Od dużych miast tzw. Ziem Zachodnich nadciąga stopniowo narracja niemiecka, będąca odmianą germanizacji

Na Ziemiach Zachodnich nie tylko „kamienie mówiły po polsku”, jak to prymas Wyszyński, choć może jedynie one powrotu Polski doczekały; tu była ziemia polska. Trzeba tę prawdę popularyzować.

Piotr Sutowicz

Na ogół wielkie miasta, w których powstają i bywają transponowane rozmaite idee, stają się polem walki wszelkich nowych prądów i doktryn.

Państwo, jeśli chce być suwerenem na jakimś obszarze, to musi czuć się pewnie w wielkich miastach właśnie.

One dostarczają zarówno wiedzy, jak i inteligencji szeroko rozumianemu interiorowi. Oczywiście ich oddziaływanie może być mniejsze lub większe. To zależy od tego, jak bardzo jest wyludniony i wyssany z ośrodków medialnych i oświatowych właśnie ów interior. Najogólniej rzecz biorąc, jeśli w mniejszych miastach będą istniały dobre szkoły oraz lokalna wspólnototwórcza elita, poza tym na miejscu będzie praca i wszystko, czego potrzebuje do życia współczesny człowiek – oddziaływanie wielkiego miasta będzie nieco mniejsze, ale nie czarujmy się – na dłuższą metę ośrodek ten i tak będzie znacząco wpływał na peryferie, sam zaś będzie wciągany w światową wymianę dóbr i idei, którą określamy mianem globalizacji. W takim układzie państwa narodowe schodzą niestety na plan dalszy.

Duże miasto jako idea jest wynalazkiem od początku kontrowersyjnym. Wielkie religie – zarówno mozaizm, jak i islam – odnosiły się do niego niechętnie. Z nich pochodzić ma wszelkie zło. Można powiedzieć, że te obawy wielkich systemów myślowych nie były pozbawione podstaw, lecz z drugiej strony miasto jest symbolem współczesnej cywilizacji i niewiele można na to poradzić. Suwerenne państwo musi nim władać nie tylko w sensie fizycznym, ale, że się tak wyrażę, również mentalnym.

Wybory, które służą do wyłaniania władzy, obejmują wszystkich, także mieszkańców najmniejszych wiosek, jednak duże miasto ma tę cechę, że można tu najszybciej zebrać tłum niezadowolony z wyniku wyborów. Demokracja demokracją, ale rewolucji nie dokonuje większość obywateli, lecz mieszkańcy miast, często poddani sprytnej, dobrze ukierunkowanej propagandzie.

(…) Miasta są rozpolitykowane i silnie rozemocjonowane właśnie na tle ideowym. Najogólniej rzecz biorąc, widzimy to na linii tzw. prawica–lewica, ale to nie koniec. Przed minionymi wyborami prezydenckimi na jednej z grup facebookowych, sugerujących w nazwie, że zrzesza ona mieszkańców Wrocławia, do której to grupy także fizycznie należę, pojawił się wpis, iż miasto to zawsze poddaje się ostatnie. Oczywiście chodziło o ewentualne niepodporządkowanie się nowo wybranemu prezydentowi w sytuacji, jeśli okaże się nim ktoś inny niż faworyt piszącego. Ta konstatacja mną wstrząsnęła, chociaż nie powinna. Zdałem sobie bowiem sprawę z tego, że miałem czas się do tego typu narracji przyzwyczaić, lecz z jakiegoś powodu tak się nie stało.

Dla nieznających historii napiszę, innym przypomnę: Wrocław, a właściwie Breslau, był ostatnim dużym miastem III Rzeszy, które poddało się aliantom, tu akurat Rosjanom. Było to 6 maja 1945 roku, kiedy już nie żył Hitler, fronty rosyjski, amerykański i brytyjski właściwie połączyły się, a w różnych punktach walk wszędzie dochodziło do rozmów kapitulacyjnych. Miasto to miało takich epizodów nieco więcej: odegrało ważną symboliczną rolę również w czasie oblężenia przez wojska napoleońskie w roku 1806, choć tu palmę pierwszeństwa, przynajmniej jeśli chodzi o propagandę również w III Rzeszy, dzierżył Kołobrzeg. Warto wiedzieć, że ostatni film fabularny, nakręcony przez kinematografię nazistowską, poświęcony był właśnie heroicznej rzekomo obronie miasta w trakcie zmagań na początku wieku XIX. To, że Kołobrzegu Francuzi nie zdobyli, bo się do tego nie przyłożyli, zajęci w innych teatrach działań wojennych, było w tym wypadku sprawą drugorzędną.

Wracając do Wrocławia. Pokusa poddania się w charakterze ostatniej twierdzy jest nawiązaniem nieodpowiedzialnym. Czytelnik oczywiście ma prawo zarzucić mi, że czepiam się jednego wpisu, który dziś pewnie trudno odnaleźć. Jednak nie o sam wpis chodzi.

Cały szereg innych zdarzeń i narracji właśnie świadczyć może o tym, że następuje utrata świadomości ciągłości historycznej całego narodu polskiego, a od dużych miast tzw. Ziem Zachodnich nadciąga stopniowo narracja niemiecka, będąca odmianą germanizacji właśnie.

Po pierwsze, od zachodu jest najłatwiej, wystarczy bowiem sięgnąć do historii tej jak najbardziej obiektywnej. Wrocław był w swej historii ośrodkiem różnych kultur, w tym także niemieckiej. Jego przynależność do Prus, datująca się od lat 40. XVIII w., przypieczętowała pewien proces, który zachodził już od dawna. Dominacja kultury polskiej w tym mieście należała wówczas już do przeszłości; jej trwanie stopniowo ograniczane było do uboższych warstw ludności tudzież dało się zaobserwować gdzieś na przedmieściach i w interiorze Dolnego Śląska, przy czym im dalej na wschód, ku Opolszczyźnie oraz ku granicy wielkopolskiej, kultura ta była żywsza, a jej zasięg obejmował większe rzesze ludności. Niemniej nie miały one swojego ośrodka głównego. Wrocław stał się miejscem, w którym wykuwała się pruskość.

To, że polskie ostatki przetrwały tu do końca wieku XIX, zakrawa na cud. Warto wiedzieć, że w podwrocławskich miejscowościach jeszcze w latach 30. wieku ubiegłego mówiono resztkami gwary dolnośląskiej. W tej części miasta, a właściwie na przedmieściu, w którym właśnie pisze się ten tekst, język polski rozbrzmiewał ponoć mniej więcej właśnie do czasów wojen napoleońskich. Chociaż warto też zaznaczyć, że nie wiązał się on już z polską świadomością narodową, a próby zwrócenia ku niej Dolnoślązaków, prowadzone niemal do końca XIX wieku np. przez pastora Jerzego Badurę, zakończyły się fiaskiem. Niemniej ziemia ta nie powinna być dla Polaków terra incognita, a jeśli taką się stała, to dlatego, że komuś tak pasowało.

Do czego potrzebna jest ta dygresja, a właściwie ich ciąg? Ano właśnie do uświadomienia, że mało kto wydobywa takie fakty na światło dzienne i propaguje. Wygodniej jest pokazywać to, co jest tu niemieckie.

Historia niemieckiej twórczości kulturowej, historycznej i politycznej znajduje zasłużone i czcigodne miejsce w przestrzeni Wrocławia, w przewodnikach po nim oraz w książkach mówiących o jego historii. Mamy tu do czynienia z pewnym kładzeniem akcentu, który na pozór zdaje się tchnąć obiektywizmem mówiącym, że to jest nasza, wrocławian historia.

Wydaje się, że w innych miastach Ziem Zachodnich rzecz przedstawia się podobnie. Drugim po Wrocławiu tego przykładem jest dla mnie Gdańsk, z drażniącym mnie publicystycznym odniesieniem do przeszłości miasta jako Wolnego, którego to osobowość polityczna skierowana była ostro przeciwko Polsce. (…)

Oczywiście nic na świecie nie dzieje się samo z siebie. Od końca lat 80. ub.w. obszar Ziem Zachodnich poddany był szczególnej infiltracji niemieckich kół naukowych i ekonomicznych. Pod szyldem współpracy w różnych dziedzinach, pod parasolem różnych forów wymiany doświadczeń, konferencji naukowych, dotacji wydawniczych i wreszcie ciężkich pieniędzy skierowanych w formie inwestycji gospodarczych, obszar ten poprzez swe ośrodki metropolitalne miał się przeorientować politycznie. Oczywiście nie znaczy to, że ktoś gdzieś miał plan realnych zmian granic. No, może poza jakimiś skrajnymi rewizjonistami. Niemiecki ośrodek władzy najczęściej jest praktyczny, czasami tylko, jak w wypadku dwóch wojen światowych, puszczają mu nerwy i Niemcy chcą zmienić pewne rzeczy szybciej niż podpowiadałaby logika.

W grze prowadzonej przez kapitał i elity polityczne Niemiec nie chodzi tylko o ziemie, które kiedyś w granicach Prus czy Niemiec pozostawały. Chodzi o całą Polskę, więcej – o opanowanie Europy Środkowej tak, by pracowała na rzecz rzeczywistego kapitałowego i kulturowego suwerena.

Myśl ta w Berlinie jest obecna od dawna. Społeczeństwo polskie, według tej koncepcji, należy ukształtować w ten sposób, by wyłaniało ono właściwe z punktu widzenia Berlina elity, które zarządzałyby swoimi rodakami bez odwoływania się do idei narodu, najlepiej – jako składową procesu ekonomicznego, z minimalną dawką tożsamości kulturowej, tyle że lokalnej.

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Kwestia narracji” znajduje się na s. 7 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Kwestia narracji” na s. 7 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego