Do wybuchu powstania styczniowego doprowadziła spirala przemocy/ Barbara Petrozolin-Skowrońska, „Kurier WNET” nr 55/2018

Car przysłał do Królestwa jako p.o. namiestnika osławionego stupajkę, generała Suchozanieta, który zapewniał, że rosyjskie panowanie nad Wisłą musi się ostać, choćby miało zginąć i 20 000 Polaków.

Zanim poszli w bój bez broni…

Rozmowa WNET z Barbarą Petrozolin-Skowrońską, autorką książki „Przed nocą styczniową”.

„Z znakiem Orła i Pogoni poszli nasi w bój bez broni” są to słowa Wincentego Pola z popularnej piosenki o powstaniu styczniowym. Prawda czy fałsz?

Prawda.

Zacznijmy rozmowę od tych dwóch znaków. Potem poruszymy sprawę broni.

Powinniśmy mówić o trzech znakach. Na słynnej pieczęci Rządu Narodowego 1863 roku obok Orła i Pogoni był jeszcze św. Michał Archanioł, patron Rusi. Te znaki określały terytorium pozbawionej w rozbiorach niepodległości Rzeczypospolitej. Powstanie stawiało sobie za cel przywrócenie niepodległości państwa w granicach sprzed 1772 roku.

„Polska od morza do morza”. Czy nie czuło się od razu, że to niebezpieczna mrzonka?

„Point de reveries…” – żadnych marzeń czy też mrzonek – przestrzegał już Polaków w Warszawie goszczony po królewsku w 1856 roku Aleksander II…

Jakie były te polskie marzenia, których spełnienia spodziewano się po młodym carze-reformatorze?

Było to marzenie o przywrócenie Królestwu Polskiemu praw, które zapewnił traktat wiedeński i o połączeniu z Królestwem wszystkich „ziem zabranych” – przyłączonych w rozbiorach do cesarstwa rosyjskiego jako Gubernie Zachodnie. Oczywiście wszystko pod berłem cara z dynastii Romanowych jako króla polskiego liczącego się z nadaną Polakom konstytucją. Taką perspektywę łączono w początkach Królestwa Polskiego z Aleksandrem I jako królem polskim i był przyjmowany entuzjastycznie „jakby jakiś zmartwychwstały Piast lub Jagiellończyk”… Tak był też witany w Warszawie 40 lat później Aleksander II…

Ale to „żadnych marzeń – co mój ojciec zrobił, dobrze zrobił” – było kubłem zimnej wody wylanym na głowy Polaków.

Nie dziwmy się jednak marzeniom o powrocie historycznej Rzeczypospolitej na mapy Europy. Prawie 500 lat wspólnej historii, a blisko 300 od unii lubelskiej – można się było przyzwyczaić i trudno odzwyczaić, gdy nie minęło jeszcze nawet sto lat od pierwszego rozbioru… Dziewiętnastowieczny patriotyzm polski był patriotyzmem całej Rzeczpospolitej utraconej w rozbiorach, a powstania – związane z marzeniami o przywróceniu jej niepodległości…

Żeby walczyć i zwyciężać, oprócz marzeń, motywacji i siły ducha potrzebna jest broń… Czemu wyprowadzani z Warszawy chłopcy z dziesiątek i setek warszawskiej Organizacji Narodowej „czerwonych” uzbrojeni byli w drągi?

Można przypuszczać, że następca Jarosława Dąbrowskiego na stanowisku naczelnika Warszawy w Organizacji Narodowej „czerwonych”, Zygmunt Padlewski (z Petersburskiego Koła Oficerów Polaków Sierakowskiego i Dąbrowskiego), jedyny wojskowy w Komitecie Centralnym Narodowym, który szykował militarny plan powstania, wierzył w informacje przesłane z Cytadeli przez Dąbrowskiego, że objęci spiskiem wojskowi z armii rosyjskiej stacjonującej w Królestwie Polskim otworzą powstańcom arsenały w Modlinie i uzbrojona młodzież polska będzie zwyciężać, a broni starczy dla wszystkich, którzy „ruszą do obozu”…

I co się okazało?

Gdy już spiskowcy wyprowadzeni do Kampinosu marzli tam kilka dni, a rozkazy dotyczące rozpoczęcia powstania w noc z 22 na 23 stycznia zostały rozwiezione do innych miast Królestwa Polskiego – okazało się, że załoga Modlina została wymieniona.

A może cały plan był fantazją? Obliczoną na to, by decyzja o powstaniu zapadła już w styczniu, gdy wzburzenie z powodu branki usprawiedliwiało decyzję jej podjęcia?

Myślę, że Jarosław Dąbrowski wierzył, że ten plan jest realny. Ale na pewno też był zwolennikiem szybkiego wybuchu powstania. Przedstawiał plan powstania już w czerwcu 1862 roku, potem w sierpniu… Zawsze powiązany ze spiskiem w wojsku rosyjskim. To dzięki tym kontaktom planowano przejęcie przez powstańców arsenałów Cytadeli Warszawskiej i twierdzy Modlin.

Ale w sierpniu Dąbrowski sam znalazł się w Cytadeli. Jak mógł zachować tak bliskie kontakty z politycznymi przyjaciółmi z Komitetu Centralnego Narodowego i ze spiskowcami powiązanymi z rosyjską rewolucyjną Ziemlą i Wolą?

Pośrednikami byli: narzeczona Dąbrowskiego (później żona) Pelagia Zgliczyńska (o sposobie grypsowania pisze w swoich wspomnieniach) oraz Ukrainiec Andrij Potebnia (w powstaniu miał plan utworzenia oddziału pod sztandarem Ziemli i Woli, zginął pod Skałą).

To są osoby poza podejrzeniem. Ale ta korespondencja mogła spotykać „po drodze” prowokatora powiązanego z tajnymi służbami…

Nic o tym nie wiem, ale skoro mówimy o broni i prowokatorach, warto przypomnieć historię aresztowania w Paryżu w hotelu Corneille członków Komisji Broni, wysłanych w grudniu 1862 r. przez KCN do Paryża z pieniędzmi, by ją zakupić dla przyszłego powstania. Aresztowano ich na skutek prowokacji szpiega rosyjskiego, Juliana Bałaszewicza, który jako Albert Potocki, właściciel antykwariatu, bardzo sprawnie działał w polskim środowisku emigracyjnym, snując wiele udanych intryg. To on doniósł prefektowi francuskiej policji, że w hoteli przy rue de Corneille zatrzymali się terroryści planujący zamachy na koronowane głowy… (winą za to aresztowanie obciążył dwóch antagonistów: Mierosławskiego i Padlewskiego, a jako jego przyczynę podał prasie francuskiej donos Anglików). Wynikiem aresztowania było nie tylko znaczne opóźnienie zakupu broni, lecz również skopiowanie przez policję francuską i przekazanie ambasadzie rosyjskiej przejętych od Polaków dokumentów dotyczących tras przesyłania broni do kraju, a także konspiracyjnych kółek w jednostkach rosyjskiej armii stacjonującej w Królestwie.

Może z tym wiązała się decyzja o wymianie załogi Modlina?

Tak czy nie – beztroska działaczy konspiracji zadziwia.

Zapytam za najwybitniejszym badaczem powstania styczniowego prof. Stefanem Kieniewiczem: Jak to się stało, że szczupłe środowisko złożone z luźnych grup inteligencji, zubożałej szlachty, uczącej się młodzieży, rzemieślników i robotników narzuciło swą decyzję [powstania] całemu narodowi? I dlaczego w tak niedogodnej chwili i przy tak nikłych szansach powodzenia?.

Napisałam całą książkę – osiemnaście rozdziałów i ponad pięćset stron, by także sobie odpowiedzieć na tak zadane pytanie…

A nie można odpowiedzieć krócej?

Mogę spróbować, ale będzie to pozbawione kolorytu epoki, ciekawych postaci… Uważam, że do wybuchu powstania doprowadziła spirala przemocy. Przekreśliła ona szanse drogi wskazywanej przez demokratyczne i niepodległościowe środowisko inteligencji warszawskiej z Edwardem Jurgensem na czele, które chciało nie tylko odzyskania niepodległości Rzeczypospolitej, lecz i głębokich przeobrażeń społecznych; uczynienia jej nowoczesnym, ważnym państwem w Europie Środkowo-Wschodniej.

Bez powstania?

Z dobrze przygotowaną i podjętą w sprzyjającej sytuacji międzynarodowej walką zbrojną. Przytoczę słowa Jurgensa: „Przywódcy nie mają prawa szafować ani krwią, ani życiem, ani zasobami materialnymi. Walka ostateczna musi być zwycięska i rozpoczynać jej nikt z gorącością zapału lub rozpaczy nie ma prawa”.

Stało się zupełnie inaczej – walkę podjęto i z „gorącością zapału”, i z rozpaczą…

I wówczas właśnie Jurgens pierwszy w obozie „białych” powiedział „Nie ma już wyboru, bądźmy przynajmniej razem”. Uznał, że „biali” powinni przystąpić do powstania. Wielopolski tego wykształconego, inteligenckiego polityka doceniał, więc gdy nie udało mu się go zjednać i Jurgens odmówił katedry w Szkole Głównej – pozostała Cytadela. Tam zmarł w sierpniu 1863 r., rok przed swoim rówieśnikiem Romualdem Trauguttem.

Nie poznał rozmiarów tragedii, jaką przyniosło powstanie, a sam też był postacią tragiczną. Ale wróćmy do „łańcucha przemocy”, który prowadził do powstania.

W 1861 roku decydujący wpływ na wydarzenia miała przemoc ze strony autokratycznej, rosyjskiej władzy i jej zbrojnego ramienia – wojska stacjonującego w Warszawie. W 1862 natomiast – w warunkach autonomii z margrabią Aleksandrem Wielopolskim jako naczelnikiem rządu cywilnego na czele – była to już przemoc polska.

Latem 1862 r. – przemoc radykałów obozu „czerwonych”, inicjatorów czterech zamachów na najważniejsze osoby w państwie (w tym dwóch na Wielopolskiego) destabilizowała sytuację, uniemożliwiała normalizację w warunkach „małej Polski”, powiązanej „na zawsze” z carską Rosją. Radykałowie dążyli do powstania w sojuszu z rewolucjonistami rosyjskimi. Ostatecznym celem miało być pokonanie caratu.

Odpowiedzią na zamachy i na rewolucyjne zagrożenie była także przemoc. Policyjny system rządów, liczne aresztowania, znów szubienice na stokach Cytadeli (na których zawiśli młodzi spiskowcy z warszawskiej Organizacji Narodowej, wykonawcy nieudanych zamachów), wreszcie branka do rosyjskiego wojska – skalpel „przecinający nabrzmiały wrzód” – to były środki zastosowane przez polski rząd cywilny Wielopolskiego. Idea powstania w odpowiedzi na brankę eksplodowała decyzją o jego wybuchu.

W tym łańcuchu przemocy aż gęsto od emocji i faktów.

Odsyłam do książki; każde uproszczenie jest kalekie.

Jednak w relacjach historycznych musimy sięgać po uproszczenia. Pytam więc o przemoc rosyjską roku 1861 i jej skutki dla polskiego ruchu niepodległościowego.

Pierwszy etap to wydarzenia 25 i 27 lutego. Pokojowa patriotyczna manifestacja zorganizowana w 30 rocznicę bitwy grochowskiej z inspiracji Jurgensa (przeciwstawiona planom powstańczym Mierosławskiego) została krwawo spacyfikowana i nastąpiły aresztowania. Wzburzenie tymi wypadkami i żądanie uwolnienia aresztowanych towarzyszyło manifestacji 27 lutego i wówczas padło od rosyjskich kul pięciu Polaków. Rewolucyjny nastrój Warszawy tak przestraszył namiestnika Gorczakowa, że poszedł na spore ustępstwa i to był początek „dni polskich” – oddolnego organizowania się społeczeństwa (Delegacja Miejska, organizacja „konstabli” pilnujących porządku), wielkiej społecznej aktywności, „rewolucji moralnej”, manifestacji strojem (żałoba narodowa, stroje polskie – czamary, rogatywki), manifestacji patriotyczno-religijnych, gdy śpiewano Ojczyznę, wolność racz nam wrócić, Panie…. Ale wszystko, co działo się w Warszawie, a za jej przykładem w innych miastach Królestwa i „odwiecznej Polski” – dla cara było czasem „swawoli”, której należało „energicznie” położyć kres. Finałem stała się krwawa konfrontacja – masakra na placu Zamkowym 8 kwietnia 1861 roku.

Warto przypomnieć, że ów polski ruch non violance 1861 roku umożliwił początek kariery politycznej margrabiemu Wielopolskiemu, który krok po kroku chciał zbudować autonomię Królestwa Polskiego. Jego kariera, oczywiście powiązana z systemem władzy zaborczej, nie mogła budzić zaufania w niepodległościowych środowiskach, tym bardziej, że Wielopolski potępiał powstanie listopadowe (w którym sam brał udział), a w polu zainteresowań politycznych miał tylko Królestwo Polskie.

Do tego w początkach kariery podjął decyzję o rozwiązaniu Towarzystwa Rolniczego, jedynej legalnej polskiej organizacji, której przewodził popularny hrabia Andrzej Zamoyski, patriota nie zapominający o całej dawnej Rzeczypospolitej. Skutkiem tej decyzji było wielkie wzburzenie, a obok niechęci pojawiła się nienawiść; w środowisku ziemiańskim nie wypadało już mówić i Wielopolskim inaczej jak „Ropucha” i „Dzik”. Fakt, że po masakrze kwietniowej pozostał u steru rządów, dobrze zapamiętało przede wszystkim plebejskie środowisko Warszawy, dla którego był po prostu zdrajcą. A w tym środowisku konspiracja niepodległościowa zaczęła się rozwijać właśnie po 8 kwietnia. Pomocne w tym były struktury rozwiązanej na żądanie cara organizacji „konstablów” – polskiej straży porządkowej czasu „dni polskich” (właśnie dziesiątki i setki).

Tak więc kwietniowa przemoc rosyjskiej władzy budowała przyszłe powstanie…

W każdym razie takie były skutki. Jesień 1861 roku pod tym względem była jeszcze bardziej owocna. Wprowadzenie stanu wojennego 14 października 1861 roku przyniosło zjednoczenie różnych kółek „czerwonych” pod jednolitym kierownictwem Komitetu Miejskiego, które zamiast organizować pokojowe manifestacje ze śpiewami patriotycznymi, zabrały się do przygotowania powstania. A sytuacja stała się tak drastyczna, że zdobywały szerokie poparcie….

Stan wojenny to dla nas nie nowość, ale pewnie każdy ma swoją odmienność…

W tym wypadku prawdziwym szokiem było wtargnięcie wojska do katedry nad ranem 16 października, by dokonać tam aresztowań.

Wyjaśnijmy, że tkwili tam od południa uczestnicy mszy w intencji Kościuszki, uważanego przez władze za „przestępcę politycznego”, i śpiewali zakazane pieśni. A potem kolejny szok, głośny w Europie: zamknięcie wszystkich kościołów.

Była to decyzja władz Kościoła katolickiego, z którą solidaryzowali się rabini, zamykając synagogi, i ewangelicy – zamykając swoje kościoły. Ten akt solidarności był kontynuacją postaw z czasu „dni polskich”. „Rewolucja mieszczańska”, polski niepodległościowy ruch non violance eksponowały sprawę równouprawnienia niezależnie od wyznania i narodowości i znajdowały wielkie poparcie środowisk żydowskich i ewangelickich.

Osobny ważny i ciekawy problem tamtej epoki. Ale wróćmy do stanu wojennego.

Przede wszystkim spowodował on „trzęsienie ziemi” na szczycie władzy. Na Zamku generał gubernator postrzelił się śmiertelnie w pojedynku amerykańskim z namiestnikiem, chory namiestnik wyjeżdżał po przyjętej dymisji… Car przysłał wówczas do Królestwa jako p,o. namiestnika osławionego stupajkę, generała Suchozanieta, który zapewniał, że rosyjskie panowanie nad Wisłą musi się ostać, choćby miało zginąć i dwadzieścia tysięcy Polaków. Wielopolski odmówił z nim współpracy i na wezwanie cara jechał do Petersburga prawie jako więzień stanu. W Warszawie trwały masowe aresztowania, wyroki sądów wojennych, wywózki na Sybir. A dotykały „ludzi umiarkowanych”: byłych członków Delegacji Miejskiej z czasów „polskich dni”, osób wybranych niedawno do Rady Miejskiej Warszawy, członków komitetu organizacyjnego pogrzebu arcybiskupa Fijałkowskiego (pogrzeb ten był wielką manifestacją patriotyczną, na której szczególnie podkreślano jedność Polski i Litwy), księży katolickich, rabinów, pastora ewangelickiego…

