Komety i pozostałe „dobro kosmiczne” przybywające na Ziemię z wszechświata – pozaziemska klątwa czy inicjator Życia?

Wpływ komet na bieg rzeczy i ludzkich losów niemal od zarania dziejów budzi zażarte spory i emocjonalne dyskusje. Jedni kpią z takich przesądów, inni zaklinają się, że komety sprowadzają wszelkie zło.

Rafał Brzeski

Całemu zaś światu „głód, plagi i wojny” – głosiło proroctwo opublikowane w 1664 roku, wkrótce po pojawieniu się komety nad Londynem. No i rok później sprawdziło się. W Londynie wybuchła epidemia dżumy, która spowodowała śmierć co piątego mieszkańca angielskiej stolicy.

Wpływ komet na bieg rzeczy i ludzkich losów niemal od zarania dziejów budzi zażarte spory i emocjonalne dyskusje. Jedni kpią z takich przesądów, inni zaklinają się, że komety sprowadzają wszelkie zło. Zwłaszcza na panujących. Kiedy w roku 60 jasna kometa pojawiła się nad Rzymem, lud Wiecznego Miasta nie dyskutował nawet nad spodziewanym losem Nerona, lecz nad tym, kto będzie jego następcą. Tymczasem Neron nie poddał się wyrokowi niebios i nie umarł. Przeżył nawet wizytę kolejnej komety, która odwiedziła okolice Ziemi w 66 roku. No cóż, wyjątek potwierdza regułę, a jak silnie były zakorzenione przekonania o fatalnych właściwościach komet, świadczy fakt, że przed śmiercią Karola Wielkiego w 814 roku nie pojawiła się żadna kometa, a mimo to kronikarze wpisali ją do życiorysu cesarza (…)

Edmond Halley, którego imieniem obdarzono kometę odwiedzającą cyklicznie, co mniej więcej 75 lat, pobliże Ziemi, był synem londyńskiego wytwórcy mydła. Zainteresował się kometami podczas studiów w Paryżu. Jako 24-letni młodzieniec był świadkiem pojawienia się komety w 1680 roku i „wsiąkł” w kometologię, traktując ją odtąd jako najważniejszą dziedzinę w swoich wszechstronnych badaniach.

Halley nie był takim sobie zwykłym astronomem. Był zwolennikiem teorii istnienia cywilizacji podziemnych zamieszkujących wnętrze naszej planety, a jednocześnie odważnym i realistycznym wynalazcą dzwonu nurkowego, którego działanie przetestował osobiście. (…)

Kometa Halleya | Fot. NASA/W. Liller, Wikipedia

Halley wiedząc już, że komety mogą poruszać po torze kołowym, elipsoidalnym, po paraboli bądź hiperboli, zaczął poszukiwanie komet odlatujących i powracających w okolice Ziemi. Grzebanie w archiwach i porównywanie danych stało się pasją jego życia. Popełniał mnóstwo błędów, ale w końcu wyliczył, że kometa, którą obserwował w noc poślubną w 1682 roku w Islington, na ówczesnym dalekim przedmieściu Londynu, odpowiada kometom obserwowanym w latach 1531 i 1607. Obliczył, że powraca ona w okolice Ziemi co 75–76 lat i w 1705 roku zapowiedział, że „ona wróci, dokładnie w 1758 roku”.

Edmond Halley nie doczekał powrotu „swojej” komety. Zmarł w Greenwich w 1742 roku, ale kiedy na Boże Narodzenie 1758 roku kometa pojawiła się nad Londynem, nazwano ją Kometą Halleya. Od tego czasu jeszcze trzykrotnie odwiedziła okolice Ziemi. W 1853, 1910 oraz 1985 roku. Za każdym razem wieszczono, że zwiastuje dni grozy i zamieszania. (…)

W końcu lat 1970. dwóch powszechnie szanowanych uczonych: astrofizyk, profesor Uniwersytetu w Cambridge, sir Fred Hoyle oraz astrobiolog, profesor Uniwersytetu Buckingham, Chandra Wikramasinghe, ogłosiło, że życie na Ziemi zostało zapoczątkowane przez komety. Wszelkie epidemie i zarazy są ich efektem ubocznym. (…)

Wszelkie dobro kosmiczne było oczywiście zamrożone, ale w sprzyjających warunkach lodowo-celulozowe kule mogły otrzymać wystarczająco dużo energii, aby zaszły w nich reakcje chemiczne potrzebne dla powstania Życia. Obaj uczeni wysunęli dwie teorie powstania „sprzyjających warunków”. Pierwsza, z lat 1970. głosi, że w przypadku zderzenia się komet postało ciepło, które stopiło lód i nadało impet reakcjom chemicznym. (…)

Teoria brytyjskich uczonych tłumaczy też wspaniale przepowiadane od stuleci plagi towarzyszące kometom. Otóż w trakcie przelotu przez przestrzeń kosmiczną pęd porywa z powierzchni komet zamarznięte drobinki lodu, a wraz z nimi zahibernowane bakterie i wirusy. Tworzą one ogon komety, a im dalej, tym coraz rzadszą chmurę. Przez taką chmurę od czasu do czasu przechodzi Ziemia, a że niektóre wirusy są chorobotwórcze, to mamy epidemie.

Coś takiego może nas niebawem czekać, gdyż w listopadzie przeszło w relatywnym pobliżu Ziemi małe ciało niebieskie nazwane Oumuamua, pierwszy makroskopowy obiekt z przestrzeni międzygwiezdnej, który przelatuje przez Układ Słoneczny. Początkowo sądzono, że to kometa, później, że planetoida. Niektórzy twierdzą, że to wygasła kometa.

Oumuamua ma niespotykany, niezwykle wydłużony kształt i czerwonawy kolor, który czasami przechodzi w bladoróżowy. Jest to swoista „kosmiczna igła”, gdyż długość obiektu szacuje się na około 400 metrów, a grubość na 40 metrów. Minęła już Ziemię i oddala się z szybkością 44 kilometrów na sekundę.

W środę 13 grudnia międzynarodowy zespół naukowy, finansowany przez rosyjskiego miliardera Jurija Milnera, zaczął podsłuchiwać tajemniczego Oumuamuę, gdyż nie brakuje teorii, że jest to wrak międzygwiezdnego statku kosmicznego, albo – jak sądzi profesor Avi Loeb, dziekan wydziału astronomii Uniwersytetu w Harvardzie – sztucznie stworzona sonda wysłana przez obce cywilizacje.

Cały artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Kosmiczna klątwa czy inicjator Życia?” znajduje się na s. 8 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Kosmiczna klątwa czy inicjator Życia?” na s. 8 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Producenci „fejk newsów” liczą na owczy pęd i ignorancję z wyboru odbiorców / Rafał Brzeski, „Kurier WNET” 42/2017

Co najmniej kilkanaście liczących się portali zamieściło rewelację, że lubiana przez dzieci Świnka Peppa jest niesłychanie niebezpieczna i oglądanie bajek z jej udziałem może powodować autyzm.

Rafał Brzeski

Internet pełen fałszu

Od wieków wiadomo, że plotki rozchodzą się szybko i szeroko, zwłaszcza te negatywne o kimś znanym. To, że Kowalska NIE puściła się z listonoszem, nikogo nie interesuje i we wsi się o tym nie mówi. Internet uczynił świat wielką wioską, w której plotki rozchodzą się z błyskawiczną szybkością we wszystkie strony.

Ilość tak zwanych „fejków”, czyli kompletnie nieprawdziwych wiadomości ukazujących się w sieci, rośnie wręcz lawinowo. Na liście najpopularniejszych fałszywek sporządzonej przez agencję prasową Associated Press znalazły się między takie sensacje:

Ostrzeżenie psychologów Uniwersytetu Harvarda, że lubiana przez dzieci Świnka Peppa jest niesłychanie niebezpieczna i oglądanie bajek z jej udziałem może powodować u dzieci autyzm. Co najmniej kilkanaście liczących się portali zamieściło tę rewelację.

Również polskie portale, w tym kobietaxl.pl, dompelenpomyslow.pl, mamasy.pl. Tymczasem okazało się, że na Harvardzie nie prowadzono badań nad Peppą, a cytowany „ekspert” Marc Wildemberg nigdy nie pracował na tym uniwersytecie i jego nazwisko nie widnieje w internetowej bibliotece JSTOR – archiwum ponad 2400 czasopism naukowych.

Sensacją na skalę amerykańską była wiadomość, że na parkingach supermarketów Aldi grasują oszuści, którzy oferują kobietom perfumy po okazyjnych cenach. Następnie tryskają na nie chmurą eteru, usypiają, a potem molestują lub okradają. Ostrzeżenie rozeszło się jak burza, a tymczasem ani dyrekcja Aldi, ani policja nie odnotowały takich przypadków.

Równie fałszywa była informacja, że Burger King przyznał się do „wzbogacania” swoich hamburgerów koniną. Popularna hamburgerownia z miejsca zaprzeczyła, ale wiadomość poszła w sieć i się rozeszła. Tym szerzej, że była „odgrzaną” wersją skandalu z 2013 roku, kiedy w mielonym mięsie jednego z irlandzkich producentów wykryto koninę pełniącą obowiązki wołowiny. Wówczas Burger King przeprowadził badania DNA mięsa od swoich dostawców i okazało się, że wszyscy są solidni.

Pal diabli, jeśli „fejki” są sensacyjne, ale mało szkodliwe. Bardziej niebezpieczne są te z arsenału wojny informacyjnej, których celem jest destabilizacja atakowanego państwa lub sparaliżowanie konkretnej inicjatywy politycznej.

W końcu listopada w Brukseli odbyło się spotkanie na szczycie Partnerstwa Wschodniego z udziałem liderów krajów Unii Europejskiej oraz Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Gruzji, Mołdowy i Ukrainy, czyli byłych republik Związku Sowieckiego. Spotkanie poprzedziła fala rosyjskiej dezinformacji, której ewidentnym celem była opinia publiczna wschodnich uczestników Partnerstwa, a zadaniem sianie chaosu i pobudzanie wzajemnej nieufności.

Do mieszkańców Armenii adresowano narrację, że porozumienie z Unią Europejską nie przynosi krajowi żadnych korzyści ekonomicznych. Taką tezę usiłował nawet narzucić redaktor naczelny rosyjskiego radia i portalu Business FM, Ilia Kopielewicz, w trakcie wywiadu z prezydentem Armenii Serżem Sarkisjanem. W tym przypadku forsowana narracja nie ma marginesowego znaczenia, bowiem Unia Europejska stanowi największy rynek zbytu dla armeńskiego eksportu i prawie jedną czwartą wolumenu wymiany handlowej.

Z kolei Gruzinom usiłowano wmówić, że Unia Europejska ogranicza import z tego kraju tylko do towarów, których nie może dostarczyć Ukraina. Tymczasem w dwustronnych stosunkach handlowych towary gruzińskie, z wyjątkiem czosnku, nie są objęte żadnym unijnym cłem.

Spośród uczestników szczytu Partnerstwa Wschodniego największą porcją dezinformacji „obdarzono” Ukrainę, przy czym kraj ten prezentowano w roli pionka interesów Stanów Zjednoczonych, w nadziei na wywołanie niechęci w zachodnioeuropejskiej opinii publicznej. Dominowały dwie narracje: Stany Zjednoczone zbroją wojska ukraińskie i płacą Ukrainie, aby podsycała konflikt na wschodzie kraju, oraz: USA sprowokowały konflikt ukraiński, żeby sparaliżować tworzenie „Jedwabnego Szlaku” prowadzącego z Chin do Europy Zachodniej.

W obie narracje wpisała się nawet państwowa telewizja Pierwszy Kanał i jej publicystyczny program „Czas pokaże”. W obu przypadkach prezentowane insynuacje nie zostały poparte żadnymi konkretnymi faktami.

Uzupełnieniem tych narracji była zwykła „dieta” fałszywek adresowanych do ukraińskich odbiorców, czyli opowieści, że wojska ukraińskie prowadzą czystki etniczne w Donbasie, z wariantem, że wojska ukraińskie wspólnie ze służbami amerykańskimi planują wielką czystkę etniczną na wschodzie Ukrainy. I znów zarzuty i żadnych faktów na ich poparcie. Faktograficznego fundamentu pozbawiona jest także kolejna narracja o tym, że pod kierownictwem sekretarza ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony działają tajne „szwadrony śmierci”.

W kontekście Partnerstwa Wschodniego dostało się również Polsce, która według rosyjskiego portalu politnavigator.net, „w odwet za Banderę” blokuje przejazd ukraińskich ciężarówek przez Polskę do Europy Zachodniej. Korespondent portalu powoływał się na wypowiedź byłego ministra transportu i łączności, a obecnie biznesmena, Jewgienija Czerwonienki, w telewizji ZIK. Czerwonienko miał narzekać, że na granicy z RP stoją tysiące ukraińskich ciężarówek, bowiem Polacy zamknęli Ukraińcom drogę do Europy. On sam wraz z urzędującym ministrem transportu Wołodymyrem Omelianem interweniował ponoć we Lwowie, aby rozładować blokadę. Tymczasem sam Omelian twierdzi, że tranzyt przez Polskę przebiega bez zakłóceń. Również rzecznik ukraińskiej straży granicznej Oleg Słobodian zdementował doniesienia mediów rosyjskich, zapewniając, że ruch graniczny ciężarówek przebiega normalnie.

Swoistą wisienką na rosyjskim torcie propagandowym było w listopadzie wideo piosenki „Wujku Wowa, jesteśmy z Tobą” w wykonaniu małych policyjnych kadetów ze szkoły nr 44 w Wołgogradzie. Towarzyszy im deputowana do Dumy Państwowej, Anna Kuwyczko. Umieszczone w sieci wideo obejrzało w dwa tygodnie ponad pół miliona internautów. Dla przypomnienia: Wowa to zdrobnienie od imienia Władimir, a o wychowawczym duchu dziecięcej piosenki może świadczyć solenna obietnica: „odzyskamy Alaskę dla ojczyźnianej macierzy” (https://www.youtube.com/watch?v=-AViL_Q7t5k).

Na co liczą producenci „fejków”? Przede wszystkim na swoistą ignorancję z wyboru, na którą decydują się często dezinformowane społeczności. Dotarcie do informacji prawdziwej ma bowiem wysoką cenę w wymiarze czasu, wysiłku, pieniędzy, a nawet najwyższą cenę życia. Dołożyć należy do niej cenę interpretacji uzyskanych informacji. W sumie koszt uzyskania informacji prawdziwej może być zniechęcająco wyższy od spodziewanych profitów.

Model ignorancji z wyboru składa się z 4 elementów:

1.     odbiorcy uzyskali niedoskonałą informację,
2.     odbiorcy są świadomi, że dysponują informacją niedoskonałą,
3.     wiedzą również, że wysoki jest koszt:
a.      uzyskania prowadzących do prawdy informacji dodatkowych,
b.     analizy i oceny informacji dodatkowych,
4.     spodziewane korzyści będą zapewne niższe niż koszty uzyskania informacji prawdziwych.

Oszukując odbiorców, autorzy manipulacji wykorzystują jeden lub więcej elementów powyższego modelu, licząc na wywołanie efektu ignorancji z wyboru. Stosują przy tym cztery podstawowe rodzaje taktyki:

  • dezinformację, czyli rozpowszechnianie informacji kłamliwych,
  • cenzurę, czyli świadome ograniczanie dostępu do informacji,
  • propagandę „białą”, czyli forsowne sponsorowanie informacji prawdziwych, ale dobranych pod kątem interesów manipulującego,
  • przesyt informacji, to znaczy przekazywanie informacji w ilościach zwiększających znacznie koszt analizy, co sprawia, że odbiorcy rezygnują z samodzielnej oceny na rzecz interpretacji podsuniętej przez manipulującego.

W sieci internetu dodatkowym elementem sprzyjającym „fejkom” jest szybkość i łatwość rozpowszechniania wiadomości oraz przemożna chęć zaimponowania innym użytkownikom mediów społecznościowych. Jednym kliknięciem można rozkolportować fałszywkę dalej, a komputer już ją prześle całej liście korespondencyjnej. Idąc owczym pędem za baranem przewodnikiem, nie sprawdza się źródła przed wysłaniem, nie kontroluje wiarygodności, nie zastanawia się, czy przypadkiem ktoś nie wprowadza w błąd. Ważne, że wiadomość jest ciekawa, atrakcyjna, barwna, tworzy nimb wtajemniczonego i jest warta jak najszybszego przekazania innym, bo może jeszcze nie wiedzą. Tak jak z plotką w maglu, tylko szybciej. Klik – i poszło. Czasem dopiero później przychodzi zastanowienie, czy przypadkiem przewrotni autorzy „fejku” nie użyli mnie w charakterze pudła rezonansowego. Wówczas jednak zaczyna działać odruchowa niechęć do samokrytyki. Przekonanie, że „u mnie coś takiego się nie zdarza”, ułatwia niepomiernie życie dezinformatorom.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Internet pełen fałszu” znajduje się na s. 5 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Internet pełen fałszu” na s. 5 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Śląski Kurier WNET” 40/2017, Rafał Brzeski: Zachodni odbiorcy nie są odporni na zrobotyzowaną dezinformację rosyjską

Przepisy prawa oraz użytkownicy sieci nie są przygotowani do kolejnej innowacji rosyjskiej, czyli do „sobowtórów” imitujących internetowe strony uważanych za autorytatywne organizacji medialnych.

Rafał Brzeski

Robotyzacja dezinformacji

Niedawne gigantyczne rosyjskie manewry Zapad 2017 poprzedziła dezinformacyjna „podgotowka”, której nowym elementem była automatyzacja rozpowszechniania fałszywych wiadomości w mediach społecznościowych. Można było nawet odnieść wrażenie, że rosyjscy trolle przepracowali się albo Moskwie brakuje funduszy na finansowanie żywych trolli i sięgnęła do powielających fałszywki robotów.

Czy była to skuteczna innowacja, trudno jeszcze ocenić, ale nie jest tajemnicą, że skoncentrowany w czasie kolportaż spreparowanych wiadomości zwiększa siłę oddziaływania dezinformacji na odbiorców, zwłaszcza młodych, którzy w większym stopniu dają wiarę treściom umieszczanym w mediach ich pokolenia.

Zaobserwowana w letnich miesiącach robotyzacja dezinformacji nastąpiła przede wszystkim w państwach bałtyckich, które są stale pod informacyjnym ogniem Moskwy.

Minister spraw zagranicznych Łotwy, Edgars Rinkëvičs powiedział, że przed manewrami Zapad 2017 w sieciowej przestrzeni jego kraju szczególnie licznie pojawiły się fałszywe informacje i tendencyjne komentarze dotyczące NATO, przy czym roboty rozpowszechniły pięć razy więcej takich dezinformacji niż tradycyjne, żywe trolle. W Estonii stosunek robotów do ludzi był jeszcze większy – 9 do 1.

W opinii Rinkëvičsa zachodni politycy, nie mówiąc już o odbiorcach, nie są przygotowani na zmasowany atak rosyjskich robotów dezinformacyjnych, gdyż z zalewem fałszywych informacji trudno walczyć. „Cóż z tego, że wiemy, skoro bardzo trudno jest uzyskać niepodważalne dowody” – ubolewał szef łotewskiej dyplomacji i zwracał uwagę na konieczność nowelizacji prawa międzynarodowego niedopasowanego do realiów sieciowej wojny informacyjnej.

Przepisy prawa oraz użytkownicy sieci nie są też przygotowani do kolejnej innowacji rosyjskiej, czyli do „sobowtórów” imitujących internetowe strony znanych i uważanych za autorytatywne organizacji medialnych.

Podszywanie się pod wiarygodne źródło informacji i rozpowszechnianie fałszywek poprzez kanał informacyjny uważany za rzetelny nie jest niczym nowym. W trakcie oblężenia Paryża przez wojska niemieckie w 1870 roku, mieszkańcy francuskiej stolicy komunikowali się z resztą kraju balonami pilotowanymi przez odważnych aerostierów paradujących w wysokich butach i czapkach-pilotkach z wyszytym złotym napisem „Aer”. Gdy wiał sprzyjający wiatr, wywozili oni na nieokupowane tereny Francji kurierów rządowych, specjalnie preparowane superlekkie listy i przekazy pieniężne, drukowane w Paryżu gazety oraz gołębie pocztowe, które stanowiły zwrotny kanał informacyjny. Wypuszczone na terenach wolnych od wojsk niemieckich, wracały do Paryża, niosąc na płatkach celuloidu mikrofotografowaną korespondencję, którą przy pomocy latarni magicznych rzucano na ekran. Powiększone w ten sposób listy przepisywali kopiści pocztowi, a listonosze dostarczali adresatom. Odważni aerostierzy i skromne gołębie traktowani byli z admiracją należną rzetelnym kanałom informacyjnym.[related id=39169]

Wymiana wiadomości między władzami i mieszkańcami oblężonego Paryża a światem zewnętrznym irytowała niepomiernie „żelaznego kanclerza” Ottona von Bismarcka, który drogą rozsiewania plotek oraz drukowania fałszywych wydań lokalnych gazet i podrzucania ich paryżanom usiłował poderwać morale broniących się. Na jego polecenie ujętych aerostierów traktowano nie jako jeńców wojennych, lecz szpiegów, do zwalczania zaś balonów wyprodukowano w zakładach Alfreda Kruppa pierwsze działa przeciwlotnicze. Propagandziści Bismarcka wykorzystali też dwa „wzięte do niewoli” gołębie pocztowe z rozbitego balonu i odesłali je do Paryża z listem wzywającym do kapitulacji, gdyż „wszelki opór jest beznadziejny”. List podpisany był przez przebywającego rzekomo na prowincji znanego urzędnika państwowego. Niemcy mieli pecha. Urzędnik przebywał w stolicy, pracował w obronie miasta i paryżanie zamiast popaść w depresję, zataczali się ze śmiechu.

Znacznie lepszy rezultat osiągnęli w latach 80. XX wieku specjaliści od „działań aktywnych” ze Służby A Pierwszego Zarządu Głównego KGB. Przeprowadzili oni udaną kampanię dezinformacyjną obliczoną na zrzucenie winy za pojawienie się wirusa HIV na amerykański program wojny biologicznej. Kampanię rozpoczęła w 1983 roku publikacja anonimowego listu „znanego amerykańskiego naukowca” w hinduskiej gazecie sponsorowanej potajemnie przez sowiecki wywiad. „Ujawniał” on, że wirus HIV to sztuczne dzieło amerykańskich mikrobiologów z tajnego laboratorium wojny biologicznej w Fort Derrick.

Nieco później historii AIDS sfabrykowanej w siedzibie Pierwszego Zarządu w Jaseniewie pod Moskwą wiarygodności dodał pozorujący francuskiego naukowca, a w rzeczywistości mieszkający w Niemieckiej Republice Demokratycznej dr Jakob Segal, który firmował opracowany przez KGB „naukowy raport”. Rewelacje „raportu Segala” zaczęły publikować najpierw prosowieckie media w różnych państwach afrykańskich i azjatyckich, potem media lewicowe, a później fałszywka „przesiąknęła” do światowych mediów głównego nurtu. W rezultacie do 1987 roku fabrykację KGB powielono w 80 krajach i 30 językach. Dały się nawet na nią wziąć redakcje konserwatywnego dziennika londyńskiego „Daily Express”, brytyjskiego kanału telewizyjnego Channel 4 oraz niemieckiej Deutschland Rundfunk.

Raz zakorzenionej dezinformacji nie daje się całkowicie wyplenić. Nie pomogło wyznanie dr. Segala, opublikowane po upadku NRD i zjednoczeniu Niemiec, a nawet oświadczenie szefa Służby Wywiadu Zagranicznego Rosji, Jewgienija Primakowa, który przyznał, że była to operacja KGB. Fałszywka funkcjonuje do dzisiaj i ma swoich zagorzałych wyznawców w internecie.

Sieć daje dezinformatorom wiele nowych możliwości. Przede wszystkim bezpośredni dostęp do odbiorców, bez konieczności korzystania z „zaprzyjaźnionych” organizacji medialnych. Wiarygodnym kanałem warto się jednak zawsze podeprzeć i stąd zaczęły się pojawiać bardzo umiejętnie podrobione rosyjskie fałszywki imitujące publikowane w internecie artykuły renomowanych mediów. Od początku bieżącego roku wykryto fabrykacje internetowych stron portali: telewizji Al-Dżazira, anerykańskiego miesięcznika „The Atlantic”, izraelskiego dziennika „Haaretz”, a ostatnio belgijskiego dziennika „Le Soir” i brytyjskiego „The Guardian”.

Świetne odtworzone graficznie, rosyjskie „podróbki” utrzymywane są w sieci w domenach łudząco podobnych do oryginalnych. Przykładowo w „sobowtórze” domeny brytyjskiego dziennika literę „i” w domenie guardian.co.uk zastąpiono tureckim „ı”, tworząc replikę trudną do rozpoznania na pierwszy rzut oka.

Treściowo imitacje utrzymane są w wiarygodnym stylu i ich argumentacja bądź narracja może trafić do mniej zorientowanych i wyrobionych odbiorców. Oni też są głównym adresatem rosyjskich dezinformatorów. Fałszywa strona telewizji Al-Dżazira informowała, że saudyjscy dyplomaci przekupują rosyjskich dziennikarzy, aby nie pisali negatywnie o ich kraju i saudyjskiej monarchii. Podróbka artykułu z dziennika „Haaretz” zawierała wiadomości o wielomilionowych inwestycjach w Izraelu prowadzonych przez rodzinę prezydenta Azerbejdżanu. Przed wyborami prezydenckimi we Francji rzekoma publikacja „Le Soir” demaskowała tajny fundusz wyborczy Emmanuela Macrona, którego kampania miała być finansowana przez saudyjski dwór. Natomiast zawieszona w sieci w sierpniu imitacja strony „Guardiana” zawierała „wypowiedź” sir Johna Scarletta, byłego szefa brytyjskiego wywiadu zagranicznego MI6, który rzekomo wyznał, iż „Rewolucja róż” 2003 roku w Gruzji została zorganizowana przez służby wywiadowcze Wielkiej Brytanii i USA celem zdestabilizowania Rosji.

Kierowane do rosyjskiej i międzynarodowej społeczności „sobowtóry” demaskowane są wprawdzie szybko i po kilku lub kilkunastu godzinach usuwane z sieci, ale ściągane na różne komputery, zaczynają jednocześnie żyć własnym życiem. Zwłaszcza że są umiejętnie „reanimowane” przez media rosyjskie lub prorosyjskie. Przykładowo po usunięciu fałszywej strony „Guardiana” „wyznanie” byłego szefa MI6 powtórzyła sprzyjająca Kremlowi RenTV. Na portalach w Armenii powtarzano natomiast zdemaskowaną fałszywkę dziennika „Haaretz”.

Powtórzenia rosyjskich fałszywek można też znaleźć w polskiej sieci. Sfabrykowane w Moskwie „rewelacje” belgijskiego dziennika „Le Soir” przykładowo wciąż wiszą na stronach Kurnika Politycznego pod tytułem „Macron jest na liście płac królestwa wahabickiego”, w komentarzach pod materiałem w fakty.interia.pl czy na portalu alexjones.pl. Ponad pół roku po zdemaskowaniu!

Można się spodziewać, że pełne sensacyjnych doniesień imitacje stron znanych organizacji medialnych będą się powtarzać coraz częściej, bowiem sfabrykowanie strony pod łudząco podobną domeną jest dużo łatwiejsze (i tańsze) niż zhakowanie oryginalnej witryny. Dla dezinformatora profit jest przy tym podwójny. Po pierwsze – rozpowszechnienie spreparowanych treści. Po drugie – poderwanie wiarygodności znanego, rzetelnego medium.

Spadek wiarygodności organizacji medialnych uważanych powszechnie za rzetelne powoduje wzrost zainteresowania portalami, blogami i stronami „bocznego nurtu”, a w takich mediach łatwiej jest uplasować zgrabną fałszywkę. Równolegle poważnym redakcjom nie jest łatwo usunąć imitacje swoich stron w sieci oraz przekonać Google’a oraz media społecznościowe do usunięcia linków prowadzących do „sobowtórów”. Zwłaszcza, że brak odpowiednich i skutecznych środków prawnych. Użytkownikom internetu pozostaje więc zdrowy rozsądek, posiadana wiedza i „nos” ułatwiający rozpoznanie, co prawdziwe, a co śmierdzi fałszem.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Robotyzacja dezinformacji” znajduje się na s. 3 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Robotyzacja dezinformacji” na s. 3 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

10 mld dolarów Juan Negrin zdecydował się powierzyć Stalinowi, gdyż uznał, że Moskwa to miejsce „najbardziej bezpieczne”

„Masz wyobrażenie, ile złota wyładowano w Odessie? Gdyby te skrzynki ustawić obok siebie na Placu Czerwonym, sięgałyby od krańca do krańca” – chwalił się Stalin w rozmowie marszałkiem Woroszyłowem.

Rafał Brzeski

Operacja rabunku hiszpańskich rezerw złota, zwana eufemistycznie „ewakuacją”, rozpoczęła się jesienią 1936 roku, kiedy do Madrytu zbliżały się oddziały zbuntowanych wojskowych pod wodzą Francisca Franca, wsparte przez narodowców, monarchistów, konserwatystów oraz faszystów i trząsł się w posadach rząd Frontu Ludowego popierany przez liberałów, republikanów, komunistów, socjalistów i anarchistów. Wówczas to, 12 października 1936 roku, przysłany z Moskwy specjalny doradca rządu hiszpańskiego do spraw bezpieczeństwa wewnętrznego, a jednocześnie rezydent NKWD, generał Aleksandr Michajłowicz Orłow (prawdziwe nazwisko Lejba Łazarewicz Feldbin). (…)

„Załatwić z szefem hiszpańskiego rządu Caballerem przewiezienie rezerw złota Hiszpanii do Związku Sowieckiego. Użyć sowieckiego parowca. Utrzymać ścisłą tajemnicę. Odmówić, jeśli Hiszpanie zażądają pokwitowania. Powtarzam – odmówić – podpisania czegokolwiek. Oświadczyć, że formalne pokwitowanie zostanie wydane w Moskwie przez Bank Państwowy. Czynię was osobiście odpowiedzialnym za całą operację. Iwan Wasiliewicz.” Pod pseudonimem Iwan Wasiliewicz krył się Józef Stalin, który używał go tylko w wyjątkowych okazjach, jako sygnał, że sprawa wymaga najwyższego utajnienia.

Na wszelki wypadek uzgodniono wersję oficjalną: złoto Hiszpanii ewakuowane jest do Stanów Zjednoczonych i zgodnie z tą dezinformacją, Negrin wystawił imponujący dokument ministerstwa finansów wzywający republikańskie władze wojskowe, aby udzielały wszelkiej pomocy „panu Blackstone, pełnomocnemu przedstawicielowi Bank of America”. (…)

Do portu wpłynęły trzy kolejne frachtowce sowieckie, które Orłow polecił jak najszybciej rozładować. 22 października wszystko było przygotowane i kolumna pojazdów, której przewodzili Orłow i dyrektor hiszpańskiego skarbca Francisco Mendez-Aspe, ruszyła do jaskiń mieszczących magazyny amunicyjne. Za okutymi żelazem drewnianymi wrotami sztolni kryła się sala, pod ścianami której stały jedna na drugiej tysiące identycznych drewnianych skrzynek. „Gromadzony przez stulecia skarb starego narodu i ja go miałem dostarczyć do Moskwy” – zapisał Orłow. (…)

Kiedy frachtowce były już gotowe do odpłynięcia, Orłow znalazł się w bardzo trudnej sytuacji, gdyż Mendez-Aspe poprosił opotwierdzenie odbioru depozytu, a Stalin wyraźnie zakazał podpisywania czegokolwiek. – Ależ towarzyszu, ja nie mam pełnomocnictw do wydawania pokwitowań – wykręcał się Orłow. – Ale nie martwcie się. Potwierdzenie wydane zostanie na miejscu przez Gosbank (Bank Państwowy), kiedy wszystko zostanie sprawdzone i zważone.

