Przed procesem wyświetlono nam marny film propagandowy / Nazarij Wiwczaryk, „Kurier WNET” nr 78/2020–79/2021

Proces odbywał się w formie wideokonferencji. Włączono Skype’a i dziennikarz widział sędzię na monitorze. Bronił się, mówiąc, że miał wszystkie dokumenty i wypełniał polecenie redakcji. Bez skutku.

Nazarij Wiwczaryk

Przed procesem wyświetlono nam film propagandowy

Wadzim Zamirouski jest fotokorespondentem portalu TUT.by od 2013 roku; dziennikarstwem zajmuje się od roku 2003. Współpracował z takimi redakcjami jak: Znamia Junosti, Minskij Kurier, BielGazeta oraz z agencją ITAR-TASS. Od 2010 roku jest współorganizatorem konkursu fotografii prasowej „Belarus Press Photo”. Ma specyficzny charakter – spokojnym głosem i w dokładnym porządku chronologicznym opowiada swoją historię.

Wadzim pracował za obiektywem nie tylko na Białorusi. Urodził się w Północnym Kaukazie, mieszkał w Jakucji. Do Mińska przeprowadził się w 1991 roku. Jego motto życiowe to: „Zawsze iść do przodu”. W 2014 roku relacjonował wydarzenia na ukraińskim Majdanie. Kilkakrotnie przygotowywał fotorelacje z Donbasu, a podczas pracy na Krymie został aresztowany przez Rosjan. Od rozpoczęcia tegorocznych politycznych zawirowań na Białorusi zatrzymywano go niejeden raz.

2 września w pobliżu stacji metra Puszkińska w Mińsku został brutalnie zatrzymany i pobity przez milicjantów. Jak czytamy na portalu TUT.by: „Wadzim wykonywał swoje obowiązki służbowe, fotografował to, co działo się wokół miejsca pamięci Alaksandra Tarajkouskiego, który zginął podczas akcji protestacyjnej. Utworzony przez mieszkańców Mińska napis „Nie zapomnimy” zasypano dziś po południu solą drogową. Ludzie, którzy zebrali się tam wieczorem, próbowali ją usunąć z napisu.

Chwilę po tym, jak Wadzim poinformował redakcję, że dotarł na miejsce, został brutalnie zatrzymany przez funkcjonariuszy. Należy zaznaczyć, że Wadzim Zamirouski miał na sobie niebieską kamizelkę z napisem „prasa” i identyfikator TUT.by. Spędził około 40 minut w milicyjnym busie, zabrano mu pendrive’y i odesłano do Sucharawa (dzielnica w Mińsku – przyp. red.)”. (…)

Nie było żadnego ostrzeżenia, nie było próśb, żebyśmy się rozeszli. Miałem przy sobie legitymację prasową i robiłem zdjęcia w ramach wykonywania obowiązków służbowych. Zaprowadzili nas do busa, chwilę wozili po mieście, a potem przemieścili do innego pojazdu. Pewnie ze względów logistycznych. Było tam bardzo ciasno, chłopaki siedzieli na podłodze. W końcu wpakowali nas do milicyjnej więźniarki z kabinami w środku i zaczęli rozwozić do komisariatów – wspomina Wadzim.

Jak Pan był ubrany podczas protestu?

– Miałem na sobie turkusową kurtkę, a na szyi duży identyfikator redakcji. Trzymałem też dwa aparaty, było widać, że jestem dziennikarzem. Nie stosowano wobec mnie przemocy. Pamięta, że szedł z boku, niebezpośrednio w kolumnie studentów, biorących udział w marszu. Fakt ten nie wpłynął jednak na działania funkcjonariuszy. Znaki rozpoznawcze fotokorespondenta również nie zrobiły na nich najmniejszego wrażenia.

– Przywieziono nas na komisariat. Okazało się, że byli tam wyłącznie dziennikarze. Robią tak, żebyśmy nie widzieli, co dzieje się z pozostałymi zatrzymanymi. Podobno na komisariatach traktują ludzi bardzo źle. Nie pobito nas, ale domyślaliśmy się, jak to się skończy. Jeden z funkcjonariuszy, który wydawał się w porządku, powiedział, że trzeba czekać na polecenia od przełożonych. Następnie skierowali nas do aresztu tymczasowego, ale przed przeniesieniem trzeba było wypełnić dokumenty. Wyglądały, jakby ktoś je przygotowywał metodą kopiuj-wklej, do tego z mnóstwem błędów. Na przykład na jednym zaznaczono, że jestem płci żeńskiej, w innym znalazły się błędne informacje dotyczące mojego wykształcenia. Mojej prawniczce udało się dotrzeć do aresztu i pokierowała mnie, gdzie podpisywać, a gdzie nie. Chociaż nie miało to większego znaczenia, bo i tak wszyscy dostają takie same wyroki.

Następnie dziennikarzy przewieziono do aresztu. Po przyjeździe usłyszeli serię znanych wszystkim poleceń: „Twarzą do ściany!”, „Ręce do tyłu!”. Ponieważ grupa została zatrzymana w sobotę, wszyscy czekali na poniedziałek, wtedy sąd miał wydać decyzję. Mieli nadzieję, że skończy się na 3 dobach w areszcie (na Białorusi zatrzymany powinien stanąć przed sądem w ciągu 72 godzin – przyp. red.).

– Zaprowadzono nas na projekcję filmu propagandowego. Sklecili bardzo naciąganą historyjkę propagandową, do tego część ujęć była z Majdanu na Ukrainie. Nie było wtedy jeszcze decyzji sądu, nie wiedzieliśmy, czy zostaną nam postawione zarzuty. W grupie, którą przyprowadzono na film, byli różni ludzie, ale wydaje mi się, że wszyscy się wtedy śmiali, bo propaganda była bardzo złej jakości. Dla profesjonalnych reporterów to było oczywiste. Swoją drogą, byłem na Majdanie w Kijowie, spędziłem tam 3–4 tygodnie, więc znałem tę historię od poszewki.

Wadzim mówi, że proces odbywał się w formie wideokonferencji. Włączono Skype’a i dziennikarz widział sędzię na monitorze. Bronił się, mówiąc, że miał wszystkie dokumenty i wypełniał polecenie redakcji. To jednak nie poskutkowało. Wadzim nie potwierdził żadnego z oskarżeń. Sąd był poinformowany również o tym, że ma niepełnoletnie dziecko, ale mimo to zapadł wyrok 15 dni aresztu. Uznano go za winnego udziału w nielegalnym zgromadzeniu (art. 23.4 kodeksu wykroczeń – przyp. red.) oraz niepodporządkowania się funkcjonariuszom milicji (art. 23.4 kodeksu wykroczeń – przyp. red.).

– Po moim pobycie w areszcie przy ul. Akreścina mam wrażenie, że zatrudnia się tam wyłącznie osoby, które zgadzają się z ideologią władz. Wśród zatrzymanych byli ludzie, którzy trafili tam przypadkowo, po prostu przechodzili obok. Jeden chłopak szedł na wystawę, ktoś inny chciał zrobić zakupy. Ale dla pracowników więzienia wszyscy jesteśmy wrogami obowiązującej ideologii. Kiedy staliśmy w szeregu, jedna z dziewczyn źle się poczuła. Stała jakieś 5 metrów ode mnie, miała około 20 lat. Pozostałe dziewczyny prosiły milicjantów, by ktoś udzielił jej pomocy, by sprawdzono, co z nią nie tak. Nie rozumiem, dlaczego młody milicjant, który nas pilnował, nie mógł zachować się jak człowiek i wezwać lekarza, który był w pobliżu. (…)

Będzie Pan dalej pracować w tym zawodzie?

– Tak, a cóż począć? To moja praca. Próbuję nadrobić zaległości. Chcę znowu być ze wszystkim na bieżąco po tej dwutygodniowej „głodówce” informacyjnej.

Książkę (e-book) z relacjami dziennikarzy białoruskich, pt. „Jestem dziennikarzem. Dlaczego mnie bijecie?” można bezpłatnie pobrać na stronie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich sdp.pl.

Artykuł Nazarija Wiwczaryka pt. „Przed procesem wyświetlono nam film propagandowy” znajduje się na s. 10 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Nazarija Wiwczaryka pt. „Przed procesem wyświetlono nam film propagandowy” na s. 10 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Reporterka Biełsatu Kaciaryna Andrejewa o zatrzymaniach, pobycie w areszcie i gotowości do podejmowania ryzyka

Jak długo jestem gotowa kontynuować pracę, kiedy moja przestrzeń wolności osobistej zawęża się z każdą godziną? Kiedy każdy dzień zaczyna się od wiadomości o kolejnych przeszukaniach i zatrzymaniach?

Kaciaryna Andrejewa

Gdyby ktoś poprosił, żebym przypomniała sobie, kiedy to wszystko się dla mnie zaczęło, powiedziałbym: w marcu 2017 roku, w surowych ścianach jednoosobowej celi w areszcie w Orszy. Miałam 23 lata i właśnie zaczęłam pracować jako korespondent Biełsatu. Na Białorusi wybuchły protesty – początkowo żądania ludzi ograniczyły się do zniesienia podatku od bezrobocia, ale wkrótce przez cały kraj przeszła fala niezadowolenia z systemu politycznego. Protesty odbywały się nie tylko w stolicy, ale również mniejszych miastach, takich jak Orsza.

Udałam się tam z operatorem, by relacjonować na żywo demonstrację na głównym placu miasta, który w połowie dnia był już całkowicie zapełniony protestującymi. Pod koniec protestu postanowiliśmy eskortować do samochodu jednego z opozycjonistów, Pawła Siewiaryńca – myśleliśmy, że w obiektywie kamery organy ścigania nie odważą się go zatrzymać. Było inaczej. Zatrzymano zarówno Siewiaryńca, jak i mojego operatora. Nie mogłam pozwolić, by zabrali kolegę i wywieźli go w nieznanym kierunku, zaczęłam głośno protestować. Po chwili byłam już na miejscowym komisariacie milicji, a stamtąd przewieziono mnie do aresztu tymczasowego, oskarżając o „nieposłuszeństwo wobec milicji”. W odpowiedzi na pytania o mój przyszły los, strażnik zatrzasnął drzwi celi ze słowami:

– Wszystkiego najlepszego z okazji Święta Konstytucji!

Myślę, że ta noc pomogła mi dokonać ważnego życiowego wyboru. Odpowiedziałam sobie na pytanie, czy jestem gotowa oddać swoją wolność dla jednego reportażu. 3 lata później zadam sobie inne – czy warto ryzykować życie?

(…) Przez całe lato 2020 roku sytuacja polityczna na Białorusi robiła się coraz bardziej napięta. W sierpniu cały kraj wrzał. Ja i moi koledzy przygotowywaliśmy się na najgorsze: przypominaliśmy sobie wskazówki dotyczące zachowania bezpieczeństwa podczas protestów, kupowaliśmy kamizelki kuloodporne chroniące tylko przed gumowymi kulami, bo inne nie były ogólnie dostępne, okulary ochronne na wypadek użycia gazu łzawiącego, hełmy i inne rzeczy potrzebne reporterowi będącemu w centrum wydarzeń. Osobiście nigdy nie nosiłam kamizelki – o wiele łatwiej jest uciec, gdy nie ma się jej na sobie. (…)

Okładka książki (w formie e-booka) z relacjami dziennikarzy białoruskich, wydanej przez SDP | Fot. sdp.pl

Wieczorem 10 sierpnia na ulicy Prytyckiego zatrzymały się wszystkie samochody. Ludzie trąbili, włączali Pieremien!, wyszli z samochodów na jezdnię i nie zamierzali odejść. Niektórzy weszli na dachy samochodów i umieścili na nich biało-czerwono-białe flagi. Tymczasem na skrzyżowaniu w pobliżu stacji metra Puszkińska protestujący budowali barykady z plansz reklamowych, kwietników, a nawet ławek zabranych z tarasu McDonalda. Tak więc protestujących przed funkcjonariuszami z jednej strony miały chronić barykady, a z drugiej kolumna samochodów biorących udział w proteście. Obok osiłków w kaskach stały bardzo młode dziewczyny z flagami na ramionach. Twarze miały pomalowane w biało-czerwono-białe barwy, śpiewały piosenki, plotły wianki.

Nagrywałam wywiad z chłopakami, którzy przeciągali śmietnik na barykady. W powietrzu było czuć napięcie. Skierowałam kamerę telefonu na migające w oddali światła pojazdów służb bezpieczeństwa. „Są jeszcze daleko”, pomyślałam; w następnej chwili na asfalcie obok mnie wylądowało coś świecącego. Błysk. Huk. Nic nie słyszę. Jeszcze jeden błysk. Telefon spada na ziemię. Nogi odmawiają posłuszeństwa. Kask jest za ciężki. Z krzykiem „Dziennikarz!” wbiegłam do jakiegoś budynku i upadłam na podłogę klatki schodowej, wokół byli ludzie. Nagle na piętrze otworzyły się drzwi:

– Tędy, pospieszcie się!

Tak poznałam Wierę i Alaksandra. Przykucnęłam na balkonie ich mieszkania i połączyłam się z Biełsatem przez telefon, by skomentować wydarzenia w relacji na żywo. Wtem mundurowi zaczęli strzelać do mieszkania piętro niżej, było słuchać brzęk tłuczonego szkła. Wybuchy i strzały pod oknami nie ustawały przez kilka godzin. Zgasiliśmy światła i położyliśmy się na podłodze – dziesięcioro przerażonych, obcych sobie ludzi trzymało się za ręce. Nad ranem gospodyni zaparzyła dla mnie mocną herbatę, dała swój szlafrok i pościeliła sofę.

W takim trybie nie da się długo pracować, fizycznie jest to niemożliwe i ósmego dnia protestów straciłam przytomność. Stało się to na placu Niepodległości podczas wiecu, na którym, kipiąc ze złości, przemawiał Łukaszenka. Obudziłam się w ramionach rosłego mężczyzny w cywilnym ubraniu. Niósł mnie przez tłum do karetki pogotowia, u jego pasa wisiała raca… (…)

Zostałam zatrzymana razem z operatorem 12 września podczas transmisji na żywo z Marszu Kobiet. Podjechał bus, wyskoczyli z niego funkcjonariusze OMON-u – wszystko według stałego schematu. Przez 5 godzin kisiliśmy się na komisariacie, rozmawialiśmy ze strażnikami o polityce i stosunku milicji do protestujących. Mundurowi, widząc, że nic z nas nie wyciągną, przestali w ogóle zwracać na nas uwagę i wbili wzrok w swoje telefony. Czekali na rozkazy przełożonych. Potem milicyjną furgonetką z zasłonkami w oknach przewieziono nas do aresztu przy ul. Akreścina. Dwóch konwojentów, obaj bardzo młodzi, patrzyło na mnie bykiem, jak na egzotyczne zwierzę. W końcu jeden z nich nie wytrzymał i zapytał, dlaczego nie zostałam w domu.

– Czy zdaje pan sobie sprawę, że wszyscy nienawidzą teraz milicji? – zmieniam temat.

– A za co?

– Bo od was ludzie wracają cali w sińcach.

– Mieliśmy patrzeć, jak rzucają koktajlami Mołotowa w funkcjonariuszy?!

– Gdybyście nie zaczęli używać tego specjalnego sprzętu i nie strzelali do protestujących, nikt by was nie tknął. Nie chce pan zrezygnować z pracy w organach ścigania? Są programy wsparcia, dadzą pieniądze, zapewnią mieszkanie…

Przy słowie „mieszkanie” uniósł brwi z zainteresowaniem.

– Naprawdę? Dadzą mieszkanie?

Najwyraźniej to ważny czynnik.

Jedzenie w areszcie na Akreścina to szczególna „przyjemność”. Połykam kilka łyżek lepkiego śluzu, który tutaj nazywa się „owsianką”, ale mam odruch wymiotny. Do czasu, kiedy dostanę paczkę, planuję jeść tylko szary chleb namoczony w wodzie. Jeśli trzyma się chleb w ustach przez długi czas, to wydaje się słodki.

Ogólne osłabienie sprawia, że znów jestem senna. Czas do obiadu upływa niepostrzeżenie.

– Zupa, dziewczyny! Mamy rybny dzień! – pani roznosząca jedzenie stuka miskami w korytarzu.

Przede mną pojawia się znowu dziwna papka, sina kiełbasa i niewyobrażalnie kwaśna kapusta. Może po tygodniu głodu zjadłbym wszystko do czysta. Na razie tknęłam tylko kapustę. Nie spędziła w żołądku zbyt wiele czasu.

Książkę (e-book) z relacjami dziennikarzy białoruskich, pt. „Jestem dziennikarzem. Dlaczego mnie bijecie?” można bezpłatnie pobrać na stronie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich sdp.pl.

Cały artykuł Kaciaryny Andrejewej pt. „Reportaż ze skrępowanymi rękami” znajduje się na s. 11 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Kaciaryny Andrejewej pt. „Reportaż ze skrępowanymi rękami” na s. 11 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Świadectwo białoruskiej dziennikarki aresztowanej przez milicję / Kaciaryna Andrejewa, „Kurier WNET” 78/2020–79/2021

Czy płakałam choć raz? Nie, ani razu przez cały pobyt w areszcie. Nie chciałam im pokazać, że dałam się złamać. Fizyczny ból też był – od spania na żelaznych pryczach zostały mi siniaki na pośladkach.

Kaciaryna Andrejewa

Jeśli zdechniesz, zrobisz mi przysługę

Okładka książki (w formie e-booka) z relacjami dziennikarzy białoruskich, wydanej przez SDP | Fot. sdp.pl

Jauhienija Douhaja ma 28 lat i współpracuje z różnymi mediami, także zagranicznymi. Prowadzi własny kanał na Telegramie, gdzie pisze o ekologii, feminizmie i kwestiach związanych z płcią. Na początku sierpnia przeprowadziła dla japońskiej telewizji wywiad z kandydatką na prezydenta, Swiatłaną Cichanouską. Po wyborach kraj ogarnęła fala przemocy, ludzie z aresztu śledczego przy ulicy Akreścina w Mińsku wychodzili cali posiniaczeni od bicia. Przez cały ten czas Żenia zbierała informacje o torturach i prześladowaniach dysydentów na Białorusi. Opublikowała na swoim kanale kilka historii ofiar brutalności funkcjonariuszy organów ścigania.

W sierpniu było bardzo nerwowo. Kilka dni po wyborach kobiety ubrane na biało wyszły na ulice, narodził się ruch protestu kobiet. Potem zaczęły wychodzić w każdą sobotę, chciałam relacjonować te marsze, to było dla mnie bardzo ciekawe. Wydaje mi się, że katalizatorem dla brutalnych działań milicji były wpisy na Telegramie, a szczególnie deanonimizacja – ujawnianie danych osób zaangażowanych w represje.

Za chwilę Żenia zostanie dwukrotnie oskarżona o „udział w nielegalnym zgromadzeniu”, za marsz z dnia 29 sierpnia i za to, że wyszła na protest w kostiumie pandy. W tym czasie uwaga władz skupiła się na firmie informatycznej Panda.doc. Jej właściciel, Mikita Mikado, zaoferował pomoc funkcjonariuszom organów ścigania, którzy zrezygnowali ze służby. Część kierownictwa firmy przez sfabrykowane sprawy karne trafiła za kratki, pozostali opuścili kraj.

Jesteś tym, czym jest twój sprzeciw

9 października około godziny 17 Jauhienija wracała ze sklepu do domu: następnego dnia miało się odbyć przyjęcie urodzinowe jej chrześnicy, której w prezencie kupiła dziecięcą porcelanową zastawę oraz wózek dla lalek. Jeszcze na przystanku autobusowym zauważyła dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach, którzy wyraźnie ją obserwowali.

W piątek odwołano zajęcia muzyczne jej 9-letniej córki Saszy. Ojciec dziewczynki miał ją odebrać wcześniej ze szkoły i zabrać do domu. Wraz z córką szli w stronę Żeni, kiedy nagle do dziennikarki podeszło dwóch mężczyzn:

– Proszę z nami.

Byli to oficerowie HUBAZiK-u (Główny Wydział ds. Walki z Przestępczością Zorganizowaną i Korupcją MSW. Dziś jeden z głównych organów prześladowań politycznych na Białorusi, zajmuje się m.in. represjonowaniem dziennikarzy i działaczy opozycyjnych – przyp. red.).

Widziałam, że Sasza się boi, zaczyna płakać, drżeć:

– Mamo, kto to jest?!

– Sasza, nie martw się.

Odwróciłam się do oficerów, mówiąc, że straszą mi dziecko. A oni do mnie:

– Możemy przestraszyć jeszcze bardziej. Proszę podziękować, że tak delikatnie z panią postępujemy. Jedziemy na komisariat!

Poprosiłam o pozwolenie na wejście do mieszkania i zabranie ciepłych rzeczy, bo miałam na sobie tylko cienką bluzę, ale nie pozwolili mi tego zrobić.

– Posiedzi pani pół godziny na posterunku i tyle.

Pocałowałam Saszę, powiedziałam, że jest silna i wszystko będzie dobrze.

Na komisariacie milicji dzielnicy Partyzancki Rajon funkcjonariusze HUBAZiK-u zniknęli, ich miejsce zajęli milicjanci. Ich sposób postępowania z Żenią nie przypominał rutynowego przesłuchania, mundurowi byli bardzo nadgorliwi. Natychmiast zabrano jej kolczyki, a z butów wyciągnięto sznurówki.

Na początku przyczepili się do zdjęcia na Instagramie, na którym stałam, trzymając plakat z cytatem z piosenki zespołu Krovostok:

Bądź zła, kochanie, sprzeciwiaj się systemowi,

sprzeciwiaj się bez względu na wszystko.

Jesteś tym, czym jest twój sprzeciw,

i prawie niczym więcej.

– Przyznaj się. To ty koordynowałaś kolumnę protestujących, to ty ich prowadziłaś?!

– Nie, to nieprawda!

– Wszystko jest nagrane na kamery. Lepiej od razu się przyznaj.

Potem zaczęli krzyczeć i szantażować mnie, że przeszukają mój dom na oczach Saszy, że mnie w coś wrobią i zabiorą mi dziecko. Zadzwonili do kogoś:

– Dowiedz się, kto z sierocińca może pojechać po dziewczynkę.

Na komisariat dzwonili moi przyjaciele, pytali, czy jest tam Jauhienija Douhaja.

A gliniarz ostentacyjnie patrzył mi w oczy i odpowiadał, że nikogo takiego u nich nie ma.

Zdejmij majtki i kucnij

Przy ulicy Akreścina w Mińsku znajduje się cały kompleks więzienny. Nowy budynek stoi obok starego korpusu aresztu tymczasowego. Do nowego z reguły trafiają osoby aresztowane z powodu wykroczeń, stary jest przeznaczony dla osób, które sądzone są za przestępstwa. Jednak podczas tak masowych represji, jakie mają miejsce teraz, w obydwu częściach znajdują się więźniowie „polityczni”. Nawet jeśli ktoś dostał wyrok tylko kilku dni, może wkrótce stać się oskarżonym w sprawie karnej.

Każdy, kto kiedykolwiek był areszcie przy ul. Akreścina, wie, że warunki w nowym budynku są trochę lepsze – niedawno był tam niewielki remont, ubikacje nie śmierdzą tak mocno. O starym budynku mówi się, że to piekło. To właśnie tam trafiła Jauhienija Douhaja.

Kiedy mnie przywieziono, przyszła strażniczka i po rewizji osobistej powiedziała:

– Zdejmij majtki i kucnij!

Potem zabrała mnie na pół godziny do „szklanki” – małej kabiny, w której miałam czekać na przydział celi – wspomina dziennikarka.

W celi było bardzo zimno. Wcześniej kazali mi zdjąć sportową koszulkę, bo „mogłabym się na niej powiesić” i zostałam w cienkiej bluzie założonej na nagie ciało. Po chwili zaczęłam krwawić z nosa z powodu spadku ciśnienia.

Pani doktor – chuda, młoda kobieta z szarymi lokami, stwierdziła, że ciśnienie krwi Żeni jest bardzo niskie, ale kiedy ta poprosiła o koc, lekarka wykrzyknęła:

– Nie wolno ci!

Dziennikarka nie dostała niczego, mimo że sąsiednia cela, w której dziewczynie mierzono ciśnienie, była zawalona kocami i materacami. Musiała zadowolić się pustą żelazną pryczą. Lekarka dodała na pożegnanie:

– Cóż mogę powiedzieć, nie trafiłaś do sanatorium… Tutaj zdarza się, że kobiety wcześniej dostają miesiączki. Nijak nie mogę pomóc…

Strażnik, który zabrał mnie z powrotem do mojej celi, szepnął:

– Nawet o tym nie myśl, to nie zadziała, nie wezwę tu karetki.

Wtedy zatrzymałam się, spojrzałam mu w oczy i powiedziałam bardzo głośno:

– Ogłaszam strajk głodowy!

– Proszę bardzo. Jeśli zdechniesz, zrobisz mi przysługę – odpowiedział.

Pierwsza noc w areszcie wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Koleżanka z celi – dziewczyna, która ukradła ze sklepu butelkę wódki – poradziła Żeni owinąć nogi w gazety, żeby tak nie marzły. Temperatura w celi nie przekraczała 13 stopni. Strażnik co godzinę stukał w stalowe drzwi pałką:

– Wstać!

Starając się utrzymać ciepło, Żenia przykucnęła, próbowała też robić pompki. Rano znów dostała krwotoku z nosa.

W sobotę rano do jej celi trafiła doktor filozofii Wolha Szparaha, która została zatrzymana w czasie akcji protestacyjnej. Kobieta dostała poszewkę, potem rzucono jej jeszcze koc. Teraz mogły razem spać pod kocem, przytulając się do siebie na usłanej gazetami pryczy.

W celi bardzo śmierdziało, warunki były fatalne. Przynieśli nam brudną szmatę i kazali umyć podłogę. Prosiłam o wezwanie lekarza, ale lekarka przyszła dopiero wieczorem. Dała nam dwie tabletki waleriany, a potem wyprowadzono nas z celi i odbyłyśmy bardzo dziwną rozmowę.

Komitet ds. Bezpieczeństwa Informacji

Mężczyzna o zupełnie przeciętnej, niczym niewyróżniającej się twarzy przedstawił się jako „członek Komitetu ds. Bezpieczeństwa Informacji”. Taki komitet nie istnieje na Białorusi. Prawdopodobnie był po prostu śledczym. Chociaż rozmowa odbywała się w zwykłym biurze, zamknął Żenię jak w klatce, przekręcił zamek trzykrotnie, następnie zaproponował „przyjacielską pogawędkę”.

– Których z dziennikarzy zna pani osobiście?

– Wielu…

– Dlaczego pracuje pani dla Biełsatu?

– Ale ja nie pracuję dla Biełsatu!

– Prowadziła pani tam relacje na żywo.

– To nieprawda!

– Czy wie pani, że pani przyjaciele próbują destabilizować sytuację?

– …

– Wie pani, że organizowała pani kobiece marsze?

– Niech pan da spokój!

– Publikuje pani wezwania do protestów.

– Jakie wezwania?

– Udostępnia pani linki do relacji Biełsatu, Radia Swaboda. Można to nazwać wezwaniem.

– Nie, to tylko wiadomości.

– Dlaczego nie publikuje pani normalnych wiadomości?

– Myślę, że to normalne wiadomości.

– A tak na marginesie, co pisała pani ostatnio na temat ekologii?

– Że z powodu promieniowania wielu ludzi zaczyna mieć problemy z tarczycą.

Mężczyzna zapisuje w notatniku: problemy z tarczycą.

Przywołując dialog ze śledczym, Żenia się śmieje, ale wtedy wcale nie było jej do śmiechu. Milicjanci grozili jej karą więzienia, przekonywali, że wszyscy przyjaciele zeznawali przeciwko niej, radzili „pomyśleć o przyszłości córki”. Ogólnie rzecz biorąc, były to metody podobne do tych, które służby stosowały za czasów Stalina: demotywacja, szantaż, groźby. Człowiek po czymś takim załamuje się i zgadza się na wszystko. Jednak w przypadku Żeni było inaczej. Dziennikarka powołała się na art. 27 Konstytucji Białorusi, który zezwala na odmowę składania zeznań. Śledczy zostali z niczym.

Rozpoczął się trzeci dzień głodówki. Podczas śniadania strażnik więzienny w cywilnym ubraniu podszedł do okienka w drzwiach. Namawiał mnie do jedzenia.

– Zjedz trochę zupy, proszę! Albo masz, trzymaj mój telefon, zadzwoń do rodziny i poproś o przyniesienie tabletek, przekażemy ci je! O co się martwisz?

Zmierzyli mi poziom cukru we krwi – spadł do dwóch, czyli był bardzo niski. Lekarka zażądała od kierownictwa, żeby dali mi koc. Naczelnik zapytał:

– No, czego jeszcze chcesz?

Powiedziałam, że chcę czystą poduszkę, bez wszy. I dla mojej koleżanki z celi też. I że chcę wyjść na spacer.

Przynieśli czystą pościel.

– Zjesz teraz trochę zupy?

Ale ja byłam uparta, oświadczyłam, że głodówka będzie trwać, dopóki mnie nie wypuszczą. Wkrótce wszyscy więźniowie wyszli na spacer.

Oprócz głodu Żenia była też odwodniona – w ciągu dnia przyjmowała tylko dwie szklanki płynu. Strażnik od czasu do czasu opierał się o okienko:

– Piękna, chodź tu, czego chcesz? Zrobię ci bardzo dobrą kawę, moją własną. Ale za to masz zjeść państwową kiełbasę.

– Sam sobie zjedz państwową kiełbasę!

– Jaka niepokorna!

W nocy z niedzieli na poniedziałek nikt nie stukał pałką w drzwi. Wcześnie rano, kilka godzin przed procesem, przyniesiono materace.

Nieudany weekend

Jak mówi Żenia, pracownicy aresztu stale się z jej powodu kłócili: nie chcieli, żeby na ich zmianie doszło do jakiegoś „incydentu”.

Przyszli po mnie około dwunastej, a proces odbył się dopiero przed osiemnastą. Najwyraźniej nie chcieli, żebym siedziała w celi. Bardzo źle się czułam, obraz rozmywał mi się przed oczami. Słyszałam, jak szeptali:

– Jeszcze głodnej brakowało… A co, jeśli nam tu zejdzie?!

Gdy czekałam na swoją kolej, widziałam pobitych ludzi wychodzących z sali sądowej z dumnymi twarzami. Dostając wyroki do odsiedzenia, śmiali się gliniarzom w twarz.

Żenia została uznana za winną i ukarana grzywną w wysokości 810 rubli białoruskich (około 1200 złotych – przyp. red.).

Kiedy wróciłam do domu, moja córka wracała z dziadkiem ze szkoły. Zobaczyła mnie i podbiegła się przytulić. Zbliżał się Dzień Matki (na Białorusi Dzień Matki obchodzony jest 14 października – przyp. red.), robili w szkole laurki. Sasza dała mi wycięte z papieru serce. Narysowała na nim czarny drut, a obok bestię i podpisała: OMON. Wewnątrz widniały daty mojego zatrzymania i wyjścia na wolność.

Czy płakałam choć raz? Nie, ani razu przez cały pobyt w areszcie. Nie chciałam im pokazać, że dałam się złamać. Fizyczny ból też był – od spania na żelaznych pryczach zostały mi siniaki na pośladkach. Płakałam już na wolności, gdy dowiedziałam się, że moi rodzice nie przyszli na komisariat w dniu zatrzymania i nie szturmowali aresztu, chcąc przekazać mi paczkę. Poszli na przyjęcie urodzinowe chrześnicy, jakby nic się nie stało. Powiedzieli, że przecież nie mogli nie pójść, jedzenie by się zmarnowało!

– Mogłabyś okazać trochę współczucia, przez ciebie mieliśmy nieudany weekend – powiedzieli.

Książkę (e-book) z relacjami dziennikarzy białoruskich, pt. „Jestem dziennikarzem. Dlaczego mnie bijecie?” można bezpłatnie pobrać na stronie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich sdp.pl.

Artykuł Kaciaryny Andrejewej pt. „Jeśli zdechniesz, zrobisz mi przysługę” znajduje się na s. 10 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Kaciaryny Andrejewej pt. „Jeśli zdechniesz, zrobisz mi przysługę” na s. 10 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego