Henryk Sławik – zamilczany bohater, którego powinien znać cały świat / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” 63/2019

Antall z miejsca zatrudnił Sławika w swoim urzędzie, by wspólnie opiekować się polskimi uchodźcami. Współpraca zamieniła się w przyjaźń. Dołączył do nich Henryk Zvi Zimmermann – uciekinier z obozu.

Zbigniew Kopczyński

Opowieść o Sławiku

Życie i ofiara Henryka Sławika pozostaje ciągle ogromnym, niewykorzystanym potencjałem. Jest on, wraz z wieloma innymi Sprawiedliwymi, naszym narodowym argumentem w wielu toczących się dziś sporach. Czas ten potencjał wykorzystać.

Życie i działalność Henryka Sławika to temat na dużą, wielowątkową powieść, wręcz cykl powieści, jako że los każdego jego podopiecznego to osobna historia. To opowieść o losach tysięcy ludzi w czasie II wojny światowej, o Polakach i Żydach tułających się po obcych krajach w poszukiwaniu możliwości przeżycia i walki, opowieść o mało znanych kartach ostatniej wojny. To opowieść o węgierskiej pomocy dla wielu Polaków, żołnierzy i cywilów, również dla polskich Żydów. To też opowieść o tym wielkim człowieku, a raczej dziesiątkach lat zapomnienia, a później trudnego przywracania pamięci o nim. To w końcu opowieść o polskiej niemożności, może niechęci do pokazania światu tej niezwykłej postaci.

To ostatnie jest najtrudniejsze do zrozumienia, bo dzieło Sławika to poważny argument w toczącej się dyskusji o stosunkach polsko-żydowskich w czasie ostatniej wojny, a jego życie stanowi ciąg pasjonujących wydarzeń godnych jak najszerszego rozpowszechniania. Dlaczego nikt nie nakręcił o nim hollywoodzkiego filmu, choć jego dzieje to gotowy scenariusz superprodukcji, a pewnie i serialu? Wiele wydarzeń z jego życia mogłoby się stać kultowymi scenami filmowymi. I niczego nie trzeba tam ubarwiać, jedynie pokazać to, co się naprawdę wydarzyło. Tak jest również z wieloma wydarzeniami z historii Polski. Kiedy pójdziemy w ślady Niemców, którzy wysupłali odpowiednie kwoty – prawda, że z bogatszego budżetu – by przekonać świat, że to właśnie oni ratowali Żydów (Lista Schindlera) i walczyli z Hitlerem (Walkiria)? A my nie musimy niczego poprawiać ani ubarwiać.

Henryk Sławik to typowy self-made man; tacy ludzie cenieni są szczególnie za oceanem. Urodzony w śląskiej wiosce, ukończył jedynie szkołę podstawową, a mimo to został redaktorem naczelnym „Gazety Robotniczej”, radnym Katowic, członkiem Rady Naczelnej Polskiej Partii Socjalistycznej i delegatem do Ligi Narodów.

Prosty chłopak robi taką karierę, a w czasie próby pomaga dziesiątkom tysięcy rodaków i ratuje co najmniej pięć tysięcy Żydów (to liczba udokumentowana), przypłacając swą działalność życiem. Nic, tylko brać go na sztandary ruchu ślązakowskiego. Rdzenny Ślązak, ratujący tysiące Żydów, w przeciwieństwie do wielu Polaków, którzy, jak to w Jedwabnem… itd.

Życiorys Sławika ma jednak dwie poważne rysy. Pierwsza to udział we wszystkich trzech powstaniach śląskich, w których, jak inni powstańcy, bił się o Polskę, a nie jakąś autonomię, wprowadzoną wskutek politycznych targów. Poza tym Sławika zabili Niemcy, w obozie niekwestionowanie niemieckim, bo leżącym w Austrii. Gdyby dokończył żywota w którymś z komunistycznych obozów na powojennym Śląsku, zwanych przez ślązakowców „polskimi”, byłby wysławiany jako śląski męczennik, ofiara polskiego nacjonalizmu. A tak, trudno się dziwić, że rządząca do niedawna w województwie śląskim koalicja Platformy z Ruchem Autonomii Śląska niezbyt dynamicznie popularyzowała postać Henryka Sławika, tym bardziej że RAŚ w tej koalicji odpowiadał za edukację i kulturę. Podejmowano wprawdzie pewne działania, zabrakło jednak rozmachu i skali ponadlokalnej. Były wiceprezydent Katowic – Michał Luty zadeklarował swego czasu publicznie wypłatę nagrody pieniężnej temu, kto wskaże choć jeden artykuł Michała Smolorza czy Kazimierza Kutza, najpopularniejszych śląskich felietonistów otwarcie sympatyzujących z autonomistami, właśnie o Sławiku. Ryzyko uszczuplenia portfela Michała Lutego było zerowe, jako że w wieloletniej twórczości tych publicystów temat Sławika nie istnieje.

Mógłby Sławik zostać ikoną lewicy, bo był socjalistą i antyklerykałem. Zresztą krótko po wojnie towarzysze uhonorowali go, nazywając obecną ulicę Zabrską jego imieniem. Uhonorowanie trwało cztery dni, do momentu, gdy do towarzyszy dotarło, że Sławik nie z tych socjalistów, nie przyjechał na sowieckim czołgu. Co gorsza, reprezentował w Budapeszcie rząd londyński, więc wysługiwał się reakcyjnej sanacji. A że ówczesny rząd RP, a tym bardziej Sławik, z sanacją mało mieli wspólnego? Cóż, nie wymagajmy zbyt wiele od tych, dla których „nie matura, lecz chęć szczera”… Teraz, gdy i na Śląsku, i w całej Polsce rządzi opcja poważniej podchodząca do polityki historycznej, można mieć nadzieję na szerszą popularyzację tego bohatera. Niestety czas biegnie, a wszelkie inicjatywy mają charakter raczej lokalny i zwykle docierają do tych, którym postać Sławika jest już znana.

Ciągle czekamy na superprodukcję, o jaką aż prosi się jego życiorys. Autor scenariusza nie musi nic wymyślać, wystarczy pozbierać z istniejących opracowań autentyczne relacje, a same ułożą się w pasjonującą fabułę, pełną poruszających scen. Można zrealizować również serial rozwijający wiele ciekawych, choć mało znanych wątków.

Ot, choćby węgierska pomoc dla polskich uchodźców – ewenement na skalę światową. Niewielki kraj, sojusznik hitlerowskich Niemiec, przyjął, lekko licząc, sto tysięcy Polaków, żołnierzy i cywilów, udzielając im wszechstronnej pomocy i chroniąc przed swym sprzymierzeńcem. Jednym z tych uchodźców był Henryk Sławik.

I tutaj, w obozie internowanych polskich żołnierzy, miała miejsce filmowa scena. Do jeńców przyjeżdża József Antall – komisarz rządu Królestwa Węgier do spraw uchodźców, by zorientować się w ich sytuacji i potrzebach. Wtedy Sławik informuje go o pilnej konieczności zmiany sytuacji internowanych. Otóż okoliczni chłopi upijali ich i karmili jak indyki, co zaczynało być niebezpieczne dla tych młodych ludzi. Należałoby – zdaniem Sławika – zająć czymś żołnierską młodzież, najlepiej nauką. Antall z miejsca zaproponował Sławikowi pracę w swoim urzędzie, by wspólnie opiekować się polskimi uchodźcami. Intensywna i zgodna współpraca zamieniła się z czasem w przyjaźń. Później dołączył do nich Henryk Zvi Zimmermann – Żyd z Krakowa, uciekinier z obozu w Płaszowie, którego postać zasługuje na osobną opowieść.

Sławik pełnił nieoficjalnie funkcję reprezentanta rządu Rzeczypospolitej przy urzędzie Antalla. I tu pojawia się ciekawy temat stosunków polsko-węgierskich w czasie ostatniej wojny. Oba państwa, będące w przeciwnych, śmiertelnie wrogich obozach, utrzymywały ze sobą mniej lub bardziej nieoficjalne kontakty, których charakter wymagał wysokiego stopnia zaufania. Antall i Sławik, oprócz opieki nad przebywającymi na Węgrzech obywatelami polskimi, co było ich głównym i oficjalnym zajęciem, ułatwiali Polakom wyjazd do krajów alianckich, przede wszystkim do polskiego wojska, a Żydom wyrabiali dokumenty aryjskie, czyli przepustki do życia. O skali ich działalności świadczy co najmniej pięć tysięcy uratowanych Żydów. Polaków, którym pomogli, było kilkakrotnie więcej.

W miasteczku Vác Sławik zorganizował sierociniec dla blisko setki żydowskich dzieci, oficjalnie nazwany Domem Sierot Polskich Oficerów. By uniknąć podejrzeń wynikających z niezbyt słowiańskiego wyglądu podopiecznych, dzieci uczone były katolickich modlitw, a co niedzielę ostentacyjnie prowadzone do miejscowego kościoła. Ale w zaciszu sierocińca uczyły się religii swojego narodu. Po wkroczeniu Niemców na Węgry zorganizowano wyjątkowo skuteczną ewakuację. Wszystkie dzieci przeżyły wojnę.

Dzięki pomocy Antalla udało się Sławikowi sprowadzić na Węgry przebywające w Warszawie żonę i córkę. Sposób, w jaki obie, na węgierskich papierach, lecz bez choćby elementarnej znajomości języka, przejechały przez kilka granic i punktów kontrolnych, to temat na osobny odcinek sensacyjnego serialu. Radość z bycia razem nie trwała długo, zaledwie pół roku. Po rozpoczęciu niemieckiej okupacji Węgier Henryk Sławik musiał się ukrywać, choć nie zaprzestał swej działalności. Miał paszport szwajcarski, mógł swobodnie wyjechać do Szwajcarii. Mógł również znaleźć schronienie w Rumunii, tak jak Henryk Zimmermann. I tu pojawia się mało znany temat rumuński.

Rumunię postrzegamy zwykle jako sojusznika, który nie do końca wywiązał się ze swoich zobowiązań. Internowanie polskich władz spowodowało zaburzenia w koordynowaniu działań walczących wojsk i umożliwiło przejęcie władzy przez gen. Sikorskiego. Z drugiej strony, Rumuni, choć przeszli na stronę Niemców, gdy przykład Polski pokazał, ile warte są angielskie gwarancje, do końca wojny chronili internowanych Polaków przed Niemcami, swoim sojusznikiem. Wiele tysięcy internowanych w Rumunii i na Węgrzech żołnierzy wymknęło się obozów i zasiliło Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie. Nie mogło się to stać bez co najmniej życzliwej neutralności władz obu tych krajów.

Sławik zdecydował się jednak zostać na Węgrzech, a żona nie chciała wyjeżdżać bez niego. W ukryciu udało mu się spotkać z córką. Było to ich ostatnie spotkanie. W jego trakcie mała Krysia zapytała: „Tatusiu, dlaczego nie wyjechaliśmy, choć nam to obiecywałeś?”. Tata Henryk odpowiedział, że nie mógł zostawić tych, których powierzono jego opiece… Rodzina Sławików zapłaciła wysoką cenę za tę decyzję. Żona Sławika przeżyła Ravensbrück, córce udało się uciec i tułała się po węgierskich rodzinach, aż po wojnie, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, odnalazł ją Józef Antall i umożliwił powrót do matki.

Niemcy aresztowali zarówno Sławika, jak i Antalla, by ukarać ich za uratowanie tysięcy Żydów i pomoc dziesiątkom tysięcy polskich żołnierzy w przedostaniu się do polskiego wojska na Zachodzie.

O ile Sławik, jako Polak, był winnym niejako z definicji, o tyle wobec Węgra Niemcy stosowali elementarne zasady praworządności, a te wymagały udowodnienia winy. Doprowadzili więc do ich konfrontacji, by dowiedzieć się, czy Antall działał świadomie. Sławik całą winę wziął na siebie, zapewniając, że Antall o niczym nie wiedział. Zeznań nie zmienił pomimo długiego, prowadzonego gestapowską metodą przesłuchania.

W swej powojennej relacji József Antall wspominał, że, gdy wieziono ich razem z tego przesłuchania, ujął dłoń skatowanego Sławika i rzekł:
– Przyjacielu, dziękuję. Uratowałeś mi życie.
Sławik słabym głosem odpowiedział:
– Tak płaci Polska.
Scena godna hollywoodzkiej realizacji.

Antalla zwolniono, a Sławika wysłano do Mauthausen, austriackiego Katynia, gdzie mordowano polską inteligencję. Zamordowano tam też Sławika.

I na tym kończy się życie Henryka Sławika, a zaczyna historia pamięci o nim. Żona z córką zamieszkały w Katowicach, jednak realia stalinowskiej nocy spowodowały, że wolały nie ujawniać, kim był ich mąż i ojciec. Pamięć o Henryku Sławiku zgasła.

Kilkadziesiąt lat później, pod koniec lat osiemdziesiątych, przybył do Polski Henryk Zvi Zimmermann i ze zdumieniem stwierdził absolutny brak wiedzy o czynie Henryka Sławika. Stwierdził wtedy: „Ja nie rozumiem Polaków. Mają takiego bohatera, a się nim nie chwalą”. Nikt nie umiał mu wskazać, gdzie szukać jego rodziny. Dotarł do niej dopiero dzięki ogłoszeniu w „Przekroju”.

Od tego czasu wiedza o tym wielkim człowieku, z trudem bo z trudem, znajduje sobie miejsce w świadomości społecznej. Przede wszystkim dzięki właśnie Henrykowi Zimmermannowi, który robił co mógł, by tę wiedzę upowszechniać. Dzięki niemu zaczęły pojawiać się publikacje, a nawet książki, później filmy. Jednak, gdy w roku 1990 Sławik otrzymał pośmiertnie tytuł Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata, w polskich mediach zapanowała głucha cisza.

Promocja dokonań Sławika to cel założonego w roku 2008 w Katowicach Stowarzyszenia Henryk Sławik – Pamięć i Dzieło. W ciągu minionych lat doprowadzono do wielu form upamiętnienia tej wielkiej postaci. Są one efektem zarówno bezpośrednich działań Stowarzyszenia, jak i osób i instytucji zainspirowanych tą działalnością. Największym, jak na razie, osiągnięciem Stowarzyszenia było doprowadzenie do pośmiertnego odznaczenia Sławika Orderem Orła Białego. Niespodziewanie to, zdawałoby się oczywiste uhonorowanie, nie było łatwe do przeprowadzenia. O ile prezydent Kaczyński nie miał problemów z podjęciem decyzji o odznaczeniu, o tyle wnioskodawcy długo musieli przebijać się do niego przez niezrozumiały mur obojętności, a czasem niechęci prezydenckich urzędników. Z ust pewnej wysoko postawionej w Kancelarii Prezydenta osoby usłyszeli nawet: „A może już dosyć tych polskich sprawiedliwych?”. Zaskoczonym wyjaśniono, że osoba ta ma wkrótce objąć ważne stanowisko w nowojorskiej placówce i obawia się, że udział w tym przedsięwzięciu zniechęci do niej wpływowe tam środowiska żydowskie.

Ta oportunistyczna nadgorliwość miała uzasadnienie jedynie w chorej wyobraźni, jako że w upamiętnienie Henryka Sławika to właśnie Żydzi wnieśli ogromny, wręcz fundamentalny wkład. Gdyby nie Żyd Zimmermann, nie wiedzielibyśmy dzisiaj nic o naszym bohaterze, nie byłoby ani Yad Vashem, ani Orła Białego, ani tego artykułu. Duży wkład wniósł również przewodniczący katowickiej Gminy Wyznaniowej Żydowskiej, członek założyciel przywoływanego tutaj Stowarzyszenia. A i w samej Ameryce nie robiono żadnych problemów ze złożeniem w waszyngtońskim Muzeum Holokaustu materiałów dokumentujących działalność i ofiarę Henryka Sławika.

Warto również obejrzeć krótki film dokumentujący reakcję izraelskiej widowni w Tel Avivie po obejrzeniu filmu Marka Maldisa „Henryk Sławik – polski Wallenberg”. Trudno o lepszy, bardziej autentyczny i emocjonalny wyraz wdzięczności wobec Henryka Sławika i polskiego narodu. Ten krótki film powinien być wyświetlany w polskich placówkach na całym świecie. A nie jest.

Ceremonia odznaczenia odbyła się 25 lutego 2010 roku, czyli półtora miesiąca przed Smoleńskiem. Do Katowic przybyli prezydenci Polski i Węgier, ambasador Izraela, konsul USA. Wydarzenie, jak na Katowice, niezwykłe. Wspaniałe przemówienia obu prezydentów, podziękowanie wnuczki Antalla, wygłoszone płynną polszczyzną. Nic, tylko transmitować i rozsyłać relacje na cały świat. Tymczasem transmisji nie było, relacji – tak samo. Główne polskie media solidarnie zamilczały to wydarzenie. Tylko w jednej z gazet znalazłem krótką informację, że Lech Kaczyński rozpoczął w Katowicach kampanię wyborczą. Znów pamięć o Sławiku padła ofiarą politycznych rozgrywek.

Wszystkie opisane działania mają ograniczony, zwykle lokalny zasięg. Potwierdzającymi regułę wyjątkami mogą być jedynie wspomniana wizyta w Muzeum Holokaustu, wystawa w Parlamencie Europejskim, pomnik Sławika w Budapeszcie czy składanie kwiatów w Mauthausen w rocznicę zamordowania Sławika. Działania osób prywatnych i stowarzyszeń takich, jak opisane w tym artykule, opierające się na pracy społecznej pasjonatów, mają swoje granice skali i skuteczności, wynikające ze skromności środków. Promocja Sławika w wymiarze, na jaki ta postać zasługuje, możliwa będzie jedynie przy odpowiednio dużym zaangażowaniu instytucji państwowych. Pierwsze jaskółki już się pojawiają. Jesienią w Konsulacie RP w Nowym Jorku zostanie otwarta wystawa o Henryku Sławiku. Pewne działania podejmuje też Instytut Polski w Düsseldorfie. Oby zapowiadały one wiosnę.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Opowieść o Sławiku” znajduje się na s.7 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Opowieść o Sławiku” na s. 7 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jeszcze o ustawie 447. Przeciętni Amerykanie, ale i wielu politologów uznaje Europę Środkowo-Wschodnią za całość

To, że w Holokauście brały udział Słowacja, Chorwacja, Węgry, Rumunia, a nawet czescy funkcjonariusze Protektoratu Czech i Moraw, nie oznacza, że uczestniczyła w nim także Rzeczpospolita Polska.

Mariusz Patey

Antypolska narracja współgra z działaniami pewnych środowisk w Polsce uprawiających politykę wstydu w imię walki z mitycznym zagrożeniem ze strony wyimaginowanego polskiego faszyzmu. To wszystko nakłada się na antykatolickie nastroje, żywe w części amerykańskiego społeczeństwa.

Niestety są też osoby i organizacje, które postanowiły wyzyskać ten klimat do wyciągnięcia niemałych środków z kieszeni Polaków. Nieliczne polskie polemiki, jak na przykład Joanny Siedleckiej, spotykały się ze zmasowanym emocjonalnym atakiem rodzimych i zagranicznych tropicieli polskiego antysemityzmu. Potem pojawiły się publikacje paranaukowe i naukowe, usiłujące uzasadnić „polską winę”. Prace Jana Tomasza Grossa, Barbary Engelking, Andrzeja Żbikowskiego, Jana Grabowskiego i innych mają stworzyć wrażenie, że tezy uogólniające o „polskim sprawstwie” są – mimo oczywistej postawy rządu emigracyjnego RP, struktur państwa podziemnego – uprawnione. Z drugiej strony podjęto próbę wybielenia kart z życiorysów żydowskich zbrodniarzy popełniających czyny niegodne na Polakach, a często i Żydach. W opiniotwórczych mediach mainstreamowych pojawiło się wiele treści utrwalających niedobry stereotyp mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polaków. Warto zwrócić uwagę, że często tę samą miarę przykładano do stosunków panujących w Generalnej Guberni, w pełni przecież kontrolowanej i zarządzanej przez Niemców, z istniejącą w czasie II wojny światowej sytuacją na Węgrzech, w Rumunii, Chorwacji, Słowacji czy w strukturze parapaństwowej, jaką był Protektorat Czech i Moraw.

I tak doszło do deklaracji terezińskiej, w której państwa-sygnatariusze, także te z kolaboracyjną przeszłością, wezwały do naprawienia krzywd ofiarom wojny wywłaszczonym nieprawnie przez III Rzeszę, a po wojnie przez komunistyczne reżimy.

Dokument upomina się o poszkodowanych Żydów i nie-Żydów. Porusza także kwestię mienia tzw. bezspadkowego, które w intencji sygnatariuszy winno przejść w ręce organizacji pozarządowych i służyć społecznościom żydowskim, upowszechnianiu wiedzy o Holokauście, zachowaniu żydowskich pamiątek kultury materialnej itp. Na tak przygotowany grunt ruszyły z aktywnym naciskiem na polityków amerykańskich organizacje żydowskie, wsparte kancelariami prawno-lobbystycznymi.

Wczytując się w treść ustawy 447, możemy odnieść wrażenie, że USA ustawiają się w pozycji starszego brata demokracji wschodnioeuropejskich, a kongresmeni zobowiązują rząd USA do monitorowania procesu oddawania mienia niesłusznie zabranego ofiarom Holocaustu podczas II wojny światowej i po niej. W myśl deklaracji terezińskiej majątek osób zmarłych bezpotomnie ma służyć ofiarom Holokaustu i ich potomkom, jak też celom edukacyjnym, upowszechnianiu wiedzy o Holokauście i dbałości o materialne pamiątki po wymordowanej społeczności żydowskiej. Z punktu widzenia przeciętnego Amerykanina te postulaty wydają się słuszne. Ci, co przyczynili się do tragedii milionów, nie powinni korzystać z mienia swych ofiar. A co z mieniem ofiar nieżydowskich? O nich ustawa milczy, choć deklaracja terezińska ich nie pomija. A przecież zagładzie byli poddani np. Cyganie czy polskie elity intelektualne w ramach akcji AB. (…)

Majątek zmarłych bezpotomnie obywateli polskich przechodzi według polskiego prawa na własność skarbu państwa.

W Polsce nie było regulacji dzielących obywateli polskich ze względu na przekonania, wyznanie, rasę czy przynależność etniczną; nie ma możliwości specjalnego potraktowania jakieś wyróżnionej grupy obywateli.

Próba narzucenia Polsce rozwiązań przypominających ustawy norymberskie czy prawodawstwa RPA i Rodezji z czasów apartheidu jest nie do przyjęcia i wywołuje protest, myślę – zrozumiały w większości cywilizowanych współczesnych społeczeństw.

Straty, jakich doznali obywatele RP ze strony okupacyjnych władz III Rzeszy i Sowietów, powinny być pokryte przez sukcesorów prawnych tych państw. Współczesne państwo polskie ma jednak ograniczone możliwości dochodzenia takich roszczeń. Jeśli natomiast nieprawnego zaboru mienia dokonali obywatele polscy, to istnieją odpowiednie przepisy umożliwiające dochodzenie takich roszczeń.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Komentarz do ustawy JUST ACT 447” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Komentarz do ustawy JUST ACT 447” na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czym można wyjaśnić to, że Jan Matejko jest dziś często lekceważony, a Henryk Siemiradzki ma zawsze znakomite recenzje?

Kiedy narodził się pierwszy polski antysemita – nie wiadomo. Czy był to ten utrwalony w scenie z drzwi katedry gnieźnieńskiej, na której św. Wojciech wykupuje niewolnika z rąk kupca żydowskiego?

Jan Martini

„Bezpośrednim powodem ostrego wystąpienia Matejki przeciwko Żydom było oszustwo, jakiego dopuścił się student szkoły Saul Wahl w celu uzyskania konkursowej nagrody pieniężnej (przedstawił on do konkursu nieswoją pracę – przyp JM). Ten brak skrupułów moralnych oburzył do głębi Matejkę, który do spraw związanych ze sztuką odnosił się z czcią niemal religijną i od drugich wymagał podobnego postępowania”.

Cały incydent opisał sekretarz malarza Marian Gorzkowski, którego pamiętnik jest rzadkością bibliograficzną, bo cały nakład został wykupiony i zniszczony przez biografów Matejki. Artysta podczas mowy inaugurującej rok szkolny 1882 w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych, zwracając się do studentów Żydów, powiedział nierozsądnie zbyt ostre słowa:

„A wy, uczniowie Hebrajczycy pamiętajcie, że sztuka nie jest handlową, spekulacyjną robotą, lecz pracą w wyższych celach ducha ludzkiego, w miłości Boga z miłością kraju złączoną. Jeśli wy chcecie tylko w naszym artystycznym zakładzie nauczyć się sztuk pięknych dla spekulacji, a nie czuć ani wdzięczności dla kraju, ani żadnych dla niego obowiązków; jeśli wy, żyjąc w naszym kraju od wieków, nie poczuwacie się do szlachetniejszych dla kraju naszego uczynków ani nie chcecie być Polakami, to wynoście się z kraju, idźcie od nas tam, gdzie nie ma żadnej ojczyzny ni wyższych uczuć miłości kraju, ni wyższych cnót ludzkich w miłości ziemi poczętych” („Czas” 1882, nr. 248). Reakcją na słowa Matejki był „jawny i głośny protest przeciw przemówieniu p. Dyrektora jako naruszającemu godność całej społeczności i wyrządzającemu jej ciężką i nieuzasadnioną krzywdę”, który opublikowali na łamach „Czasu” prominentni przedstawiciele środowisk żydowskich. Jeden z autorów protestu – adwokat Eibenschutz – spotkawszy sekretarza Szkoły Sztuk Pięknych Gorzkowskiego, zaczął wykrzykiwać: „To ten wasz łajdak Matejko myśli sobie wygadywać na Żydów, my go nauczymy, my mu pokażemy, my mu damy, my go pod Siemiradzkiego podkopiemy!”. Matejko pozwał Eibenschutza, a jako swojego rzecznika powołał znakomitego prawnika Józefa Mochnackiego. Przed sądem oskarżony „poszedł w zaparte” („protestuję najmocniej, jakobym wyraz ten stosował do mistrza naszego, nigdy na myśli nie miałem go obrazić”), ale przyznał, że wypowiedział słowa: „Zobaczysz pan, że potomność wyżej postawi Siemiradzkiego nad Matejkę, bo tamten nikogo nie obraził”. (…)

Wkrótce na Matejkę spadł cios z Rosji. Bankier Rosenblum opublikował w warszawskich gazetach (żydowskich i polskich) protest potępiający w ordynarnych słowach malarza, co z kolei spotkało się z ostrą repliką red. Jana Jeleńskiego w antysemickiej „Roli”. Matejko, dowiedziawszy się o artykule, napisał do Jeleńskiego: „Z nadesłanego mi uprzejmie nr. 4 czasopisma „Rola” dowiedziałem się o otwartym liście p. Rosenbluma, który podobnie jak i inni jego współwyznawcy, z wielkim zuchwalstwem i arogancją odzywają się o wszystkim i o wszystkich.

Ustępstwa nasze na każdym kroku i na każdym miejscu, wielki upadek ducha. Brak energii, ospałość w sprawach społecznych oraz bierne, powiedziałbym nawet służalcze poddanie się wpływom hebrajskim spowodowały, że wyznawcy Talmudu mają nas już dzisiaj za trupów chodzących, nad którymi wolno się nawet i znęcać, są to przerażające następstwa naszego bezwładu i ospałości”.

Dziś w kręgach znawców i koneserów do dobrego tonu należy wyrażanie się o Matejce cokolwiek lekceważąco. Natomiast Siemiradzki (uchodzący w Rosji i na Ukrainie za malarza… rosyjskiego!) ma niezmiennie „znakomite recenzje”.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Kłopoty Matejki” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Kłopoty Matejki” na s. 8 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jesteśmy gotowi do współdziałania ze wszystkimi ludźmi dobrej woli szanującymi realia historyczne we właściwej proporcji

Należy pomóc amerykańskim i izraelskim ofiarom Holokaustu w odzyskaniu mienia. Towarzyszyć temu powinno zastosowanie podobnej procedury w zakresie utraconego mienia w wyniku polskiej zagłady.

Piotr Andrzejewski
Adam Sandauer

20.02.2019

WP Ambasador USA
Georgette Mosbacher
Ambasada USA w Warszawie

Wielce Szanowna Pani Ambasador!

Kierując się wolą intensyfikowania współdziałania Polski i Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej wobec wyzwań współczesnego świata, zwracamy się o poparcie następującej inicjatywy:

Na prośbę Mike’a Pompeo, żebyśmy Amerykanom i Izraelczykom (Żydom-ofiarom Holokaustu) pomogli w realizacji roszczeń restytucyjnych z tytułu utraconego mienia w wyniku Holokaustu – należy odpowiedzieć pozytywnie. Towarzyszyć temu powinno zastosowanie podobnej procedury w zakresie utraconego mienia w wyniku polskiej zagłady.

Zmowa Hitlera i Stalina, leżąca u podstaw odpowiedzialności za konsekwencje realizacji zagłady wobec narodów żydowskiego i polskiego, którego znaczącą część stanowili obywatele pochodzenia żydowskiego, winna rodzić dzisiaj podobną odpowiedzialność odszkodowawczą. Napaść Niemców i Rosjan na Polskę we wrześniu 1939 roku dała asumpt zagładzie naszych narodów. Skutki organizowania holokaustu przez Niemców na terenach okupowanych przez Niemców dają Polsce szczególne kompetencje, które motywują w sposób dorozumiany prośbę sekretarza stanu Mike’a Pompeo.

Po konferencji warszawskiej poświęconej zażegnaniu narastania konfliktu na Bliskim Wschodzie miała miejsce eskalacja napięcia i nieporozumień pomiędzy Izraelem a Polską. Wyniknęły one z ignorowania faktów historycznych, a reakcje przedstawicieli państwa Izrael zostały oparte na błędnym wywodzeniu wniosków. Błędem jest z faktu istnienia na okupowanych terenach Polski szmalcowników-przestępców wydających z chęci zysku obywateli polskich pochodzenia żydowskiego niemieckim władzom okupacyjnym – wywodzenie wniosku o odpowiedzialności Narodu i Państwa Polskiego za udział w zagładzie Żydów. Jedyne legalne władze, jakimi był Rząd Emigracyjny w Londynie, działania te potępiły i im przeciwdziałały, a Państwo Podziemne karało zdrajców śmiercią.

Takim samym błędem byłoby wywodzenie wniosku o współdziałaniu Narodu Żydowskiego w eksterminacji Żydów, z powodu funkcjonowania i współdziałania z Niemcami policji żydowskiej w gettach.

Błędem byłoby obciążenie współodpowiedzialnością za holokaust prezydenta USA F.D. Roosevelta, z racji zaniechania tak działań realnych, czy choćby symbolicznych, po uzyskaniu od przedstawicieli polskiego państwa informacji o eksterminacji Żydów i Polaków w niemieckich obozach. Prośba ze strony Polaków o działanie interwencyjne spotkała się jedynie z niewystarczającą deklaracją prezydenta F.D. Roosevelta pociągnięcia po wojnie winnych tego ludobójstwa do odpowiedzialności.

Błędem logicznego wnioskowania byłoby obciążenie organizacji żydowskich w USA współodpowiedzialnością za holokaust z powodu niechęci wyasygnowania okupu mającego uratować od eksterminacji 200 tysięcy Żydów węgierskich, mimo złożenia przez Niemców takiej propozycji.

Znając stosunek struktur Polskiego Państwa Podziemnego do przeciwdziałania zbrodniom niemieckim na Żydach, włącznie z wykonywaniem wyroków śmierci na osobach polskiego pochodzenia kolaborujących w tym zakresie z niemieckim okupantem, jak i w związku z daleko idącą pomocą w ratowaniu Polaków pochodzenia żydowskiego nie tylko przez polski ruch oporu (Żegota, Witold Pilecki), ale i przez przedstawicieli polskiego rządu pozostającego na obczyźnie (Karski, Zygielbojm, Grupa Berneńska, konsulat w Lizbonie) – prośba M. Pompeo winna być odebrana jako uznanie obecnej administracji i Narodu Ameryki dla przeciwdziałania holokaustowi przez reprezentantów Polski i Polaków.

Potwierdzamy kompetencje przedstawicieli dzisiejszych władz Polski do współdziałania w realizacji wszelkich roszczeń restytucyjnych z tytułu strat, szkód i nieodwracalnych skutków żydowskiego i polskiego holokaustu wobec odpowiedzialnych za ten stan rzeczy.

Prośba Mike’a Pompeo zasługuje na pozytywną reakcję w postaci powołania komisji oszacowań roszczeń i strat żydowsko-polskiego holokaustu i sposobu ich kompensowania przez prawnych spadkobierców nazistowskich Niemiec i komunistycznej, stalinowskiej Rosji.

Jesteśmy gotowi w tym duchu do współdziałania z przedstawicielami Stanów Zjednoczonych, państwa Izrael i wszystkimi ludźmi dobrej woli, szanującymi realia historyczne we właściwej proporcji.

Piotr Ł.J. Andrzejewski /–/
Adam Sandauer/–/

List otwarty do p. Ambasador USA Georgette Mosbacher Piotra Andrzejewskiego i Adama Sandauera znajduje się na s. 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

List otwarty do p. Ambasador USA Georgette Mosbacher Piotra Andrzejewskiego i Adama Sandauera na s. 5 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie rozumiem polityki historycznej polskiego rządu, ale mam zaufanie do Prawa i Sprawiedliwości; chyba żebym je stracił

Państwo Gross, Grabowski, Bikont, Engelking e tutti frutti występują jako uczeni polscy, co w oczach cudzoziemców dodaje tej konferencji specjalnego autorytetu, zwłaszcza że organizatorem jest PAN.

Piotr Witt

Zamiast comiesięcznego felietonu zamieszczam tekst mojej „Kroniki Paryskiej” poświęconej temu wydarzeniu, którą wygłosiłem w poranku Radia Wnet w czwartek 21 lutego, na kilka godzin przed rozpoczęciem zapowiedzianego kolokwium. Wyjaśniłem w niej powody, dla których nie wezmę w nim udziału ani jako uczestnik, ani jako słuchacz. Przepowiedziałem zarazem przebieg obrad i ich skutki. Dzisiaj czytelnik „Kuriera WNET” ma okazję stwierdzić, na ile moje przewidywania były słuszne.

Konferencja reprezentuje nowy polski punkt widzenia na sprawy Holokaustu. Jaki to jest punkt widzenia? Zdefiniował go premier polskiego rządu.

Pan Mateusz Morawiecki powiedział 20.VI.2018: „podnieśliśmy świadomość o sprawie polskiej na zupełnie inny poziom”. I żeby nie było nieporozumień, szef rządu wyjaśnił, że nowy wymiar rozumienia sprawy polskiej odbywa się „przez pryzmat naszych partnerów izraelskich i amerykańskich środowisk żydowskich”.

Jaki to jest pryzmat tych naszych partnerów izraelskich i amerykańskich środowisk żydowskich, przypomniano nam w szczegółach podczas niedawnej konferencji bliskowschodniej w Warszawie. Nasi ukochani partnerzy izraelscy i amerykańscy wyrazili je jasno: premier Netanjahu stwierdził, że Polacy współpracowali z „nazistami” w dziele zagłady Żydów (nie powiedział – z Niemcami, gdyż jak wiadomo, wojny nie wydali Niemcy, lecz naziści, którzy ich okupowali), zaś nasz przyjaciel Amerykanin, pan Pompeo, ze swej strony uzupełnił wypowiedź mówcy izraelskiego, wzywając Polskę, „by poczyniła postępy w zakresie kompleksowego ustawodawstwa dotyczącego restytucji mienia prywatnego dla osób, które utraciły nieruchomości w dobie Holokaustu”. Nie można wyrazić się bardziej jasno i precyzyjnie. Chodzi o nieruchomości. (…)

Moje poglądy na zapowiedziane tematy są znane. Głoszę je niezmiennie od lat na falach Radia WNET i publikowałem w „Kurierze WNET”, a także jedynym wydawanym do niedawna tygodniku emigracji, paryskim „Głosie Katolickim”. Także w książce „Kroniki paryskie”.

Wykazywałem fałsz tzw. naocznych świadectw prześladowania Żydów przez Polaków. „Malowany ptak” Jerzego Kosińskiego, „W imieniu wszystkich moich” Martina Graya, „Oczami dwunastoletniej dziewczynki” Janki Hescheles, „Dziennik” Miriam Berg – wszystko to są bezczelne fałszerstwa, zdemaskowane i udowodnione.

Chodzi o bardzo duże pieniądze. Fałszerstwo dzieła „Przeżyć z wilkami” wyszło na jaw dopiero wówczas, kiedy jego autorka zaskarżyła do sądu w Amsterdamie swojego holenderskiego wydawcę o to, że nie dopłacił jej 22 mln dolarów. Uwaga! Nie dopłacił… Wydawca ujawnił wówczas, że autorka żydowskiej opowieści, Misha Defonseca, nie jest wcale Żydówką, ale katoliczką z Amsterdamu, że naprawdę nazywa się Monique De Wael i że nigdy noga jej nie postała w Polsce, gdzie miało upływać jej tragiczne dzieciństwo.

Wszystko to i jeszcze więcej przedkładałem publicznie pod uwagę władz polskich. Proponowałem także jako pozycje godne rozpropagowania na świecie dzieła napisane we Francji, które uczciwie i prawdziwie przedstawiają stosunki polsko-żydowskie. (…) Moje wołanie na puszczy nie obudziło żadnej reakcji polskich władz odpowiedzialnych za tzw. polską politykę historyczną. (…)

Od wielu lat popieram PiS publicznie, gdzie mogę, na długo zanim jeszcze partia ta doszła do władzy. Nie mogę więc teraz moją publiczną wypowiedzią wsadzać jej kołka w szprychy, kiedy ta partia prowadzi swoją politykę historyczną. Ja tej polityki nie rozumiem, ale mam zaufanie do ludzi – chyba, żebym je stracił.

Dzisiaj można stwierdzić, na ile moje przewidywania były słuszne. Wszystko odbyło się dokładnie tak, jak to opisałem powyżej. (…) Polscy emigranci stawili się tłumnie.

Opowiadano mi, że jakaś starsza pani na widok panelu specjalistów na trybunie – państwa: Grossa, Grabowskiego, Engelking, Bikont e tutti frutti – jęknęła z cicha „O Jezu, a cóż to za rodacy!”. Zmylona widocznie tytułem konferencji.

Żeby nie wywoływać wilka z lasu, nie wspomniałem o możliwości prowokacji. Niestety! Dzisiaj Radio France Internationale (RFI), które tutaj jest tym, czym BBC w Londynie – głosem Francji na świat – potępiło zakłócanie kolokwium naukowego przez faszyzujących Polaków-antysemitów. Tak więc nie tylko nasi ojcowie i dziadowie zostali oskarżeni o współudział w zbrodni, ale także my – emigranci – o zakłócanie obrad zmierzających do ustalenia prawdy. Jeżeli rodacy we Francji zechcą teraz z obawy i ze wstydu ukrywać przed Francuzami swoje polskie pochodzenie, będą to zawdzięczać polskiej polityce historycznej prowadzonej przez Polską Akademię Nauk.

Cały artykuł „Polityka historyczna rządu polskiego z perspektywy Paryża” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w marcowym „Kurierze WNET” nr 57/2019, s. 3 – „Wolna Europa”, gumroad.com.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Piotra Witta pt. „Polityka historyczna rządu polskiego z perspektywy Paryża” na s. 3 „Wolna Europa” marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Alzheimer Szamira zdecydował o obecnych stosunkach polsko-żydowskich? / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 57/2019

Niech sobie politycy w Izraelu robią, co chcą, a my musimy budować własną arkę dla prawdy o Polsce. Nikogo tam nie przekonamy i nawet nie będziemy wysłuchani. Darymny futer i próżny dialog.

Andrzej Jarczewski

Alzheimer Szamira

W roku 1989 ówczesny premier Izraela – Icchak Szamir – wypowiedział zdanie, które później było wielokrotnie cytowane: „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. Oburzamy się na takie fałszywe generalizacje, ale nie pamiętamy, że powiedział to starzec 74-letni, mocno już dotknięty chorobą Alzheimera. Niestety, później cytowali to ludzie młodzi i zdrowi, ostatnio Israel Katz – minister spraw zagranicznych Izraela.

Gdy w polityce dzieje się coś niepojętego, gdy dorośli ludzie zachowują się jak dzieci, gdy zdrowi mówią jak chorzy, trzeba czasem zmienić perspektywę z politycznej na medyczną. Wtedy będzie łatwiej takie zachowania zrozumieć i odpowiednio zmodyfikować to, co możliwe: własne postępowanie. Nie cudze, bo to niemożliwe. Piszę to z perspektywy działacza alzheimerowskiego, który wraz z żoną zakładał pierwsze stowarzyszenia alzheimerowskie na Śląsku w latach dziewięćdziesiątych i który w wielu rodzinach, a najpierw w swojej, widział destrukcyjne oddziaływanie tej choroby. Moja żona nadal prowadzi alzheimerowski telefon zaufania, ale nie rozsiewa taniego optymizmu. „Każde dzisiaj jest lepsze od jutra” – tak niestety musi mówić tym, którzy jeszcze nie wiedzą, a później w szczegółach wyjaśnia, co to znaczy dla rodziny.

