Przez całe dzieciństwo zastanawiałam się, z czego spowiada się papież i babcia Bożenka – powiedziała wnuczka Marysia

Oddajemy Ją Bogu w smutku rozłąki, ale też z wdzięcznością za dar Jej osoby. Odeszła otoczona miłością, czułością i modlitwą, po całkowicie spełnionym życiu, choć z ludzkiej perspektywy przedwcześnie.

Lidia Banowska
Olga Żuromska

Lidia Banowska:

Po internowaniu Ojca moja Mama pierwsze, co zrobiła rano, to poszła do kościoła; do Chrystusa i przed ołtarz Matki Bożej, żeby Jej tę sprawę zawierzyć. Tam też spotkała się z ks. Tadeuszem Magasem; bardzo ważną postacią dla naszej Rodziny, wiernym przyjacielem i ogromnym wsparciem dla obojga moich Rodziców. Tamten ranek w mojej pamięci jest dla mnie nieocenionym dziedzictwem, takie sceny zapadają głębiej niż na poziomie czysto świadomym, jest to rodzaj matrycy – gdzie szukać pomocy w sytuacji ekstremalnej, jakoś po ludzku bardzo trudnej do przejścia. Moja Matka pokazała mi, że Kościół to nasza Matka.

Druga migawka – to moja Mama zmęczona, idąca w czwartek po południu na adorację Najświętszego Sakramentu. Pamiętam, że zastanawiałam się, po co Ona tam idzie, nie wiedziałam tego jako dziecko, ale ta pamięć też we mnie została i dzisiaj już to wiem.

Trzecia scena, która bardzo mnie porusza i która jest zarazem pewną soczewką, w której skupia się coś dla Mamy bardzo charakterystycznego, jakoś Ją określającego. Mam na myśli czas tuż po internowaniu Ojca w grudniu 1981 roku, w tygodniu przedświątecznym, kiedy nie było wiadomo, co się stanie z osobami zatrzymanymi, jaki będzie ich dalszy los, a po Poznaniu zaczęła krążyć informacja, że mają ich wywieźć na Sybir. Później okazało się, że plotki te rozsiewało SB, żeby ludzi zastraszyć, ale na początku nie było to jasne. Mama została wtedy z czworgiem dzieci, moimi dwiema starszymi, nastoletnimi wówczas siostrami, ze mną dziewięcioletnią oraz z moim niespełna trzymiesięcznym bratem.

Żyliśmy w wielkiej niepewności, co będzie dalej, w dużym napięciu, a zarazem widziałam po Mamie, że podjęła jakąś decyzję; była w Niej jakaś gotowość – ale nie wiedziałam, czego to dotyczyło. Dopiero dużo później zrozumiałam, że Ona była wewnętrznie spakowana, żeby, jakby co, iść z Ojcem.

Ten hart ducha to jest taka Jej cecha, która bardzo wyraźnie przejawiała się w Jej heroizmie dnia codziennego, kiedy nam służyła, a także teraz, w dniach ostatnich, kiedy tak pięknie, tak dobrze, w tak błogosławiony sposób odchodziła do Ojca. „Niewiastę dzielną któż znajdzie?” – pyta autor Księgi Przysłów. Mama była dla mnie właśnie jedną z takich dzielnych niewiast Jeruzalemu.

Cechowało Ją przy tym znakomite poczucie humoru, które bardzo lubiliśmy. Podczas porannych rozmów telefonicznych, wiedząc o naszej codziennej gonitwie, pytała: „I jak stan wojsk?” (…)

Była sercem rodziny. Była centrum, wokół którego ogniskowało się wszystko: tam, gdzie Ona się znajdowała, po chwili znajdowali się wszyscy – zupełnie bezwiednie chcieli być blisko Niej. Kiedy dzieci podrosły, wszyscy zbierali się wieczorem w Jej pokoju, żeby opowiedzieć, jak minął dzień, co się u kogo wydarzyło, żeby wspólnie się pośmiać i „pogrzać” chwilę w Jej cieple. Ona próbowała nas wygonić, bo była skowronkiem i budziła się bardzo wcześnie rano, a my wszyscy – jako sowy – chcieliśmy być u Niej jak najdłużej. Te spotkania miały swoją nazwę: „pół godziny dla rodziny”, które rzadko trwały tylko pół godziny.

Olga Żuromska:

Filigranowa, drobna kobietka z nieodłącznym ciepłym uśmiechem, nietuzinkową osobowością, niezłomna moralnie – jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało – traktowała nas jak córki. Z jednej strony nie było żadnej taryfy ulgowej, jeśli chodzi o naukę, z drugiej podświadomie czuło się, że Pani Doktor nie mniej niż nam zależy na tym, żebyśmy umiały, zdały na piątki kolokwium, a potem egzamin. Nawet bury były macierzyńskie. W efekcie – głupio było się nie przygotować na zajęcia, nie umieć, zdradzić z ignorancją. Po prostu wstyd. Czułyśmy się lubiane i szczerze odwzajemniałyśmy tę sympatię. Uczyłyśmy się nie tylko fonetyki, fleksji czy składni, ale też rzetelności, uczciwości i szacunku do języka ojczystego. Przede wszystkim jednak, jako adeptki tego zawodu, uczyłyśmy się, jak być dobrą nauczycielką.

Dany nam był kontakt z kobietą, jaką wiele z nas chciało w przyszłości zostać – mądrą, cierpliwą, opiekuńczą, serdeczną, o wielkim sercu. Byłyśmy za młode, żeby zdawać sobie sprawę z tego, jak wielkiej prawości i szlachectwa ducha wymaga bycie kimś takim. Z czasem dla mnie stało się to oczywiste.

Wspomnienia Lidii Banowskiej i Olgi Żuromskiej o śp. Bożenie Mikołajczakowej znajdują się na s. 3 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuły Lidii Banowskiej i Olgi Żuromskiej o śp. Bożenie Mikołajczakowej na s.3 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl