Samozwańcza kasta lekceważąca prawo: Rosja, Chiny i polskie sądy / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 66/2019

Dlaczego Francja i Niemcy są takie skłonne do rozwiązywania problemów Ukrainy z agresją rosyjską? Skąd ta samozwańcza inicjatywa? Czy wraca solidarność Niemiec i Francji z początku II wojny światowej?

Jadwiga Chmielowska

Grudzień to miesiąc podsumowań całego roku i oczekiwania na radosne święta Bożego Narodzenia, święta nadziei. Oto Bóg jest wśród nas, by nauczyć nas żyć, wskazać, co jest w ziemskiej doczesności najważniejsze.

W grudniu 1918 r. tuż po świętach wybuchło pierwsze od wielu lat zwycięskie powstanie w Wielkopolsce. W tym zimowym miesiącu przeżywany też smutne rocznice: strzelania do robotników na Wybrzeżu w 1970 r. i stanu wojennego 1981 r., kiedy komuniści pod wodzą gen. Jaruzelskiego postanowili kolejny raz rozprawić się krwawo z narodem miłującym wolność.

W grudniu br. świat obiegła informacja o postanowieniu Światowej Agencji Antydopingowej WADA wykluczenia Rosji z imprez sportowych ze względu na powszechne używanie dopingów i nagminne fałszerstwa dokonywane przez rosyjskie organizacje antydopingowe oraz tolerowanie przez władze Rosji tego procederu.

Rosja oczywiście oskarżeniom zaprzecza i premier Miedwiediew uważa, że powinno nastąpić odwołanie do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu (CAS). Drugim krajem, który nic sobie nie robi z prawa, są komunistyczne Chiny.

Kradną nagminnie technologie, patenty i nie mają ochoty zaprzestać tego procederu. Prezydent Trump, mówiąc o umowie z Chinami, zażądał nie tylko chińskich deklaracji, ale i wdrożenia odpowiednich procedur uniemożliwiających kradzieże. Chiny nie mają zamiaru tego robić, więc zapowiadanej przez niektórych „geostrategów” umowy USA-Chiny nie będzie. To wszystko komunistyczna propaganda.

Według oficjalnych chińskich medialnych doniesień u kilku osób została zdiagnozowana dżuma. Jeden pacjent już zmarł z powodu dżumy dymieniczej (jedna z form dżumy). U pewnego małżeństwa zdiagnozowano dżumę płucną (jedna z form dżumy) i jest ono leczone w szpitalu w Pekinie, tak jak kolejny pacjent z rozpoznaniem dżumy dymieniczej. Internauci sugerują, że chińskie władze ukrywają więcej przypadków dżumy. Podobno podjęto środki ostrożności, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się choroby.

Kilka miesięcy temu wystąpiły braki produkowanego w Chinach komponentu do produkcji leków w całej Europie. Teraz mamy aferę z zanieczyszczeniem stosowanej do produkcji leków przeciwko cukrzycy substancji, produkowanej w chińskich fabrykach, które zaopatrują firmy farmaceutyczne w niemal całej Europie. Zanieczyszczenie stwierdzono niezależnie od siebie w Azji i Niemczech. Ma ono postać N-nitrozodimetyloaminy (NDMA), toksycznego związku chemicznego, bardzo niebezpiecznego dla wątroby, także o działaniu rakotwórczym. „NDMA jest wstrzykiwane szczurom, by przyspieszyć u nich postęp choroby nowotworowej” – podał portal dziennik.pl.

Na kończącym się „szczycie normandzkim” Putin tłumaczył Merkel, gdzie jej miejsce. Całkiem niedyplomatycznie machał palcem wskazującym przed nosem Pani Kanclerz. Traktował ją jak karzący ojciec czy wujek nieposłuszną dziewczynkę. Czyżby była za mało skuteczna w lansowaniu jego polityki?

Pozostaje pytanie, dlaczego Francja i Niemcy są takie skłonne do rozwiązywania problemów Ukrainy z agresją rosyjską? Niepodległość i bezpieczeństwo granic gwarantowały Ukrainie w Budapeszcie USA, Wielka Brytania i Rosja. W tym zawartym w 1994 r. układzie Ukraina zrzekła się broni atomowej w zamian za gwarancje bezpieczeństwa. Skąd więc samozwańcza inicjatywa Francji i Niemiec, i cisza o rosyjskiej okupacji Krymu? Czyżby odrodziła się solidarność Niemiec i Francji z początku II wojny światowej?

„Kontynuowanie działalności przez Izbę Dyscyplinarną stanowi poważne zagrożenie dla stabilności porządku prawnego w Polsce” – oświadczyła Gersdorf – Prezes Sądu Najwyższego III RP. Dobra wiadomość dla najwspanialszej kasty: Drodzy sędziowie, możecie kraść nie tylko w supermarketach, nic wam nie grozi.

Nic to, Bóg się rodzi, Moc truchleje… Nadchodzi Nowy Rok.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Międzynarodówka sędziowska, czyli pułapka „prawo”rządności/ Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 64/2019

Jednym z najbardziej fałszywych kamieni węgielnych III RP pozostaje teza prof. Adama Strzembosza, że wymiar sprawiedliwości sam się oczyści. Trudno znaleźć równie szkodliwy idiotyzm.

Międzynarodówka sędziowska, czyli pułapka „prawo”rządności

Andrzej Jarczewski

Wspólnoty Europejskie powstały po zakończeniu procesu denazyfikacji w Niemczech. Prawo unijne, spadające dziś na nas lawinowo, nie musiało zajmować się zbrodniczymi instytucjami żadnego państwa. Gdy w Polsce uchwalono ustawę dezubekizacyjną, nie miała ona odpowiednika w krajach Zachodu, a państwa wyzwolone spod dominacji sowieckiej radziły sobie z tym problemem rozmaicie, nie wytwarzając unijnych zasad. Z kolei Niemcy nie pytały nikogo o zdanie, gdy usuwały prawie cały aparat NRD.

„Niezawisłość” sędziowska jest… rzeczownikiem. Znaczy dokładnie tyle, ile można wyrazić czasownikami definiującymi pewne czynności sędziego i wobec sędziego. W orzekaniu sądowym polega to na tym, że nikt nie może nakazać, zakazać lub ukarać za wydanie wyroku takiego, jaki – zdaniem sędziego – powinien być wydany. Sędzia nie może tylko wykroczyć poza granice wyznaczone kodeksami. We wskazanych przez ustawodawcę granicach może orzekać dowolnie, choć oczywiście powinien uwzględniać wiele czynników i zasad, o których traktują nauki prawne.

Od roku 2015 obserwujemy próby innego definiowania ‘niezawisłości’. Niektórzy polscy sędziowie uznali, że są niezawiśli od ustaw i nie muszą stosować kodeksów, nakładających różne granice.

Uważają, że mogą głosić poglądy i wyroki oparte na indywidualnym, anarchistycznym rozumieniu nie tylko polskiej konstytucji, ale dowolnie rozumianego prawa unijnego i nigdzie nieskodyfikowanej zasady praworządności. Oczywiście – ‘praworządność’ to też tylko rzeczownik, który może oznaczać tyle, ile pozwolimy sobie narzucić czasownikami nazywającymi konkretne czynności i zakazy. Sam w sobie rzeczownik ‘praworządność’ został już tak wyświechtany, że dziś nie znaczy nic. Jest kamieniem w maczudze do okładania niepokornych narodów i epitetem do ich obrażania.

Unieważnienie ustawy dezubekizacyjnej

Gdyby dezubekizacja dotyczyła siedmiu, siedemdziesięciu, a nawet siedmiuset funkcjonariuszy komunistycznego aparatu terroru, można by każdego z osobna postawić przed sądem, sprawiedliwie wyważyć winy i zasługi, a następnie – w jakiejś proporcji do innych podobnych spraw – zawyrokować. Ale tu chodzi o zwartą grupę zawodową, która – w zależności od sposobu uwzględniania różnych przypadków – liczy od 38 tysięcy do ponad 100 tysięcy ludzi. Rozpatrywanie tylu spraw zatkałoby sądy, zdestabilizowałoby wymiar sprawiedliwości, kosztowałoby krocie i prowadziłoby do najdziwniejszych konsekwencji, zwłaszcza że PRL-owscy sędziowie w większości należeli do PZPR, a wielu utrzymywało bliskie, również towarzyskie kontakty z różnymi służbami specjalnymi lub też dla własnej kariery wysługiwało się bezpiece. Niektórzy z nich orzekają do dziś. Nawet w Sądzie Najwyższym.

Ustawodawca zadecydował w sprawie dezubekizacji dość oryginalnie, a Trybunał Konstytucyjny ociąga się z oceną. Wytworzyła się więc przestrzeń do radosnej twórczości.

Ot np. sędzia Marek Przysucha z Częstochowy przyznał sobie uprawnienia Trybunału Konstytucyjnego i w sierpniu orzekł był, że ustawa dezubekizacyjna nie obowiązuje.

Z kolei inni sędziowie, by załatwić porachunki wewnątrz własnej kasty, współdziałają z różnymi partiami i nieraz zdobywają rządowe stanowiska, sprawiając tam więcej szkody niż pożytku.

Konstytucja sędziowska

Skoro sędzia Przysucha złamał zasadę trójpodziału władz, a siebie samego zrobił… sejmem, senatem i podpisem prezydenta RP, to powinien przestać być sędzią. Ale pan Przysucha nadal chce być sędzią i kumulować w sobie wszelkie władze. A inne władze nic na to nie mogą poradzić, bo nasza konstytucja nadała sędziom praktyczną nietykalność, potwierdzoną nawet wyrokami w kryminalnych sprawach złodziejskich, pijackich, szoferskich i innych z udziałem „nadzwyczajnej kasty”.

Konstytucja RP z roku 1997 jest zbiorem niezbyt spójnych przepisów, obudowujących zasadę główną tej ustawy: sędziowie są kastą bezkarną. Pisałem o tym obszernie w „Kurierze WNET” z grudnia 2018 w artykule „Suweren, suzeren, papieren”, więc już tego nie powtarzam. Przytoczyłem tam wszystkie (liczne) zapisy konstytucyjne dotyczące sądownictwa, by wykazać, że konstytucja była pisana przez sędziów i pod sędziów.

Żadna inna kasta, nawet politycy, nie została tak hojnie uprzywilejowana i uposażona, jak sędziowie. Całą resztę konstytucji można więc potraktować jako dość przypadkowe i niespójne opakowanie tego, co dla jej autorów było najważniejsze: dla przywilejów sędziowskich. To akurat jest spójne i nieprzypadkowe. Ktoś o to zadbał i ktoś żąda teraz czynnej wdzięczności.

Sędzia sędziego nie osądzi

Jednym z najbardziej fałszywych kamieni węgielnych III RP pozostaje teza prof. Adama Strzembosza, że wymiar sprawiedliwości sam się oczyści. Trudno znaleźć równie szkodliwy idiotyzm, w który uwierzyłyby miliony na mocy samego autorytetu, jakim się wówczas cieszył prof. Strzembosz. Sam jestem winny, bo gdy w roku 1992 Senat zwrócił się do mnie (podobnie jak do wszystkich b. więźniów politycznych) z ankietą dotyczącą nadgorliwych sędziów PRL, odmówiłem, uzasadniając to przekonaniem, że nie należy podważać autorytetu sądów, bo oprócz prawa niewiele nam pozostało z PRL. Poza tym – nie akceptowałem siebie w roli donosiciela, a w tych kategoriach interpretowano wtedy wypełnienie owej ankiety.

Niestety, gdybym dziś otrzymał podobną ankietę, raczej bym znów odmówił, bo nie można patrzeć na wymiar sprawiedliwości przez pryzmat słabości, głupoty czy złej woli paru procent środowiska sędziowskiego, które dziś – nawet nieoczyszczone z komunistycznych złogów – wykonuje swą pracę rzetelnie. Czas na „oczyszczanie” już minął. Teraz cały ten problem musimy pozostawić historykom praworządności.

Profesor Strzembosz przejdzie do historii tylko jednym powiedzeniem, którym unieważnił cały swój pozytywny dorobek polityczny i naukowy.

Przejdzie do historii… kabaretu. Tak jakby nie znał przysłowia „kruk krukowi oka nie wykole”, co w realiach III RP należałoby przełożyć na: „sędzia sędziego nie osądzi”. W latach 1990–1998 Adam Strzembosz był prezesem Sądu Najwyższego, nasiąkł ideologią swoich komunistycznych kolegów, a teraz nie potrafi z tego wybrnąć i sili się na coraz większą agresję wobec tych, którzy – nie zawsze fortunnie – próbują coś poprawić.

Podstępy postępu

„Marsz przez instytucje” nie ominął uniwersytetów. Ideologia postępu w tym marszu sprawia wrażenie silnika na kołach. Nie ma tam hamulca i nie za bardzo widać kierownicę. Wehikuł postępu jedzie tam, gdzie może, a tam, gdzie nie może – nie jedzie. Brzmi to dość dziecinnie, ale tak to właśnie działa.

Jeżeli na jakiejś drodze opór jest silny, postępowcy szukają sobie innej drogi, ale muszą stale wykazywać aktywność, bo za aktywizm są promowani. Nie za osiąganie konkretnych celów.

Oto 11 września 2019 rektor UMK w Toruniu zawiesił na 3 miesiące prof. Aleksandra Nalaskowskiego, by ukarać go za nie dość postępowe poglądy, wyrażone w tygodnikowym felietonie. Gdyby środowisko naukowe i polityczne pozostało bierne, zapewne profesor nie wróciłby zbyt szybko na uczelnię, noszącą dumnie imię Mikołaja Kopernika, który też swego czasu wygłaszał poglądy niespecjalnie afirmowane przez niektórych rektorów. Tymczasem jednak – pod naciskiem opinii publicznej – rektor już po tygodniu musiał cofnąć swą decyzję, zapowiadając jednak, że nadal będzie grillować profesora. Piszę o tym, by wydobyć istotny element sprawy: zawieszenie było testem postępu. Pojawił się opór, więc postęp się cofnął, ale już zapowiada, że jak tylko warunki pozwolą, zrobi się kolejny test.

Prawnuki Bernsteina

„Cel jest niczym, ruch jest wszystkim” powiedział Eduard Bernstein (1898) i tego trzymają się zleceniodawcy działań, które na niezorientowanym obserwatorze sprawiają wrażenie chaosu. Bo też jest to właśnie dążeniem do chaosu, a nie do ściśle określonego ideologicznego celu. Dzisiejsze cele doraźne zostaną zapomniane jutro, ale marsz do chaosu nadal będzie realizowany, bo zleceniodawcom tych działań łatwiej zapanować nad rozchwianym zbiorowiskiem jednostek niż nad spójnym społeczeństwem, silnym własną tożsamością, religią i kulturą. A jeśli rozbicie narodu na skonfliktowane jednostki nie jest jeszcze możliwe, można większość podzielić na mnóstwo mniejszości, stanąć na czele każdej z tych naturalnie lub sztucznie wyodrębnianych, czyli „wyzwalanych” mniejszości, połączyć siły i większość gotowa.

Trwały sukces jakiejkolwiek nowej ideologii – co słusznie przewidywał Marks – nie jest możliwy w jednym kraju. Dlatego komunizm (I Międzynarodówka) od razu był budowany z myślą o opanowaniu całego świata z domniemaniem, że klasa robotnicza, na czele której staną komuniści, będzie wkrótce większością. To założenie okazało się fałszywe. Ani robotnicy nie stali się większością, ani nie poparli komunistów. Trzeba więc wykreować inne mniejszości, ale wciąż z myślą, że suma mniejszości da większość. Inaczej wszak na dłuższą metę nie da się – nawet terrorem – zarządzać społeczeństwem. Później się te mniejszości porzuci na rzecz nowych, specjalnie kreowanych lub sprowadzanych, tak jak już porzucono czarnych Amerykanów i robotników, którzy okazali się niewystarczająco postępowi.

Zawód: aktywista

Dziś o ideologii promowanej na uniwersytetach i kształtującej poglądy przyszłych sędziów decyduje spora grupa różnych organizacji pozarządowych, finansowanych pierwotnie przez George’a Sorosa i jemu podobnych, a wtórnie – wymuszających dotacje od miejskich samorządców, a także od chwiejnych ministrów.

Członkowie tych grup już nie potrafią robić nic innego, niż jeździć na różne manify, przykuwać się do drzew czy hejtować na Facebooku. Co uczynią, gdy wyschną stare źródła finansowania, a pojawią się nowe? Dam dolary za orzechy, że wielu z nich po prostu będzie robić to samo, tylko dla innego zleceniodawcy. Do zwykłej pracy nie pójdą, bo na niczym się nie znają. Potrafią burzyć. Nie potrafią budować.

Możemy sobie wyobrazić sytuację, że Soros z takich czy innych powodów przestanie finansować organizacje hiperpostępowe, a na jego miejsce pojawi się „filantrop” petrodolarowy, który będzie forsował ideologię przeciwną, uszczuplając swoje kieszonkowe o np. 10 miliardów dolarów rocznie przez dwadzieścia, trzydzieści lat. Setki miliarderów zastanawiają się, co tu począć z nadmiarem pieniędzy. To, że wkrótce się ujawnią, nie wymaga wielkiej wyobraźni. Nie da się wtedy spalić ani utajnić list aktywistów postępku i występku, bo internet ma długą pamięć.

„Lwy nadchodzą”

Wstrząsający opis marszu podstępu przez sądy dał Vladimír Palko w wydanej właśnie po polsku książce „Lwy nadchodzą” (chodzi o te lwy, o których pisał Sienkiewicz w „Quo vadis”). Palko był ministrem spraw wewnętrznych Słowacji w latach 2001–2006. Pełnił ponadto wiele innych funkcji, pozwalających mu zebrać obszerny materiał o zmianach niszczących tradycyjną cywilizację europejską i amerykańską. Szczególną uwagę poświęcił sądom, gdzie dziś – w gremiach opiniotwórczych – przeważają poglądy wykrzyczane w roku 1968. Ten pamiętny rok w krajach Zachodu znaczył coś zupełnie innego niż ten sam rok w Polsce, Czechosłowacji czy Izraelu.

Amerykańskie i europejskie sądy z wyjątkową zajadłością walczą z tradycją chrześcijańską. Palko w wielu miejscach pokazuje strategię podstępu. Oto w roku 2009 międzynarodówka sędziowska o nazwie Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekła, że w publicznych szkołach we Włoszech nie wolno wieszać krzyży. To nic, że od tysiącleci krzyż jest naturalnym składnikiem kultury i tożsamości włoskiej. Międzynarodowy Trybunał został opanowany przez wrogów chrześcijaństwa i krzyż w dowolnie wybranym kraju, a następnie w innych państwach zostaje zakazany. Ale z tym zanadto się pośpieszono. Włoski rząd nie zgodził się na tak drastyczną ingerencję międzynarodówki sędziowskiej w swoje sprawy i wniósł odwołanie do Wielkiej Izby ETPC, gdzie jeszcze postęp nie zdobył większości i ten absurdalny wyrok został anulowany.

W amerykańskim Sądzie Najwyższym, gdzie sędziowie otrzymują miejsce dożywotnio, niezmiernie ważne jest, kogo aktualny prezydent tam przeforsuje. Ogólnie, dzięki przemienności rządów demokratów i republikanów, w Sądzie Najwyższym utrzymuje się względna równowaga. Wystarczy jednak krótkotrwała przewaga zwolenników postępu, by podstępem trwale zmienić ustrój kraju w najważniejszych w danej chwili punktach. Zdarzyło się tak np. w roku 1990, gdy pewien komunista, Lee Johnson, wygrał w Sądzie Najwyższym USA sprawę dotyczącą palenia flagi amerykańskiej. Wybrano dla tej sprawy moment, gdy w tym sądzie przewagę 5:4 mieli akurat postępowcy, uważający profanowanie jednego z najświętszych amerykańskich symboli za dopuszczalne. To tylko jeden z wielu przykładów.

Postęp polega na tym, żeby nie było nic świętego.

Kupowanie dzieci

Kolejny przykład tej strategii. Do roku 2012 w 33 stanach odbyły się referenda na temat dopuszczalności małżeństw tej samej płci. Demokratyczny werdykt był jednoznaczny: wszystkie stany opowiedziały się za tradycyjną definicją małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny. W referendach roku 2012 trzy inne stany opowiedziały się za małżeństwami jednopłciowymi, a stan Maine, który jeszcze w 2009 głosował przeciw, przyłączył się do sił postępu. I wtedy do boju wkroczył Sąd Najwyższy USA, który – ponownie większością 5:4 – orzekł, że małżeństwa jednopłciowe są prawem człowieka.

Zwróćmy uwagę: przewaga jednego głosu w jednej instytucji ma większą moc niż decyzje podjęte w kilkudziesięciu referendach.

