Stemkowski u Bobołowicza: Władze Tarnopola chcą przywrócić mu przedwojenny blask. Mieszkańcy nie są do tego przekonani

– Tarnopol w ciągu ostatnich lat zmienia swoje oblicze z radzieckiego na galicyjskie. Niestety, mieszkańcy nie zawsze czują się z tym komfortowo – mówi Władysław Stemkowski, gość Pawła Bobołowicza.

 

 

Paweł Bobołowicz, korespondent Radia WNET na Ukrainie, w ramach letniej trasy Ukraiński Zwiad WNET zatrzymał się w Tarnopolu. Miejscowość ta założona została w 1540 r. jako miasto prywatne przez Jana Amora Tarnowskiego herbu Leliwa i status ten utrzymała do połowy XIX w. Tarnopol wielokrotnie zmieniał swoją przynależność państwową – początkowo położony był w województwie ruskim Korony Królestwa Polskiego. Po I rozbiorze Rzeczypospolitej z 1772 r. znalazł się na terytorium zaboru austriackiego, a przez krótki czas (w latach 1809-1815) był częścią zaboru rosyjskiego. Po I wojnie światowej miasto włączone zostało do utworzonej w 1918 r. Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, a po jej upadku w lipcu 1919 r. na powrót wróciło do Rzeczypospolitej i stało się stolicą województwa tarnopolskiego. Od sierpnia 1945 r. do 1991 r. natomiast Tarnopol znajdował się w granicach ZSRR na terytorium Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej.

O współczesności miasta mówi z kolei gość Pawła Bobołowicza, wiceprezydent Tarnopola Władysław Stemkowski. Opowiada on o trwających już kilka lat pracach, których celem jest zmiana architektonicznego oblicza miasta z radzieckiego na przedwojenne. Niestety, nie wszystkie działania tego rodzaju spotykają się z przychylnością mieszkańców. Władze nieustannie starają się znaleźć złoty środek pomiędzy ich komfortem a uczynieniem z Tarnopola miasta atrakcyjnego dla turystów.

Stemkowski gorąco zaprasza do odwiedzenia miejscowości. Zwraca uwagę, że Tarnopol jest pierwszym pod względem bezpieczeństwa i czystości powietrza miastem wojewódzkim na Ukrainie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

#ukrainskizwiadWNET

Ireneusz Kabat: Drawsko Pomorskie wchłonęło Ostrowice, których długi przejął Skarb Państwa. Jednak nadal mamy problemy

– My nie przejęliśmy zobowiązań gminy Ostrowice, lecz jej problemy. Najważniejszym z nich są wodociągi i brak wody. W niektórych gospodarstwach nie ma nawet studni – mówi Ireneusz Kabat.

 


Ireneusz Kabat, zastępca burmistrza Drawska Pomorskiego, opowiada o problemie przejęcia gminy Ostrowice. Zdecydowano się na ten krok, ponieważ jej zobowiązania pięciokrotnie przekraczały roczne dochody. Tym samym Ostrowice zbankrutowały i od 1 stycznia 2019 r. zostały przyłączone do Drawska Pomorskiego i Złocieńca. Zgodnie ze specustawą wszystkie zobowiązania zniesionej gminy przejął Skarb Państwa.

My zobowiązań żadnych nie przejęliśmy, ale za to przejęliśmy problemy, które występują na tej części. Takim najważniejszym dla nas problemem dzisiaj to są wodociągi i brak wody (…). Co prawda udało nam się tutaj bardzo szybko porozumieć z radą, opracowaliśmy dokumentację techniczną. W tej chwili jesteśmy w przeddzień ogłoszenia przetargów na przyłączenie miejscowości Przytoń do hydroforni w Dołgiem, ponieważ mamy warunkową zgodę sanepidu na korzystanie z ujęcia, ponieważ niestety, woda jest surowa bez uzdatniania w miejscowości Przytoń, no i nie może to być na dłuższą metę w ten sposób kontynuowane.

Problemy z dostępem do wody ma również miejscowość Utrosin na terenie byłych Ostrowic. Tam do dziś nie ma wodociągu, a w niektórych gospodarstwach nawet studni. W związku z tym woda dowożona jest do nich beczkowozem.

Gość Poranka mówi także o Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych Drawsko – największym poligonie w Europie, którego 1/3 zajmuje terytorium gminy Drawsko Pomorskie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.K.

Edward Ząbek: Żałuję, że częściej zatrudniam na umowę zlecenie. Pielęgniarki nie chcą być już związane z jednym zakładem

– Czasy się zmieniają, a wraz z nimi forma zatrudnienia. Teraz dominuje umowa zlecenie, ponieważ pielęgniarka szukając dodatkowych dochodów pracuje w wielu szpitalach – mówi Edward Ząbek.

 

 

Edward Ząbek, dyrektor Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Tucznie, opowiada o nadzorowanym przez siebie obiekcie. Jest to największa tego typu instytucja w województwie zachodniopomorskim – leczonych jest tu 90 pacjentów. W zakładzie pracuje głównie personel medyczny średniego szczebla – pielęgniarki, opiekunki medyczne i fizjoterapeuci. Nie są oni jednak zatrudnieni w ilości wystarczającej dla potrzeb obiektu.

Tak to już jest, że, no, czasy się zmieniają. I też jeśli chodzi o formę zatrudnienia się zmienia. Więc na samym początku sytuacja była taka, że na 60 ponad pielęgniarek większośc była zatrudnionych na umowę o pracę, natomiast w tej chwili struktura się diametralnie zmieniła. Teraz dominuje umowa zlecenie ze względu na to, że pielęgniarka szukając dochodów dodatkowych przemieszcza się ze szpitali do szpitali po prostu biorąc dyżury. Natomiast nie chce być związana z jednym zakładem umową na stałe.

Gość Poranka mówi również o źródłach finansowania zakładu. Jednym z nich jest utworzenie turnusów rehabilitacyjnych. Dwudziestoosobowy wypoczynek oferowany jest od maja do końca października.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

Pfeif: W Zamku Wedlów Tuczyńskich podobno mieszka biała dama. Ja jej nie widziałem, ale jak nie ufać współpracownikom?

– Każdy zamek ma swojego tajemniczego bywalca. U nas ponoć jest to biała dama. Ja jej nie widziałem, współpracownicy ponoć tak – mówi Michał Pfeif. Do rozmowy włącza się również Zbigniew Kurkiewicz.

 


Michał Pfeif, dyrektor Zamku Wedlów Tuczyńskich w Tucznie, opowiada o nadzorowanym przez siebie obiekcie. Na stronie internetowej posiadłości jest ona opisana następująco:

Biała dama przypomina o swojej wielkiej, nieszczęśliwej miłości.  Według legendy dawno temu, jeden z właścicieli tuczyńskiego zamku pojął za żonę cudnej urody pannę. Młody mąż często wyjeżdżał a w tym czasie młoda, piękna żona nawiązała romans z młodym sokolnikiem. Spotykali się w jednej z komnat we wschodniej wieży, gdzie pani dla niepoznaki kazała ustawić swe krosna i kołowrotek. Jednego razu, po powrocie pana na zamek, urządzono na jego cześć polowanie na ptactwo wodne. Wtedy to niby przypadkiem został śmiertelnie ugodzony sokolnik. Rozpacz młodej pani nie miała granic. Zamknęła się w komnacie na wieży, nie dopuszczając do siebie nikogo. Jakiś czas potem znaleziono ją martwą. Ponoć sama zadała sobie śmierć wypijając truciznę. Od tego czasu, zza zamkniętych drzwi komnaty na wieży, można czasem usłyszeć turkot kołowrotka, a przez okienko zobaczyć migocące światełko. W nocy zaś można spotkać na zamkowych korytarzach dwie zjawy: młodej kobiety w bieli i giermka z sokołem ubranego w zielony strój myśliwski…

Sam gość Poranka przyznaje jednak, że białej damy nie widział. Mieli ją jednak zobaczyć jego współpracownicy. Pfeif pyta w tym miejscu retorycznie, jak im nie ufać?

Do rozmowy włącza się Zbigniew Kurkiewicz, przewodniczący rady miejskiej w Tucznie. Mówi on o najbliższych imprezach kulturalnych, jakie odbędą się w mieście.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.K.

Ks. Dalak: Św. JP II powiedział, że UE potrzebuje Polski chrześcijańskiej. Jednak dziś nie oferujemy jej tych wartości

– Św. Jan Paweł II powiedział kiedyś, że UE potrzebuje Polski chrześcijańskiej. Jednak to nie Polska oferuje te wartości Europie, lecz bierze z Zachodu to, co najgorsze – mówi ks. Jerzy Dalak.

 


Ksiądz Jerzy Dalak, proboszcz parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Tucznie, opowiada o stanie wiary Polaków. Zaczyna od diagnozy zaangażowania w praktyki religijne mieszkańców miasta, w którym posługuje.

Z tych moich czterech lat pobytu tu w parafii i w ogóle w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej muszę powiedzieć, że nasze ziemie zachodnie, jeśli chodzi o praktykowanie takie niedzielne, są bardzo ubogie. W niedzielę niecałe 20% mieszkańców Tuczna przychodzi na mszę świętą, chociaż na co dzień w spotkaniach różnych wiele osób się deklaruje jako wierząca.

Gość Poranka ubolewa również nad faktem, że Polacy jako naród chrześcijański nie promują wartości religijnych wśród innych państwa Europy.

Jak wchodziliśmy do Unii Europejskiej, czy mieliśmy wejść do Unii Europejskiej, pamiętam mszę świętą (…), transmisję z Watykanu i oczekiwania na słowa Jana Pawła II. On powiedział wtedy, że Europa potrzebuje Polski chrześcijańskiej (…), ale potem przekaz w mediach był, że Europa potrzebuje Polski, już odcięli chrześcijańskiej. Efekt jest dzisiaj rzeczywiście taki, że to nie my coś Europie możemy zaoferować jako naród chrześcijański (…), ale bierzemy z Zachodu to, co najgorsze, wydaje mi się.

Ksiądz Dalak odnosi się także do Marszy Równości, które w tym roku odbyły się m.in. w Płocku, Warszawie i Białymstoku.

Na początku Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i niewiastę, i nie można inaczej na to popatrzeć (…). Wprowadzamy jako ludzie straszny zamęt w to, co Pan Bóg dla nas uczynił, i dla naszego dobra i szczęścia.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

Wojciech Zabłocki: Mamy jedną z największych kolekcji fauny i flory w Europie. Jednak nikt nie może jej oglądać!

– Mamy jedną z największych kolekcji fauny i flory w Europie, jednak jest ona poukrywana w magazynach. Powinna ona trafić do Narodowego Muzeum Przyrodniczego! – mówi Wojciech Zabłocki.

 

 

Wojciech Zabłocki, radny województwa mazowieckiego z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, opowiada o planach reaktywowania Narodowego Muzeum Przyrodniczego. Zostało ono utworzone w 1919 r. na mocy dekretu Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego z połączenia dawnego Gabinetu Zoologicznego Uniwersytetu Warszawskiego i prywatnego Muzeum Branickich. Placówka przestała jednak istnieć wraz z zakończeniem II wojny światowej, a władze Polskiej Republiki Ludowej nie były zainteresowane jej odbudową.

Gość Studia Dublin zaznacza, że w tej chwili jesteśmy jedynym dużym państwem europejskim, które nie posiada państwowego muzeum przyrodniczego. Wskazuje przy tym na pewien paradoks – Polska posiada jedną z największych na kontynencie kolekcji fauny i flory, której wielkość szacowana jest na 8 milionów egzemplarzy. Są one jednak ukryte w magazynach, do których nikt nie ma wstępu.

Radny województwa mazowieckiego mówi, w jaki sposób zainteresował się tematem reaktywacji Narodowego Muzeum Przyrodniczego. W 2016 r. rozmawiał on z naukowcami z Instytutu Zoologii Polskiej Akademii Nauk, który swoją siedzibą ma na ulicy Wilczej 64. Budynek ten, będący w słabym stanie, został dodatkowo objęty roszczeniami rzekomych dawnych właścicieli. Słysząc, że Zabłocki, będący ówcześnie burmistrzem Pragi-Północ, walczył z różnymi nielegalnymi działaniami tego typu, zapytali go o pomoc w tej sprawie.

Od słowa do słowa zaczęliśmy kreślić coraz bardziej śmiałe plany. Od przeniesienia instytutu wpadliśmy na pomysł, czemu by w ogóle nie reaktywować całego muzeum, które byłoby z prawdziwego zdarzenia (…). Później temat się bardzo rozwijał, bo dołączały kolejne środowiska i grupy do nas. W tej chwili myślimy nie tylko o reaktywowaniu tego Muzeum Przyrodniczego, ale również o stworzeniu przy tym muzeum chociażby instytutów takich, które by badały geny, (…) migrację gatunków czy zmiany klimatu.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

Ks. Isakowicz-Zaleski: Dziwne, że prymas Polski nie zareagował na cenzurę abp. Jędraszewskiego. Myślę, że poparł lewicę

– Prymas Polski pozostał bierny na atak „Tygodnika Powszechnego” na abp. Jędraszewskiego. Myślę, że swoim milczeniem poparł atakujących duchownego – mówi ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

 

 

Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, duchowny katolicki obrządków ormiańskiego i łacińskiego, odnosi się do ataków kierowanych pod adresem arcybiskupa Marka Jędraszewskiego. W ramach czwartkowych obchodów 75. rocznicy powstania warszawskiego metropolita krakowski wygłosił kazanie w Bazylice Mariackiej w Krakowie. Wypowiedział wówczas następujące słowa:

Czerwona zaraza już po naszej ziemi całe szczęście nie chodzi, co wcale nie znaczy, że nie ma nowej, która chce opanować nasze dusze, serca i umysły. Nie marksistowska, bolszewicka, ale zrodzona z tego samego ducha, neomarksistowska. Nie czerwona, ale tęczowa.

Fragment ten wywołał prawdziwą burzę. Przedstawiciele Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych złożyli do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, a w niedzielę przed siedzibą krakowskiej archidiecezji przy ulicy Franciszkańskiej odbyła się demonstracja. Reakcji na słowa abp. Jędraszewskiego było jednak zdecydowanie więcej.

Gość Popołudnia stwierdza, że metropolita krakowski powiedział prawdę i zdziwiłby się, gdyby słów tych nie wypowiedział. Nie odpowiada mu jednak to, że nie wszyscy duchowni w Polsce zajęli to samo stanowisko.

Dla mnie najbardziej zaskakujące milczenie jest prymasa Polski Wojciecha Polaka. Dlaczego? (…) To właśnie ksiądz prymas zaledwie parę miesięcy temu przyjął z wielką pompą medal od Tygodnika Powszechnego. I ten sam tygodnik (…) atakuje w sposób bezwzględny arcybiskupa Jędraszewskiego, a prymas jako laureat tego medalu (…) milczy. Czyli myślę, że jego milczenie jest jednak poparciem nie dla arcybiskupa Jędraszewskiego, ale właśnie dla tych, co go atakują.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

Jękot: Przybywając z Krakowa do Człuchowa zdziwiło mnie, że nie uprawiano tu kajakarstwa. Przecież warunki są wymarzone!

– Gdy zobaczyłem piękne jeziora Człuchowa, zamarzyło mi się rozpoczęcie tam kajakarstwa. To one sprawiły, że upuściłem Kraków i zostałem człuchowianinem – mówi Ryszard Jękot.

 

 

Ryszard Jękot, trener kajakarstwa Międzyszkolnego Klubu Sportowego „Polstyr” Człuchów, opowiada o stworzonym przez siebie ośrodku. Jego geneza sięga 1984 r., kiedy to gość Poranka, ówcześnie krakowianin, przejeżdżał przez Człuchów. Urok tamtejszych jezior sprawił, że został w mieście po dziś dzień.

Zobaczyłem tutaj warunki, o których ja, mieszkaniec Krakowa, mogłem tylko marzyć. My mieliśmy tam dostęp tylko do brudnej wtedy, śmierdzącej Wisły. I kiedy rzuciłem okiem na tutaj taki zespół czterech przecież połączonych ze sobą pięknych jezior, zamarzyło mi się, że przecież to są warunki do uprawiania kajakarstwa wymarzone. No i po kilku tygodniach zostałem mieszkańcem Człuchowa z wyboru.

Jękot samodzielnie jako zawodowy trener stworzył w mieście od podstaw sekcję kajakarstwa. Obecnie może się ona pochwalić ponad stoma medalami z mistrzostw Polski, Europy i Świata. Jednym z wychowanków tego ośrodka jest Paweł Kaczmarek, który trzy lata temu wziął udział w XXXI Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro jako najmłodszy zawodnik. Aktualnie walczy o start w przyszłorocznych letnich igrzyskach olimpijskich w Tokio.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

Dymytryszyn: Komuniści decyzją o umiejscowieniu huty w Żukowicach zrujnowali miejscowych rolników, niszcząc grunty orne

– Na mocy decyzji władz centralnych hutę umieszczono w Żukowicach, 10 km od Głogowa. Doprowadziło to do wyniszczenia gruntów ornych i wysiedleń kilku wiosek – mówi Jerzy Dymytryszyn.

 

 

Jerzy Dymytryszyn, kustosz Muzeum Archeologiczno-Historycznego w Głogowie, opowiada o genezie Huty Miedzi Głogów. Nie powstałaby ona, gdyby nie postać dr. Jerzego Wyrzykowskiego, który w 1957 r. zapoczątkował na ziemi głogowskiej badania nad wielkością złóż miedzi. Doprowadziły one do otworzenia w 1960 r. pierwszych kopalń w okolicach Lubina. Następnie zaczęto myśleć nad budową huty. Początkowo miała ona powstać po wschodniej stronie Głogowa ze względu na bliskość kopalń. Później jednak decyzją władz centralnych uchwalono, że lepiej będzie ją umiejscowić w Żukowicach, ówcześnie wsi położonej 10 kilometrów od Głogowa. Postanowienie to doprowadziło do ruiny miejscowych rolników, skutkując wysiedleniami okolicznych wiosek i dewastacją gruntów ornych.

Gość Kuriera w samo południe mówi jednak również o pozytywnych efektach decyzji o wybudowaniu w tym miejscu Huty Miedzi Głogów:

„Huta jest bardzo istotnym przedsiębiorstwem w życiu ziemi głogowskiej, bo w momencie jej wybudowania, tj. prace rozpoczęły się w 1967 r., (…) rozpoczął się napływ ludność i z czasem Głogów z 12-tysięcznego miasta w 1965 r. (…) w latach 80. miał już ponad 70 tysięcy mieszkańców”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.

Paweł Lisiecki: Loty marsz. Kuchcińskiego osłabiły jego autorytet. Ale nie wyobrażam sobie, by rodzina nie leciała z nim

– Na przyszłość należy uregulować kwestie prywatnych lotów polityków samolotami rządowymi. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której marszałek leci samolotem, a rodzina samochodem – mówi Paweł Lisiecki.

 

 

Paweł Lisiecki, członek Komisji Weryfikacyjnej z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, odnosi się do poniedziałkowej konferencji prasowej, na której marszałek Sejmu Marek Kuchciński przeprosił za wykorzystywanie rządowych samolotów w celach prywatnych.

„Na przyszłość należy uregulować tak te kwestie, aby jeżeli z marszałkiem leci żona lub rodzina, żeby jasno było wskazane, kto ponosi koszty tego. Bo też nie wyobrażam sobie sytuacji, w której leci marszałek, jest obok niego rodzina, i jedni jadą samochodem, a marszałek leci samolotem”.

Gość Popołudnia uważa, że samoloty rządowe oferować mogą również odpowiednio wyceniane loty czarterowe. Jest przy tym zdania, że dla organizatorów tego rodzaju podróży wyliczenie odpowiedniej stawki nie powinno stanowić większego problemu.

Lisiecki opowiada również o najnowszych działaniach Komisji Weryfikacyjnej, badającej sprawę reprywatyzacji nieruchomości warszawskich. Jak mówi, współpraca tego organu z warszawskim ratuszem nie układa się najlepiej.

„Aby przyznać zadośćuczynienie dla danej osoby, która została zwrócona razem z kamienicą i często płaciła podwyższony czynsz, najpierw należało uznać, że zwrot danej kamienicy nastąpił z rażącym naruszenie prawa (…). Te osoby wówczas występowały (…) do komisji o zadośćuczynienie i odszkodowanie. Komisja przyznawała takie zadośćuczynienia i odszkodowania, natomiast warszawski ratusz konsekwentnie te wszystkie zadośćuczynienia i odszkodowania zaskarżał i zaskarża. Mimo tego, że pieniądze wpłacane przez tych, którzy zostali pozbawieni kamienic i odszkodowań za te kamienice wpływają do warszawskiego ratusza i ratusz ma pieniądze na wypłatę odszkodowań i zadośćuczynień dla lokatorów”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.K.