The Boy Is (Still) In Dublin – 36. rocznica śmierci Phila Lynotta & Thin Lizzy – Muzyczne Studio Dublin -4 stycznia 2022

Na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, Phil Lynott był niekwestionowaną gwiazdą. Sławę zdobył, jako wokalista, basista, tekściarz i założyciel hard – rockowej grupy Thin Lizzy, ale także jako poeta.

Twórca Thin Lizzy urodził się 20 sierpnia 1949 roku w Birmingham, jako syn brazylijskiego marynarza i pięknej Irlandki Filomeny.

Dopiero wiele lat później dowiedział się, że miał przyrodnie rodzeństwo: brata i siostrę, których matka Filomena oddała do adopcji. Sama Filomena Lynott opisała to w przejmujący sposób, w biograficznej książce poświęconej synowi. Jej tytuł to „My Boy”.

Phil Lynott, jedna z fotografii z wystawy pisma „Hot Press” – „Boy is Back in Town”. Fot. T. Wybranowski.

 

W połowie lat 50. XX wieku jego matka zdecydowała o powrocie do rodzinnego Dublina. Mały Phil dorastał w domu dziadków w stołecznej dzielnicy Crumlin. Philo, jak o nim pieszczotliwie mówiła mama i dziadkowie, od najmłodszych lat przejawiał talent muzyczny. Uwielbiał śpiewać.

Gorzej było z grą na instrumentach. Na gitarze nauczył się grać dopiero… mając prawie 20 lat, zaś na basie, jego koronnym instrumencie, jeszcze później.

Mimo to, w wieku 16 lat powołał do życia swój pierwszy band o nazwie Black Eagles.

 

Jego wielkim idolem, do końca żywota, był Jimi Hendrix. Przyjaciele z zespołu często mawiali, że Philo starał się wizualnie i w sposobie śpiewania naśladować swojego mistrza.

Phil Lynott uhonorował w sposób specjalny X rocznicę śmierci swojego idola.

 

Dokładnie dziesięć lat od śmierci Hendrixa, 18 września 1980 r., ukazało się nagranie „Song For Jimi”, które Phil zarejestrował z Erikiem Bell i Brianem Downey.

Najbliższym przyjacielem, powiernikiem i muzycznym partnerem Phila Lynotta był w tym czasie Philip Donnelly. Ich przyjaźń trwała prawie 25 lat. Poznali się podczas wspólnego ulicznego muzykowania, gdzieś na jednym z zaułków ulicy Grafton Street, gdzie artyści muzykują dla kilku groszy. I tak dzieje się do dziś.

Nawet, kiedy Philo był już wielką gwiazdą i mógł pozwolić sobie na największą ekstrawagancję, to nigdy, ale to nigdy nie był zarozumiały. Chodził jak dawniej po uliczkach Dublina, czasem coś zagrał, pogadał z ludźmi i ciągle się uśmiechał – wspomina Donnelly.

Niewiele osób wie o tym, że Philip Parris Lynott był uzdolnionym poetą. W latach 70. ukazały się jego dwa zbiorki: „Songs for While I’m Away” i „Phillip”. Prawie w całości wypełniały je poetyckie wiersze i poematy, które stanowiły metaforyczne paliwo dla Thin Lizzy. Oba zbiorki wydano w jednej książce w 1997 r. Słowo wstępne napisał m.in. radiowa legenda John Peel.

 

                              Ku chwale i sławie, z Garym Moore u boku

Na przełomie lutego i marca 1968 roku, Phil Lynott poznał niespełna szesnastoletniego, młodego gitarzystę z Belfastu Garego Moore’a. To spotkanie zaważyło na życiu obu muzyków. Wspólnie grali w zespole Skid Row. Na początku, co prawda, nie przypadli sobie do gustu. Ich przyjaźń wybuchła dopiero wiele lat później.

Phil Lynott to przede wszystkim Thin Lizzy. Zespół powstał w Dublinie tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1969 roku. W pewnym z pubów Brian Downey (perkusja) i Eric Wrixon (organy), mający za sobą współpracę z legendarną Them i Vanem Morrisonem, postanowili założyć zespół. Po kilku głębszych wybrali się na koncert grupy Orphanage. Zafascynowani głosem Lynotta i gitarowymi umiejętnościami Erica Bell, zaproponowali obu gentlemanom grę w zespole.

Tutaj wysłuchasz archiwalnego programu o życiu Phila Lunotta z 2019 r. :

 

Pierwszy singel grupy ukazał się w lipcu 1970 r. „The Farmer” sprzedał się w niespełna trzystu egzemplarzach. Grupę opuszcza Wrixon i wtedy krystalizuje się fundament grupy.

Skład Thin Lizzy uzupełnili później panowie Scott Gorham i Brian Robertson.

Choć Thin Lizzy nie podbili serc kolekcjonerów singli, to na Lynotta i zespół zwrócili szefowie firmy Decca. Thin Lizzy cieszyło się lokalną sławą, tak w Dublinie jak i Belfaście. Pierwszy krążek „Thin Lizzy” ukazał się w styczniu 1971 r.

 

 

Krążek przeszedł właściwie niezauważony, tak przez krytyków jak i fanów, ale… Piosenki Thin Lizzy promował w swoich programach legendarny radiowiec John Peel. Druga płyta „Shades of a Blue Orphanage” podzieliła losy pierwszej. Słaba sprzedaż i nikłe zainteresowanie wydawnictwem mediów, frustrowały zespół jeszcze bardziej. Ale bossowie firmy Decca wierzyli w zespół „uprawiający Celtic rock, z domieszką hard”. Mieli rację…

            Opowieść o whiskey zamkniętej w słoju i … co z tego wynikło 

Pod koniec 1972 roku, szefowie wytwórni Decca zadecydowali o tym, aby Phil i koledzy zarejestrowali w studiu swoją wersję irlandzkiej piosenki folkowej „Whiskey In the Jar”. Phil Lynott był załamany. Twierdził, że to krok w tył zespołu i „wyraz desperacji w poszukiwaniu nowych form wyrazu”. I choć jak wiemy mylił w ostatecznym rozrachunku, to jednak postawił na swoim w jednym aspekcie. Wymógł na szefach firmy by „Whiskey in the Jar” znalazła się na drugiej stronie singla „Black Boys on the Corner”.

 

Po wydaniu małej płyty w listopadzie 1972 roku, okazało się, że to nie strona A wzbudza zainteresowanie, ale właśnie „Whiskey in the Jar”. Piosenka zawojowała szczyt listy przebojów w Irlandii i dotarła do szóstej pozycji w zestawieniu Billboardu.

Grupa po raz pierwszy została zaproszona do udziału w programie „Top of the Pops”. Thin Lizzy złapali wiatr w żagle.

W tym samym roku ukazał się trzeci krążek (jeden z najlepszych w historii zespołu) „Vagabonds of the Western World”, z jednym z najlepszych riffów w historii muzyki, singlowym „The Rocker” oraz niezwykłym „Slow blues”.

 

 

Zespół stawał się coraz bardziej rozpoznawalny. Kolejna trasa ze Slade i coraz częstsze zaproszenia na przeglądy i festiwale, ugruntowują ich pozycję. Pod koniec roku 1973 Eric Bell nagle odchodzi z zespołu. Phill Lynott nie ma wątpliwości, kto go zastąpi. To mógł być tylko Gary Moore. Już z nim w składzie grupa kończy trasę i z marszu nagrywa album „Nightlife”. Płyta ukazała się w listopadzie. Otwiera ją mocny akord „She knows”.

Co prawda, Gary Moore pozostał w zespole tylko do kwietnia 1974, ale na „Nightlife” znajdują się cztery nagrania z jego udziałem, w tym – jedna z najpiękniejszych ballad w historii muzyki światowej – „Still In Love With You”.

Piękny tekst o miłości i grzechach zaniechania, z przepięknym solo Gary’ego Moore. Klasyk! Pierwszym singlem było zaś nagranie „Philomena”, poświęcone matce Phila Lynotta. Mimo to, płyta sprzedała się średnio. Kolejna „Fighting” jeszcze gorzej. Szefowie wytwórni Decca dali ostatnią szansę grupie. Albo nagrają hit, albo drogi raz na zawsze się rozejdą.

                        Czas spełnienia – niezwykła trylogia płytowa 

Druga połowa lat 70. miała okazać się dla Philla Lynotta i całej Thin Lizzy niezwykła. Nic tego nie zapowiadało. Sprzedaż płyt spadła i morale w zespole podupadło. Decca ostrzegała: Chcemy hitu, tak singlowego, jak i albumowego… I stało się. Oto, w odstępie trzech lat, Thin Lizzy nagrywa sześć albumów, z czego trzy to prawdziwe muzyczne arcydzieła.

Rok 1976 przynosi „Jailbreak”. Jako ciekawostke podam fakt, że do dziś sprzedał się w największej ilości egzemplarzy.

To właśnie na „Jailbreak” znalazł się niepisany hymn Lynotta i Thin Lizzy – „The Boys Are Back in Town”. Notabene, to największy singlowy przebój Irlandczyków w historii.

A swój renesans przeżył ze sprawą umieszczenia go na ścieżce dźwiękowej do filmu „A Knight’s Tales” (2001 r.) Briana Helgelanda, z nieodżałowanym Heathem Ledgerem. Porywający tekst, znakomite dialogi gitarowe Gorhama i Roberstona oraz ta energia i światło…

Od „The Boys Are Back in Town” nie odstają Az tak bardzo kolejne single z krążka: tytułowy „Jailbreak” oraz „Cowboy Song”. Ale maestria tego albumu objawia się pod postacią ostatniego utworu na płycie.

Dostojne „Emerald” to ciężkie riffy i oplatające ostre i przejmujące solówki. Jednym z moich ulubionych jest nagranie „Fight or Fall”. Znakomita płyta! W zestawieniach sprzedaży w Wielkiej Brytanii na miejscu 10, zaś za Wielką Wodą na  pozycję 8.

 

                                Coraz lepsza reputacja! 

Po krążku „Johnny The Fox” (m.in. z „Don’t Believe a Word”), w którym wziął udział m.in. Phill Collins, Lynott i spółka wydali w 1977 roku „Bad Reputation”. Płyta niemal doskonała, która na parnasie hard – rocka i raczkującego heavy – metalu wyznaczać zaczęła nowe horyzonty, w nieco przyciasnej stylistyce gatunku pod koniec lat 70. Zadziornie, mocno, chwilami heavy – metalowo, ale i bluesowo, bo i akustyczne klimaty z nostalgiczną harmonijką pojawiły się na płycie.

 

Ściana Sław Muzycznych Dublina, jedna z trzech w obrębie Temple Bar. Na każdym tego typu muralu zawsze pojawia się postać Phila Lynotta. Fot. Tomasz Wybranowski.

Brian Robertson został nieco odsunięty od pracy przy komponowaniu i rejestracji płyty. Zagrał zaledwie pięć solówek w trzech nagraniach. Za resztę partii gitar odpowiadał Scott Gorham. Od otwierającego „Soldier of Fortune”, przez tytułowy „Bad Reputation”, zatrzymując się na niezwykłym „Dancing in the Moonlight (It’s Caught Me in Its Spotlight)” (o tym utworze jeszcze za chwilę), okraszonym dźwiękami saksofonu, słuchacz nie nudzi się ani chwili.

Phill Lynot i ekipa pokazują, że nie chcieli dać się zaklasyfikować do jednej tylko muzycznej szuflady. A gdzie jeszcze „Killer Without a Cause”, typowy metalowy sztych w uszy słuchacza, „That Woman’s Gonna Break Your Heart”? Znakomita płyta. Po prostu.

Thin Lizzy, oprócz dynamicznych hard – rockowych utworów, ma w swoim repertuarze także wiele ciepłych, pastelowych ballad. Perłą w tym gronie jest bez wątpienia „Dancing In The Moonlight”, o której pisałem przed chwilą.

Warto dodać, że na początku muzycznej kariery, to nagranie było w żelaznym kanonie koncertowym grupy U2. Nagranie „Bad Reputation” przypomniał Tomasz Pukacki i Acid Drinkers na krążku „Fishdick Zwei – The Dick Is Rising Again” (2010).

                        Apogeum i … droga ku przepaści 

Od czasu do czasu, Gary Moore pojawia się w Thin Lizzy. Tak stało się także po wydaniu koncertowego albumu „Live and Dangerous”. Tak stało się w przypadku nagrania albumu „Black Rose”. Oto ze składu Thin Lizzy znika Brian Robertson, obrażony na Philla za potraktowanie go, „jako gościa tylko” podczas nagrywania „Bad Reputation”, odchodzi z zespołu niemal bez słowa. Jego miejsce zajmuje, jak zwykle On: Gary Moore.

 

Zapiski Live and Dangerous

Irlandczyk o bluesowo i metalowym sercu, w studiu znakomicie rozumiał się ze Scottem Gorhamem, czego przykładem są niezwykłe gitarowe dialogi i kawalkady na nowej płycie.

Lynott i spółka nagrali najbardziej przebojowy krążek w historii grupy. „Black Rose: A Rock Legend” to album, gdzie usłyszymy takie koncertowe petardy jak „Waiting for an Alibi” i bliźniacza „Get Out of Here” , ale przede wszystkim znakomita „With Love”, metalowy zapalnik muzyczny, z chwilą wytchnienia w refrenie i niezwykłymi dialogami gitar. Ech , ten Gary Moore…

Całość zamyka majestatyczna, skomplikowana w fakturze i odnosząca się do muzycznej spuścizny Irlandii (m.in. ludowych pieśni ze Szmaragdowej Wyspy, jak „Danny Boy” czy „Shenandoah”), najdłuższa w dokonaniach zespołu kompozycja „Róisín Dubh (Black Rose): A Rock Legend”.

Album dobrze sprzedawał się, co zaowocowało wielomiesięcznym tournee. Nad zespołem wzbierały już jednak czarne chmury. Jeszcze podczas paryskiej sesji nagraniowej, Phill Lynott i Scott Gorham coraz bardziej odjeżdżali narkotykowo i alkoholowo, co nie podobało się Gary’emu Moore.

 

 

Podczas trasy w USA opuścił zespół. Płomień przyjaźni do Philla Lynotta nigdy nie wygasł. Solo, w obliczu ludzi… W obliczu Boga… Ukoronowaniem jego muzycznej kariery był solowy album „Solo In Soho” z 1980 roku.

W projekcie wsparły go takie znakomitości, jak chociażby Gary Moore (solo w „Jamaican Rum”), Mark Knopfler z Dire Straits (niezwykłe nagranie „King’s Call”), Midge Ure z Ultravox, z którym wspólnie napisał „Yellow Pearl”.

Nie każdy wie, że autorzy kultowego programu „Top of the Pops”, zażyczyli sobie, aby fragment tej piosenki był motywem przewodnim czołówki programu, w latach 1981 – 1986.

Ostatnie trzy duże płyty to „Chinatown” z 1980 r. z niezłym, nieco Queenowskim „Killers of the Loose”, „Renegate” (rok 1981) (gdzie na uwagę zasługują jedynie singlowe „Angel of Death” i „Hollywood (Down on Your Luck)”) i wreszcie ostatni studyjny krążek „Thunder and Lightning” (1983).

To krążek z bardzo dobrą balladą „The Sun Goes Down” , „Holy War” oraz tytułowym, choć trzeba przyznać, że raziły niedoróbki w produkcji, niedbalstwo aranżacyjne i na trochę na siłę muzyczny pościg za obowiązującą wówczas modą w rockowym i metalowym graniu.

Niewiele pomógł fakt zaproszenia do nagrania tej ostatniej, znakomitego Johna Sykesa (ogniste „Cold Sweat”).

Ale przyczyną regresu Thin Lizzy był stan Phila Lynnota. Od 1978 roku narkotyki zaczęły przejmowały pełną kontrolę nad jego życiem.

Od 1980 roku jego kariera załamuje się, podobnie jak życie rodzinne. Od stycznia 1984 roku jest bez rodziny.

Jego żona Caroline (ślub wzięli w lutym 1980 roku) zabrała córki i wyprowadziła się.

Powodem było silne już uzależnienie Phila od heroiny i LSD. Caroline tłumaczyła, że chciała w ten sposób „ochronić dzieci przed stylem życia ich ojca”. Odchodzą kolejni przyjaciele, bliscy, znajomi.

Na placu boju pozostaje jedynie Gary Moore, który wierzy, że dzięki muzyce można go jeszcze uratować. Po wspólnych nagraniach w studiu, pomiędzy 23 a 26 września 1985 roku, u boku Gary’ego Moore, Phil Lynott zagra cztery koncerty w Londynie i Manchesterze… Jak się później okaże, ostatnie w jego życiu…. 

                                        To już jest koniec… 

25 grudnia 1985 roku przedawkował … Przez dziesięc dni i nocy lekarze z klinik Salisbury Infirmary, potem Wiltshire Clinic walczyli o jego życie. Bezskutecznie.

O świcie 4 stycznia 1986 roku, z powodu niewydolności wątroby, nerek, serca i przewlekłego zapalenia płuc, Philip Parris Lynott zmarł. Nie wytrzymało też jego serce… Miał niespełna 36 lat.

Na wieść o jego śmierci fani z całej Irlandii czcili jego pamięć. Przed pogrzebem tysiące fanów wyległo na główną arterię Dublina, O’Connell Street, by palić świeczki i znicze. Grafton Street, ulica na której często pojawiał się z gitarą, utonęła w kwiatach. Podobne sceny działy się w Cork, Galway, Limerick, czy Belfaście.

Był największą gwiazdą irlandzkiej muzyki. To on był pierwszym irlandzkim artystą, który dotarł na szczyt i rozsławił imię Irlandii na całym świecie. Ciało Phillipa Parrisa Lynotta spoczęło na St. Fintan’s Cemetery, w dublińskiej dzielnicy Sutton.

Tomasz Wybranowski

10 lat temu na wieki zasnął najtkliwszy gitarzysta świata – Gary Moore (4 kwietnia 1952 – 6 lutego 2011 roku).

Dzisiaj, 6 lutego 2021 roku mija dziesięć lat odkąd Gary Moore odszedł na drugą stronę luster. Irlandzki syn Belfastu był jednym z największych wirtuozów gitary, choć niestety niedocenianym….

Tutaj do wysłuchania wspominkowy program „Cienie w jaskini”, który wcoraj poświęciłem Gary’emu Moore’owi:

 

Dokładnie dzisiaj, 6 lutego,  mija dziesięc lat odkąd Gary Moore odszedł na drugą stronę luster. I wciąż nie mogę się z tym pogodzić i naiwnie wierzę, że usłyszę Jego nowe nagrania i ujrzę roześmianą twarz na koncercie, podczas wywiadu, czy w przekazach telewizyjnych…

Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Jackiem Moorem, synem legendarnego Gary’ego Moore’a:

 

Gary Moore – muzyk, artysta i człowiek wiele dla mnie znaczył. Mimo, że nigdy nie przebił się do grona najlepszych gitarzystów świata nazywanych wirtuozami, wymienianych jednym tchem przez krytyków i znawców gitary, to zawsze był w kręgu gitarzystów poważanych i z którymi trzeba się liczyć.

Gary Moore był, jest i będzie moim ulubieńcem, bez względu na to, czy wracam do nagrań Thin Lizzy, Jego płyt znaczonych heavy metalem, czy bluesową maestrią i przestrzenią w fakturze evergreenów.

Patrząc na koleje mojego życia, Gary Moore był (i jest) dla mnie najważniejszym muzykiem i najbardziej ukochanym…

Był przede wszystkim znakomitym gitarzystą, ale ja rozkochałem się w Jego głosie. Nie ważne czy wykrzyczał z pasją frazy z „Murder In The Skies”, czy „Run For Cover” (heavy metalowy okres Jego kariery), czy czule wyśpiewywał strofy „Still Got The Blues”, albo „Separate Ways” (bluesowe historie). Jedno jest pewne, że kiedy śpiewał ballady, całym sobą, tkliwie, z uczuciem i do bólu prawdziwie, to nie miał sobie równych! A czy w ogóle jest ktoś, kto nie kocha Jego głosu? Czy jest ktoś, Kto nie zna Jego brzmienia gitary?

Robert William Gary Moore i urodził się 4 kwietnia 1952 roku w Belfaście, w Irlandii Północnej. Miłością do muzyki zaraził go ojciec, Robert, lokalny animator kultury i promotor młodych zespołów. To ojciec podarował ośmioletniemu Gary’emu zdezelowaną, niemiecką gitarę akustyczną na której dość szybko zaczął grać melodie The Shadows.

Sześć lat później, to także ojciec dołożył brakujące banknoty, aby Gary mógł dzierżyć w rękach pierwszy dobrej jakości instrument. Była to legendarna gitara elektryczna Fendera Telecastera.

Kiedy zobaczyłem w Belfaście koncert Jimiego Hendrixa a trochę potem Johna Mayalla i jego Bluesbreaker’s wiedziałem, że muszę pójść w kierunku bluesowo – rockowym, gdy mowa o grze na gitarze, marzeniach i całym życiu” – wspominał

Wielkim wzorem dla młodego muzyka był przede wszystkim lider Fleedwood Mac – Peter Green. Dlaczego? O tym za chwil kilka. Prawie czterdzieści lat później Gary Moore złożył mistrzowi specjalny hołd pod postacią albumu „Blues for Grenny” (1995). Jako młodzieniec spotkał Greena i wykorzystał moment wspólnego z nim muzykowania w jednej z sal Belfastu.

 

                             Czas dojrzenia, czas olśnienia i Peter Green

Gary Moore ukończył piętnaście i przeniósł się do Dublina. Od tej pory jego ścieżki życia przecięły się nierozerwalnie z Philem Lynottem. Razem zaczęli muzykować w grupie Skid Row. Sam Lynott długo nie zagrzał miejsca w składzie bandu, ponieważ myślał już o założeniu Thin Lizzy.

Gary Moore podtrzymywał jeszcze przez prawie cztery lata muzykowanie ze Skid Row. Nie odniósł z zespołem spektakularnych sukcesów, ale odnalazł swoją muzyczną drogę i przeznaczenie. Ale też nie od razu. Gdyby nie Skid Row, który pewnego razu rozgrzewał publiczność przed koncertem Fleedwood Mac, to Gary Moore nie miałby szans by poznać osobiście legendarnego założyciela grupy i wielkiej muzycznej osobowości – Petera Greena.

Gwiazda muzyki zafascynowana poziomem i jakością gry Moore’a postanowiła działać. Green nie przebierając w słowach po prostu zażądał od swojego menedżera, aby załatwić kontrakt płytowy dla Skid Row.

W taki oto sposób nieznana szerokiej publiczności grupa z Irlandii podpisała wymarzony kontrakt z potentatem CBS. Sam Gary Moore odkupił od oszołomionego Jego grą Greena model gitary 1959 Gibson Les Paul Standard, która na prawie dwadzieścia lat stała się jego głównym instrumentem.

Wrócił do niej nagrywając album „Blues For Grenny”. A oto jeden z piękniejszych korali z tej płyty. To oczywiście „I Loved Another Woman”, którą napisał pod koniec lat 60. Peter Greenbaum.

Gary Moore. Fot. Nymf (talk). Wikimedia Commons CC BY-SA 3.0

Skid Row wydał kilka singli i albumów, zagrał parę udanych tras koncertowych, ale komercyjnego sukcesu nie odniósł. Zniechęcony takim obrotem sprawy Moore pożegnał się z formacją w roku 1972 i założył własny zespół: Gary Moore Band, z którym wydał album „Grinding Stone” (1973). W tym czasie współpracował także z Philem Lynottem z Thin Lizzy oraz w legendarnej formacji Colosseum II.

W składzie Thin Lizzy zagościł kilka lat później, kiedy Lynnott poprosił go o gitarowe wsparcie podczas koncertów na amerykańskiej trasie wschodzącej wtedy gwiazdy grupy Queen. Styl gry Moore’a podbił serca fanów i zdrową zazdrość samego Briana May.

Potem przyszedł czas na solowy debiut: „Back On The Streets” (1978) nagrany z przyjaciółmi z Thin Lizzy. Przebojem stała się piosenka „Don’t believe a Word” zaśpiewana przez Phila Lynnotta.