Mendez-Aspe mało nie dostał zawału na takie słowa, ale uspokoił się, kiedy Orłow zaproponował, żeby na każdym frachtowcu popłynął do Związku Sowieckiego jeden przedstawiciel hiszpańskiego ministerstwa finansów w charakterze upełnomocnionego konwojenta. Dyrektor skarbca szybko oddelegował dwóch towarzyszących mu urzędników a dwóch brakujących „konwojentów” dobrano z przypadkowych ochotników na kilkudniową „wycieczkę” do ZSRS podczas „łapanki” w hotelach Kartageny. Złoty konwój złożony z frachtowców „Kine”, „Kursk”, „Newa” i „Wołgolec” odpłynął do Odessy. (…)

Rozradowany Stalin wydał bankiet dla „wierchuszki” NKWD, na którym obecni byli wszyscy członkowie politbiura. W trakcie przyjęcia miał ponoć powiedzieć, że Hiszpanie „tak zobaczą swe złoto, jak własne uszy”. Jeszcze kilka miesięcy później czterej konwojenci ministerstwa finansów republikańskiego rządu wciąż czekali w moskiewskim hotelu na pokwitowanie przyjęcia w depozyt rezerw złota Hiszpanii. Jak podaje Orłow, wypuszczono ich z Rosji dopiero po zakończeniu wojny domowej.

Cały artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Hiszpańskie złoto” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Hiszpańskie złoto” na s. 3. wrześniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Śląski Kurier Wnet” 37/2017, Rafał Brzeski: Trwa podbój Europy przez dżihadystów. Zamachy są narzędziem w tej walce

Dla imamów Daesh nie ma miejsca na „szarą strefę” między dżihadystami a „krzyżowcami”, czego nie potrafią albo nie chcą zrozumieć europejscy głosiciele politycznej poprawności i tolerancji.

Rafał Brzeski

Ostatnie zamachy w Europie Zachodniej, a zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, świadczą dobitnie, że mamy do czynienia z próbą podboju naszego kontynentu, w którym terroryzm jest tylko narzędziem atakujących. Jest to zresztą nowa forma terroryzmu, odmienna od terrorystycznych działań lat 1970. i późniejszych. Wówczas zhierarchizowane organizacje terrorystyczne miały jasno zdefiniowane cele. Zgodnie ze swoją nazwą, Irlandzka Armia Republikańska atakowała przede wszystkim cele wojskowe lub paramilitarne, a obiektem ataków grup skrajnie lewicowych – Frakcji Czerwonej Armii w Niemczech oraz Czerwonych Brygad we Włoszech – byli politycy, przedsiębiorcy, bankierzy, słowem: ludzie kapitału i establishmentu.

W przypadku terroryzmu islamskiego jest inaczej. Brak jest łatwych do infiltracji i rozbicia zhierarchizowanych organizacji. Zamiast nich funkcjonują niepowiązane ze sobą terrorystyczne komórki i tak zwane „samotne wilki”. Samozwańcze Państwo Islamskie, zwane Daesh albo ISIS, dopiero jakiś czas po zamachu komunikuje, że został przeprowadzony przez ludzi z nim powiązanych albo przez bojowników, którzy złożyli przysięgę na wierność Daesh.

Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście zamachowcy mieli jakieś organizacyjne kontakty z Amn al-Chardżi – służbą specjalną Państwa Islamskiego, która organizuje i prowadzi działalność szpiegowską i terrorystyczną w krajach europejskich. Wiele wskazuje, że nicią wiążącą terrorystów z ISIS jest tylko ideologia, wspólna myśl przejawiająca się w radykalnym islamie, w którym nie ma miłosierdzia, a jest walka z „krzyżowcami”, czyli ludźmi Krzyża, do których zaliczani są wszyscy rdzenni Europejczycy bez względu na religię, płeć i wiek.[related id=27088]

Wbrew różnym zapewnieniom głosicieli tolerancji, islam jest raczej religią miecza niż pacyfizmu, co zresztą widać na rozpowszechnianych przez ISIS filmach z krwawych i perwersyjnie wręcz okrutnych egzekucji. Wymyślnego okrucieństwa katów Daesh doświadczają przede wszystkim obywatele Państwa Islamskiego, którym, jak w Sowietach, brutalnie narzucany jest wybór między obozem prawdy, czyli jedynie słuszną interpretacją Koranu, a obozem kłamstwa, do którego zaliczani są „krzyżowcy” oraz ci, którzy się z nimi bratają.

Oficjalny magazyn propagandowy Państwa Islamskiego Dabiq wyjaśnił krótko, że „świat jest dzisiaj podzielony na dwa obozy” – obóz kufr, czyli niewiernych, oraz obóz wyznawców nauki imamów uważających Daesh za „kalifat”, czyli państwo rządzone przez następcę Mahometa. Sunnici uważają, że kalif musi pochodzić z arystokracji w Mekkce, natomiast szyici dodają, że musi być z Ahl-al Bayt, czyli z rodu Proroka. Przywódca samozwańczego Państwa Islamskiego, Abu Bakr al-Baghdadi, który obwołał się kalifem latem 2014 roku, podpisuje wszystkie swoje komunikaty pełnym nazwiskiem, dodając al-Qurashi al-Hassani, co oznacza, że mieni się potomkiem wnuka Proroka z osiadłego w Mekce rodu Qurashi.

Pełne nazwisko Abu Bakra al-Baghdadiego skracane jest, najczęściej z wygody, przez zachodnie media, ale dla muzułmanów świadczy, że Daesh jest prawdziwym kalifatem, a zatem winni przestrzegać koranicznego nakazu posłuszeństwa. Magazyn Dabiq nie pozostawia w tej mierze jakichkolwiek wątpliwości: „żaden muzułmanin nie może wymawiać się, że chce być niezależny, kiedy kalifat prowadzi wojnę w jego imieniu”, w innym miejscu zaś głosi: „postawa neutralności skazuje muzułmanina na zgubę”.

Dla imamów Daesh nie ma miejsca na „szarą strefę” między dżihadystami a „krzyżowcami”, czego nie potrafią albo nie chcą zrozumieć europejscy głosiciele politycznej poprawności i tolerancji. Muzułmanie, którzy nie angażują się w wojnę po stronie kalifatu to „hipokryci”, których należy „wyplenić mieczem”, a jeśli ktoś w jakikolwiek sposób chce sobie ułożyć życie w sąsiedztwie „krzyżowców” to jego nagrodą będzie piekło. Tak przynajmniej głosi Dabiq.

Dla radykalnych imamów „szara strefa” asymilacji między dżihadystami a „krzyżowcami” jest największym zagrożeniem, bowiem jej istnienie, nie mówiąc już o prosperowaniu, zadaje kłam ideologicznym fundamentom kalifatu. Stąd tak energicznie nawołują do wypowiadania posłuszeństwa niewiernym, do powszechnego stosowania prawa szariatu zamiast lokalnego prawa „krzyżowców” oraz do tworzenia społeczności i obszarów „tylko dla muzułmanów”. Wewnątrz tych społeczności działają werbownicy służb specjalnych Daesh, którzy namawiają do bezpośredniego wsparcia kalifatu na jawnym froncie w Iraku i Syrii albo na tajnym w konspiracyjnych siatkach terrorystycznych.[related id=16563]

Analiza życiorysów islamskich terrorystów, którzy w ostatnich miesiącach atakowali w różnych miastach europejskich, wskazuje, że większość z nich żyła w „szarej strefie”, ale uznała, że nie jest to dla nich właściwe miejsce. Wielu z nich miało konflikt z prawem, dopuściło się drobnych przestępstw, odsiedziało krótkie wyroki i dopiero w radykalnym islamie i zbrojnym międzynarodowym dżihadzie odnalazło swoje spełnienie.

Żyjącym nadal w „szarej strefie” niezdecydowanym propagandowe materiały Daesh proponują nawrócenie i odkupienie win poprzez akty terroru z użyciem pojazdów i przedmiotów codziennego użytku. Mogą robić to indywidualnie lub w niewielkich grupach krewnych lub znajomych. Deklarację wierności kalifatowi można wysłać e-mailem, sms-em, złożyć na specjalnych zaszyfrowanych stronach internetowych, itp. kilka minut przed akcją, kiedy nie ma już niebezpieczeństwa przejęcia ich przez „krzyżowców”.

Kierownictwo Daesh liczy, że zdalne sterowanie działaniami drobnych grup terrorystycznych i „samotnych wilków” doprowadzi do desperacji policje i służby specjalne „krzyżowców”, które z czasem wyczerpią swe możliwości ludzkie, organizacyjne, logistyczne i finansowe. W konsekwencji brak bezpieczeństwa w europejskich miastach sprawi, że ich niewierni mieszkańcy zmuszą polityków do bardziej drastycznych kroków.

Rozwiązania takie uderzą rykoszetem w chętnych do asymilacji i w konsekwencji ograniczą „szarą strefę”. Ponadto będzie je można przedstawiać jako przejawy rasizmu i islamofobii, wykorzystując w propagandzie przekupioną agenturę wpływu i pożytecznych idiotów zaczadzonych tolerancją. A to z kolei przysporzy werbownikom Daesh nowych kandydatów na dżihadystów. Koło się zamknie, a „szara strefa” asymilacji się skurczy.

Planiści tej samonakręcającej się spirali stopniowego likwidowania „szarej strefy” szczególnie istotną rolę wyznaczają dżihadystom już urodzonym albo przynajmniej długo mieszkającym w krajach „krzyżowców”. Ich przykład ma dowodzić, że współżycie wiernych z niewiernymi jest niemożliwe. W maju 2016 roku Abu Muhammad al-Adnani, uważany – zanim zginął w nalocie na Aleppo – za następcę kalifa Abu Bakra al-Baghdadiego, głosił, że jeden atak terrorystyczny „samotnego wilka” w Stanach Zjednoczonych lub Europie „wart jest dla nas więcej niż największa nasza akcja w Iraku lub w Syrii”.

Powolna likwidacja „szarej strefy” ma według strategów Daesh doprowadzić do cichej okupacji Europy i jej podziału na wiernych i niewiernych bez żadnego buforu. Wówczas niewierni postawieni zostaną przed wyborem – przyjęcie jedynie słusznego islamu lub likwidacja. Bez względu na to, co wybiorą, kalifat zwycięży.

Do osiągnięcia tego celu droga jeszcze daleka, ale Daesh ma już wiele atrybutów funkcjonującego państwa. Ma terytorium, hymn, flagę, siły zbrojne, policję, służby specjalne i wywiadowcze, skarb zasilany dochodami ze sprzedaży ropy naftowej, system podatkowy, wymiar sprawiedliwości oparty na szariacie, program szkolny itp. Stopniowe kurczenie się terytorium Państwa Islamskiego pod naporem wstrząsanej wewnętrznymi sporami koalicji ma tylko bardzo mierny wpływ na długofalową strategię kalifatu.[related id=26445]

Nawet jeśli kalif Abu Bakr al-Baghdadi al-Qurashi al-Hassani zginie, to jeszcze długo w muzułmańskiej umysłowości pozostaną jego myśl, jego nauki i ambitny plan podboju świata „krzyżowców”. Przegrane bitwy Państwa Islamskiego na Bliskim Wschodzie nie mają większego wpływu na strategię rozbudowy kalifatu, który nawet jeśli nie będzie miał terytorium, to będzie funkcjonował w świadomości wyznawców islamu. Porażki sprawiają, że zaprawieni już w walce ochotnicy, którzy przyjechali wspierać Daesh z różnych stron świata, wracają teraz do krajów swych paszportów, by dzielić się doświadczeniami, szerzyć dżihad w muzułmańskiej diasporze i dawać przykład, jak skutecznie likwidować „krzyżowców”.

Słowa i czyny powracających weteranów wspiera propaganda Daesh rozpowszechniana z wykorzystaniem różnych form globalnej sieci internetu. W założeniu ma ona inspirować ludzi z „szarej strefy” do samodzielnego działania. Ma ich radykalizować i przekształcać w żołnierzy kalifatu działających pod czarną flagą z własnej inicjatywy, bez organizacyjnego powiązania z Państwem Islamskim. Służą temu zwłaszcza powtarzane i liczne wezwania do popełniania aktów terroru.

Bardziej ambitni znajdą w internecie receptury na przygotowanie materiałów wybuchowych domowej roboty oraz plany i schematy połączeń zapalników do „pasów szahida” dla terrorystów samobójców. Mniej ambitni lub technicznie utalentowani mogą zawsze siąść za kierownicę samochodu i wjechać z możliwie z największą prędkością w tłum „krzyżowców”, albo wyjąć z kuchennej szuflady największy nóż i z okrzykiem „Allahu Akbar” sztyletować na ulicy, w kawiarni, na stacji metra – gdzie popadnie. Trzeba tylko dbać o właściwy stosunek strat. Jak najmniejsze po stronie wiernych, jak największe po stronie niewiernych.

„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Mroczna strategia kalifatu” na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ostatnie zamachy to element podboju naszego kontynentu. Terroryzm jest tylko narzędziem atakujących dżihadystów

Dla imamów Daesh nie ma miejsca na „szarą strefę” między dżihadystami a „krzyżowcami”, czego nie potrafią albo nie chcą zrozumieć europejscy głosiciele politycznej poprawności i tolerancji.

Rafał Brzeski

Wbrew różnym zapewnieniom głosicieli tolerancji, islam jest raczej religią miecza niż pacyfizmu, co zresztą widać na rozpowszechnianych przez ISIS filmach z krwawych i perwersyjnie wręcz okrutnych egzekucji. Wymyślnego okrucieństwa katów Daesh doświadczają przede wszystkim obywatele Państwa Islamskiego, którym, jak w Sowietach, brutalnie narzucany jest wybór między obozem prawdy, czyli jedynie słuszną interpretacją Koranu, a obozem kłamstwa, do którego zaliczani są „krzyżowcy” oraz ci, którzy się z nimi bratają.

Oficjalny magazyn propagandowy Państwa Islamskiego „Dabiq” wyjaśnił krótko, że „świat jest dzisiaj podzielony na dwa obozy” – obóz kufr, czyli niewiernych, oraz obóz wyznawców nauki imamów uważających Daesh za „kalifat”, czyli państwo rządzone przez następcę Mahometa. (…)

Dla radykalnych imamów „szara strefa” asymilacji między dżihadystami a „krzyżowcami” jest największym zagrożeniem, bowiem jej istnienie, nie mówiąc już o prosperowaniu, zadaje kłam ideologicznym fundamentom kalifatu.

Stąd tak energicznie nawołują do wypowiadania posłuszeństwa niewiernym, do powszechnego stosowania prawa szariatu zamiast lokalnego prawa „krzyżowców” oraz do tworzenia społeczności i obszarów „tylko dla muzułmanów”.

Wewnątrz tych społeczności działają werbownicy służb specjalnych Daesh, którzy namawiają do bezpośredniego wsparcia kalifatu na jawnym froncie w Iraku i Syrii albo na tajnym w konspiracyjnych siatkach terrorystycznych. (…)

Kierownictwo Daesh liczy, że zdalne sterowanie działaniami drobnych grup terrorystycznych i „samotnych wilków” doprowadzi do desperacji policje i służby specjalne „krzyżowców”, które z czasem wyczerpią swe możliwości ludzkie, organizacyjne, logistyczne i finansowe. W konsekwencji brak bezpieczeństwa w europejskich miastach sprawi, że ich niewierni mieszkańcy zmuszą polityków do bardziej drastycznych kroków.

Rozwiązania takie uderzą rykoszetem w chętnych do asymilacji i w konsekwencji ograniczą „szarą strefę”. Ponadto będzie je można przedstawiać jako przejawy rasizmu i islamofobii, wykorzystując w propagandzie przekupioną agenturę wpływu i pożytecznych idiotów zaczadzonych tolerancją. A to z kolei przysporzy werbownikom Daesh nowych kadydatów na dżihadystów. Koło się zamknie, a „szara strefa” asymilacji się skurczy. (…)

Do osiągnięcia tego celu droga jeszcze daleka, ale Daesh ma już wiele atrybutów funkcjonującego państwa. Ma terytorium, hymn, flagę, siły zbrojne, policję, służby specjalne i wywiadowcze, skarb zasilany dochodami ze sprzedaży ropy naftowej, system podatkowy, wymiar sprawiedliwości oparty na szariacie, program szkolny itp.

Stopniowe kurczenie się terytorium Państwa Islamskiego pod naporem wstrząsanej wewnętrznymi sporami koalicji ma tylko bardzo mierny wpływ na długofalową strategię kalifatu. Nawet jeśli kalif Abu Bakr al-Baghdadi al-Qurashi al-Hassani zginie, to jeszcze długo w muzułmańskiej umysłowości pozostaną jego myśl, jego nauki i ambitny plan podboju świata „krzyżowców”.

Przegrane bitwy Państwa Islamskiego na Bliskim Wschodzie nie mają większego wpływu na strategię rozbudowy kalifatu, który nawet jeśli nie będzie miał terytorium, to będzie funkcjonował w świadomości wyznawców islamu. Porażki sprawiają, że zaprawieni już w walce ochotnicy, którzy przyjechali wspierać Daesh z różnych stron świata, wracają teraz do krajów swych paszportów, by dzielić się doświadczeniami, szerzyć dżihad w muzułmańskiej diasporze i dawać przykład, jak skutecznie likwidować „krzyżowców”.

Cały artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Mroczna strategia kalifatu” znajduje się na ss. 1 i 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Mroczna strategia kalifatu” na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Walka o dominację nad światem: Rafał Brzeski o wojnie informacyjnej, genezie współczesnych Niemiec i polskim potencjale

Narody zachowują swoje cechy i przenoszą historyczne doświadczenia do cyberprzestrzeni. W wojnie informacyjnej Polacy powinni korzystać z talentu do improwizacji i zdolności do szerokiego myślenia.

Dr Rafał Brzeski, specjalista od współczesnej wojny informacyjnej, był gościem południowej audycji Radia WNET. Autor mówił m. in. o zagadnieniach niemieckich, o których pisał w ostatnich wydaniach „Kuriera WNET”. Dr Brzeski pokazuje, jak głęboko sięga kontynuacja polityki niemieckiej – współczesna budowa mocarstwowej pozycji Republiki Federalnej ma swoje korzenie w jeszcze w latach II wojny światowej. Wobec zbliżającej się klęski niemieckie elity podjęły przygotowania do przetrwania czasów powojennych.  Paradoks współczesnych Niemiec polega na tym, że wzrostowi potęgi towarzyszy ograniczenie suwerenności. Wynikiem klęski jest trwające do dziś uzależnienie Niemiec od rządów alianckich.

[related id=”22237″]

Mechanizmy tego uzależnienia Rafał Brzeski pokazuje na przykładzie kontrowersji wokół tzw. Kanzlerakte – lojalki, którą mieli podpisywać kolejni kanclerze. Czy taki dokument podpisała także Angela Merkel i czy wie o tym Donald Trump?  Zapraszamy do wysłuchania rozmowy.   [related id=”17186″ side=”left”]

W drugiej części rozmowy nasz gość mówi o współczesnej wojnie informacyjnej. Konflikty mocarstw i walka o globalną dominację przenoszą się do cyberprzestrzeni. Rafał Brzeski pokazuje, że walka w świecie cyfrowym korzysta z historycznych doświadczeń świata realnego. To jest nadal wojna narodów, które czerpią ze swoich historycznych doświadczeń i zasobów intelektualnych.

ax

 

 

 

 

Niemcy w 1944 roku opracowały, a dziś konsekwentnie realizują plan, który ma ich doprowadzić do panowania nad światem

Niemiecki Sztab Generalny jest przekonany, że „z biegiem lat przejmie kontrolę nad związkami zawodowymi, nad światem bankowym i izbami handlu i tymi kanałami będzie pośrednio wywierał wpływ na prasę”.

Rafał Brzeski

Sztab Generalny w Berlinie jest „w pełni świadomy nieuchronnej przegranej Niemiec… Mimo to przygotowuje szczegółowe plany podjęcia kolejnej próby osiągnięcia dominacji nad światem. Prowadzone są już globalne działania celem sprawnej realizacji tych planów, kiedy nadejdzie sprzyjający moment, bez względu na to, czy chwila ta przyjdzie za 10 lat, czy za dwa pokolenia”.

Tak w 1944 roku pisał Sumner Welles, zastępca sekretarza stanu USA w administracji prezydenta Franklina Delano Roosevelta w latach 1937–1943. Jego książka The Time for Decision, opublikowana w październiku 1944 roku, rozeszła się w ciągu kilku miesięcy w nakładzie pół miliona egzemplarzy.

Teoria ta – uważa Welles – jest prosta w założeniu, ale niezwykle skomplikowana w wykonaniu i tak przewrotna, że praktycznie nie do pojęcia dla prostolinijnych umysłów anglosaskich, na co zresztą liczą jej twórcy. Welles podkreśla, że zdaniem autorów teorii, dotychczasowe wojenne doświadczenia wskazują, iż „normalna okupacja militarna w żadnym wypadku nie daje całkowitej politycznej i gospodarczej dominacji nad podbitym krajem”.

Osiągnięcie kontroli staje się możliwe dopiero po przejęciu kluczowych gałęzi przemysłu oraz poprzez „bezpośrednich wspólników w życiu politycznym okupowanego kraju”, czyli przez jawnych kolaborantów okupanta. Jednakże, jeśli taka otwarta ingerencja zagraniczna dojdzie do świadomości opinii publicznej, to „skazana jest na sprowokowanie trudnej do przezwyciężenia reakcji patriotycznej”.

Jeśli jednak ingerencja prowadzona będzie potajemnie, przez „pośrednich wspólników sprawczych”, najlepiej obywateli kraju wyznaczonego do przejęcia kontroli, to „możliwe jest zbudowanie bez nieprzychylnych reakcji społecznych systemu, który z wolna, krok po kroku, doprowadzi do opanowania życia całego kraju”. Potwierdza to – pisze Welles – doświadczenie okupowanej Francji, gdzie bez otwartej rewolty zbudowano system wzajemnego przenikania się potajemnej i otwartej dominacji.

Już w 1944 roku Welles przewidywał, że po pokonaniu III Rzeszy narody krajów demokratycznych, a przede wszystkim Amerykanie, „pogrążą się w upojeniu normalności” osiągniętej za cenę tak wysokich ofiar. W atmosferze zwycięstwa przemożne dążenie do powrotu do poczucia bezpieczeństwa, jakie daje normalne życie codzienne, sprawi, że Amerykanie staną się podatni na niemiecką propagandę i argumenty o niemieckich planach ponownego osiągnięcia dominacji „jawić się będą czystą fantazją”.(…)

Niemiecki Sztab Generalny jest przekonany, pisze Welles, że „z biegiem lat przejmie kontrolę nad związkami zawodowymi, nad światem bankowym oraz izbami handlu i tymi kanałami będzie pośrednio wywierał wpływ na prasę”.

W sumie sztabowi planiści uważają, że tym sposobem „kiedy Niemcy uderzą ponownie, to w wybranym na ofiarę kraju pohamują rozwój systemów przemysłowych niekorzystnych dla Niemiec lub w odpowiednim dla siebie momencie uda im się podsycić niepokoje wewnętrzne w stopniu wystarczającym do zdemoralizowania społeczeństwa”.

Cały artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Na niemieckiej scenie bez zmian” można przeczytać na s. 2 czerwcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 36/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Na niemieckiej scenie bez zmian” na s. 2 czerwcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 36/2017, wnet.webbook.pl

Każdy kanclerz musi podpisać mocarstwom okupacyjnym lojalkę, która ogranicza suwerenność Niemiec w kluczowych obszarach

Formalnie III Rzesza nie skapitulowała. Potwierdził to w orzeczeniu z 17 sierpnia 1956 roku niemiecki Trybunał Konstytucyjny: „Rzesza Niemiecka mimo załamania w 1945 roku, nie uległa likwidacji”.

Rafał Brzeski

Wczesną wiosną 1945 roku Europejski Komitet Doradczy, ciało złożone z dyplomatów i prawników mocarstw sojuszniczych, uzgodnił tekst instrumentu bezwarunkowej kapitulacji Niemiec, który miał zostać podpisany przez przedstawicieli III Rzeszy. W marcu 1945 roku instrument został przyjęty i zaaprobowany przez rządy Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego. Nieco później wprowadzono do niego kosmetyczne korekty, bowiem do Wielkiej Trójki dołączyła Francja, co musiało znaleźć odzwierciedlenie w tekście.

Instrument kapitulacji był obszerny, zawierał artykuły dotyczące nie tylko zaprzestania walk, kapitulacji sił zbrojnych, poddania się żołnierzy i oddania uzbrojenia, ale także szczegółowe postanowienia dotyczące niemieckiej administracji państwowej i lokalnej, spraw gospodarczych i politycznych. Dokument uzgodniono i przyjęto przy założeniu, że kapitulować będą równocześnie niemieckie władze cywilne oraz naczelne dowództwo niemieckich sił zbrojnych.

W połowie kwietnia 1945 roku struktury niemieckie zaczęły się jednak rozsypywać i powstała możliwość, że nie będzie ani wojskowej, ani cywilnej władzy, władnej podpisać skutecznie akt kapitulacji. Przewidując taką okoliczność, Europejski Komitet Doradczy przygotował projekt proklamacji w miejsce przygotowanego instrumentu kapitulacji. Wzbudził on jednak szereg kontrowersji.

Dyskusje trwały, czas płynął i kiedy do kwatery głównej dowódcy Alianckich Sił Ekspedycyjnych generała Dwighta Eisenhowera w Reims we Francji przyjechali niemieccy parlamentariusze z ramienia sił zbrojnych z pytaniem o warunki kapitulacji, dokument nie był jeszcze gotowy. W kancelarii Eisenhowera nie było też kopii zatwierdzonego przez cztery mocarstwa instrumentu kapitulacji i generał polecił wykorzystać znajdujący się w archiwum Naczelnego Dowództwa Alianckich Sił Ekspedycyjnych (SHAEF) projekt przygotowany znacznie wcześniej przez zastępcę amerykańskiego sekretarza wojny, Johna McCloya.

W oparciu o ten projekt, dosłownie na kolanie napisano krótki, składający się z 5 punktów, półtorastronicowy akt bezwarunkowej kapitulacji, który w Reims szef sztabu Alianckich Sił Ekspedycyjnych generał Walter Bedell Smith dał do podpisu niemieckiej delegacji. (…)

Punkt 4 stwierdzał, że ten „wojskowy akt poddania” zostanie zastąpiony, w niczym go nie naruszając, przez „jakikolwiek” przyszły „ogólny instrument kapitulacji narzucony przez Narody Zjednoczone lub w ich imieniu, który znajdzie zastosowanie do całości Niemiec oraz niemieckich sił zbrojnych”.

Około 6 godzin po ceremonii w Reims Moskwa uznała, że podpisany akt jest dla niej nie do przyjęcia. Po pierwsze różni się od uzgodnionego i przyjętego tekstu przygotowanego przez Europejski Komitet Doradczy, po drugie generał-major Iwan Susłoparow, który w Reims podpisał przyjęcie kapitulacji w imieniu naczelnego dowództwa Armii Czerwonej, nie miał stosownego pełnomocnictwa. Stalin kategorycznie żądał powtórzenia kapitulacji. Wiele wskazuje, że chciał oddać marszałkowi Gieorgijowi Żukowowi honor przyjęcia niemieckiego poddania. Ceremonię kapitulacji powtórzono 8 maja 1945 roku w Berlinie. (…)

Obie wersje instrumentu kapitulacji podpisali wyłącznie wojskowi. W imieniu państwa, czyli Rzeszy, nie kapitulował nikt.

Można się spotkać z argumentem, że Adolf Hitler tuż przed samobójstwem 30 kwietnia 1945 roku wyznaczył Dönitza jako swego następcę na stanowiska: prezydenta Rzeszy, ministra wojny oraz naczelnego dowódcy Wehrmachtu, a skoro tak, to upełnomocnieni przez Dönitza wojskowi kapitulowali również w jego zastępstwie jako głowy państwa. Argument ten jest jednak chybiony, bowiem zgodnie z konstytucją weimarską, która obowiązywała w 1945 roku, prezydent Rzeszy wyłaniany był w drodze wyborów powszechnych, a nie nominacji swego poprzednika. Mówiąc krótko, Hitler nie miał uprawnienia do przekazania władzy prezydenckiej Dönitzowi. (…)

Prawnicy i eksperci Europejskiego Komitetu Doradczego w Waszyngtonie i Londynie jęknęli, kiedy otrzymali obie wersje dokumentów kapitulacji. Stanął im przed oczami ogrom komplikacji o trudnych do przewidzenia konsekwencjach. Przykładem był koniec I wojny światowej. W 1918 roku instrumenty kapitulacji podpisali tylko politycy, a nie wojskowi ze Sztabu Generalnego, i Hitler szermował później argumentem, że dzielnym żołnierzom na zachodnim froncie „wbito nóż w plecy”.

Teraz sytuacja była odwrotna: bezwarunkową kapitulację podpisali wojskowi, ale nie przedstawiciele państwa. Wszystko wskazywało, że formalnie III Rzesza nie skapitulowała. Potwierdził to w orzeczeniu z 17 sierpnia 1956 roku niemiecki Trybunał Konstytucyjny, który uznał, że „Rzesza Niemiecka mimo załamania w 1945 roku, nie uległa likwidacji”. (…)

Cały artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Kaganiec na kanclerzy” można przeczytać na s. 13 majowego „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Kaganiec na kanclerzy” na s. 13 „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Suwerenność informacyjna. W infosferze nie ma geograficznych granic, nie ma granic na lądzie, na morzu czy w powietrzu

Tradycyjnie rozumiana suwerenność państwa zanika; wolność od obcej kontroli zależy w coraz większym stopniu od indywidualnego oporu obywateli, stawianego umiejętnie podsuwanym fałszywym narracjom.

Rafał Brzeski

W lutym 1945 roku w magazynie Wireless World autor opowiadań fantastyczno-naukowych Arthur Clarke zaproponował światowy system komunikacji satelitarnej oparty na 3 satelitach krążących wokół ziemi w równych odległościach od siebie. Spodziewał się, że taki globalny system powstanie najwcześniej za pół wieku. Tymczasem już kilkanaście lat później, wraz z pojawieniem się pierwszego sputnika w 1957 roku, autorzy sowieccy zwrócili uwagę na możliwość „bezpośredniego nadawania programu do odbiorników w obcych krajach”. Marzył im się globalny zasięg audycji znanych w PRL pod nazwą „Z życia Związku Radzieckiego”. Niektórzy szli dalej i z entuzjazmem podkreślali, że „z pomocą dużego sputnika program moskiewskiej telewizji będzie mógł być z łatwością transmitowany nie tylko do dowolnego miejsca w Związku Sowieckim, ale również poza jego granicami”. (…)

Cyberprzestrzeń to całość powiązań sieciowych zarówno w rozumieniu cywilnym, jak wojskowym. ‘Infosfera’ jest pojęciem szerszym niż ‘cyberprzestrzeń’, bowiem oprócz niej obejmuje systemy informacyjne, które nie wchodzą w skład Sieci. Przykładowo, w sferze cywilnej są to media drukowane i elektroniczne, biblioteki, muzea, galerie sztuki, a w sferze wojskowej – ośrodki dowodzenia i łączności, systemy i służby rozpoznania, wywiadu, kontrwywiadu itp. Również w przypadku infosfery można mówić o hegemonii informacyjnej, kiedy jedno państwo kontroluje nie tylko media, ale również zawartość bibliotek, sferę sztuki, a nawet – drogą polityki historycznej – wiedzę o przeszłości innego państwa. (…)

Od niedawna Kreml nie kryje się z tym, że uznaje cyberprzestrzeń i infosferę za nowe pole walki. W ostatnim tygodniu lutego minister obrony Siergiej Szojgu ujawnił w Dumie Państwowej, że Rosja od czterech lat posiada „wojska operacji informacyjnych”. Był skąpy co do szczegółów, ale poinformował, że są one „efektywne” w działaniach „zwanych kontrpropagandą” oraz same prowadzą propagandę, która musi być „rozumna, kompetentna i skuteczna”. Według polityków rosyjskich, nowy rodzaj wojsk utworzono oczywiście w celach obronnych przed cyberatakami, a jego żołnierze to „eksperci w ujawnianiu zagranicznego sabotażu w mediach elektronicznych, papierowych i telewizyjnych”.

Cały artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Suwerenność informacyjna” można przeczytać na s. 10 kwietniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 34/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Suwerenność informacyjna” na s. 10 kwietniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 34/2017, wnet.webbook.pl