Alzheimer w polityce

Icchak Szamir (1915–2012) był premierem Izraela w latach 1983–1992 (z dwuletnią przerwą). Natomiast najsławniejszym politykiem, u którego stwierdzono chorobę Alzheimera, był rówieśnik Szamira, prezydent USA w latach 1981–1989, Ronald Reagan (1911–2004).

Reagana wspominamy jako wielkiego przyjaciela Polski i jednego z najznamienitszych przywódców światowych. Szamira tak nie wspominamy. On nie wymyślił rasistowskiego sloganu o polskiej matce. Przed nim podobnie mówiło wielu, ale Szamir to uświęcił, nobilitował jako premier i dał tym placet: powtarzajcie, cytujcie!

Szamir pełnił jeszcze inne funkcje państwowe, ale jego otoczenie widziało postępy choroby (narastającą agresywność) i powoli odsuwało go od jakichkolwiek decyzji, by w końcu umieścić go w specjalnym zakładzie opiekuńczo-leczniczym i odseparować od dziennikarzy.

Kadencyjność władz demokratycznych uchroniła wiele państw od skutków rządów alzheimerowskich, typowych, jak się zdaje, dla gerontokracji późnego ZSRR. Niejedno imperium upadło tylko dlatego, że wielki władca utracił władzę nad własnym umysłem. Choroba Alzheimera ma różny przebieg i na sto procent może być zdiagnozowana dopiero po śmierci pacjenta. Wcześniej jednak pojawiają się charakterystyczne symptomy. Przede wszystkim – umysł się zamyka, nie kojarzy informacji, żyje we własnych wspomnieniach i urojeniach.

Operowanie kategorią „winy”

U Szamira chorobę Alzheimera zdiagnozowano około osiemdziesiątki. Co to znaczy? Ano, że choroba znajdowała się już w bardzo zaawansowanym stadium. Wyłączeniu uległo 70–80 procent połączeń między komórkami w mózgu.

Wcześniej po prostu nie dało się tego stwierdzić, a już na pewno nie pozwalały na to metody diagnostyczne końca XX wieku. Nasz mózg potrafi sobie kompensować nawet znaczne ubytki, ale każde obejście martwego punktu zmienia bieg myśli. Nadal jeszcze wiele rzeczy rozumiemy, dobrze mówimy, sporo potrafimy wykonać, ale już nie tak samo.

Wyobraźmy sobie, że w mieście zerwał się jeden z pięciu mostów przez rzekę. Zmartwienie niewielkie; potrafimy przejść innym mostem. Zajmie nam to jednak więcej czasu, a po drodze zobaczymy inne krajobrazy, spotkamy innych ludzi, o czym innym pomyślimy. A teraz wyłącza się z ruchu drugi most, trzeci, czwarty…

Chory nie zdaje sobie sprawy, co się z nim dzieje. Jego mózg sam znajduje obejście każdego problemu, ale już nie każdy – dawniej łatwy – problem potrafi rozwiązać. Zewnętrzny obserwator zauważy najpierw zanik pamięci świeżej. Chory doskonale pamięta różne zdarzenia z dzieciństwa, ale coraz trudniej znaleźć mu klucz do mieszkania albo pieniądze, co wiąże się zwykle z oskarżeniami, że ktoś go okradł. Podejrzenie pada na osobę bliską, bo innych już w pamięci nie ma.

I tu dochodzimy do najpowszechniejszego i społecznie najważniejszego symptomu: do agresji. Chory odczuwa nieokreślony niepokój, ale go nie rozumie. Obawia się, że jacyś „inni” robią coś przeciw niemu, utrudniają mu życie, chowają przedmioty, zabraniają pewnych czynności. Ktoś musi być winien, ktoś zewnętrzny, ktoś, kogo chory dobrze zna. „Na pewno nie ja!”. Początkowe objawy: 1) zaniechanie prób rozwiązywania problemów, 2) stygmatyzowanie znanych choremu osób i 3) operowanie kategorią „winy”. Zawsze: cudzej „winy”.

Alzheimer – choroba społeczna

Gdy Szamir wypowiadał swój pogląd na temat mleka polskich matek, był już na tym właśnie etapie. Cała narracja snuła się sama w chorym mózgu starego człowieka. Wielu alzheimeryków osiąga wtedy szczyty płynności mowy. Wypowiadają się bez żadnych hamulców, brzmi to niezwykle przekonująco i w pewnym sensie logicznie, bo chory koncentruje się tylko na dowodzeniu jednego: cudzej winy.

A to, co na kolejnym etapie mówią chorzy na alzheimera, jeży włos na głowie (wyraz „alzheimer” pisany małą literą znaczy tyle, co „choroba Alzheimera). Słyszałem tak straszne opowieści i oskarżenia, że gdyby uwierzyć w jeden procent tego słowotoku, słuchacz mógłby zwariować. Niestety – niektórzy naprawdę wariują i powtarzają zdania, których powtarzać nie wolno.

Na alzheimera się nie umiera. Reagan żył 93 lata, Szamir aż 97. Co więcej – chory nie cierpi, jeśli nie liczyć naturalnych boleści, związanych z innymi chorobami lub po prostu z narastającym niedołęstwem. Cierpi otoczenie. W zwykłym społeczeństwie największe obciążenie spada na rodzinę, która przez długie lata nie zdaje sobie sprawy ze zmian, jakie choroba czyni w głowie osoby do niedawna przecież bardzo odpowiedzialnej i mądrej. To jest choroba społeczna. Cierpią bliscy, a najbardziej ci, którzy kochają chorego.

Intelektualne pożegnanie

O różnych zagadnieniach alzheimerowskich pisałem wielokrotnie. Tu przytoczę fragment z książki Prawda po epoce post-truth (2017).

»Przychodzi w końcu dramatyczny moment „intelektualnego pożegnania”. Osoba chora w dalszym ciągu jest naszym ukochanym dziadkiem czy mamą, ale zdajemy sobie sprawę, że nie ma sensu o niczym jej informować, bo za chwilę i tak zapomni albo coś przekręci i wywoła awanturę. Musimy jednak jakoś chronić rodzinę, narażoną na trudną do zniesienia presję i ciężką atmosferę. Zauważamy, że do agresywnego chorego nie docieramy żadnym argumentem… Jak żyć w takim domu?

Ratuje nas „intelektualne pożegnanie” i zrozumienie, co to dla nas znaczy: że dialog jest niemożliwy, że tylko przysparza nam cierpień. Na każde pytanie odpowiadamy niekoniecznie zgodnie z prawdą obiektywną, ale zgodnie z interesem osoby chorej i zgodnie z dobrem rodzinnej wspólnoty. Nie ma już zapotrzebowania na prawdę! Chory nie podejmuje żadnych decyzji na podstawie nowych informacji, bo tych informacji już nie przyjmuje. W myślach ma tylko „wyspy pamięci”: wspomnienia z dzieciństwa i te emocje, ukryte w najstarszych (filogenetycznie) zakamarkach mózgu, które najpóźniej ulegają zanikowi. A na zewnątrz – agresja na przemian z apatią: jedyne dostępne formy reakcji na zagrożenie, czyli na każdą zmianę.

W tych kategoriach (twoja wina i mój strach) chory ocenia każdy, nawet najbardziej przyjazny i pomyślny dlań czyn opiekuna, każde słowo. Jakiż sens miałby dialog w takich okolicznościach? Nie prawda jest wtedy ważna, lecz troska i opieka. I miłość. Trudna, bolesna, wymagająca poświęceń i ciężkiej pracy. Rzeczowniki dawno uleciały z pamięci. Pozostały jeszcze pierwsze, poznane w dzieciństwie czasowniki: ‘siadaj’, ‘wstań’, ‘zjedz to’ i tylko one służą komunikacji. Tu prawda nie pomaga. Tu informacja prawdziwa szkodzi! Cóż więc w takiej sytuacji mają robić weredycy, uważający prawdę za wartość najwyższą, wewnętrznie zmuszeni, by wygarnąć każdemu, co o nim myślą? Odpowiem delikatnie: powinni… nie wygarniać, bo sprawa ich przerosła.

Dialog jest faktycznie wielką wartością, ale tylko w środowisku ludzi dążących do prawdy.

Gdy wyląduję na bezludnej wyspie, mogę stwierdzić, że piasek jest sypki, a woda mokra. Zjem banana i powiem, że jest smaczny. Zobaczę ptaka i zawołam: „pięknie latasz!”. Wszystko to będzie prawdą. Ale… czy cokolwiek się poprawiło na tym świecie, gdy to powiedziałem? Czy coś się pogorszyło? Gdy moim rozmówcą jest woda, ptak czy banan – kategoria dialogu jest nierelewantna. Nie przekonam piasku, nie wyjaśnię niczego wodzie, nie znajdę wspólnego języka z ptakiem. Muszę robić to, co do mnie należy: budować arkę. Ale nawet Noe nie rozmawiał z ptakami. I nie liczył na wdzięczność uratowanych. Przygotowywał się do nieuniknionego«.

Dziś lepsze od jutra

Analogia nie jest metodą rozwiązywania problemów, ale stanowi cenną inspirację. Tu pozwala zauważyć, że bicie głową w mur jest nieskuteczne i bezcelowe. Istnieją sytuacje, gdy żadne nasze wysiłki, podejmowane w dobrej wierze i z nawet dużą ofiarnością, niczemu dobremu służyć nie mogą. Nie dlatego, że się za mało staramy lub popełniamy jakiś błąd. Nie. Po prostu głowa nie jest właściwym narzędziem do rozbijania muru, a rozmowa z chorym na alzheimera, nawet rozmowa najserdeczniejsza, musi przynieść fatalne wyniki. Taka po prostu jest natura danej rzeczy. Mur jest za twardy na głowę, a alzheimeryk każdy dialog potraktuje jako atak na swoją rozpadającą się integralność. I nic tu nie zmienimy.

Tę analogię biorę pod uwagę w analizie stosunków polsko-izraelskich. Właśnie gdy to piszę (20 lutego 2019), dowiaduję się o masowo rozpowszechnianej w Izraelu fałszywej wiadomości o rzekomym zniszczeniu nagrobków na cmentarzu żydowskim w Świdnicy. Fake newsa podesłały jakieś „polskie” portale. Izraelskie media natychmiast to rozpowszechniły, a po interwencji naszego ambasadora powoli to dementują. Ale niesmak pozostanie. I pozostanie skłonność do grania kartą antypolską w kampaniach wyborczych. Widocznie przysparza to komuś głosów, a skoro tak – to dopóki Izrael będzie państwem demokratycznym, podobne ataki będą nieuniknioną częścią życia politycznego w tym kraju. Tego się nie da zmienić.

Niech sobie politycy w Izraelu robią, co chcą, a my musimy budować własną arkę dla prawdy o Polsce. Nikogo tam nie przekonamy i nawet nie będziemy wysłuchani. Darymny futer i próżny dialog. Musimy przekonać do swoich racji tylko… cały świat. I nie wystarczą słuszne reakcje na taką czy inną prowokację. Nie wystarczą działania reaktywne. Muszą być długofalowe programy preaktywne, wyprzedzające spodziewane zagrożenia. Jeżeli w tej sprawie nie nastąpi przełom, powtórzy się to, co mówimy opiekunom chorych na alzheimera: „Każde dziś jest i tak lepsze od jutra”!

Prawda nie zwycięża sama

Co jeszcze musi się stać, by polskie władze przestały polegać na darmowej działalności amatorów i wyasygnowały poważniejsze środki na pracę nad prawdą?

Pisałem o tym m.in. 11 lat temu w książce o prowokacji gliwickiej Provokado (2008). Była to pierwsza polska praca na ten temat, oparta na badaniach, a nie mniemaniach. Wcześniejsze publikacje, w tym 10 wydań Bożego igrzyska Normana Daviesa – to powielanie całkowicie błędnych narracji niemieckich i amerykańskich. W Provokado opisałem też doświadczenia zdobyte w kontaktach z dziesiątkami tysięcy gości z różnych państw (również z Izraela), odwiedzających Radiostację Gliwice, w której urządziłem muzeum w roku 2003 i którą prowadziłem do roku 2016. Książka jest już niedostępna, więc przytaczam poniżej wybrany fragment.

»Od wieków – metodą stosowaną już przez Krzyżaków – różni politycy robią Polsce złą prasę wszędzie tam, gdzie dysponują przekupnymi piórami, wydawnictwami lub wpływami swoich tajnych służb. Niekiedy zakłamują historię wprost, kiedy indziej tylko manipulują prawdą. Tak też od czasów co najmniej Woltera czynią korumpowani przez Berlin i Moskwę filozofowie, historycy i literaci francuscy, a i paru polskich pismaków grywa w tej trupie. Działają jak w sądach adwokaci morderców. Przedstawiają ofiarę zbrodni w najgorszym świetle, poniżają, czynią ją współwinną, a nawet – główną winowajczynią.

Francuzi do tej pory nie powiedzieli wyraźnie i jednoznacznie: „Tak, Wolter był płatnym agentem carycy Katarzyny II i pruskiego Fryderyka II. Agentem wpływu na opinię publiczną. Za rosyjskie i niemieckie pieniądze pisał po francusku antypolskie paszkwile, przygotowując Zachód do zaakceptowania rozbiorów Polski. Przepraszamy Polskę za Woltera, Diderota i za tysiące ich naśladowców, którzy nie pogardzili moskiewskim złotem, sypanym obficie za szkodzenie Polsce. W przyszłości nie dopuścimy, by obcy płatni agenci kształtowali myśli Francuzów”.

Obraz Polski w naukowym piśmiennictwie anglojęzycznym i francuskim, nie mówiąc już o rosyjskim, izraelskim i niemieckim, jest katastrofalny. I nie widać naszej aktywności, by coś w tej sprawie zmienić trwale.

Oburzamy się, gdy ktoś po raz kolejny w ochoczo kolaborującej z niemieckimi nazistami Francji, Belgii, Holandii czy gdzie indziej przypisze nam niemieckie obozy zagłady. Zawsze wtedy jakiś Polonus pisze sprostowanie, które bywa po miesiącu drukowane maczkiem na siedemdziesiątej siódmej stronie albo i nie bywa.

Pytam, co robią polskie władze (bo historycy zrobili, co do nich należy), by w podstawowych dziełach naukowych – traktowanych na całym świecie jako źródło przez popularyzatorów, publicystów i autorów podręczników – otóż pytam: co robią Polacy, żeby tam znalazła się prawda o Polsce?!

Protestujemy, gdy pojawią się kłamstwa. Powtarzamy groźny idiotyzm, że niby „prawda zawsze zwycięży”. A ja pytam – jaką bronią zwycięży, jakim narzędziem? Ile prawda ma bomb atomowych?!

Prawda nie zwycięża nigdy. Czasami wychodzi na jaw; rzadko w porę. To my możemy zwyciężyć prawdą. Ale nie wtedy, gdy pozostawimy ją w osamotnieniu i każemy jej walczyć za nas. O swoją prawdę musimy walczyć sami. Książkami, filmami, konferencjami, spektaklami, koncertami rockowymi, multimediami, internetami, grami komputerowymi i nieustannymi staraniami o obecność naszej prawdy w cudzej telewizji. Nie dlatego, że jesteśmy lepsi. Bo nie jesteśmy. Ale dlatego, że nie jesteśmy gorsi. Bo nie jesteśmy!

Musimy stale produkować, ofiarowywać światu i z całym zaangażowaniem promować prawdziwy i wartościowy wsad medialny. Nie reklamówki lub nie tylko to. Chodzi o dzieła kultury wysokiej i popularnej.

Chodzi o stały i prawdziwy przekaz, że Polska istnieje i że to jest dobre dla świata. W przeciwnym razie zwycięży przekaz cudzego kłamstwa lub cudzej prawdy. Bo wcale nie jest prawdą, że cudza prawda jest zawsze nieprawdą; podobnie jak nieprawdą jest, że prawdą jest każde zaprzeczenie nieprawdy.

W wielu miejscach narasta konflikt, który – jak tragedia antyczna – buduje się na przeciwstawieniu dwóch (czasem wielu) prawd równorzędnych. Obydwie prawdy prawdziwe, wzajemnie sprzeczne i do końca niepokonane, no bo – skoro prawda miałaby zwyciężyć, to której przypadnie wieniec, gdy obydwie równe? Tak więc prawdy nie zwyciężają, a klęskę ponoszą ich leniwi i skąpi, a przez to bezbronni, wyznawcy.

Nie można też lekceważyć mediów brukowych. One docierają do takiego czytelnika, który właśnie z brukowców i ekranów czerpie całą wiedzę o świecie. To ten czytelnik reaguje na polską obecność w swoim kraju, a co pewien czas wybiera swój parlament, biorąc pod uwagę również deklarowany przez kandydatów stosunek do Polski. Te deklaracje kształtują później politykę rządów.

Prawda nie jest automatem do zwyciężania! Na współczesnym rynku medialnym prawda jest zwykłym towarem. Trzeba dbać o jej atrakcyjność, o jakość, opakowanie i marketing. O smak, zapach, kolor i lekkostrawność! Prawda ma nie truć. Prawda ma uwodzić! Wszyscy jesteśmy podatni na uwodzenie. Jeśli nie uwiedzie nas prawda – zrobi to kłamstwo. Jeśli nie uwiedzie nas prawda propolska – zrobi to prawda antypolska.

Liczmy się z tym, że za jakiś czas z całym przekonaniem głoszone będą takie oto poglądy: „polscy naziści są winni, bo wywołali wojnę, a Rosjanie uratowali umęczony amerykańskimi bombami naród niemiecki przed wypędzeniem do Polski i zagazowaniem przez polskich antysemitów”.

Elementy takiego światopoglądu dostrzegam każdego dnia wśród odwiedzających Radiostację Gliwice. Jeżeli tolerancja wobec fałszywej wiedzy zwycięży w nas dbałość o dobre imię Polski – taki właśnie lub podobny myślowy śmietnik „ogarnie ludzki ród”«.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Alzheimer Szamira”, znajduje się na s. 1 i 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Alzheimer Szamira” na s. 1 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gliński: Po słowach Israela Katza Polska była od razu broniona przez największe organizacje żydowskie!

Piotr Gliński, wiceprezes Rady Ministrów o konferencji pt. „Wolność (słowa) kocham i rozumiem” zorganizowanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich oraz o stosunkach polsko-izraelskich.

Zdaniem ministra kultury i dziedzictwa narodowego tego typu debaty dziennikarskie są bardzo ważne i potrzebne dla dobrego funkcjonowania polskiej demokracji, dla funkcjonowania instytucji publicznych oraz wspólnoty politycznej.

„Bez wolności mediów nie ma współczesnej demokracji, nie ma także sukcesu we wspólnotach politycznych. Już od kilkuset lat ludzie nie organizują się dobrze, jeżeli nie ma wolności […] Każde takie forum, każda okazja, aby mówić o faktach, jest dla nas czymś pozytywnym”.

Piotr Gliński opowiada również o relacjach polsko- żydowskich.

– Elementem polskiego dziedzictwa narodowego jest również dziedzictwo polskich Żydów, czyli milionów polskich obywateli, którzy żyli na polskich ziemiach przez wiele lat – mówi. – Nasze relacje układały się różnie, ale nigdy nie doprowadziliśmy do eskalacji nienawiści takiej, jaką zorganizowała niemiecka, nazistowska machina Państwowa w czasie II wojny światowej. W tej chwili jesteśmy oskarżani, nasza historia jest przekłamywana i stoją za tym jakieś grupy interesów. Naszym obowiązkiem jest mówić prawdę o relacjach oraz o żydowskim dziedzictwie.

Zdaniem ministra Glińskiego obecnie relacje polsko-izraelskie są o wiele lepsze niż takie, które mieliśmy w styczniu zeszłego roku.

„W ciągu jednego roku sprawiliśmy, że relacje polsko- żydowskie weszły na zupełnie inny poziom”.

Jako przykład zmiany w naszych relacjach Gliński przytoczył fakt, że w momencie skandalicznego ataku szefa izraelskiego MSZ Israela Katza na Polskę, z użyciem najbardziej rasistowskich, stereotypowych, głupich oskarżeń, byliśmy natychmiast bronieni zarówno przez polskie środowiska żydowskie, ale również przez amerykański oraz Światowy Kongres Żydów.

Zapraszam do wysłuchania całej rozmowy!

JN

 

„Shoah – tak ma być!” / Stefan Truszczyński rozmawia z prof. Mirą Modelską-Creech, „Kurier WNET” nr 50/2018

Moralnie oni są współwinni Holocaustu swoich braci, o których się nie zatroszczyli. Są bezczelni i jeszcze raz bezczelni, że teraz, na grobie swoich braci domagają się odszkodowań od narodu Polskiego.

Mira Modelska
Stefan Truszczyński

„Shoah – tak ma być!”

Pani profesor Mira Modelska-Creech przyjechała do Warszawy z Chicago. Na Uniwersytecie Warszawskim studiowała rusycystykę, specjalizując się w dziejach 300-letniej dynastii Romanowów. Doktoryzowała się z prakseologii w Polskiej Akademii Nauk u profesora Witolda Kieżuna. Słuchała wówczas również wykładów profesora Tadeusza Kotarbińskiego. Wykłada w Georgetown University.
Przez Szwecję i dzięki małżeństwu z Amerykaninem trafiła do USA. W Departamencie Stanu pracowała jako tłumacz (m. in. książek Gorbaczowa) i doradca w sprawach Europy Wschodniej oraz Rosji.
Patriotyzm wyniesiony z domu i koligacje rodzinne z AK-owską generalicją przerodziły się na całe życie w penetrowanie spraw ojczystych, historii Polonii. Owocowało to publicystyką prowadzoną w polskiej rozgłośni radiowej w Chicago.
28 czerwca na antenie Radia WNET z profesor Mirą Modelską rozmawiał Stefan Truszczyński.

Wszystkich nas zajmuje wywołujący protest temat żądań żydowskich organizacji z USA: Polacy mają płacić za zbrodnie niemieckie…

Pozwolę sobie zacytować Adolfa Hitlera: „…niech zginą psy polskie. Zniszczenie Polski jest naszym pierwszym zadaniem. Celem musi być nie dotarcie do jakiejś oznaczonej linii, lecz zniszczenie żywej siły. Bądźcie bezlitośni, bądźcie brutalni, prawo jest po stronie silniejszego, trzeba postępować z maksymalną surowością. Wojna musi być wojną wyniszczenia. Obecnie tylko na wschodzie umieściłem oddziały SS Totenkopf, dając im rozkaz nieugiętego i bezlitosnego zabijania kobiet i dzieci polskiego pochodzenia i polskiej mowy, bo tylko tą drogą zdobyć możemy potrzebną nam przestrzeń życiową”.

Co jest tu bardzo ważne: celem był nie tylko podbój terytorialny, ale również całkowita eliminacja przeciwnika, co po niemiecku nazywa się Volkstumskampf, czyli walka etniczna. I ona łączyła w sobie głównie cele narodowego socjalizmu z militarno-polityczną tradycją dążenia do zawłaszczenia Europy Wschodniej. Na pierwszy ogień, jeśli chodzi o etniczność polską, poszła tak zwana inteligencja, czyli politycy, nauczyciele, duchowni katoliccy, prawnicy, lekarze i tak dalej.

Rozmawiałam z wieloma kulturalnymi, mądrymi Żydami polskimi sprzed wojny i oni mówią, że nie rozumieją, dlaczego polscy historycy nie potrafią wyeksponować faktu, że Hitler nie prowadził wojny z Żydami, tylko Hitler prowadził wojnę z Rzeczpospolitą, z Drugą Rzeczpospolitą. To była wojna przeciwko państwowości. Chodziło o wyniszczenie dwóch etnosów: polskiego i żydowskiego. Absolutnie na tych samych warunkach. Oczywiście i z innych powodów. Mam tu ze sobą książkę Mein Kampf; zresztą jest jeszcze wiele innych pozycji.

Trzeba przypomnieć, że zasymilowani Żydzi niemieccy uważali Żydów galicyjskich za „kaftaniarzy”. Przeciwko tym galicyjskim „kaftaniarzom” występowali Niemcy żydowskiego pochodzenia, jak również ci Amerykanie, te środowiska Żydów amerykańskich, które dzisiaj domagają się tego odszkodowania.

Pieniędzy dla swoich organizacji.

Tak. Natomiast ja uważam, że moralnie oni są współwinni Holocaustu swoich braci, o których się nie zatroszczyli. A więc są bezczelni i jeszcze raz bezczelni, że oni teraz, tu, na grobie swoich braci domagają się odszkodowań od biednego narodu polskiego.

Powinni zapłacić Niemcy, którzy zniszczyli nasz i ich kraj.

Tak.

Podobno była propozycja Hitlera, żeby za sto milionów dolarów wykupić Żydów niemieckich.

Była taka na początku wojny. Mój stryj jako starosta grodzki Warszawa-Śródmieście podjął decyzję wpuszczenia Żydów z Pragi czeskiej. W ten sposób uratował pięć tysięcy Żydów. Kiedy przyjechałam swego czasu do Warszawy i powiedziałam to niejakiemu panu Jóźwiakowi, zastępcy prezydenta Warszawy, że tam trzeba powiesić tablicę pamiątkową –odpowiedział, że „to nas nie interesuje”. No i cały czas, do tej pory, z tym występuję.

Jest jeszcze taka postać – Szmul Zygielbojm, który pierwszy dotarł do środowisk żydowskich w Stanach i mówił o tym, co się dzieje, chciał ostrzec. Tak jak Jan Karski. Ale to wszystko spotkało się z zerowym zainteresowaniem. Zygielbojm wrócił do Londynu i popełnił samobójstwo.

Szmula Zygielbojma do Londynu sprowadził mój stryj, Tadeusz Modelski, który był już wtedy w rządzie londyńskim. Podczas przeprowadzania Zygielbojma przez tak zwaną zieloną granicę zginęło czterech akowców. Stryj mi to opowiadał, kiedy byłam po wojnie w Londynie.

Przed wojną Szmul Zygielbojm zasiadał w Radzie Miasta Warszawy, a mój stryj był tam prawnikiem. Zygielbojm był również prawnikiem. Jedynie żydowska mniejszość narodowa miała swojego przedstawiciela. Mój stryj siedział obok Szmula Zygielbojma. To byli koledzy, a nawet przyjaciele.

No więc sprowadzili Zygielbojma. To był pomysł mojego stryja. Najpierw zorganizowano spotkanie z Edenem, potem spotkanie z Churchillem. Natychmiast było to przekazywane do Stanów Zjednoczonych.

Mój stryj w książce Byłem szefem wywiadu u Naczelnego Wodza pisze o tym, jak Szmul Zygielbojm popełnił samobójstwo. Po przetłumaczeniu tej książki miałam spotkanie w żydowskiej dzielnicy Skokie w Chicago. Dałam im jako prezent tę książkę. Na spotkanie przyszedł bardzo wytworny pan z muszką, w kamizelce. Po spotkaniu podszedł do mnie i mówi: – Proszę pani, czy stryj żyje? Powiedziałam – niestety już zmarł.

I ten pan powiedział wtedy do mnie tak: – Ja starym polskim zwyczajem na ręce pani składam kondolencje, ale mam do pani jedno zapytanie. W książce stryj opisuje, jak to było ze Szmulem Zygielbojmem, ale nie pisze ważnej rzeczy. Może zresztą wiedział, ale ze względów dyplomatycznych nie napisał? Ja nie powiem pani, jakie jest moje nazwisko, ale chcę pani przekazać pewną prawdę.

Powtórzył, że Zygielbojm był u Churchilla, że był u Edena, że przekazane przez niego wiadomości o eksterminacji Żydów doszły do Roosevelta.

Ale Roosevelt nie przyjął Zygielbojma?

Nie, on osobiście nie, ale to wszystko wywiad natychmiast przekazywał. Potem starszy pan zapytał mnie: – Czy pani wie, dlaczego Zygielbojm popełnił samobójstwo?

Myślę, że już tyle czasu upłynęło, że mogę jego słowa ujawnić. Otóż zapytał mnie: – Z kim jeszcze Szmul Zygielbojm mógł chcieć się spotkać? Powiedziałam, że na pewno z głównym rabinem Londynu. On na to: – Tak, a ponieważ pani zawodowo uczy – to ja pani powiem.

On się spotkał z głównym rabinem Londynu i główny rabin Londynu powiedział: „Szoah – tak ma być!”. I nasi Żydzi nie dostali żadnej pomocy.

Chciałbym jeszcze porozmawiać o Konzentrationslager Warschau.

Jestem prezesem Stowarzyszenia Wars i Sawa. Do tej tematyki przygotowała mnie pani sędzia Maria Trzcińska. Poświęciła mi pięć lat.

Ten obóz miał trzy lokalizacje w Warszawie. Był przeznaczony dla Polaków, którzy mieli być eksterminowani tak samo jak Żydzi, tylko inaczej technicznie. Chodziło o realizację polityki Lebensraum, żeby zdobyć przestrzeń dla Niemców, dla Ubermenschów, nadludzi. Obóz KL Warschau mieścił się na Woli przy Warszawie Zachodniej. Tam było gazowanie. A na terenie pogettowskim stało dwadzieścia pięć baraków obozowych.

Spotkałam kiedyś taksówkarza w Warszawie. Wiózł mnie przez ten rejon. Rozmawialiśmy i on zaczął opowiadać, jak wyglądało to gazowanie, właśnie w tunelu, przez który przejeżdżaliśmy. Zapytałam: – Skąd pan to wszystko wie? A on mówi: – Byliśmy kieszonkowcami na Warszawie Zachodniej. Wyglądało to w ten sposób, że podjeżdżały tak zwane czarne Mańki, czyli samochody „suki”. Przywoziły po pięćdziesiąt, sześćdziesiąt osób. W momencie, gdy dojeżdżały do stacji, przekręcano specjalny kluczyk, wydobywał się gaz i ci ludzie ginęli. Po tych zagazowanych przywożono więźniów, którzy mieszkali na Gęsiówce, to były służby Sonderkommando – tak ich nazywano. Byli to Żydzi bałkańscy i oni za nogi wyciągali zwłoki, i ciągnęli na wagoniki na bocznicę kolejową. Odwożono je potem na Smoczą do spalarni.

KL Warschau istniał do wybuchu powstania warszawskiego. Pomieszczenia obozu zostały później wykorzystane przez NKWD, a następnie przez UB. Pracowali tam bardzo różni ludzie, również późniejsi dygnitarze PRL-u. Pani sędzia Trzcińska znała te nazwiska. Starano się zatrzeć tę wiedzę, usunąć dokumenty. Z tego powodu nadal nie wyjaśniono wszystkiego, co dotyczy KL Warschau. Dlatego my, Polacy, i nasi bracia żydowscy, właśnie ci kaftaniarze, których tak się brzydzili zarówno niemieccy Żydzi, jak i amerykańscy Żydzi, musimy o tym mówić. Prosiło mnie o to wielu przyzwoitych Żydów, m.in. z Chicago: – Niech pani to powie! Więc, Panowie, wypełniam teraz waszą prośbę, uważając, iż jest to mój obowiązek.

Rozmowa Stefana Truszczyńskiego z prof. Mirą Modelską-Creech, pt. „Shoah – tak ma być!” znajduje się na s. 19 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Rozmowa Stefana Truszczyńskiego z prof. Mirą Modelską-Creech, pt. „Shoah – tak ma być!” na stronie 19 „Kuriera WNET”, nr sierpniowy 50/2018, s. 3, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

To niesamowite. Wykupujemy Polskę i nie mamy z tym żadnych problemów / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 48/2018

„Polacy nie będą spadkobiercami polskich Żydów. Nigdy na to nie pozwolimy (…) Jeżeli Polska nie zaspokoi żydowskich roszczeń, będzie publicznie atakowana i upokarzana na forum międzynarodowym”.

Jan Martini

Niekoszerny interes

Po formalnym odzyskaniu niepodległości w 1989 roku Polacy kilkakrotnie padli ofiarą rabunku na wielką skalę. Upojeni „upadkiem komunizmu” przyjęliśmy, że drastyczne obniżenie poziomu życia po „transformacji”, to niezbędne „koszty uzysku”, a nie skutki umowy Jaruzelski – Geremek (tak nazywana jest w Ameryce „umowa okrągłego stołu”). W myśl tej umowy polska masa upadłościowa została sprawiedliwie podzielona między postsowieckich postkomunistów a środowiska zbliżone etnicznie i biznesowo do G. Sorosa. Następna okazja do żerowania na Polakach trafiła się po wejściu do Unii Europejskiej i wiążącego się z tym wprowadzeniem podatku VAT. Każdy z nas został okradziony na sumę 8 tys. złotych.

Polska jest wdzięcznym terenem do rabunku.

„Jest koszerny interes do zrobienia” – te kultowe już słowa, które padły podczas pamiętnej wizyty Rywina u Michnika, mogłyby posłużyć za motto kolejnego zamachu na mienie Polaków. Wtedy chodziło o jakieś śmieszne sumy (17 mln $), a kontrahenci byli drobnymi detalistami. Teraz szykuje się rabunek Polski w wykonaniu potężnych mafijnych korporacji, a w proceder zostały wplątane poważne państwa (nasi strategiczni sojusznicy!).

Uchwalona błyskawicznie, z jaskrawym naruszeniem prawa ustawa 447, czyli tzw. „JUST” („Sprawiedliwość dla ocalałych, którzy po dziś dzień nie otrzymali rekompensat”) stała się częścią oficjalnej agendy rządu Stanów Zjednoczonych. Odtąd administracja USA będzie sprawdzać, czy „zwrot mienia” lub wypłata „godziwej rekompensaty prawowitemu właścicielowi” przebiega prawidłowo. Najgroźniejszy dla nas jest pkt. 3 dotyczący „mienia bezspadkowego”, z którego „należy zapewnić majątek lub rekompensaty na rzecz potrzebujących pomocy ofiar Holokaustu, na cele związane ze wspieraniem wiadomości o Holokauście lub na inne cele”.

Władze Polski podejmują wobec społeczeństwa działania „znieczulająco-usypiające”, a sprawa jest poważna. Nieprawdą jest, że ustawa nas nie zobowiązuje, bo „Polska nie jest wymieniona”. W jednym z punktów ustawy jest określone: „państwa objęte”, co oznacza kraje uczestniczące w 2009 roku w Konferencji „Mienie Ery Holokaustu”.

Dzięki premierowi Tuskowi jesteśmy „krajem objętym”. Co więcej – jesteśmy głównym adresatem tzw. „Deklaracji Terezińskiej”, gdyż dotyczy ona nas w 90 procentach (można założyć, że pozostałe 45 krajów to „maskirowka”). Sama deklaracja, pełna górnolotnych słów o „cierpieniu niewinnych ofiar” i potrzebie zadośćuczynienia „starym ludziom”, jest zręczną manipulacją. Ale prawdziwym mistrzostwem geszefciarzy „przemysłu Holokaustu” jest fakt, że konferencja została zorganizowana przez wrażliwy na los ofiar rząd Czech…

Ameryka żyruje

Tradycyjna sympatia do Ameryki (z której nie wyleczył nas nawet Franklin Delano Roosevelt) została narażona na ciężką próbę. Niejeden będzie z nostalgią wspominał protektorat sowiecki („bolszewik ludzkie panisko – ukraść było można i popić, choć czasem strzelił w potylicę”).

Niestety w ramach przyjaźni z Ameryką w pakiecie otrzymaliśmy bardzo poważną przyjaźń z Izraelem. Trudno mieć pretensje do sterników naszej nawy państwowej, że wybrali jedyną sensowną opcję, czyli ścisłą współpracę z USA, jako remedium na groźbę sojuszu rosyjsko-niemieckiego. Być może nasi przywódcy nie zdawali sobie sprawy z roli żydowskiego lobby w Ameryce i nie docenili wpływu „sojuszników naszego sojusznika” na politykę USA. Niektórzy (antysemici?) uważają, że Ameryka jest wręcz pod okupacją żydowską. Faktycznie potężne korporacje „przemysłu Holokaustu” kształtują w ogromnym stopniu działania administracji USA. Trudno się też dziwić, że w sprawach „wrażliwych” kongresmeni głosują jednogłośnie – ten, który by zagłosował inaczej, pozbawiłby się szans na reelekcję.

Komitet Amerykańsko-Izraelskich Spraw Publicznych AIPAC (potężna organizacja pozarządowa lobbującą na rzecz Izraela) potrafił błyskawicznie doprowadzić do uchwalenia prawa surowo penalizującego apele o bojkot towarów z Izraela (w związku z eskalacją konfliktu w Gazie). AIPAC liczy ponad 100 tys. członków i ma bardzo bogatych sponsorów.

Ale to tylko nic nie znaczące detale. Prawdziwym osiągnięciem będzie największa operacja gangsterów z Holokaustem na sztandarach – czyli wypłaty „rekompensat” dla „ubogich ofiar Holokaustu” przez społeczeństwo polskie.

Warto wiedzieć, z którymi „organizacjami pożytku społecznego” (NGO) w ramach „przemysłu Holokaustu” będziemy mieć do czynienia. Organizacje te rzeczywiście pomagają uzyskać odszkodowanie np. żydowskim więźniom obozów, ale pobierają bardzo wysoką prowizję. Zdarza się, że z uzyskanych 100 tysięcy ofiara otrzymuje 2 tysiące. Bo organizacje inwestują w środki produkcji – kupują luksusowe biura i odrzutowce, udzielają „grantów” doktorantom, promują „badaczy” Holokaustu. To dzięki takim działaniom pojawia się 250 książek o Holokauście miesięcznie.

Największą organizacją jest Światowy Kongres Żydów, a jego prezes to najpotężniejszy Żyd na planecie. Taki gość – rabin Izrael Singer – wyraźnie powiedział w 1996 roku: „(…) Polacy nie będą spadkobiercami polskich Żydów. Nigdy na to nie pozwolimy (…) Będziemy im to powtarzać do ponownego zamrożenia Polski. Jeżeli Polska nie zaspokoi żydowskich roszczeń, będzie publicznie atakowana i upokarzana na forum międzynarodowym”.

Widać, że środowiska żydowskie ciągle uważają Polskę za „państwo sezonowe” i liczą się z możliwością ponownego jej rozbioru. Równocześnie zdają sobie sprawę, że haracz można wyrwać tylko od niepodległej Polski (wobec PRL nie wysuwano roszczeń). Słaba to dla nas pociecha, że rabin Singer został wywalony w atmosferze gigantycznego skandalu (pieniądze „ofiar Holokaustu” przesyłał na swoje konto w Szwajcarii), bo jego agenda pozostaje aktualna.

Czy znajdzie się w Polsce przywódca, który miałby odwagę powiedzieć: „Obywatele amerykańscy nie będą dziedziczyć mienia obywateli polskich. Nigdy się na to nie zgodzimy”?

Światowy Kongres Żydów powołał w 1993 roku Światową Organizację Restytucji Mienia Żydowskiego (WJRO) w celu odzyskiwania mienia z Europy Wschodniej. Konkretnie chodzi o Polskę (inne kraje można pominąć), bo nikt nie będzie próbował „odzyskiwać” czegokolwiek od Rosji czy Białorusi.

WJRO błyskawicznie zareagowała na ogłoszony projekt ustawy reprywatyzacyjnej P. Jakiego i spowodowała wezwanie polskiego ambasadora w Izraelu na surową reprymendę.

Kolejną organizacją zaangażowaną w „operację polską” jest Liga Przeciw Zniesławieniom (ADL), która zajmuje się „obroną praw człowieka” w formie ewidencjonowania antysemitów. Termin „antysemityzm” jest rozumiany bardzo szeroko i obejmuje np. krytykę państwa Izrael czy osoby pochodzenia żydowskiego. Potężne kłopoty mieli profesorowie Mearsheimer i Walt Jakub za pogląd, że Izraelskie lobby w USA szkodzi interesom USA i Izraelowi. Zostali nazwani nie tylko „antysemitami” (co banalne), ale „białymi nacjonalistami negującymi holokaust”. Czyli dokładnie tak, jak marszałek Karczewski.

ADL ma centralne biuro zatrudniające 200 osób w Nowym Yorku i ok 30 oddziałów „terenowych”. Prezes tej firmy Abraham Foxman jeździ po świecie, spotyka się z przywódcami państw i instruuje ich o konieczności bardziej energicznego zwalczania antysemityzmu. Ciekawostką może być fakt, że liga została oficjalnie uznana za część sił zbrojnych Izraela. Tak więc siły zbrojne obcego państwa stacjonują w Nowym Jorku…

Rys historyczny

W 1961 roku, podczas spotkania kanclerza Adenauera i premiera Ben Guriona w Nowym Jorku wynaleziono „nazistów”, którzy mordowali Żydów podczas II wojny światowej. Był to początek wspólnej niemiecko-żydowskiej polityki na „odcinku polskim”.

W 1965 roku Jerzy Kosiński opublikował „Malowanego ptaka”. Pierwsza antypolska książka epatująca sadyzmem i pornografią odniosła światowy sukces. Po latach Kosiński (Jerzy Lewinkopf), zdemaskowany jako kłamca i plagiator, wyrzucony z Pen Clubu, popełnił samobójstwo. „Malowanego ptaka” prawdopodobnie napisał ktoś inny (Kosiński wtedy słabo mówił po angielsku), ale autor jako „dziecko Holokaustu” zapewniał sukces rynkowy.

W 1986 roku Pokojową Nagrodę Nobla otrzymał twórca pojęcia Holokaustu, Elie Wiesel – autor książki „Noc”. Okazało się, że Wiesel nie był więźniem Oświęcimia, a książka jest plagiatem. Skandal zatuszowano.

W 1994 roku „Gazeta Wyborcza” po raz pierwszy poinformowała, że podczas powstania warszawskiego akowcy zajmowali się mordowaniem Żydów.

W tym samym roku kraje Europy Wschodniej starały się o akces do NATO.

Grupa 8 kongresmenów USA zażądała, aby uczestnictwo w NATO powiązać z uregulowaniem żydowskich roszczeń. Z tego względu Polska zaczęła zwracać budynki i parcele będące przed wojną własnością gmin żydowskich. Problemem jednak jest, że w Polsce właściwie nie ma wierzących Żydów (narodowość żydowską deklarowało 6 tys. osób).

Cwaniacy pokupowali jarmułki i założyli gminy. Proceder ten tak opisuje „Jewish Week”: „Kiedy uruchomiono proces restytucji mienia żydowskiego w 1997 roku, przypadkowi ludzie tworzyli grupy, nazywając siebie gminami żydowskimi, po to tylko, aby móc rościć sobie prawo do żydowskiego mienia”.

Organizatorem całego przedsięwzięcia była Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego. Zwrócono ok. 6 tys. obiektów, które szybko sprzedano dalej.

„Potem odbyła się dzika reprywatyzacja. Zgodnie z umową, polskie gminy żydowskie dzielą się odzyskanym majątkiem ze swoimi partnerami z zagranicy po połowie. Najbardziej zaskakujący jest jednak fakt, że w tej zamkniętej enklawie szefów żydowskich organizacji prawdziwych Żydów jest jak na lekarstwo. Większość to konwertyci, czyli osoby, które przeszły na judaizm”. („Forbes”, 2013)

W 1995 roku Edgar Bronfman, prezes Światowego Kongresu Żydów, wymyślił „mienie bezspadkowe”, które jego zdaniem powinno należeć do organizacji żydowskich, jeśli pochodziło od zmarłych bezpotomnie Żydów. Działacze żydowscy na początek wybrali Szwajcarię, gdzie spodziewali się „bezspadkowego” złota zdeponowanego przed wojną przez Żydów. Sprawą zajął się wraz z Bronfmanem żydowski spekulant Mark Rich (obaj byli największymi sponsorami kampanii prezydenckiej Billa Clintona).

Naprzód zorganizowano „przygotowanie medialne” przedsięwzięcia przez liczne artykuły na całym świecie oskarżające banki o żerowanie na ofiarach Holokaustu. W potępienie bankierów włączyły się gwiazdy Hollywood, wezwano do bojkotu szwajcarskich towarów i zakazu wjazdu do USA szwajcarskich polityków. W międzyczasie Rich, ze względu na kłopoty z prawem, uciekł… do Szwajcarii. Ambasador Szwajcarii w poufnym raporcie określił te działania jako regularną wojnę. Okazało się, że wśród „martwych kont” nieczynnych od 60 lat tylko mały procent należał do Żydów (32 mln $). Bronfman domagał się prawie 10 mld dolarów.

Osamotniona Szwajcaria musiała tę wojnę przegrać (na biednego nie trafiło) i aby uniknąć dalszych kosztów, zgodziła się wypłacić kilkanaście procent żądanej sumy. Uznając prawo do dziedziczenia oparte na „własności plemiennej”, stworzono bardzo groźny precedens, sprzeczny z prawem całego cywilizowanego świata. Można przyjąć, że sprawa Szwajcarii była „programem pilotażowym” operacji „polskiej”, gdzie w grę wejdą już prawdziwe pieniądze. Operacjom przeciw Szwajcarom kierowała z sukcesem Anya Verkhovskaya – szefowa Grupy Zadaniowej Restytucji Mienia Okresu Holokaustu. Obecnie grupa zajmuje się tworzeniem bazy danych zawierającej roszczenia żydowskie i wykazu całości mienia żydowskiego pozostawionego w Europie Wschodniej. Prowadzona jest także całodobowa informacja w 17 językach.

W 1998 roku na prośbę (polecenie?) Izraela wpisano do ustawy o IPN „kłamstwo oświęcimskie”.

W 2000 roku kanclerz Schroeder ogłosił „koniec pokuty”. Niemcy po zapłaceniu 100 mld marek uznały, że nie mają już zobowiązań wobec Żydów. Autor „Przemysłu Holokaustu” prof. Finkelstein uważa, że następnym „płatnikiem” będzie Polska. Tyle że roszczenia wobec Polski są trzykrotnie wyższe…

W 2001 r. Jan Gross wydał „Sąsiadów”, stając się najbardziej znanym „polskim” uczonym i światowym „klasykiem” badaczy Holokaustu. Według Grossa, grupa 40 „sąsiadów” zamordowała 1600 Żydów.

Przekonany odkryciami Grossa, prezydent Kwaśniewski przeprosił za „współsprawstwo” w Jedwabnem (w 2011 r. prezydent Komorowski przeprosił już za „sprawstwo”). Sprawa Jedwabnego stała się głównym „cepem” do okładania Polski na forum międzynarodowym. Zarządzona ekshumacja została szybko przerwana wskutek interwencji rabina Szudricha. Obecnie zebrano 60 tys. podpisów w sprawie kontynuacji badań, lecz dyżurny przyjaciel Polski J. Daniels oświadczył, że ekshumacji nie będzie, „nawet gdyby zebrano 40 mln podpisów”.

W 2003 r. powstało Centrum Badań nad Zagładą Żydów PAN. Szeroko cytowane wyniki badań tej placówki stają się przyczyną wzrostu antypolonizmu na świecie. Naukowcy oszacowali, że nazistom uciekło okrągłe10% Żydów (250 tys.), w większości później zamordowanych przez Polaków. Uratowało się tylko 40 lub 60 tys. (nie ma zgodności wśród badaczy). Jeszcze większy „rozrzut” występuje w szacunkach zabitych przez Polaków ofiar (od kilkudziesięciu do 200 tysięcy). Opinie niektórych polskich naukowców pochodzenia żydowskiego są szokujące („Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców”, „mordowali z chciwości”, „szukali złota w łonach Żydówek”, „na każdych 3 Żydów 2 zabili Polacy”, „byli gorsi od nazistów”). I pomyśleć, że pierwsze 50 lat po wojnie, jeszcze w latach 90., zarzucano Polakom jedynie obojętność wobec losu Żydów…

W 2007 roku prezydent Izraela Peres powiedział: „Jak na kraj tak mały jak nasz, wydaje się to niesamowite. Widzę, że wykupujemy Manhattan, Węgry, Rumunię, Polskę i z mojego punktu widzenia, nie mamy z tym żadnych problemów”.

W tym samym roku w ambasadzie USA w Warszawie powstaje żydowska loża masońska B’nai B’rit. Już na pierwszym spotkaniu określono walką z Radiem Maryja jako jedno z głównych zadań organizacji.

W 2011 roku minister kultury mianuje Pawła Śpiewaka dyrektorem Żydowskiego Instytutu Historycznego i prace nad polskim udziałem w Holokauście ulegają zdynamizowaniu. Wtedy po raz pierwszy publicznie padła liczba 120 tys. Żydów zamordowanych przez Polaków jako „najnowsze ustalenie nauki”. Dyrektor Śpiewak wzywa Polaków do „prawdziwej refleksji”. Wiadomość jest szokująca, bo po wojnie, gdy aparat wymiaru sprawiedliwości był w ogromnym procencie w rękach Żydów i żyli jeszcze świadkowie, nic takiego nie stwierdzono.

W 2013 roku powołano muzeum Polin. Placówka jest opłacana z budżetu, ale strona polska praktycznie nie ma wpływu na zawartość merytoryczną ekspozycji i obsadę personalną placówki. Identyczna sytuacja występuje w muzeum Auschwitz.

W 2016 roku Serbia, nie czekając na prawodawstwo amerykańskie, podjęła negocjacje z organizacjami żydowskimi (przyjęte z zadowoleniem przez rząd USA) i jako pierwsze państwo zaczęła płacić „rekompensatę”. Aby uspokoić („znieczulić”) społeczeństwo serbskie postanowiono, że pieniądze pozostaną w Serbii do dyspozycji miejscowych Żydów. Oczywiście trudno sobie wyobrazić sytuację, by serbscy beneficjenci nie odpalili „działki” geszefciarzom – organizatorom. Serbia zobowiązała się zwrócić obiekty będące własnością nielicznych gmin żydowskich (nie starając się o akces do NATO Serbia nie była zmuszona do zwrotów w 1994 roku), oraz wypłatę „rekompensaty” w wysokości 950 tys. euro rocznie przez 25 lat. Konsekwencją będzie wytworzenie etnicznej oligarchii mającej ogromną przewagę materialną nad resztą społeczeństwa. Taki scenariusz chyba będzie realizowany u wszystkich 46 sygnatariuszy „Deklaracji Terezińskiej” i tę perspektywę powinniśmy mieć na uwadze w ewentualnych rokowaniach. Ale kto będzie rokować w naszym imieniu?

Miejmy nadzieję, że nie będzie to przewodnicząca Lubnauer czy prezydent Jaśkowiak, którzy to mężowie stanu udali się z pielgrzymką do Izraela (bynajmniej nie do Ziemi Świętej), by poinformować miejscowe gazety o swoich przemyśleniach („Żydzi stanowili 90% polskich ofiar wojny”, „Polacy czczą wszystkie ofiary nazistowskich Niemiec oraz ofiary zbrodni popełnionych przez Polaków”).

Czy możemy się obronić?

Wydaje się, ż natychmiastowe uchwalenie ustawy reprywatyzacyjnej bez oglądania się na „strategicznych sojuszników” i „konsultacji” dałoby szanse obrony. Taka ustawa z pewnością wywoła gwałtowne reakcje, ale jest to cena akceptowalna wobec perspektywy sprowadzenia większości społeczeństwa do roli pariasów we własnym kraju.

Czy mamy w ogóle prawo do obrony? Czy mamy szansę, czy powinniśmy próbować się bronić? Odpowiedź twierdząca na którekolwiek z tych pytań z pewnością wyczerpuje znamiona antysemityzmu.

Próbując się bronić zostaniemy okrzyknięci antysemitami (a może też „białymi nacjonalistami negującymi Holokaust”). Ale nawet nie broniąc się i tak pozostaniemy antysemitami, ponieważ „Polska jest najbardziej antysemickim krajem na świecie. Wrzący antysemityzm w kraju, gdzie prawie nie ma Żydów. To choroba umysłowa”. Tak określa kraj, w którym przyszło jej służyć ambasador Azari.

Obok zwyczajowego antysemityzmu, który „wyssaliśmy z mlekiem matki”, pojawił się nowy – „wtórny antysemityzm”. Oczywiście stale obecny jest w dużych ilościach „antysemityzm bezobjawowy”. Ale też próg antysemityzmu w Polsce jest wyjątkowo niski. Wystarczy, że poseł Kukiz użył zwrotu „żydowski bankier”, a już pani Azari interweniuje u marszałka Kuchcińskiego z żądaniem ukrócenia antysemityzmu wśród posłów. Czy u nas możliwe byłoby powiedzenie o osobie pełniącej obowiązki prezydenta miasta, że „pochodzi z rodziny żydowskich prawników”? Taki zwrot jest najzupełniej normalny w każdym oprócz Polski kraju świata.

Żydów w Polsce rzeczywiście jest niewiele (wg. fundacji Laudera – 100 tysięcy), ale są to osoby wpływowe, „decyzyjne” i „dobrze rozstawione”. Większość się nie afiszuje ze swoją etnicznością, co im łatwo przychodzi, bo jako „ludzie postępu” są bezwyznaniowi. Chcemy wierzyć, że zachowują lojalność wobec państwa polskiego i nie wchodzą w skład „sił zbrojnych Izraela”.

Jednak nie ulega wątpliwości istnienie lobby żydowskiego. W ekipie „dobrej zmiany” działają „krety”, bo jak inaczej wytłumaczyć kompletną bierność władz wobec ustawy 447?

Kto doradził naszym przywódcom schowanie głowy w piasek? Dlaczego tylko Polonia usiłowała interweniować (zniechęcana zresztą przez władze)? Czy komuś zależy by doszło jednak do wypłaty „rekompensat”?

Artykuł Jana Martiniego pt. „Niekoszerny interes” znajduje się na s. 4 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Niekoszerny interes” na s. 4 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

– Rób życie! – mawiała zawsze Halina, co znaczyło: ciesz się, baw się, używaj/ Wojciech P. Kwiatek „Kurier WNET” 48/2018

„Wiem, że gdyby nie wy, mnie już by nie było na tym świecie” – napisała Halina w swym pierwszym od czasu wyjazdu z Polski liście, dając – po blisko 15 latach – znak, że przeżyła i jest szczęśliwa.

