Dorota Kania: Wśród najbogatszych Polaków początku III RP, nie znalazła się ani jedna osoba bez powiązań ze służbami

Jakie są korzenie biznesu III RP? Czy przedsiębiorcy zajmujący czołowe pozycje w rankingach wykorzystywali kontakty ze służbami specjalnymi? Na te pytania odpowiada książka „Resortowe dzieci. Biznes”

Dorota Kania mówi o najnowszej książce („Resortowe dzieci. Biznes”), której jest współautorką wraz z dr. Jerzym Targalskim oraz Maciejem Maroszem.

Wynika z niej to, co wiedzieliśmy od dawna, że początki polskiego biznesu po 1989 r. […] wywodzą się w znacznej mierze powiązań ze służbami cywilnymi i wojskowymi.

Kania w swojej książce porusza kwestię związków ze służbami Leszka Czarneckiego, który w wieku 18 lat podjął współpracę z SB. Była ona, jak podkreśla rozmówczyni „świadoma, aktywna i długotrwała”, a Czarnecki dostawał za nią pieniądze. Pełniąc ważne funkcje w NSZ, był źródłem ważnych informacji. Do innych opisywanych postaci należą potentat farmaceutyczny Jerzy Starak, czy Wiktor Kubiak, sponsor „Metra”, mecenas artystów, zaprzyjaźniony z politykami Kongresu Liberalno – Demokratycznego. Na kartach publikacji pojawia się również Zygmunt Solorz-Żak, opisywany już wcześniej w „Resortowe dzieci. Media”.

Autorka zapowiada kolejną i ostatnią publikację z serii, która ma dotyczyć naukowców. Jak mówi, zaskoczył ja stopień zainteresowania tym tematem ludzi, którzy pytają ją często, kiedy publikacja się ukaże, a nawet sami dostarczają informacji na temat powiązań kadry uniwersyteckiej ze służbami.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Czy tak się walczy na prawicy? „Jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli”

Zapłatą za grzech jest śmierć, tak mówi Biblia. Ale zapłata spoczywa w rękach Boga. Tymczasem podpisani pod listem autorzy postanowili sami wymierzyć karę i skazać człowieka na śmierć publiczną.

Wczoraj, 6 lutego, pojawił się na portalu wPolityce list otwarty, podpisany przez poważne autorytety naukowe i publicystyczne – prof. Sławomira Cenckiewicza, dra Witolda Bagieńskiego, Piotra Woyciechowskiego, Piotra Nisztora, Wojciecha Dudzińskiego, Macieja Marosza i Cezarego Gmyza – zarzucający Piotrowi Jeglińskiemu, jednemu z pierwszych w Polsce działaczy opozycyjnych, współpracę biznesową w latach dziewięćdziesiątych z tajnymi współpracownikami SB oraz niezapłacenie honorariów autorskich podpisanym pod listem osobom.

To, co zostało nazwane współpracą biznesową (wprawdzie nie wprost, ale jako wyraz zatroskania, zaniepokojenia; broń Boże nie stwierdzenia faktu), jest, moim zdaniem, rzuceniem podejrzenia w celu zniszczenia dobrego imienia człowieka za to, że nie prześwietlił na tyle swojego partnera biznesowego, żeby stwierdzić, że jest on pracownikiem służb.

Z tego zarzutu pan Jegliński będzie bronił się sam, ja nie mam wiedzy na ten temat. Uważam tylko, że w otoczeniu pana Jeglińskiego wielu było ludzi tego rodzaju przez wiele lat, i gdyby wszystkich miał podejrzewać, zwłaszcza gdy pojawiali się u niego w Paryżu z wiarygodnymi listami polecającymi, nie byłby w stanie zrobić czegokolwiek.

Jednak prawdziwą przyczyną postawienia zarzutu o współpracę biznesową z pracownikiem służb jest niewypłacenie honorariów. Wygląda na to, że spotkało się kilku autorów, którzy wydali książki w wydawnictwie Editions Spotkania, nie dostali za nie pieniędzy i postanowili się zemścić, a jako osoby powszechnie znane i mające praktycznie nieograniczone możliwości wyniesienia kogoś na szczyty albo wdeptania w ziemię – postanowili te możliwości wykorzystać.

Nie bronię tego, że pan Jegliński nie zapłacił należnych pieniędzy. Powinien to zrobić. Jednak sprawy honorariów można załatwić prosto. Istnieją rozmowy, istnieje wezwanie do zapłaty, ścieżka sądowa.

„Wart jest robotnik swojej zapłaty”. Niepłacenie pracownikowi jest przez Kościół klasyfikowane jako grzech wołający o pomstę do nieba. To są sprawy sumienia, bardzo poważne zwłaszcza w sytuacji, gdy nieotrzymanie zapłaty zagraża bytowi pracownika.

Jakiej wielkości sumy jest winien autorom pan Jegliński, nie wiem. Ale żadne pieniądze, tym bardziej honorarium za jedną książkę – nawet bestseller, a nie były nimi książki autorów listu, którzy zresztą przecież mają inne źródła utrzymania – nie jest usprawiedliwieniem do zadawania takich ciosów.

Zapłatą za grzech jest śmierć, tak mówi Biblia. Ale taka zapłata spoczywa w rękach Boga, nie człowieka. Tymczasem podpisani pod listem autorzy postanowili sami wymierzyć karę i skazać człowieka na śmierć publiczną. Jest to ich ewidentna zemsta z powodu pieniędzy. Przyznają się nieopatrznie do tego w tym samym liście, wiążąc sprawę współpracy biznesowej ze sprawą niewypłacenia honorariów.

Wszystkie osoby zainteresowane pochodzą z kręgu szeroko pojętej prawicy. Chyba nie pomylę się twierdząc, że przyznają się do wartości chrześcijańskich. W Piśmie św. jest powiedziane, że jeśli twój brat zgrzeszy przeciwko tobie, rozmawiaj z nim. Jeśli cię nie posłucha, weź dwóch świadków i próbuj dalej. Jeśli nadal się nie uda – szukaj pomocy w Kościele. A jeśli i to nie pomoże – dopiero wtedy niech będzie dla ciebie jak poganin i celnik. Ale i poganina i celnika można próbować nawracać, można też mu, jak każdemu, przebaczyć. Chrześcijaństwo nigdy nie zachęca do niszczenia człowieka, nawet wroga.

To jest uderzenie niegodne, nieetyczne, niechrześcijańskie. To nie jest poszukiwanie prawdy, tylko zemsty. Jaki cios jest najbardziej bolesny dla opozycjonisty, który z narażeniem życia działał na rzecz wolności słowa i niezawisłości Polski? Zarzucić mu współpracę z tymi, przeciwko którym walczył.

Czy autorzy, którzy nie otrzymali swojej zapłaty, wykorzystali wszystkie możliwości domagania się jej? Czy list otwarty, jaki ogłosili, jest równorzędną odpłatą, nawet według starotestamentowego „oko za oko”, które w gruncie rzeczy jest wezwaniem do tego, żeby nie mścić się ponad miarę doznanej krzywdy?

Jak to napisał w liście do Galatów św. Paweł: „Jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli”.

Magdalena Słoniowska

Resortowe dynastie w wymiarze sprawiedliwości RP. Jacy ludzie stanowią „nadzwyczajną kastę” Rzeczpospolitej?

Czy chcemy, by o naszym losie decydowali prawnicy wychowani w relatywizmie i służalczości wobec władzy, którzy odziedziczyli przekonanie, że prawo zależy od aktualnie obowiązującego ustroju?

Maciej Marosz

Wymiar sprawiedliwości, utworzony po wojnie w kontrolowanej przez Sowietów Polsce jako jeden filarów komunistycznej władzy, do dziś nie uległ zmianie. Kasty prawnicze pełnią kluczową rolę w zapewnianiu trwałości układu powiązań i wpływów ustalonego przy Okrągłym Stole.

To rękami prawników udaremniano rozliczenia z komunizmem i nie dopuszczono do uznania skali krzywd wyrządzonych przez nieosądzonych do dziś zbrodniarzy. Nie odebrano ludziom minionego systemu wpływu na kształt restaurowanej państwowości po okresie zależności od Sowietów, a tuszowanie win z okresu komunizmu stało się fundamentem nowej rzeczywistości ustrojowej. Postkomunistyczne państwo nie było w stanie rozliczyć żadnej z głośnych afer korupcyjnych, w tych sprawach skazywano jedynie ścigających korupcję.

Powstało państwo prawników, a nie państwo prawa. W dzisiejszej Polsce każde działanie polityczne, każdy przejaw aktywności publicznej czy obywatelskiej może zostać prawnie podważony, a nawet skryminalizowany. Rola prawników jest w tym kluczowa.

„Resortowe togi” są próbą analizy drogi zawodowej kilku pokoleń przedstawicieli polskiego wymiaru sprawiedliwości. Prezentują członków TK, wskazują na historyczne uwikłanie i rolę, jaką odegrał on w sporze konstytucyjnym trwającym od 2015 roku. W książce sportretowano także przedstawicieli Sądu Najwyższego, KRS czy RPO.

Autor nie mógł również pominąć najnowszej historii resortu sprawiedliwości. Okazuje się, że obsada ministerstwa układa się w ciąg agentów bezpieki komunistycznego państwa.

Ważny jest mechanizm kooptacji młodych kadr prawniczych systemu. Odpowiednią mentalność prawników kształtuje się już na uczelni. (…) ścieżki kariery stoją otworem jedynie przed tymi adeptami prawa, którzy zaakceptują kastowe warunki kooptacji i staną się konformistami doskonałymi.

***

Wydział prawa UW postanowił uczcić 70. rocznicę urodzin swojego profesora, byłego sędziego Trybunału Konstytucyjnego i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, Leszka Garlickiego. Przemówienia prelegentów zamieniły się w jednogłośną litanię pochwał i podziękowań, co w wypadku biografii jubilata wymagało zmieniania rzeczywistości, szczególnie tej z PRL-u.

Przyjaciele, uczniowie i prawnicy, admiratorzy dorobku profesora, wykonali wielki wysiłek, by skrzętnie omijać niewygodne fakty z biografii jubilata. Nie zająknęli się nawet na temat jego działalności w komunistycznych organizacjach młodzieżowych, czy aktywisty partyjnego. Oczywiście nikt nie wspomniał, że Garlicki był zarejestrowany jako kontakt operacyjny „Arkadiusz”.

Profesor Janusz Trzciński stwierdził, że Leszek Garlicki właściwie stworzył podwaliny dzisiejszego orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego. – Jego dorobek czyni go ambasadorem polskiego systemu prawnego poza granicami kraju – przemawiał górnolotnie. – Nasz kraj zawdzięcza mu bardzo wiele – podwyższała rangę pochwał prof. Małgorzata Gersdorf. – Leszek zawsze był dla mnie wzorem do naśladowania. To człowiek uczciwy, stały w swoich poglądach, niezależnie od ustroju. Miał takie poglądy wtedy i ma je teraz – przekonywała pierwsza prezes Sądu Najwyższego. Nie sprecyzowała, czy chodziło jej o te poglądy, które Garlicki wygłaszał na zebraniach egzekutywy PZPR na Uniwersytecie Warszawskim.

***

W 1988 roku Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego opublikował Księgę Jubileuszową poświęconą Igorowi Andrejewowi. Jej autor Lech Gardocki nie szczędzi pochwał Andrejewowi, m.in. za to, że „jego opracowanie «Ustawowe znamiona przestępstwa» należy do najważniejszych książek z dziedziny prawa karnego w okresie powojennym”, ponieważ profesor prowadził w nim rozważania o „realizacji idei praworządności”. (…)

Igor Andrejew wywarł z pewnością wymierny wpływ na prof. Gardockiego jako jego mentor. Ten komunistyczny tuz prawa łączył teorię z praktyką. (…) Andrejew to jeden z trzech sędziów, którzy utrzymali w mocy wyrok śmierci na gen. Emila Fieldorfa „Nila”, a następnie negatywnie zaopiniował prośbę o jego ułaskawienie.

Lech Gardocki, pytany, jak ocenia dziś Andrejewa i swoją współpracę z nim, nie zdecydował się na jednoznaczne potępienie swojego mistrza. – W sensie wiedzy prawniczej to był człowiek wybitny – stwierdził. – Inna sprawa, że wziął udział w mordzie sądowym na gen. Fieldorfie „Nilu”. To jest trudne do wytłumaczenia, że mógł pisać z jednej strony tyle o praworządności, a z drugiej wziąć udział w czymś strasznym, jak ten mord. Nie wiem, czy profesor Andrejew nie widział tej sprzeczności.

Cały tekst Macieja Marosza o jego książce pt. „Resortowe togi” znajduje się na s. 5 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Maciej Marosz o swojej książce pt. „Resortowe togi” na s. 5 październikowego „Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Resortowe togi – zdarły maskę z wizerunku establishmentu prawniczego. Książka, którą trzeba polecić zwłaszcza prawnikom

Skandaliczna, sensacyjna, rozliczeniowa literatura faktu – słownik prawników w Polsce, którzy mając żenujące życiorysy, stali się utrwalaczami ładu tworzonego po Okrągłym Stole, zwanego III RP.

„Resortowe togi” Macieja Marosza to kolejna pozycja, która wpisuje się w cykl współtworzony przez autora wraz z Dorotą Kanią i Jerzym Targalskim pod znamiennym tytułem „Resortowe dzieci”. To literatura faktu, rozliczeniowa w pełnym tego słowa znaczeniu, która przyczynia się do wyjaśnienia źródeł realiów, z jakimi mamy do czynienia dzisiaj, w tym przypadku w wymiarze sprawiedliwości.

Oddajmy głos samemu autorowi, który w licznych wywiadach podkreślał: „Książka miała za zadanie ukazać prawdziwe korzenie elit prawniczych, które dziś pouczają, czym jest praworządność w demokratycznym państwie prawa. Mówiąc jeszcze bardziej ogólnie, „Resortowe togi” miały zedrzeć maskę z wizerunku establishmentu prawniczego, który odegrał najważniejszą rolę w utrzymaniu tzw. kompromisu okrągłostołowego. To prawnicy okazali się najistotniejszym gwarantem wpływów przeniesionych z komunistycznego państwa. Dziś, zamiast zajmować uprzywilejowaną pozycję, powinni odpowiadać za uniemożliwienie przecięcia więzów z PRL-em. Konkretne osoby tworzyły system prawny III RP i strzegły, by nie został naruszony. Stąd w książce roi się od nazwisk i błyskotliwych karier sędziów Sądu Najwyższego i innych sądów, Trybunału Konstytucyjnego, i ministrów. Kulisami niektórych sędziowskich karier czytelnicy będą mocno zaskoczeni”.

Czy znajdują się w niej treści skandaliczne? Tak, ale nie ze względu na to, że się ukazały, ale dlatego, że bardzo wysokie funkcje zajmują dziś osoby, jak chociażby I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf, które nie mogą wykazać się nieposzlakowaną opinią, konieczną do piastowania takich funkcji.

Jak wynika z ustaleń Marosza, w PRL-u Małgorzata Gersdorf robiła karierę między innymi dzięki matce, zasłużonej PRL-owskiej sędzi, która w czasie stanu wojennego dołączyła do grona sędziów PRL-owskiego SN.  Dlatego nie dziwi zaangażowanie młodej Małgorzaty Gersdorf w budowanie świata zgodnie i we współpracy z PZPR, czy we współpracy z SB? Nie wiadomo, bo nawet jeśli miała kontakty z funkcjonariuszami SB, to będąc aktywnym działaczem młodzieżówki PZPR, tajnym współpracownikiem SB być nie musiała (dlatego może przeszła lustrację). Często takie osoby były oznaczane przez SB jako „kontakt operacyjny” i mimo że donosiły na swoich kolegów, w dziale tajnych współpracowników ich nie znajdziemy.

Wśród wielu nazwisk znajdziemy również byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego sędziego Andrzeja Rzeplińskiego, a także Adama Bodnara, aktualnego Rzecznika Praw Obywatelskich, który ostatnio wsławił się tym, że ujął się za „czyścicielami” kamienic.

Czy w „Resortowych togach” są informacje sensacyjne? Również i na to pytanie trzeba odpowiedzieć twierdząco. Jak dotąd, szczegóły biografii osobistości ze środowiska prawniczego w Polsce opinii publicznej nie były znane, chociaż niejeden historyk dziejów najnowszych, czy nawet wnikliwy obserwator, wiele miałby na ten temat do powiedzenia.

Książka nie jest opracowaniem historycznym pod żadnym względem, mimo że jest opatrzona wieloma przypisami i indeksem nazwisk. Być może opracowanie w tonacji publicystycznej nadaje tej książce lekkości i sprawia, że można ją czytać zarówno wyrywkowo, niczym słownik co bardziej żenujących życiorysów prawniczych w Polsce, jak i cięgiem, od deski do deski.

Zapewne dla wielu, którzy nie interesowali się historią elit tworzących III RP, tak jak chciały tego osoby strojące się w piórka autorytetów prawnych, a przede wszystkim moralnych, książka ta będzie szokiem. Ignoranci ci po lekturze „Resortowych tog” mogą doznać swego rodzaju wstrząsu, bo pławiąc się w tym towarzystwie, mogą nagle dojść do jakże przykrej konstatacji, że pławią się w szambie.

Książka warta jest przeczytania i tak jak „Resortowe dzieci”, „Resortowi politycy” czy „Resortowe media” powinna stać na półce każdego dziennikarza jako swego rodzaju kompendium wiedzy na temat elit tworzących III RP. Osobiście szczególnie ją polecam  wszystkim prawnikom.

Monika Rotulska