Polska już kilkakrotnie wchodziła do Europy i z niej wychodziła… / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 69/2020

Nie ma uczuciowszego i idealniejszego narodu jak my Niemcy i pod naszą opieką zbytecznem jest wszelkie prawo międzynarodowe, gdyż z własnego instynktu i sami z siebie każdemu jego prawo przydzielamy.

Jan Martini

Polskie wejścia do Europy

Gdy 1 maja 2004 roku wchodziliśmy do Europy przy dźwiękach Ody do radości i fajerwerkach, mało kto sobie zdawał sprawę, że Polska w swoich długich dziejach już kilkakrotnie wchodziła do Europy (i kilkakrotnie z niej wychodziła…).

Pierwszym „wejściem do Europy” był niewątpliwie chrzest Polski w roku 996. Nie zachowały się relacje, jak ludność kraju przyjęła wydarzenie, ale pogański bunt Masława (1038 r.) wskazywałby, że i wtedy nie brakowało zwolenników „polexitu”.

Natomiast reakcje ludności na „wejście do Europy” Poznania w wyniku ustaleń kongresu wiedeńskiego są dobrze udokumentowane:

24 maja 1815 roku generał pruski Thumen przekroczył granice Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Wejście wojsk pruskich poprzedził manifest Fryderyka Wilhelma III zapewniający o równouprawnieniu politycznym Niemiec i nowo przyłączonej prowincji i potwierdzający odpowiedni paragraf umowy wiedeńskiej. Społeczeństwo wielkopolskie przejawiło szczerość i wiarę w zapewnienia pruskie. Obiecywano sobie dużo po deklaracjach rządu berlińskiego dotyczących autonomii i zachowania narodowości polskiej, liczono na „pruski porządek“ w dziedzinie stosunków ekonomicznych i na polu oświaty.

8 czerwca, wśród bicia z dział i odgłosów dzwonów, po uroczystym nabożeństwie w kościele farnym, odbyła się ceremonia zdejmowania orłów polskich z gmachów publicznych. Po zdjęciu herbu polskiego z gmachu prefektury naczelny prezes wraz z generałem – komendantem miasta wręczyli go wojewodom: Działyńskiemu i Wybickiemu. Po oddaniu honorów wojskowych wojewodowie zanieśli go do mieszkania naczelnego prezesa, po czym zawieszono nowy herb: czarnego orła, na którego popiersiu widniał mniejszy – biały.

W kilkanaście dni później zgotowano entuzjastyczne wręcz przyjęcie nowo mianowanemu namiestnikowi, Antoniemu Radziwiłłowi. Już u wrót miejskich Poznania wyprzężono konie z książęcej karety i wśród powitalnych okrzyków tłumu zaciągnięto do pałacu namiestnikowskiego. Specjalny komitet dam polskich witał równie entuzjastycznie księżnę Ludwikę, która miała niejako gwarantować prowincji stałą i życzliwą opiekę domu królewskiego (D. Ciepieńko, Klaudyna z Działyńskich Potocka).

Namiestnik nowej pruskiej prowincji Antoni Radziwiłł – wychowany na dworze berlińskim, towarzysz księcia Pepiego, „wżeniony” w rodzinę cesarską – był także dobrym wiolonczelistą, dla którego Chopin napisał sonatę (muzykowali razem w dworze namiestnika w Antoninie k. Ostrowa). Czy można było przewidzieć, że kiedyś pojawi się Bismarck, rugi pruskie, wóz Drzymały i brutalna germanizacja? Mimo wszystko Prusy były państwem praworządnym, dlatego możliwa była „najdłuższa wojna nowożytnej Europy” (wygrana przez Polaków), mogło się pojawić polskie mieszczaństwo, a nawet zdołano wybudować w centrum Poznania Teatr Polski z napisem „Naród sobie” na fasadzie.

Prezydent Putin, przemawiając w roku 2009 na Westerplatte, taktownie zauważył, że najlepsze lata Europy przypadają na czas ścisłego współdziałania Niemiec i Rosji.

Rzeczywiście – na koszt Polaków Europa miała swoje 100 lat „pięknej epoki”, ale ta największa zbrodnia nowożytnej historii, jakim było unicestwienie Rzeczpospolitej, w XX wieku przyniosła kataklizm dwóch wojen światowych na kontynencie. Jeszcze gorsze perspektywy niż rozbiory Europa szykowała nam po spodziewanym zwycięstwie państw centralnych w Wielkiej Wojnie i powstaniu Mitteleuropy pod niemieckim protektoratem. Niemiecki plan podczas I wojny światowej przewidywał znaczną aneksję terytorium Polski i wypędzenie z tych terytoriów Polaków i Żydów, zastępowanych stopniowo kolonistami niemieckimi. W perspektywie sama Polska też miała być germanizowana, m.in. poprzez zmniejszenie populacji polskiej na skutek klęsk głodu.

Na pytanie uczestników konferencji pokojowej w Hadze „czy pożądaną i możliwą jest po wojnie dalsza praca haskiej konferencji pokojowej?”, profesor prawa międzynarodowego w Monachium baron von Stengel odpowiedział:

Nie. Byłaby ona zresztą zupełnie zbyteczną, bo ostateczne decydujące zwycięstwo przypadnie bez wszelkiego wątpienia i musi przypaść nam, Niemcom. A wówczas będziemy temsamym w możliwości trzymać wszystkich pokojowi niechętnych w szachu i darzyć nie tylko nas samych, ale całą cywilizowaną ludzkość trwałym i jedynie prawdziwym pokojem. Cały obecny przebieg wojny dowodzi przecież, że z pomiędzy wszystkich narodów nas Niemców wybrała Opatrzność, abyśmy stanęli na czele wszystkich narodów kulturalnych i prowadzili ich pod naszą opieką do pewnego pokoju, gdyż dana nam jest nie tylko potrzebna ku temu moc i potęga, ale i najwyższa potencja wszelkich darów duchowych i tworzymy koronę kultury wszechstworzenia. Dlatego też naszym stało się udziałem, co dotąd żadnemu nie udało się narodowi, a mianowicie świat cały obdarzyć pokojem. Wynika stąd, że niepotrzebnemi są wszelkie dalsze prace około utrzymania pokoju, bo my Niemcy przejmiemy wówczas razem z panowaniem nad niespokojnymi sąsiadami także urząd i zadanie wszelakiej pokojowej policji i z własnej mocy potrafimy zgnieść w zarodku wszelką niechęć pokoju. Poddanie się naszemu pod każdym względem wyższemu kierownictwu jest zatem jedynym i najpewniejszym środkiem zapewnienia sobie korzystnej egzystencji dla każdego narodu, mianowicie też dla narodów neutralnych, które zrobiły by najlepiej, gdyby przyłączyły się do nas dobrowolnie i nam się powierzyły. Nie ma uczuciowszego i idealniejszego narodu jak my Niemcy i dlatego pod naszą opieką zbytecznem jest wszelkie prawo międzynarodowe, gdyż z własnego instynktu i sami z siebie każdemu jego prawo przydzielamy („Gazeta Lwowska” 1917).

Jednak sprawy się potoczyły inaczej, nie musieliśmy się „poddać pod każdym względem wyższemu kierownictwu” i otrzymaliśmy cudowny dar niebios – pełną niepodległość. Niestety – jako „niespokojni sąsiedzi” Europejczyków niedługo cieszyliśmy się wolnością. We wrześniu 1939 roku Europa brutalnie przyszła do nas, oferując jednakże pewne możliwości. O tych możliwościach pisał „Nowy Głos Lubelski” w numerze z dnia 16 marca 1943 roku. Zamieszczono tam relację z podniosłej uroczystości, która odbyła się na dworcu w Krakowie z okazji odjazdu pociągu z 500 robotnikami udającymi się na roboty do Niemiec. Wśród nich był milionowy „gastarbaiter”, którym okazał się „19-letni syn pewnego włościanina spod Makowa”. Milionowemu robotnikowi gubernator dr Frank wręczył honorowy dyplom i złoty zegarek.

Każdy Polak czy też Ukrainiec, który zdecydował się na wyjazd do Rzeszy, może się przekonać, że decyzja ta była dla niego bardzo korzystna. Warunki mieszkaniowe są dobre, obowiązuje czystość i punktualność. Każdy robotnik otrzymuje normalne zaprowiantowanie, tak jak robotnicy niemieccy – pisze „Nowy Głos Lubelski”. Gazeta wskazała też na korzyści z pracy za granicą – Polacy dostali okazję nauczenia się „fachu i pilności“.

Aby ułatwić wzajemne zrozumienie między mieszkańcami Europy, przewidziano też użyteczne „rozmówki niemiecko-polskie” pt. „Jak rozmawiać z polskim parobkiem”. Zawarte są w nich najpotrzebniejsze w codziennej komunikacji zwroty w rodzaju: „Geib fleig!” – Bądźcie pilni! (Bondschtsche pilnij!) „Macht das orbentlich” – Zróbcie to porządnie (Srobtsche to poschondnje) „Du Faulenger!” – Ty leniwcze! (Ty leniwtsche!)

Żegnając milionowego robotnika z „dorzecza Wisły”, udającego się na roboty do Niemiec, gubernator Frank zwrócił się do wyjeżdżających w „serdecznych słowach”:

Cieszę się, że wypada mi pożegnać dzisiaj milionowego robotnika udającego się w podróż do Rzeszy. Rzesza Niemiecka przyjmie u siebie synów i córki Generalnej Guberni i chętnie skorzysta z ich pracy. Ludności tego kraju przesyłam słowa podzięki i uznania za jej udział i współpracę w tym wielkim dziele. Każdy wyjeżdżający powinien przynieść zaszczyt swemu krajowi i swemu narodowi, albowiem od tego dużo zależy przyszły los grup narodowościowych reprezentowanych na terenie Gen. Gub. Wiedzcie, że każdy na swój sposób walczy w interesie nowej, powstającej dopiero Europy, której obywatele pójdą drogą śmiałego i zdrowego rozwoju. Wiem, że przeważająca część ludności zrozumiała potrzebę chwili i chętnie pracą swą przyczynia się do zwycięstwa Europy. Zwycięstwo to da mocne podstawy do zbudowania po ukończeniu wojny na kontynencie europejskim nowego i sprawiedliwego porządku. Życzę Wam dobrej podróży.

„Zjednoczenie” z Europą 1939 roku było dla nas najgroźniejsze – nigdy w historii nie byliśmy tak blisko możliwości fizycznej likwidacji naszego narodu.

O tę tragiczną sytuację często oskarża się personalnie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, którego „błędna” („lekkomyślna, nieprzemyślana, zbrodnicza”) polityka rzekomo doprowadziła do kataklizmu, jakim była dla Polski II wojna światowa. Dzisiejsi błyskotliwi analitycy twierdzą, że powinniśmy byli „iść z Hitlerem na Moskwę” lub ze „Stalinem na Berlin”, albo „oddać Gdańsk i korytarz, nie wchodzić do wojny na początku” itp. Ale niewątpliwym osiągnięciem min. Becka było umiędzynarodowienie konfliktu i sprowokowanie wojny, bo można sobie wyobrazić sytuację, że Niemcy i Rosja dokonują rozbioru Polski i zaczynają mordować ludność, nie przejmując się gromkimi słowami potępienia ze strony światowej opinii publicznej. Imponujące efekty wspólnych niemiecko-rosyjskich działań w celu „eliminacji” polskich elit można było zaobserwować do 22 czerwca 1941. Czy przetrwalibyśmy jako naród, gdyby wspólnie „popracowali” jeszcze 3 czy 4 lata dłużej?

Niemieckie plany wobec Polski były znane – zakładano, że tylko 15% Polaków nadaje się do „recyklingu” – czyli germanizacji.

Ludność tego obszaru składa się z Polaków i Żydów, a oprócz tego licznych polsko-żydowskich warstw mieszanych. Pod względem rasowym ludność należy określić jako częściowo istotnie rodzajowo obcą, a w każdym razie nienadającą się do zasymilowania. (…) Z punktu widzenia polityki rasowej istnieje plan, ażeby zarówno Polaków, jak i Żydów utrzymać w jednakowy sposób na niskim poziomie życiowym i pozbawić ich wszelkich praw zarówno pod względem politycznym, jak narodowym. Natomiast Żydzi otrzymaliby nieco więcej wolności, przede wszystkim w zakresie kulturalnym i gospodarczym, tak że niektóre decyzje w sprawie zarządzeń administracyjnych i gospodarczych następowałyby przy współudziale żydowskiej ludności. (…) Wszystkie środki, które służą ograniczeniom rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. Spędzenie płodu musi być na pozostałym obszarze Polski niekaralne. Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane. Homoseksualizm należy uznać za niekaralny (Ochrona rasy jako podstawa biologicznej polityki ludnościowej, Berlin, 2. 10. 1940).

Widać, że polscy geje mieli więcej szczęścia niż ich niemieccy koledzy, którzy zostali po prostu wymordowani, a Żydzi, z pewną autonomią w gettach, przez pierwsze 2 lata wojny mieli więcej praw niż Polacy. Byli także – na mocy porozumień między ZSRR a Rzeszą Niemiecką – jedyną grupą narodowościową, która miała prawo do dowolnego przekraczania linii granicznej i wyboru osiedlenia się w jednej lub drugiej strefie okupacyjnej (w sowieckiej strefie byli grupą uprzywilejowaną).

Z jakichś bliżej nieznanych powodów hitlerowcy po ataku na ZSRR zmienili priorytet – najpierw postanowili „oczyścić” z Żydów Europę, a potem zająć się „rozwiązaniem kwestii polskiej”. Być może powód był czysto praktyczny – Polaków było znacznie więcej.

Nasuwa się pytanie, czy holokaust Żydów uratował nas od zagłady? Innym pytaniem jest, czy naszym kosztem ocalono zachodnią cywilizację? Może romantycy mieli rację, uważając Polskę za Mesjasza narodów?

Często mówi się o zdradzie Zachodu, który wydał nas na żer Stalinowi, ale mało kto sobie zdaje sprawę, że stanowiliśmy jedyną „walutę” za utrzymanie sojuszu Sowietów z aliantami. Podczas tzw. Wielkiej Wojny Ojczyźnianej kilkakrotnie prowadzone były rozmowy pokojowe sowiecko-niemieckie, gdzie rozważany był wspólny atak na Anglię i Stany Zjednoczone. Amerykanie nie mieli wtedy broni atomowej, więc współdziałanie dwóch największych potęg (plus Japonia) rzeczywiście mogło doprowadzić do upadku zachodnich demokracji. Kością niezgody była Polska (dokładnie tak, jak podczas kongresu wiedeńskiego w 1815 roku!) – Rosjanie żądali „sprawiedliwej granicy” na Wiśle, Niemcy chcieli „przestrzeni życiowej” aż po Dniepr. Rokowania rosyjsko-niemieckie ustały dopiero po konferencji w Teheranie, gdy Stalin otrzymał od aliantów zachodnich swą „największą zdobycz” (jak mawiał) – Polszę.

Instalując w Polsce tzw. Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, Stalin chciał postawić na jego czele etnicznego Polaka o nazwisku kończącym się na „ski” i nie będącego komunistą (ci w Polsce kojarzyli się jednoznacznie z agenturą). Takiego nie udało się znaleźć. Ale znaleziono socjalistę o nazwisku Edward Osóbka, któremu dodano nazwisko panieńskie matki i powstał Osóbka-Morawski, który w przemówieniu tak mówił o Stalinie:

Nie ma słów, którymi można by wyrazić ogrom szczęścia, jakie przepełnia serce każdego z nas, nie ma słów, którymi można by wyrazić w całej pełni podziękowanie i hołd naszej wyzwolicielce, bohaterskiej Armii Czerwonej, i jej genialnemu wodzowi, Marszałkowi Stalinowi.

Osóbka może trochę przesadził, ale nie sposób odmówić Stalinowi pewnych zasług. Wprawdzie nadał „prawa człowieka” polskim kobietom, które otrzymały „prawo wyboru” do dokonania aborcji, ale wywalczył przyłączenie do swojego polskiego protektoratu Wrocławia i Szczecina (alianci zachodni chcieli dać jako rekompensatę za utracone ziemie tylko Gdańsk i Górny Śląsk). Wysiedlił 160 tys. Ukraińców i Białorusinów z terenu obecnych granic – jednak zezwolił na przyjazd 650 tys. Polaków z ziem zabranych. W ten sposób Polska stała się (ku utrapieniu kosmopolitów) najbardziej jednolitym etnicznie krajem Europy.

Europa interesowała się Polską nawet w czasach, gdy byliśmy częścią „ruskiego mira”. W roku 1972 grupa ekspertów zatroskanych o losy świata, znanych jako Klub Rzymski, orzekła, że obszar między Odrą a Bugiem jest za gęsto zaludniony. Zdaniem naukowców, aby „uzyskać równowagę”, powinno tu mieszkać 15 mln ludzi, którą to wielkość postulowano osiągnąć w roku 2040. Polskim ekspertem w Klubie Rzymskim był mentor i protektor red. Michnika, Adam Schaff – pryncypialny komunista (naczelny ideolog PZPR), później demokrata-wolnościowiec, a w końcu biznesmen.

Jak widać, stałą troską wielu środowisk (nie tylko sąsiadów) jest zbyt duża populacja Polaków. Wywózki na roboty do Niemiec w czasie okupacji miały także na celu „ograniczenie plenności” ludności polskiej. Innymi działaniami było dążenie do jak najpóźniejszego zawierania małżeństw i zniechęcające do posiadania dzieci upośledzenie ekonomiczne. Dziś problemy ekonomiczne nie powinny mieć wpływu na decyzje rodzicielskie Polaków, ale dramatyczna sytuacja demograficzna wciąż trwa.

Czy na polską demografię miała wpływ „misja cywilizacyjna” „Gazety Wyborczej” od 30 lat promującej „postępowość” wśród Polaków? Gazeta promowała ludzi „rozumnych” (któż nie chce być rozumnym?), a rozumni, w przeciwieństwie do „dzieciorobów”, mają najwyżej jedno dziecko lub są „singlami w wielkim mieście”.

Pamiętamy, jak na demonstracji KOD-u prominentny redaktor tej gazety, Seweryn Blumsztajn, niósł transparent z napisem „Pier…lę, nie rodzę”, choć zapaść demograficzna kraju z pewnością była mu znana. Najwcześniej na „Gazecie Wyborczej” poznał się mój 2-letni bratanek, mówiąc „gazać be”. Mnie zajęło wiele lat, aby dojść do tego samego wniosku.

Od lat 80 ub. wieku z Polski wyjechało ok. 4 mln ludzi. Większość z nich już nie wróci, a ich dzieci (kilkaset tysięcy!) staną się Anglikami, Niemcami czy Kanadyjczykami. Tych ludzi brakuje. Aby gospodarka mogła się rozwijać, potrzebni są imigranci z Ukrainy, Wietnamu, Indii, i w ten sposób powstaje w Polsce „bioróżnorodność” ulubiona przez braci kosmopolitów.

Nasze ostatnie „wejście do Europy” różni się zasadniczo od tych nieco wcześniejszych, choćby dlatego, że sami podjęliśmy tę decyzję (poprzednio nikt się nas nie pytał). Przede wszystkim integracja stwarza nam wiele możliwości i jest po prostu korzystna. Dlatego musimy znosić cierpliwie wszelkie uciążliwości i narzucane nam „wartości europejskie”, które otrzymaliśmy w „pakiecie”. Trzeba przywyknąć, że przez miasta przetaczają się hałaśliwe korowody facetów w stringach, że kornik zżera nam puszczę, a agresywni „wykluczeni” nachalnie promują niestandardowe zachowania seksualne czy nienormatywne role społeczne. Choć oczywiście musimy być świadomi zagrożeń i czujnie monitorować sytuację.

Wielkim eurosceptykiem był brytyjski sowietolog Christopher Story. Uważał on, że w projekt Unii Europejskiej, wyraźnie nawiązujący do pomysłu Lenina powołania superpaństwa – Forum Światowego, były wmieszane sowieckie służby. Story był przekonany, że rozwinięciem projektu będzie stopniowa likwidacja państw narodowych i budowa „wspólnego europejskiego domu od Lizbony po Władywostok”.

Unia Europejska powołała socjalistyczny, scentralizowany rząd, przenosząc na całkiem nowy poziom unifikację bliską totalitaryzmowi, umożliwiając kontrolowanie całego kontynentu i niszcząc narodową suwerenność poszczególnych krajów. Główną częścią strategii jest budowanie wolno, lecz systematycznie regionalnego rządu nad całą Europą. Rząd ten, o dyktatorskim charakterze, jest montowany w oparciu o obecnie istniejące socjaldemokratyczne biurokracje w formie Unii Europejskiej. Bo czym jest Unia Europejska? To jest polityczny kolektyw, a w kolektywie decyzje podejmowane są wspólnie, żaden naród nie może decydować o sobie indywidualnie. Poza tym wiemy, że Rosjanie mają metody, by kolektyw podejmował »słuszne« decyzje – pisał Ch. Story.

Czy dlatego do Unii, którą uważaliśmy za najwyższą formę zachodniej demokracji, wprowadzali nas doświadczeni komuniści – Kwaśniewski i Miller?

Podczas 8-letnich rządów premiera Tuska realizowano plan bliski temu, jaki prowadzili hitlerowcy w Generalnej Guberni – wygaszanie gospodarki, zwijanie państwa i zmniejszanie populacji. Działania te spotkały się z najwyższym uznaniem „czynników europejskich” – Tusk dostał na piśmie patent prawdziwego Europejczyka, a może nawet dyplom honorowy i złoty zegarek.

Po zmianie ekipy rządzącej, gdy ton zaczął nadawać polityk, który „dba tylko o Polskę”, zaczęliśmy się zachowywać niekulturalnie i rozpychać na salonach łokciami, co musiało spowodować reakcję – z ulubieńca światowych elit staliśmy się „czarnym ludem” Europy. Jednak mimo pohukiwań nie grozi nam usunięcie z UE, bo to się „Europie” po prostu nie opłaca. Z raportu organizacji Global Financial Integrity (GFI) za lata 2004–2013 wynika, że Polska była liderem w UE, jeśli chodzi o drenaż środków finansowych przez zagraniczne podmioty. W latach 2004–2015 zagraniczne koncerny, rządy czy instytucje unijne wytransferowały poza granice naszego kraju równowartość ponad 622 miliardów zł! Ale mamy powody do optymizmu – dawniej nas mordowali, teraz najwyżej obrabują – postęp jest.

Niemcy może nie są „koroną wszechstworzenia” (jak uważał baron Stengel), ale są najliczniejszym narodem Europy o wielkim, niekwestionowanym dorobku cywilizacyjnym. Nade wszystko są narodem praktycznym, działającym racjonalnie. Dlatego musimy się starać, aby tym razem nasi potężni europejscy sąsiedzi, biorąc w swoje ręce los kontynentu (do czego zachęcał ich min. Sikorski), potraktowali z szacunkiem i po partnersku mniejsze narody. My zaś swoimi politycznymi wyborami możemy przybliżyć im taką decyzję.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Polskie wejścia do Europy” znajduje się na s. 6 i 7 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Polskie wejścia do Europy” na s. 6 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego