał nie tylko o swoim patriotycznym podejściu do sportu w reprezentowaniu Polski na arenie międzynarodowej. Wskazywał także na trudności związane z uprawianą przez niego dyscypliną m.in. ogromne oczekiwania społeczne związane z piłką nożną:

Każdy z nas zdaje sobie sprawę z tego, że sport, piłka nożna, nie jest łatwą dyscypliną. Oczekiwania są duże i trzeba temu sprostać. Ja się tego nie boję. Zawsze lubiłem mierzyć wysoko. Czasem zdarzają się, błędy, wpadki, ale po to jesteśmy ludźmi, żeby wyciągać z tego wnioski – mówił kapitan polskiej reprezentacji.

Robert Lewandowski w narodowych barwach zadebiutował już w 2008 roku. W polskiej reprezentacji wystąpił aż 116 razy i strzelił 63 gole – tym samym, w obu przypadkach pobijając rekord narodowej kadry. W 2016 roku dotarł z reprezentacją RP do ćwierćfinału mistrzostw Europy, a cztery lata później – w grudniu 2020 r. zwyciężył m.in. Cristiano Ronaldo i Leo Messiego w plebiscycie FIFA na Piłkarza Roku, stając się pierwszym polskim piłkarzem uhonorowanym tym zaszczytnym wyróżnieniem.

N.N.

Źródło: Onet.pl

Robert Lewandowski piłkarzem roku UEFA

Nagroda została przyznana podczas losowania fazy grupowej Ligi Mistrzów. Kapitan reprezentacji Polski o nagrodę rywalizował z Niemcem Manuelem Neuerem i Belgiem Kevinem De Bruyne.

 Czuję się niesamowicie. Ciężko pracowałem na tę nagrodę, to dla mnie wyjątkowa chwila. Dziękuję wszystkim kolegom, partnerom z zespołu, trenerom oraz rodzinie. To dzięki nim tu jestem.

powiedział Robert Lewandowski odbierając nagrodę. Jak dodał:

Jako dziecko marzyłem, by grać na wielkich stadionach na całym świecie. Te marzenia mogę teraz spełniać. Jestem wdzięczny, dumny i szczęśliwy.

Trwający jeszcze rok 2020 jest najbardziej udany w karierze polskiego napastnika. Wraz z Bayernem Monachium zdobył mistrzostwo, Puchar i Superpuchar Niemiec ( to ostatnie trofeum zaledwie wczoraj, po zwycięstwie Bayernu nad Borussią Dortmund 3:2) . Wspólnie z kolegami z bawarskiego zespołu „Lewy” okazał się bezkonkurencyjny również w Europie, gdzie wygrał Ligę Mistrzów i Superpuchar Europy. Indywidualnie zaś został królem strzelców Bundesligi, Pucharu Niemiec i Ligi Mistrzów.

Reprezentacja Polski poznała rywali w fazie grupowej igrzysk olimpijskich w Tokio

Biało-czerwoni zmierzą się z Japonią, Włochami, Kanadą, Iranem i Wenezuelą.

Międzynarodowa Federacja Siatkówki opublikowała dzisiaj skład grup turnieju olimpijskiego. Naszej męskiej drużynie, mistrzom świata w latach 2014 i 2018, udało się uniknąć grupy śmierci. Powoduje to, że będą mieli dużą szansę zająć pierwsze miejsce w grupie, co być może pozwoli uniknąć ciężkiego boju w ćwierćfinale, który podczas 4 ostatnich igrzysk okazał się dla naszej kadry barierą nie do przejścia. Naszymi rywalami byli wtedy kolejno: Brazylia, Włochy, Rosja i Stany Zjednoczone.

Samo wyjście z grupy nie wydaje się zagrożone, bowiem Japonia i ,zwłaszcza, Wenezuela, będą raczej pewnymi kandydatami do odpadnięcia już na tym etapie rozgrywek. Trudno sobie wyobrazić, żeby tak poważna wpadka przydarzyła się Polsce czy Włochom.

W drugiej grupie faworytów wskazać chyba jeszcze łatwiej.  Ostateczna kolejność zespołów pozostanie jednak zagadką aż do 2 sierpnia,  kiedy to faza grupowa dobiegnie końca. Cały turniej rozpocznie się 25 lipca, dzień po oficjalnym otwarciu igrzysk.

Podano również skład grup turnieju siatkarek, w którym reprezentacja Polski niestety nie zagra.

 

Podział na grupy turnieju siatkarzy IO Tokio 2020:

grupa A: Japonia, Polska, Włochy, Kanada, Iran, Wenezuela.

grupa B: Brazylia, USA, Rosja, Argentyna, Francja, Tunezja.

 

Podział na grupy turnieju siatkarek IO Tokio 2020:

grupa A: Japonia, Serbia, Brazylia, Korea Południowa, Dominikana, Kenia.

grupa B: Chiny, USA, Rosja, Włochy, Argentyna, Turcja.

A.W.K.

Daniel Krawiec: Futbol amerykański to sport dla każdego

Były reprezentant Polski mówi o różnicach między futbolem amerykańskim a rugby i o rosnącej popularności swojej dyscypliny w Europie.

Daniel Krawiec tłumaczy różnice między futbolem amerykańskim a znacznie bardziej popularnym w Europie rugby. Wskazuje, że w jego dyscyplinie piłka może być zagrywana  w różnych kierunkach; w rugby podaje się jedynie do tyłu. Dzięki temu istnieje możliwość stosowania wielu ciekawych rozwiązań taktycznych.  Oba sportu różnią się poziomem bezpieczeństwa, futboliści wyposażeni są w większą ilość ochraniaczy, dzięki czemu rzadziej odnoszą kontuzje.

Rozmówca Adriana Kowarzyka mówi, że futbol amerykański w Europie jest popularny zwłaszcza w Niemczech, Czechach i Norwegii. Uprawiany jest w tych krajach całkowicie amatorsko, przez przedstawiciel bardzo rożnych zawodów. W Polsce dyscyplina ta jest w fazie przebudowy. Istnieją rozgrywki ligowe zrzeszające 35 drużyn, w tym po dwie z Warszawy (Warsaw Mets i Warsaw Eagles) i Krakowa (Kraków Kings i Kraków Tigers)

Daniel Krawiec wyjaśnia, że w futbolu amerykańskim nie są konieczne bardzo dobre warunki fizyczne, na boisku jest miejsce także dla graczy niższych i szczuplejszych. Wspomina swoja grę na pozycji rozgrywającego, określa ją jako niewdzięczną. Mówi, że w trakcie kariery omijały go poważniejsze urazy. Przywołuje emocje, jakie towarzyszyły mu podczas jedynego występu w reprezentacji Polski, zwłaszcza wzruszenie podczas odgrywania hymnu.

A.W.K

Czarnogóra zdobyta, reprezentacja na autostradzie do Rosji. Ważne zwycięstwo w walce o awans na przyszłoroczny Mundial

Reprezentacja Polski w piłce nożnej 2:1 pokonała Czarnogórę w meczu eliminacji Mistrzostw Świata w Rosji. Podopieczni Adama Nawałki powiększyli przewagę nad grupowymi rywalami do sześciu punktów.

Od dawna podkreślano, że wyjazdowy mecz w Podgoricy może okazać się kluczowym dla awansu na przyszłoroczne MŚ starciem. Mierzyły się w końcu dwie najlepsze dotąd drużyny eliminacyjnej Grupy E, a zwycięstwo biało-czerwonych mogło otworzyć im autostradę do Rosji.

Czarnogórcy odgrażali się, że na własnym terenie nie pozwolą Polakom na zbyt wiele i że naszym reprezentantom nie będzie łatwo o punkty. Jak się okazało, nie były to słowa rzucane na wiatr. Przez ponad 90 minut Robert Lewandowski i spółka musieli walczyć o każdy centymetr boiska i choć mieli widoczną przewagę w posiadaniu piłki, to rzadko stwarzali zagrożenie dla bramki rywali.

Jednak to właśnie dzięki geniuszowi „Lewego” wyszli na prowadzenie. Nasz kapitan popisał się wspaniałym uderzeniem z rzutu wolnego, przy którym bramkarz wiceliderów naszej grupy nie miał najmniejszych szans.

Cieszę się, że udało się strzelić z rzutu wolnego, bo w reprezentacji dawno nie zdobyliśmy bramki w ten sposób – powiedział tuż po spotkaniu napastnik Bayernu Monachium. – Czymś nowym zaskoczyliśmy przeciwnika i mam nadzieję, że w kolejnych meczach będzie podobnie – skwitował.

I choć rywale postawili się Polakom, szarpali i wreszcie wyrównali, to w końcówce równie znakomitym co jego kolega z zespołu kunsztem wykazał się Łukasz Piszczek, znakomitym lobem zdobywając gola na wagę trzech punktów. – Dokładnie wiedziałem, co chcę zrobić – przyznał obrońca Borussii Dortmund. – Przeszło mi przez myśl, że jeśli bramkarz wyjdzie, to będę go chciał przelobować i to na szczęście się udało.

Komplet punktów wywalczony na obcym terenie okazał się ogromnie cenny w kontekście naszej sytuacji w Grupie E. Jednocześnie bowiem inni nasi rywale – Rumuni i Duńczycy – bezbramkowo zremisowali w bezpośrednim pojedynku. Dzięki takiemu obrotowi spraw wyszliśmy na sześciopunktowe prowadzenie w stawce mamy sporą szansę, by awans wywalczyć jako pierwsza drużyna w Europie. W żadnej z pozostałych grup lider nie ma bowiem aż takiej przewagi nad drugą ekipą. Emocje studzi jednak nieco nasz bramkarz Łukaksz Fabiański: – Nie jesteśmy jeszcze na mundialu. To dobra zaliczka, natomiast mamy świadomość tego, że jest jeszcze pięć meczów do końca i trzeba zrobić wszystko, żeby zakończyć je takim wynikiem, który pozwoli nam awansować na mundial – skomentował golkiper, na co dzień broniący barw angielskiego Swansea City.

Kolejne spotkanie eliminacyjne Polacy rozegrają 10 czerwca z Rumunią na Stadionie Narodowym. Potem przyjdzie czas na wrześniowe pojedynki z Danią (wyjazd) i Kazachstanem (u siebie) oraz kończące eliminacje, październikowe starcia z Armenią (wyjazd) oraz Czarnogórą (u siebie).