„Każdy z nas śpiewając podczas koncertu swoją piosenkę, jest frontmanem.” Z Piotrem Selimem rozmawia Sławek Orwat

Na początku tej mojej ścieżki rozgraniczałem muzykę klasyczną od estradowej, a teraz i klasyka i ta moja piosenkowa twórczość w pewnym momencie zeszły się w jedno.

Sławek Orwat: Często w wywiadach wraz z Janem Kondrakiem i Markiem Andrzejewskim podkreślacie, że Lubelska Federacja Bardów nie ma lidera, a wszystkie decyzje zapadają demokratycznie. Kto w takim razie posiada głos decyzyjny o finalnym kształcie aranżacji poszczególnych piosenek wnoszonych do wspólnego repertuaru przez trzy uznane artystyczne osobowości.

Piotr Selim: Ten zespół faktycznie jest szczególny i wyjątkowy. Każdy z nas jest tu indywidualnością, przynosi swoje własne utwory do opracowania i ma jakiś pomysł na każdy z nich, jak ma on brzmieć i w jakiej formie, jak te chórki powymyślać. Pracujemy na zasadzie partnerstwa i działamy tak już prawie od dwudziestu lat. Lidera w sumie nie ma. Każdy z nas śpiewając podczas koncertu swoją piosenkę, jest frontmanem. Jeśli na przykład ja śpiewam swoją piosenkę solową, to wtedy ja jestem solistą, a koledzy śpiewają chórek. Jeśli śpiewa Janek jako solista, wtedy my zamieniamy się w chórek, natomiast bazą dla każdego wykonawcy zawsze jest instrumentarium i czuć tę potęgę, jeśli ma się te pięć czy sześć głosów koło siebie.

 

Sławek Orwat: Jakie kryteria decydują o tym, że utwór któregoś z was zaczyna być federacyjny?

Piotr Selim: Na koncertach federacyjnych tych piosenek każdy z nas śpiewa kilka. W przypadku naszej czwórki mamy więc koncert składający się z kilkunastu piosenek, które rozkładają się na przykład tak: pięć – pięć – pięć – trzy czy dwie, czyli utworów w naszym indywidualnym wykonaniu nie jest tak dużo. To jest tak, że tych piosenek mamy stworzonych dużo więcej, ale w federacyjnym repertuarze dajemy tylko jakieś wybrane utwory i staramy się, aby zawsze były to utwory najlepsze, czyli takie, żeby był to bardzo dobry tekst, żeby była bardzo dobra muzyka, żeby nie zrobić sobie krzywdy i nie zrobić krzywdy kolegom, tylko po prostu nieść zespół do góry. Natomiast w indywidualnych projektach możemy ryzykować.

 

Sławek Orwat: Piosenki o miłości to spore wyzwanie. Jest to temat oklepany i wyeksploatowany niemal do znudzenia. Twoje nie tylko, nie nudzą, ale portrafią nawet uzależnić. Gdzie leży tajemnica?

Piotr Selim: O teksty trzeba by zapytać autorki Hani Lewandowskiej, z którą już od ponad dwudziestu pięciu lat współpracuję i większość tekstów to są jej piosenki. A są to teksty, które nie przemijają i jestem wręcz przekonany, że jak już nawet nas kiedyś nie będzie, to te piosenki będą zawsze aktualne. To jest – wydaje mi się – wielka siła tekstów, które pisze Hania, bo one dotykają każdego z nas. Każdy z nas, każdy ze słuchaczy coś nowego odkrywa w tych tekstach.

 

Sławek Orwat: „Specjalista od wzruszeń” to arcydzieło nie tylko dla mnie.

Piotr Selim: Takie piosenki, jak „Specjalista od wzruszeń” są w obiegu od wielu i to jest niesamowite, że co jakiś czas dostajemy głosy od naszych znajomych i przyjaciół, którzy po kolejnym wysłuchaniu tego samego utworu odkrywają w nim coś nowego i często mówią: miałem taką, a taką sytuację i teraz zupełnie inaczej już na nią patrzę i na przykład w „Specjaliście od wzruszeń” dziś coś innego mnie dotyka i to jest takie, takie… wielkie!

 

Sławek Orwat: Jak narodziła się wasza współpraca?

Piotr Selim: To jest historia dosyć ciekawa, bo myśmy się poznali i w pewnym momencie Hania podeszła do mnie i powiedziała, że teraz będzie ze mną pisała piosenki, a ja odpowiedziałam, że przecież ja tego nie umiem. No to się nauczysz – odparła. Przyniosła mi tekst. Muzykę napisałem w ciągu dwóch dni, ale w szufladzie trzymałem ją przez dwa miesiące i nikomu nie pokazywałem tej piosenki. Dopiero po dwóch miesiącach ją ujawniłem i tak to się zaczęło.

 

Sławek Orwat: Jako wykształcony muzyk klasyczny, aż tak bardzo rozdzielasz tożsamościowo oba nurty swojej działalności, że postanowiłeś przyjąć pseudonim artystyczny?

Piotr Selim: To nie jest tak, bo widzisz… był taki czas, kiedy dużo jeździliśmy po konkursach i festiwalach i… Andrzejewski ma dobre nazwisko, bo łatwe do przeczytania i do tego na A.

 

Sławek Orwat: Ale za to jako jeden z pierwszych był w szkole wołany do tablicy (śmiech).

Piotr Selim: U mnie za to często była taka sytuacja, że wychodzisz i ktoś cię zapowiada: teraz wystąpi przed państwem Piotr Chhhh…oniuk! I już wszyscy się cieszą. I to był jakby pierwszy powód, żeby coś z tym zrobić, a drugi był taki, że jako muzyk klasyczny na Akademii Muzycznej trochę jednak chciałem rozgraniczyć to wszystko.

 

Sławek Orwat: Czyli to Hania popchnęła cie w stronę estrady?

Piotr Selim: Tak.

 

Sławek Orwat: Bez Hani zostałbyś tylko w muzyce klasycznej?

Piotr Selim: Bez Hani na pewno.

 

Sławek Orwat: Ale i tak od tego nie uciekasz. Płyta W rytmie bolera jest przecież pełna odniesień do muzyki klasycznej. 

Piotr Selim: Na tym albumie znajdziesz piosenki, które inspirowane są muzyką Fryderyka Chopina, jest tam Nokturn, jest jedna piosenka inspirowana Etiudą Rewolucyjną i to jest we mnie. Gram i ćwiczę klasykę od ponad trzydziestu lat. Ja od tego nie chcę uciekać, tylko ja z tego po prostu czerpię i wykorzystuję to w kompozycjach i w graniu na fortepianie. To jest też dla mnie fajna sytuacja, że na początku tej mojej ścieżki rozgraniczałem muzykę klasyczną od estradowej, a teraz i klasyka i ta moja piosenkowa twórczość w pewnym momencie zeszły się w jedno i obecnie kiedy mam koncerty z orkiestrą symfoniczną i z chórami, to w jednej części np. gram repertuar klasyczny, a za chwilę śpiewam swoje piosenki. Nie znam takiego drugiego wykonawcy.

 

Sławek Orwat: Gdybyś miał wymienić swoje najpiękniejsze momenty z życia artystycznego, to co by to było?

Piotr Selim: Najpiękniejszy moment to przede wszystkim poznanie Hani Lewandowskiej i to, ze dała mi pierwszy tekst, że pokazała mi ile radości i szczęścia może przynieść tworzenie, komponowanie, śpiewanie i że nadal cały czas piszemy i mam nadzieję pisać dalej będziemy. Pamiętam jak w roku 2012 odbyła się premiera kantaty „Z ziemi wiernej”. To był nasz pierwszy koncert w pełni symfoniczny. Siedziałem przy fortepianie i w pewnym momencie przestałem grać, tylko zacząłem słuchać orkiestry, chórów. I przyszła taka niespodziewana myśl! Przecież to NASZE!!! Ale to już nie było tylko nasze, tylko tych wszystkich, którzy to wykonywali i tych wszystkich, którzy słuchali tego, co… zaczęło żyć własnym życiem i poszło do innych ludzi. I to jest piękne i dzieje się tak coraz częściej.