„Muzyka to największe ludzkie osiągnięcie”. Z Marcinem Szczurskim rozmawia Sławek Orwat

Przede wszystkim interesowała mnie droga twórcza i to, że odbiorcy mojej muzyki czuli coś przez to, że śpiewam.

Kiedy muzyka stała się sednem twego życia?

W 2004 roku mając 12 lat byłem zagubionym i wyizolowanym dzieckiem, bo pochodziłem z dysfunkcyjnej rodziny. Często wyjeżdżałem do babci na wakacje i oglądałem dużo niemieckich programów. Pewnego dnia trafiłem na niemieckie MTV i Vive i codziennie po szkole godzinami słuchałem piosenek i oglądałem teledyski. Wtedy zakochałem się w muzyce. Zacząłem obsesyjnie czytać wszystko o muzyce, co wpadło mi w ręce, kupować płyty za ostatnie pieniądze, słuchać radia. Moja nauczycielka muzyki uważała, że mam talent wokalny od pierwszej klasy podstawówki. Gdy pochłonął mnie świat muzyczny, mama wysłała mnie do szkoły muzycznej. W szkole na jednej z przerw zacząłem śpiewać piosenkę „Siłacz” Marcina Rozynka. Wtedy przez kolejne lata szkoły moi rówieśnicy bardzo często chcieli, żebym im coś zaśpiewał. Na lekcjach, w akademiku, na przerwach. Wygrywałem też konkursy wokalne. Najbardziej podobała się moja interpretacja piosenki „Hello”. Śpiewać ze wszystkich moich umiejętności umiałem najlepiej, choć później bardziej poświęciłem się nauce, czytaniu książek.

Swój pierwszy utwór napisałeś w wieku 12 lat. Pamiętasz co to było?

Pamiętam bardzo dobrze – jak dziś. Pierwszą piosenką autorską było „Przeczucie” o głosie intuicji i nadziei na lepszy czas. Pamiętam, jak mi ta melodia weszła do głowy, gdy byłem u babci, potem przerabiałem ją na wiele wersji. Na początku modulowałem ją na swoim keyboardzie. Uważam, że to najbardziej chwytliwa piosenka, jaką do tej pory skomponowałem. Mimo upływu lat moi znajomi często powtarzają, że refren tego utworu to jedna z najbardziej zapamiętywalnych melodii, jakie w życiu słyszeli. Okres mojej nastoletniości to najbardziej płodny okres w mojej twórczości. Często chciałbym wrócić do tych czasów.

Zaśpiewana przez ciebie 5 lat temu w jednym z pubów Nowej Zelandii autorska piosenka „My Melody” została – co można zobaczyć w serwisie YouTube – ciepło przyjęta przez lokalną społeczność, co pokazuje, że masz ogromny potencjał twórczy i łatwo zdobywasz sympatię widowni. Ten piękny utwór traktuje o pogoni za marzeniami i o tym jak bycie innym może być trudne, a czasem nawet samotne, a także o tym, że nigdy nie wolno przestać walczyć o swoje marzenia i zawsze należy wierzyć w siebie wbrew opiniom całego świata malkontentów. Dlaczego nie poszedłeś stylistycznie w tę stronę. Mnie osobiście takie twoje oblicze muzyczne przekonuje znacznie bardziej od tego, w czym obecnie się znajdujesz.

„My Melody” to anglojęzyczna wersja piosenki „Nad rzeką” inspirowaną moim przyjacielem i twórczością Boba Dylana. W takim klimacie à la lata 90 tworzyłem przez większość mojego życia. Niestety, gdy zainwestowałem duże pieniądze wygrane w programie Jaka to melodia – wszystkie jakie wtedy miałem jako 20 latek – w pierwsze lepsze nagrania moich utworów (jak np. Przeczucie), okazało się, że zostałem oszukany i że za 10-krotnie mniejszą kwotę mogłem mieć podobną jakość nagrań. Później nagrywałem różne wersje tych utworów, ale i tak były odrzucane przez decydentów ze świata muzycznego głównie dlatego, że taka muzyka już była i nie wróci, albo że po co mam śpiewać muzykę starych dziadków jak Perfect? Na żywo – gdy koncertowałem z tymi utworami – ludzie byli nimi zainteresowani, jednak z ich nagraniami nie mogłem zrobić nic, bo… to już było w muzyce! W 2019 przekonałem do współpracy nad piosenką producentów z Universalu. Zdecydowaliśmy, że zrobimy coś od nowa, coś co może mi pomóc. I tak znowu zacząłem inwestować, tylko że tym razem w muzykę bardziej współczesną. Dziś producenci z Universalu mają hit za hitem. Ja jednak dostawałem kolejne odrzuty, choć wreszcie zaczęło się coś dziać bardziej niż z moimi pierwszymi utworami, bo wtedy nie działo się nic. No oczywiście poza koncertami…

Ile posiadasz jeszcze w swoim dorobku nigdzie niepublikowanych utworów autorskich?

Myślę, że w sumie skomponowałem ponad 100 utworów, z czego większość jest właśnie w klimacie wspomnianego „Przeczucia”, czy „Nad rzeką”/ „My Melody”..

Jako dziecko brałeś udział w przeróżnych konkursach wokalnych. Jakie sukcesy z tego okresu pamiętasz i jak wspominasz pierwsze próby porównania swych możliwości z utalentowanymi rówieśnikami?

Widziałem, że ludzie reagują na mój głos i na moje wykonania bardzo entuzjastycznie i chcą więcej. Jak na chłopaka z biednego domu, o niskim poczuciu wartości było to coś dającego nadzieję. Nie interesowały mnie wtedy aż tak bardzo pierwsze miejsca w konkursach, choć poniekąd uzależniłem się wtedy od rywalizacji. Przede wszystkim interesowała mnie droga twórcza i to, że odbiorcy mojej muzyki czuli coś przez to, że śpiewam. Do tej pory pamiętam, jak wiele dziewczyn płakało, gdy śpiewałem np. Sen o Victorii Dżemu. Mam też w głowie wspomnienia z akademika z Krakowa, gdy odwiedzałem mojego kolegę, który kazał mi śpiewać. Otwierał drzwi i zlatywała się wtedy duża społeczność akademika.

Masz 27 lat, z czego na scenie spędziłeś 15, a więc ponad połowę życia. Czego ten czas cię nauczył i czy we wszystkim podejmujesz decyzje jednoosobowo, czy też posiadasz takie grono przyjaciół / doradców, których opinia jest dla ciebie ważna?

Od niedawna mam już 28 lat, a więc nie trafię do klubu 27 (śmiech) Tak, muzyką zajmuję się ponad połowę życia i będę zajmował się nią do końca życia, nawet jeśli nie osiągnę żadnego większego sukcesu… Gdy mam ważne decyzje do pojęcia, szczególnie co do muzyki, pytam często znajomych, przyjaciół o zdanie. Zawsze badam, co kilka osób ma do powiedzenia. Jestem po studiach związanych z badaniami statystycznymi, więc wiem, że trzeba spytać odpowiednią liczbę ludzi o opinie… Staram się pytać zawsze większej liczby znajomych, by wiedzieć, jak faktycznie wygląda sytuacja, bo zawsze mogę się mylić i dlatego chcę weryfikować, czy to co robię z muzyką, ma sens. Czasem poddaję się też konsultacji wizerunkowej doświadczonych ludzi z branży.

Pomimo, że – jak każdy szanujący się artysta – wolisz sam tworzyć piosenki, niż śpiewać covery, muszę przyznać, że z przyjemnością słucha się w twoim wykonaniu takich evergreenów jak: „Ta ostatnia niedziela”, „Hello”,  „Rolling in the deep”, „Diana”, „Anna Maria”,  „Losing my religion”, „Lubię wracać tam, gdzie byłem”, „Nie płacz kiedy odjadę” czy „Sen o Victorii”.  To właśnie dzięki nim wyrobiłem sobie opinię, że – owszem – posiadasz głos, który stworzony jest do szeroko pojętego nurtu pop, ale koniecznie z… odcieniem sentymentalnej nostalgii, w czym w mojej subiektywnej opinii jesteś znacznie bardziej prawdziwy, niż w dynamicznych i roztańczonych piosenkach mogących stanowić fragment soundtracka pierwszej lepszej komedii romantycznej. Jakby na potwierdzenie tej opinii przytoczę twoje własne słowa: „Przez długi czas pisałem bardziej sentymentalne, akustyczne i emocjonalne piosenki rodem z lat 90”. Co cię skłoniło, aby zmienić styl, który ewidentnie jest twoim środowiskiem naturalnym?

Dziękuję bardzo! Też uważam, że mam głos bardziej pasujący do muzyki nostalgicznej i sam się lepiej w takiej muzyce czuję, ale jak pokazują wyświetlenia, jak i opisane przeze mnie wcześniej doświadczenia, nie mogłem z taką stylistyką czy twórczością wiele zrobić przynajmniej w kontekście promocyjnym. W programach talent show też przez wszystkie lata byłem odrzucany, gdy śpiewałem tego typu utwory. Agnieszka Chylińska mówiła, że mam świetny głos, ale powinienem iść w muzykę pop. Często kłócę się ze znajomymi, którzy są zdania, że powinienem wrócić do czasów, gdy byłem bardziej „artystą” i tworzyłem muzykę, jak „Przeczucie”. ale żeby móc do tego etapu dojść, muszę mieć z czego żyć i za co nagrywać kolejne utwory. Takie produkcje to strasznie droga sprawa. Od dawna mam w głowie plan, że jeśli udałoby mi się osiągnąć sukces z utworami bardziej współczesnymi, to wtedy, mając większą wolność twórczą, wydam kolejną płytę z nostalgicznymi utworami takimi, jakie mi grają w sercu najbardziej.

Zwiedziłeś kawał świata. Możesz pochwalić się gdzie byłeś, co tam porabiałeś i jak to wpłynęło na twoją tożsamość artystyczną?

Od dziecka byłem sfokusowany na edukacji, muzyce, a później na karierze. Jako 24-latek zacząłem zarabiać większe pieniądze. Znajomi pukali się w głowę, gdy zacząłem wydawać większość oszczędności na podróże. Uważam, że ryzyko trzeba podejmować i uczyć się być przedsiębiorczym, nie stać w miejscu. Jako 26 latek byłem w 79 krajach, stąpałem po każdym kontynencie oprócz Antarktydy, widziałem każdy „cud świata”, byłem w każdym kraju Europy…. Jednak były to tylko podróżnicze cele, na które ciężko pracowałem zarabiając. Rodzina, znajomi dziwili się, skąd mam na to finanse, bo wiedzieli, że pochodzę z niemajętnej rodziny… choć sami mieli często ogromne majątki. Po prostu ciężko na to pracowałem sam, ryzykowałem, chciałem realizować moje cele i starałem się tanio podróżować. To, co często ogranicza ludzi do np. podróżowania samemu przez świat to strach, brak wyobraźni, czy niepewność w realizacji marzeń. Podczas podróży miałem wiele przygód, które ciężko zliczyć. Moje 3 ulubione kraje to Nowa Zelandia, Islandia i Boliwia. W większości tych miejsc szukałem siebie, chciałem nauczyć się życia, poznać piękno świata, czy zrealizować moje podróżnicze marzenia. Od 2 lat podróżuję zdecydowanie za mało, strasznie mi tego brakuje, ale takie podróżowanie nauczyło mnie więcej, niż zrobiłby to np. doktorat na Harvardzie. Najpiękniejsze miejsce na świecie do moim zdaniem pustynia solna w Uyuni w Boliwii. Bedąc tam, miałem wrażenie, że jestem w niebie. Podczas podróżowania byłem naprawdę szczęśliwy, dużo wtedy komponowałem. Wtedy też zebrałem najwięcej inspiracji do tworzenia piosenek. W każdym z państw, w których byłem, robiłem dużo zdjęć, a także nagrywałem video, jak śpiewam „Mam takie, przeczucie, że kiedyś tu wrócę”, czyli kawałek refrenu do „Przeczucia”. Nigdy nie zapomnę jak np. w małej wiosce afrykańskiej, gdy małpa chodziła mi po głowie usłyszałem piosenkę Taco Hemingwaya, czy na wycieczce w Chorwacji poznałem producenta Rihanny, któremu wysłałem anglojęzyczną wersję „Przeczucia” pt. „Wonderful Feeling”. Był pod wrażeniem, niestety jego wytwórnia odrzuciła tę piosenkę, a bardzo napaliłem się na kooperacje z kimś, kto był nominowany do Oskara.

Współpracowałeś z różnymi zespołami rockowymi i bluesowymi. Co to były za formacje i jak wpłynęły na twój rozwój muzyczny? Kiedy i dlaczego postanowiłeś postawić na karierę solową?

Pierwszy zespół, z jakim koncertowałem to Gwardia. Graliśmy covery i własne utwory – klimat bluesowy. Zakończyliśmy współpracę, ponieważ chłopaki stwierdzili, że nie pasuję do ich wizerunku, ale faktycznie byłem wtedy bardzo nieśmiałym i wyizolowanym chłopakiem i wiele z tego „wycofania” zostało we mnie do dziś, co wpływa negatywnie na moje życie, w tym na karierę muzyczną. Chłopaki koncertują do dziś. Dałem wtedy pierwsze większe koncerty m.in. na zlocie harleyowców w Koszalinie, gdzie graliśmy na ciężarówce a za nami jechał korowód motocyklistów. To było coś! Potem po pierwszym roku studiów na SGH w Warszawie podjąłem współpracę z zespołem InCorso. Chłopaki grali mocnego rocka. Wspólnie koncertowaliśmy, komponowaliśmy. Jednak mieliśmy inną wizję – ja chciałem bardziej działać muzycznie, ale też dostałem propozycję pracy w Google we Wrocławiu, więc się rozstaliśmy. Poza tym mi ciągle w duszy grała lżejsza popowa muzyka. W międzyczasie współpracowałem z gitarzystą Michałem Szczerbcem, Zespołem Pieśni i Tańca SGH, Chórem Uniwersyteckim w Moguncji, śpiewałem okazjonalnie na weselach, czy programie Jaka to melodia.

Zawodowo zajmujesz się marketingiem, sztuczną inteligencją i analityką danych, czyli jakby nie patrzeć dziedzinami zapewniającymi finansową stabilizację. Czy o karierze muzycznej myślisz jako o zajęciu dodatkowym traktowanym pasjonacko lub przynoszącym nieduże zyski, czy też byłbyś w stanie wyrzec się tych intratnych profesji dla muzycznej kariery typu Podsiadło? Co nieco można wyczytać w zdaniu, które kiedyś sam napisałeś: „Przez cały czas byłem w „Poszukiwaniu siebie” (tak chce nazwać EPkę, nad którą pracuję). Jednak to muzyka jest dla mnie najważniejsza.”

Zdecydowanie muzyka jest dla mnie najważniejsza. Chciałbym móc żyć z muzyki, najlepiej na nie gorszym poziomie niż z tego, czym zajmuję się zawodowo. To moja życiowa pasja, a ja jestem chłopakiem, który stara się realizować marzenia. Niestety póki co konsumują to głównie moje środki. Nie ukrywam, chcę robić muzykę komercyjną, dla ludzi, którzy w pracy, czy po pracy chcą tupnąć nogą, wzruszyć się, potańczyć, czy rozweselić. Uważam, że muzyka to największe ludzkie osiągnięcie, stąd warto pracować nad nią, choć jest to ciężki kawałek chleba. Myślę, że kariera typu Podsiadło mi nie grozi, ponieważ nie mam aż takiego talentu wokalnego ani kompozytorskiego, czy nie umiem aż tak zjednać sobie ludzi… a to chyba najważniejsze, aby mieć oddanych słuchaczy, dla nich się tworzy. Ja o takich słuchaczach marzę, choć już trochę ich jest (śmiech).

Twój debiutancki utwór „Popiół i kurz” powstał przy współpracy z Patrykiem Kumórem i Dominickiem Buczkowskim-Wojtaszkiem – producentami Universal Music, nominowanych w roku 2019 i 2020 do Fryderyków, autorów znanych hitów (m.in.„Superheroes”, „Anyone I wanna be”, „Ramię w ramię”). Z jednej strony to dla ciebie ogromna nobilitacja, z drugiej… nie obawiasz się, że twoje brzmienie może być kalką topowych wokalistów komercyjnych sięgających po muzykę mniej ambitną?

Współpraca z dobrymi producentami to dla mnie nobilitacja, bo to rozwija, zmusza do stawania się lepszym. Choć produkcje są dobre, bez dobrego marketingu nie jestem w stanie sam trafić do większej, ponadlokalnej publiczności. Kojarzenie mnie z muzyką komercyjną nie musi być mniej ambitne, weźmy właśnie pod uwagę Podsiadło, czy Queen. Choć ich muzyka jest komercyjna, nie jest nieambitna. Ja jako artysta chciałbym być różnorodny i robić projekty w różnych estetykach, o ile się to uda. Myślę, że muzyka jest jedna, tylko są różne formy jej wyrażania, które dzielą ją na gatunki.

Jak oceniasz promocję twojego pierwszego singla przez wytwórnię, która go wydała?

„Popiół i kurz” wydała wytwórnia MyMusic.  Póki co nie włożyli w moim mniemaniu nic w promocję. Sam musiałem się nią zająć. „Popiół i kurz” z mojej inicjatywy trafił do puli piosenek walczących o Fryderyki w 4 kategoriach, był też 3 razy na szczycie listy Polskich Przebojów.Potencjał piosenki nie został zrealizowany, bo od wielu ludzi, którzy słuchali utworu słyszałem, że jest to lepszy utwór niż te w radiu typu RMF. Mimo wszystko, żaden radiowiec nie chciał go puścić. Znowu musiałem walczyć z wiatrakami, dlatego postanowiłem dalej spróbować ze „Zmrokiem” i sam podjąłem się promocji. Póki co, efekty promocji „Zmroku” przynoszą efekty – utwór zaczął się pojawiać w regionalnych radiach, na listach przebojów, czy też piszą o nim strony muzyczne, choć na pewno nie jest to szczyt moich marzeń (jeszcze).

Twój wokal znają topowe osobowości polskiego show biznesu. Czego się od nich nauczyłeś?

Margaret, Musiał, czy Prokop oceniali mnie podczas konkursu talentów we Wrocławiu, gdzie znalazłem się w finale. Ela Zapendowska uczyła mnie śpiewu. Chylińska powiedziała, że mam świetny popowy wokal podczas mojego występu w Mam talent. Patryk Kumór robił ze mną „Popiół i kurz”. Bartosz Dziedzic zaprosił mnie na spotkanie po tym, jak wysłałem mu „Popiół i kurz”. Powiedział, że bardzo podoba mu się mój wokal i wskazał, jak mogę lepiej komponować. Robert Janowski słuchał paru moich utworów, jak śpiewałem je podczas udziału w Jaka to melodia. Od każdej z tych osób staram się uczyć. Ela Zapendowska sugerowała, jak mogę pracować nad wokalem. Patryk Kumór, jak pisać lepsze teksty. Bartosz Dziedzic, na czym polega muzyka. Niestety nasze relacje nie były na tyle bliskie, ani moje osiągnięcia na tyle duże, żebym mógł pracować z nimi cały czas.

Tematem twojej najnowszej piosenki jest toksyczna relacja dwojga młodych ludzi i jej zbliżający się koniec. Bohater tkwi w rozterce, czy zakończyć ten związek, czy też nie. Tkwi w izolacji, jest wypalony, traci kontrolę nad swoim życiem, nad którym zapadł tytułowy „Zmrok”. Czy nie uważasz, że modzi ludzie obecnie zbyt wcześnie angażują się uczuciowo i próbują tworzyć bardzo dojrzałe relacje nie będąc jeszcze osobami w pełni dojrzałymi – czytaj nieświadomymi następstw decyzji podejmowanych bez posiadanych kwalifikacji wiekowych, czyli bez minimalnego doświadczenia niezbędnego do pełnego zrozumienia podziału ról, wzajemnej tolerancji i dzielenia się wspólną czasoprzestrzenią?

Na twoje pytanie idealnie odpowiada tekst „Zmroku”. Zagubienie to trochę stan, z którym boryka się wielu ludzi, przede wszystkim młodych. Sam też często się z takimi emocjami mierzę. Myślę, że czasy, w których żyjemy wymagają szybkiej nauki, asymilacji z ogromną ilością informacji. Z jednej strony nadmiar możliwości jest też przekleństwem, szczególnie dla ludzi o wielu talentach, czy o nie do końca zdefiniowanej tożsamości. Pracoholizm, jak inne uzależnienia szczególnie głośno uderzają dziś. Problemy emocjonalne to nieodłączny element rzeczywistości wpisany w relacje, pogoń za karierą, szczęściem… Młodzi ludzie przyzwyczajeni do życia szybko, podobnie traktują relacje. Nie chcę mówić tu za wszystkich, ale mocno interesuję się psychologią, jak i psychoterapią.Sam jestem w trakcie terapii i polecam ją każdemu, kto chce poznać siebie, jak i wydorośleć. Od paru miesięcy kształcę się w Instytucie Gestalt, by nabyć wiedzę terapeutyczną. To, co na pewno odróżnia moje pokolenia od moich rodziców, to to, że jest ono nastawione na hedonizm, możliwości i na większe podejmowanie ryzyka. Z kolei młodsi ludzie ode mnie stają się bardziej aspołeczni i cyfrowi, przez co bardziej lękowi. To też przenosi się na relacje, ich szybki przebieg i często rozstania. Sam widzę po sobie, że należy najpierw poznać lepiej siebie, by wybrać sobie odpowiedniego życiowego partnera.

Nie sądzisz, że głównym powodem rozstań jest dziś najczęściej nieustanne kreowanie partnera, zamiast przyjęcia go takim, jakim jest? Moim zdaniem to wszechobecna dziś roszczeniowość, albo inaczej to nazywając – egocentryzm, niczym nowotwór wyniszcza szczęście i wpędza współczesnego człowieka w samotność. Świat jest dziś pełen chwilowych związków trwających do momentu wyczerpania się limitu straconych złudzeń. Podzielasz moje spostrzeżenia, czy jest to problem bardziej złożony?

Nie mówię, że się z tym nie zgadzam. Jestem zdania, że szybkie wchodzenie w związki ma też swoje dobre strony – można szybko poznać partnera, jak i swoje oczekiwania i odpowiednio tym związkiem kierować w przypadku różnic, albo się rozstać, albo starać się akceptować i walczyć o to. Ekspertem od związków nie jestem, ale patrząc na to wszystko z pozycji artysty obserwatora myślę, że egocentryzm dziś to kolejny znak czasów. Kultura zachodnia, która jest dla tej polskiej stawiana za wzór, jest nastawiona na narcystyczne potrzeby. W Indiach np. o wiele ważniejsza jest wspólnota, społeczeństwo, wartości kolektywistyczne. Szybkie rozpady związków, szybkie podejmowanie decyzji są tylko odzwierciedleniem takich rzeczywistości. I masz wiele racji – powodem rozstań są zbyt duże oczekiwania i złudzenia, jak i brak kompromisów. Ale chyba przede wszystkim brak wiedzy na temat samego siebie- z kim chce, z kim powinienem być i czy w ogóle z kimkolwiek?A jeśli już jestem, to do jakiego stopnia mogę dać się zmienić.

Napisałeś, że stylistyka piosenki „Zmrok” mocno czerpie z lat 80. Próbowałem sobie układać w myślach jakieś nawiązania do „Fame”, „Footloose” czy innych filmów zbliżonych do fabuły klipu, próbowałem też poskładać to muzycznie i w końcu dopasowałem do… wszechogarniającej nas współczesności. Jeśli już gdzieś we współczesnej popkulturze znajduję elementy szalonych lat 80 to jest to na przykład Francis Tuan lub formacja Rycerzyki, ale nie „Zmrok”. Co o tym sądzisz?

Hmm, wszystkie dekady mają swoje różne odcienie, a każdy takie wyobrażenie, do którego mu najbliżej. Jednak myślę, że najlepiej na zjawiska społeczne i kulturalne patrzeć szerzej jako na ekosystem. Dekady lat to trochę jak młode generacje czasów, w których się żyje. Ponieważ to pokolenia 20-30 latków najlepiej definiują dekadę, w której się żyje. 20, 30-latkowie mają siłę i odwagę, by prezentować swoje poglądy i estetykę. Dla mnie lata 80. to czasy pulsujących rytmów, muzyki do tańca, jak i walki o wolność. Zależy też, kto patrzy na daną muzykę. W czasach lat 80 tryumfy odnosili tacy artyści jak Papa Dance, Michael Jackson, Madonna, Depeche Mode, Alyson Moyet, ale też musicale jak Fame, Footloose. Zmrok tyczy się przede wszystkim artystów, których wymieniłem. Elektro, new romantic to też szyld lat 80., do których ewidentnie, też zdaniem wielu słuchaczy nawiązuje Zmrok. Dziś robi to też Dua Lipa, czy the Weeknd.

Utwór jest paradoksalnie skrojony we współczesne, syntezatorowe brzemienia. Tak jakby depresja tańczyła z walką o lepsze jutro.” – piszesz dalej. Jest to chwyt ciekawy i wielokrotnie już w polskiej kulturze muzycznej stosowany. Chociażby „Ballada o czarnym wtorku” Marka Andrzejewskiego, czy „Najpiękniejszy Koniec Świata” artysty ukrywającego się pod pseudonimem szymonmówi to przykłady roztańczonych piosenek ze śmiercią i armagedonem w rolach głównych. Czy ta wypowiedź jest dla  ciebie czymś  w rodzaju alibi usprawiedliwiającego twoje niekoniecznie pochwalane przeze mnie mocne wejście do tego współczesnego brzmienia muzyki popularnej? Piszesz bowiem również i takie zdanie: „Obecnie pracuję nad debiutanckimi utworami. Chcę w nich opowiadać o emocjach, trudach życia codziennego i poszukiwaniach swojego miejsca w świecie w różnych około-popowych dźwiękach.” Dlaczego nie w innych?

Muzyka popularna już wielokrotnie sięgała po motyw śpiewania na wesoło o smutnych kwestiach. Motyw danse macabre istnieje od średniowiecza. Cała twórczość Anny Jantar wygląda podobnie- wesołe melodie, często smutne teksty. Nie jest to coś, co okryłem. W muzyce wszystko już było, są tylko nowe formy jej wyrażania. Ja przez tą piosenkę chciałem opowiedzieć trochę pewną historię na mój własny sposób, jakąś część mnie wyrazić. Jest to taka forma autoterapii. Mój projekt solowy to różna muzyka, ale około-popowe dźwięki, czyli chwytliwe melodie i przede wszystkim teksty z nutą psychologicznych obserwacji. Około-popowy nie znaczy, że nie może to być rock! Odwołam się do zespołu Queen – choć ich styl to rock, to na pewno była to muzyka popularna, czyli popowa. Sam Quebonafide rapuje, że „jest już pop”- tworzy hip-hop, ale jego twórczość stała się bardzo popularna.

„Muzyka – jak każda inna forma sztuki – to przede wszystkim emocje. Jeśli twórczość na pewnym etapie wiąże się z szeroko pojmowanym „sukcesem”, to powinien to być niezamierzony efekt uboczny (oczywiście bardzo miły), ale nigdy cel sam w sobie. Tworzenie z nastawieniem, że odniesie się „efekt komercyjny”, popularność, sławę itd jest co do zasady z góry skazane na porażkę.” To cytat z mojego niedawnego wywiadu z Bartoszem Szczęsnym – wokalistą, który powrócił do śpiewania po wielu latach przerwy już jako dyrektor korporacji oraz człowiek świadomy swoich błędów młodości w pojmowaniu tak zwanej kariery i związanej z nią popularności. Zgodzisz się z jego przemyśleniami stojąc dziś sam na progu do (być może) wielkiej kariery, czy też masz na ten temat inne zdanie?

Nie chce wróżyć, jaka to będzie kariera. Mam za duże oczekiwania, ale z doświadczenia wiem, że szczególnie w sztuce nie można być niczego pewnym. Można po latach doświadczeń wiedzieć, co można robić, żeby ten sukces móc bardziej osiągnąć, ale nawet najlepsze kompozycje, czy promocja nie gwarantują sukcesu w muzyce. Muzyka to przede wszystkim emocje. Muzyka to przede wszystkim sztuka. I żeby tworzyć sztukę, trzeba być artystą. Sukces bywa efektem ubocznym, ale może też dla niektórych być częścią podążania i aspiracji. Pytanie, jak definiujemy sukces, jak definiujemy sztukę. Możemy tworzyć muzykę do szuflady, a więc nie będzie ona trafiać do nikogo i tak będziemy artystami, może nawet całkiem dobrymi, niemniej wtedy zaciera się funkcja muzyki jak i sztuki, która ma przekazywać emocje komuś. Pisanie dla siebie – może to być wyrażenie emocji twórcy, ale będę się upierał, że muzyka jest tworzona po to, by była też dla kogoś. By był nadawca i odbiorca. Ja kocham muzykę i nie mogę bez niej żyć. Jestem człowiekiem ambitnym i inaczej patrzę na sukces dla siebie lub jako sukces w muzyce. Dążę do tego, by robić muzykę i chcę, by trafiała do ludzi. Chcę móc z tego żyć na dobrym poziomie. To będzie jakiś „sukces” dla niektórych i dążę do tego. Ale moja poprzeczka sukcesu jest wyżej i uważam, że prawdziwym sukcesem jest np. to co robi Podsiadło lub Cleo. Ale do takiej formy sukcesu nie dążę jako cel sam w sobie.

Pomimo kilku różnic w naszych poglądach na temat twojej debiutanckiej twórczości, bardzo ciepło przyjąłem twoją koncepcję rozpoczęcia i zakończenia teledysku. „Ale kiedy rzeczywistość była beznadziejna, fantazja stawała się niemal niezbędna” – otwierający cytat z książki „Gone zniknęli – Faza trzecia: Kłamstwa” Michaela Granta oraz „- Przypominasz mi coś, kiedy patrzę na ciebie, […] Coś, o czym nie chcę pamiętać. – Co? – Życie” z dzieła Marka Hłaski „Następny do raju” zamykający klip. Czy mógłbyś skomentować ten zabieg i dlaczego akurat te słowa?

Teledysk dla wielu moich znajomych był nieczytelny, więc postanowiłem dodać cytaty, które będą mówić, o czym on traktuje, jak i o czym jest piosenka. Tak, by widzowi było łatwiej zrozumieć historię w teledysku. Codziennie w życiu posługuję się cytatami, są esencją życia, np. mam tatuaże, a pod nimi cytaty. Cytat z książki Granta mówi o tym, o czym jest teledysk – ludzie na zajęciach fitness ćwiczą i zaczynają uciekać w fantazje dotyczące ludzi, którzy ich spotykają. Wyobrażenia te pozwalają im znieść ich problemy codzienne, konflikty wewnętrzne i zewnętrzne, są niejako ucieczką. Cytat Hłaski dotyczy ostatniej sceny i sceny blond dziewczyny z teledysku – Moniki i jej relacji z ojcem, którego przypomina bohater grany przeze mnie.

„Chciałbym, aby moja muzyka towarzyszyła ludziom w różnych sytuacjach i emocjach, by żyło im się łatwiej, nieco znośniej w turbulencjach życia – taka jest moja prywatna artystyczna misja” – to twoje słowa o tym, co chcesz zrobić dla swoich sympatyków. Co chciałbyś zrobić dla samego siebie, by w pełni poczuć satysfakcję jako artysta i stać się powszechnie rozpoznawalny, czego z serca ci życzę?

Jako artysta chciałbym móc dużo koncertować i tworzyć muzykę, która powoduje coś dobrego. Kocham kontakt z ludźmi, uwielbiam śpiewać, dzielić się tymi emocjami. Moja znajoma mówiła, że moje piosenki umilały jej czas, gdy walczyła z nowotworem w szpitalu. I chciałbym, aby tak właśnie moja muzyka działała na ludzi. Aby byli w stanie przyjść na koncert i by dawało im to przyjemność. Chciałbym oczywiście też słuchać moich piosenek np. w radiu, ale po to, by właśnie spełniała swoją nadrzędną funkcję – docierała do ludzi, których wesprze, pomoże i pozwali lepiej przeżywać emocje, życie.