Vladimír Palko nazywa to tyranią sądów i podaje przykład z sąsiednich Czech. Otóż w roku 2005 tamtejszy parlament przyjął ustawę o rejestrowanych związkach partnerskich z wyraźnie sformułowanym artykułem o zakazie adopcji dzieci przez takie związki. Można powiedzieć: wszyscy zadowoleni. Nie przewidziano, że nad demokracją stoi jeszcze tyrania sądów. Po 11 latach o tej ustawie przypomniał sobie czeski Sąd Konstytucyjny, który po prostu wykreślił z ustawy zakaz adopcji przez rejestrowane związki jako sprzeczny z postępowymi poglądami na wszystko.

Zwróćmy uwagę: demokracja swoje, sędziowie swoje. Aktywiści zapewniają, że rejestrowanie związków nie ma nic wspólnego z adopcją. Dla świętego spokoju parlament godzi się na takie rozwiązanie. Ale nikt nie wie, co i kiedy wymyśli Sąd Konstytucyjny. Wygląda na to, że nadrzędne (nad ustawami) usytuowanie trybunałów konstytucyjnych niekoniecznie jest pomyślne dla narodów, bo w chwili próby – przewaga jednego głosu w takim trybunale może znaczyć więcej niż głos milionów.

Nic o nas bez nas!

Polska konstytucja powstała w czasie, gdy przystąpienie do Wspólnot Europejskich było dla nas odległym marzeniem. Później dokonywano drobnych korekt, wypowiadał się też Trybunał Konstytucyjny, który orzekł był, że prawo wspólnotowe ma wprawdzie pierwszeństwo przed polskim ustawodawstwem, ale gdy zachodzi sprzeczność z konstytucją – takiego automatyzmu nie ma i trzeba wtedy wdrożyć specjalne postępowanie.

Nasza niespójna i wielokroć cerowana konstytucja jest wprawdzie najważniejszym źródłem prawa, ale jest to źródełko słabe, niezbyt czyste i coraz mniej znaczące. Wypływa zeń strumyk prawa, do którego wlewa się wielka rzeka prawa unijnego, w której naszego strumyczka już prawie nie widać.

Co zrobimy, gdy prawo unijne zakaże w Polsce krzyża albo w ogóle zdelegalizuje wszelkie religie, do czego już wzywają forpoczty postępu? Co zrobimy, gdy zdelegalizuje małżeństwo między kobietą a mężczyzną? Co zrobimy, gdy każe oddawać nasze dzieci na wychowanie rodzinom afrykańskim lub księżycowym?

Zadaję pytania oczywiście bezsensowne. Tak się dzisiaj wydaje, podobnie jak naszym ojcom i dziadom bezsensowne wydawały się pytania o adopcję dzieci przez pary homoseksualne, o handel organami, „brzuszkami” i gotowymi dziećmi. Ale nie mogę w tym kontekście o nic pytać sensownie, bo nie jestem prorokiem i nie potrafię sobie wyobrazić skutków kolejnych dekad postępów postępu. Wiem tylko, że jeśli Konstytucja RP ma być nadal źródłem polskiego prawa, to musi to być nowa konstrukcja, być może bardziej ogólna i bezwzględnie nadrzędna względem każdego prawa zewnętrznego. Prawo unijne, jeżeli ma mieć pierwszeństwo przed prawem polskim, powinno być za każdym razem przełożone na język polski i musi być interpretowane zgodnie z polską konstytucją i polską nauką prawa. Nie możemy być zobowiązani do automatycznego stosowania żadnego nakazu czy zakazu, który zostanie uchwalony przez kogokolwiek bez naszego uczestnictwa i bez naszej wyraźnej, ustawowej akceptacji.

A na pierwszej sesji nowego sejmu – jeśli pojawi się taka większość – należy starej konstytucji nadać okres trwałości: 25 lat. Ona już jest nieświeża, już się psuje. Nie broni Polski. Za chwilę nie będzie się nadawała ani do spożycia, ani do użycia. A jak już się przeterminuje w roku 2022, powinna być – nawet w trybie zwykłej ustawy – zastąpiona nowym dokumentem, na którego przygotowanie mamy jeszcze całe trzy lata!

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Międzynarodówka sędziowska, czyli pułapka »prawo«rządności” można przeczytać na s. 5 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Międzynarodówka sędziowska, czyli pułapka »prawo«rządności” na s. 5 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego