Wspomnienie Marka Jackowskiego – Maanam i „Nocny Patrol” – diariusz przeżyć i emocji stanu wojennego

Trzeci album zespołu Maanam „Nocny patrol”, wydany jesienią 1983 roku, to jedna z najważniejszych pozycji w klasyce polskiego rocka.

Najwybitniejsze dzieło Kory i Marka Jackowskiego naznaczone jest piętnem stanu wojennego. O nocy wojennej, krokach we mgle i wszechogarniającym strachu, i żądzy słońca, i o normalności opowiada z taśm archiwalnych Ś. P. Marek Jackowski, w oktawie swoich 77. urodzin (11 grudnia 1946).

W moich programach i 1 listopada, w Dniu Wszystkich Świętych, jak również w każdą kolejną rocznicę stanu wojennego w specjalnych programach w sieci Radia Wnet brzmi Jego głos.

To mały tylko mały wyimek z ponad 50 godzin rozmów, które przeprowadziłem z Markiem Jackowskim i zarejestrowałem. 

 

Programu posłuchasz tutaj:

 

 

Marek Jackowski na tle drzewa pieprzowego. Fot. B. Jackowska

– Lata 80. XX wieku były dla pana i Maanamu złotym okresem. Laury Festiwalu Piosenki w Opolu, szczyty list przebojów, zwycięstwa w rankingach popularności magazynu „Non Stop” i setki koncertów. Debiutancki materiał nagrywaliście w gorącym okresie sierpnia 1980 roku.

– Chwile spędzone w studiu nagraniowym Polskiego Radia Lublin były dla nas wielkim wydarzeniem. Muzycznie spełniały się nasze marzenia. Kora powiedziała nawet po nagraniach, że gdyby teraz miała odejść na drugą stronę, to umierałaby szczęśliwa i spełniona. Ale to był także czas historyczny. Szczególnie zapamiętałem dzień 31 sierpnia 1980 roku, kiedy w Gdańsku podpisywano porozumienia sierpniowe.

Pamiętam, jak redaktor Jerzy Janiszewski, legendarna postać polskiego eteru, wbiegał co kilka minut do studia i wykrzykiwał: „Zaraz podpiszą porozumienie, zaraz to się stanie!”. Mija kilka chwil i znowu pojawia się w studiu, mówiąc z ekscytacją: „Już siedzą przy stole! Już podpisują! Wałęsa z wielkim długopisem z fotografią Jana Pawła II!”. Potem wielki szał radości, łzy szczęścia i padanie sobie w ramiona. To był niesamowity czas…

 

Marek Jackowski. Fot. Archiwum rodziny Jackowskich.

– Była wtedy w nas nadzieja i wiara, że będzie inaczej. Ale zaraz potem, niespełna pół roku później, ogłoszono stan wojenny. To wszystko, co działo się po 13 grudnia, zmieniło ludzi i charaktery…

– Tak jak wszyscy Polacy wiedzieliśmy, że żyć trzeba dalej. Robić wszystko, co się da, by nie zwariować, by się nie poddać. Nie zawsze to było bezpieczne. ZOMO królowało na ulicach i tak naprawdę wszystko mogło się zdarzyć. Stan wojenny obfitował w wiele tragicznych zdarzeń, sytuacji potwornych. Dlatego nasza trzecia płyta „Nocny patrol” przesiąknięta jest atmosferą tamtych czasów. Tamtych tragicznych dni…

 

 

– Album nagrywaliście w studiu Teatru STU w Krakowie. Teksty Kory są pełne katastrofizmu, wołania o azyl i przestrzeń bez przemocy. „Krakowski spleen” w moich programach radiowych zapowiadam jako hymn do normalności i chęci zwykłego życia. Przejmujące „Polskie ulice”, „Jestem kobietą”, z zaśpiewem Kory „nie wyobrażam sobie, abyś na wojnę szedł”, i tytułowy, otwierający płytę „Nocny patrol”… Do dziś, gdy słucham tej płyty, mam ciarki na całym ciele. 

– „Nocny patrol” to jest płyta prawdziwa, bo płyta życia. Jest w niej emocja i anturaż tamtych czasów. Ta płyta jest niezwykła, bo czasy były niezwykłe, choć straszne i dziwne. Sami przeżywaliśmy, to co się działo. W nocy baliśmy się wychodzić, bo godzina policyjna, bo patrole ZOMO, bo zatrzymania… A trzeba było normalnie życ i funkcjonować.

Bardzo często zatrzymywali nas pijani zomowcy. Pamiętam taką scenę, jak z czarnego snu. Zostajemy zatrzymani. Z samochodu wytacza sie kompletnie pijany dowódca i wymachuje bronią przed naszymi twarzami. Młodsi rangą musieli go uspokajać, aby nie doszło do jakiegoś tragicznego zdarzenia. Boże, jak wtedy baliśmy się. Pamiętam pytanie jednego z tych młodszych zomowców: „Skąd idziecie we mgle?”. Nie wiem dlaczego, ale zapamiętałem to pytanie na całe życie…

– „Skąd idziecie we mgle?”… W normalnym życiu i sytuacji potraktowałbym to jak okruch poezji.

– We mgle było słychać tylko kroki nocnego patrolu i nasze. Słyszeliśmy, jak zbliżamy się do siebie. Oni słyszeli nasze kroki, my słyszeliśmy ich. Wiedzieliśmy jedno, jeśli zaczniemy uciekać, to oni wszczęliby pościg i użyli broni. O Boże Ty mój (z ciężkim westchnieniem w głosie). Piosenka Kory „Jestem kobietą” związana jest z tamtym wydarzeniem. Potem powstał tekst „Nocny patrol” i we mnie zakiełkowała melodia do instrumentalnego utworu „Zadymione ulice” (późniejszy tytuł „Polskie ulice”, przypomina autor).

– Zawsze nie mogłem się nadziwić, że cenzura przepuściła do tłoczenia płytę, a potem większość tych protest songów gościła na antenach radiowych.

– Wspaniałe jest to, że wielka moc i odwaga cechowała ówczesnych ludzi radia. Pamiętam, jakim przeżyciem było dla mnie, jak usłyszałem w Trójce radiowej „Polskie ulice”. Radiowcy, z krwi i kości, o których myślę, to legendarne postaci: Piotr Kaczkowski, wspominany już Jerzy Janiszewski czy Marek Niedźwiecki. Oni się nie bali i dla wielu dzisiejszych dziennikarzy mogą być wzorem.

 

Marek Jackowski w swoim domu. Fot. B. Jackowska.

 

– Nie zagraliście w Sali Kongresowej z okazji rewolucji i sojuszu ze Związkiem Radzieckim i dostaliście „szlaban” niemal na wszystko. Mimo że nie wolno było grać waszych nagrań, to Marek Niedźwiecki się nie bał i grał je w zestawieniach Listy Przebojów Programu 3. W końcu i tam nie można było grać Maanamu. Ale i na to znalazł się sposób. Gdy padała nazwa Maanam w kolejnym zestawieniu i tytuł piosenki, to odzywały się werble, wstęp do nagrania „To tylko tango”.

– To było niesamowite. W tych charakterystycznych werblach z „Tanga”, w ich złowróżbnym pogłosie w całej Polsce było wiadomo, że coś się dzieje z Maanamem. Zespół jest, ale skazany został na banicję. Rodziły sie pytania: co mogło się stać i dlaczego?  Fani doskonale wiedzieli o tym. Szacunek dla Marka Niedźwieckiego za to co zrobił wtedy.

– „Nocny patrol” to jednak album z gamą światła na końcu tunelu złych czasów i losu.

– Na początku lat 80. Polacy byli przesiąknięci ideą pierwszej, wielkiej „Solidarności”. Była świadomość, że walczy się o wolną Polskę, że wspiera nas papież Jan Paweł II, który w tym czasie pielgrzymował do ojczyzny.

Mój Ty Boże, te miliony ludzi na Błoniach w Krakowie i we wszystkich innych miejscach, gdzie On się pojawiał i zasiewał w nas spokój, niezłomność i wiarę. A dzisiaj czytamy tabloidy, oglądamy gwiazdy we wszystkich możliwych programach i formatach. Ba, wszyscy są gwiazdami, bo nagle okazuje się, że pani, która reklamuje groszek czy marchewkę jest… gwiazdą.

Nagle okazuje się, że w stacjach radiowych nie ma rockowej i ambitnej  muzyki. Na szczęście jest Facebook, gdzie ludzie przekazują sobie piosenki i ważne nagrania. Są polonijne audycje w rozgłośniach zachodnich, które strzegą płomienia żywej i szczerej muzyki. I to cieszy, to jest genialne.

– Wciąż w nas nadzieja, że „jeszcze będzie przepięknie”. Dziękuję za rozmowę.

Tomasz Wybranowski

 

Marek Jackowski – legenda polskiego rocka, jednym z najbardziej charyzmatycznych i intrygujących postaci polskiej muzyki. Muzyk, kompozytor, twórca muzyki filmowej i eksperymentalnej, ale także dziennikarz i tłumacz, filolog angielski, znawca literatury. Od 1965 roku Marek Jackowski wciąż trwa na muzycznym helikonie.

Najpierw, podczas studiów, grał w łódzkiej grupie Impulsy. Potem wyprowadził się do Krakowa, gdzie nawiązał współpracę z Piwnicą pod Baranami. Na cztery lata zagościł w kultowej Anawie, z którą nagrał płyty: Marek Grechuta & Anawa (1970) i Korowód (1971). Później grał z zespołem Osjan (1971-75).

W grudniu 1975 roku w Krakowie wraz z Milo Kurtisem założył zespół Maanam, którego został liderem. Po wielu zmianach personalnych skład tej grupy ustalił się w roku 1979, a zespół udanie zadebiutował jako grupa rockowa. Jackowski stał się głównym kompozytorem materiału płytowego (m.in. albumy „O!”, „Nocny Patrol” czy „Róża”).

Maanam jako pierwsza grupa z Polski zapełniał sale koncertowe w Danii, Holandii, Niemczech i Fracji (pamiętny koncert w Olimpii). Marek Jackowski prowadził również autorski projekt „Złotousty i Anioły”. Nagrał dwa solowe albumy „No1” (1994) i „Fale Dunaju” (1995) oraz jedną składankę z serii Złota Kolekcja Polskiego Radia (2002). Po śmierci ukazała się jego ostatnia płyta, która nie była w pełni gotowa.

Do klasyki polskiej muzyki weszła piosenka w jego wykonaniu (z zespołem Maanam) „Oprócz błękitnego nieba” (1979), którą nagrał później, jako cover, zespół Golden Life.

Odszedł od nas ponad 10 lat temu … 18 maja 2013 roku… [*] [*] [*] 

 

Zaduszkowe wspomnienie Marka Jackowskiego – Maanam i „Nocny Patrol” – diariusz przeżyć i emocji stanu wojennego

Trzeci album zespołu Maanam „Nocny patrol”, wydany jesienią 1983 roku, to jedna z najważniejszych pozycji w klasyce polskiego rocka.

Najwybitniejsze dzieło Kory i Marka Jackowskiego naznaczone jest piętnem stanu wojennego. O nocy wojennej, krokach we mgle i wszechogarniającym strachu, i żądzy słońca, i o normalności opowiada Marek Jackowski.

1 listopada, w Dniu Wszystkich Świętych, w specjalnym programie „Muzyczna Polska Tygodniówka” zabrzmiał Jego głos. To mały wyimek z ponad 50 godzin rozmów, które przeprowadził z Markiem Jackowskim Tomasz Wybranowski.

Programu posłuchasz tutaj:

 

 

Marek Jackowski na tle drzewa pieprzowego. Fot. B. Jackowska

– Lata 80. XX wieku były dla pana i Maanamu złotym okresem. Laury Festiwalu Piosenki w Opolu, szczyty list przebojów, zwycięstwa w rankingach popularności magazynu „Non Stop” i setki koncertów. Debiutancki materiał nagrywaliście w gorącym okresie sierpnia 1980 roku.

– Chwile spędzone w studiu nagraniowym Polskiego Radia Lublin były dla nas wielkim wydarzeniem. Muzycznie spełniały się nasze marzenia. Kora powiedziała nawet po nagraniach, że gdyby teraz miała odejść na drugą stronę, to umierałaby szczęśliwa i spełniona. Ale to był także czas historyczny. Szczególnie zapamiętałem dzień 31 sierpnia 1980 roku, kiedy w Gdańsku podpisywano porozumienia sierpniowe.

Pamiętam, jak redaktor Jerzy Janiszewski, legendarna postać polskiego eteru, wbiegał co kilka minut do studia i wykrzykiwał: „Zaraz podpiszą porozumienie, zaraz to się stanie!”. Mija kilka chwil i znowu pojawia się w studiu, mówiąc z ekscytacją: „Już siedzą przy stole! Już podpisują! Wałęsa z wielkim długopisem z fotografią Jana Pawła II!”. Potem wielki szał radości, łzy szczęścia i padanie sobie w ramiona. To był niesamowity czas…

 

Marek Jackowski. Fot. Archiwum rodziny Jackowskich.

– Była wtedy w nas nadzieja i wiara, że będzie inaczej. Ale zaraz potem, niespełna pół roku później, ogłoszono stan wojenny. To wszystko, co działo się po 13 grudnia, zmieniło ludzi i charaktery…

– Tak jak wszyscy Polacy wiedzieliśmy, że żyć trzeba dalej. Robić wszystko, co się da, by nie zwariować, by się nie poddać. Nie zawsze to było bezpieczne. ZOMO królowało na ulicach i tak naprawdę wszystko mogło się zdarzyć. Stan wojenny obfitował w wiele tragicznych zdarzeń, sytuacji potwornych. Dlatego nasza trzecia płyta „Nocny patrol” przesiąknięta jest atmosferą tamtych czasów. Tamtych tragicznych dni…

 

 

– Album nagrywaliście w studiu Teatru STU w Krakowie. Teksty Kory są pełne katastrofizmu, wołania o azyl i przestrzeń bez przemocy. „Krakowski spleen” w moich programach radiowych zapowiadam jako hymn do normalności i chęci zwykłego życia. Przejmujące „Polskie ulice”, „Jestem kobietą”, z zaśpiewem Kory „nie wyobrażam sobie, abyś na wojnę szedł”, i tytułowy, otwierający płytę „Nocny patrol”… Do dziś, gdy słucham tej płyty, mam ciarki na całym ciele. 

– „Nocny patrol” to jest płyta prawdziwa, bo płyta życia. Jest w niej emocja i anturaż tamtych czasów. Ta płyta jest niezwykła, bo czasy były niezwykłe, choć straszne i dziwne. Sami przeżywaliśmy, to co się działo. W nocy baliśmy się wychodzić, bo godzina policyjna, bo patrole ZOMO, bo zatrzymania… A trzeba było normalnie życ i funkcjonować.

Bardzo często zatrzymywali nas pijani zomowcy. Pamiętam taką scenę, jak z czarnego snu. Zostajemy zatrzymani. Z samochodu wytacza sie kompletnie pijany dowódca i wymachuje bronią przed naszymi twarzami. Młodsi rangą musieli go uspokajać, aby nie doszło do jakiegoś tragicznego zdarzenia. Boże, jak wtedy baliśmy się. Pamiętam pytanie jednego z tych młodszych zomowców: „Skąd idziecie we mgle?”. Nie wiem dlaczego, ale zapamiętałem to pytanie na całe życie…

– „Skąd idziecie we mgle?”… W normalnym życiu i sytuacji potraktowałbym to jak okruch poezji.

– We mgle było słychać tylko kroki nocnego patrolu i nasze. Słyszeliśmy, jak zbliżamy się do siebie. Oni słyszeli nasze kroki, my słyszeliśmy ich. Wiedzieliśmy jedno, jeśli zaczniemy uciekać, to oni wszczęliby pościg i użyli broni. O Boże Ty mój (z ciężkim westchnieniem w głosie). Piosenka Kory „Jestem kobietą” związana jest z tamtym wydarzeniem. Potem powstał tekst „Nocny patrol” i we mnie zakiełkowała melodia do instrumentalnego utworu „Zadymione ulice” (późniejszy tytuł „Polskie ulice”, przypomina autor).

