Znamienite, bo najlepsze (subiektywnie) polskie albumy roku 2023 – cz. IV – przedstawia Tomasz Wybranowski

W naszym subiektywnym zestawieniu dzisiaj opowieści i gawędy o albumach z miejsc od 15. do 8.

Przed nami kolejna, bo czwarta już część opowieści, o zestawieniu najważniejszych polskich płyt roku 2023. 

Nasze Wnetowe zestawienia tworzymy bez podziału na style i gatunki, bowiem każda dobra muzyka jest muzyką … dobrą. 

Tutaj do wysłuchania program z prezentacją tychże długograjów:

15. Endorphine „Świat Równoległy”

ENDORPHINE to absolutnie kreatywna i uzupełniająca się grupa czterech przyjaciół. W rolach głównych Adam Bórkowski – Mr Smok, Krzysztof Kurkowski, Darek Śliwa (najnowszy nabytek) i Piotr Skrzypczyk, znany z grup Half Light i Partycypanci korzyści globalizmu. Tkają piękny kilim el – muzyki od 2004 roku.

 

W ich muzyce znajdziemy klasyczną muzykę elektroniczną, ale z naddaniem orkiestrowych aranży przestrzennych z elementami etnicznych korzeni. W oceanie muzyczności elektronicznych są niepowtarzalni. Uważam ich za najlepszy zespół elektroniczny w Polsce i jeden z najlepszych na świecie. Króluje w ich nagraniach prastary rytm życia, dostojna melodyka okraszona delikatnie gitarą.

Zespół wydał w 2007 roku swój pierwszy album pod tytułem „End or Fine”. W 2019 roku poznaliśmy krążek „Return to the Roots”.

W  2021 roku wydana została reedycja albumu „End or Fine” zmiksowana od nowa i zremasterowana przez nieodżałowanego Ś. P.  Jerzego Kapałę – przyjaciela zespołu oraz wielkiego miłośnika muzyki elektronicznej i progresywnej.

„Świat Równoległy” zachwyca, wycisza i przenosi nas w świat świat, gdzie szacunek, przyjaźń, wierność tradycji, naturze i ideałom są drogowskazem, aby wybrać się w podróż, która zabiera nas z ponurej rzeczywistości. Ponurowatość wciąga jak bagno i dręczy.

Muzyka Endorphine uzdrawia i czyni wolnym od religii strachu i pośpiechu. 

 

14. Bruklin „Szumopolita”

Bruklin to kwintet z Łodzi, który grają klasycznego rocka z wycieczkami w stronę zimnej fali i melodyki lat 90. W ten sposób tworzą swoją jakość muzycznej podróży.

Debiutancki długograj „Szumopolita to mocne brzmienia gitarowe, które tworzą spójną całość w mrocznej tonacji, która przewrotnie maskuje, że odbiorca czuje się bezpiecznie.

Na brawa zasługują metafory autorstwa Bartłomieja Makrockiego, wokalisty grupy. Nie boi się uderzyć słuchacza w twarz za grzechy zaniechania.

Najważniejsze to dewastowanie społeczeństwa i mord na szacunku („Komunikat” i znakomity „Nic nie stało się tam”), strach w dobie cyber przed prawdziwym uczuciem, które zabija chęć użycia (przepiękny otwieracz „Femme Fatale”) i próbie ocalenia swojej postawy i zdania w bezmiarze „opinii wszystkowiedzących, którzy pośpiesznie czerpią nie z doświadczenia, przeżycia, wiedzy ugruntowanej, ale teorii znalezionych w sieci” („Bruk”„Lina”).

A czym jest tytułowy „szumopolita”? Zespół Bruklin śpieszy z informacją:

osoba poddana działaniu wszelkiego rodzaju szumów (dźwiękowych, informacyjnych, wizualnych itp.), która jednocześnie próbuje zachować przejrzystość myślenia oraz utrzymać kontakt z własnymi emocjami i innymi ludźmi. W XXI wieku każdy jest w jakimś stopniu szumopolitą.

13. Swiernalis „Stoicki niepokój”

„Jest sobie Swiernalis, jakiś odklejony typ, który idzie po swojemu” mówi o sobie sam Paweł, który wydał w 2023 roku krążekStoicki niepokój”.

W nagraniach z jego najnowszego, trzeciego już długograja urzeka mnie pomruk chaosu. Ale ów chaos jest jedynie pozorny. Bowiem chaos ten odmierzany jest regularnym biciem serc współczesnych, którzy co chwila atakowani są strzępami meldunków i tonami informacji. Te zaś najczęściej przeczą sobie i wykluczają się znosząc w przeciwności.  To w końcu doprowadza do reakcji gwałtownego sprzeciwu, krzyku i agresji. Tu jednak zastrzeżenie! Chodzi o agresję nie fizyczną i nie kierowaną przeciwko nikomu. To szczególny rodzaj katharsis…

 

Każdemu z nas zdarza się, że chce wykrzyczeć wprost i bez żadnego zahamowania, to co w nas siedzi. Sam Paweł Swiernalis mawia:

 „Lubię agresję, która nie wyrządza nikomu krzywdy. Możesz wedrzeć się ze wszystkim, co ci leży” – [wywiad z Anią Lalką z portalu rytmy.pl].

Na płycie znajdziemy nowy hymn o Polsce i nas samych. To bezceremonialnie szczera inwokacja do Polski. W piosence „0048” każda Polka i Polak odnajdują się, bowiem zaczynamy rozumieć we współczesnej polewie, że Polskę kochamy często (choć nie dopuszczamy tego do siebie)  „wbrew” a nie „za coś”.

„Stoicki Niepokój” to trzecia i najdojrzalsza płyta Swiernalisa, który nie ma dla siebie konkurenta w gatunku, który uprawia. Muzyka Ralpha Kamińskiego jest zalaną wodą paczką zapałek przy mocnym płomieniu dostojnego ogniska.

Płyta jest wykwintna, pełna emocjonalnych spowiedzi i opowieści, o czym już wspominałem. Lirycznie jest jednak, w porównaniu do poprzednich dwóch krążków, bezkompromisowa, aby nie powiedzieć bezwzględna i cierpka.

Dzięki metaforom album „Stoicki Niepokój” tkany dźwiękami art i pop -rocka z domieszką wyrafinowanej alternatywy stał się jednym z najważniejszych drogowskazów na mapie polskiej muzyki.

„Kryptowaluta” zachwycająca artpopowym klimatem, rapcore „Part Time Filozof” (tutaj pada tytuł albumu), szlagierowy „Cherry” i wspomniany już genialny „0048” dla mnie to wizytówki tego wydawnictwa.

Słuchajcie Swiernalisa i czekajcie (tak jak ja!) na jego nowe nagrania. Nie kryję też, że czekam na kolejny duet Pawła z Dildo Bagginsem!  

 

 

12. Myslovitz „Wszystkie narkotyki świata”

Warto było czekać tyle lat na płytę, która tę poetyckość, fantazję i radość słuchania łączy z jakością przeżycia ważnych chwil. Wiedziałem! Po prostu wiedziałem, że kiedyś ten dzień nadejdzie.

Oczami duszy jawiła mi się nowa okładka płyty Myslovitz a reszta zmysłów w imaginacyjnym porywie marzeń o nowych wybornych piosenkach Przemka Myszora, braci Kuderskich i Wojtka Powagi nie pozwalała spocząć i podsycała ten stan. 

 

 

Z perspektywy 11 lat od rozstania z zespołem Artur Rojek nie pokazał niczego, co może zachwycić i przykuć uwagę słuchacza (to moja subiektywna ocena).  Myslovitz zaś wręcz przeciwnie! Krążkiem „Wszystkie narkotyki świata” wracają na parnas muzyczny. Ten come back jest w pełni zasłużony. Tutaj do przeczytania moja recenzja „Wszystkich narkotyków świata”. 

Mateusz Parzymięso zaś zdał egzamin dojrzałości! Nie jest kopią Rojka i ani myśli być nią. I znakomicie, bowiem nie ma tej cierpiętniczej aureoli i pesymistycznej maski wokół siebie. Ma aurę dobrej energetyczności patrząc przez pryzmat migawek wychwyconych w sieci z ich ostatnich zimowo – wiosennych koncertów.

Mamy na nowym krążku zespołu radosne granie, serce i jakość życia, zamiast kunktatorstwa kompozytorskiego. Po premierze „Wszystkich narkotyków świata” napisać muszę, że na naszej rodzimej scenie muzycznej ciężko odnaleźć porównywalny do nich zespół, który jest w stanie przedstawić publiczności tej starszej (+50), jak i tej najmłodszej tak znakomitej marki dojrzałe, a przy tym melodyjne, potoczyste kompozycje.

Ten longplay bezwzględnie wyróżnia się na tle innych płyt wykonawców z ostatnich kilku lat. Teraz czekam na album kolejny. Wiem, że to będzie krążek, który przebije wszystko co nagrali do tej pory. Ciężkie zadanie przed nimi, ale z takim zapałem i świeżością dokonają tego!

 

Tutaj do wysłuchania trzecia część programu (miejsca 26 – 16):

 

11. Riverside „I. D. Identity”

O tej płycie napisałem i powiedziałem niemal już wszystko. Nie będę się więc powtarzał.

10. KSU „44”

Prawie 9 lat od premiery ostatniej studyjnej płyty legendarny band KSU z Eugeniuszem Siczką Olejarczykiem wydał nowy długograj o tytule mesjanistycznym – „44”. Ale bez literackich i filozoficznych fajerwerków. W ubiegłym roku zespołowi stuknęło 44 lata.

Legenda polskiego punka rocka krążkiem „44” jak żadna inna grupa przedstawiła, nazwała i oceniła nie tylko geopolityczny układ sił Europy i Polski AD 2023 roku, ale i duszę rodaków.

Od czasu premier płyt „Kto cię obroni Polsko?”„Nasze Słowa” Siczka opisuje na wzór moralitetów współczesne zapasy jednostki ze złym splotem okoliczności niesprzyjających. Świat w którym żyjemy jest zawłaszczony i uciskany przez polityków, którzy w chwili próby zrejterują.

Eugeniusz Siczka Olejarczyk jest bystrym obserwatorem i świetnym tekściarzem, który w prostych i krótkich słowach potrafi opisać dezintegracje i dysonanse, które toczą polskiego społeczeństwa. Muzycznie nieco łagodniej, z folkowym brzmieniem i balladowym wyciszeniem. KSU idzie muzycznie drogą New Model Army. Nie jest to już biedny bieszczadzki punk, ale kawał znakomitego grania.

 

 

Eugeniusz Siczka Olejarczyk nie jest już młodzieniaszkiem – buntownikiem. Stał się bardziej doświadczonym przez życie, sfrustrowanym Stańczykiem – Wernyhorą, który porzucił jabolowo – alkoholowe opowieści na rzecz brutalnych refleksji doświadczonego przez życie człowieka.

Ów mędrzec ze smutkiem konstatuje, że jego rodacy, ba!, cała ludzkość NIESTETY nie uczy się na swoich błędach.

Najbardziej bezceremonialnie i brutalnie Siczka oznajmia to w nagraniu „Mowa polska”:

Europa, Europa;

Którędy do domu,

spytamy się gwiazd

z ruskich pagonów.

Na „44” Siczka dość często nawiązuje do najnowszych dziejów Polski i świata. Ale najdobitniej przyczynę wojny, która znowu nawiedziła Europę, puentuje w tym samym nagraniu. I ma rację, smutną rację. Nie dotyczy to tylko strzelających do siebie Rosjan i Ukraińców, bowiem my Polacy jesteśmy w stanie zabijać (na razie krzykiem i lżeniem) tych, co myślą inaczej nie myśląc nawet o tym by wysłuchać opinię innych:

Racja to tłusta świnia,

każdy z nas karmi swą;

A cudzą się zarzyna,

kpiną i mową złą. /…/

Pieśń „Krzyk” jest poruszającym zakończeniem tej gorzkiej, zważywszy na czas i wojenne chmury, płyty. Czy z chaosu, paniki i politycznych pobrzękiwań szabelką bez zgody narodowej Polska i my znajdziemy magiczne przejście ku światłu i zgodzie? Czas pokaże…

 

9. Cinemon “Supercharged”

Krakowski Cinemon obdarował nas w 2023 roku gorąco krwistym rockowym albumem. Jego nazwa bardziej niż energetyczna i pełna staffowskich „snów o potędze” – „Supercharged”.

Michał Wójcik (gitara, głos i metafory), Kuba Pałka (perkusja i wokal) i Tomek Bysiewicz (bas) są mistrzami rockowej maestrii, gdzie jak w najlepszej układance harmonijnie łączą konserwatywnego rocka ze szczyptą free – jazzowych fraz, korzenności bluesowe z  alternatywnym graniem. A to wszystko doprawiają na „Supercharged” dęciakami, wiolonczelowymi wprawkami i gospelowymi zaśpiewami, które anektują jak coś naturalnego dźwięki skrzypiec. Ech, wyborne, bo to wciąż rock!

Na tym nadzwyczajnym krążku „Supercharged” grupa Cinemon wybiła się na niepodrabialną i świeżą muzyczną prawdziwość!

Przez tę nieprzysiadalność gatunkową dziennikarzom muzycznym brakuje szuflad i etykiet, aby okiełznać pojęciowo i językowo fenomen pod nazwą CINEMON. 

 

 

Słowa uznania należą się także dla producenta albumu Piotra Grzegorowskiego, gitarzysty znanej z anteny Radia Wnet wrocławskiej formacji Monsieur Premiere. W gronie gości m.in. Natalia Orkisz (znana z Box Anima i solowego projektu Namena Lala) czy Daniel Sroka.

Moje rock – delicje z tego zestawu to „Flood„, „The Last  Trip” i „Shou It Out”. Natomiast absolutnym mistrzostwem świata jest kooperacyjny, w klimacie trochę z pogranicza Genesis i średniego okresu działań Petera Gabriela  „Twisted Hide and Seek”! Mięsista gitara i przepięknie śpiewające panie Julita Zielińska, Weronika Wardak i Ola Madej to nie wszystko. Bowiem ostrza tryumfu nad zachwyconym słuchaczem wbijają wspomnianej już Natalii Orkisz i wiolonczela Weroniki Błaszczyńskiej.

Krakowska mieszanka ultra muzycznej wybuchowości przyniosła nie tylko mnie mnóstwo endorfin! Michał dziękuję za niezwykłe rozmowy. Całemu zespołowi kłaniam się za światło, przestrzeń i wolność! Gwarantuję wam, że po przesłuchaniu całego materiału będziecie „supercharged”!

8. Lorein „Próba przeczekania wiatru”

Rockowi muzykologowie i wytrawni dziennikarze od winyli, kompaktów i kaset, słuchając najnowszej płyty Lorein „Próba przeczekania wiatru”, mogą lekko i bez wysiłku ustalić spokrewnienia tych melodii i fraz.

Podobnie jest z odszyfrowaniem korzeni i muzycznej genealogii dziewięciu nagrań Łukasza LańczykaAleksandra Kaczmarka.

Podobieństwa należy jednak rozpatrywać jedynie z perspektywy klimatu i pięknej atmosfery tej nadzwyczajnej płyty, a nie z racji zewnętrznych dźwiękowych podobieństw. Analogii prędzej przemyślnie stwierdzonych wyrobionym muzycznym smakiem, porywem fali uczuć podmiotu lirycznego, który stanowi alter ego Łukasza Lańczyka, autora zmierzchowych poetycji i głosu Lorein, niż wprost odczytanych, wysłuchanych przez kalkę epigonów i powszednich przepisywaczy nut.

Piszę tak dlatego, że albumu „Próba przeczekania wiatru” z niczym nie da się porównać. To ożywcza bryza, która przewraca pionki na trochę zastałej szachownicy polskiej muzyki rockowej. Czwarty album Lorein (choć lepiej powiedzieć, że to nowe narodzenie zespołu) to mocny akcent na lata w polskiej muzyce. Taki akcent, który wyróżnia Lorein od akcentów innych muzyków.

Pierwszy akcent to oryginalność i niespotykana klimatyczność. Drugi akcent jest dowodem na nieprzeparty charakter indywidualnego istnienia dusz wspomnianych artystów. I akcent trzeci – teksty, które dają pogubionym ludziom w zwariowanym czasie reglamentowania prawdziwej wolności i szaleńczej pogoni za przemijającymi modami, które znikają szybciej niż kartki z kalendarza, bazę i wyraźny azymut marszruty!

Tutaj Drogie Czytelniczki i Drodzy Czytelnicy przeczytacie pełną recenzję albumu „Próba przeczekania wiatru”.

 

Tutaj do wysłuchania druga część programu z prezentacjami albumów z miejsc 39 – 27:

 

C.D.N. 

Tomasz Wybranowski

 

Płyta roku 2023, której każdy potrzebował. Lorein „Próba przeczekania wiatru”. Recenzja Tomasza Wybranowskiego

Rockowi muzykologowie i wytrawni dziennikarze od winyli, kompaktów i kaset, słuchając najnowszej płyty Lorein „Próba przeczekania wiatru”, mogą lekko i bez wysiłku ustalić spokrewnienia tych melodii i fraz. Podobnie jest z odszyfrowaniem korzeni i muzycznej genealogii dziewięciu nagrań Łukasza Lańczyka i Aleksandra Kaczmarka.    Tomasz Wybranowski   Tutaj do wysłuchania rozmowa z Łukaszem Lańczykiem:   Podobieństwa należy jednak rozpatrywać jedynie z perspektywy klimatu i pięknej atmosfery tej nadzwyczajnej płyty, […]

Rockowi muzykologowie i wytrawni dziennikarze od winyli, kompaktów i kaset, słuchając najnowszej płyty Lorein „Próba przeczekania wiatru”, mogą lekko i bez wysiłku ustalić spokrewnienia tych melodii i fraz.

Podobnie jest z odszyfrowaniem korzeni i muzycznej genealogii dziewięciu nagrań Łukasza LańczykaAleksandra Kaczmarka. 

 

Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Łukaszem Lańczykiem:

 

Podobieństwa należy jednak rozpatrywać jedynie z perspektywy klimatu i pięknej atmosfery tej nadzwyczajnej płyty, a nie z racji zewnętrznych dźwiękowych podobieństw. Analogii prędzej przemyślnie stwierdzonych wyrobionym muzycznym smakiem, porywem fali uczuć podmiotu lirycznego, który stanowi alter ego Łukasza Lańczyka, autora zmierzchowych poetycji i głosu Lorein, niż wprost odczytanych, wysłuchanych przez kalkę epigonów i powszednich przepisywaczy nut.

Piszę tak dlatego, że albumu „Próba przeczekania wiatru” z niczym nie da się porównać. To ożywcza bryza, która przewraca pionki na trochę zastałej szachownicy polskiej muzyki rockowej. Czwarty album Lorein (choć lepiej powiedzieć, że to nowe narodzenie zespołu) to mocny akcent na lata w polskiej muzyce. Taki akcent, który wyróżnia Lorein od akcentów innych muzyków.

Pierwszy akcent to oryginalność i niespotykana klimatyczność. Drugi akcent jest dowodem na nieprzeparty charakter indywidualnego istnienia dusz wspomnianych artystów, którzy los człowieka pogubionego podczas dętej nocy covidianów potrafią upiększyć gamą odczuć, wahań, zagubieni i zwątpień odbijających się w duszach ogółu.

I akcent trzeci – teksty, które dają pogubionym ludziom w zwariowanym czasie reglamentowania prawdziwej wolności i szaleńczej pogoni za przemijającymi modami, które znikają szybciej niż kartki z kalendarza, bazę i wyraźny azymut marszruty!

Gdzie Łukasz Lańczyk i Aleksander Kaczmarek nauczyli się tego śpiewu i muzykowania różnego od innych? Gdzie go usłyszeli? To jest właśnie owa magia tworzenia sztuki.

Nie będę w recenzji pisał o historii grupy, roszadach personalnych, rozczarowaniach i trudnych chwilach. Słowa też nie poświęcę poprzednim albumom. Powód? Na czwartym studyjnym longplayu Lorein rodzą i definiują się na nowo. „Próba przeczekania wiatru” jest tym, czym dla U2 był album numer 4. „The Unforgettable Fire” czy „Kid A” dla Radiohead.

Aleksander Kaczmarek i Łukasz Lańczyk – opoki nowej muzycznej twarzy Lorein. Fot. arch. zespołu.

 

9 nagrań kunsztownie ułożonych w przepiękną muzyczną przypowieść o poszukiwaniu olśnienia i nowych marzeń, o niełatwej walce z losem sypiącym piach w oczy i relacji człowiek – zmieniający się świat.

Łukasz LańczykAleksander Kaczmarek odnaleźli swoją muzyczną ojczyznę, która nie jest już tylko senno – marzycielską utopią, ale realnym, doskonałym rockowym i niezależnym lądem z zmierzchu.

Przy tej okazji jako historyk literatury muszę dorzucić pewien cytat z powieści Marcela Prousta z monumentalnego dzieła „W poszukiwaniu straconego czasu”:

„Każdy artysta wydaje się obywatelem jakiejś ojczyzny nieznanej, zapomnianej przez niego samego, różnej od tej, z której się zjawi i wyląduje na ziemi inny wielki artysta.”

Lorein w warstwie muzycznej wciąż jest niezłomnie wierny indie – rockowemu rodowodowi. Klimatycznie spacerujemy po klubach Manchesteru i Bristolu. Znajdujemy też na dnie muzycznego kielicha kilka kropel dekadencji i powiewu fin de siècle, oraz electro zmierzchu. Jest jeszcze akord spod znaku shoegaze. Całość okrasza i spija psychodeliczny granat, który raz wybucha z siłą tysiąca wulkanów, aby za chwilę wniknąć w cień małego przydrożnego kamienia, o którym pisał mistrz Zbigniew Herbert.

Ten powracający muzyczny klimat wspomnień, kiedy zasłuchiwałem się „Storm in Heaven” czy „Isn’t Everything”, wzbudza uśmiech na mej twarzy.

Teraz pojawi się to najważniejsze zdanie w recenzji:

Longplay „Próba przeczekania wiatru” Lorein, którego niewielu się spodziewało jest tym na który każdy świadomy siebie słuchacz oczekiwał i potrzebował! To platynowy kandydat do miana albumu ro©ku a Lorein jest już jednym z najważniejszych zespołów nie tylko w Polsce. Kto nie pozna „Próby przeczekania wiatru” jest uboższy o jedną z najpiękniejszych muzycznych pereł ostatnich przynajmniej 10 lat.  

 

 

„PRÓBA PRZECZEKANIA WIATRU”, czyli…

Łukasz LańczykAleksander Kaczmarek wykreowali 9 nadzwyczajnych nagrań, które oparte na bazie rocka alternatywnego z domieszką elektroniki i smyczkowych smaczków, rozpisują na nowo brytyjskie brzmienia z wielką dawką gitarowych riffów, które wielkim twórcom jak Bilinda Butcher, Jonny Greeenwood, Dave Evans czy Robert Smith.

Fundamentem dziewięciu nagrań z płyty jest porywający bas Aleksandra Kaczmarka. Jego nośność i wczucie w krwiobieg słuchaczki i słuchacza jest nie do wypowiedzenia. Na tej osnowie Łukasz Lańczyk zawiesza swój głos niosący przesłania dla pokaleczonych dżumą XXI wieku i dojmującą samotnością ludzi:

/…/ przyjdą sny, których już nie zmaże nic /…/ fragment tytułowej piosenki.

Łukasz Lańczyk, który dysponuje i operuje specyficznym, wysokim i ekspresyjnym głosem, nie boi się melizmatów, przeciągać niektóre sylaby i dźwięki przydając z jednej strony spokoju, zaś z drugiej dramaturgii kreacji. Pojawiają się głosy, że Łukasz Lańczyk przypomina Artura Rojka.

Powiem od siebie, że każdy wokalista kogoś przypomina wokalnie. Mamy ograniczoną gamę głosów. Wazne jednak jest to, co się z tym głosem robi w sposób świadomy. Łukasz Lańczyk z tego zadania wywiązuje się znakomicie. Za jego sprawą po raz pierwszy w języku polskim manchesterski i bristolski sposób piosenkarskiego opowiadania nie razi.

Muzycznie to prawdziwy majstersztyk! Piosenki Lorein przekonują i wciągają słuchacza w sam środek rzeczy jak mawiali starożytni.

Aleksander Kaczamarek, który jest współkompozytorem muzyki, wyprodukował także cały krążek „Próba przeczekania wiatru”. Wyprodukował, ale jak! To absolutnie światowa produkcja. Przy londyńskich drzwiach Olka już powinna stać długa kolejka chętnych do współpracy muzyków i grup. Ostatnie produkcje Ricka Rubina jako producenta (przepraszam mistrzu!), są przy realizacji Aleksandra Kaczmarka zwykłym brudnopisem.

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Aleksandrem Kaczmarkiem:

 

Słuchając „Próby przeczekania wiatru” widać wyraźnie pokrewieństwo dusz duetu Lańczyk – Kaczmarek. Ten ostatni młody gentleman wnosi wielki wkład artystyczny w Lorein i inspiracje stosujące się do aranżacji jak i samego pisania piosenek. Czuć wyraźnie wielkie wyczucie, kunszt i smak.

W moim odczuciu Olek po mistrzowsku umie odnaleźć te miejsca w piosenkach (na etapie ich tworzenia), gdzie części instrumentów kolidują ze sobą. Sam miks i efekty to mistrzostwo świata! Pamiętajcie, że (gdyby coś), to mam prywatny numer do Aleksandra Kaczmarka.

O piosenkach tym razem nie napiszę niczego. Dlaczego? Słuchajcie w nieskończoność tej płyty! Ma jedną małą wadę… Zbyt szybko się kończy a wtedy trzeba zacząć słuchać jej od nowa. Moim najulubieńszym nagraniem jest „Nierzeczywistość”! W finale recenzji kłaniam się pani Anicie Lańczyk, bez której zaufania i wiarę w muzykę, tych dźwięków być może by nie było.

Tomasz Wybranowski

Lorein „Próba przeczekania wiatru” 2023 – album przełomu marca i kwietnia sieci Radia Wnet

Lista nagrań:

1. Sen nocy letniej
2. Tacy mali
3. Na ulicach wielkich miast
4. Gwiezdny pył Skrzypce, wiolonczela: Marcin Wujek
5. Próba przeczekania wiatru
6. Wszystko za życie
7. Nierzeczywistość
8. Bezmiłość
9. Meteor