Spośród „czerwonych” aresztowano i zesłano na Sybir tylko Apolla Korzeniowskiego (ojca czteroletniego wówczas przyszłego sławnego pisarza Conrada). Miało to polityczne uzasadnienie: „Czerwoni nas nie obchodzą, z nimi dalibyśmy sobie prędko radę, ale ta kanalia umiarkowana przeszkadza nam najbardziej” (…) „Czerwoni porwą za broń, my ich zdusimy i na tym cała komedia się skończy. Ale te łotry białe, jeśli uda się im opanować rewolucję, gotowi nas wszystkich stąd wykurzyć” (za pamiętnikiem Zygmunta Felińskiego cytuję wypowiedzi wysokich stopniami wojskowych w Królestwie).

Zamiar „wykurzenia” Rosjan znad Wisły miał też przecież Wielopolski, który w Petersburgu zręczną akcją dyplomatyczną znacznie poszerzył autonomiczne reformy Królestwa…

Niepokoiło to rosyjską elitę władzy nad Wisłą, bo groziło utratą intratnych posad, ale nie mniej – „czerwonych”, którzy rośli w siłę w warunkach nasilonych represji, gdy już uważano niemal powszechnie, że powstanie to jedyne wyjście, a poparcie dla nich topniało w oczach, gdy przyszła zapowiedź reform, a aresztowani w początkach stanu wojennego opuszczali więzienia bądź wracali z krótkiego zesłania…

Gdyby społeczeństwo Królestwa Polskiego, zadowolone z poprawy sytuacji, poparło Wielopolskiego, bardzo zaszkodziłoby to planom szybkiego wybuchu powstania…

Nie dla wszystkich ta sytuacja zmieniała się na lepsze. Liczni byli i tacy, którym reformy autonomiczne nie przynosiły nic; zostawała beznadziejność, skrajna nieraz bieda, brak perspektyw. A nadzieja była w powstaniu, które przyniesie równość i niepodległość… Ta zakonspirowana „armia” z Organizacji Narodowej „czerwonych” gotowa była chwycić za broń, byle ją dostała. A margrabia był dla nich, pamiętających o zabitych na placu Zamkowym, tylko zdrajcą zaprzedanym moskiewskim rządom, stał na czele „rządu najezdniczego” – jak mogli dowiedzieć się z ich tajnej prasy czytanej na konspiracyjnych zebraniach „dziesiątek”.

Nie było więc trudno znaleźć chętnych, by go zabić, gdy powrócił do Warszawy jako naczelnik cywilnego rządu…

Od razu zgłosiło się dwóch odważnych dziewiętnastolatków z Organizacji Narodowej, nieświadomych jednak, że owego „patriotycznego czynu” nie zlecił Komitet Centralny Narodowy, bo tam nastąpiły zmiany i decydowali przeciwnicy terroryzmu, a nawet szybkiego powstania…

Struktura „podziemia” sprawiała, że nie wiadomo było, kto wydaje polecenie. A mogło być więcej zakonspirowanych ośrodków decyzyjnych.

I tak było. Wiadomo, że w drugiej połowie roku 1862 w Warszawie jedno centrum „czerwonych” należało do KCN i nawiązało bliższe stosunki z „Ziemlą i Wolą”, drugie od tego sojuszu się dystansowało i za swojego guru uważało generała Ludwika Mierosławskiego.

Wybuch powstania w odpowiedzi na brankę, a więc uzależnionego od jej terminu, zapowiadała „kartka o poborze”. Podejrzewano o inspirację wydania tego oświadczenia mierosławczyków.

To jest prawdopodobne, bo Mierosławski w swoich prognozach łączył perspektywę wybuchu powstania z branką, ale tradycyjnie przeprowadzaną na wsi… Może właśnie artykuł Mierosławskiego na ten temat stał się natchnieniem dla Zygmunta Wielopolskiego, syna margrabiego i prezydenta Warszawy, któremu przypisuje się – zaaprobowaną przez margrabiego – inicjatywę branki proskrypcyjnej w mieście? Odsunęłaby widmo powstania, które porusza wieś, co może się skończyć jak w Galicji w 1846 roku. A zarazem pozwalała usunąć „element rewolucyjny” z miast…

Wielopolscy liczyli chyba, że odpowiedzią na pobór może być powstanie.

Tak, a „kartka o poborze” to potwierdzała. Wybór najbardziej niekorzystnego dla podjęcia walki terminu poboru był w rękach Wielopolskiego. Uważał też, że taką zbrojna próbę oporu szybko można zgnieść przy pomocy wojska.

Ale własnego wojska nie miał, tym wojskiem dowodzili rosyjscy generałowie…

Nie wiem, czy pomyślał, że w pierwszym rzędzie będzie im zależeć na likwidacji autonomii nad Wisłą i „wykurzeniu” stąd Wielopolskiego, zanim on ich stąd „wykurzy”… A jaki był stosunek wielu Rosjan do autonomii, świadczył np. artykuł „Moskowskich Wiedomosti”, którego autor twierdził, że głównym wrogiem Rosji nad Wisłą jest „cywilna administracja Królestwa”. Niestety „czerwoni” jako wrogowie Wielopolskiego mieli mocne i wpływowe towarzystwo…

Wiedzieli o tym?

Uważali za potwarz przypominanie im o tym i nic nie wskazuje na to, że były próby agenturalne… „Czerwoni” byli rewolucjonistami. A ci pozorni „sojusznicy” zwalczali dążenia rewolucyjne…

W grudniu 1862 roku wydawało się, że wszyscy w KCN są przeciwnikami rozpoczęcia powstania zimą. Uważali, że najwcześniej może ono wybuchnąć wiosną 1863 roku, a „popisowych” trzeba ukryć, by obronić przed poborem… Tak relacjonował rozmowy z przedstawicielami Komitetu w Warszawie Zygmunt Miłkowski (T.T. Jeż), który miał kierować powstaniem na Rusi.

„Zima wasza – wiosna nasza” – ale instynkt prawdziwych rewolucjonistów, takich jak Jarosław Dąbrowski, mówił wyraźnie, że na wiosnę wszystko może rozejść się po kościach. I raptem zjawia się w Warszawie Stefan Bobrowski (szwagier Apolla Korzeniowskiego). Jest przyjacielem Zygmunta Padlewskiego, członka KCN i naczelnika Organizacji Narodowej w Warszawie. Padlewski wprowadza go na zebranie KCN 3 stycznia i choć niedawno sam tłumaczył, że bez broni powstanie jest niemożliwe, po logicznej, zdecydowanej przemowie Bobrowskiego, która ma przekonać zebranych, że powstanie powinno być wiązane z branką – głosuje za spodziewanym terminem styczniowym!

Można podejrzewać, że Bobrowski i Padlewski znali plan Dąbrowskiego i wierzyli, że będzie broń dla powstania z arsenałów Modlina…

Takiej sugestii nie ma w mojej książce, ale teraz myślę, że to prawdopodobne! Dlatego na zebraniu 3 stycznia 1863 r. zadecydowano w Komitecie Centralnym Narodowym „czerwonych” o łączeniu wybuchu powstania z branką, a wkrótce postanowiono wyprowadzić przed branką znaczną część młodzieży z Organizacji Miejskiej „czerwonych” do Kampinosu. Ale gdy branka stała się faktem, gdy termin wybuchu powstania był już wyznaczony na noc z 22 na 23 stycznia, stało się jasne dla Padlewskiego, który na tym budował swój wojskowy plan, że broni z arsenałów Modlina dla młodzieży uzbrojonej w drągi nie będzie. Nie można się dziwić, że przeżył załamanie.

Jednak ta noc styczniowa 1863 roku stała się jedną z najważniejszych w naszej historii, a powstanie styczniowe – istotnym krokiem do odzyskania przez Polskę niepodległości! Zaczęliśmy rozmowę od znaków Orła, Pogoni i św. Michała na pieczęci Rządu Narodowego 1863. Przypomnijmy też słowa z tej pieczęci wciąż dla nas ważne: wolność, równość, niepodległość!

Książkę Barbary Petrozolin-Skowrońskiej „Przed nocą styczniową” opublikowało wydawnictwo Zysk i S-ka w 2013 roku.

Wywiad z Barbarą Petrozolin-Skowrońską, autorką książki „Przed nocą styczniową” znajduje się na s. 5 i 7 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad z Barbarą Petrozolin-Skowrońską, autorką książki „Przed nocą styczniową” na s. 5 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego