Gajowy: Turcja marzy o powrocie Imperium Osmańskiego, a o Kurdach nikt nie myśli

Neoosmanizm, możliwość wzmocnienia ISIS, podział Syrii na trzy państwa i wycofanie żołnierzy amerykańskich z Syrii- komentują dr Tomasz Pugacewicz, Abuna Kazimierz Gajowy i Paweł Rakowski.

Abuna Kazimierz Gajowy i Paweł Rakowski opowiadają o ataku sił tureckich na Kurdów w Syrii. Gajowy pyta się w „Poranku WNET”: „Co chce tym Turcja osiągnąć?”. I po chwili odpowiada, że jest to zapewne chęć przywrócenia potęgi Imperium Ottomańskiego przez Turków.

To marzenia o powrocie imperium osmańskiego na oczywiście nowych geopolitycznych warunkach. nie chodzi o eksterminację fizyczną, ale o pozbawienie Kurdów sił wojskowych, jakiegokolwiek ciężaru politycznego i kulturowego.

Redaktor „Studia Bejrut” dodaje, że na zajętych przez siły tureckie terenach wobec Kurdów stosuje się politykę wynaradawiania, nazwy miast i nazwiska zmienia się na tureckie, zmusza się ludzi do używania języka tureckiego i zabrania im się kultywowania ich zwyczajów. Porównuje to do polityki osmańskiej wymuszającej na podbitej ludności wierność i identyfikację z Imperium.

Rakowski zwraca uwagę na koncentrację sił irańskich przy granicy z Turcją- „nie wiadomo czy chodzi o pacyfikację swoich Kurdów, czy presję na Turcję”. Zauważa, że „Kurdowie podstawą opozycji wobec ISIS”. Osłabienie Kurdów, będzie oznaczać wzmocnienie niedobitków żołnierzy tzw. Państwa Islamskiego.

Ponadto Gajowy przypomina rozmowę, jaką odbył przed 20 laty z jednym z oficerów armii libańskiej na temat przyszłości Bliskiego Wschodu. Wojskowy twierdził, że Syria zostanie podzielona na trzy, a Irak na dwa państwa. Scenariusz taki wydaje się obecnie realny. Na podziale takim nie zyskają jednak Kurdowie, którzy zdaniem Gajowego nie mogą liczyć na zyskanie własnego niepodległego zjednoczonego państwa. Stwierdza, że żadne z zaangażowanych w konflikt mocarstw o Kurdach nie myśli.

Dr Tomasz Pugacewicz mówi, jak ocenia się Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych za wycofanie wojsk amerykańskich z Syrii. Stwierdza, że Amerykanie posiadają „dość niewielki kontyngent w Syrii”. Zauważa, że amerykańską politykę kształtuje nie tylko prezydent, ale i Kongres, gdzie „sami republikańscy senatorze opowiedzieli się przeciwko temu”. Politolog zauważa, że o ile „poprzednie administracje trzymały się obranego kierunku”, to Donald Trump „potrafi dokonywać zwrotów o 180 stopni”. W związku z tym jedni widzą w amerykańskim prezydenci arcystratega, a inni Szalonego Króla z „Gry o Tron”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Rakowski: W Libanie wszyscy żyją zgodnie, ale osobno

O tym, jak w Libanie żyją obok siebie muzułmanie i chrześcijanie, biedni i bogaci opowiada Paweł Rakowski.

Dziennikarz mediów WNET mówi o swoich wrażeniach z Libanu. Nie jest pierwszy raz w tym kraju, wszelako przyjeżdża tam cyklicznie. Niemniej jednak z każdą podróżą odkrywa na Bliskim Wschodzie coś nowego.

Tutaj bogaty nie boi się biednego, tzn. wszyscy razem stoją w jednym korku – luksusowy samochód obok jakiegoś skuterka, na którym znajduje się 6-7-osobowa syryjska rodzina.

Rakowski mówi również o biednej stronie Bejrutu. Co ciekawe tamto społeczeństwo charakteryzuje życzliwe współistnienie ubogich oraz bogatych. Ludzie ubożsi raczej skupiają się na tym, żeby, dzięki pracy podnieść swój status materialny niż pielęgnują uczucia resentymentu wobec zamożniejszych. Także ludzie z różnych grup religijnych i etnicznych żyją obok siebie, według zasad, jakie wynieśli z domu i nikt nie wchodzi drugiemu w drogę, próbując mu coś narzucić. W ten sposób jest możliwe życie w tym małym i zróżnicowanym społecznie kraju.

Palestyńczycy właściwie zdominowali ten kraj i to doprowadziło do katastrofy.

Nasz rozmówca podkreśla, że ta równowaga jest krucha i zbytnia przewaga jednej z grup, może doprowadzić do konfliktu, takiego jak wojna domowa w latach 1975-1990. Z tego powodu Libańczycy muszą pilnować imigracji. Jak mówi Rakowski sytuacja grupy Syryjczyków, którzy tutaj znaleźli schronienie przed wojną, jest trudna, ale nie tragiczna, jak w niektórych miejscach w Europie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Krzemieniec, dawne „Ateny Wołyńskie”. Polska młodzież licealna powinna jeździć tam na obowiązkowe wycieczki szkolne

Warownia już tam była w czasach wyprawy na Kijów Bolesława Śmiałego, następnie bywali pod nią Kozacy, Tatarzy, Moskale, potem Polska. I chociaż historia dalej się toczy, to bez korzystnych rezultatów.

Paweł Rakowski

[W]jechaliśmy do Krzemieńca – małego, 20-tysięcznego miasteczka z wielką historią. Jest tam dom Juliusza Słowackiego, Liceum Krzemienieckie, Zamek Królowej Bony, no i kościół oraz polski cmentarz. Całe miasteczko położone jest w dolinie, przez którą wiedzie główna ulica. W sumie jedyna z jakąś solidną drogą. Polska dała pieniądze na drugą drogę, ale środki rozkradziono, jak prawi wieść miejscowa. Słońce już wzeszło i przymrozek się wzmógł. Pojechaliśmy wyboistą drogą na Zamek, a raczej to, co z niego pozostało. Warownia już tam była w czasach wyprawy na Kijów Bolesława Śmiałego, następnie bywali pod nią Kozacy, Tatarzy, Moskale. Później, wiadomo, zabory, powstania, Wielka Wojna, Polska i koniec; chociaż historia dalej się toczy, to bez korzystnych rezultatów.

Młodzież sennie wspina się na Zamek. Profesor w swoim żywiole. W sposób barwny, treściwy i przystępny objaśnia dzieje miasta i okolicy. Zerkam na panoramę Krzemieńca. Tak to powinno być, myślę sobie. Polska młodzież licealna powinna mieć tam obowiązkowe wycieczki szkolne, tak jak w Izraelu. Skoro ponoć doskoczyliśmy finansowo do „Zachodu”, to czemu nie zrobić obowiązkowych tras, żeby młodzież zobaczyła na własne oczy to, czego i tak nie przeczyta w książkach?

Obowiązkiem powinno być zobaczenie Gniezna, Poznania, Gdyni, Wrocławia, Krakowa, Warszawy, kopalni śląskich, jezior mazurskich i Wilna, Grodna, Lwowa, Kamieńca Podolskiego. Przecież napędziłoby to gospodarkę, a na wschodzie stworzyłoby koniunkturę ekonomiczną dla miejscowych Polaków. Być Polakiem musi się opłacać. (…)

Nowy budynek z nowoczesnym wnętrzem u podnóża krzemienieckiego zamku. Robi wrażenie i daje nadzieję na przyszłe „Ateny Wołynia”. Chociaż nie jest to szkoła w pełnym wymiarze – zajęcia odbywają się od 16:30 i trwają do 20:00. Wykładany jest dla dzieci, młodzieży oraz dorosłych język polski i okolicznościowo historia. Jednak inicjatywa cieszy się tak wielkim zainteresowaniem, że z sąsiednich gmin zgłosiła się już ponad setka kolejnych dzieci i trzeba myśleć o budowie następnego ośrodka, już za miastem. (…)

Dzieci z niesamowitym wigorem zaczęły występ. Wierszyki patriotyczne, mówione z tym akcentem wielkich Polaków, i przebojowa „settlista” (piosenek z doby Niepodległości), jak mawiają w świecie „rocknrolla”. „Co to jest Polska?” – pyta w kółko 8-letni chłopiec, którego trema ogarnęła przed wypowiedzeniem kolejnych linijek wyuczonego tekstu.

No właśnie, co to jest Polska? – niemal podskakuję, słysząc to fundamentalne, lecz w ogóle niezadawane w tym pokoleniu pytanie. Ciągle słychać jakieś farmazony o budowie „drugiej Polski” czy o „odzyskaniu Polski”, czy że „nie taką Polskę się budowało”.

No ale co to jest Polska? Czy to samo jest znaczenie słowa, którym posługiwał się Wincenty Witos, Roman Dmowski, Józef Piłsudski i współcześnie Adam Michnik, Waldemar Pawlak czy Bronisław Komorowski? A może jest to ten sam termin, lecz o innym znaczeniu? Niezmiernie uradowałem się, że to brakujące, kluczowe, egzystencjalne pytanie zostało zadane właśnie na Wołyniu.

Ciąg dalszy hitów – Pierwsza Brygada, Pierwsza Kadrowa, Przybyli ułani (tylko 2 pierwsze zwrotki), O mój rozmarynie – w trakcie którego uświadomiłem sobie, że jednak jesteśmy narodem nie do wyniszczenia. Mogą nas Germanie rozstrzeliwać, bandera siekać, Moskal po Sybirach ganiać, a i tak w swoim czasie, nawet na wołyńskiej ziemi zabrzmi, że „przybyli ułani”.

Cały artykuł Pawła Rakowskiego pt. „Ateny znowu w Krzemieńcu” znajduje się na s. 7 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Rakowskiego pt. „Ateny znowu w Krzemieńcu” na s. 7 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Hezbollah zdobył strategiczne miasto i obszar Arsal w Dolinie Beka w północnym Libanie. Koniec z Al-Nusrą w tym kraju!

Katarska Al-Jazeera donosi również, że w zamian za 8 wziętych do niewoli bojowników Partii Boga, szyici zezwolą na ewakuację sunnickich bojówkarzy wraz z rodzinami do Syrii. Uchodźcy wracają do siebie

Okręg Arsal od 2012 roku był silnym bastionem powiązanej z Al-Kaidą Frontem Al-Nusry.W mieście jak i na jego obrzeżach, wedle szacunków międzynarodowych znajduje się ponad 100 tys. uchodźców z Syrii i to wśród nich znalazły się komórki terrorystyczne odpowiedzialne za liczne ataki na libańską armię.

Wedle porozumienia zawartego pomiędzy szyickim Hezbollahem a sunnicką Al-Nusrą, salafici będą mogli przenieść się wraz z rodzinami do Syrii (na obszary nie kontrolowane przez Asada), w zamian Al-Nusra wypuści 8 żołnierzy Hezbollahu wziętych wcześniej do niewoli. Porozumienie było możliwe jedynie dlatego, że Hezbollah pobił salafickie bojówki na górzystych obszarach wokół miasta i obozu, doprowadzając tym samym do przerwania łączności terytorialnej z Syrią i do oblężenia obozów dla uchodźców.

Co więcej, Partia Boga doprowadziła do precedensu. Liban, w którym wedle szacunków znajduje się od 1,5 do 2 mln uchodźców z Syrii, oczekuje rychłego powrotu tych emigrantów do siebie. Wedle komentarzy katarskiego portalu, sam fakt relokacji skromnej (około 9 tys.) rzeszy uciekinierów z Syrii tworzy perspektywy w Libanie na rozwiązanie kryzysu uchodźczego w przewidywanej przyszłości.

Zdaniem ONZ z Syrii w trakcie 6-letniej wojny uciekło ponad 11 milionów ludzi. Liban jest niezdolny do udzielenia pomocy uciekinierom z ogarniętego wojną kraju. Libańska opinia publiczny wyczekuje chwili, w której większość Syryjczyków wróci do swojego kraju. Zaangażowanie szyickiej Partii Boga w konflikcie skrytykował sunnicki premier Libanu Saad Harirri, który przebywa dzisiaj w Waszyngtonie. Libański premier na spotkaniu z Donaldem Trumpem nazwał libański Hezbollah „organizacją terrorystyczną”, ale zaapelował u amerykańskiego prezydenta o łagodne sankcje wobec tej Partii, albowiem radykalne posunięcia mogą zdestabilizować kraj.

źródło: aljazeera

Recenzja serialu „Hatufim” (Więźniowie Wojny), izraelskiego pierwowzoru amerykańskiego przeboju telewizyjnego „Homeland”

Zapewne wielu zna amerykański szpiegowsko-sensacyjny serial „Homeland”. Dzielna blond agentka CIA Carrie zmaga się z islamskim terroryzmem, a ostatnio spiskami wokół wielkiej polityki i Białego Domu.

„Homeland” pierwotnie opowiadał historię dwóch amerykańskich żołnierzy trzymanych w niewoli w Iraku, którzy po latach wrócili do kraju. Kim są ci ludzie po niewoli i czy przypadkiem nie przeszli na stronę wroga? – zastanawiał się światowy widz. Jednak jak to w Ameryce bywa, wszystko ma być proste, łatwe i przyjemne. Niezrównoważona psychicznie agentka CIA zakochuje się w nieradzącym sobie w nowej rzeczywistości eksjeńcem, który – jak się okazało – został gorliwym muzułmaninem i dopiero po kilku sezonach męczarni szubienica w Teheranie wieńczy nadmiernie rozbudowany infantylny wątek.

W oryginalnej produkcji na szczęście nie mamy takich absurdów. Zero polityki i zero górnolotnych frazesów z zakresu „poprawności politycznej”. Czysta treść. I to jest piękne. „Hatufim”, w przeciwieństwie do „Homeland”, który rozrósł się do sześciu sezonów (a zapowiadane są również kolejne), ma tylko dwie serie. Trochę szkoda, że tylko dwie. Ale to też jest specyfika izraelska, że doskonale potrafią zamknąć opowieść w dwóch sezonach. Tak było w przypadku arcyciekawego „Hostages” i tak samo jest w „Hatufim”.

Czym się różni „Hatufim” od „Homeland”, skoro to Amerykanie zakupili scenariusz i zrobili remake? „Hatufim” opowiada o dwóch (trzech) izraelskich żołnierzach, którzy zostali uprowadzeni w trakcie tajemnej wywiadowczej akcji w Libanie i po 17 latach wrócili do domu. Do domu wróciło dwóch jeńców – Nimrod i Uri – chociaż widz od początku serialu widzi, że sprawa tego trzeciego Izraelczyka, Amiela, pozostaje nie wyjaśniona. Żyje czy nie żyje? Dlaczego pojawia się w islamskim thawbie? Co Amiel robi pośród bojowników, którzy torturowali więźniów? Co łączy go z Jamalem, charyzmatycznym przywódcą organizacji terrorystycznej, który maltretował jeńców, ale też okazał im serce? W końcu, czy Amiel został muzułmaninem i stoi na czele terrorystycznej organizacji? Scenarzyści sprytnie, przez cały serial, będą trzymali widza w niepewności i niejasności.

Pierwszy sezon „Hatufim” opowiada o rodzinach trójki jeńców i o tym, jak dwóch z nich radzi sobie w nowej rzeczywistości. A raczej – co jest ewidentne – nie radzi. Nimrod poznaje swoje dzieci: 18-letnią córkę i 17-letniego syna. Jego żona przez 17 lat dzielnie walczyła o powrót męża do domu. Jak to w Izraelu mawiają – polska matka, polanit ima. Sielanka. Przy czym Nimrod po tym, co przeżył, nie potrafi już żyć. Koszmary, strach, agresja. Podobnie w przypadku Uriego, którego narzeczona poślubiła jego brata i pomimo zaangażowania w powrót dawnego chłopaka do domu, „chciała żyć”. Pierwszy sezon „Hatufim” poświęcony jest aspektom psychologicznym i społecznym nowej sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie. Serial pokazuje cały wachlarz traum, emocji, jak i tajemnic 17-letniej niewoli. Jak to, wiedzieliście, gdzie byliśmy? – pyta się rozgoryczony Uri w trakcie rozmowy z psychologiem wojskowym. Wątek ten mistrzowsko zostanie rozegrany w drugiej serii.

Drugi sezon „Hatufim” jest arcydziełem fabuły szpiegowsko-sensacyjnej. Klękajcie narody. Amerykański „Homeland” to jakieś nieporozumienie. Nimrod i Uri chcą rozwiązać zagadkę swojego uprowadzenia i niewoli. Napotykają na skrzętnie ukrywaną przez Mossad „Operację Jehuda”, której mimowolnie stali się częścią. O co chodzi w „Operacji Jehuda”? Być może jest to podprogowy komunikat izraelskich służb do Iranu i Hezbollahu. W końcu ten serial jest międzynarodowym przebojem. Pytanie, kiedy Polska?

Czytaj też: Arabskie media: Tajna komórka izraelskiego Mossadu „TASA ELITE” werbuje uchodźców z północnej Syrii, Kurdystanu i Iraku

W drugim sezonie widzimy też czasowe odwrócenie relacji rodzinnych. Nimrod opuszcza żonę, a była narzeczona wraca do Uriego i… pojedzie nawet dla niego do Damaszku. Akcja przenosi się do przedwojennej Syrii. Organizacja, która w serialu ma imitować Hezbollah, knuje kolejną spektakularną akcję. Stery bojówki przejmuje zwolniony z izraelskiego więzienia Abdullah bin Raszid wraz z… Wokół siostry Amiela, przekonanej o śmierci brata, zaczyna się kręcić przystojniak, który nie mówi całej prawdy o sobie. Należy do tzw. kiddonu, a więc do zabójców Mossadu. Nimrod i Uri, pomimo potężnych problemów osobistych i życiowych, zaczynają dochodzić do prawdy o swojej niewoli, o swoich oprawcach oraz losach kolegi. Jest to prawda wstrząsająca i zaskakująca. Potencjał na kolejny sezon jest, ale produkcja „Hatufim” została definitywnie zakończona. I być może dobrze. Lepszy niedosyt niż przesyt, ponieważ „Hatufim” jest serialem wyjątkowym. Nam, widzom dobrych bliskowschodnich seriali (a więc, niestety, na razie tylko izraelskich) pozostaje wytrwale czekać na drugi sezon hitu „Fauda”.

Czytaj więcej: „Mossad 101” – Paweł Rakowski recenzuje kolejny bardzo dobry izraelski serial o służbach specjalnych

„Przyjdź z Libanu – od wschodniego Bejrutu do serca Hezbollahu”. Reportaż Pawła Rakowskiego z dzielnicy Partii Boga

Obecność szyickiej Partii Boga w Libanie jest niezauważalna. Hezbollahu nie widać, ale on jest, i to na tyle potężny i sprawny, że czasami nie wiadomo, co jest państwem libańskim, a co Hezbollahem.

Paweł Rakowski

Partia Boga i Mossad. Dwie najlepsze globalne firmy zwarte w bezkompromisowej walce. Buenos Aires, Bangkok, Baku, Berlin, Warszawa. Ale chwilowo w południowym Libanie jest spokojnie, chociaż zdaniem ekspertów wojna jest nieunikniona – w tym roku lub za dwa, góra trzy lata.

Abuna Gajowy, nasz rodak mieszkający w Libanie 30 lat, w rozmowie na bazarze w Saidzie – biblijnym Sydonie – powiedział mi, że Hezbollahu nie widać, ale on jest, i to na tyle potężny i sprawny, że czasami nie wiadomo, co jest państwem libańskim, a co Hezbollahem. Przestrzegł mnie też przed nadmierną ciekawością. (…)

Docieram do wielkiego meczetu. Nosi on imię Rafika Haririego, bowiem obok niego ten libański premier został wysadzony w powietrze w 2005 roku. Hariri zasłużył się wielce dla kraju. Odbudował go, czyniąc przy okazji z siebie i swoich synów multimiliarderów, ale to Bliski Wschód i jest to zrozumiałe.

Dziś premierem jest syn Rafika, Saad. Ważne, żeby wojny nie było, a gruzy zamieniły się znowu w domy i kawiarnie.

Co ciekawe, odbudowę Bejrutu wzorowano na odbudowie Warszawy. Libańscy architekci przyjechali do naszej stolicy i radzili się, jak przywrócić miasto do życia. Oczywiście Bejrut powstał na nowo przy pomocy nie Sowietów, lecz Saudów. I to widać. Tylko czy ktoś tutaj mieszka? Miałem wrażenie, że centrum finansowe, administracyjne i gospodarcze tego kraju jest wyludnione, jakby po godzinach pracy ludzie wracali do swoich dzielnic, które Allah im przypisał. (…)

Armia stoi pod parlamentem nie tylko, żeby strzec majestatu państwa przed zbirami salafickimi wałęsającym się bezkarnie po Bliskim Wschodzie, ale przed własnymi obywatelami. Libańczycy, niezależnie od konfesji czy poglądów zgodnie ogłosili, że powywieszają cały parlament, jeśli ten w końcu nie uzgodni ordynacji wyborczej do i tak opóźnionych wyborów parlamentarnych. Samego prezydenta – Michela Aouna – wybrano z trzyletnią zwłoką! Wstyd, hańba, kompromitacja; co na to trybunały i komisje światowe?[related id=26114]

Co więcej, libańscy parlamentarzyści rozważali przyznanie sobie dożywotnich pensji za służbę narodowi! Syn wspomnianego Baszira, Nadim, od 2009 roku zasiadający w parlamencie, publicznie stwierdził, że w młodości nienawidził skorumpowanych polityków, ale sam stał się jednym z nich, jak dorósł. Tylko z czego ci politycy kradną?

Największym posiadaczem ziemskim w Libanie jest Kościół maronicki. Kraj nie ma ropy i gazu (tzn. ma w Morzu Śródziemnym, traf chciał, że przy granicy z Izraelem, i złoża są jeszcze niewydobywalne), aparat państwowy jest niewielki, ponieważ praktycznie państwa nie ma. Surowców eksportowych poza wyśmienitą żywnością oraz ludnością brak. Są jedynie banki, a w nich pokaźne, jedne z największych na świecie zapasy złota. (…)

Z centrum handlowego skierowałem się na wschód główną wielkomiejską arterią. Odrapane bloki, na każdym balkonie suszy się garderoba, kalesony i pieluchy. Dużo pieluch. Tam, gdzie życie, są pieluchy, inaczej mogiła.

Mężczyźni leniwie siedzieli przy swoich kramikach z asortymentem wszelakim. Kobiety – o dziwo – nie wszystkie opatulone zgodnie ze zwyczajem i tradycją, chociaż o krótkich spódnicach mowy być nie może. Pierwsze kilka metrów sławetnej Dahiyi wygląda ubogo, ale normalnie. Ludzie się gapią, ale to chyba naturalny odruch. To nie wielkomiejski i bogaty chrześcijański Bejrut. (…)

Świat dowiedział się o nowym graczu na bliskowschodniej szachownicy w 1983 roku – zamachowcy-samobójcy z nieznanej z imienia organizacji wjechali ciężarówkami nafaszerowanymi ładunkami wybuchowymi w amerykańskie i francuskie koszary, ambasady, a także w izraelską kwaterę główną w okupowanym Tyrze. Tysiące ofiar śmiertelnych, a świat zapoznał się z koncepcją, że w imię Allaha człowiek jest w stanie oddać życie, aby zabijać wrogów.

Hezbollah oficjalnie nie przyznaje się do tych zamachów, wskazując, że powstał w 1985 roku, chociaż wszelkie ślady jawne (m.in. renty dla rodzin zamachowców) i niejawne wskazują, że to była ich robota, a dokładnie Imada Mougniyeha, do 11 września 2001 roku najbardziej poszukiwanego terrorysty na świecie. (…)

Rozglądam się po okolicy – może jedna lub dwie żółte chorągiewki. Żadnych portretów, zdjęć, bilbordów. Nic. Idę dalej i trafiam na szereg serwisów samochodowych. Normalna sprawa. Tych ludzi nie stać, tak jak maronitów, na dwa lub więcej aut – jedno do boksowania się za dnia, a drugie, ekskluzywne, do szpanu w nocy. Skojarzyłem sobie, gdzie w Warszawie za okupacji magazynowano broń – ano w takich przybytkach. W końcu to i to jest metal, a w Dahiyi może on być potrzebny bardzo rychło, kiedy salafici lub Izraelczycy zrobią rajd. Już kilku z ISIS wysadziło się w tej dzielnicy.

Maszeruję dalej Dahiyą i widzę rozwalone budynki, niekiedy bez ścian, ze śladami po kulach. Z której wojny? Nie wiadomo – tyle ich było. (…)

Korzystając z niewielkiego ruchu drogowego, przeszedłem na drugą stronę jezdni. Oczywiście nie było żadnych pasów ani świateł. Po przejściu skrzyżowania znalazłem się w lepszej, bogatszej części Dahiyi. Szklane wieżowce, atrakcyjne witryny sklepowe, jednym słowem – nowoczesność. Czasami zdjęcie szejka Fadl Allaha, jednego z przywódców Hezbollahu, który dystansował się od ruchu.

Moją uwagę przykuł ekskluzywny golibroda. Wszak panowie z Hezbollahu to nie włochaci jak małpy wieśniacy w białych toyotach spod znaku ISIS czy Al-Kaidy! Szyici mają wyglądać schludnie, elegancko i godnie, takie ongiś wydano dyrektywy partyjne.

Idąc w głąb tego obszaru bogactwa, poczułem zmęczenie. Równać się to z Bejrutem Wschodnim nie może i nie po to tutaj przyjechałem. Pierwotnie wyobrażałem sobie Dahiyę jako skrzyżowanie Strefy Gazy z jakimś obozem dla uchodźców. A ja tu nawet nie widziałem zdjęcia Nasrallaha! Co jest? (…)

W telefonie żadnych zdjęć. Chociaż ten zakaz wydaje mi się jedynie skutecznym kontrwywiadem obywatelskim, o którym u nas mówi tylko Rafał Brzeski. I tak satelity, a być może Google to wszystko dokładnie namierzyły i wymierzyły. Ale robienie zdjęć jest czytelnym sygnałem do reakcji, tak żeby komuś z miejscowych nie zarzucono braku czujności. A po co szukać wrażeń?

Wsiadam do busika wypełnionego syryjskimi uchodźcami. Mężczyźni brudni, styrani, bezmyślni, o pustych twarzach. Może, żeby przeżyć, muszą wysyłać swoje żony i córki na żebry lub do sprzedawania swoich ciał w chrześcijańskich enklawach.

Cały artykuł Pawła Rakowskiego pt. „Przyjdź z Libanu – od wschodniego Bejrutu do serca Hezbollahu” znajduje się na ss. 10-11 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Rakowskiego pt. „Przyjdź z Libanu – od wschodniego Bejrutu do serca Hezbollahu” na ss. 10-11 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Paweł Rakowski: „Trylogia islamska” Billa Warnera to suchy tekst. Islam opiera się na tradycji interpretacji. Recenzja.

Amerykański publicysta Bill Warner zajmuje się „politycznym islamem”. Wydał trzy broszurki mające na celu uświadomienie mas, czym jego zdaniem jest islam. Jednak nie jest to konstruktywna wykładnia.

Czytaj więcej: Patriarcha Galicyjski – biografia Andrzeja Szeptyckiego, metropolity lwowsko-halickiego, przywódcy Rusinów w Galicji

Niejako pocieszające jest to, że ktoś postanowił zebrać i w przystępny sposób przedstawić islamskie teksty źródłowe. Bardzo to cenne, chociaż spóźnione co najmniej o 40-50 lat. Teraz, pomimo najgorliwszych chęci, nic nie zmieni tego, że islam jest największą ilościowo, najmłodszą pod względem demograficznym i najprężniejszą, jeśli chodzi o konwersję nowych wyznawców, religią na świecie. Islam jest i będzie w coraz większym stopniu naszą rzeczywistością. Nie jest to anomalia. Tak było na Wschodzie i Zachodzie od dekad i niech świat mediów sam sobie odpowie na pytanie, dlaczego wcześniej o tym nie informował, np. przy akcesji do UE.

Warner promuje wiedzę o zagrożeniach dla świata ze strony tzw. politycznego islamu. Chociaż nie wyjaśnia, że w sumie nie ma czegoś takiego jak apolityczny islam. Islam, tak jak judaizm, zajmuje się KAŻDYM aspektem życia społecznego i indywidualnego. Polityka jest jednym z nich. Amerykanin analizuje wycinki, jak on to nazywa „Trylogii muzułmańskiej” – Koranu, biografii Mahometa (Sirat) oraz zbioru tradycji tworzących tzw. Sunnę, a więc z Hadisów. Jeśli Koran mamy przetłumaczony na język polski, tak Sirat, a przede wszystkim Hadisy stanowią nie lada zagadkę nie tylko dla polskiego, ale przede wszystkim zachodniego badacza. Tłumaczeń ponad 6000 „kanonicznych” zaleceń i nakazów Mahometa na języki europejskie nie ma. Nigdy nie było takiej potrzeby. Arabiści z wielkim trudem dają sobie radę z tekstem w oryginale, a muzułmanie pewną część wykładni poznają w trakcie studiów islamskich np. w kairskim Al-Aznar.

Niemniej trochę mnie dziwi podejście Warnera do wiary w istotę tekstu. Większość muzułmanów ma nikłe pojęcie o zawartości Koranu czy Hadisów. Tak jak w katolickim życiu duchowym, teksty źródłowe w islamie zastąpiły tradycja i interpretacje uczonych. Zresztą islam, tak jak judaizm, nauczany jest w oparciu o autorytet religijny, który objaśnia tekst na podstawie tradycji intelektualnej. Wiedza tekstualna przeciętnego muzułmanina niczym nie różni się od wiedzy biblijnej zwykłego katolika. Warner to pomija. Nie wysila się nawet na napisanie drobnego szkicu objaśniającego czytelnikowi, że w sunnickim islamie jest pięć szkół interpretacyjnych. Nie mówi, że szyizm to jest w ogóle inna bajka. Nie objaśnia specyfiki i różnorodności ideologicznej, myślowej, teologicznej. Islam to nie Kościół katolicki. To, że jakiś Bin Laden czy Al-Bagdadi rzucają w eter jakieś antyzachodnie religijne rozporządzenia, nie oznacza, że 1,5 mld muzułmanów to obowiązuje. Nigdy w życiu. Być może ten brak centralizacji prowadzi do niezrozumienia dla katolickiego umysłu. Albowiem większość muzułmanów, zarówno tych kształconych, jak i niemal analfabetów religijnych (a więc większość), twierdzi, że salafizm to nie jest islam. Patrzcie, oni mordują głównie sunnitów i burzą pomniki z czasów przedislamskich, które kalifom nie przeszkadzały – mówią. I mówią prawdę. Tylko kto ma jednoznaczny autorytet, aby stwierdzić, że jakaś doktryna jest islamska, a inna nie jest? To już jest osobna historia.

Amerykanin najprawdopodobniej patrzy na islam oczami chrześcijańskimi. Prorok Mahomet, jak wskazuje Warner, był mordercą, zbrodniarzem wojennym, zbereźnikiem i pedofilem. Trochę to psuje wizję „człowieka bożego” znanego nam z Ewangelii czy Dziejów Apostolskich. Jednak co myśl islamska na to? Wykładnia muzułmańska wskazuje, że w biblijnej Księdze Powtórzonego Prawa jest zapowiedziany prorok z pokolenia Izmaela, który będzie taki jak Mojżesz. Żydowska tradycja te słowa identyfikuje z Ezdraszem lub Nehemiaszem, którzy przywrócili kult świątynny po niewoli w Babilonie. Chrześcijańska myśl, tak jak wszystkie starotestamentowe zapowiedzi, utożsamia te słowa z Chrystusem. Natomiast co widzi w nich islam? Otóż Mojżesz był prawodawcą oraz dowódcą wojsk izraelickich, które przez 40 lat wojowały na pustyni, po czym wedle rozkazu Jahwe miały eksterminować całą ludność kananejską w Palestynie. A więc prawodawca i hetman. Tak jak Mahomet. Z tym, że prorok islamu jest większy, albowiem on wygrał – zjednoczył Arabię, nawrócił Arabów na islam, kiedy to Mojżeszowi nie było dane przekroczyć Jordanu do Ziemi Obiecanej.

Co ciekawe, Warner nie idzie w stronę jakiejkolwiek refleksji religioznawczej i historycznej. A szkoda. Albowiem sama Biblia też nie jest lekturą dla dzieci i młodzieży. Ile tam zbrodni, krwi, a wręcz ludobójstwa? Czyż psalmista nie nawoływał do roztrzaskiwania głów babilońskich dzieci? Islam twierdzi, że chrześcijanie i żydzi sfałszowali Pismo Święte. Wskazuje, że Słowo Boże nie może zawierać tego, że np. pijany Lot uprawiał seks z własnymi córkami, a król Dawid miał romans nie tylko z Batszebą, żoną Uriasza! O takich bezeceństwach i plugastwach prorocy Allaha mówić ani czynić nie mogli, twierdzą muzułmanie, wskazując na słuszność swojej koncepcji.

Warner, tak jak wielu współcześnie na Zachodzie, patrzy na islam z pretensjami, że ten wyszedł z pustyni i zdobył świat. Szkoda że autor nie pofatygował się wyjaśnić, dlaczego tak się stało, że pustynni nomadzi powalili Bizancjum, Persję, doszli do Hiszpanii i Chin. Warner wskazuje, że to wina militarnego oblicza islamu. Co jest znowu niezrozumieniem realiów i kultury. Skoro Mahomet wojował, ponieważ musiał lub chciał, to automatycznie została opracowana religijnie usankcjonowana doktryna, co robić z łupami, brankami wojennym, z jeńcami. Normalne. Praktyka niczym nie różniąca się w sumie od dzisiejszej. Z tym że w katolickim świecie Kościół niejako przymykał oczy na to albo był bezradny – nie udało się pogodzić realiów wojny i koszar z nauką Chrystusa. A przecież, jak wiemy, wojna jest i będzie nieodzownym elementem życia. Sobieski uratowawszy chrześcijaństwo (przecież nie tę Europę, która nas zniszczyła) wracał spod Wiednia z taborami łupów i tabunem haremowych Czerkiesek. Z Ewangelii też wiemy, że Chrystus nie przynosi pokoju, lecz miecz.

„Trylogii Muzułmańskiej” Warnera nie mogę ocenić pozytywnie. Po pierwsze, żadnej „trylogii” nie ma. Wystarczy obejrzeć na YouTubie jakikolwiek wykład, prelekcję sunnickich duchownych, aby wiedzieć, że ich dydaktyka opiera się na którejś ze szkół interpretacyjnych i to na jej autorytety się powołują, objaśniając Koran lub Sunnę. Po lekturze tych broszurek czytelnik może mylnie uznać, że „wie i rozumie”, czym jest islam. A tak nie jest i nie będzie. Bez wielkiego nadużycia należy wspomnieć o Tatarach polskich przysięgających na Allaha i na Koran w trakcie przysięgi wojskowej w Niepodległej. Nikomu to nie przeszkadzało. Ale wtedy była inna Polska i inni Polacy. I może tu jest istota problemu.

Czytaj więcej:Bernard Lewis – „Co się właściwie stało?” – książka o przyczynach kryzysu w islamie, który spowodował m.in. Sobieski

„Mossad 101” – Paweł Rakowski recenzuje kolejny bardzo dobry izraelski serial o służbach specjalnych

Izrael bez pomocy kuzynów zza wielkiej wody został potęgą filmową i telewizyjną. Polski widz może dzięki temu obejrzeć kolejny dobry serial. Jak zrobić dobrą produkcję? Niech mówi o twoim świecie!

Na telawiwskim lotnisku im. Ben Guriona w księgarniach bezcłowych można zakupić wyśmienite książki o izraelskich służbach, wojnach czy wojsku. Tworzą dyskursy i jeszcze na tym zarabiają! Mazel Tow! Zresztą, jeśli odnosi się sukcesy lub spektakularne klęski, to czemu tym się nie chwalić? Tajemniczość i cisza w eterze z reguły oznaczają wstydliwe porażki i kompromitacje, co by tłumaczyło, dlaczego na naszym rynku jest tak niewiele wartościowych rzeczy. A to, żeby powstał polski serial o polskich sprawach, który przebiłby się do światowych widzów, wydaję się nierealne niczym dobre zmiany.

Produkcje „made in Israel”

Tymczasem izraelscy producenci telewizyjni dali światu kolejny dobry serial, zdobywający uznanie krytyków i sympatię masowych widzów. Wpierw stworzyli pierwowzór produkcji, znanej u nas pod tytułem „Bez tajemnic”, o perypetiach psychoterapeuty i jego pacjentów. Następnie powstał pierwowzór serialu „Homeland”. Amerykanie odkupili go, zrobili remake i dodali kolejne cztery sezony własnego autorstwa, jednak o nierównej jakości.

W grudniu 2016 świat dowiedział się o genialnej produkcji „Fauda” – o izraelskiej jednostce „Mistaravim”. Mistaravim, co znaczy „być jak Arab”, to taktyka stosowana przez izraelskie komanda. Owi komandosi mówią, wyglądają i myślą po arabsku, ponieważ wroga trzeba znać i czasami być takim jak on. To pokazuje ten wybitny serial. „Fauda” zdobyła międzynarodowe uznanie za obiektywne ukazanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego i, pomimo zakazu wystosowanego przez Hamas, jest oglądana i ceniona również przez Palestyńczyków.

Instytut czyli Mossad

Mossad, to po hebrajsku „instytut”. Więcej słów nie potrzeba, żeby wzbudzić na całym świecie wielkie emocję. Izraelski wywiad znany jest ze swojej bezwzględności, skuteczności i dalekowzroczności. Chociaż zdaniem niektórych ekspertów lata świetności Mossadu przeminęły na rzecz wywiadu wojskowego Amanu, to w dalszym ciągu półki światowych księgarń uginają się od mniej lub bardziej ciekawych pozycji o izraelskim wywiadzie.

Serial „Mossad 101” pokazuje, jak instytut szkoli i werbuje swoich oficerów. Nie możemy lekkomyślnie ryzykować życia, bo wrogów mamy za dużo – mówi w nim do kursantów Yona Harrari, zblazowany oficer operacyjny karnie zesłany do szkolenia nowych adeptów. Dlaczego Harrari został wysłany na tę „zsyłkę” oraz jakie implikacje to za sobą niesie? O tym stopniowo dowiaduje się widz oglądając sceny ćwiczeń i kursu, w którym nie ma miejsca na błąd. Zostają najlepsi. I tyle.

Hummit – wywiad osobowy

Mossad znany jest ze swojego „hummit” – wywiadu osobowego. Ponieważ dobrze ulokowany agent jest skuteczniejszy niż całe dywizje, uczy biblijna Księga Estery. Dlatego izraelskie służby, dysponujące przecież technologią z XXII wieku, w dalszym ciągu stawiają na ludzi – kreatywnych, nieszablonowych, zdolnych do odegrania każdej nakazanej roli i do wykonania każdego zlecenia.

Pierwszy test. W ciągu 10 godzin dostać się do tajnej siedziby Mossadu w stroju wieczorowym, mając za sobą pościg policji i kontrwywiadu. Udaje się tylko dwunastce, między innymi: dziennikarce, irańskiemu Żydowi, milionerowi, wdowie po oficerze Mossadu, brazylijskiej katoliczce, braciom z Ameryki, psychologowi, pilotowi F-16, emigrantce z Rosji, żydowskiemu nacjonaliście z Francji. Zostają oni poddani gruntownemu szkoleniu, tak aby z łatwością mogli się stać np. tureckim szachistą, bizneswoman z Kijowa, profesorem archeologii, amerykańską narkomanką czy bułgarską producentką filmową. Zresztą w tym serialu dużo się mówi o Bułgarii, gdzie też będzie się działa duża część akcji.

 

Rekruci mają swoje wady i zalety. Harrari dba, aby wady nie przesłoniły zalet. Jednak nie ma miejsca na błąd. Zbytni ryzykant? To wylatuje. Zbyt gorliwy? Wylatuje. Zbyt ufna we własne źródło? Wylatuje. Pozbawiony empatii i bezwzględny? Wylatuje! Mossad chce mieć ludzi najlepszych, a więc takich, którzy bez skrupułów zniszczą komuś życie, karierę, oszukają lub zabiją. Wszelkie chwyty dozwolone. Liczy się skuteczność, co jest w dużej mierze tożsame z przeżyciem. Przecież Mossad nie przyznaje się do tych, co zawiedli.

W trakcie serialu widzimy, jak kursanci są eliminowani. Muszą wykonywać zadania, takie jak zniszczenie bogatego filantropa, zdobycie próbki leku, uwiedzenie nauczycielki swojego dziecka, zamontowanie kamer w pokojach hotelowych. Również pomiędzy nimi rozgrywa się gra. Wchodzą w relacje i animozje. Każdy z nich ma tajemnicę pilnie strzeżoną zarówno przed towarzystwem, jak i przed Mossadem. Nie przeszkadza to wyselekcjonowanym w trakcie kursu agentom rozpocząć gry również przeciwko Harrariemu, który też skrywa tajemnicę – o tym, co się właściwie stało w Bułgarii. Tę zagadkę chce rozwiązać Doris, wdowa po oficerze Mossadu zabitym w trakcie tej operacji. Jednak w Mossadzie, jak w życiu, nic naprawdę nie jest takie, jakie wydaje się być.

Nasrallah: W przyszłej wojnie z syjonistami staną do walki setki tysięcy szyitów z Iraku, Afganistanu, Jemenu i Iranu

Sekretarz generalny szyickiej Partii Boga zapowiedział, że w zapowiadanej od 2006 roku wojnie z Izraelem libański Hezbollah zostanie wsparty przez inne szyickie formacje walczące z salafitami.

Czytaj więcej: Od chrześcijańskiego Bejrutu do szyickiej stolicy Hezbollahu, Dahiyi – przemarsz Pawła Rakowskiego do serca Partii Boga

Sayyed Hassan Nasrallah wygłosił kolejne przemówienie z okazji święta Jerozolimy, przypadającego na końcówkę ramadanu, oraz święta Eid Al-Fitr, kończącego muzułmański post.

– Nowa wojna z syjonistami spowoduje, że tysiące, a nawet setki tysięcy bojowników z całego świata arabskiego i islamskiego weźmie udział w tej wojnie – z Iraku, Jemenu, Iranu, Afganistanu i Pakistanu – zagroził Nasrallah.

[related id=”24205″]Sekretarz generalny Partii Boga niejako potwierdził obawy amerykańskich i izraelskich ekspertów, że tzw. trzecia wojna libańska, zapowiadana od 2006 roku, nie będzie wewnętrzną sprawą Hezbollahu i Izraela.

Nasrallah chce zaktywizować cały szyicki świat do walki z nami! – alarmuje „Jerusalem Post” i przypomina o regionalnej mocy, którą dysponują sponsorowane przez Iran bojówki: Hashd al-Shaabi – włączony do irackiej armii – czy jemeński Houthi – wojujący z powodzeniem z Saudami od 2015 roku. Co więcej, lider Hezbollahu przyznał, że Iran wspiera, zbroi i szykuje szyitów na świecie, w tym Hazarów w Afganistanie i Pakistanie, do wojny.

Czytaj więcej: W przyszłej wojnie z Izraelem armia libańska będzie wojować wspólnie z szyickim Hezbollahem. Liban zamierza się bronić

Zdaniem komentatora jpost.com, Nasrallah mówił o rekrutach z Afganistanu i Pakistanu, ponieważ Hezbollah wykrwawił się w Syrii i brakuje mu odpowiednio przeszkolonych bojowników, tak jak to bywało w poprzednich wojnach. Hezbollah swe braki kadrowe wyrównuje arsenałem ponad 100 tysięcy rakiet zdolnych do uderzenia w każdy punkt Izraela.

Według niepewnych szacunków, Partia Boga straciła w Syrii od 2012 roku od jednego do czterech tysięcy bojowników.

– Co więcej, Hezbollah chce zaangażować w wojnę całe „szyickie przedmoście” obejmujące obszar od szyickiej dzielnicy Dahyji w Bejrucie, poprzez kontrolowane przez armię Asada fragmenty Syrii, odbijany przez irackich szyitów północny Irak, aż do Iranu. Izrael uważa to „irańskie przedmurze” za śmiertelne dla siebie zagrożenie i stawia sobie za strategiczny cel rozbicie go – twierdzi lider Partii Boga.

[related id=”26270″]Hassan Nasrallah zapowiada, że ponad 100 tysięcy bojowników jest w każdej chwili gotowych przyjść Hezbollahowi na pomoc. Zdaniem źródeł jpost.com, są to liczby przesadzone, albowiem irański Sepah jest w stanie przeszkolić maksymalnie 30 tysięcy bojowników z Afganistanu i Pakistanu. W Iraku jest około 100 tysięcy szyickich bojowników, jednak nie wszyscy mogą przenieść się do południowego Libanu, a więc na spodziewany front.

Źródło: al-manar, jpost.com

Czytaj więcej:Lider Hezbollahu domaga się zamknięcia izraelskiego reaktora atomowego oraz wskazuje na Saudów jako na twórców ISIS

Amerykanie będą dozbrajać kurdyjską formację YPG w północnej Syrii nawet po upadku stolicy Państwa Islamskiego Rakki

Sekretarz obrony Jim Mattis przyznał, że spodziewa się, iż wojna w północnej Syrii nie zakończy się wraz z upadkiem stolicy kalifatu. W awangardzie nacierającej na Rakkę znajdują się Kurdowie z YPG.

Czytaj więcej:USA: Donald Trump zatwierdził dostawy broni dla kurdyjskich oddziałów Ludowych Jednostek Samoobrony w Syrii

[related id=”25928″]Formacja YPG jest uważana przez Ankarę za organizację terrorystyczną powiązaną ze zdelegalizowaną Partią Pracujących Kurdystanu (PKK). YPG, która stanowi ponad 80% stanu wspierającej przez Waszyngton Syryjskiej Armii Demokratycznej (SDF), walczy o kurdyjską suwerenność na obszarze północnej Syrii.

Jest to nie do przyjęcia dla Turcji, która zapowiedziała, że to kurdyjska suwerenność po drugiej stronie granicy zagraża jej bezpieczeństwu narodowemu.

[related id=”23163″]Mattis przyznał, że Waszyngton dostarczył Kurdom więcej zaawansowanego sprzętu wojennego, który ułatwi walki miejskie o stolicę kalifatu. Polityk zaznaczył również, że wojna z ISIS potrwa nawet po tym, jak Rakka zostanie odbita z rąk salafitów i nowoczesne uzbrojenie zostanie odebrane z rąk Kurdów. Chociaż sekretarz obrony przyznał, że jeszcze nie wiadomo, jaka będzie następna misja dla SDF po upadku Rakki.

Jim Mattis, który spotka się z tureckim ministrem obrony Fikri Isikiem w Brukseli 29 czerwca, dodał również, że Amerykanie będą serwisować i reperować broń używaną przez YPG.

źródło:hurrieytdaily

Czytaj więcej:Arabskie media: Tajna komórka izraelskiego Mossadu „TASA ELITE” werbuje uchodźców z północnej Syrii, Kurdystanu i Iraku