Może szkoła muzyczna nie jest potrzebna, ale potrzebne jest bardzo dużo pracy nad sobą. Sam talent sprawy nie załatwi i trzeba bardzo solidnie pracować żeby ten talent oszlifować – mówi wokalistka.
W dzisiejszej rozmowie w „Kurierze w samo południe” Radia WNET Anna Rydz – wokalistka, opowiada m.in. o swoim nowym singlu „Idź sobie”, a także o początkach swojej muzycznej podróży:
Muzyka zaczęła się w moim życiu bardzo wcześnie, bo gdy miałam 11 lat. Myślę, że gdy człowiek już raz naprawdę wejdzie w świat muzyki – później ciężko się z niego wydostać. To staje się prawdziwą pasją i już ciężko z tego wyjść. Wiele lat funkcjonuję na tej scenie muzycznej – coverowej, a teraz i piosenki autorskiej.
Wokalistka mówi także o powtarzających się schematach, które charakteryzują wielu rozpoczynających karierę wykonawców:
Najpierw wykonujemy różne piosenki różnych artystów po to, by czegoś się od nich nauczyć. I dopiero później tworzymy własne, autorskie piosenki. Bardzo często jest tak, że tą pierwszą bazą są na początku inni – to jest bardzo fajne, bo pomaga znaleźć swój styl, swoją drogę i muzykę, którą chcemy tworzyć.
Piosenkarka zdradza również swoją opinię na temat konieczności wykształcenia muzycznego w zawodzie wokalisty:
Myślę, że to nie jest wymóg jeśli chodzi o nasz zawód i naprawdę bardzo dużo osób, które zostały wielkimi gwiazdami na świecie wcale nie ma żadnego wykształcenia w tym kierunku – po prostu urodzili się z talentem. Druga sprawa to praca. Może szkoła nie jest potrzebna, ale potrzebne jest bardzo dużo pracy nad sobą, nad swoim warsztatem i nad swoim talentem. Sam talent jak wiadomo sprawy nie załatwi i trzeba bardzo solidnie pracować żeby ten talent oszlifować.
Anna Rydz wskazuje jak ważną rolę w samorozwoju muzycznym odgrywa systematyczna praca i częste obcowanie z muzyką:
Muzyka towarzyszy mi codziennie. Codziennie śpiewam i staram się ćwiczyć, staram się mieć kontakt z moimi muzykami i producentem. Także pisać piosenki, teksty i samą muzykę – codziennie odkrywam coś nowego i rozwijam się w tym kierunku.
W roku 2013 Skinny zajął się pracą pod własnym pseudonimem artystycznym. Dwa lata później ukazał się jego autorski debiut „The Skin I’m In”. A od 21 lutego rozkoszujemy się jego drugą płytą „Lust”.
Bardzo lubiłem (i wciąż lubię!) jego solowy debiut „The Skin I’m In”. Czas przeszły wkradł się w moje opowiadanie, ponieważ usłyszałem jego album numer dwa o tytule kojarzącym się z pudełkiem marzeń, żądz i spełnień – „Lust”.
Ta płyta detronizuje debiut i na swój sposób rozmachem, wrażliwością i huraganem świeżości zniewala słuchacza!
Tutaj do wysłuchania rozmowa ze Skinny’m:
Dla mnie Michał Skórka, który ukrył się pod zwiewnym niczym pierwszy szelest sierpniowego zmierzchu przydomkiem Skinny, jest muzycznym Quentinem Tarantino!
Michał Skórka a.k.a. Skinny.
Michał Skinny Skórka ma wielki dar czynienia sobie poddanych zasłyszanych już muzycznych klimatów, stylowych klisz i pewnych motywów, które możemy nazwać, oznaczyć i zważyć powiewem przeszłości… Jak chociażby w moim przypadku cienie urocze „Some Great Reward” czy balladowych historii z „Black Celebration” Depeche Mode.
Władca Skinny jednak tka na swoich instrumentach owe klisze muzyczne nadając im inny wymiar i dodatkowe ucieleśnienie w osi Z, zwaną kotą.
W oparciu o mądrą dewizę Bena Akiby, że „wszystko już było”, Skinny kreśli na muzycznej mapie świata nowy trakt, racjonalizatorsko usprawniając go, przydając swojego ducha co tworzy absolutnie nową jakość.
I jeszcze jedno! Bardzo ważne! Pojęcia: mniej, delikatniej i minimalistycznie przemieniają się na „Lust” w więcej, potężniej i monumentalnie. Przykładem jest nagranie „Nail It”.
Obraz świata kreślonego przez Skinny’ego jest bardziej wrażliwy i delikatny. To przepustka dla słuchacza, aby odnalazł w sobie ów miękki pierwiastek, który łagodzi ostrza codzienności z obowiązkową maską unicestwianych uczuć (a więc i złudzeń, jak w nieco Reznorowskim „Frustrated”), odsączania wrażliwości i normalnych kiedyś przed czasem korporacji ludzkich odruchów (niemal modlitwa – zaklęcie „Try to Make Me Fall”) z obowiązkowym konkurowaniem i szczurzym fetorem.
I nie ważne czy to ścieranie (dogryzanie) się płci, poglądów oddalonych od siebie o 180 stopni czy ideami w które krańcowo wierzymy.
Skinny udowadnia, że te podziały i granice można oswoić w imię… bycia prawdziwym i czującym.
Czuć to możemy (przynajmniej ja to odczuwam ten podskórny dysonans poznawczy współczesności) w nieco dychotomicznym muzycznie, niepokojącym, ale magnetyzującym jak Księżyc lunatyka „Their Lies Will Blind You”, z udziałem Katarzyny Stankiewicz.
Wokalnie, w porównaniu z debiutem fonograficznym, bardziej niż znakomicie! Skinny odnalazł swoją tonację, barwę i smak (dla słuchacza). Dzięki temu czuje się pewniej i na całego penetruje swoje wokalne możliwości, które zaskakują i nie dają możliwości przewidzenia, tego „co też wydarzy się dalej”.
Skinny wybija się na muzyczną niepodległość i autorską inność w nagraniu „Blessed And Curse at Once”. Wpaść na pomysł by Modjo, z domieszką dekadencji i magii Kavinsky’ego doprawić szczyptą wyrafinowania Depeche Mode, mogą mieć tylko wizjonerzy i świadomi siebie artyści. Kropka!
Nie tyle warto, co trzeba posłuchać albumu „Lust”. Skinny zabiera nas na świeże i dziewicze akweny, gdzie pluskają się dźwiękowe ryby o zestawieniach kolorów jeszcze przez nas niewidzianych.
Nie znajdziesz tu słuchaczu uproszczeń i przewidywalnych kalek, albo klisz. Są oczywiście stylowo – muzyczne korespondencje, ale są one wyrzutniami melancholii ku oswajaniu się z nową muzyczną jakością i wrażliwością.
Krzysztof Kamil Baczyńskim był ostatnim z wielkim poetyckich romantyków. Fechtował metaforami i poetyckimi strofami tak jak jeden z wieszczów. Wielu krytyków wciąż porównuje do Juliusza Słowackiego.
Był jednym z wielu przedstawicieli pokolenia Kolumbów? Dlaczego Kolumbów? – ktoś raczy zapytać. Ponieważ to oni, urodzeni po roku 1918 i odzyskaniu przez Polskę niepodległości mieli zbadać ową wolność i bronić jej, ledwie po 21 latach…
Tomasz Wybranowski
Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu przyszło żyć, tworzyć i kochać w naprawdę bardziej niż trudnych czasach. Ale to właśnie ta apoteoza miłości, autentyczne tytaniczne uczucie, autentyczny żar namiętności uchroniła Go i ukochaną Basię od desperacji i beznadziejności.
Tutaj do wysłuchania program Tomasza Wybranowskiego poświęcony Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu:
Nie było to jednak spojrzenie przez pastelowe okulary i zerwanie kontaktu z rzeczywistością. Krzysztof Kamil Baczyński od pierwszych dni był częścią Polskiego Państwa Podziemnego, bo przecież walczył i poszedł z bronią w ręku walczyć z Niemcami w Postaniu Warszawskim.
Jak Tristan i Izolda, jak romantyczni rozbitkowie w sztormie dziejów ofiarowali sobie miłość i jej żar. Krzysztof Kamil Baczyński w hołdzie swojej ukochanej kobiecie zespolił w jednym miłość do niej i potwierdzenie czynem metafor zapisywanych zielonym atramentem w małym, szarym notesie.
Krzysztof Kamil Baczyński pierwsze próby poetyckie dodam, że udane , miał za sobą już jako piętnastolatek. W 1938 roku, mając niewiele ponad siedemnaście lat napisał „Piosenkę”, którą rozsławił na swoim debiutanckim albumie Grzegorz Turnau:
Znów wędrujemy ciepłym krajem,
malachitową łąką morza.
(Ptaki powrotne umierają
wśród pomarańczy na rozdrożach.)
Na fioletowoszarych łąkach
niebo rozpina płynność arkad.
Pejzaż w powieki miękko wsiąka,
zakrzepła sól na nagich wargach.
A wieczorami w prądach zatok
noc liże morze słodką grzywą.
Jak miękkie gruszki brzmieje lato
wiatrem sparzone jak pokrzywą.
Przed fontannami perłowymi
noc winogrona gwiazd rozdaje.
Znów wędrujemy ciepłą ziemią,
znów wędrujemy ciepłym krajem.
Wiersz jest niespotykany w historii polskiej literatury ze względu na metafory w nim użyte. To one sprawiają przez kunsztowne zestawienie, że dokonuje się nieco arkadyjska wizualizacja świata przedstawionego.
Ów wykreowany przez poetę świat jest do wyobrażenia przez zaangażowanie absolutnie wszystkich zmysłów, w tym także smaku (/…/ jak miękkie gruszki brzmieje lato /…/) i dotyku, nie mówiąc już o wzroku, słuchu a nawet węchu.
Dla mnie to arkadyjski hymn ucieczki przez burzą, która zbierała się na Polską i Europą na rok przed wybuchem II Wojny Światowej.
W okresie okupacji niemieckiej opublikował pięć zbiorków poezji: ”Zamknięty echem” (lato 1940), „Dwie miłości” (jesień 1940), „Wiersze wybrane” (maj 1942) i „Arkusz poetycki nr 1” (1944).
Jego metafory i kunsztowne porównania wyrażały uczucia targane niepokojem i wieszczyły późniejszy los roczników Kolumbów.
Bez wątpienia czuł na sobie ciężar odpowiedzialności, że jest wyrazicielem i głosem tego pokolenia. W swoich wierszach co rusz używał liczby mnogiej, rozprawiając o świecie i uczuciach w imieniu wszystkich Kolumbów.
Mimo, że pisał wiersze kasandryczne, pełne ciemnych barw by stawić czoła swojej posępnej epoce i szczerze opisać stan wojny i człowieka w niej zanurzonego, to na dnie tychże obrazów była i tkliwość, i miłość, i delikatność.
Wieszcz pokolenia Kolumbów zginął w Pałacu Blanka 4 sierpnia około godziny 16. Jego głowę dosięgła kula niemiecki (a nie nazistowskiego czy faszystowskiego!!!) snajpera. 1 września zginęła jego ukochana żona – Barbara.
Basia nie wiedziała, że Krzysztof zginął. Po wojnie jej matka Feliksa Drapczyńska opowiadała, że
Chciała znaleźć Krzysztofa i powiedzieć mu, że będą mieli dziecko…
W pierwszym wydaniu „Tygodnika Powszechnego”, z dnia 24 marca 1945 roku, wydrukowano wiersz Krzysztofa Kamila Baczyńskiego „Z wiatrem”. Metafory opatrzono wyjaśnieniem:
Największą może rewelacją życia literackiego okresu niewoli była poezja Krzysztofa Baczyńskiego. Ten nieznany i nie drukujący przed wojną (w chwili wybuchu której miał chyba nie więcej jak 17 lat) objawił się nagle jako gotowa i zdumiewająco dojrzała organizacja poetycka. […] Wybuch powstania zastał Baczyńskiego w Warszawie. Poeta z bronią w ręku wziął udział w nierównej walce z okupantem. Dalsze losy Baczyńskiego są zupełnie nieznane, na pytanie, czy poeta żyje, dziś jeszcze odpowiedzieć nie można.
Nie wykluczone, że też i z tego powodu Stefania Baczyńska nie wierzyła w śmierć syna? Twierdziła pragmatycznie, że skoro nie ma ciała, to jasnym jest, iż Krzysztof musi żyć. Regularnie uczestniczyła w publicznych kolejnych ekshumacjach masowych mogił powstańczych. Ale oto w styczniu 1947 roku ruszyły w ekshumacje przed ruinami warszawskiego Ratusza.
Napisałem, że był ostatnim romantykiem przynależnym do epoki Mickiewicza, Słowackiego i Norwida. Potwierdza to jeszcze jedno zdarzenie, które zakrawa na cud. A przecież to romantycy wierzyli bardziej „w czucie” niż racjonalistyczne „szkiełko i oko”.
Zmarzniętą ziemię trzeba było rozbić kilofami. W odsłoniętych mogiłach ani Stefania Baczyńska, ani Feliksa Drapczyńska nie rozpoznały jednak szczątków Krzysztofa. Ale w nocy matce Basi przyśnił się Krzyś, mówiący: „Mamo, ja leżę drugi od brzegu”. Drapczyńscy natychmiast pobiegli zawiadomić matkę poety, która nie mogła zrozumieć, dlaczego syn przyśnił się obcej kobiecie, teściowej. Rano jednak znów byli pod Ratuszem.
Otworzyli drugą trumnę i wtedy przy szyi zmarłego uwagę patrzących przykuła dziwna grudka ziemi. Ktoś ją wziął w palce, rozgniótł. Wypadł złoty medalik ze świętym Krzysztofem i inicjałami KKB. Nabożeństwo żałobne odbyło się kilka dni później w kościele Kapucynów.
14 stycznia 1947 roku Krzysztofa Kamila Baczyńskiego pochowano na Powązkach, na Cmentarzu Wojskowym. Barbarę pochowaną w czasie Powstania Warszawskiego pod płytami chodnika przy ulicy Siennej złożono obok niego kilka miesięcy później.
Ich grób jest między kwaterami poległych bohaterów – powstańców z batalionów „Zośka” i „Parasol”.
A gdyby przeżył, to jaki los szykowała dla niego komunistyczna władza ludowa? Najprawdopodobniej katownia, śmierć i pochówek na łączce bez tabliczki ni imienia – jak pisał inny wielki poeta
… Oto styczniu 1949 roku szukali go szpicle z UB ponad wszelką wątpliwość nie posiadający informacji, że dwa lata wcześniej Krzysztofa Kamila Baczyńskiego pochowano na Powązkach…
Chciałem, by płyta „Kwiatostan” była bardziej stonowana, była ciszą – mówi wokalista, nagrywający solowe albumy pod pseudonimem YANISH.
Kolejnym gościem Tomasza Wybranowskiego w Muzycznej Polskiej Tygodniówce był toruński muzyk, kompozytor i autor tekstów Krzysztof Janiszewski.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Krzysztofem Janiszewskim, który jako YANISH wydał swój drugi solowy album:
Tym razem Krzysztof pojawił się na antenie Radia WNET nie, jako głos Half Light, ale jako YANISH. Właśnie ukazał się drugi album Yanisha „Kwiatostan”, który składa się z 10 kompozycji, które stanowią muzyczny zapis emocji nagromadzonych po debiutanckiej płycie „Dobrostan”.
Najnowsza płyta została nagrana przez grupę wieloletnich przyjaciół, przez co słychać na niej pozytywne wibracje, nawet wtedy, kiedy poruszam trudne tematy dotyczące śmierci, uzależnień oraz samotności. Teksty opowiadają także o przyjaźni, przywiązaniu i miłości, niosą pozytywny przekaz. – mówi Yanish.
Muzycznie zaś album „Kwiatostan” jest mozaiką akustycznych brzmień – akustyczna gitara, flet poprzeczy, pianino oraz elekronicznych dźwięków i pogłosów.
Premiera albumu miała miejsce 5 stycznia 2021 roku. Płytę nagrano w składzie: Krzysztof Janiszewski – (muzyka, słowa i głos), Piotr Skrzypczyk (instrumenty klawiszowe, programowanie perkusji), Michał Maliszewski (gitary), Szymon Czarnecki (flet) i Ptaki (śpiew).
Krzysztof Janiszewskiz nieśmiałością reaguje na porównania do Grzegorza Ciechowskiego, artysty, którego zawsze stawiał sobie za wzór do naśladowania.
Muzyk zapowiada swoją drugą płytę solową „Kwiatostan”. Zwraca uwagę, że jest na niej niewiele dźwięków gitary akustycznej i bębnów:
Chciałem, by ta płyta była bardziej stonowana, była ciszą.
Trwają pracę nad jak największym rozszerzeniem dystrybucji albumu.
Jeżeli w pandemicznym zamknięciu mamy wokół siebie osoby, które kochamy, i które nas kochają, daje nam to duże poczucie wolności – mówi Yanish, w nawiązaniu do utworu „Z tobą we mgle.
Jak dodaje:
W dzisiejszym świecie często czujemy się zahukani, nie potrafimy mówić wprost, aby nikogo nie urazić.
Wokalista wskazuje, że utworem programowym albumu „Kwiatostan” jest „Cisza”, wokół niego zbudowane zostały pozostałe elementy płyty.
„Cisza” jest piosenką, przy której odpływam. Posłużyła za inspirację dla całego krążka.
Krzysztof Janiszewski niedługo skończy 50 lat. Mówi, że chciałby, aby drugie półwiecze jego życie było wolne od konfliktów, oraz stało się czasem dalszego poszukiwania inspiracji artystycznych.
Po wydaniu płyty głowę mam zawszę pustą. Nigdy do końca nie wiem, co będzie dalej.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Krzysztofem Janiszewskim:
Kolejny rok za nami. W muzyce 2020 rok nie był tak dobry jak poprzedni. Pandemiczny uścisk sprawił jednak, że na polskim firmamencie pojawiło się kilkoro znakomitych wykonawców oraz zespołów.
Oto nasz subiektywny ranking najważniejszych „małych płyt” nazywanych u nas w Polsce maksisinglami a w Europie i na świecie mianem EPek (skrót EP pochodzi od angielskiego Extended Play, co w wolnym tłumaczeniu oznacza tyle, co płyta „wydłużona”).
Tradycyjnie nasze zestawienia łączy jedno: brak podziału na style i muzyczne gatunki.
Tutaj do wysłuchania Muzyczna Polska Tygodniówka z rankingiem najlepszych EPek roku 2020:
Na pozycji „5” krakowskie objawienie stonerowego grania – Stonerror i „Troublemaker” wydany przez wytwórnię Smoke Records.
Po znakomitej drugiej płycie „Widow in Black” (piąte miejsce ubiegłorocznego rankingu Radia WNET) krakowski Stonerror nie zwalnia tempa.
Oto w kwietniu 2020 była już z nami ich nowa płyta. Niezwykła, nieco posągowa i dostojna. Dlaczego? Znalazły się na niej covery bardziej niż niezwykłe:
Sięgnęliśmy po kilka nieoczywistych piosenek – polskich i zagranicznych, znanych, mniej znanych i zupełnie niszowych – żeby zagrać je po swojemu, czyli z wykopem. Część z nich wykonaliśmy w sposób zbliżony do oryginału (jak mawiał Voltaire: „lepsze jest wrogiem dobrego”), inne gruntownie przearanżowaliśmy (jak mawia Maciej Cieślak: „a teraz pokażemy im, jak należy grać ich kawałki”). – mawiają muzycy z Krakowa spod znaku Stonerror.
Oto zapis rozmowy z Jackiem Malczewskim, basistą i poetą grupy:
Okładka mini – albumu Dawida Kowalskiego „Pocztówka z izolacji”.
Na miejscu „4” znalazł się Dave Kowalski z debiutanckim zbiorem „Pocztówka z izolacji”, którą ja często nazywam „pocztówkami z samotności”.
Na Dawida Dave’a Kowalskiego zwróciłem uwagę, kiedy wertowałem nowych i obiecujących twórców związanych z działalnością muzycznej wytwórni Kayax i projektu My Name Is New.
Na WNETowych antenach zagościł jego singel “Perfect Sin”. Pomyślałem sobie, że to bardzo obiecujące nagranie i … zacząłem czekać na jego debiut fonograficzny. Oczekiwanie opłaciło się z nawiązką!
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Dawidem Kowalskim o jego muzyce i pierwszym wydawnictwie:
Na pozycji „3” subiektywnego podsumowania Radia WNET, gdy mowa o maksisinglach (EPkach) wspięła się nowa rockowa super – grupa Skytruck.
„Środek ciężkości” kryje w sobie cztery kompozycje. łączy jedno: przejrzystość harmonii i konstrukcji, chwytliwe, rockowe i wpadające w ucho riffy, wreszcie światło i melodyjność.
Skytruck udowadnia, że można grać rocka i energetycznie anektować go po swojemu, tak jak w przypadku debiutanckiego singla „Zwierzak”, który wyróżnia się różnorodnością kompozycyjną (wyraźne dwa motywy melodyczne i zmiany nastrojowe tempa) i największym rozmachem na wydawnictwie. I jeszcze ta znakomita gitarowa solówka, gdzieś od drugiej minuty i 38 sekundy.
Do tego tekst, który każe nam trochę zweryfikować podejście panów Ziemi do natury i braci mniejszych.
Mamy także na „Środku ciężkości” dwa absolutne hity, które sprawdzą się podczas stadionowych koncertów, jak i podczas demówek czy porannego rozruchu. To tytułowe nagranie i „Cztery żywioły”.
„Środek ciężkości” przynosi rockową energetyczność, melodyczną nośność i radiową szlagierowość. Czekamy na więcej!
Drugie miejsce w naszym zestawieniu stało się udziałem Magdy Kluz, za sprawą jej ażurowej i delikatnej małej płyty o tajemniczym tytule „Akweny”.
Jedyną wadą wydawnictwa „Akweny” Magdy Kluz jest … jego długość.
Pięć piosenek, od WNETowego hitu 2020 roku „Zimno” po finalną „Złość” pozostawia wielki niedosyt. Chce się po prostu więcej.
Cała mała płyta hipnotyzuje klimatem indie pop rocka z elementami jangle popu.
I myślę sobie, że wielki Johnny Marr, podpora muzyczna legendarnych The Smith, po wysłuchaniu maksisingla „Akweny” poczuje delikatne ukłucie… zazdrości.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Magdą Kluz:
I nadszedł czas na EPkę numer „1”, który przyniosła wiosna 2020 roku. Na topie Kamila Dauksz – Boruch i jej „Opowieści”.
To melodie splecionych jazzową frazą i popową przebojowością. A łączy je miłość odmieniana przez sześć piosenkowych przypadków.
Podczas pracy nad mini – albumem Kamilę wspierali jej mąż Tomasz Boruch (gitara, chórki, kierownictwo muzyczne, znany z formacji Skytruck) oraz jej tata Dariusz Dauksz (gitara).
Od rozpoczynającego „Dwa światy”, buzującego tym niezwykłym riffem na wiolonczelę i śmiałe wyzwanie miłosne przez burzę (pierwszy tytuł „Dream”), przez singlową „Miłość”, „Płynie czas” po finalną „Let’s Try” jesteśmy ocienieni miłością.
Bo prawdziwa miłość jest monumentalna i posiada styl wysoki („Płynie czas”), ale i skryta w codziennych swarach i wielkości małych, powtarzalnych chwil i ceremonialnych gestów („Miłość”).
Ma jednak to wydawnictwo, podobnie jak w przypadku „Akwenów” Magdy Kluz jedną wadę… Mini – album jest za krótki! Po jego wysłuchaniu odczuwa się niedosyt!
Kamila Dauksz-Boruch to kompozytorka i autorka tekstów, ale również utalentowana wiolonczelistka. Jak mawiam często, jej wiolonczela to kopalnia soczystych riffów, których nie powstydziliby się mistrzowie szlachetnego hard i heavy.
Kamila jest absolwentką Akademii Muzycznej w Katowicach na wydziale Kompozycji, Interpretacji, Edukacji i Jazzu – kierunek wokalistyka jazzowa.
Jedyną wadą wydawnictwa „Akweny” Magdy Kluz jest … jego długość. Pięć piosenek, od WNETowego hitu 2020 roku „Zimno” po finalną „Złość” pozostawia wielki niedosyt. Chce się po prostu więcej.
Wszystko zaczęło się od singla „Rzeka”, który natychmiast stał się częstograjem w Radiu WNET. Nie wierzyłem, że autorką tej delikatnej, zmierzchowej ballady jest połowa duetu SEALS, który słynął z rytmów i brzmień electro popowych.
Pomyślałem sobie, że ta dziewczyna ze „smutną” gitarą na bardzo długo porwie swoim nurtem metafor, powiewu kończącego się lata i emocjonalnością, której ani za grosz taniej pesjonarskiej pretensjonalności.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Magdą Kluz:
Magda Kluz była pierwsza artystką, która stała się asem w talii wytwórni FONOBO, która wymyśliła muzyczno – wydawniczą akcję pod nazwą „Pitcher”. Swoją drogą wytwórnia FONOBO, z którą sieć Radia WNET owocnie współpracuje, ma ucho (i oko) do rewelacyjnych, twórczych i pozbawionych kompleksów młodych twórców.
Szybko serca słuchaczy zaskarbił sobie singiel Magdy Kluz „Rzeka” i… Jak jeden mąż i słuchacze, i krytycy oraz muzyczni dziennikarze chcieli (i chcą!) więcej. A ja im wtóruję!
/…/ stale dłuży się czas, gdy tak czekam
i czekam
chcę coś zrobić
mam plan
lecz zwlekam
zwlekam…
Magda Kluz jest też autorką piosenki doskonałej. Jest nią nagranie „Zimno”, które od razu porywa nas falą przypływu i już nie wypuszcza na brzeg.
Cała jej mała płyta hipnotyzuje klimatem indie pop rocka z elementami jangle popu. I myślę, że wielki Johnny Marr, podpora muzyczna legendarnych The Smith, po wysłuchaniu maksisingla „Akweny” poczuje delikatne ukłucie… zazdrości.
Jednym słowem „Akweny” to druga najlepsza EPka roku 2020. Pięć arcy – pięknych piosenek tworzą idealną całość, choć skromną, kameralną i zwiewną.
Ernest Bryll to postać bardziej niż fenomenalna. Ow fenomem kryje w sobie misję i talent poety, pisarza, znakomitego autora tekstów piosenek, dziennikarza, tłumacza i krytyka filmowego oraz dyplomaty!
Gościem świątecznego Studia Dublin był Ernest. To człowiek niezwykły i jeden z ostatnich wielkich ludzi pióra i metafor. Co prawda wielki Julian Przyboś oświadczył, że nigdy poetą nie będzie, to … już dwa lata od wypowiedzenia tych słów przyznał, że się pomylił.
Postać Ernesta Brylla jest mi bliższa jeszcze bardziej z powodu Jego wielkiej miłości do Irlandii. Dla polskiej dyplomacji Ernest Bryll to postać historyczna! Był pierwszym ambasadorem Rzeczpospolitej Polskiej w Republice Irlandii w latach 1991-1995. Zanim pojawił się na Szmaragdowej Wyspie był tam już znany jako wybitny tłumacz z języka irlandzkiego – Gaeilge.
Ernest Bryll tłumaczy także z czeskiego oraz jidysz. Nie każdy to wie, ale autor „Na szkle malowanego” jest także autorem tekstów piosenek, między innymi dla Czesława Niemena (wspaniały utwór „Jakże człowiek jest piękny” ze spektaklu „Srebrne dzwony”), Maryli Rodowicz („Ziemio, nasza ziemio”), grupy 2 + 1, Jerzego Grunwalda czy brawurowego tłumaczenia „Peggy Brown” dla formacji Myslovitz.
Piosenkę w oryginalnej wersji napisał Turlough O’Carolan, irlandzki kompozytor i bard. Słowa opowiadają o nieszczęśliwej miłości do Miss Margaret Brown, która w 1702 poślubiła Theobalda, szóstego hrabiego Mayo. Później, wraz z mężem, została mecenaską O’Carolana, którego miłość odrzuciła a on opowiedział o swoim uczuciu w tekście.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Ernestem Bryllem:
W czasie okupacji niemieckiej był Zawiszakiem, czyli członkiem najmłodszej drużyny Szarych Szeregów. Po II Wojnie Światowej konspirował w podziemnym skautingu a maturę zdał jako szesnastolatek. Po krótkim epizodzie robotniczym w gdyńskiej elektrowni w tamtejszym porcie dostał się na polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim.
Ernest Bryll
Ernest Bryll jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, polskiego i irlandzkiego PEN Clubu, jak również Society of European Culture).
W rozmowie Tomasza Wybranowskiego autor „Kolędy nocki” powrócił wspomnieniami do lat spędzonych w Irlandii. Warto wiedzieć, że Ernest Bryll, po zmianie ustrojowej z roku 1989, był brany pod uwagę jako kandydat na fotel ministra kultury i sztuki, choć nie zgodził na to stanowczo.
Zgodził się natomiast zorganizować pierwszą od czasów wojny ambasadę polską w Irlandii. Oczywiście wiązało się to z jego wcześniejszymi zainteresowaniami kulturą Zielonej Wyspy, które zaowocowało oryginalną płytą „Irlandzki tancerz” (1979) nagraną przez zespół Dwa plus jeden z jego tłumaczeniami poezji irlandzkiej.
To z tego albumu pochodzi spopularyzowana później przez Myslovitz piosenka „Peggy Brown”.
Od kilku miesięcy jej nagrania regularnie pojawiają się w pierwszej dziesiątce wydań Listy Polskich Przebojów WNET Poliszczart. Dziś przedstawiamy polAnę, rodem ze Swarzędza w Wielkopolsce.
Swój talent wokalny rozwijała już jako mała dziewczynka. Swój pierwszy solowy występ przed publicznością miała w wieku 6 lat. A potem chęć wypowiedzenia się muzycznie i lirycznie nabrzmiewała.
Gdy miała dziesięć lat mama Roksany Polskiej – Batorskiej stwierdziła, że czas profesjonalnie podejść do muzycznej edukacji następczyni tronu Polskich – Batorskich.
Tutaj do wysłuchania rozmowa z Roksaną Polską – Batorską, czyli polAną:
Potem ukończyła studium muzyczne. Wreszcie polAna dojrzała by pisać autorskie teksty i komponować do nich muzykę. Efektem dwa nagrania autorskie, które gościły w Liście Polskich Przebojów WNET Poliszczart red. Sławomira Orwata.
Aktualnie uczę emisji głosu w prywatnej szkole muzycznej w Swarzędz i przygotowuję się do wydania swojej pierwszej EPki. – mówi Roksana Polska – Batorska.
Alicja Sękowska to pełna czaru i gracji młoda kobieta wielu talentów. Ala jest dziennikarką telewizyjną, która z sercem i profesjonalnym przygotowaniem opowiada o muzyce i kulturze. Ale kiedy wychodzi
… z pracy, zamyka drzwi w studiu telewizyjnym i gasną reflektory, to śpiewa, komponuje, pisze teksty piosenek i gra na gitarze.
Od prawie miesiąca w Radiu WNET i irlandzkiej rozgłośni NEAR FM pojawia się jej ostatni autorski singiel. Do nagrania „Innych” zaprosiła Jacka Moore’a, syna nieżyjącego już niestety, legendarnego, bo najtkliwszego gitarzysty i wokalisty – Gary’ego Moore’a, autora m.in ,,Still Got The Blues”, „Empty Rooms”, czy romantycznego „The Loner”.
Tutaj do wysłuchania zapis audycji Muzyczna Polska Tygodniówka z udziałem Alicji Sękowskiej:
Alicja Sękowska od ponad sześciu lat odarowuje nas swoimi nagraniami, które w przecięciu (roz)jazzowania, dobrego folku okraszonego czasami delikatnym cieniem starego, amerykańskiego folku wybijają się ponad medialną sztampę i radiową matrycę. A jak powstał utwór „Inni”?
Do utworu ,,Inni” napisałam muzykę i tekst. Utwór mówi o dwojgu ludzi, którzy na pierwszy rzut oka są z zupełnie innych światów, ale okazuje się, że wśród tylu różnic, które ich dzielą w jednym są podobni – czują tak samo dużą miłość do muzyki i pragną spełniać swoje marzenia. – opowiada Alicja.
Ciekawa jest także historia zapoznania się Alicji i Jacka Moore’a. Wszystko zaczęło się bowiem od wywiadu, którego… nie było. Z Jackiem Moorem poznali się w sposób nietypowy.
Warto dodać, że na samym początku Jack Moore nie miał w ogóle świadomości, że Alicja jest wokalistką, która pisze muzykę i teksty.
Skontaktowałam się z nim przedstawiając się jako dziennikarka i prosząc go o wywiad. Oprócz muzyki na co dzień zajmuję się również dziennikarstwem przeprowadzając rozmowy z gwiazdami z dziedziny filmu, teatru, sztuki czy muzyki. Zarówno z tymi pochodzącymi z Polski, jak i zza granicy, między innymi Stingiem, Shaggym, Katie Meluą, Bonnie Tayler, Alice Merton… Do wywiadu z Jackiem w konsekwencji jednak nie doszło, ale kontakt pozostał. – mówi z uroczym uśmiechem Alicja Sękowska.
Upłynął cały rok i oto zupełnym przypadkowym zrządzeniem losu ta dwójka skontaktowała się ponownie. Ale wtedy wyszło już na jaw, że Alicja także zajmuję się muzyką śpiewając i komponując własne utwory.
Od marzeń do czynów! Moja rozmówczyni miała już wtedy gotowy plan by wydać nowy singiel. Postanowiła zaprosić Jacka Moore’a do współpracy. A syn najtkliwszego gitarzysty świata na jej wiadomość zareagował z entuzjazmem! I tak zaczyna się ta muzyczna przygoda, która – wierzę – przyniesie już w 2021 roku znakomity duży album.
Alicja urzeka i czaruje. Obok Muski, Natalii Świerczyńskiej i Magdy Kluz Alicja Sękowska staje się kolejnym wielkim odkrycie roku 2020, na które ona sama pracuje cierpliwie i ciężko od sześciu lat.
Gitarzysta zespołu Turbo ubolewa, że nikt z organizatorów koncertu z okazji 40, rocznicy podpisania porozumień sierpniowych do niego nie zadzwonił. Wspomina „przypływ wolności” w sierpniu 1980 r.
Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Wojciechem Hoffmannem, kompozytorem hymnu pokoleń „Dorosłe Dzieci”:
Wojciech Hofmann komentuje nieuprawnione wykorzystanie utworu grupy Turbo „Dorosłe dzieci” podczas wczorajszego koncertu z okazji 40. rocznicy podpisania porozumień sierpniowych.
Mam dystans do tej rzeczywistości. Jeżeli jest się bezsilnym, lepiej dać sobie spokój.
Jak mówi rozmówca Tomasza Wybranowskiego:
Prawo nie jest skonstruowane dla zwykłego człowieka.
Fot. www.wojciechhoffmann.pl i archiwum Studio 37
Muzyk ubolewa nad tym, że organizatorzy koncertu do niego nie zadzwonili. Wytyka ZAiKS-owi bierność w ochronie praw autorskich rodzimych twórców.
Legendarny gitarzysta Turbo, Wojcich Hoffmann wspomina także atmosferę początku lat 80.:
To był nieprawdopodobny przypływ wolności. Coś takiego już się nie powtórzy.
Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na użycie plików cookies. więcej
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.