Nie jesteśmy zainteresowani, aby kapitał (zwłaszcza obcy) kształtował według swojego widzimisię nasz porządek kulturowy

Możemy stać się liderem w skali globalnej wielkiego ruchu na rzecz restauracji europejskiego ładu cywilizacyjnego. Pod względem integralności naszego kodu kulturowego jesteśmy bowiem krajem unikalnym.

Bogdan Miedziński

Zaledwie 30 lat temu Polska z trudem zaczęła odbudowywać swoją utraconą przed półwieczem suwerenność, a już dziś grozi nam jej ponowna utrata. Tym razem zagrożenie pochodzi z zachodniej strony barykady. (…) Obraz w pełni zintegrowanej Unii Europejskiej – można by ją nazwać Europą Federalną – pozwala bez trudu stwierdzić, że skutki obudzenia się Polaków pewnego dnia w takim państwie byłyby niewesołe. Wykraczałyby one daleko poza materialną sferę życia. Czekałoby nas bowiem nie tylko nieuchronne unieważnienie zdobyczy socjalnych Dobrej Zmiany – dokonywane pod hasłem dekarbonizacji, harmonizowania podatków i walki z rzekomo prowadzonym przez nasz kraj dumpingiem socjalnym (przy pomocy podstępnego wykorzystywania niskich kosztów pracy – sic!) o czym szerzej pisałem w marcowym „Kurierze WNET”).

Włączenie Polski w plan sfederalizowania Europy naruszałoby także fundamenty tożsamościowe, na których polska wspólnota narodowa została ukształtowana.

Status półkolonii, przypisany naszemu krajowi w wyniku transformacji przebiegającej pod dyktando Międzynarodowego Funduszu Walutowego, utrwalony przyjętymi niefrasobliwie bezlitosnymi warunkami akcesji do UE i przypieczętowany nowelizacją traktatu w Lizbonie, po zakończeniu kolejnej, planowanej fazy integracji, stałby się nieodwołalny.

Nawet Polexit, ostatnią deskę ratunku, musielibyśmy wybić sobie z głowy. Wystarczy zauważyć, jak trudno jest potężnej Wielkiej Brytanii wyzwolić się z uwikłań unijnych obecnie. (…)

Główną siłę po stronie prowadzących agresję imperialną przeciwko Polsce stanowi potężny sojusz wielkiego kapitału, najbardziej wpływowych państw członkowskich Unii Europejskiej oraz neomarksistowskiej lewicy. (Imperiami są dziś nie tylko państwa. Należą do nich także transnarodowe korporacje. Roczne przychody największych z nich zbliżają się do wartości rocznego PKB Polski, a ich sprawność operacyjna o niebo przekracza sprawność operacyjną państwa średniej wielkości, takiego np. jak nasze). Egzekutywą, prowadzącą zarazem koordynację operacyjną działań tych sił, jest Komisja Europejska, natomiast ich zaplecze ideowo-polityczne stanowi Parlament Europejski.

Na arenie krajowej siły imperialne wspierane są mniej lub bardziej otwarcie, czasem nie do końca świadomie, przez pokaźną warstwę euroentuzjastów, rzec można, patriotów kochających Polskę inaczej.

Wśród nich grupę wiodącą stanowi bez wątpienia AntyPiS, czyli ci, dla których euroentuzjazm jest wehikułem, mającym dowieźć ich do przejęcia w Polsce władzy. Bezkrytyczne przyjmują oni wszelkie płynące ze strony Brukseli dyrektywy i uznają, że wszystko to, co dobre według Komisji Europejskiej, jest dobre dla Polaków. Są oni zagorzałymi zwolennikami hasła: „Im więcej integracji europejskiej, tym lepiej”. Zarazem z lubością przypisują państwom narodowym (w szczególności państwu polskiemu) wszelkie zło tego świata – faszyzm, nacjonalizm i ksenofobię. W ten sposób legitymizują oni w istocie prowadzoną przez instytucje unijne ofensywę imperialną, tworząc w debacie publicznej wolną przestrzeń dla percepcji tych działań. Oprócz opozycji politycznej, ważną rolę opiniotwórczą w środowisku euroentuzjastów odgrywają przedstawiciele środowisk artystycznych, wolnych zawodów, środowisk naukowych i biznesu. W warstwie tej odnaleźć można także kompradorów z czasów pozostawania Polski w sowieckiej strefie wpływów.

Motywacje euroentuzjastów są różne. Część tego środowiska działa z pobudek lewicowo-liberalnych, część jest profitentami ładu biznesowego i administracyjnego panującego w III Rzeczpospolitej, będącego właśnie w znaczącej części produktem akcesji Polski do UE. Dla niemałej grupy euroentuzjastów magnesem jest uzależnienie ich działalności zawodowej od dotacji unijnych.

Euroentuzjaści nie wspierają działań imperialnych bezpośrednio. Robią to w sposób zniuansowany. Często wsparcie to ma postać demonstrowania zachowań indyferentnych w stosunku do standardów właściwych dla postaw charakteryzujących się wrażliwością na wartości narodowe. Przykładem takiej demonstracji może być publiczna deklaracja znanego polskiego aktora, że za granicą wstydzi się na ulicy rozmawiać po polsku, albo oświadczenie popularnej pisarki lub byłego prominentnego polityka, że wyjeżdża z kraju, bo nie może znieść panującego w nim reżimu.

Oczywiście w debacie krajowej euroentuzjaści jak ognia unikają popierania wprost koncepcji federalizacji UE. Wiedzą bowiem doskonale, że w taki sposób władzy w Polsce nie zdobędą. Dlatego mówią jedynie na okrągło to samo – że integracja, że łatwiej analizować i koordynować, że szybsze decyzje…

Po co koordynować i w jakich sprawach decyzje podejmować – nieważne, zostawmy to na później. Stosują oni tę samą przebiegłą taktykę, która przyświeca wytrawnym lewicowym progresistom hamującym zapędy radykałów domagających się legalizacji od zaraz prawa adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Perswadują oni: cierpliwości, jeszcze nie pora, na razie mówmy o ułatwieniu życia związkom partnerskim.

Po przeciwnej stronie barykady stoją siły patriotyczne zogniskowane wokół Zjednoczonej Prawicy. Przez kontrast w stosunku do euroentuzjastów można środowisko to określić jako zwolenników Europy ojczyzn. Ich wizja integracji europejskiej to Unia silna potencjałem państw członkowskich, wzmocnionym synergią płynącą z unijnej współpracy. Zbiorowość ta, podobnie jak zbiorowość euroentuzjastów zróżnicowana co do składu, bez wątpienia liczbowo jest od niej znacznie większa.

Zwolenników Europy Ojczyzn różni od euroentuzjastów także to, że wśród nich dominują tzw. zwykli ludzie, tak zwane zaś elity reprezentowane są stosunkowo skromnie.

Zarysowany powyżej podział na zwolenników Europy Ojczyzn i na euroentuzjastów pokrywa się w pewnym stopniu z podziałem politycznym na zwolenników obozu rządzącego i zwolenników opozycji. Wśród tych ostatnich zdystansowaniem od koncepcji pogłębienia integracji UE wyróżniają się zwolennicy Konfederacji, zajmujący pozycje zdecydowanie eurosceptyczne. W pozostałych środowiskach opozycyjnych zwolennicy Europy Ojczyzn stanowią stosunkowo niewielką i mało wyrazistą ich część. Wsparcie krajowego obozu zwolenników Europy Ojczyzn ze strony zagranicy jest rozproszone i umiarkowane, oględnie mówiąc. Wyraźnie jest ono artykułowane ze strony Węgier. W ramach UE Polska może liczyć na dyskretne i delikatne wsparcie w szczegółowych sprawach części członków Rady Europejskiej, składającej się z szefów rządów krajów członkowskich.

Obóz dzisiaj sprawujący władzę w Polsce problem suwerenności traktuje z powagą. Ale nie zawsze tak było. Wystarczy wspomnieć tempo rozszerzania władztwa unijnego nad krajami członkowskimi w latach 2007–2015, kiedy to proces ten postępował bez żadnych oporów (przykładem są decyzje w sprawie relokacji imigrantów). Wówczas wystarczało wręczenie szefowi rządu dyplomu uznania i poklepanie członków jego świty po ramieniu (róbta, róbta, nie bójta sie).

Jako zwieńczenie procesu integracji z Unią planowano przystąpienie Polski do strefy euro, które miało zaklinować nasz kraj w UE na wieki. Plany te zostały pokrzyżowane najpierw przez kryzys finansowy 2008 roku, a potem przez dojście do władzy Zjednoczonej Prawicy w 2015 roku. Oddaliło to na jakiś czas groźbę pełnego zwasalizowania kraju.

W nowej sytuacji politycznej metoda przejmowania władzy imperialnej nad Polską zmieniła się zasadniczo. Podstawowym narzędziem do tego służącym stał się szeroko rozumiany imperatyw praworządności. Dlatego właśnie otwierane są przez Parlament Europejski lub Komisję Europejską coraz to nowe pola konfliktów – o sądy, o LGBT, aborcję, rodzinę, rasizm, imigrantów. W ostatecznym rozrachunku w działaniach tych chodzi zawsze – niezależnie od poruszanych szczegółowych kwestii będących punktem zaczepienia – o realizację celu długofalowego, jakim jest pozbawianie Polski suwerenności w kolejnych sferach życia publicznego. Do tego właśnie potrzebny jest wielkiemu kapitałowi sojusz z lewicą neomarksistowską wyspecjalizowaną w podsycaniu konfliktów i sianiu zamętu. Nie oznacza to oczywiście, że odgrywa ona w tym sojuszu rolę drugorzędną – posiadany przez nią przez potencjał niszczenia ładu publicznego jest tak znaczący, że należy traktować ją jako autonomiczny składnik sił prowadzących ofensywę imperialną przeciwko Polsce. (…)

Dotkliwą słabością potencjału niematerialnego polskiej wspólnoty narodowej jest niedostatek zaplecza intelektualnego uwrażliwionego na wartości patriotyczne i narodowe, obejmującego w pierwszym rzędzie szczebel elit, ale także szerokie kręgi inteligencji.

Ujawniają się tutaj skutki pedagogiki wstydu, aplikowanej czwartemu już pokoleniu Polaków na opanowanych przez progresistów uczelniach. Zjawisko to, narastające powolnie, w ostatnim okresie eksplodowało w sposób równie spektakularny, co bolesny, w postaci głębokiego rozziewu między sformowanymi na tych uczelniach pod względem ideowym i mentalnym „elitami” a „ludem” hic et nunc żyjącym i czującym. Nie ulega jednak wątpliwości, że poczucie tożsamości narodowej, ukształtowane w toku dramatycznego przebiegu dziejów naszego narodu, który odzyskanie utraconej niepodległości okupił morzem krwi, silnie rozwinięte i zakotwiczone w Polakach – pomimo powyżej wzmiankowanych objawów erozji – jest kluczową i nadal silną częścią potencjału służącego obronie suwerenności polskiej wspólnoty narodowej.

Cały artykuł Bogdana Miedzińskiego pt. „Co zrobimy z suwerennością Polski?” znajduje się na s. 10–11 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Bogdana Miedzińskiego pt. „Co zrobimy z suwerennością Polski?” na s. 10–11 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prof. Gontarski: KE zachowuje się jak strażak-podpalacz. To instytucje UE opuszczają traktaty unijne, a nie Polska

Prof. Waldemar Gontarski o mechanizmie wypłaty funduszy unijnych, tym, kto w Unii łamie praworządność oraz o pozwie do TSUE.

Prof. Waldemar Gontarski wskazuje, że na państwo członkowskie UE można nałożyć sankcje finansowe, jeśli jednomyślnie szczyt Rady Europejskiej uzna, że łamie ono praworządności. Stwierdza, że warunkowość wypłat funduszy unijnych jest sprzeczne z prawem traktatowym. W niemieckiej propozycji jest mowa o łamaniu praworządności wpływającym na wydawanie funduszy.

Prawnik ocenia, że nie jest to precyzyjne kryterium. Odnosząc się do koncepcji obejścia weta Budapesztu i Warszawy, zauważa, że wzmocniona współpraca nie jest zgodna z równym korzystaniu ze wspólnego rynku. Przedsiębiorcy z 25 państw porozumienia miałoby bowiem lepszą pozycję od polskich i węgierskich.

Prof. Gontarski wskazuje, że najbliższy rok zacznie się prowizorium budżetowym niezależnie od tego, czy Budapeszt i Warszawa zawetują budżet, czy nie. Wyjaśnia, że podczas, gdy obecna siedmiolatka zaczęła się w styczniu 2014 r., to decyzja o zasobach własnych weszła w życie 1 października 2016 r.

W przyszłym roku żaden Włoch żaden Hiszpan z instrumentu odbudowy nie dostanie eurocenta bez względu na to, czy Polska cokolwiek zablokuje.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego dodaje, że jeśli mechanizm wszedłby w życie to mogliby nam odebrać pieniądze nawet przy sprzeciwie całej Grupy Wyszehradzkiej. Przyznaje, iż rozwiązanie wiążące wydawanie funduszy unijnych zostało już przyjęte większością głosów przez Parlament Europejski i wejdzie w życie 1 stycznia 2021 r.  Informuje, że złoży pozew do Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu w tej sprawie, gdyż, jak zauważa,

Rozporządzenie ma wadliwą podstawę prawną. Ono powinno jednomyślnie być przyjęte.

Chciałby, aby TSUE nakazał wstrzymanie wejścia w życie rozporządzenia. Zauważa przy tym, że „młyny sprawiedliwości w Trybunale w Luksemburgu mielą powoli”.

Prof. Gontarski przypomina, że szczyt unijny to Rada Europejska, a ta nie jest prawodawcą unijnym. Dodaje, że Trybunał powołując się na to, odrzucił polską skargę ws. decyzji Rady Europejskiej dotyczącej emisji dwutlenku węgla. Podkreśla, że mamy do czynienia z UE-exitem, a nie Polexitem.

To instytucje unijne opuszczają traktaty unijne, a nie Polska.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Bosak: Nikt w Polsce niestety nie rozpatruje na poważnie możliwości odzyskania niepodległości, tak jak Brytyjczycy

Poseł Konfederacji o budżecie unijnym, nastrojach w UE, tym, na co rząd już w lipcu się zgodził oraz o eurosceptycyzmie Konfederacji, stosunku do aborcji i o potrzebie publikacji wyroku TK.

Krzysztof Bosak krytykuje rząd za to, że przystał na lipcowe porozumienie ws. budżetu unijnego. Była w nim bowiem, jak mówi, zawarta zasada powiązania funduszy unijnych z praworządnością. Przez to obecna oficjalna linia rządu, który deklaruje chęć powrotu do porozumienia lipcowego, jest podważana przez zagranicę. Twierdzi się, że polski rząd protestuje przeciw czemuś, na co już się zgodził. Poseł Konfederacji odnosi się do twierdzeń Jacka Saryusz-Wolskiego, który twierdzi, że polski rząd został oszukany:

Ja nie do końca widzę podstawy w faktach co do tego oszustwa, chyba że były zawarte jakieś ustne ustalenie za kulisami o tym że zostaną przyjęte pisemne stworzenie mechanizmu praworządności a ten mechanizm zostanie uchwalony w jakiejś takiej wersji nazwijmy to czerwonymi zębami.

Ocenia, że Unii Europejskiej od czasu kryzysu migracyjnego jest taki nastrój, by Polskę i Węgry złamać za ich ówczesną rolę. Można było przewidzieć, że takie ustne porozumienie, jeśli faktycznie je zawarto, zostanie przez Niemcy zerwane.

My się z polityką europejską PiS-u nie zgadzamy w zasadzie od momentu powstania PiS-u. Mówię to w imieniu swojego środowiska narodowego, ale także kolegów ze środowiska konserwatywno liberalnego.

Były polityk LPR przypomina jak działał przeciwko wejściu Polski do Unii Europejskiej, a później działał międzynarodowo przeciwko przyjęciu Konstytucji dla Europy. Narodowcy byli przeciwni ratyfikacji traktatu lizbońskiego.

Rok temu alarmowaliśmy, że premier Mateusz Morawiecki nie popiera wprowadzenie nowych ogólna europejskich podatków. To oczywisty element federalizacji Unii Europejskiej.

Bosak zaznacza, że jesli Polska jest w Unii Europejskiej to powinna czerpać pełne korzyści z tego, bez dodatkowych warunków, nieujętych w traktatach. Wskazuje, iż w UE „to, czego nie ma w traktatach albo reinterpretuje, albo to dopisuje”. Ponadto polityk Ruchu Narodowego mówi, że powinniśmy rozpatrywać polexit. Program RN z 2019 r. zaznacza, że rząd powinien utrzymywać w administracji ludzi zdolnych do negocjacji z Unią Europejską na wypadek wyjścia naszego kraju z Unii.

Czy Konfederacja jest za wyjściem naszego kraju z Unii Europejskiej? Zarówno Ruch Narodowy, jak i KORWiN opowiadały się za tym, jednak w Polsce jest wciąż za mało eurosceptyków, by samymi ich głosami dostać się do parlamentu. Z tego powodu obecnie, jak mówi:

Chcemy reprezentować zarówno tych twardych eurosceptyków, którzy chcieliby, żeby Unii Europejskiej najlepiej nie było, albo żeby Unia Europejska wyszła z Polski, jak również chcemy reprezentować tych wyborców, których możemy nazwać eurokrytycznymi, czyli którzy akceptują pogodzenie z Faktem, lub nawet zadowolenie z faktu przynależności Polski do Unii Europejskiej, ale którym nie podoba się, jak rozpycha się ona w Polsce.

Dodatkowo rozmówca Łukasza Jankowskiego komentuje debatę dotyczącą zaostrzenie prawa aborcyjnego. Podkreśla, że każde ludzkie życie zasługuje na ochronę. Wskazuje, że koszty polityczne wyroku Trybunału Konstytucyjnego już zostały przez prawicę, tak rządzących, jak i Konfederację, poniesione. Niepublikowanie wyroku TK w tym momencie niczemu więc nie służy, a tylko potwierdza zarzuty o braku praworządności.

Mamy artykuł Onetu o tym, że podobno politycy naciskają na Trybunał Konstytucyjny, żeby rozwodnili w pisemnym uzasadnieniu ten wyrok, który zawarli. Przecież to pokazuje jak to, że Trybunał Konstytucyjny jest jakimś ciałem marionetkowym, a rząd nie traktuje go poważnie.

Projekt prezydenta uznaje za absurdalny, gdyż kopiuje on błędy dotychczasowej ustawy. Przyznaje, że politycy Konfederacji są niestety w tej sprawie podzieleni.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Polexit? Lisicki: Trzeba rozpocząć dyskusję nt. wyjścia Polski z UE. Polexit nie musi być katastrofą

Paweł Lisicki o Polexicie i mentalności niewolniczej oraz o wykluczeniu części dziennikarzy z konferencji Strajku Kobiet, braku etosu dziennikarskiego i poparciu Kościoła dla rządzących

Z definicji konferencja prasowa jest aktem publicznym i wszyscy dziennikarze powinni mieć na nią wstęp.

Paweł Lisicki ocenia, że wykluczanie części mediów z konferencji prasowej powinna wyłączać taką osobę poza nawias debaty społecznej. Konferencje Strajku Kobiet powinny zostać solidarnie zbojkotowani przez wszystkich dziennikarzy. Powinna obowiązywać zasada, że nie wyklucza się i nie obraża się swoich kolegów po fachu. Redaktor naczelny tygodnika Do Rzeczy mówi o zaistniałej sytuacji, że

To pokazuje jak silnym zapleczem medialnym dysponują te panie.

Gazeta Wyborcza aktywnie angażuje się we wsparcie Strajku Kobiet. Pojawia się  pytanie, czy ludzi do niej piszących można traktować jeszcze jako dziennikarzy.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego porównuje Strajk Kobiet do ogniska podpalonego benzyną. Ogień jest wysoki, ale krótkotrwały. Nie oznacza to jednak, że należy ten wybuch ignorować. Wskazuje na ataki słowne na księży, zakłócanie liturgii i wandalizowanie kościołów ze strony protestujących.

Pewna kolejna granica agresji została przekroczona. […] To rewolucyjne dążenie do przeprowadzenia zmiany w Polsce się nie rozpłynie.

Paweł Lisicki stwierdza, że szefostwo Strajku Kobiet wie już, że nie ulica bali rządu. Odnosi się do słów Kazimierza Ujazdowskiego, który oskarżył hierarchię kościelną o jednoznaczne stawianie po stronie rządu. Wskazuje, że są przykłady hierarchów wspierających Prawo i Sprawiedliwość, tak jak są przykłady biskupów wspierających z Platformę Obywatelską. Kościół nie może przy tym rezygnować ze swojego nauczania, a to, jak mówi, realizuje ugrupowanie rządzące, a nie liberalna opozycja.

Czy Kościół mógłby wyrzec się ochrony życia? Moim zdaniem nie – przestałby wówczas być Kościołem.

Dziennikarz komentuje ostatnią okładkę tygodnika Do Rzeczy podnoszącą perspektywę wyjścia Polski z Unii Europejskiej. Zachęca, by nie odnosić się tylko do okładki.

Szczególnie polecam tekst bardzo rzetelny Tomasza Cukiernika, który pokazuje przepływ pieniędzy między Polską a Unią Europejską.

Artykuł pokazuje, że nieprawdą jest jakoby Polska tylko zyskiwała, a Unia tylko płaciła. Lisicki wypowiada się na temat mechanizmu powiązania funduszy unijnych z praworządność. Skutkowałby on podporządkowaniem tworzonego w Polsce prawa temu, co się za praworządne w Brukseli wydaje.

Redaktora bawi utożsamianie jego gazety z linią rządu zauważając, iż nie reprezentowała jej w sprawach takich jak tzw. piątka dla zwierząt. Ludzie, którzy mówią, że wyjście z Unii oznacza wejście do rosyjskiej strefy wpływów, mają jego zdaniem mentalność niewolniczą. Uznają bowiem, że nasz kraj musi komuś podlegać.

Nie każda próba wyjścia z UE musi zakończyć się katastrofą.

Polexit nie jest dobrym rozwiązaniem, ale możemy zostać do niego w przyszłości zmuszeni.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

W wojnie z najazdem imperialnym Polska musi być i lisem, i wężem, i lwem / Bogdan Miedziński, „Kurier WNET” nr 69/2020

Celem prowadzonego na Polskę ataku imperialnego jest dążenie do ujarzmienia jej oporu wobec planowanego przez liderów UE „wtopienia” jej, w drodze federalizacji, w mocarstwo globalne/regionalne.

Bogdan Miedziński

Demokracja liberalna w służbie imperializmu

Gołym okiem widać, że pomimo posiadania przez Zjednoczoną Prawicę wyjątkowo mocnej demokratycznej legitymacji do sprawowania władzy, ma ona ogromne kłopoty z dokonywaniem tak bardzo potrzebnych usprawnień państwa polskiego.

Kluczowym czynnikiem ograniczającym aktywność obozu rządzącego w tym zakresie stał się złowrogi sojusz wewnętrznej opozycji totalnej z zagranicznymi grupami interesu. Opozycja totalna nie potrafi już samodzielnie wytworzyć masy krytycznej niezbędnej do dokonania powrotu „do tego, co było”. Tym niemniej jest ona w stanie wytwarzać impulsy, które po amplifikowaniu ich, właśnie przez polityczne, kapitałowe i medialne wsparcie zagranicy, nabierają mocy pozwalającej paraliżować podejmowane przez obóz rządowy przedsięwzięcia modernizacyjne.

Napastliwość ataków zagranicy na Polskę oraz ich niewspółmierność do zdarzeń będących powodem, a raczej pretekstem do podejmowania tych ataków bulwersuje: o nowelizacji ustawy o ustroju sądów powszechnych ustanawiającej kary dyscyplinarne dla sędziów za zaangażowanie polityczne Jürgen Hardt, rzecznik ds. polityki zagranicznej klubu parlamentarnego CDU/CSU mówi: niezależność sądów jest kluczowym wymogiem dla utrzymania praworządności. Podjęciem tego kroku Polska odchodzi od podstawowych zasad UE. Z kolei Daniel Freund, eurodeputowany Zielonych ostrzega: każdy, kto w ten sposób narusza nasze podstawowe wartości, musi się liczyć z sankcjami z Brukseli. Jeżeli zostają demontowane podstawowe zasady demokratyczne i konstytucyjne, muszą zostać obcięte dotacje UE. Natomiast Nils Schmid, rzecznik ds. polityki zagranicznej klubu parlamentarnego SPD, domaga się, aby omawiane tu zmiany wprowadzone ustawą dyscyplinującą sędziów uwzględnić w toczącym się przeciwko Warszawie postępowaniu w sprawie naruszenia prawa unijnego. A przecież Sejm uchwalił tę nowelizację, kierując się ewidentną potrzebą przeciwdziałania zagrożeniu państwa paraliżem kompetencyjnym prowokowanym przez niektórych przedstawicieli środowiska sędziowskiego.

Nie sposób nie dostrzegać, że cytowani powyżej politycy niemieccy, obiektywnie biorąc, wspierają wywoływanie chaosu w państwie polskim.

Tymczasem na prawicy nawet wytrawni komentatorzy polityczni, koncentrując się na spektakularnych aspektach omawianego konfliktu politycznego, mają duży kłopot ze wskazaniem rzeczywistych przyczyn ataków kierowanych przez zagranicę na Polskę. Politycy obozu rządzącego jak ognia unikają rzetelnej odpowiedzi na nasuwające się w sposób oczywisty pytanie, dlaczego jesteśmy tak bezlitośnie grillowani. A przecież rozpoznanie i ujawnienie opinii publicznej rzeczywistych motywów sił zagranicznych atakujących Polskę jest niesłychanie istotne dla zapewnienia adekwatnego przeciwdziałania wobec tych agresywnych akcji.

Idziemy bowiem prostą drogą do faktycznej utraty suwerenności. Kamieniami milowymi tej wędrówki, zapoczątkowanej akcesją do Unii Europejskiej w roku 2004, są: przyjęty w roku 2007 traktat lizboński, następnie przyjęcie w 2014 roku przez KE Nowych ram unijnych na rzecz umocnienia praworządności i wreszcie łańcuch przewrotnych orzeczeń polskich i unijnych sądów, zapoczątkowany pytaniami prejudycalnymi Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego w sprawie wieku emerytalnego sędziów, poprzez wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE w tej sprawie, a na uchwale z dnia 2019-01-19 Sądu Najwyższego kończąc. Ten ostatni akt unieważnia, de facto, dotychczasowe rezultaty reformy polskiego wymiaru sprawiedliwości, a zarazem na oścież otwiera wrota do bezwarunkowego stawiania prawa unijnego ponad Konstytucją RP. Dziś wiceprzewodnicząca KE, Vêra Jurowa, w swoim bezczelnym piśmie w sprawie ustaw dyscyplinujących sędziów, robi to bez ogródek. Robią to gremialnie polskie sądy. Pełną aprobatę dla ich stanowiska wyraża opozycja totalna. A przecież, jeżeli prawo unijne stoi ponad Konstytucją, to jest ono władne wymusić zmianę tej Konstytucji w każdym obszarze. Wystarczy tylko wyrok TSUE, od którego przecież nie ma odwołania.

A zatem tylko patrzeć, jak niedługo kilku jegomościów z TSUE wyda orzeczenie, że dotyczący definicji małżeństwa zapis polskiej Konstytucji jest niezgodny z wartościami unijnym i nakaże Sejmowi jej harmonizację z tymi wartościami. A my? Ano, usłyszymy zapewne od przedstawiciela ekipy akurat sprawującej władzę: „Wicie, rozumicie…”. Jak za Gierka.

Nieodparcie nasuwa się na pamięć wygłoszona przez Jaśka końcowa fraza z Wesela Wyspiańskiego: „Nic nie słysom, ino granie, ino granie, jakieś ich chyciło spanie”.

Ta gra pozorów powinna się skończyć jak najszybciej. Jest oczywiste, że w omawianym tu konflikcie nie chodzi o dokonanie zwykłego przejęcia władzy przez opozycję w ramach demokratycznego werdyktu wyborczego. Stawka jest o wiele większa. Całościowe i pozbawione emocji spojrzenie na trwający w Polsce od 2015 roku konflikt polityczny pokazuje, że przeciwko naszemu krajowi toczy się w istocie wojna imperialna, a więc taka wojna, w której napastnik (imperium) dysponujący potencjałem wielokrotnie przewyższającym ten, którym dysponuje państwo napadnięte (Polska), dąży do jego skolonizowania. Imperium nie wykreśla państwa skolonizowanego z mapy politycznej świata, ale ustanawia w nim porządki chroniące jego własne interesy, a nie interesy napadniętych. Robi to przy użyciu nacisku ekonomicznego, doktryny, ideologii, prawa, a także zainstalowania życzliwych mu kadr w kluczowych ogniwach władzy. Fakt, że w tej wojnie toczonej przeciwko Polsce nie ma armat i nie słychać wystrzałów powoduje, że jej ofiary nierzadko nawet nie wiedzą, że jakaś wojna się toczy i że ją właśnie przegrywają.

Co należy więc robić? W pierwszym rzędzie – obudzić się z tego koszmarnego letargu, w który popadliśmy, skończyć z robieniem dobrej miny do złej gry i powszechnie zacząć dawać świadectwo!

Nie obronimy się przed najazdem udając, że wojny nie ma. Dlatego trzeba rzetelnie ujawnić opinii publicznej, kto w tej wojnie z Polską jest napastnikiem oraz na jakich polach ona się toczy.

Istota władzy imperialnej pozostała bowiem taka jak dawniej, jednakże zmienił się radykalnie profil instytucjonalny najeźdźców, a także formy jej ustanawiania i sprawowania.

Dziś centrami imperialnymi niekoniecznie są pojedyncze państwa. Mogą nimi także być sieci zbudowane z ogniw o bardzo zróżnicowanym statusie (administracyjnym, partyjnym, biznesowym), pozostających względem siebie w złożonych, niekiedy nawet częściowo konkurencyjnych relacjach. Formacje takie mają amorficzną, płynną strukturę, a jej podstawowym spoiwem są interesy oraz kadry przepływające pomiędzy poszczególnymi ogniwami i segmentami tej struktury. Ulokowana w ramach tych sieci władza nie jest dana raz na zawsze – jej lokalizacja zależy od aktualnego układu sił.

Takim właśnie centrum imperialnym jest formacja, z której płynie główny, kierowany z zagranicy atak na Polskę. Składa się ono z dwóch największych państw członkowskich „starej” Unii Europejskiej, wianuszka państw satelickich dobieranych ad hoc do pojedynczych spraw, a także potężnych organizacji lobbystycznych reprezentujących świat kapitału, takich na przykład, jak European Round Table of Industrialists. Ważną funkcję w tej formacji spełniają organy kierownicze Unii Europejskiej wraz ze swoim 45-tysięcznym personelem. Stwierdzenie to nie oznacza oczywiście, że Unia jako taka jest organizacją imperialną. Jednakże jest faktem, że jej organy, oprócz funkcji znajdujących się w jej oficjalnej agendzie, pełnią również i takie funkcje, które oficjalnie deklarowane nie są, a które bez trudu można zidentyfikować jako nakierowane na realizację interesów wskazanego powyżej centrum imperialnego. Politykę imperialną prowadzoną przez tę formację pokrywa negliż demokracji liberalnej. Skrywa on trzy potężne nośniki, przy pomocy których polityka ta jest prowadzona.

  • Pierwszym z nich jest doktryna ekonomiczna będąca osobliwą mieszanką neoliberalizmu i protekcjonizmu. Stanowi ona podstawę kształtowania porządku gospodarczego w strefie wpływów omawianego centrum imperialnego. Zasadnicza funkcja tej doktryny w aspekcie polityki imperialnej polega na tworzeniu takich zasad ładu gospodarczego, które zapewniają beneficjentom tej polityki bezpieczny transfer przysporzeń uzyskiwanych w krajach skolonizowanych do imperialnych centrów zysków.
  • Drugim nośnikiem polityki imperialnej, stanowiącym jej soft power, jest lewicowa ideologia bazująca na libertariańsko rozumianej wolności jako naczelnej wartości przysługującej jednostce ludzkiej. Absolutyzowanie tej wartości przez lewicę prowadzi do atomizacji społeczeństwa w kraju kolonizowanym i przeciwdziała powstawaniu w nim wspólnot zagrażających porządkowi sprzyjającemu konserwowaniu relacji imperialnych.
  • Trzecim nośnikiem polityki imperialnej jest liberalizm konstytucyjny. Stanowi on podstawę kształtowania zasad porządku publicznego. Oznacza pewną zasadę kształtowania tego porządku, polegającą na nadaniu praworządności bezwzględnego, także wobec idei demokracji, priorytetu jako gwarantowi ochrony podstawowych praw, takich jak wolność słowa, zgromadzeń, wyznania czy prawo do własności prywatnej. Jego zasadniczą funkcją jest ochrona istniejącego w skolonizowanym państwie imperialnego porządku publicznego.

Neoliberalizm – ekonomiczny filar polityki imperialnej

Korzenie neoliberalizmu tkwią w kryzysie naftowym lat 70. XX wieku. Jednym ze skutków tego kryzysu, poniekąd ubocznym, było nagromadzenie przez potentatów naftowych z Bliskiego Wschodu gigantycznych aktywów finansowych w bankach, głównie amerykańskich. Powstała z tego tytułu w aktywach tych banków nadwyżka wolnych środków groziła z kolei naruszeniem stabilności całego systemu finansowego i wymagała pilnego zagospodarowania. Ta właśnie okoliczność stała się impulsem uruchomienia w roku 1980 przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy, Światową Organizację Handlu, przy wsparciu OECD, grupy G7 oraz World Economic Forum, tak zwanego programu dostosowania strukturalnego (structural adjustment).

Program ten, dedykowany krajom rozwijającym się, polegał na powiązaniu wspierania finansowego tych krajów z wymogiem transformacji przez nie swoich gospodarek, dokonywanej według formatu nazwanego później consensusem waszyngtońskim.

Właśnie to kraje rozwijające się miały wchłonąć wspomnianą powyżej lwią część tej nadwyżki zgromadzonej w bankach.

Rdzeniem consensusu waszyngtońskiego stał się postulat swobodnego przepływu towarów i kapitałów, umożliwiający praktycznie niekontrolowany transfer nadwyżek przechwytywanych w kolonizowanych krajach do centrów zysku zlokalizowanych w ośrodkach imperialnych. Kluczowym warunkiem tego transferu było zniesienie w ramach programu structural adjustment wszelkich instrumentów protekcjonizmu gospodarczego, przy pomocy których państwa narodowe mogłyby chronić swoje rozwijające się gospodarki i w ten sposób zagrażać swobodnemu przepływowi kapitałów. Dziś na straży tak ukształtowanej struktury instytucjonalnej chroniącej własność, oprócz wymienionych powyżej instytucji autoryzujących program structural adjustment, stoją państwa, partie polityczne, banki, kancelarie prawne oraz sieci dyskretnie sterowanych organizacji opiniotwórczych. Ochronie własności służy swoista prywatyzacja wymiaru sprawiedliwości przejawiająca się przenoszeniem w coraz większym stopniu sporów pomiędzy inwestorem zagranicznym a władzą państwową danego kraju z sądów powszechnych do sądów arbitrażowych funkcjonujących w oparciu o klauzulę ISDS (Investor-State Dispute Settlement).

Ogromną rolę w kolonizacji państw rozwijających się odgrywają raje podatkowe, w których beneficjenci polityki imperialnej przechowują uzyskane w nich nadwyżki.

Omawianą tu imperialną logikę tego ładu gospodarczego ekonomista chiński Ha-Joon Chang określił metaforą „odrzucenie drabiny” (kicking off the ladder). W metaforze tej drogę rozwojową krajów bogatych symbolizuje właśnie drabina, a jej szczeble są symbolem instrumentów protekcjonizmu gospodarczego, po których kraje te wspięły się na wysoki poziom dobrobytu. Po jego osiągnięciu kraje bogate drabinę tę odrzuciły, zmuszając do konfrontacji ze swoimi potężnymi gospodarkami kraje gorzej rozwinięte, ale już pozbawione instrumentów protekcjonistycznych, które chroniłyby ich raczkujące gospodarki narodowe.

Takie właśnie „odrzucenie drabiny” towarzyszyło akcesji krajów Europy Środkowo-Wschodniej do Unii Europejskiej. Zasada zniesienia instrumentów protekcjonistycznych w relacjach gospodarczych między krajami członkowskimi została w szczególności znacząco zaakcentowana w art. 107 Traktatu o UE, w którym postanowiono, że wszelka pomoc przyznawana przez Państwo Członkowskie lub przy użyciu zasobów państwowych w jakiejkolwiek formie, która zakłóca lub grozi zakłóceniem konkurencji poprzez sprzyjanie niektórym przedsiębiorstwom lub produkcji niektórych towarów, jest niezgodna z rynkiem wewnętrznym w zakresie, w jakim wpływa na wymianę handlową między Państwami Członkowskimi.

Postanowienie to zapewniło komfortowe warunki inwestowania zachodnich kapitałów w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, pozbawiając jednocześnie ich rodzime, wybiedzone przedsiębiorstwa jakiejkolwiek ochrony przed naporem kapitału obcego. Dzięki temu nastąpiła błyskawiczna kolonizacja krajów „nowej” Unii przez kapitał zachodni. W efekcie udział kapitału zagranicznego w przetwórstwie przemysłowym w Europie Środkowo-Wschodniej wynosi obecnie około 53%, a w branżach high-tech sięga 90%. Dla porównania, udział kapitału zagranicznego w przetwórstwie przemysłowym w krajach Europy Południowo-Zachodniej wynosi około 24%.

Dzisiaj już mało kto w naszej części Europy wierzy, że kapitał nie ma narodowości. Niestety, poniewczasie – mleko się rozlało.

Unia Europejska, otwierając szeroko wrota dla napływu kapitału zagranicznego do krajów Europy Środkowo-Wschodniej i umożliwiając w ten sposób krajom „starej Unii” pobudzenie swoich kulejących gospodarek, nie miała zarazem żadnych oporów ze znoszeniem lub zawieszaniem innych traktatowych swobód i praw, w których bilans korzyści i nakładów układałby się na korzyść krajów „nowej Unii”. Taką wymowę na przykład miało uruchomione zaraz po akcesji moratorium na przepływ pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej do krajów „starej” Unii. Taką jest dyskryminująca Polskę, nadal obowiązująca, regulacja dotycząca unijnych dopłat dla rolnictwa. Kanonicznym przykładem dyskryminacji przedsiębiorstw Europy Środkowo-Wschodniej względem przedsiębiorstw „starej Unii” jest świeżo uchwalona dyrektywa przewozowa. Do tej samej kategorii uregulowań dyskryminujących kraje „nowej” Unii zaliczyć należy bulwersującą decyzję Komisji Europejskiej blokującą wsparcie Stoczni Szczecińskiej przez rząd polski, podczas gdy w tym samym czasie akceptowane były identyczne działania rządów Francji i Niemiec wobec przemysłów stoczniowych tych krajów. Przykłady tego rodzaju praktyk można mnożyć.

Niczym innym jak zakamuflowanymi próbami dyskryminacji są podejmowane przez bogate kraje unijne uporczywe próby walki z rzekomym „dumpingiem socjalnym” ze strony krajów Europy Środkowo-Wschodniej oraz natarczywe postulaty „harmonizacji” podatkowej zmierzające do unifikacji obciążeń fiskalnych przedsiębiorstw na terenie całej Unii Europejskiej. Podobne oddziaływanie na gospodarki krajów „nowej” Unii będzie miał Zielony Ład. Za tymi wszystkimi przewrotnie brzmiącymi nazwami kryje się całkiem przyziemne dążenie części najbogatszych krajów UE do ograniczenia wewnątrzunijnej konkurencji poprzez poprawę ich pozycji względem mających niższe koszty pracy krajów Europy Środkowo-Wschodniej.

Jest oczywiste, że zakonserwowanie tego rodzaju imperialnych relacji pomiędzy krajami „starej” Unii a nowymi jej członkami z Europy Środkowo-Wschodniej musi prowadzić do zakotwiczenia na stałe tych ostatnich w tak zwanej pułapce średniego dochodu.

Sprawi to, że dystans między bogatymi krajami starej Unii a krajami Europy Środkowo-Wschodniej zostanie utrzymany, co umożliwi czerpanie przez kraje „starej” Unii renty imperialnej z przewagi kapitałowej nad krajami Europy Środkowo-Wschodniej także w przyszłości.

Libertariańska koncepcja wolności – soft power polityki imperialnej

Dla kapitalizmu neoliberalnego idealnym otoczeniem działalności gospodarczej jest społeczeństwo konsumpcyjne złożone ze zatomizowanych, hedonistycznie motywowanych jednostek. Z kolei, etyka liberalnej lewicy, budowana na haśle paryskiej rewolty studentów 1968 roku „Il est interdit d’interdire” (zabrania się zabraniać), rozpowszechnianym trzydzieści lat później nad Wisłą w wersji „róbta, co chceta”, stanowiła dla takiego konsumenta idealny drogowskaz życia. Zbieg tych czynników sprawił, że na gruncie politycznym ukształtowała się osobliwa symbioza tych dwóch, zdawałoby się przeciwstawnych sił, a mianowicie neoliberalnego kapitalizmu i lewicy kulturowej (oczywiście po odcedzeniu z tej ostatniej zbędnego obciążenia w postaci mało spektakularnej dziś aktywności w sferze socjalnej).

W ramach owego sojuszu lewicy i kapitału ukształtowała się wspólna dla obydwu sił agenda ideowa bazująca na absolutyzowaniu wolności jednostki, skierowana – w imię ochrony praw wszelkich mniejszości – na przeciwdziałanie odwołującym się do wartości konserwatywnych odruchom kształtującym takie wielkie wspólnoty, jak wyznawcy określonych religii, naród czy państwo. Zwolennikom takich wspólnot i wartości przez nie głoszonych przypisywane są standardowo etykiety nacjonalistów, faszystów, kseno(homo)fobów. Wymownym przykładem takiego etykietowania było niedawne określenie przez Adama Michnika, redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, marszów niepodległości gromadzących setki tysięcy Polaków mianem czarnosecinnych manifestacji. Bezdyskusyjnie za główne zagrożenie dla bronionych przez lewicę wszelkich mniejszości uznawana jest, zaliczana do największych, wspólnota katolicka, stosunkowo zwarta i dobrze zorganizowana, a więc w jej mniemaniu najgroźniejsza.

Perfidnym aspektem funkcjonowania omawianej tu agendy ideowej, ujawniającym się bardzo wyraźnie w Polsce, było to, że tym prowadzonym przez lewicę działaniom zmierzającym do dekompozycji społeczeństwa towarzyszy zarazem ronienie przez lewicowych socjologów i psychologów krokodylich łez nad rzekomo niskim poziomem kapitału społecznego w Polsce.

„Badacze” ci za ten stan rzeczy obwiniają właśnie Kościół, kult rodziny i uczucia narodowe, a więc te instytucje społeczne, które w istocie kapitał ten właśnie tworzą. „Wyrwać dziecko rodzinie” – takim właśnie hasłem „Gazeta Wyborcza” kilka lat temu próbowała budować kapitał społeczny wśród Polaków.

Namacalnym przejawem istnienia wspólnej dla lewicy i neoliberalnego kapitalizmu agendy ideowej, szczególnie istotnym z punktu widzenia polityki imperialnej wobec krajów kolonizowanych, jest finansowanie przez wielkie korporacje różnorodnych ngo-sów prowadzących działalność lewicową, przyjęcie przez korporacje medialne haseł lewicy jako podstawy kształtowania profilu działania kontrolowanych przez nich środków masowego przekazu oraz wykorzystywanie przez te korporacje do indoktrynacji swoich pracowników wzorców zachowania propagowanych przez lewicę kulturową.

Przestrzeń, w której funkcjonuje agenda ideowa lewicy kulturowej, podlega w krajach kolonizowanych szczególnej ochronie. W sposób skuteczny zapewnia ją trzeci z wymienionych na wstępie nośników współczesnej polityki imperialnej, a mianowicie liberalizm konstytucyjny (omówiony poniżej). Dlatego właśnie w Polsce obóz rządowy o uporządkowaniu zawłaszczonego przez kapitał zagraniczny rynku medialnego boi się nawet pomyśleć.

Liberalizm konstytucyjny i praworządność

Koncepcja liberalizmu konstytucyjnego, będąca w istocie pewną odmianą demokracji liberalnej, narodziła się wśród elit wysoko rozwiniętych krajów Zachodu jako propozycja radzenia sobie ze słabościami demokracji, a opisał i nazwał ją amerykański politolog i dziennikarz Fared Zakaria. W tym celu, mówiąc językiem uproszczonym, dokonał on po prostu „odfiltrowania” członu „demokracja” z pojęcia demokracji liberalnej. Intencją tego zabiegu było przywrócenie zachwianej, jego zdaniem, równowagi między demokracją a wolnością

Zakaria twierdzi mianowicie, że przysłowie „co za dużo, to niezdrowo” w całej rozciągłości odnosi się również do współczesnej demokracji: nieustanne kampanie i podlizywanie się wyborcom, zdobywanie funduszy, grupy interesów i lobbing zdyskredytowały system demokratyczny.

Dlatego, według Zakarii, powinien on zostać zastąpiony/uzupełniony sprawowanymi na fundamencie praworządności rządami ekspertów (współczesnych elit).

Formuła liberalizmu konstytucyjnego implantowana w realia krajów o słabiej rozwiniętym systemie demokratycznym, takich właśnie, jak te należące do Europy Środkowo-Wschodniej, bardzo niefortunnie wpłynęła na ciągle dokonujące się w tych krajach przekształcenia instytucjonalne. Formułę tę obrazowo i do bólu szczerze wyraziła Prezes Sądu Najwyższego, Małgorzata Gersdorf, głośnym stwierdzeniem, że w państwie polskim suwerenem jest Konstytucja. Wynikająca z tej konstatacji niemalże automatycznie absolutyzacja imperatywu praworządności, stanowiącej przecież także naczelną zasadę demokracji liberalnej, spowodowała, że ta ważna przecież składowa systemu swobód obywatelskich stała się w istocie kagańcem paraliżującym dojrzewanie się raczkującego dopiero w tych krajach systemu demokratycznego. W rezultacie deformacje, jakim podlega rządzenie, którego podstawy doktrynalne zredukowane zostały do liberalizmu konstytucyjnego, zaczęły być rażące nawet dla badaczy będących szczerymi zwolennikami demokracji liberalnej. I tak, Jan Zielonka, profesor europeistyki na Uniwersytecie Oksfordzkim pisze: Większość, która jest w jakimś stopniu ograniczona, w pewnym momencie nie mogła zrobić nic. Bo kiedy chce coś zmienić, to okazuje się, że rozmaite instytucje, jak Komisja Europejska, centralny bank czy sąd konstytucyjny, jej na to nie pozwalają. Yascha Mounk, Associate Professor w Johns Hopkins University stwierdza, że konieczne dla demokracji liberalnej biurokratyczne instytucje regulacyjne obsadzone przez wyspecjalizowanych ekspertów zaczęły odgrywać rolę quasi-ustawodawczą, co zaowocowało tworzeniem „niedemokratycznego liberalizmu”. Z kolei Andrzej Szahaj, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu zauważa, że demokracja liberalna okazała się pełnić jedynie funkcję fasady, za którą prawdziwa władza dystrybuowana była na zasadach niedemokratycznych i pozapolitycznych.

Sprawowanie władzy, zredukowane do formatu liberalizmu konstytucyjnego, zaczęło sprowadzać się do administrowania społeczeństwem przez grona eksperckie znajdujące się pod wpływem dysponujących olbrzymimi pieniędzmi krajowych i zagranicznych grup nacisku.

W efekcie, wskutek niedorozwoju struktur instytucjonalnych państwa, kraje te stały się bardziej podatne na ekspansję imperialną, a ukształtowany w ten sposób system rządzenia, pomyślany pierwotnie jako demokracja liberalna, stał się w praktyce narzędziem wspomagającym ich kolonizację. W warunkach zatomizowania społeczeństw krajów Europy Środkowo-Wschodniej, słabości istniejącej w nich klasy średniej oraz głębokich podziałów politycznych, liberalizm konstytucyjny okazał się wygodnym narzędziem służącym do zamrażania instytucjonalnego status quo, a tym samym do zakonserwowania istniejących luk w funkcjonowaniu instytucji państwa. Nieuporządkowanie to stało się istotnym czynnikiem umożliwiającym inwestorom zagranicznym dokonywanie na wielką skalę niejawnych transferów nadwyżek poza zasięg kontroli podatkowej skolonizowanych krajów.

W Polsce szczególnie niebezpieczną deformacją systemu sprawowania władzy dokonującą się pod wpływem liberalizmu konstytucyjnego – zagrażającą suwerenności państwa polskiego bezpośrednio – stała się alienacja systemu sądowniczego. W rezultacie wadliwie przeprowadzonej w latach 90. reformy polskie sądownictwo, spełniając nadal swoją fundamentalną funkcję bycia organem władzy państwowej, przekształciło się w wyłączoną spod kontroli demokratycznej potężną korporacją zawodową o silnie zaznaczonej hierarchii władzy, dysponującą gwarantowanym i obfitym zasilaniem z budżetu państwa, a także wyposażoną w system wyborczy sprzyjający samoodtwarzaniu się jej kadr kierowniczych na poszczególnych szczeblach. Każda, raz ukształtowana w ten sposób korporacja, musi działać jedynie coraz gorzej i gorzej. Sytuacja ta prowadzi do dramatycznego narastania w funkcjonowaniu tej struktury nie tylko typowych deformacji biurokratycznych, takich jak ociężałość, mała sprawność, wysokie koszty, ale także do skażenia korporacyjnym partykularyzmem rozstrzygnięć podejmowanych w ramach podstawowego zadania statutowego sądownictwa, jakim jest ferowanie wyroków. Skażenie to stałą się już plagą polskiego sądownictwa. Wbrew temu, co twierdzą na prawicy niektórzy fundamentaliści, sądownictwo, pozostając w dotychczasowej strukturze instytucjonalnej, nawet wówczas, gdyby doszło do odgórnego oczyszczenia tego środowiska z pozostałości po PRL, musiałoby działać w ten sam sposób co dzisiaj. Żadna organizacja powołana do dokonywania świadczeń na rzecz otoczenia, pozbawiona zewnętrznych wymuszeń do racjonalizacji swej działalności (takich jak mechanizm konkurencji rynkowej, nadzór bezpośredni innych organów władzy lub demokratyczny system wyborczy) i mająca zagwarantowane zasilenia zewnętrzne, nie będzie dobrowolnie usprawniała się. Wręcz przeciwnie, będzie ona podlegać coraz większym deformacjom o charakterze pasożytniczym. Po to, aby organizacja usprawniała się, musi być poddawana określonym wymuszeniom zewnętrznym. Takie są prawa rządzące działaniami zorganizowanymi. Dobitną egzemplifikacją tego prawa są właśnie wyniki pracy polskich sądów: w Europie pod względem proporcji liczby sędziów do liczby mieszkańców jesteśmy w czołówce, a pod względem czasu trwania procesów – na końcu. I wskaźniki te pogarszają się.

Bulwersującym przejawem alienacji systemu sądownictwa w Polsce stała się uchwała z dnia 2020-01-19 trzech izb Sądu Najwyższego, naruszająca nie tylko fundamenty sądownictwa w Polsce, ale wręcz podważająca podstawy ustrojowe państwa polskiego, zawarte w konstytucyjnej zasadzie trójpodziału i równoważenia władzy państwowej.

Przyjęta przez Sąd Najwyższy, będący najwyższą instancją władzy sądowniczej w Polsce, konstrukcja prawna tej uchwały, budująca w oparciu o incydentalne orzeczenie TSUE zupełnie nowy porządek prawny w Polsce, legitymizuje de facto rezygnację przez nasz kraj z państwowości w dziedzinie stanowienia prawa i władzy sądowniczej.

Oto Sąd Najwyższy, wykorzystując przewrotnie orzeczenie TSUE dotyczące błahego w istocie pytanie prejudycalnego, unieważnia uchwalane przez Sejm ustawy oraz nominacje Prezydenta Polski. Oto sądy powszechne wydają orzeczenia unieważniające de facto postanowienia ustawy dezubekizacyjnej. Oto sędziowie unieważniają status innych sędziów.

Perspektywa relacji Polski z UE

Oczywistym celem prowadzonego na Polskę ataku imperialnego jest dążenie do ujarzmienia jej oporu wobec planowanego przez liderów Unii Europejskiej „wtopienia” jej, w drodze federalizacji, w mocarstwo globalne/regionalne. Głównym rozgrywającym w tym ataku (co nie znaczy głównodowodzącym całością przedsięwzięcia) jest Komisja Europejska, a zasadniczym orężem – przyjęte w 2014 roku Nowe ramy unijne na rzecz umocnienia praworządności.

Unia Europejska od wielu lat traci dystans wobec reszty świata. Dzieje się tak głównie za sprawą pogrążonych w stagnacji krajów „starej” Unii.

Liderzy UE prą więc w kierunku federalizacji w nadziei, że poprawi ona sytuację ich krajów, a być może pozwoli nawet zająć im dogodną pozycję w geopolitycznej rozgrywce o kształt porządku światowego w nadchodzących dekadach. Oczekiwania te są błędne. Federalizacja nie poprawi ani na jotę konkurencyjności Unii jako całości.

Przeciwnie, poprzez pogłębienie imperialnego charakteru już istniejących relacji między centrum a peryferiami, nieuchronnie stłumi dynamikę rozwoju krajów peryferyjnych, napędzających dziś wzrost całej Unii, a zarazem „rozleniwi” kraje będące beneficjentami polityki imperialnej. Także towarzyszące temu przeregulowanie gospodarki unijnej nie zapewni poprawy jej konkurencyjności względem innych regionów świata, czego tak gromko domaga się prezydent Francji Emmanuel Macron, będący zarazem głównym architektem protekcjonistycznych poczynań tę konkurencyjność niszczących. Federalizacja sprowokowałaby również niewyobrażalne koszty wymuszone koniecznością borykania się przez sfederowaną Europę z coraz wyraziściej rysującymi się sprzecznościami interesów gospodarczych i politycznych między poszczególnymi krajami. Wielkie szkody powstałyby w zasobach kulturowych sfederowanych krajów – integracja z pewnością uszczupliłaby bogactwo tych zasobów, wynikające przecież z różnorodności kultur narodowych.

Wizje wspólnej polityki zagranicznej i obronnej Unii, wskazywane jako przesłanka federalizacji, pochodzą chyba z księżyca. Przecież już dzisiaj widać fundamentalne różnice w priorytetach tych polityk prowadzonych przez poszczególne kraje. Z jakiej racji miałyby one zniknąć? U Polaka oparcie polityki zagranicznej na rosyjsko-niemieckich kleszczach gazowych oraz na rojeniach o sojuszu krajów położonych w pasie od Atlantyku aż po Władywostok, snutych przez kieszonkowego Napoleona z Paryża, budzi dreszcz przerażenia, podobny do tego, jaki u kur wywołuje pomysł powierzenia lisowi pilnowania kurnika.

Grubym nieporozumieniem, jakkolwiek gorzko to zabrzmi, jest wskazywanie jako przesłanki integracji instytucjonalnej Unii Europejskiej tak zwanych wspólnych europejskich wartości. Bolesną egzemplifikacją ich braku stało się głosowanie nad deklaracją Szczytu Ludnościowego w Nairobi w 2019 roku, postulującą włączenie prawa kobiety do poddania się aborcji do pakietu praw człowieka. Do uchwalenia tej barbarzyńskiej deklaracji na szczęście nie doszło, ale ogół krajów unijnych (z wyjątkiem Polski i Węgier) głosował za jej przyjęciem. Jeżeli przyjąć z kolei za miarodajną deklarację LXII posiedzenia Konferencji Komisji do spraw Unijnych Parlamentów Unii Europejskiej (COSAC), w której w kwestii tak zwanych europejskich wartości stwierdza się, że to praworządność jest fundamentalna dla legitymizacji UE w oczach jej obywateli, należałoby uznać, że ta sama praworządność, która służy dziś do grillowania Polski i Węgier, musiałaby zapewniać zarazem niezbędną spójność rozumienia przez wszystkie zbiorowości wchodzących w skład Unii tego, czym są w istocie prawa człowieka. Biorąc pod uwagę wyniki głosowania państw członkowskich Unii w Nairobi, należałoby się zatem spodziewać, że Komisja Europejska, stojąc na straży tej praworządności, wkrótce już uzna, iż w Polsce łamane są prawa człowieka, gdyż obowiązujące w niej prawo zabrania aborcji na życzenie i nakaże, przy pomocy nieocenionego TSUE, zmianę tego prawa.

Jest jasne, że chcemy pozostać w Unii Europejskiej. Jednakże dla Polski Unia, de facto, ma wartość jedynie jako związek niepodległych państw tworzących wspólny rynek. Potencjalne walory takiej wspólnoty są ogromne i pozostają nadal w znacznym stopniu niewykorzystane. Do ich osiągnięcia nie jest potrzebne mocarstwo Federacja Europejska.

Dla Polski koncepcja ta nie niesie żadnej wartości dodanej. Wręcz przeciwnie.

Z powyższych wywodów wynika, że dziś do rangi kluczowego kryterium naszego stosunku do UE urasta kwestia suwerenności. Z tego punktu widzenia można rozważać trzy zasadnicze opcje kształtowania relacji naszego kraju z Unią Europejską. Pierwszą z nich jest płynięcie w głównym nurcie. Unijny mainstream z pełną determinacją zmierza do federalizacji Unii Europejskiej. Płynięcie Polski w głównym nurcie oznacza stopniową, ale nieodwołalną utratę suwerenności. Wiążące się z tą opcją, dające się łatwo przewidzieć usiłowania uzyskania przez przyszłą Federację Europejską statusu mocarstwa równoważnego Chinom i USA, prowadziłyby niewątpliwie do prób zawarcia sojuszu strategicznego z Rosją. Taki deal, siłą rzeczy skierowany przeciwko USA, oznaczałby dla Polski katastrofę. Niepokojące jest, że opozycja totalna, wyraźnie optująca właśnie za płynięciem przez Polskę w głównym nurcie, zakłamuje jednocześnie związane z tą orientacją zagrożenie utraty suwerenności. Trudno doprawdy pojąć, dlaczego obóz rządowy na tę przewrotną postawą nie reaguje. Przyjęta w tym zakresie przez opozycję taktyka narracyjna pozwala jej w ten sposób utrzymać przy sobie znaczną liczbę zwolenników nieświadomych tego zagrożenia. Kampania prezydencka powinna być dobrą okazją do ujawniana i demaskowana tej przewrotnej taktyki.

Drugą, przeciwstawną do płynięcia głównym nurtem opcją kształtowania relacji naszego kraju z Unią Europejską, jest polexit. Do niedawna opcja ta w poważnych dyskusjach na temat przekształceń UE była wygaszona mrożącym krew w żyłach argumentem: to katastrofa, lepiej w ogóle o tym nie myśleć. Straszenie przez totalną opozycję polexitem stanowiło zawsze standardowy argument wytaczany przeciwko PiS, a niemała liczba polityków obozu rządowego była skłonna w takich przypadkach odruchowo zapewniać, że nie ma osób bardziej kochających Unię niż oni.

Dzisiaj, ze względu na brexit, na narastające w niektórych krajach nastroje antyunijne oraz coraz wyraziściej rysujące się zagrożenie utraty przez Polskę suwerenności, a także i to, że już wkrótce staniemy się płatnikiem netto, sytuacja ulega zmianie. Stopniowo będzie zanikać bałamutne, odwołujące się do emocji wyszydzanie Brytyjczyków za podjęcie decyzji o brexicie. Przemówią rynki finansowe. Ciekawe wyniki może przynieść także remanent pobrexitowy w samej UE, obejmujący także sposób prowadzenia negocjacji przez unijną biurokrację. Okoliczności powyższe powodują, że brexit stanie się ważnym punktem odniesienia dla analiz dotyczących pożytków i kosztów bycia w UE.

Opcją trzecią jest dalsze trwanie w Unii Europejskiej jako związku niepodległych państw. Działanie na rzecz realizacji tej opcji wymaga wielkiego wysiłku, bowiem musi się ono zderzyć z presją mainstreamu UE prącego ku federalizacji. Warunkiem wyjścia z tego zderzenia cało jest posiadanie w elektoracie zdecydowanej i zdeterminowanej większości, zdolnej do wsparcia „opcji niepodległościowej”. Obecna sytuacja polityczna i związane z nią wyzwania stojące przed Polską są dobrym momentem do tworzenia wokół spraw fundamentalnych, czyli właśnie suwerenności, tak potrzebnej, ponadpartyjnej platformy wspólnoty narodowej. Działanie w tym kierunku może sprzyjać zjednaniu sobie przez obóz rządzący krytycznie nastawionej do niego, niemałej części patriotycznie zorientowanego elektoratu nie tylko do wspólnych działań na rzecz obrony suwerenności, ale także i do współpracy w innych kwestiach. Dotyczyć to może na przykład środowiska nauczycielskiego, które naprawdę nie ma powodów, aby jako całość stać w kontrze wobec PiS. W tym przypadku do uzyskania pozytywnych efektów wystarczająca byłaby, być może, zmiana tonu dialogu prowadzonego z tym wpływowym środowiskiem.

Maską współczesnej polityki imperialnej jest demokracja liberalna. Osłona ta umożliwia przewrotne operowanie – w celu legitymizowania tej polityki – całym arsenałem pojęć takich jak demokracja, praworządność, wolność, godność osoby ludzkiej, równość, prawa człowieka – w sposób odwrócony, całkowicie przeciwstawny temu, co pojęcia te oznaczają w rzeczywistości.

Pozwala to, przy pomocy kazuistycznie stosowanej zasady praworządności, będącej przecież fundamentem demokracji w ogóle, tę demokrację unicestwiać, narzucając tak zwaną jurystokrację (rządy prawników). Absolutyzując prawo do wolności przysługujące mniejszościom (na przykład seksualnym), można zniewalać większości (na przykład w zakresie swobody wyznawania i głoszenia przekonań religijnych), a posługując się zacnym postulatem poszanowania godności (na przykład kobiet), można doprowadzić do uznania urągającego godności osoby ludzkiej prawa do aborcji za składnik niezbywalnych praw człowieka.

Niezależnie od tego, ośrodki prowadzące politykę imperialną dysponują ogromną zasobową przewagę medialną nad swoimi ofiarami. Zjednoczona Prawica tonie wprost w nawale kłamliwych informacji płynących z krytycznych wobec niej mediów, ngo-sów i ośrodków intelektualnych finansowanych z zagranicy, a także – niestety nie tak rzadko – z pieniędzy polskich podatników. W świadomość Polaków w sposób systematyczny, planowy i wyrafinowany wdrukowywane jest przekonanie, że stanowimy naród faszystów, antysemitów i kseno(homo)fobów.

Powyższe okoliczności powodują, że Zjednoczona Prawica będzie musiała dotrzeć do opinii publicznej z własną narracją. Możliwości służące temu muszą być zwielokrotnione. Warunkiem podjęcia skutecznych działań w tym zakresie jest tworzenie wrażliwego na polską rację stanu potencjału intelektualnego. Kuźnią tego potencjału są wyższe uczelnie. Najwyższa pora, aby Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ocknęło się drzemki i zauważyło, co dzieje się w dziedzinie nauk społecznych. Na wszelki wypadek warto może jednak mu przypomnieć, że dysponuje ono narzędziem prowadzenia polityki naukowej w postaci Narodowego Centrum Badań i Rozwoju.

Zapewne w prowadzonej wojnie z najazdem imperialnym Polska musi być i lisem, i wężem, ale także trochę lwem. Nie jesteśmy w tej wojnie bez szans. Niesłychanie istotne będzie umiejętne wykorzystanie kluczowego – z punktu widzenia przyszłej układanki geopolitycznej określającej ład polityczny w naszej części globu – usytuowania naszego kraju. Okoliczność ta sprawia, że mamy szansę na występowanie w istotnych relacjach zagranicznych z pozycji podmiotowej, a nie z pozycji petenta czekającego w kącie, do którego chcieliby zapędzić nas niektórzy liderzy europejskiej sceny politycznej.

Wiele też wskazuje na to, że po okresie pewnego dezawuowania politycznej roli państw narodowych nastąpi stopniowa zmiana klimatu wobec tych wspólnot, będących jakże ważnym ogniwem światowego ładu politycznego.

Walka o zachowaniem suwerenności Polski wkroczyła w decydującą fazę. Jej kolejnym, być może rozstrzygającym starciem, będzie wynik ataku opozycji totalnej i zagranicy na reformę sądownictwa.

Dr hab. Bogdan Miedziński jest profesorem w Europejskiej Uczelni Informatyczno-Ekonomicznej w Warszawie.

Artykuł Bogdana Miedzińskiego pt. „Demokracja liberalna w służbie imperializmu” znajduje się na ss. 10–11 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Bogdana Miedzińskiego pt. „Demokracja liberalna w służbie imperializmu” na ss. 10–11 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Płażyński: Polski system wyboru sędziów jest bardziej pluralistyczny i demokratyczny niż w wielu państwach UE

Kacper Płażyński o tym, czemu Izba Dyscyplinarna jest potrzebna, a zmiany w sądownictwie nie doprowadzą do Polexitu i o tym jak polski system wypada na tle innych.

Przy każdych wyborach Platforma Obywatelska straszy, że PiS chce wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej.

Kacper Płażyński komentuje zarzuty, że PiS swoimi działaniami doprowadza do zerwania Polski z Unią Europejską i wyprowadza nas z tej ostatniej. Stwierdza, że „ktoś musiał totalną opozycję w Polsce wprowadzić w błąd”. Podkreśla, że nie chcą by Polska opuściła UE, natomiast widzą „poważne mankamenty” tego uczestnictwa. Podkreśla, że:

Traktaty dają zupełną dowolność w tworzeniu pewnego ustroju i w tym sądownictwa.

Nie ma więc procedury, która pozwoliłaby przeprowadzić „exit” jakiegoś kraju, za zmiany w sądownictwie. Poseł PiS zaznacza, że nowy system wyboru sędziów w Polsce:

Jest bardziej pluralistyczny i demokratyczny niż ten w Niemczech i Czechach czy innych krajach.

W tych krajach bowiem sędziowie są w całości powoływani przez polityków. Podkreśla, że dotychczasowy system był niewydolny, gdyż pozwlał na bezkarność sędziów. Z tego powodu potrzebna jest Izba Dyscyplinarna, w której, jak zaznacza „nie orzekają politycy, tylko sędziowie”.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Sellin: Państwo polskie wywiąże się ze swego obowiązku wobec maturzystów. Niech nikt nie myśli, że może je przechytrzyć

– Dzisiaj wszędzie odbywają się egzaminy ósmoklasistów i matury na pewno nie będą zagrożone. Niech nikt sobie nie wyobraża, że może przechytrzyć państwo polskie – mówi Jarosław Sellin.

 

Jarosław Sellin, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego, odpowiada na pytanie, czy w obliczu trwającego strajku nauczycieli przeprowadzone zostaną egzaminy maturalne.

„Państwo zdaje egzamin nawet w sytuacjach kryzysowych. Udowodniliśmy to w ubiegłym tygodniu przez trzy dni egzaminów gimnazjalistów. Dzisiaj, jak słyszymy, wszędzie odbywają się egzaminy ósmoklasistów i matury na pewno nie będą zagrożone. Nikt niech nawet sobie nie wyobraża, że może przechytrzyć państwo polskie. Z obowiązku swojego się wywiąże jeśli chodzi o maturzystów”.

Gość Poranka mówi również o propozycji, którą wobec pracowników oświaty wystosował rząd.

„Pomysłem jest oczywiście prośba o pochylenie się nad mądrą, roztropną i uczciwą ofertą, która jest złożona nauczycielom jako grupie zawodowej 600 tysięcy ludzi. Ofertą, której jeszcze nikt tym nauczycielom nie oferował w ostatnim trzydziestoleciu – dochodzenia do takich zarobków, bo przecież strajk jest głównie o to, (…) które za lat dwa-trzy osiągną poziom zarobków posła na Sejm Rzeczpospolitej”.

Wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego zaznacza, że wynagrodzenie nauczyciela dyplomowanego w bieżącym roku ma wynieść ponad 5000 zł, w następnym 6000 zł, a w 2021 r. nawet 8000 zł. Podkreśla przy tym, że obecnie funkcjonujący rząd Prawa i Sprawiedliwości jest pierwszym gabinetem, który w sposób systemowy i systematyczny postanowił rozwiązać problem pensji pracowników oświaty.

Jarosław Sellin informuje ponadto, iż Rada Ministrów pragnie usiąść wraz ze związkami nauczycieli przy okrągłym stole tuż po świętach wielkanocnych i ostatecznie rozwiązać sprawę podwyżek. Przytacza w tym miejscu dane, według których ponad 80% Polaków popiera tę inicjatywę. Podobny odsetek ankietowanych zgadza się także z postulatami pracowników oświaty, jednak nie popiera formy, jaką przybrała walka o ich realizację.

Polityk podejmuje również temat wyjścia Polski z Unii Europejskiej.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

 

Bryłka: Ruch Narodowy przeprowadzi Polexit nawet w wariancie, któremu przeciwni będą Polacy. UE zbyt im szkodzi [VIDEO]

– Obecność Polski w UE nie służy naszemu państwu. Tej organizacji nie da się zreformować. Głównym zadaniem Ruchu Narodowego jest uświadomienie tego Polakom – mówi Anna Bryłka.


Anna Bryłka, polityk Ruchu Narodowego, mówi o starcie Konfederacji KORWiN Braun Liroy Narodowcy w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Jej partia wchodząca w skład zgrupowania, które o głosy będzie walczyć pod hasłem „Koalicja propolska”, wysuwa inicjatywę wyjścia Polski z Unii Europejskiej. Gość Poranka zaznacza przy tym, że Ruch Narodowy widzi przeprowadzenie tego procesu w sposób złożony, w przeciwieństwie do tego, jak Brexit postrzegali Brytyjczycy. Podkreśla, że w przypadku przekroczenia przez Konfederację progu wyborczego Polexit może być przeprowadzony nawet w wariancie, któremu przeciwni będą obywatele, a nie – jak w przypadku Wielkiej Brytanii – na drodze referendum.

Bryłka stwierdza, że Ruch Narodowy nie widzi wymiernych korzyści płynących z obecności Polski w Unii Europejskiej i że organizacji tej nie da się zreformować. Zwraca przy tym uwagę, że jej struktury nie gwarantują krajowi bezpieczeństwa, a współpraca gospodarcza z Zachodem nie musi opierać się na tej organizacji, lecz na umowach bi- i unilateralnych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

Janusz Korwin-Mikke: Gwiazdowski odbiera poparcie POPiS, a nie nam. Możliwe, że wstąpi do nas Marek Jakubiak

Nasza koalicja z Ruchem Narodowym i Grzegorzem Braunem układa się dobrze, mimo że wciąż nie ma oficjalnej nazwy – zdradza w Radiu WNET Janusz Korwin-Mikke.


– Brexit jest niekorzystny, ale dla Polski, nie dla Zjednoczonego Królestwa, które notuje lepsze wyniki gospodarcze niż te, którymi straszyli eksperci – mówi Janusz Korwin-Mikke. – Niekorzystny jest dla nas, gdyż patrzący z dystansem na kontynentalną politykę Anglicy kontrowali co bardziej niebezpieczne pomysły eurokratów. A kiedy powstanie europejska armia, Unia będzie już całkiem jak Związek Radziecki.

Korwin-Mikke kwestionuje sens polskiego udziału w konflikcie z Iranem, przypominając że NATO to sojusz defensywny, nie ofensywny. Poddaje też w wątpliwość niewolnicze stosowanie się do doktryny Giedroycia, która powstała w zupełnie innej polityce geopolitycznej. – Ukraina zawsze będzie klientem Niemiec – mówi.

A co w polskiej polityce? – Koalicja z Ruchem Narodowym i Grzegorzem Braunem układa się dobrze, mimo, że wciąż nie ma oficjalnej nazwy. Nie przewiduję koalicji z dawnym kolegą Stanisławem Żółtkiem, gdyż „zwiodła go Marine Le Pen” – mówi JKM. – Poza tym to są „narodowi socjaliści”.

Nowa inicjatywa polityczna JKM nie pozostała, jak zapewnia, bez echa. – Na początku panowała w naszym środowisku wściekłość, a potem przyszło otrzeźwienie, że profesor Gwiazdowski nie chce wyjścia Polski z Unii, nie odbiera więc też elektoratu nam, a POPiSowi – opowiada. – Zastanawiam się kto, lub co przekonało profesora do wejścia w politykę. Jest jeszcze Marek Jakubiak… szczery demokrata i zrobił głosowanie wśród swoich wyborców, czy powinien dołączyć do koalicji. Trzy czwarte głosów było „za”, więc jest możliwe, że będziemy mieli w koalicji czwartego tenora.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy!

 

Jakubiak: Kukiz’15 i Razem dryfują w stronę PO. Platforma bierze pod skrzydła chadeków i lewaków. Istne ZOO [VIDEO]

– Scena polityczna w Polsce spolaryzuje się. Zjednoczona Prawica i PO przyciągną do siebie inne partie. Nawet Razem do PO się przytula. PO – tu chadecy, tam lewacy, robi się ZOO – mówi Marek Jakubiak.

Marek Jakubiak odnosi się w Poranku do tworzonej przez siebie partii – Federacji dla Rzeczypospolitej. Mówi, że powstały już jej struktury we wszystkich województwach i okręgach wyborczych, a obecnie formułowany jest program ugrupowania. Poseł zaznacza, że ma odmienne zdanie w sprawie Unii Europejskiej niż inni prawicowi politycy.

„Ruch Narodowy, Korwin-Mikke, Grzegorz Braun chcą Polexitu. Ja nie jestem za wyjściem z UE. Nie jestem przeciwnikiem Unii, a zmodernizowania i pozostawania w niej”. 

Gość Poranka nie wyklucza, że w tegorocznych eurowyborach może wystartować zarówno z listy Platformy Obywatelskiej, jak i z listy Prawa i Sprawiedliwości. Stwierdza, że są to jedyne ugrupowania mające szansę wprowadzić posłów do Parlamentu Europejskiego.

Jakubiak komentuje również swoją przynależność do PZPR. Informuje, że nie miał partyjnej legitymacji i nie płacił żadnych składek.

„Nie byłem członkiem partii (…). Czterdzieści lat temu jako młody człowiek podpisałem dokument, że jestem kandydatem na członka partii. Tego nie ukrywałem. I tyle, co ja mam powiedzieć. Ani żadnej funkcji nie pełniłem (…). Byłem społecznym inspektorem w jednostce wojskowej”.

Poseł odnosi się także do nominacji Adama Andruszkiewicza na wiceministra cyfryzacji. Wskazuje, że wywołała ona niesnaski w środowisku narodowym, z którego się wywodzi, oraz że prawo do oceny byłego szefa Młodzieży Wszechpolskiej ma jedynie premier.

„Premier podjął decyzję, że daje młodemu człowiekowi szanse wykazać się w zakresie wykonywania powierzonych mu obowiązków. On to oceni. Co nam do tego? Hejt, jacyś amerykańscy Żydzi się wypowiadają – to jakaś paranoja. Młody człowiek dostał ambitne cele do wykonywania i koniec kropka. Pan premier jest od jego oceniania, a nie Jakubiak, koniec kropka”.

Gość Poranka ubolewa nad słabnącą pozycją Kukiz’15. Stwierdza, że ruch, który utracił już swój prawicowy i narodowy charakter, będzie dryfował w stronę największych partii opozycyjnych – Platformy Obywatelskiej, Sojuszu Lewicy Demokratycznej lub Polskiego Stronnictwa Ludowego. Zaznacza, że bez innych ugrupowań Kukiz’15 pozostaje bezradny.

Jakubiak dokonuje również prognozy przyszłości polskiej sceny politycznej. Według niego będzie się ona stopniowo polaryzować – partie będą przyciągane albo przez Zjednoczoną Prawicę, albo przez Platformę Obywatelską. Poseł podkreśla, że obecnie nawet partia Razem wspiera działania PO.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.