Wojciech Piotr Kwiatek

HALINA
Historia prawdziwa

Do domu moich dziadków na warszawskiej Pradze przy ul. Ząbkowskiej trafiła w 1943 r., krótko po wybuchu powstania w getcie. Miała wtedy 13 lat, dwa lata więcej niż moja matka. W kamienicy wszyscy ją znali, wcześniej służyła bowiem jako pomoc domowa u państwa Sz., naszych sąsiadów.

Któregoś dnia moja matka wracała do domu. Na parapecie półpiętra zobaczyła Halinę. Siedziała i płakała.

– Co się stało? Czemu płaczesz? – spytała matka.

– Sz. mnie wypędzili – usłyszała w odpowiedzi.

Matka pobiegła szybko do babci i wszystko opowiedziała.

– Mamusiu, co z nią będzie? – spytała. – Ona nie ma w Warszawie nikogo…

Babcia zawołała Halinę.

– Chcesz przyjść do nas? Będziesz pracować? I słuchać się?

Dziewczyna chętnie zgodziła się pomagać u nas w domu. Miała robić zakupy, sprzątać, pomagać w opiece nad moim wujem (miał wtedy 9 lat). Rodzina zyskała więc wyrękę, a moja matka – koleżankę; toż były niemal rówieśnicami.

„Życzliwi”

Nie minęło wiele czasu, gdy pani Sz. zaczepiła babcię na schodach:

– Pani Zdawkowa, Halina to Żydówka, musi pani wiedzieć, kogo pani wzięła do domu…

Babcia nie była strachliwa nigdy, ale sprawa była poważna. Wszystkim lokatorom domu, w którym ukrywano Żyda, groziła śmierć. Wróciwszy do domu babcia zawołała Halinę.

– Jesteś Żydówką – powiedziała jej wprost. Dziewczynka rozpłakała się, zaczęła się zaklinać, że to nieprawda. Pokazała nie budzącą wątpliwości metrykę chrztu katolickiego. Była naturalną blondynką.

Babcia dokładnie obejrzała metrykę, pomyślała, w końcu machnęła ręką. Po latach wspominała, że nie potrafiła wyobrazić sobie wyrzucenia z domu 13-letniego dziecka w sercu nocy hitlerowskiej okupacji. I mimo że sąsiedzi – poinformowani widać przez panią Sz. – wielekroć upominali babcię i ostrzegali, ta nigdy ich nie posłuchała.

Babcia Luta Zdawkowa

Szczęśliwe lata

Halina Kuśmierek zżyła się z rodziną, najbardziej z matką i wujem. Była sprytna, posłuszna, chętna do pomocy. Czas wolny od domowych zajęć najchętniej spędzały z matką na przekomarzankach z ulicznikami z sąsiedztwa, na potańcówkach, wyprawach na Targową i dalej, jak to się wtedy mówiło – „do miasta”.

Obie wspominały później, że to były dla nich naprawdę szczęśliwe lata, lata pełne wygłupów, flirtów, zabawy i nie wygasającego nigdy śmiechu. Zwłaszcza Halina była uosobieniem radości i wesołości. Dla kilkunastoletniej dziewczynki okrucieństwo wojny to nieraz bajka o żelaznym wilku.

Jedno tylko mąciło owe radosne chwile. Halina wraz z moją matką chodziły co pierwszy piątek do spowiedzi i Komunii św. Za każdym razem, odchodząc od konfesjonału, Halina strasznie płakała.

Odejście

Skończyła się wojna. Narodziła się komunistyczna PRL. Życie weszło w inny rytm, a na Ząbkowskiej nie zmieniło się za wiele. Halina była już jak członek rodziny, bardzo zaprzyjaźniona z matką, lubiana przez dziadków. Rodzina szczęśliwie wyszła z hitlerowskiego potopu bez strat, choć przecie po drodze była i konspiracja w AK, i Powstanie, co prawda na Pradze w zasadzie „nieobecne”.

Jedyną dostrzegalną różnicą była drobna, ale uchwytna zmiana w zachowaniu się Haliny. Zrobiła się bardziej pewna siebie, momentami harda, raz czy drugi pozwoliła sobie na dyskusje z poleceniami wydawanymi jej przez dziadków. Z początku wszystko łagodziły „rozmowy wychowawcze”. W 1946 r. doszło jednak do scysji poważniejszych, wywołanych tym, że Halina zdecydowanie odmówiła wykonania kilku drobnych poleceń. Trzeba było coś postanowić. Sytuację nieco rozjaśniał fakt, że Halina odnalazła gdzieś, bodaj w Kieleckiem, resztki rodziny, konkretnie ciotkę.

– Słuchaj, Halina – powiedziała pewnego dnia babcia. – Zrobiłaś się nieposłuszna, nie możemy dać sobie z tobą rady. Jeżeli już nie chcesz u nas być, droga wolna. Najgorsze minęło, zrobiliśmy dla ciebie, cośmy mogli… Masz podobno jakąś rodzinę… Teraz niech ona ci pomoże…

I tak się stało. Pewnego dnia Halina odeszła bez obustronnego go żalu. Choć pewnie moja matka żałowała koleżanki…

W świat

Pojawiła się na Ząbkowskiej jeszcze raz, mniej więcej rok później. Pojawiła się, żeby się pożegnać na zawsze. Przez Czerwony Krzyż czy inną drogą została odnaleziona przez mieszkającą w Paryżu daleką krewną. Serdecznie za wszystko podziękowała, przeprosiła za nieposłuszeństwo. Dziadkowie, szczęśliwi, że jej oddalenie nie przyniosło w skutkach nic złego, życzyli jej szczęścia w nowym świecie. Miało jej być potrzebne. Miała już 17 lat. Na resztę życia wybierała się do Paryża.

List

Ale Halina nie zniknęła z życia mojej rodziny na zawsze, żegnając się w 1947 r. na Ząbkowskiej. Dziesięć czy dwanaście lat później dostaliśmy od niej list. Na kopercie nalepiony był znaczek poczty państwa Izrael.

Byłem jeszcze za mały, żeby pamiętać szczegóły. Pamiętam jedynie, że czytając go, babcia i matka płakały z nieopanowanego wzruszenia, jakie wywołać musiały słowa:” Jestem Żydówką”, czy: „Wiem, że gdyby nie wy, mnie by już nie było na tym świecie”. Hanah, bo tak naprawdę miała na imię, uciekła z getta tuż przed wybuchem w nim powstania. Jej matka powiedziała: Masz szansę przeżyć, nie jesteś podobna do Żydówki. Wyjdziesz z getta. A gdy Hanah odmówiła, oświadczając, że nie zostawi matki, ta zagroziła samobójstwem.

Hanah wyszła więc z getta i przeżyła dzięki moim dziadkom. Jej matka zginęła w Treblince, ojciec, być może, w powstaniu. Gdy w 1989 r. spotkałem się z Haliną, nie chciałem rozpytywać o szczegóły. Może źle zrobiłem? Może jeszcze nadarzy się okazja?

Listy i pomarańcze

Od tej pory między ul. Ząbkowską w Warszawie a ul. Hagalil w Hajfie rozpoczęła się regularna korespondencja, prowadzona przez Hanah i moją matkę. Dowiedzieliśmy się więc, że wyszła za mąż, że jest szczęśliwa, że jej mąż, Dawid, facet twardy i pracowity, pracuje jako kierowca, wożąc materiały budowlane ogromną ciężarówką przez cały Izrael, od Akki po Pustynię Negew i Ejlat. Hanah opisała, jak w 1947 r. omal nie zginęła o krok od Ziemi Obiecanej, gdy flota Anglików, sprawujących wówczas protektorat nad ziemiami dzisiejszego Izraela, otworzyła na redzie portu w Hajfie ogień do statku, którym płynęła jako „nielegalna imigrantka”, wraz z tysiącami podobnych.

Ja miałem w jej wdzięczności udział najwspanialszy: dwa razy do roku przychodziła dla mnie z Izraela skrzynka pysznych pomarańczy, pachnących jak żadne inne w tamtych czasach, gdy na komunistycznym rynku pomarańcza należała do największych rarytasów. Hanah pamiętała też o babci i matce. W domu zaczęły się pojawiać piękne wyroby galanteryjne ze skóry i srebra, doskonałego jedwabiu, egzotyczne we wzornictwie i zdobieniach.

Z biegiem lat Hanah i Dawid stanęli mocno na nogach i otworzyli w Hajfie sklep mięsny. Pracowali w nim oboje od rana do wieczora. Dorobili się stałej, niemałej klienteli.

Wojna, polityka, milczenie

W 1967 r. doszło do wybuchu „wojny sześciodniowej”. Stosunki Polski z Izraelem, i tak dalekie od ideału, uległy niemal całkowitemu zerwaniu. Można oczywiście było korespondować, ale w Polsce listy takie nie były dobrze widziane. A potem był marzec ’68 i wielki exodus Żydów z Polski do Izraela. Stosunki między oboma państwami praktycznie przestały istnieć.

Między Ząbkowską w Warszawie a Hagalil w Hajfie zapanowało długie milczenie.

Wszystko to stało się dosłownie w chwili, gdy moja matka miała jechać do Izraela, by spotkać się z Haliną. Nie spotkały się już nigdy. W latach 70. wymieniły jeszcze kilka listów.

Wszystko dla cioci

Korespondencja została podjęta chyba w końcu lat 70., a może na początku 80. Ale listy przychodziły już tylko do babci. Matka zmarła w 1976 r.

W listach była troska o zdrowie „cioci” (tak Hanah, będąc jeszcze w Warszawie, w naszym domu, zwracała się do babci), o to, jak powodzi się reszcie rodziny – mnie, wujowi, jego synom. Około połowy lat 80. zaczęły też przychodzić paczki dla babci – ze słodyczami i lekami, z bielizną, z odżywkami. Hanah i Dawid podjęli też kroki w celu przyznania babci przez Instytut Pamięci w Yad Yashem medalu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Hanah zaczęła też w listach, a czasem i w telefonicznych rozmowach, namawiać babcię do przyjazdu do Izraela.

– Halina – odpowiadała jej babcia – ja mam już 85 lat, jak ja mam się wybrać w taką straszną drogę?

– Ciociu – odpowiadała na to Halina – o nic się nie martw. Tu cię będą cały czas na rękach nosić, nie będziesz musiała sama zrobić nawet kroku…

Babcia śmiała się i mówiła, że się zastanowi. Namawiałem ją do tego – byłaby to dla niej wielka przygoda, a Hanah z Dawidem byliby tak szczęśliwi! Dawid zawsze powtarzał, że on zaciągnął u „cioci” większy dług niż sama Hanah. „Ona uratowała dla mnie najlepszą żonę na świecie!” – krzyczał z emfazą.

Ja na razie nie przyjadę, może później – odpisała któregoś dnia babcia. – Jak chcesz, zaproś Wojtka.

Ponad pokoleniami

Ale wcześniej Halina zjawiła się w Polsce.

Przyjechała na obchody 45. rocznicy powstania w getcie, w 1988 roku. Wtedy ją poznałem. Byliśmy razem na uroczystościach rocznicowych, byliśmy w Treblince i na Majdanku, w Teatrze Żydowskim na Pieśni o zamordowanym żydowskim narodzie. W czasie tego pierwszego od blisko pół wieku pobytu w Polsce Hanah trochę się śmiała. Ale znacznie więcej płakała.

A rok później, latem 1989 roku, po 3 godzinach lotu ujrzałem przez samolotowy iluminator najpierw nieprawdopodobnie błękitną taflę Morza Śródziemnego, a potem palmy wokół portu lotniczego Ben Gurion.

„Za życie!”

Spędziłem z Hanah i Dawidem dwa i pół miesiąca, jeden z najpiękniejszych okresów w życiu. Byłem przyjmowany i goszczony w wielu żydowskich domach, których mieszkańcy – ludzie zwykle bardzo starzy – niemal bez wyjątku mówili – albo przynajmniej rozumieli – po polsku. Z Haliną poznawałem Hajfę, piękne, schodzące tarasami z góry Karmel ku morzu miasto, w którym nie odczuwało się upału. Z przyjacielem Haliny i Dawida, Jossim, zjeździliśmy samochodem niemal cały Izrael.

Miałem tam sobie trochę popracować, redaktorska pensyjka w Polsce zdecydowanie wymagała wsparcia, ale okazało się, że o pracę (oczywiście „na czarno”) nie jest w Izraelu łatwo, zwłaszcza z kwalifikacjami magistra polonistyki. Gdy więc jechałem sam na zwiedzanie (Hanah musiała czasem pomóc Dawidowi w sklepie), dostawałem w kieszeń 10 szekli (około 5 dolarów).

– Masz, jedź i rób życie! – mawiała zawsze Halina. „Rób życie” znaczyło u niej: ciesz się, baw się, używaj. Więc „robiłem życie”, a wieczorami siadaliśmy we trójkę przed telewizorem, piliśmy dobre alkohole i za każdym razem wznosiliśmy po hebrajsku najpiękniejszy toast, jaki kiedykolwiek słyszałem: Le chaim!, co znaczy: za życie.

Sprawiedliwi

W czasie, gdy ja „robiłem życie” w Izraelu, w Warszawie miało miejsce coś o wiele ważniejszego: mojej babci przyznano wnioskowany przez Halinę i Dawida medal Sprawiedliwy wśród narodów świata. Każdy, kto taki medal otrzyma, ma w Parku Sprawiedliwych w Jerozolimie swoje drzewko. Sadzą je zwykle ci, którzy ocaleli dzięki tym, dla których sadzą drzewo. Ja byłem o krok od wielkiej szansy: mogłem sam babci to drzewko w Jerozolimie posadzić.

Niestety, los chciał inaczej. Wyznaczony termin posadzenia drzewka był o kilka dni późniejszy niż termin mego odlotu do Polski.

Drzewko posadziła Halina.

Niektóre imiona, nazwiska i inicjały zostały przez autora zmienione.