– Zawsze nie mogłem się nadziwić, że cenzura przepuściła do tłoczenia płytę, a potem większość tych protest songów gościła na antenach radiowych.

– Wspaniałe jest to, że wielka moc i odwaga cechowała ówczesnych ludzi radia. Pamiętam, jakim przeżyciem było dla mnie, jak usłyszałem w Trójce radiowej „Polskie ulice”. Radiowcy, z krwi i kości, o których myślę, to legendarne postaci: Piotr Kaczkowski, wspominany już Jerzy Janiszewski czy Marek Niedźwiecki. Oni się nie bali i dla wielu dzisiejszych dziennikarzy mogą być wzorem.

 

Marek Jackowski w swoim domu. Fot. B. Jackowska.

 

– Nie zagraliście w Sali Kongresowej z okazji rewolucji i sojuszu ze Związkiem Radzieckim i dostaliście „szlaban” niemal na wszystko. Mimo że nie wolno było grać waszych nagrań, to Marek Niedźwiecki się nie bał i grał je w zestawieniach Listy Przebojów Programu 3. W końcu i tam nie można było grać Maanamu. Ale i na to znalazł się sposób. Gdy padała nazwa Maanam w kolejnym zestawieniu i tytuł piosenki, to odzywały się werble, wstęp do nagrania „To tylko tango”.

– To było niesamowite. W tych charakterystycznych werblach z „Tanga”, w ich złowróżbnym pogłosie w całej Polsce było wiadomo, że coś się dzieje z Maanamem. Zespół jest, ale skazany został na banicję. Rodziły sie pytania: co mogło się stać i dlaczego?  Fani doskonale wiedzieli o tym. Szacunek dla Marka Niedźwieckiego za to co zrobił wtedy.

– „Nocny patrol” to jednak album z gamą światła na końcu tunelu złych czasów i losu.

– Na początku lat 80. Polacy byli przesiąknięci ideą pierwszej, wielkiej „Solidarności”. Była świadomość, że walczy się o wolną Polskę, że wspiera nas papież Jan Paweł II, który w tym czasie pielgrzymował do ojczyzny.

Mój Ty Boże, te miliony ludzi na Błoniach w Krakowie i we wszystkich innych miejscach, gdzie On się pojawiał i zasiewał w nas spokój, niezłomność i wiarę. A dzisiaj czytamy tabloidy, oglądamy gwiazdy we wszystkich możliwych programach i formatach. Ba, wszyscy są gwiazdami, bo nagle okazuje się, że pani, która reklamuje groszek czy marchewkę jest… gwiazdą.

Nagle okazuje się, że w stacjach radiowych nie ma rockowej i ambitnej  muzyki. Na szczęście jest Facebook, gdzie ludzie przekazują sobie piosenki i ważne nagrania. Są polonijne audycje w rozgłośniach zachodnich, które strzegą płomienia żywej i szczerej muzyki. I to cieszy, to jest genialne.

– Wciąż w nas nadzieja, że „jeszcze będzie przepięknie”. Dziękuję za rozmowę.

Tomasz Wybranowski

 

Marek Jackowski – legenda polskiego rocka, jednym z najbardziej charyzmatycznych i intrygujących postaci polskiej muzyki. Muzyk, kompozytor, twórca muzyki filmowej i eksperymentalnej, ale także dziennikarz i tłumacz, filolog angielski, znawca literatury. Od 1965 roku Marek Jackowski wciąż trwa na muzycznym helikonie.

Najpierw, podczas studiów, grał w łódzkiej grupie Impulsy. Potem wyprowadził się do Krakowa, gdzie nawiązał współpracę z Piwnicą pod Baranami. Na cztery lata zagościł w kultowej Anawie, z którą nagrał płyty: Marek Grechuta & Anawa (1970) i Korowód (1971). Później grał z zespołem Osjan (1971-75).

W grudniu 1975 roku w Krakowie wraz z Milo Kurtisem założył zespół Maanam, którego został liderem. Po wielu zmianach personalnych skład tej grupy ustalił się w roku 1979, a zespół udanie zadebiutował jako grupa rockowa. Jackowski stał się głównym kompozytorem materiału płytowego (m.in. albumy „O!”, „Nocny Patrol” czy „Róża”).

Maanam jako pierwsza grupa z Polski zapełniał sale koncertowe w Danii, Holandii, Niemczech i Fracji (pamiętny koncert w Olimpii). Marek Jackowski prowadził również autorski projekt „Złotousty i Anioły”. Nagrał dwa solowe albumy „No1” (1994) i „Fale Dunaju” (1995) oraz jedną składankę z serii Złota Kolekcja Polskiego Radia (2002). Po śmierci ukazała się jego ostatnia płyta, która nie była w pełni gotowa.

Do klasyki polskiej muzyki weszła piosenka w jego wykonaniu (z zespołem Maanam) „Oprócz błękitnego nieba” (1979), którą nagrał później, jako cover, zespół Golden Life.

Odszedł od nas 18 maja 2013 roku…

 

Wspomnienie Króla – Elvis Presley I Jedyny – WNETowe Zaduszki Muzyczne Antoniego Malewskiego i Tomasza Wybranowskiego

Miałem 13 albo 14 lat, a była jesień 1957 (wrzesień, może październik), o tej porze roku mama często wysyłała mnie czy moich braci w widły ulic Warszawska / Cmentarna / Długa.

 

Tu znajdował się Miejski Ogród (dzisiejsza stacja paliw BP), w którym były (pięć czy sześć) szklarnie produkujące dla potrzeb mieszkańców miasta warzywa, tzw. nowalijki. Ogród wzdłuż tych ulic ogrodzony był siatką szczelnie porośniętą winoroślami, dziko rosnącymi, z czarnym winogronem o bardzo słodkich gronowych kiściach. Zrywaliśmy winne owoce i przynosiliśmy je w dużych ilościach do swoich domów.

Mamy przetwarzały winogrona na konfitury, dżemy, wina, soki i inne napoje, czyniąc zapasy na zimę czy wczesną wiosnę. Często na „winobraniu” spotykałem się ze starszym o dwa lata kolegą, dziś nieżyjącym, Andrzejem Śliwińskim (były pułkownik LWP).

Tutaj posłuchasz całego programu:

 

Inicjacja ROCK’n’ROLLA

Śliwińscy mieszkali w kamienicy przy ulicy Nieborowskiej, a ja róg Warszawskiej i Zawadzkiej (dziś na tym podwórku znajduje się wulkanizacja). Andrzej był inteligentnym, oczytanym chłopakiem. Pewnego wieczoru razem siedzieliśmy na winogronowym żywopłocie, blisko siebie, napełniając owocami swoje pojemniki. Po chwili Andrzej odzywa się do mnie:

–  Tolek, zejdź na chwilę, muszę ci coś bardzo ważnego powiedzieć.

Zszedłem na ziemię, zbliżyłem się do niego. Andrzej, cały czas rozglądając się dookoła, czy nikogo w pobliżu nie ma, wziął mnie pod rękę i wzdłuż ogrodzenia doszliśmy do ulicy Cmentarnej, skręciliśmy w nią w lewo i doszliśmy do trzeciego, czwartego drzewa.

Andrzej rozejrzał się raz jeszcze – w lewo, w prawo – po czym nachylił się do mojego ucha, szeptem wypowiedział słowa:

– Słuchaj Tolek, to, co ci powiem, zatrzymaj tylko dla siebie, nikomu nie powtarzaj – i znów rozejrzał się wokół, zanim dokończył – istnieje na świecie taka muzyka, bardzo szalona, przybyła do Europy zza oceanu, jest zakazana i nazywa się rock’n’roll.

 

To, co ci powiedziałem, zachowaj dla siebie, nikomu ani słowa, ani mru, mru. Czułem, pomimo nieznanego mi wyrażenia, że Andrzej przekazał mi bardzo ważną informację, którą muszę pielęgnować i trzymać w głębokiej tajemnicy. Przez całą drogę, wracając do domu, by nie zapomnieć o zakazanym terminie, powtarzałem sobie: rock’n’roll, rock’n’roll, rock’n’roll.

 

Red. Konopka piętnuje „zgniły Zachód” i Elvisa… 

Termin ten ani na moment nie dawał mi spokoju. Kiedy znalazłem się w domu, sięgnąłem po roczniki „Dookoła Świata” (ojciec prenumerował „Przekrój” i „Dookoła Świata”, które to egzemplarze po roku zszywał i oprawiał u introligatora w twarde okładki). Przeglądając całe rocznik 1956 i 1957 (były to kolorowe tygodniki), natrafiłem na artykuły pana Marka Konopki, był on stałym korespondentem agencji PAP piszącym ze Stanów Zjednoczonych.

Pan Konopka w swoich artykułach wyrażał się bardzo krytycznie o imperialnej Ameryce, o jej wyzyskującej, kapitalistycznej gospodarce, o rasizmie, o rozhuśtanej wolności, o pseudodemokracji i stosunkach międzyludzkich, ale również zauważyłem, że pisze artykuły o tajemniczo dla mnie brzmiącym terminie rock’n’roll.

Dotarłem do dwóch bardzo ważnych artykułów, które utwierdziły mnie, że mam do czynienia z zakazanym owocem i to, co Andrzej Śliwiński mi przekazał, było racją – muszę wystrzegać się tej muzyki i trzymać ją w wielkiej tajemnicy przed innymi koleżankami i kolegami.

Pierwszy artykuł dotyczył Elvisa Presleya (Jailhouse Rock, Blue Moon, It’s Now Or Never), a właściwie była to bardzo krytyczna, karykaturalna recenzja z pierwszego filmu z Presleyem, „Love Me Tender” (1956 rok).

Elvisa, króla rock’n’rolla, przedstawił, nazywając western kiczowatym, jako ryczącą krowę na amerykańskiej prerii (dziś wiemy, co to były za tytułowe hity, np. Love Me Tender czy Poor Boy, obie piosenki z filmu). Pierwszy raz zetknąłem się z tak szkalującym określeniem Presleya – Elvis Pelvis (pelvis – miednica, biodro) – nadane mu ze względu na nowatorski, jak na tamte czasy, sposób poruszania się po scenie w trakcie koncertowania.

 

Pragnę nadmienić, że w tym krytykowanym przez Marka Konopkę okresie (rok 1956), Elvis, jak nikt dotąd działający w światowym show businessie, nagrał w jednym roku i sprzedał osiem Złotych Płyt (singli), tzn. że każda z nich sprzedana była w milionie egzemplarzy. Drugi artykuł pana Konopki dotyczył największego skandalisty w historii, killera rock’n’rolla Jerry’ego Lee Lewisa (Whole Lotta Shakin’ Go On, Great Balls Of Fire, Crazy Arms).

Te dwa artykuły uświadomiły mi, że mam do czynienia z szatańską, demoralizującą muzyką, że muszę się jej – choć emocjonalnie podnieca każdą młodą duszę – wystrzegać.

Choć po 1956 roku (miesiąc październik), po upadku prześladowczego i zbrodniczego stalinizmu żelazna kurtyna oddzielająca zgniły ZACHÓD od postępowego WSCHODU podniosła się nieco wyżej, to jednak słuchanie zakazanego rock’n’rolla nadal odbywało się w wielkiej konspiracji, by nikt nie wiedział, bo inaczej można było popaść w kłopoty, szczególnie w szkole.

A jak to można było zrobić, kiedy epidemia rock’n’rolla opanowała i zaraziła cały kapitalistyczny świat, wszystkie kraje demoludu, również Polskę, moje miasto, mój dom?

1 listopada w Radiu WNET 87.8 FM wspomnienie Elvisa Presleya. Przy mikrofonie spotkam się o godzinie 11:00 z Tomaszem Wybranowskim.

Antoni Malewski

 

Antoni Malewski. Fot. Archiwum rodzinne Antoniego Malewskiego.

Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock’n’rollem z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i przekroczył most 70-ki.

O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” – książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie.

/slaorw/