Nareszcie polska drużyna zaczęła grać w piłkę nożną! – o ME słów parę / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Pozostaję optymistą co do przyszłości naszej drużyny narodowej. Zaczęliśmy znowu walczyć. Jak poprawimy jakość wyszkolenia technicznego naszych piłkarzy, to możemy osiągnąć poziom Orłów Górskiego.

Zanim o piłce, muszę się publicznie pokajać. Chcę przeprosić wszystkich mieszkańców Limanowej i tam urodzonych obywateli naszego pięknego kraju. Wbrew temu, co napisałem w poprzednim felietonie, Limanowa nie jest „małą górską mieścinką”. Jest pięknie położonym górskim miasteczkiem. To co, przeprosiny przyjęte? ☺

A teraz wróćmy do tematu. Właśnie odbywają się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej, chociaż dla naszej reprezentacji właśnie się zakończyły. Już słychać płacz i zawodzenie naszych dyżurnych znawców, którzy niczego wielkiego nie osiągnęli. Albo osiągnęli jako piłkarze i sami nie wiedzą, pomimo upływu lat, jak to się stało.

Ponieważ znam się na piłce jak większość Polaków, przedstawię swoje stanowisko. Mam nadzieję, że stanie się ono obowiązujące. Zatem…

Żeby z kimkolwiek wygrać, należy wybiec na boisko i podjąć walkę. I strzelić o jedną bramkę więcej niż przeciwnik.

Bardzo rozczarował mnie pierwszy mecz Polaków ze Słowakami. Mieliśmy lepszych piłkarzy, grających w lepszych klubach, a jako zespół byliśmy wyraźnie słabsi. Z jednej przyczyny – nie podjęliśmy walki.

Nie było, co prawda, murowania bramki i panicznej obrony, ale ani przez chwilę nie dało się odczuć ducha walki. I wiary w zwycięstwo. Dlatego przegraliśmy.

Po meczu ze Słowacją byłem maksymalnie wkurzony. Tak grać mogliśmy nawet pod wodzą trenera Brzęczka. Po co jakiś Sousa? Tylko dla nienagannej prezencji? Jednak mecz z Hiszpanią i ten ostatni ze Szwecją zmienił moje emocje i stosunek do obecnego trenera.

Paulo Sousa musi zostać! W dwóch kolejnych meczach Polacy zaczęli walczyć i grać jak za dawnych czasów. Jak za trenera Górskiego. A przegrali ze Szwedami tylko dlatego, że strzelili o jedną bramkę mniej.

Za czasów trenera Górskiego wcale nie mieliśmy wybitniejszych piłkarzy. Mieliśmy jednak w sobie optymizm, ducha walki, dużo szczęścia i bardzo dobrego bramkarza. Niestety Wojciech Szczęsny, a w zasadzie nieszczęsny, nie powinien w ogóle grać. Co jest oczywiste, co było oczywiste już parę miesięcy wcześniej. Wystarczyło poobserwować jego grę w Juventusie Turyn. Puszczał tam niesamowite szmaty. I widać było, że przechodzi kryzys formy.

Właśnie tego nie jestem w stanie zrozumieć. Najlepszy polski bramkarz ostatniego sezonu, grający na co dzień w Bundeslidze Rafał Gikiewicz, w ogóle nie znalazł się w polskiej kadrze. Bramkarz, który musiał dwoić się i troić, żeby jego nie najmocniejszy przecież klub FC Augsburg utrzymał się w lidze. Ostatecznie mógłby w polskiej bramce stanąć Bartłomiej Drągowski, nie wiedzieć dlaczego dopiero bramkarz nr 3 naszej drużyny. I również mający za sobą bardzo udany sezon. Właśnie takiego, będącego w pełni formy bramkarza zabrakło w polskiej bramce. Dlatego nie wyszliśmy z grupy.

Pozostaję optymistą co do przyszłości naszej drużyny narodowej. Zaczęliśmy znowu walczyć, co jeszcze niedawno nie było takie oczywiste. Jak jeszcze poprawimy jakość wyszkolenia technicznego naszych piłkarzy, od przedszkola począwszy, bo trener reprezentacji nie nauczy dorosłych piłkarzy dryblingu, to możemy osiągnąć poziom Orłów Górskiego. Czego chyba wszyscy, starsi i młodsi Polacy, oczekują.

Jan Azja Kowalski

PS Do poziomu walki i godności narodowej muszą też dorosnąć nasi komentatorzy. Podczas meczu ze Szwecją wyciszyłem głos, bo nie mogłem ścierpieć tonu klęski w wydaniu redaktora Szpakowskiego ☹