Krążek „Back On The Streets” słynny jest z innego nagrania. W zestawie dziewięciu nagrań znalazła się perełkowy, klasyczny już evergreen, cudowna ballada „Parisienne Walkways”. Duet Gary Moore – Phil Lynott stworzyli piękne i ponadczasowe muzyczne dzieło.

Trwająca niewiele ponad trzy minuty piosenka podbiła cały świat. Utwór powstał w oparciu o melodię jazzowego standardu „Blue Bossa” Kenny’ego Dorhama. Ten riff zna każdy! Absolutnie każdy! Nie tylko zakochani, ale i ci co tęsknią do tego uczucia.

Utwór trafił na ósme miejsce zestawienia UK Single Chart. Przypominam moim zdaniem najlepsze koncertowe nagranie tego szlagieru, z gorącego koncertu w Montreux w 2010 roku, na niespełna pół roku przed Jego śmiercią.

 

 

                      Przyjaźń z Philem Lynnottem i złoty okres Thin Lizzy

Ukoronowaniem ich muzycznych dokonań był solowy album Lynnotta „Solo In Soho” z 1980 roku, z udziałem właśnie Garry Moore’a, oraz takich gwiazd jak Mark Knopfler z Dire Straits, czy Midge Ure z Ultravox.

Album uważany jest za jeden z najlepszych w dyskografii grupy przyniósł także sukces komercyjny a sukces samego Thin Lizzy przyczynił się do wzrostu popularności Moore’a.

Gary Moore przestał być anonimowy, zaś krytycy i inni gitarzyści coraz częściej entuzjastycznie wypowiadali się o umiejętnościach Gary Moore. Ale niesforny syn Belfastu nie był w stanie wpasować się na stałe w zespół Philo. Po kłótniach i licznych nieporozumieniach, dodam, że nie tylko artystycznych, opuścił Thin Lizzy by działać już na własne nazwisko.

Nie zapomniał jednak o pracy muzyka sesyjnego i udzielał się w innych projektach, jak choćby na płytach takich tuzów jak Greg Lake z Emerson, Lake And Palmer i czy Cozy Powell.

                      Gary Moore prawdziwe narodziny (muzyczne)

Rok 1982 przyniósł krążek „Corridors Of Power”, gdzie znalazły się m.in. ognisty i zagrany z hard – rockowym rozmachem „Don’t Take Me For A Loser”, dynamiczny „Rockin’ Every Night”, czy cudowną balladą „Always Gonna Love You”. Od tej pory ballada rockowa stała się Jego znakiem rozpoznawczym. Jak się nie wzruszyć oglądając ten klip?

Trzeci album Moore’a powstał w gronie zacnych i szanowanych muzyków. Oto za zestawem perkusyjnym zasiadł sam Ian Paice (Deep Purple). Neil Murray (basista) i Don Airey (klawisze) prawie na zawsze weszli już do składu towarzyszącego naszemu bohaterowi. „Corridors Of Power” dały Moore’owi posmak sukcesu.

Podkreślano w recenzjach, że „miał ogromne wyczucie w grze wyczarowując dokładnie tyle dźwięków ile trzeba”. Co ważne, Gary Moore nie potrzebował żadnych dodatkowych efektów by wzmocnić swój gitarowy przekaz.

Grał w rodzaju natchnionego gitarowego wieszcza, który raz staje się nastrojowym lordem Byronem, aby za chwilę przemienić się w Oscara Wilde’a gitary. Już wtedy wykreował swój specyficzny styl.

Bez znaczenia było już co w danej chwili gra, heavy metal, rock domieszką hard, eksperymentatorski fussion, czy najsmakowitszy blues. Biały blues. Zawsze było wiadomo, że to On.

 

W roku 1985 Gary Moore zdeklasował konkurencję albumem „Run For Cover”. Dla wielu krytyków i fanów muzyki rockowej to najdoskonalsze dzieło czarodzieja gitary z Belfastu. Trudno się dziwić.

Rozmach produkcji, dobór znakomitych utworów i udział w sesji gwiazd z panteonu hard & heavy (by wymienić tylko Phila Lynotta, basistę Glena Hughesa – ex – Deep Purple, czy perkusistę Charlie Morgan) i znakomita produkcja przyniosły oczekiwany efekt!

Phil Lynott, jedna z fotografii z wystawy pisma „Hot Press” – „Boy is Back in Town”. Fot. T. Wybranowski.

Od tytułowego „Run For Cover” po kończący, z popowym sznytem i wiosną miłości w powietrzu, „Listen To Your Hearbeat” nie ma tu słabych momentów. Jednym z największych przebojów Gary Moore’a w historii (obok „Parisienne Walkways”) okazał się wydany na singlu „Out In The Fields”. Oczy i usta same się śmieją, a nogi podrygują i chcą biec tak szybko by ulecieć! To jeden z moich najulubieńszych utworów Mistrza.

Mała płytka szybko powędrowała na miejsce piąte brytyjskiej listy przebojów. Swoje „pięć groszy” dodał w tym nagraniu Phil Lynott, który kapitalnie zagrał partię basu i brawurowo odśpiewał wraz z Garym liryczne wezwanie.

Dla Lynnotta to był najgorszy czas z możliwych. Kolejne zespoły, które zakładał po zawieszeniu działalności Thin Lizzy, były źle przyjmowane przez słuchaczy i krytyków. Nałogi zwyciężały, odchodzili kolejni przyjaciele, bliscy, rodzina.

Na placu boju pozostaje jedynie Gary Moore, który wierzy, że dzięki muzyce można go jeszcze uratować. Co prawda Gary Moore sygnował całe wydawnictwo „Run For Cover”, ale wydając singel „Out In The Fields” zdecydował by na okładce małej płytki pojawiły się dwa nazwiska: Gary Moore i Phil Lynott.

 

Ściana Sław Muzycznych Dublina, jedna z trzech w obrębie Temple Bar. Na każdej z nihc musi być postać Phila Lynotta. Fot. Tomasz Wybranowski.

Nieco później pomiędzy 23 a 26 września 1985 roku, u boku Gary Moore, Phil Lynott gra cztery koncerty w Londynie i Manchesterze, jak się później okaże – ostatnie w jego życiu.  Zresztą posłuchajcie, podziwiajcie i płaczcie, bo dziś takich zapaleńców gitary i rocka już nie ma.

Muszę wspomnieć także „Military Man”. Piosenkę skomponował i zaśpiewał Phil Lynnott dla którego był to [niestety] łabędzi śpiew. Złowiony na złowieszczą wędkę alkoholizmu i narkotyków dla swego przyjaciela wykrzesał mnóstwo energii i siły by zajaśnieć pełną gamą na „Run For Cover”. „Militart Man” zaczyna się werblem i ciężkim, powtarzalnym i motorycznym riffem w który wtapia się mocny śpiew Lynotta.

Potem przychodzi uspokojenie, balladowy zmierzch koresponduje z przesłaniem lirycznym tekstu. Syn, który w mundurze musi walczyć, mówi matce, że kiedyś napisze dla niej najpiękniejszy miłosny list. To jeden z najtkliwszych momentów dla mnie w muzyce rockowej po wieczność! To także było ostatnie nagranie w jakim Phil Lynott wziął udział w swoim życiu.

 

                                      „Wild Frontier” droga na szczyt

Album „Wild Frontier” (1987) dla mnie osobiście ma w sobie sznyt magii i arkadyjskiego światła, kiedy człowiek z dziecka przemienia się w młodzieńca. Każde nagranie z tej płyty trafia w punkt słuchacza. Artysta zadedykował płytę zmarłemu przyjacielowi – Philowi Lynottowi.

Otwierający „Over the Hills and Far Away” z przepięknie wplecionymi motywami irlandzkimi przydają celtyckiego mistycyzmu i aury Szmaragdowej Wyspy. Oto krzesząca metalowe iskry gitara Gary Moore’a kłóci się ze skrzypcami, dudami i całym folkowym żywiołem Irlandii. Klimat Szmaragdowej Wyspy nie odpuszcza przy nagraniu tytułowym.

Tytułowa „dzika granica” to linia demarkacyjna między dzielnicami katolików i protestantów w Belfaście, rodzinnym mieście artysty. „Wild Frontier” przynosi najtkliwszy, najdelikatniejszy i skąpany w siatce promieni księżyca nagranie w dorobku Gary Moore’a –  „The Loner” / „Samotnik”.

O tym utworze mógłbym pisać bez końca i o tym co dzieje się, gdzieś na przełęczy serca i duszy… Lepiej jednak posłuchać go z oklaskami, z tysiącem fanów wstrzymujących oddech by posłuchać mistrza, który czaruje dźwiękiem i nastrojem.

Moore powrócił do tego nagrania i niejako dał mu drugie życie. „The Loner” jest nagraniem, którego Gary Moore jest współkompozytorem. W nieco innej wersji utwór pojawił się na krążku Cozy Powella „Over The Top” z 1978 roku. Na gitarze zagrał inny sztukmistrz sześciu strun David „Clem” Clempson.

 

 

Z płyty wykrojono pięć singli, z czego największą popularnością cieszył się pierwszy z nich „Over The Hills And Far Away” (grudzień 1986). Płyta znakomicie zagrana i zaaranżowana, która przyniosła wiele radości słuchaczom, bo któż nie lubi wpadających melodii, dobrych solówek i światła radości na padole szarości codziennych zmagań?

Kolejna płyta „After The War” (1989) była najostrzejszą w dorobku Gary Moore’a. Tytułowy utwór to popis gry Irlandczyka.

Ale z całego zestawu w sercu pozostają szczególnie dwa nagrania: „Blood Of Emeralds” oraz instrumentalny, dostojny, już z zapowiedzią bluesowej drogi Artysty „The Messiah Will Come Again”, o którym gitarzysta zespołu Scream Maker Michał Wrona mawia: Doskonałość i tyle!

 

                                                W stronę bluesa

Blues zawsze krył się z grze Gary Moore’a. Ukłucie tą muzyką z przełomu lat 60. i 70. Pozostało niezagojoną raną serca i duszy, bólem i radością, niespełnieniem i szczęściem twórcy, który po prostu chce być sobą. Jego zew, choć zaszczepiony, przyszedł niespodziewanie. W jednym z wywiadów dla czasopisma „Gitarzysta” powiedział:

Opuściłem Thin Lizzy w 1980 i założyłem band nazywany G-Force, potem miałem parę solowych rzeczy. Znajduję, że kiedyś w garderobie, gdzie przygotowywałem się do koncertu, zacząłem grać bluesa. Poczułem, że jest to jakaś małe przesłanie dla mnie. Około ’89 wystartowałem z bluesem ponownie.

Miałem okazję spotkać Go kilkakrotnie w Dublinie i porozmawiać. Prywatnie był bardzo skromnym człowiekiem, typem wyspiarskiego dżentelmena w każdym calu. Jak mawiał pasją Jego życia była muzyka. A muzyka była Jego życiem.

Jego znakami firmowymi były (i będą na zawsze) TO charakterystyczne brzmienie oraz długo wydobywane dźwięki, które wywołują drżenia serca i spragnionej światła duszy. Jego gra, muzyczne dokonania i niezwykłe koncerty zawsze będą inspirować, tak gitarzystów, jak i miliony fanów na całym globie. Cała prawda o Nim.

A imię Jego: GARY MOORE.

Ciąg dalszy nastąpi…

Tomasz Wybranowski

Album mojego taty „Still Got The Blues” zawsze będzie jaśniał. – wywiad z Jackiem Moorem, synem Gary’ego Moore’a.

To było dla mnie prawdziwe święto. Oto syn wielkiego Gary’ego Moore’a – Jack Moore był moim gościem na antenie Radia WNET w programie Muzyczna Polska Tygodniówka.

Jack Moore to znakomita ilustracja powiedzenia, że „niedaleko pada jabłko od jabłoni”. Jack, brytyjski muzyk, gitarzysta i kompozytor, który wraz z ojcem Garym występował na światowych scenach przez wiele lat na antenie Radia WNET opowiadał o swoim ojcu, pewnej gitarze i swoich muzycznych projektach.

Tutaj do wysłuchania cały program z Jackiem Moore’m:

 

Jack Moore grał także też m.in w Royal Albert Hall, uświetniając koncert Joe Bonamassy i Deep Purple. Do wspólnych koncertów zaprosił go również zespół Thin Lizzy. Występował na festiwalach w całej Europie (w tym wielokrotnie w Polsce).

Ja po prostu kocham Wasz kraj a Warszawę traktuję jak mój dom. – mówi Jack Moore.

 

Jack Moore grywa z zespołem Cassie Taylor, realizując równocześnie własne projekty muzyczne. Związany z projektem Gary Moore Tribute Band, z którym koncertuje w Polsce i Europie.

W programie zapytałem Jacka Moore’a o najnowszej EPce bandu Smith, Lyle & Moore „EP I”. 

 

Co ciekawe, Jack kocha Polskę i Warszawę. Obiecuje też, że z utalentowaną polską wokalistką Alicją Sękowską wyda duży album. Trzymam za słowo! Szczególnie, że ich wspólny singiel „Inni” podoba się w Polsce, w Londynie i Los Angeles.

Tomasz Wybranowski

 

Przedwyborcze Studio Dublin 7 lutego 2020 – Paweł Winiewski, znawca biografii o. Bocheńskiego, Bogdan Feręc – Polska-IE

Wydanie Studia Dublin na dzień przed przyśpieszonymi wyborami w Republice Irlandii. Dzień przed wyborami parlamentarnymi niespodziewanie prowadzi w sondażach Sinn Féin i jej liderka Mary Lou McDonald.

W gronie gości:

Bogdan Feręc – redaktor naczelny portalu Polska-IE.com
Paweł Winiewski – dziennikarz, znawca biografii ojca Józefa Bocheńskiego


Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizator: Dariusz Kąkol (Warszawa) i Tomasz Wybranowski (Dublin)


Powody do zadowolenia ma także liderka Sinn Fein, Mary Lou MacDonald, która na Szmaragdowej Wyspie cieszy się 41. procentową sympatią badanych wyborców. O ponad 10 procent wyprzedza ona liderów Fine Gael i Fianna Fail. 

W jutrzejszych irlandzkich wyborach powszechnych po raz pierwszy staną w szranki takie partie jak: Aontú, Irlandzka Partia Wolności, Partia Narodowa czy ugrupowanie RISE.

 

W Studiu Dublin składamy także życzenia dla Fundacji Kultury Irlandzkiej i Krzysztofa Schramma, jej założyciela  i wicekonsula honorowego Republiki Irlandii w Poznaniu. Wczoraj tej zasłużonej i zaprzyjaźnionej ze Studiem Dublin i irlandzką rozgłośnią NEAR FM organizacją „stuknęło” siedemnaście lat!

Pozdrawiamy serdecznie z Kramarskiej w szczególnym, urodzinowym nastroju:) 17 lat temu powstała Fundacja ☘💚 nie ma czasu na świętowanie bo dokładnie tak jak to było 17 lat jesteśmy w okresie gorących przygotowań do „Dni św.Patryka”:) dziękujemy wszystkim, którzy są z nami od tych 17 lat i tych, którzy dołączyli do grona naszych przyjaciół przy kolejnych imprezach. – powiedział Krzysztof Schramm.

 

Jutro (8 lutego 2020) Irlandczycy pójdą do urn wyborczych. Mieszkańcy Republiki Irlandii wybiorą nowy parlament w przyśpieszonych wyborach. Mieszkańcy Szmaragdowej Wyspy wybiorą 159 z 160 posłów do Dáil Éireann (opowiednik polskiego Sejmu).

W czerwcu 2011 zmniejszono liczbę członków izby niższej parlamentu Republiki Irlandii z 166 do 158 i zmniejszono liczbę okręgów z 43 do 40. Po kolejnych zmianach mamy teraz na Wyspie 39 okręgach wyborczych. 160 mandat automatycznie obejmie ustępujący Przewodniczący Rady – Seán Ó Fearghaíl. W Studiu Dublin przypomnieliśmy system parlamentarny i sposób głosowania. Wyborcy głosują tutaj w ordynacji proporcjonalnej, czyli pojedynczego głosu przechodniego.

 

 

 

Tomasz Wybranowski i Bogdan Feręc, szef portalu Polska-IE.com komentowali ostatnie gorące sondaże wyborcze. Sensacyjnym liderem na ostatniej prostej kampanii w Republice Irlandii jest Sinn Féin na którą chce głosować 25 procent wyborców na Wyspie.

Sinn Féin wyprzedza wiodące partie Fianna Fail (23 procent) i Fine Gael (21 procent). Według sondażu pracowni Ipsos MRBI, na Sinn Fein chce głosować 25 proc. ankietowanych, na drugim miejscu znalazła się największa partia opozycyjna Fianna Fail z dwudziestotrzyprocentowym poparciem, a dopiero na trzecim rządząca obecnie Fine Gael premiera Leo Varadkara.

Co ciekawe, przed dwoma tygodniami odsetek zamierzających głosować na zbierające najwięcej głosów przez ostatnie dziesiątki lat dwie największe partie (Fianna Fail i Fine Gael) poszybował w dół  odpowiednio o 2 i 3 punkty procentowe. Sinn Féin zyskała 4 punkty.

 

 

Irlandczycy spodziewają się zmiany w sposobie i w stylu rządzenia krajem. Stąd nie należy się dziwić wyrazom poparcie i sympatii dla Mary Lou MacDonald i  Sinn Féin. – powiedział szef portalu Polska-ie.com Bogdan Feręc.

Mary Lou McDonald. szefowa republikańskiej Sinn Fein. Fot. Oireachtas PSI License

 

Te słowa zdaje się potwierdzać fakt, że liderka ugrupowania Mary Lou MacDonald również cieszy się największym zaufaniem irlandzkich wyborców.

Ma do niej zaufanie 41 procent respondentów. Sympatia wyborców dla urzędującego jeszcze premiera Leo Varadkara (Fine Gael) i  lidera opozycyjnej Fianna Fail – Michaela Martina kształtuje się na poziomie 31 procent.

Dodać trzeba, że liderka Sinn Féin Mary Lou McDonald nie kapituluje w sprawie  zjednoczenia Irlandii i przeprowadzenia powszechnego referendum w tej kwestii. Jak podkreśla Bogdan Feręc, Mary Lou McDonald zrywa także z terrorystyczną spuścizną partii związaną z działalnością Irlandzkiej Armii Republikańskiej. 

 

 

Gary Moore. Fot. Nymf (talk). Wikimedia Commons CC BY-SA 3.0

6 lutego 2020 roku minęło dziewięc lat odkąd Gary Moore odszedł na drugą stronę luster. Irlandzki syn Belfastu był jednym z największych wirtuozów gitary, choć … niestety niedoceniany. Podkreślano w recenzjach, że

„miał ogromne wyczucie w grze wyczarowując dokładnie tyle dźwięków ile trzeba”.

Co ważne, Gary Moore nie potrzebował żadnych dodatkowych efektów, aby wzmocnić swój gitarowy przekaz. Grał w rodzaju natchnionego gitarowego wieszcza, który raz staje się nastrojowym lordem Byronem, aby za chwilę przemienić się w Oscara Wilde’a gitary. Już wtedy wykreował swój specyficzny styl. Bez znaczenia było już co w danej chwili gra, heavy metal, rock domieszką hard, eksperymentatorski fussion, czy najsmakowitszy blues. Biały blues. Zawsze było wiadomo, że to On.

W roku 1985 Gary Moore zdeklasował konkurencję albumem „Run For Cover”. Dla wielu krytyków i fanów muzyki rockowej to najdoskonalsze dzieło czarodzieja gitary z Belfastu. Trudno się dziwić. Rozmach produkcji, dobór znakomitych utworów i udział w sesji gwiazd z panteonu hard ‘n’ heavy (by wymienić tylko Phila Lynnotta, basistę Glena Hughesa – ex – Deep Purple, czy perkusistę Charlie Morgan) i znakomita produkcja przyniosły oczekiwany efekt!

Od tytułowego „Run For Cover” po kończący, z popowym sznytem i wiosną miłości w powietrzu, „Listen To Your Hearbeat” nie ma tu słabych momentów. Jednym z największych przebojów Gary Moore’a w historii (obok „Parisienne Walkways”) okazał się wydany na singlu „Out In The Fields”.

Muszę wspomnieć także „Military Man”. Piosenkę skomponował i zaśpiewał Phil Lynnott dla którego był to [niestety] łabędzi śpiew. Złowiony na złowieszczą wędkę alkoholizmu i narkotyków dla swego przyjaciela wykrzesał mnóstwo energii i siły by zajaśnieć pełną gamą na „Run For Cover”.

„Military Man” zaczyna się werblem i ciężkim, powtarzalnym i motorycznym riffem w który wtapia się mocny śpiew Lynnotta. Potem przychodzi uspokojenie, balladowy zmierzch koresponduje z przesłaniem lirycznym tekstu. Syn, który w mundurze musi walczyć, mówi matce, że kiedyś napisze dla niej najpiękniejszy miłosny list. To jeden z najtkliwszych momentów w muzyce rockowej po wieczność.

Prywatnie był bardzo skromnym człowiekiem, typem wyspiarskiego dżentelmena w każdym calu. Jak mawiał pasją Jego życia była muzyka. A muzyka była Jego życiem. Jego znakami firmowymi były (i będą na zawsze) TO charakterystyczne brzmienie, oraz długo wydobywane dźwięki, które wywołują drżenia serca i spragnionej światła duszy.

Jego gra, muzyczne dokonania i niezwykłe koncerty zawsze będą inspirować, tak gitarzystów, jak i miliony fanów na całym globie. Cała prawda o Nim – a imię Jego: GARY MOORE. Nasze wspomnienie w Studiu Dublin.

 

 

 

Rok 2020 został ogłoszony przez Senat RP rokiem ojca Józefa Marii Bocheńskiego OP. Senat postanowił uczcić 25. rocznicę śmierci tego wielkiego logika i filozofa. Po raz pierwszy prowadzący Studio Dublin zetknął się z myślą ojca Bocheńskiego za sprawą książki „Sto zabobonów”. Był rok 1987, a książka ukazała się poza normalnym obiegiem wydawniczym (tzw. drugi obieg). 

Ojciec Bocheński w sposób bezkompromisowy ganił intelektualistów kolaborujących z komunizmem (nazywał ich „zgniłkami”, przy czym jak sam podkreślał jest to stwierdzenie naukowe, oznaczające ludzi, którzy nie wierzą w prawdę oraz są produktem rozkładającego się społeczeństwa). Po roku 1989 domagał się nie tylko konsekwentnej dekomunizacji, ale również eliminacji z życia politycznego „lizusów, ludzi bez charakteru, bez kręgosłupa”.

O. Józef Maria Bocheński OP , który do końca życia używał imion zakonnych: Innocenty Maria, dożył sędziwego wieku 93 lat. Było to życie niezwykłe. Był znanym filozofem i logikiem, jednym z najwybitniejszym znawców filozofii marksizmu (i jego krytyk), jeden z najznamienitszych na świecie sowietologów, który napisał:

Marksizm-leninizm, jest prawdopodobnie najbogatszym zbiorem zabobonów, jaki kiedykolwiek utworzono. Jego wyznawcy są typową sektą z typowym guru. Ich poglądy, a mianowicie marksizm, zawierają między innymi tak zwany naukowy światopogląd, materializm dialektyczny, scjentyzm, historiozofię, ekonomizm, zabobonną teorię klas, wiarę w postęp, aby tylko te gusła wymienić.

W roku poświęconym przez polski Senat ojcu Bocheńskiego, na antenie Radia WNET przybliżamy postać tego niezwykłego myśliciela i filozofa, i gorącego polskiego patrioty. 

Przewodnikiem po pasjonującym żywocie ojca Bocheńskiego i jego myśli jest Paweł Winiewski, który jako ostatni przeprowadził wywiad z autorem „Podręcznika mądrości tego świata” i „Katastrofy pacyfizmu”

 

 

Partnerem Radia WNET i Studia Dublin

 

                                                       Produkcja Studio 37 – Radio WNET Dublin © 2020