Trener polskich piłkarzy Paulo Sousa wybitnym fachowcem jest… ale nie do końca / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

A może – nie od początku, bo chodzi w końcu o dobór bramkarza. Bramka to początek, gdy wygrywamy, i koniec, gdy przegrywamy. Zatem jeszcze raz, zacznijmy jak należy ten felieton. Zachwyciłem się nowym trenerem polskich piłkarzy już w trakcie nieudanych Mistrzostw Europy. Oddałem ten zachwyt w felietonie: Nareszcie polska drużyna zaczęła grać w piłkę nożną. Trochę nie mieliśmy szczęścia w kwestii terminarza. Gdybyśmy ze Słowacją zagrali ostatni mecz, a nie pierwszy, pewnie wyszlibyśmy […]

A może – nie od początku, bo chodzi w końcu o dobór bramkarza. Bramka to początek, gdy wygrywamy, i koniec, gdy przegrywamy. Zatem jeszcze raz, zacznijmy jak należy ten felieton.

Zachwyciłem się nowym trenerem polskich piłkarzy już w trakcie nieudanych Mistrzostw Europy. Oddałem ten zachwyt w felietonie: Nareszcie polska drużyna zaczęła grać w piłkę nożną. Trochę nie mieliśmy szczęścia w kwestii terminarza. Gdybyśmy ze Słowacją zagrali ostatni mecz, a nie pierwszy, pewnie wyszlibyśmy z grupy. Z meczu na mecz, pod wodzą Sousy, mogliśmy obserwować odbudowę ducha walki i chęci zwyciężania u naszych piłkarzy. Chęć walki i zwycięstwa w miejsce wielkiej trwogi i chęci uniknięcia totalnej kompromitacji, jak grała nasza drużyna za poprzednich trenerów bez… wiecie bez czego.

W ostatnim remisowym meczu z Anglią polska drużyna pokazała klasę. Chociaż na każdej pozycji mieliśmy słabszego piłkarza – z wyłączeniem Lewandowskiego – zagraliśmy bardzo dobry mecz.

Żaden z piłkarzy nie chował się za przeciwnikiem, żeby kolega go przypadkiem nie dostrzegł. I żeby przypadkiem nie było na niego. Wręcz przeciwnie, wreszcie zagraliśmy tak, jak powinna grać drużyna. Wychodząc na wolne pozycje i asekurując się wzajemnie.

Zagraliśmy też bardzo dobrze taktycznie, uniemożliwiając Anglikom prowadzenie ich gry. Do czasu dojścia do piłki Harry’ego Kane’a. Odrobina wolnego miejsca 30 metrów od linii bramkowej. To wystarczyło, by huknął w kierunku polskiej bramki. W kierunku nieszczęsnego Szczęsnego. Anglicy musieli dobrze odrobić lekcję. Wiedząc, co Szczęsny wyrabia prawie w każdym meczu, aż żal byłoby nie spróbować. I udało się, na nasze nieszczęście, Anglikowi trafić w światło bramki. A Szczęsny, no cóż, widzieliśmy. Nic go nie usprawiedliwia. Jeden Jan Bednarek nie mógł mu ograniczyć widzenia. Z 30 metrów klasowy bramkarz nie wpuszcza piłki do własnej siatki. Łapie ją lub wybija. Tym bardziej, że nie zmierzała w górny róg.

I jeżeli były bramkarz reprezentacji, Hubert Kostka, broni Szczęsnego tym, ze nie widział piłki i zabrakło mu nóg, to uwierzcie mi, żartuje. Główne zadanie bramkarza to obserwowanie piłki.

Tego co się z nią dzieje. To w odniesieniu do piłki bramkarz przesuwa się w polu bramkowym. Grałem kiedyś amatorsko na pozycji bramkarza, to wiem. Strzał Harry’ego Kane’a był tak sygnalizowany, że nie sposób było go przeoczyć. A Szczęsny przeoczył.

Stąd wynika moje poprzednie (z ME) i obecne zastrzeżenie w stosunku do Sousy. Nie będziemy wygrywać z silnymi drużynami, jeżeli polski bramkarz będzie w każdym meczu puszczał takie szmaty. Nie jestem też w stanie zrozumieć, dlaczego nie można zastąpić Wojtka Szczęsnego. Na przykład Drągowskim. Przecież każdego zawodnika z pola można, co Paulo Sousa demonstruje niemal w każdym meczu. I osiąga cel, budowę coraz lepszej drużyny. Tylko Szczęsny jest nietykalny, pomimo kolejnej i kolejnej wpadki. To, że jest najlepszy na treningu wszyscy wiemy.

Możliwe, że jest najlepszym treningowym bramkarzem świata. Jednak gdy przed kolejnym meczem widzę jego niepewne, uciekające spojrzenie, to wiem, że polska reprezentacja będzie miała kolejny raz problem.

Cóż pozostaje? Konstatacja, że nie wiadomo, o co chodzi. W ten sposób doszliśmy do klasyki myśli społecznej, która głosi nieprzejednanie od lat, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Jako felietonista nie będę dociekał. Ale może jakiś wybitny sportowy dziennikarz śledczy wziąłby sprawę Szczęsnego na tapetę. Jakie pieniądze, dlaczego, za co? A może w kontrakcie Paula Sousy jest wpisany podpunkt 14., paragraf 22. Na pozycji bramkarza reprezentacji Polski może grać każdy zawodnik powołany przez Paula Sousę, pod warunkiem, że nazywa się Wojciech Szczęsny.

Jeżeli to moje przypuszczenie się potwierdzi, to zwracam honor i więcej naszego wybitnego trenera czepiał się nie będę 😊

Jan Azja Kowalski

PS 1. W życiu nie widziałem, żeby ktoś tak arogancko i w poczuciu wyższości klęczał jak Anglicy.

PS 2. Szczęsnemu natychmiast potrzebny jest psycholog, który odbuduje jego pewność siebie, a nie chór usłużnych piarowców.

Najważniejsze, czego jest gotów bronić Zachód, to ideologia LGBT / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 85/2021

Na tle europejskiej polityki nasza drużyna wypadła znakomicie. Sousa powiedział piłkarzom: grajcie do przodu i strzelajcie gole! A liderzy zgromadzeni na G7 nawet nie chcą wyjść z szatni.

Krzysztof Skowroński

Polska przegrała. Na szczęście tylko w piłkę nożną. Od razu po ostatnim gwizdku sędziego we wszystkich mediach odezwał się jednorodny chór złorzeczących na portugalskiego trenera polskiej kadry. Wszyscy przecież doskonale wiedzieli, że zanim nastąpił Sousa, nasza wyśmienita reprezentacja ocierała się o tytuł mistrza świata. Tymczasem zły Portugalczyk ją zniszczył. To nic, że Polacy od czasu do czasu potrafili przeprowadzać składne akcje, a wynik meczu ze Szwedami ważył się do ostatniej chwili.

Nie wiem, dlaczego tak łatwo malujemy obrazy tylko czarnymi kredkami, nie potrafiąc dostrzec pozytywów sytuacji. To oczywiście nie dotyczy jedynie piłki nożnej.

Czasami wydaje się, że mamy nadmierne upodobanie w niedostrzeganiu tego, co dobre. A jeśli udałoby się nam z lotu ptaka, na przykład orła, spojrzeć na Polskę, może dostrzeglibyśmy, że żyjemy w kraju, który jako jeden z nielicznych w Europie rozwija się.

Nie jesteśmy zamknięci w klatkach jak kurczaki i ciągle mamy rozmaite możliwości wyboru. Moja córka wróciła z wycieczki do Lizbony zachwycona urokami miasta, ale stwierdziła, że  jest to miasto biedne. Myślę, że nikomu z nas 30 lat temu takie zdanie nie przyszłoby do głowy.

Ale już wystarczy; nadmierny optymizm może być szkodliwy. Polska przegrała i odpadła z Euro. I tak też się może zdarzyć w politycznych i geopolitycznych rozgrywkach. Po tych wszystkich szczytach, które z zapartym tchem obserwowaliśmy w połowie czerwca, po przechadzkach prezydenta Joego Bidena po plażach Kornwalii, po wizytach w genewskich pałacach i po jego spotkaniu z prezydentem Putinem wiemy, że świat zachodniej demokracji jest w coraz większym kryzysie. Nie tylko nie ma politycznego lidera, ale najważniejsze, czego jest gotów bronić, to ideologia LGBT.

Zachód ma dwa cele: ochronić klimat, wprowadzić „równościowe rozwiązania” i poprawność polityczną. W tym samym czasie chińskie myśliwce i bombowce latają tuż przy granicy z Tajwanem, a Rosjanie, wprawdzie tylko ostrzegawczo, strzelają do brytyjskich statków. W Polsce zaś ktoś zabawia się mailami polskich ministrów.

Nie wiem, czy w jasny sposób wyraziłem swoją obronę portugalskiego trenera reprezentacji Polski, ale chciałem powiedzieć, że na tle europejskiej polityki nasza drużyna wypadła znakomicie. Sousa powiedział piłkarzom: grajcie do przodu i strzelajcie gole! A wygląda na to, że liderzy zgromadzeni na G7 nawet nie chcą wyjść z szatni.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nareszcie polska drużyna zaczęła grać w piłkę nożną! – o ME słów parę / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Pozostaję optymistą co do przyszłości naszej drużyny narodowej. Zaczęliśmy znowu walczyć. Jak poprawimy jakość wyszkolenia technicznego naszych piłkarzy, to możemy osiągnąć poziom Orłów Górskiego.

Zanim o piłce, muszę się publicznie pokajać. Chcę przeprosić wszystkich mieszkańców Limanowej i tam urodzonych obywateli naszego pięknego kraju. Wbrew temu, co napisałem w poprzednim felietonie, Limanowa nie jest „małą górską mieścinką”. Jest pięknie położonym górskim miasteczkiem. To co, przeprosiny przyjęte? ☺

A teraz wróćmy do tematu. Właśnie odbywają się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej, chociaż dla naszej reprezentacji właśnie się zakończyły. Już słychać płacz i zawodzenie naszych dyżurnych znawców, którzy niczego wielkiego nie osiągnęli. Albo osiągnęli jako piłkarze i sami nie wiedzą, pomimo upływu lat, jak to się stało.

Ponieważ znam się na piłce jak większość Polaków, przedstawię swoje stanowisko. Mam nadzieję, że stanie się ono obowiązujące. Zatem…

Żeby z kimkolwiek wygrać, należy wybiec na boisko i podjąć walkę. I strzelić o jedną bramkę więcej niż przeciwnik.

Bardzo rozczarował mnie pierwszy mecz Polaków ze Słowakami. Mieliśmy lepszych piłkarzy, grających w lepszych klubach, a jako zespół byliśmy wyraźnie słabsi. Z jednej przyczyny – nie podjęliśmy walki.

Nie było, co prawda, murowania bramki i panicznej obrony, ale ani przez chwilę nie dało się odczuć ducha walki. I wiary w zwycięstwo. Dlatego przegraliśmy.

Po meczu ze Słowacją byłem maksymalnie wkurzony. Tak grać mogliśmy nawet pod wodzą trenera Brzęczka. Po co jakiś Sousa? Tylko dla nienagannej prezencji? Jednak mecz z Hiszpanią i ten ostatni ze Szwecją zmienił moje emocje i stosunek do obecnego trenera.

Paulo Sousa musi zostać! W dwóch kolejnych meczach Polacy zaczęli walczyć i grać jak za dawnych czasów. Jak za trenera Górskiego. A przegrali ze Szwedami tylko dlatego, że strzelili o jedną bramkę mniej.

Za czasów trenera Górskiego wcale nie mieliśmy wybitniejszych piłkarzy. Mieliśmy jednak w sobie optymizm, ducha walki, dużo szczęścia i bardzo dobrego bramkarza. Niestety Wojciech Szczęsny, a w zasadzie nieszczęsny, nie powinien w ogóle grać. Co jest oczywiste, co było oczywiste już parę miesięcy wcześniej. Wystarczyło poobserwować jego grę w Juventusie Turyn. Puszczał tam niesamowite szmaty. I widać było, że przechodzi kryzys formy.

Właśnie tego nie jestem w stanie zrozumieć. Najlepszy polski bramkarz ostatniego sezonu, grający na co dzień w Bundeslidze Rafał Gikiewicz, w ogóle nie znalazł się w polskiej kadrze. Bramkarz, który musiał dwoić się i troić, żeby jego nie najmocniejszy przecież klub FC Augsburg utrzymał się w lidze. Ostatecznie mógłby w polskiej bramce stanąć Bartłomiej Drągowski, nie wiedzieć dlaczego dopiero bramkarz nr 3 naszej drużyny. I również mający za sobą bardzo udany sezon. Właśnie takiego, będącego w pełni formy bramkarza zabrakło w polskiej bramce. Dlatego nie wyszliśmy z grupy.

Pozostaję optymistą co do przyszłości naszej drużyny narodowej. Zaczęliśmy znowu walczyć, co jeszcze niedawno nie było takie oczywiste. Jak jeszcze poprawimy jakość wyszkolenia technicznego naszych piłkarzy, od przedszkola począwszy, bo trener reprezentacji nie nauczy dorosłych piłkarzy dryblingu, to możemy osiągnąć poziom Orłów Górskiego. Czego chyba wszyscy, starsi i młodsi Polacy, oczekują.

Jan Azja Kowalski

PS Do poziomu walki i godności narodowej muszą też dorosnąć nasi komentatorzy. Podczas meczu ze Szwecją wyciszyłem głos, bo nie mogłem ścierpieć tonu klęski w wydaniu redaktora Szpakowskiego ☹