Jan Kanthak: Klasa polityczna na Litwie i Łotwie zachowała się z klasą. Polska opozycja zawsze idzie na zwarcie z rządem

Solidarna Polska o kryzysie na granicy, postawie polskiej opozycji, łamaniu praworządności przez Komisję Europejską i o Marszu Niepodległości.

Jak zaznacza Jan Kanthak, cieszą go zdecydowane działania rządu ws. kryzysu na granicy. Wskazuje, iż należy poinformować o nich parlamentarzystów. Jak sądzi, nie ma większych nadziei na opamiętanie się opozycji. Poseł Solidarnej Polski stwierdza, że Donald Tusk pisze ostatnio stylem Lecha Wałęsy.

Klasa polityczna na Litwie i Łotwie zachowała się z klasą.

Ocenia, że przedłużanie się kryzysu na granicy wynika z postawy opozycji, która nawet obecnie atakuje rząd. Polityk mówi na temat reformy wymiaru sprawiedliwości. Trwają prace nad nowelizacją ustawy. Przypomina, że mechanizm praworządności ma wejść dopiero po rozpoznaniu jego zgodności z traktatami przez Trybunał Sprawiedliwości UE.

Jan Kanthak stwierdza, że wstrzymywanie przez Komisję Europejską wypłaty środków z unijnego Planu Odbudowy jest niedopuszczalne.

Sama Komisja Europejska łamie tę praworządność. Nie ma podstawy prawnej, aby mrozić Krajowy Plany Odbudowy.

Rozmówca Magdaleny Uchaniuk krytykuje decyzję sądu, który z powodów formalnych zwrócił nadzwyczajną skargę ministra sprawiedliwości ws. Marszu Niepodległości.

Wykorzystując kruczek prawny sądy próbują zablokować wolność do manifestowania swoich poglądów.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Pogrzeb Karoliny Kaczorowskiej, wdowy po ostatnim Prezydencie RP na Uchodźstwie

W poniedziałek 4 października na cmentarzu w zachodniej dzielnicy Londynie, w Willsden, w kościele św. Franciszka z Asyżu odbyło się uroczyste pożegnanie Pierwszej Damy.

Karolina Kaczorowska była żoną Ryszarda Kaczorowskiego, tragicznie zmarłego w katastrofie samolotu w Smoleńsku, ostatniego Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej na Uchodźstwie.

[related id=155594 side=right] Pani Prezydentowa zmarła 21 sierpnia 2021. W uroczystościach pogrzebowych udział wzięli między innymi Sekretarz Stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i pełnomocnik Rządu do spraw Polonii i Polaków za Granicą Jan Dziedziczak oraz Konsul Generalny RP w Londynie Mateusz Stąsiek. Minister Dziedziczak odczytał list od Premiera RP Mateusza Morawieckiego. Złożył również wieniec przy trumnie Prezydentowej. Prochy Pierwszej Damy spoczną u boku Prezydenta Kaczorowskiego w Panteonie Wielkich Polaków w Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie. Takie było życzenie obojga małżonków.

Karolina Kaczorowska urodziła się 26 września 1930 r. w Stanisławowie. W 1940 r. podczas okupacji sowieckiej, została zesłana na Syberię. Wraz z Armią Andersa, jako jedno z polskich „dzieci tułaczych” została ewakuowana do Iranu, a następnie do końca lat 40. przebywała w Ugandzie, zanim wyjechała do Wielkiej Brytanii. Skończyła studia na jednym z londyńskich uniwersytetów i rozpoczęła pracę jako nauczycielka. Działała w środowisku harcerskim, gdzie poznała Ryszarda Kaczorowskiego. Poślubiła go 19 lipca 1952 r. Para Prezydencka doczekała się dwóch córek: Jadwigi oraz Alicji.

 

10 kwietnia 2010 razem z mężem miała wziąć udział w obchodach 70. rocznicy zbrodni katyńskiej, jednak z powodu choroby zrezygnowała z uczestnictwa w uroczystościach. Jej mąż udał się więc w podróż sam i jak wszyscy pasażerowie prezydenckiego Tupolewa zginął w katastrofie smoleńskiej.

Pierwsza Dama aktywnie udzielała się w życiu społecznym polskiej emigracji. Była osobą zasłużoną dla polskiego harcerstwa na emigracji i udzielała się w działalności charytatywnej, między innymi Zjednoczenia Polek w Wielkiej Brytanii.

19 lipca 1989 r. Ryszard Kaczorowski został ostatnim Prezydentem RP na Uchodźstwie. Swoje insygnia przekazał w grudniu 1990 r. Lechowi Wałęsie. Karolina Kaczorowska towarzyszyła wówczas swojemu mężowi w podróży do Polski – wtedy to po raz pierwszy od 50 lat odwiedziła swoją ojczyznę. Swoją działalność społeczną kontynuowała nawet po tragicznej śmierci męża w 2010 r. Została odznaczona (w 2012 r.) Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Podobnie jak jej mąż, była osobą bardzo lubianą i szanowaną wśród Polonii w Wielkiej Brytanii.

Iza Smolarek

Alex Sławiński

 

Wyszkowski: Wyrok SN ws. TW „Bolka” to skutek uzdrawiania wymiaru sprawiedliwości

Były opozycjonista podsumowuje zakończoną już walkę o prawdę nt. agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy. Przez ostatnie 30 lat każdy, kto kwestionował oficjalny życiorys Wałęsy, był na cenzurowanym.

Krzysztof Wyszkowski komentuje wyrok sądu, zgodnie z którym można mówić o tym, że Lech Wałęsa był TW „Bolkiem”. Mówi, że odczuwa ulgę po zakończeniu trwającej prawie 30 lat walki o prawdę.

Dzisiaj Lech Wałęsa oświadczył, że dokumenty TW „Bolka” nie były zrobione w okresie PRL. (…) Skoro dziś udaje się kłamać bezkarnie, to był to najwyższy czas, by SN wskazał, co jest prawdą.

Jak przypomina gość „Popołudnia WNET”, nieraz był oskarżany, wraz z prof. Sławomirem Cenckiewiczem, o preparowanie dokumentów stanowiących dowody agenturalnej działalności Wałęsy. Wcześniej zrobiono wiele, by te archiwalia w ogóle nie ujrzały światła dziennego.

Już Leon Kieres widział dokumenty świadczące o agenturalności Wałęsy ale zaraz po tym pojechał do niego i nadal mu status osoby prześladowanej przez SB. (…) Niejeden Kieres zrobił na tym karierę.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Krzysztof Puternicki: w Gdańsku deweloperzy ogrywają miejskich urzędników wykorzystując ich niekompetencję

Hermetyczność aglomeracji, duże pieniądze, znani ludzie i własna polityka historyczna. Krzysztof Puternicki o małej Sycylii, czyli Trójmieście.


Krzysztof Puternicki wyjaśnia, na czym polega specyfika Trójmiasta. Hermetyczności tej aglomeracji miejskiej sprzyja oddalenie od innych. Ze względu na handel morski zawsze były tam pieniądze.

10 procent naszego PKB to jest handel morski.

Z Trójmiastem związani są tacy ludzie jak Lech Wałęsa, Donald Tusk, czy Lech Kaczyński. reżyser wskazuje, że władze samorządowe Trójmiasta należą do tych, które najbardziej podważają polski rząd. Według autora filmu o owej małej Sycylii w Trójmieście od początku III RP istnieje układ, który uwłaszcza się na mieniu publicznym.

W swym trzecim filmie opowiada o polityce historycznej prowadzonej w tej aglomeracji. Wskazuje na słowa wiceprezydenta Gdańska, który stwierdził, że

II wojna światowa jest przyczyną tego, że Polak podniósł rękę przeciwko innemu narodowi.

Wskazuje na reakcję ludzi na swoje filmy. Przyznaje, że nie jest łatwo. Wspomina, że jego matka urodziła się w Gdańsku po wojnie. Do miasta przyjechali jego dziadkowie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Prof. W. T. Bartoszewski: Obawiam się, że zrobią nam drugą Irlandię. Należy odróżnić dziecko z ZD i dziecko bez mózgu

Prof. Władysław Teofil Bartoszewski o kompromisie aborcyjnych, tym, czemu należy go utrzymać oraz o poziomie polskiej debaty publicznej.

W Polsce panował od 1993 r. pewien konsensus. Polskie partie polityczne, z których żadna nie była w pełni zadowolona z ustawy […] tolerowały tą ustawę, ponieważ nie było lepszego rozwiązania.

[SLD dwukrotnie próbowała naruszyć kompromis aborcyjne- w 1994 r. ustawę liberalizującą aborcję zawetował prezydent Lech Wałęsa, a w 1997 r., Trybunał Konstytucyjny uznał przesłankę ekonomiczną aborcji za niegodną z konstytucją- przyp. red.]

Prof. Władysław Teofil Bartoszewski wskazuje, że obecnie mówi się nie o powrocie do kompromisu, tylko o dalszym zaostrzeniu przepisów antyaborcyjnych, bądź o ich radykalnej liberalizacji. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego uważa za prowokację. Jego rezultatem są masowe demonstracje w środku epidemii.

Władysław Kosiniak-Kamysz mówi, żeby nie publikować tego wyroku ze względu na stan wyższej konieczności.

Według prof. Bartoszewskiego kompromis był dobrym rozwiązaniem i należy go podtrzymać. PSL proponuje referendum w sprawie aborcji. Nasz gość popiera racje kobiet, lecz neguje formę ich wyrażania. Obawia się, że zbyt ostre przepisy aborcyjne spowodują odbicie w drugą stronę:

Obawiam się, że zrobią nam drugą Irlandię.

Poseł PSL–Koalicji Polskiej przyznaje, że życie człowieka zaczyna się od poczęcia. Stwierdza przy tym, że w niektórych sytuacjach aborcja powinna być dopuszczalna, w takich wypadkach, jak np. bezmózgowie.

Należy odróżnić dziecko z Zespołem Downa i dziecko, które nie ma mózgu.

Nasz gość potępia ataki na świątynie, zaznaczając, że chciałby żyć w cywilizowanym kraju, w którym jest jakaś debata  i gdzie w parlamencie nie dochodzi do takich scen, jakie możemy obserwować w parlamentach w Kijowie i Seulu.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Trump ewangelizuje politycznie świat nawracając go na konserwatyzm i wartości chrześcijańskie

Polityka jest tak przeżarta korupcją, że wydawało się, że nie ma już nadziei na lepsze jutro i świat pogrąży się w lewicowym szaleństwie, które go zniszczy.

Trump jest najsensowniejszym politykiem ostatnich kilkudziesięciu lat, dlatego, że nie jest politykiem!

Straciłem złudzenia co do polityków – przeżyłem 65 lat, przez całe życie obserwowałem politykę i widziałem upadek praktycznie wszystkich autorytetów oprócz Ronalda Reagana i Margaret Thatcher. Michnik, Wałęsa, Bush jr, niemiecka chadecja, papież Franciszek.

Polityka jest tak przeżarta korupcją, że wydawało się, że nie ma już nadziei na lepsze jutro i świat pogrąży się w lewicowym szaleństwie, które go zniszczy, ponieważ lewica od czasu rewolucji francuskiej niszczy wartości i życia ludzkie. Rosja, Chiny, Wietnam, Kambodża. Lenin, Mao, Che Guevara, Pol Pot.

Na końcu USA, które będąc bastionem rozsądku i konserwatyzmu w nihilistycznym świecie, krajem, który niósł kiedyś nadzieję dla konserwatystów i zwolenników wolności obywatelskiej, zaczął na naszych oczach, w ciągu ostatnich 15 lat zmieniać się w kraj socjalistyczny z wszystkimi związanymi z tym opresjami.

[related id= 127930 side=left] Pewnie stoczyłby się w lewackie piekiełko do imentu, gdyby nie dwie rzeczy:

Second Amendment, czyli Druga Poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych wprowadzona w życie 1791 roku wraz z Kartą Praw Obywatela Stanów Zjednoczonych (United States Bill of Rights) zapewniająca każdemu obywatelowi prawo do posiadania i NOSZENIA broni, o czym pewnie wkrótce jeszcze napiszę

właśnie Donald Trump.

Trump obudził nie tylko moją, ale chyba całego konserwatywnego świata nadzieję na zmianę.

Będąc Szawłem, stał się Pawłem, który ewangelizuje politycznie świat nawracając go na konserwatyzm i wartości chrześcijańskie.

Ben Shapiro, jeden z najpopularniejszych i najsensowniejszych konserwatywnych komentatorów politycznych, w krótkim filmiku na YT tłumaczy, dlaczego nie głosował na Donalda Trumpa w 2016 i dlaczego głosuje na niego teraz.

Trzy powody:
1. mylił się co do polityki Trumpa
2. całkowicie mylił się co do jego charakteru – to, co Trump mógł zrobić złego/niewłaściwego już zrobił wcześniej
3. Demokratów całkowicie porąbało

Trump okazał się bardzo konserwatywny, zniósł wiele niepotrzebnych regulacji, wprowadził do Sądu Federalnego (300) i Sądu Najwyższego (3) nowych konserwatywnych sędziów kierujących się oryginalnym przesłaniem zawartym w Amerykańskiej Konstytucji.

Doprowadził do radykalnego zmniejszenia bezrobocia, wzrostu wynagrodzeń i redukcji podatków – w ciągu 3 lat dochód przeciętnej wzrósł o rekordowe 6000 $.

Jego działania doprowadziły do tego, że USA po raz pierwszy w historii są całkowicie samowystarczalne energetycznie, a cena galona benzyny oscyluje wokół 2$/galon, czyli 2 zł/l, co też znacząco poprawiło budżety domowe Amerykanów poruszających się jednak głównie samochodami z silnikami o dużych pojemnościach. Jest to aspekt, na którym skorzystaliśmy też w Polsce, ponieważ na skutek praktycznej likwidacji importu surowców energetycznych przez USA, a nawet jego eksportowi ceny paliw spadły na całym świecie.

[related id=123974 side=right] Prowadzi politykę pro-life. Jedną z jego pierwszych decyzji, która na ustach przedstawicieli amerykańskiej, ale nie tylko amerykańskiej, lewicy wywołała pianę była decyzja o wstrzymaniu subsydiowania wszelkich organizacji wspierających aborcję, w tym giganta aborcyjnego Planned Parenthood, który musiał zamknąć kilkanaście oddziałów, co pewnie przyczyniło się do ocalenia tysięcy żyć ludzkich.
Wstrzymał finansowanie WHO przejętej całkowicie przez lewicową agendę i zajmującą się obecnie praktycznie marketingiem na rzecz Chin. Mam osobiście nadzieję, że w następnej kadencji wstrzyma finansowanie ONZ, o ile ta organizacja nie przestanie zajmować się głównie obroną interesów lewicy na całym świecie.Wycofał UAS z porozumień Szczytu Paryskiego, co powinna zrobić też jak najszybciej Polska.
Wypowiedział  umowę NAFTA pomiędzy USA, Kanadą i Meksykiem, skrajnie niekorzystną dla USA i, jak się okazało, również Meksyku, która stała się furtką do rynku amerykańskiego dla firm chińskich i wprowadził nową korzystną USMCA. Zablokował skrajnie niekorzystną dla gospodarki całego świata umowę TTIP, która praktycznie zniszczyłaby gospodarki narodowe na rzecz przejęcie ich przez firmy globalne.
Wycofał się z niekorzystnego i niebezpiecznego porozumienia z Iranem, które kosztowało USA miliardy dolarów nie dając nic w zamian. Jak ostatnio słusznie zauważył, spodziewa się, że jednym z pierwszych krajów, który zwróci się do niego po reelekcji będzie właśnie Iran, który teraz ma nadzieję na jego przegraną, ale jest w takiej sytuacji społecznej  i gospodarczej, że będzie musiał to zrobić, a on wtedy pomoże im ale wynegocjuje warunki korzystne zarówno dla pokoju światowego, jak i zmęczonego zapaścią gospodarczą irańskiego społeczeństwa.
Jest pierwszym od lat amerykańskim prezydentem, który nie uwikłał USA w nową wojnę. Wycofując amerykańskich żołnierzy z niepotrzebnych wojen zdołał przy tym praktycznie pokonać ISIS i zabić kilku niebezpiecznych terrorystów jak choćby nietykalny dotąd irański generał Soleimani.
Przeniósł ambasadę USA do Jerozolimy jako pierwsze państwo na świecie i doprowadził do podpisania porozumień pokojowych na Bliskim Wschodzie po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat, za co uzyskał już kilka nominacji do Pokojowej Nagrody Nobla.

Zdołał pokonać niepohamowaną dotąd wydawałoby się, ekspansję chińską i zdławić wzrost gospodarczy Chin doprowadzając jednocześnie do zwiększenia przewagi gospodarki US nad chińską.
Jako jedyny polityk światowy wreszcie nie kapituluje przed tzw. pandemią COVID, twierdząc słusznie, że to po prostu kolejna grypa, może i gorsza od zwykłej sezonowej, ale mniej śmiertelna niż H1N1, na którą w samych USA zmarło w 2009 roku przeszło 2 mln osób.

Uważa, że lekarstwo/terapia nie powinno być bardziej szkodliwe niż choroba, którą ma leczyć. Szkoda, że polski rząd zapewniający o ścisłej współpracy militarnej i gospodarczej z USA nie bierze z niego przykładu. Nie mogę tu nie przypomnieć, że WHO uznało w 2009 grypę H1N1 za najszybciej rozprzestrzeniającą się jak dotąd w historii chorobę i zaleciło nieprowadzenie statystyk jej rozprzestrzeniania się!!!

Cóż za różnica w podejściu do problemu pomiędzy rokiem 2009 a 2019!

Wow, sporo jak na 3,5 roku! Czy można się dziwić, że ludzie go kochają a inni politycy, których niemoc, korupcja i lenistwo są jeszcze bardziej widoczne na jego tle, nienawidzą?

Adam Becker

Wszystkie korespondencje Adama Beckera znajdują się tutaj

Wyszkowski: Zakończenie strajków było słodko-gorzkie. Szybko zrozumieliśmy, że to tylko wyłom w murze

Krzysztof Wyszkowski, Lech Zborowski i dr hab. Sławomir Cenckiewicz mówią o zakłamanej przeszłości Lecha Wałęsy i szkodliwych działaniach Europejskiego Centrum Solidarności,

Krzysztof Wyszkowski komentuje uroczystości z okazji 40. rocznicy porozumień sierpniowych. Pozytywnie ocenia przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Mateusza Morawieckiego:

Wielkie wrażenie zrobił na mnie wielki hołd władz państwowych i podkreślenie tego, że „Solidarność była dziełem ogólnonarodowym.

Były opozycjonista wspomina zakończenie strajku sierpniowego:

Był to moment słodko-gorzki. Przez chwilę cieszyliśmy się z tego oddychania wolnością. Wkrótce jednak uświadomiliśmy sobie, że to tylko wyłom w murze. Nastroje spadły, gdy tylko na teren stoczni zaczęli wchodzić agenci.

Gość „Popołudnia WNET”  mówi o alternatywnych obchodach Europejskiego Centrum Solidarności:

ECS to bunkier kłamstwa, dzieło bandy Tuska. Mam nadzieję, że gdańszczanie oprzytomnieją i wybiorą inne władze.

Lech Zborowski mówi o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy:

W latach 80. zapewniał nas, że nie współpracował. Byliśmy naiwni i wierzyliśmy. Teraz wszyscy, którzy chcą znać prawdę, wiedzą jak było. Pozostawiam plugastwa Wałęsy jemu samemu. Niech tonie w błocie, które wytwarza.

Jak mówi Zborowski:

Jestem zdumiony talentami, jakie wykazaliśmy w trakcie strajków.

Dr hab. Sławomir Cenckiewicz tłumaczy, że zbudowanie jednej opowieści o „Solidarności” nie jest możliwe:

Historia zawsze jest polem bitwy i sporów. Trudno, żeby ludzie tworzący Sierpień zbudowali wspólną narrację, skoro zaangażowali się politycznie po różnych strojach. Transformacja ustrojowa, a później także Smoleńsk, rzutują na historyczne oceny.

Historyk negatywnie ocenia działalność Europejskiego Centrum Solidarności:

Organizują popkulturowe i polityczne imprezy, które nie mają podłoża historycznego. Próbują uzasadnić, że walka o prawa mniejszości seksualnych ma solidarnościowe źródła.

Prof. Cenckiewicz przypomina, że wśród osób decydujących o wyborze władz ECS, jako jedyny sprzeciwiał się kandydaturze Basila Kerskiego:

Zrobił z ECS tubę propagandową Platformy Obywatelskiej.

Dyrektor Wojskowego Biuro Historycznego porusza temat Lecha Wałęsy:

Nie ma z nim przestrzeni do debatowania. O czym dyskutować z człowiekiem, który wszystkich obraża?

W opinii prof. Cenckiewicza Wałęsa z wygody wpisał się w spór pomiędzy PiS a PO:

Lech Wałęsa sam siebie niszczy, fałszując swój życiorys.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K / A.W.K.

Osipów: Dni strajku to były dni walki o wolną i demokratyczną Polskę. Wiedzieliśmy, że nie możemy komunistom odpuścić

Okrągły Stół zabrał wielu opozycjonistom godność – ocenia Andrzej Osipów.

Andrzej Osipów wspomina okres strajku sierpniowego:

Od 16 do 31 byłe delegatem do MKS-u w Stoczni Gdańskiej.  To były dni walki o wolną i demokratyczną Polskę. Walczyliśmy nie tylko o zdobycze socjalne. Wiedzieliśmy, że nie możemy komunistom odpuścić.

Gość „Poranka WNET” mówi o zaskoczeniu, jakie wywołało odwołanie strajku przez Lecha Wałęsę.

Wycofanie się przez Wałęsę było negatywnie odebrane, ponieważ inne zakłady w ten sposób traciły szansę na strajk. Wałęsa stracił przez to swój autorytet, wcześniej był dla nas prawdziwym przywódcą.

Były związkowiec wspomina „pracę u podstaw”, jaką było umacnianie NSZZ „Solidarność” w ciągu 16 miesięcy jej legalnej działalności.

Przeodniczący Wojewódzkiej Rady Konsultacyjnej do Spraw Działaczy Opozycji Antykomunistycznej i Osób Represjonowanych opowiada również o swojej podziemnej działalności w Gdańsku, która polegała m.in. na współpracy z opozycją bydgoską. Mówi o tym, że Okrągły Stół zabrał godność wielu działaczom „Solidarności”:

Nie uchwalono ustawy dezubekizacyjnej, utrwalono komunistów tutaj.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T / A.W.K.

Joanna i Andrzej Gwiazdowie: W Sierpniu zrobiliśmy wszystko najlepiej, jak mogliśmy. „S” była pełna agentów

Sytuacja obecna przywołuje tamte wspomnienia. Okrągły Stół przekreślił dorobek Sierpnia – oceniają dawni opozycjoniści. Lech Wałęsa był agentem zawodowym – ocenia Andrzej Michałowski.


Joanna i Andrzej Gwiazdowie mówią, że wspomnieniami Sierpnia’80 żyją na codzień:

Sytuacja obecna przywołuje tamte wspomnienia. Okrągły Stół przekreślił dorobek Sierpnia.

Joanna Gwiazda zwraca uwagę na Wolne Związki Zawodowe, jako protoplastę „Solidarności. Andrzej Gwiazda ocenia, że:

W tamtym czasie zrobiliśmy wszystko co mogliśmy, mimo, że całą strukturę mieliśmy naszpikowaną agentami, łącznie z przewodniczącym. Strajk sierpniowy był protestem, przeciwko złemu zarządzaniu naszą gospodarką.

Jak dalej mówi Andrzej Gwiazda o transformacji gospodarczej w latach 90.:

Leszek Balcerowicz zastosował metodę Keynesa wspak. Zrobił wszystko tak, żeby gospodarka nie działała.

Joanna Gwiazda ubolewa nad tym, że duża część społeczeństwa wybiera opcja polityczne, których działania są „dobre tylko dla Brukseli”. Krytykuje fakt, że Europejskim Centrum Solidarności kieruje Niemiec.

W Gdańsku powinno istnieć Polskie Centrum Solidarności.

Dawna opozycjonistka ocenia, że założenie NSZZ „Solidarność” była tamtym momencie trafionym pomysłem.

System powoli upadał, w tamtym czasie nie był już totalitarny.

 

Andrzej Michałowski mówi o niezgodności we wspomnieniach Lecha Wałęsy z okresu Sierpnia’80:

On był agentem już po tym, jak opuścił wieś i poszedł do wojska. To był agent zawodowy.

Gość „Poranka WNET” mówi o chciwości i arogancji byłego prezydenta:

Ciągle się domagał jakichś pieniędzy. Dochodziło do tego, że chciał odwoływać dyrektora stoczni.

W opinii byłego opozycjonisty, największą bohaterką Sierpnia’80 była śp. Anna Walentynowicz:

Gdyby nie ona, strajk szybko by upadł. Oprócz niej, mózgiem strajków był Andrzej Gwiazda.

Rozmówca Magdaleny Uchaniuk-Gadowskiej stwierdza, że nie jest możliwe pojednanie między zwaśnionymi członkami „Solidarności”:

Frasyniuk, Borusewicz i Lis świętują w Europejskim Centrum Solidarności, które jest antypolską placówką.

Andrzej Michałowski postuluje ponowne pochylenie się nad postulatami sierpniowymi, gdyż nie zostały do dziś w pełni zrealizowane.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T / A.W.K.

Jak powstał mit Lecha Wałęsy – kłamstwo założycielskie polskiej transformacji/ Lech Zborowski, „Kurier WNET” 74/2020

Lech Wałęsa mógł się pojawić na strajku wyłącznie za zgodą lub z inspiracji komunistycznej służby bezpieczeństwa. Nigdy nie poradzimy sobie z naszą historią, jeśli nie zdamy sobie z tego sprawy.

Lech Zborowski

Lech Wałęsa, czyli jedno z największych kłamstw w naszej historii

To historyczne oszustwo wdarło się w naszą rzeczywistość, a ściślej – zostało w nią wepchnięte już wczesnym rankiem 14 sierpnia 1980 roku w Stoczni Gdańskiej, krótko po rozpoczęciu stoczniowego strajku. Samym kłamstwem jest Lech Wałęsa i cała absurdalna historia jego rzekomej walki z czymkolwiek, a tym, który z pełnym wyrachowaniem postawił ostatecznie pieczęć pod tym fałszerstwem, jest Bogdan Borusewicz.

Jest zjawiskiem wręcz niebywałym, że jedyną i oficjalną wersją historii tworzenia się sierpniowego strajku w Stoczni Gdańskiej jest od początku aż po dzień dzisiejszy bezsensowna i całkowicie niewiarygodna opowiastka Bogdana Borusewicza, która – jak większość kłamstw – ma więcej wersji niż opowieści Wałęsy o rzekomym przeskoczeniu muru stoczni. Historia, która ma być początkiem bezprecedensowych wydarzeń, zmieniających rzeczywistość nie tylko Polski, ale w konsekwencji całego świata, wymyślona i opowiedziana przez jednego patologicznego kłamcę, przyjęta została bez zastrzeżeń, bez pytań i bez najmniejszej próby dochodzenia prawdy przez tzw. historyków.

Dlaczego tak się stało?

Odpowiedź tkwi w fakcie, że kłamstwa Borusewicza są do dzisiaj jedynym alibi Wałęsy dla pierwszych chwil jego kariery „Nikodema Dyzmy”. Alibi bezsensownym, bezwartościowym i bardzo łatwym do obalenia.

Nasi „badacze” historii nie mieli jednak odwagi ruszyć tematu i woleli pozwolić, aby Polacy uwierzyli, że potrzebowaliśmy ulicznego cwaniaczka, dumnego z faktu nieprzeczytania w życiu choćby jednej książki, drobnego kombinatora i kapusia komunistycznej bezpieki, aby się tej bezpiece przeciwstawić.

Wielu z tych „historyków”, poszło nawet dalej i przyłączyło się do propagowania tej obraźliwej dla kilku pokoleń Polaków tezy, tylko dlatego, że aby obalić te kłamstwa, trzeba by było wyjść przed szereg i narazić się różnym służbom, agresywnym pseudoopozycjonistom i nawet wielu zwykłym Polakom, którzy nie mając informacji, uważali, że Wałęsa mógł być rzeczywistym robotniczym rewolucjonistą.

Borusewicz opowiada historię strajku

Natychmiast po sierpniowym strajku Gdańsk wypełnił się ekipami wszelkich możliwych mediów z całego świata. Przed kamerami i mikrofonami powstawały „świadectwa” pojawiających się jak grzyby po deszczu dzielnych kombatantów antykomunistycznego ruchu oporu. Nowo objawionemu herosowi wystawiano laurki na prawo i lewo w tempie nieprawdopodobnym, mimo że tak naprawdę znało go kilkudziesięciu działaczy Wolnych Związków, kilkunastu stoczniowców, na których donosił, no i oczywiście kilku prowadzących oficerów bezpieki. Jednak głównym ówczesnym narratorem historii stał się Bogdan Borusewicz.

Jego wersja wydarzeń była prosta.

Dzielny „Borsuk” obudził się pewnego bliżej nie sprecyzowanego ranka i wiedziony solidarnością z Anną Walentynowicz, postanowił wywołać strajk w stoczni, w której nigdy nie pracował i z którą nie miał nic wspólnego. Od samego początku aż do dzisiaj twierdzi, że swój przewrót przygotowywał w proteście przeciwko zwolnieniu Anny, mimo że w tamtym czasie nie była ona jeszcze zwolniona i nikt nie mógł wiedzieć, że tak się stanie.

Niemniej po jakimś czasie Borusewicz skontaktował się z dwoma współpracownikami WZZ-ów w stoczni, Ludwikiem Prądzyńskim i Bogdanem Felskim. Do tej dwójki dołączył jeszcze nikomu nieznanego Borowczaka. Zszedł do podziemia i przygotował plan światowego przewrotu. Kiedy już własnoręcznie przygotował wszystko, nakazał pętającemu się bezproduktywnie niejakiemu Wałęsie wpaść na chwilę do stoczni i poprowadzić ewentualny strajk, bo przecież tylko człowiek o tak niezwykłym intelektualnym potencjale mógł tym niekumatym stoczniowcom pomóc. Oczywiście Borusewicz czynił to wszystko w wielkiej tajemnicy przed światem i wszelkiego rodzaju służbami, bo przecież któż mógł tej tajemnicy dochować lepiej niż agent bezpieki?

Tak w skrócie wygląda historia wywołania sierpniowego strajku, którą za sprawą Borusewicza otrzymali Polacy i znamy ją wszyscy, ponieważ wmawia się ją nam od wielu lat mimo, że jest krańcowo absurdalna i nielogiczna, a przez to w żadnej mierze nieprawdopodobna. Mimo tego jest to wersja obowiązująca w medialnym przekazie, którą każe nam się uznawać za prawdę jeszcze dzisiaj, 40 lat później. Nie możemy z powagą obchodzić kolejnej rocznicy tamtych wydarzeń, traktując serio opowiastki, które zwyczajnie obrażają naszą, Polaków, inteligencję.

Co się wówczas działo?

W lipcu ʼ80 przez kraj przeszła fala strajków: począwszy od Lublina, przez Świdnik, Poznań, Elbląg i setki innych miejsc. Były to strajki lokalne i krótkie, trwające od kilku godzin do kilku dni. Różne były deklarowane przyczyny tych protestów. W Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża obserwowaliśmy te wydarzenia i upewnialiśmy się w przekonaniu, że komuś we władzach zależało nie tylko na samych strajkach, ale też na tym, aby informacje o nich się rozchodziły. Pachniało prowokacją, której cel próbowaliśmy zrozumieć.

W pewnym momencie z sobie tylko wiadomych przyczyn Kuroń ze swoim środowiskiem zaczął wywierać nacisk na swojego KOR-owskiego przedstawiciela w trójmieście, Bogdana Borusewicza, aby podjął próbę zorganizowania podobnego strajku w Stoczni Gdańskiej. Pomysł był niedorzeczny nie tylko dlatego, że Borusewicz nie pracował w stoczni, ani też do tamtej pory nie przepracował jednego choćby dnia w jakimkolwiek zakładzie pracy. Jego doświadczenie w temacie pracy i warunków w zakładach było absolutnie zerowe. Nie miał też żadnego zaplecza w ludziach. Współpracował, co prawda, z Wolnymi Związkami Zawodowymi Wybrzeża, ale nie mógł w ich imieniu podejmować takich decyzji, zwłaszcza z polecenia Kuronia, który w WZZ-ach nie miał kompletnie nic do powiedzenia. Nie było też konkretnej przyczyny, dla której Borusewicz czy Kuroń mogliby namawiać stoczniowców do buntu. Borusewicz rozpoczął wypełnianie polecenia swego politycznego guru na długo przed zwolnieniem Anny Walentynowicz z pracy.

Jego późniejsze twierdzenie, że podjął swoje działania, aby bronić opozycyjnej koleżanki, jest takim samym kłamstwem jak wiele innych, które przez lata stworzył. Posuwał się przy tym do nieprawdopodobnych absurdów.

W telewizyjnym programie „Sierpień 1980” stwierdził dumnie: „Ja podjąłem decyzję o strajku, przygotowanie rozpocząłem gdzieś 1 lipca”. Przypomnę więc, że Anna Walentynowicz została zwolniona z pracy 7 sierpnia, czyli ponad miesiąc później, niż dzielny „Borsuk” miał zacząć planować protest przeciwko temu zwolnieniu(!).

Warto też pamiętać, że 1 lipca nie było jeszcze późniejszej fali strajków, która miała dopiero w sierpniu dotrzeć do Gdańska. Nie mam żadnych wątpliwości, że Borusewicz użył zwolnienia Anny Walentynowicz dla spełnienia zamiarów Kuronia, który jeszcze po wielu latach publicznie opowiadał, jak to przesyłał do Gdańska zapytania: „Cała Polska strajkuje, a wy nic. Na co wy tam jeszcze czekacie?”

Kilka tygodni później, bo 10 sierpnia, Bogdan Borusewicz, jak sam twierdzi, dowiedział się o zwolnieniu Anny Walentynowicz.

Już następnego ranka „Borsuk”, jak go wówczas nazywaliśmy, pojawił się u mnie na gdańskiej Żabiance, aby spotkać się ze mną i Janem Karandziejem, który obok Andrzeja Gwiazdy był członkiem Komitetu Założycielskiego Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Prosił o pomoc w przygotowaniu strajku. Jednak od początku nie był z nami szczery i kłamał o wielu szczegółach swego planu. Twierdził, że organizuje strajk z powodu zwolnienia naszej przyjaciółki, a jednocześnie okazało się, że swoje przygotowania zaczął już dużo wcześniej, jeszcze zanim do tego zwolnienia doszło. Przyniósł gotową ulotkę, którą podpisał nazwiskami wszystkich członków redakcji WZZ-owskiego „Robotnika Wybrzeża”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że żaden z nich nic o tym nie wiedział.

Tak więc Borusewicz zamierzał sprowokować strajk w miejscu, gdzie dziesięć lat wcześniej taki sam protest skończył się wielką tragedią i złożyć odpowiedzialność za taką ewentualność na ludzi, których nie zamierzał nawet o tym poinformować.

W swej książce Jak runął mur Borusewicz, pisząc swoją kombatancką laurkę, z dumą przyznaje: „Napisałem tekst, podpisałem: Komitet Założycielski Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i redakcja »Robotnika Wybrzeża«. Treści ulotki też z nikim nie konsultowałem”. „Borsuk” w pełni zdawał sobie sprawę z możliwych konsekwencji dla ludzi, których okłamywał, bo w jednym z wywiadów mówi wyraźnie „Miałem świadomość, że jeśli strajk się nie uda lub dojdzie do rozlewu krwi, pójdę na długie lata do więzienia”. Posłużył się jeszcze innymi kłamstwami, powołując się na rzekome ustalenia z innymi działaczami wolnych związków, których nie było w tym momencie w Gdańsku. Jego krętactwa wyszły na jaw, gdyż do Gdańska wrócił nagle lider WZZ-ów Andrzej Gwiazda. WZZ-y brały pod uwagę protest w obronie Anny Walentynowicz, ale nie spieszyły się z akcją strajkową w jej obronie, gdyż jej sytuacja jeszcze na tydzień przed zwolnieniem wydawała się załatwiona. A to dlatego, że Terenowa Komisja Odwoławcza uznała jej skargę i nakazano stoczni wycofanie się z próby zwolnienia. Stało się jednak coś zupełnie niespotykanego.

Decyzję o zwolnieniu Anny, wbrew wyrokowi TKO, podjął osobiście minister resortu, któremu podlegała stocznia. Było czymś niesłychanym, aby sam minister zwalniał z pracy jakąś prostą suwnicową. To upewniło nas, że chodzi o prowokację, i to zaplanowaną na najwyższych szczeblach.

Niemniej postanowiliśmy bronić naszej przyjaciółki Anny Walentynowicz i po dokonaniu zmian w proponowanej przez Borusewicza ulotce zabraliśmy się do działania. Wiedzieliśmy już, że „Borsuk” kontaktował się w stoczni z dwoma współpracownikami WZZ-ów: Ludwikiem Prądzyńskim i Bogdanem Felskim oraz z niezwiązanym z nami Borowczakiem, który potem stał się Borsukowym i Wałęsowym narzędziem zakłamywania historii. Prymitywnym, ale również bardzo szkodliwym.

Plan zakładał, że w trzech małych grupach wcześnie rano rozdamy w kolejkach elektrycznych ulotki wzywające jadących do pracy stoczniowców, aby zaprotestowali przeciwko zwolnieniu Anny Walentynowicz. Okazało się, że „Borsuk” planował dwie grupy, które miały działać na trasie od Sopotu w stronę Gdańska i jedną, która miała jechać z drugiej strony, czyli od Tczewa. I tu nastąpił poważny zgrzyt, gdyż okazało się, że jednym z grupy jadącej od Tczewa miał być Lech Wałęsa. Problem był poważny, gdyż to oznaczało, że Borusewicz powiadomił Wałęsę o zamiarze zorganizowania strajku. W tym momencie trudno nam było wierzyć, że nie wie o tym bezpieka.

Mało kto wie, że w czerwcu, czyli zaledwie dwa miesiące przed strajkiem, Wałęsa został z WZZ-ów wykluczony. Co najważniejsze, wiedział o tym Borusewicz. Wiedział on również, że już przez kilka miesięcy przed wyrzuceniem Wałęsy nikt w WZZ-ach, poza jego dwoma kolegami ze Stogów, nie chciał mieć z tym człowiekiem nic wspólnego. A to z prostej przyczyny całkowitego braku zaufania. Nikt z nas nie mógł jednoznacznie stwierdzić, że jest on płatnym donosicielem, gdyż nie mógłby tego wówczas udowodnić, ale jego postawa i zachowanie w grupie nie pozwalały na nawet najmniejsze zaufanie i jakąkolwiek współpracę.

W czerwcu ʼ80 trafiła do nas ulotka jakiejś nieznanej nam grupy, protestująca przeciwko nieprzyjmowaniu do pracy w służbie bezpieczeństwa wierzących katolików. Zdumienie budziło już samo założenie, że jakikolwiek katolik chciałby pracować w komunistycznej machinie opresji. Jednak prawdziwe wzburzenie spowodował fakt, że pod tą petycją podpisał się Lech Wałęsa.

Tego już było za wiele i Joanna i Andrzej Gwiazdowie wezwali go na ostateczną rozmowę. Zapytali go nie tylko o powód podpisania tej właśnie petycji, ale również o to, dlaczego podpisał jakąkolwiek petycję bez uzgodnienia z grupą. Zasada niepodpisywania oświadczeń poza grupą była żelazna, bo jej złamanie mogło sprowadzić na nas poważne problemy. Odpowiedź Wałęsy była szokująca nawet dla nas, którzy mieliśmy o nim już dawno wyrobione zdanie. Wałęsa powiedział wprost, że zrobił to, gdyż „jego nazwisko dawno już nie chodziło”. Dla tych, którzy mieli jakikolwiek kontakt z opozycją tamtych lat, jest jasne, że taka filozofia była charakterystyczna dla agentów bezpieki, którzy starali się pozorować swoją działalność, w rzeczywistości jej nie prowadząc. Co jakiś czas potrzebowali jednak uwiarygodnić się wobec kolegów i temu właśnie służyło to, co Wałęsa nazwał „chodzeniem nazwiska”.

Borusewicz tłumaczył, że wciągnął w nasze plany Wałęsę tylko dlatego, że trzej związani z nim stoczniowcy nie czuli się pewnie i potrzebowali wsparcia kogoś starszego. Twierdził, że wiedząc, jak bardzo Wałęsa lubi przechwalać się swoimi rzekomymi dokonaniami w czasie wypadków w grudniu ʼ70, poprosił go, aby z tymi chłopakami porozmawiał i dodał im odwagi. To tłumaczenie było dziwne, jako że wiedzieliśmy, iż w pamiętnych dniach tamtego grudnia Wałęsa rozpoznawał na zdjęciach bezpieki stoczniowców biorących udział w ulicznych starciach. I co gorsza, wiedzieliśmy to z jego własnych opowiadań.

Niemniej Wałęsa dowiedział się o strajku i tego nie można już było cofnąć. Stanęło na tym, że pojedzie kolejką od Tczewa i rozda ulotki. W końcu jednak nawet Borusewicz wyraził wątpliwość, czy on się tym zajmie, gdyż jak to określił Ludwik Prądzyński, który dwukrotnie odwiedził Wałęsę, ten „nie był strajkiem specjalnie zainteresowany”. My uznaliśmy, że dla nas to najlepsze rozwiązanie i z taką nadzieją postanowiliśmy robić swoje.

14 sierpnia 1980 roku pracownicy Stoczni Gdańskiej odpowiedzieli na wezwanie Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i rozpoczęli strajk w obronie Anny Walentynowicz.

W tym miejscu niezbędne jest bardzo ważne wyjaśnienie. Kiedy mówimy o sierpniowym strajku w Stoczni Gdańskiej, większość Polaków myśli najczęściej o jednym ogólnopolskim strajku zakończonym słynnym porozumieniem. Tymczasem trzeba rozumieć i pamiętać, że w rzeczywistości musimy mówić o dwóch osobnych i zupełnie różnych w założeniu strajkach.

Strajk, który rozpoczął się w czwartek 14 sierpnia, na którym z niewiadomych przyczyn pojawił się człowiek o nazwisku Wałęsa, miał być i był wewnętrzną sprawą stoczni, której pracownicy stanęli w obronie swojej koleżanki. Tyle i tylko tyle. Ten strajk zakończył się trzeciego dnia w sobotę 16 sierpnia.

Ten drugi, o którym wiedzą wszyscy, był strajkiem solidarnościowym, zaistniałym również w stoczni, ale już za sprawą i przy udziale wielu zakładów pracy, który szybko zmienił się na ogólnopolski i był z perspektywy bezpieki „wypadkiem przy pracy”.

Dlaczego wiedza o tym fakcie jest niezbędna? Dlatego, że bez tego nigdy nie zrozumiemy oszustwa, jakie się wówczas na naszych oczach dokonywało i które stało się fundamentem kłamstwa funkcjonującego do dzisiaj w oficjalnym medialnym przekazie, podawanym nam perfidnie jako absolutna prawda.

W rzeczywistości jeszcze bardzo długo po strajku Bogdan Borusewicz we wszystkich swoich wspomnieniach i publikacjach mówił wyraźnie i zgodnie z prawdą, że zaplanował Wałęsę tylko i wyłącznie do rozwiezienia ulotek w kolejce jadącej z Tczewa i że to miał być jedyny jego udział w całym strajkowym przedsięwzięciu.

Taka wersja obowiązywała do momentu, w którym Borusewicz zdał sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie wygrać przepychanki o popularność z uznanym już przez większość Polaków „bohaterskim Lechem” i dla zachowania choćby części swej kombatanckiej sławy zmienił swoje wcześniejsze świadectwo. Popełnił wówczas kłamstwo, które całkowicie przekształciło historyczną narrację.

Po kilku latach od wydarzeń Borusewicz doznał wyjątkowego pamięciowego olśnienia i ogłosił nagle światu, że to on wysłał Wałęsę do stoczni, zlecając mu poprowadzenie strajku. To absurdalne kłamstwo dało Wałęsie alibi i odpowiedź – której wcześniej nie miał – na pytanie, dlaczego wbrew wszelkiej logice 14 sierpnia 1980 roku znalazł się w Stoczni Gdańskiej? Pytanie, którego żaden historyk ani dziennikarz nigdy wcześniej mu publicznie nie zadał.

Całą historię powstania Solidarności i późniejszych tzw. przemian ustrojowych zbudowano na przyjściu Wałęsy do stoczni, które potraktowano jako tak oczywiste i logiczne, że żaden z badaczy nie uważał za stosowne nie tylko podważyć sensu tej teorii, ale nawet zadać choćby jednego prostego pytania.

Tak więc jako jedna z zaledwie kilku osób, biorących bezpośredni udział w przygotowaniach do strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku, zaświadczam, i czynię to od niemal 40 lat, że nigdy nie było planu udziału Lecha Wałęsy w strajku, w jakimkolwiek charakterze, a już szczególnie w roli przywódcy. Nikt z WZZ Wybrzeża tego nie planował i nigdy by się na taką propozycję nie zgodził, gdyby nawet powstała.

Nie ma żadnej wątpliwości, że Lech Wałęsa mógł się w tamtym momencie pojawić na tym strajku tylko i wyłącznie za zgodą lub nawet z inspiracji komunistycznej służby bezpieczeństwa. Ten fakt byłby już od dawna dla Polaków oczywisty, gdyby nie perfidne i katastrofalne dla historycznej prawdy kłamstwo jednego człowieka – Bogdana Borusewicza. To właśnie kłamstwo jest fundamentem, na którym zbudowano całą piramidę następnych i przyczyną, dla której przez czterdzieści lat nie możemy uporządkować i przekazać młodym prawdziwej historii tamtych wydarzeń.

Lech Wałęsa jest po prostu jednym wielkim oszustwem i nigdy nie poradzimy sobie z naszą historią, jeśli nie zdamy sobie z tego sprawy.

Przyjrzyjmy się faktom

Po prowokacyjnym zwolnieniu Anny Walentynowicz z pracy, bezpieka w żaden sposób nie próbowała powstrzymać strajku 14 sierpnia 1980 roku. Służby wyraźnie chciały jego zaistnienia, tak samo jak wszystkich protestów, które od początku lipca przetaczały się przez całą Polskę. Stocznia była bez wątpienia ważnym elementem tego stymulowanego i kontrolowanego „społecznego niezadowolenia”. Stoczniowy strajk miał wyglądać tak jak reszta, czyli zaistnieć i po jednym lub dwóch dniach zostać wygaszony. Dlatego musiał być przez bezpiekę kontrolowany. I tak też było.

Dziwnym zbiegiem okoliczności Wałęsa miał już w swoim życiorysie zdarzenie do złudzenia przypominające jego niewytłumaczalne pojawienie się na stoczniowym strajku.

Dziesięć lat wcześniej, w samym środku najbardziej krwawych wydarzeń grudnia ʼ70, kiedy jego stoczniowi koledzy zorganizowali protest i ruszyli na pomoc uwięzionym w areszcie, Wałęsa pojawił się w oknie otoczonej przez demonstrantów komendy milicji, aby przez megafon nawoływać do rozejścia się.

Ciekawe, że ci sami historycy, którzy teraz milczeli w sprawie niewytłumaczalnego udziału Wałęsy w sierpniowym strajku, nie chcieli zauważyć zdumiewającego podobieństwa do wydarzenia sprzed dziesięciu lat. Na domiar złego, tłumaczyli zdarzenie z grudnia ʼ70 jako heroiczną wręcz próbę zapobieżenia tragedii. Tyle tylko, że wówczas Wałęsa został przez tłum wygwizdany i obrzucony kamieniami. Dzisiaj wiemy też, że w tych właśnie dniach stawał się obrzydliwym płatnym kapusiem bezpieki, sprzedającym swoich kolegów.

W sierpniu ʼ80 mieliśmy sytuację identyczną. Wałęsa nie tylko nie miał nic wspólnego z przygotowaniem strajku, ale od samego początku nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Potwierdzał to nie tylko Ludwik Prądzyński, który rozmawiał z nim bezpośrednio przed strajkiem, ale nawet sam Borusewicz, który – jak już wspomniałem – przez długi czas, aż do swojego przełomowego kłamstwa, mówił wyraźnie, że Wałęsa miał tylko wraz z Kazikiem Żabczyńskim i Sylwestrem Niezgodą rozwieźć strajkowe ulotki.

Czy jakikolwiek doświadczony opozycjonista, za którego uważał się Borusewicz, mógł najpierw zaplanować kogoś na lidera strajku, a potem wysłać go do rozdawania ulotek, gdzie mógłby zostać zatrzymany? Przecież to nonsens. Na marginesie przypomnę, że Wałęsa nie tylko na rozdawanie ulotek nie pojechał, ale nawet nie zawiadomił swoich kolegów, że takie zadanie miało być wykonane.

Faktem również jest, że strajk planowany był jako wewnętrzny protest pracowników stoczni. Sam twórca kłamstwa o Wałęsie określił jednoznacznie, jakie były oczekiwania w stosunku do tego strajku. Jeszcze w 2005 roku Borusewicz powiedział: „Strajk z założenia jednodniowy. Może uda się pociągnąć jeszcze dzień czy dwa. Jak się strajk rozpocznie, to już sukces. A jak zakończy realizacją postulatów, będzie super”. Przypomnę, że chodziło o następujące postulaty: przywrócenia Anny Walentynowicz do pracy, podwyżki płac dla stoczniowców i – w sprzyjających okolicznościach – jakaś forma upamiętnienia stoczniowców zabitych w grudniu ʼ70. W swojej książce Borusewicz pisze też: „Strajk był planowany do momentu przywrócenia Anny Walentynowicz do pracy”. Nawet „prawa ręka” Borusewicza w dziele zakłamywania historii, Borowczak, przyznawał: „Marzyłem o tym, żeby choćby rozpocząć strajk, zrobić zamieszanie i pokazać, że jest garstka ludzi, którzy sprzeciwiają się zwolnieniu z pracy Anny Walentynowicz. Przez myśl mi nie przeszło, aby robić wielki strajk”. Pamiętajmy też, że sam Borusewicz, nazywający siebie jedynym twórcą strajku, nie pojawił się na nim, ani nawet w pobliżu, przez ponad dwa dni.

Jak więc jest możliwe, że każe się nam akceptować, że ktokolwiek przy zdrowych zmysłach mógł planować wysłanie na wewnętrzny strajk w stoczni, który to protest nawet w najśmielszych oczekiwaniach miał trwać jeden lub dwa dni, człowieka, który nie był pracownikiem tej stoczni?

Absurd tego kłamstwa ujawnia, jak na ironię, sam jego twórca. W swojej książkowej relacji Borusewicz odnosi się do prośby trzech młodych stoczniowców: „Nalegali, żeby koniecznie wprowadzić kogoś starszego. Żeby ich wsparł (…) Ja nie mogłem wejść, bo władza miałaby pretekst, żeby uderzyć. Wszedłbym, a bezpieka krzyczałaby : A ty co, przecież nie pracujesz w stoczni, jesteś prowokatorem z KOR”. Tak więc ten sam człowiek, który tłumaczy nam, że nie mógł wejść do stoczni, gdyż nie był jej pracownikiem, każe nam wierzyć, że wysłał do tej samej stoczni, na ten sam strajk innego człowieka, który również nie był pracownikiem stoczni. To już istny obłęd.

Borusewicz opowiada również od wielu lat, jak to jako organizator strajku musiał się ukrywać. To ukrywanie się uważał za tak ważne, iż rozpocząć je miał, zanim jeszcze zwolniono Annę Walentynowicz z pracy. W swej książce podaje: „Ukryłem się na dziesięć dni przed strajkiem w mieszkaniu znajomych przy ulicy Matejki we Wrzeszczu”… I znów powstaje problem: jak zrozumieć, że Borusewicz uważał za nieodzowne ukryć się jako pomysłodawca strajku, a jednocześnie pozwolił, aby rzekomy główny wykonawca zaplanowanego przedsięwzięcia spał spokojnie w swoim łóżku aż do rozpoczęcia tego strajku, a nawet trzy godziny dłużej?

Jest jeszcze inny ważny powód, dla którego udział Wałęsy w tamtym strajku jest zupełnie nielogiczny. Każdy w WZZ-ach znał podstawową zasadę organizowania pracowniczych protestów. Ta żelazna zasada sprowadzała się do prostego założenia, że w żadnym takim proteście nie może być pojedynczego lidera, a tylko i wyłącznie komitet strajkowy. Od tej zasady nie było wyjątków, gdyż groziło to tym, że łatwy nacisk bezpieki na jedną osobę prowadził niechybnie do rozbicia protestu. Borusewicz doskonale znał tę zasadę. Jak bardzo rzeczywiste było to zagrożenie, najlepiej przecież świadczy sama historia sierpnia. Wiemy dzisiaj, że we wszystkich trzech miejscach w Polsce, gdzie podpisywano porozumienia z komunistycznymi władzami, czyli w Gdańsku, Szczecinie i Jastrzębiu, liderzy tych strajków byli głęboko zaplątani w relacje z władzą i służbami bezpieczeństwa (!). I to nie był przypadek, gdyż bezpieka nie zostawiała takich rzeczy przypadkowi.

Trzeba też postawić najbardziej podstawowe pytanie, o którym nasi historycy tak chętnie zapomnieli.

Jeżeli mamy wierzyć w teorię nawróconego kapusia bezpieki, to jak wytłumaczyć fakt, że kiedy ten kapuś obwieścił tłumowi stoczniowców, że przyszedł, aby poprowadzić ich na bój przeciwko komunistycznej władzy, ta władza nie zrobiła absolutnie nic, aby tego podrzędnego donosiciela zneutralizować? A przecież starą sowiecką metodą wystarczyło puścić w obieg informację o jego kilkuletnim wysługiwaniu się komunistycznym służbom i ten człowiek nigdy nie odważyłby się znaleźć w pobliżu wielotysięcznego tłumu stoczniowców.

Każdy Polak, mający choćby podstawową wiedzę o sposobach działania bezpieki, wie doskonale, że ta nie miała zwyczaju zapominać i wybaczać zdrady swoich ludzi. Najlepszym przykładem może być historia Adama Hodysza, który jako oficer SB jeszcze przed sierpniem współpracował z trójmiejską opozycją. Jak więc wytłumaczyć nie tylko bezkarność pospolitego kapusia, ale również późniejsze lata wsparcia bezpieki dla jego „antykomunistycznej” działalności?

Przypomnę więc tylko, że w czasie, kiedy były kapuś obalał dla dobra całego świata cały komunistyczny system, aparat opresji tegoż systemu wymordował co najmniej kilkunastu księży tylko za kilka niepoprawnych słów przemyconych w kazaniach. Wkrótce ten sam aparat terroru pomagał byłemu kapusiowi oczyszczać Solidarność z tzw. ekstremy, aby w końcu ogłosić wojnę z narodem i wsadzić kilkadziesiąt tysięcy opornych do więzień, a tego najgroźniejszego wysłać na wczasy w Bieszczady, bo przecież nikt normalny nie postawi znaku równości między tamtymi więziennymi celami a hotelowym apartamentem z wyszukanym wyżywieniem, niemal nieograniczonymi wizytami, możliwością uprawiania sportu, dostępem do przeróżnych rozrywek, no i oczywiście niekończącym się źródłem wyszukanych alkoholi.

Warto też zacytować intrygująco brzmiącą wypowiedź Bogdana Borusewicza z roku 1991. W jednym z wywiadów, tłumacząc, dlaczego miał rzekomo wybrać Wałęsę na przywódcę strajku, powiedział: „Musiał to być też ktoś do zaakceptowania przez drugą stronę – czyli dla władzy. Wałęsa był najlepszym kandydatem”(!). Zostawiam to bez komentarza.

Oprócz Borusewicza jest jeszcze jeden rzekomy świadek, który twierdzi, że oczekiwał Wałęsy wczesnym rankiem pamiętnego 14 sierpnia w stoczni. Jest nim Jerzy Borowczak.

Postać odpychająca, która na swojej drodze wysługiwania się Wałęsie ma wiele przeróżnych łajdactw, wielokrotnie przeze mnie opisywanych, a wśród nich przewodniczenie Wałęsowemu kapturowemu sądowi nad symbolem Solidarności – Anną Walentynowicz. A czynił to w obrzydliwy sposób zaledwie kilka miesięcy po sierpniowym strajku w jej obronie, wydając wyrok, iż jest ona niegodna reprezentowania Solidarności.

Samo przywoływanie postaci tego człowieka budzi mocno nieprzyjemne odczucia, ale czynię to w ciekawym, moim zdaniem, aspekcie, łączącym się z jego świadectwem.

Chcąc uwiarygodnić swoje wyimaginowane kombatanctwo, polegające na rzekomej aktywnej działalności w Wolnych Związkach Zawodowych, pytany, jak i kiedy dowiedział się o WZZ-ach, odpowiedział, że miał się dowiedzieć o istnieniu gdańskich Wolnych Związków od oficerów Ludowego Wojska Polskiego w końcu lat siedemdziesiątych, kiedy był jako poborowy żołnierz na tzw. misji pokojowej na Bliskim Wschodzie. Pomijając kompletny absurd tego twierdzenia, przytoczę tylko słowa gen. Darżynkiewicza, odpowiedzialnego za wspomniane misje pokojowe. W książce Kiszczaka stwierdza on: „Każdy żołnierz wyjeżdżający na misje musiał coś dla wywiadu zrobić”. Nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek zapytał Borowczaka, jak on się z tego obowiązku wywiązał. Warto jednak przypomnieć, że 8 lipca 1980 roku, dzień po zwolnieniu z pracy Anny Walentynowicz i – co najważniejsze – na dwa dni przed tym, jak Borowczak się o jej zwolnieniu dowiedział, bezpieka założyła mu sprawę osobistego rozpoznania, o kryptonimie „Wojak”. Można się tylko domyślać, jakie to osobiste właściwości Borowczaka potrzebowała sprawdzić bezpieka. Faktem jednak jest, że już niecały tydzień później, 14 sierpnia, nikomu nieznany Borowczak stał na środku stoczniowego placu na koparce, i twierdzi, że czekał tam na niepracującego w stoczni Lecha Wałęsę.

Cud na stoczniowym placu

14 sierpnia 1980 roku już od bardzo wczesnych godzin rannych zaopatrzeni w WZZ-owskie ulotki stoczniowcy zgromadzili się na stoczniowym placu. Strajk w obronie Anny Walentynowicz stał się faktem. Niemal natychmiast wybrano komitet strajkowy i oczekiwano na rozmowy z dyrekcją. Znalazło się w nim wielu ludzi młodych, szczerze zatroskanych losem ich stoczniowej przyjaciółki. Wśród nich związany z WZZ-ami Bogdan Felski i bliski stoczniowy współpracownik i obrońca Anny Walentynowicz, Piotr Maliszewski.

Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji dyrektor stoczni będzie robił wszystko, aby rozmowy zacząć jak najszybciej, podobnie jak strajkujący stoczniowcy. Wszyscy przecież wiedzieli, czym skończył się poprzedni taki protest, dziesięć lat wcześniej, kiedy zniecierpliwieni stoczniowcy wyszli na ulice. Jednak przez ponad trzy godziny żadne rozmowy się nie rozpoczęły i nikt nigdy nie potrafił tego faktu wyjaśnić. Przecież pamiętający grudzień ʼ70 dyrektor, na którego zakładowym podwórku trwał strajk, powinien być tym faktem przerażony i spieszyć się uspokoić napięcie. Tymczasem czas uciekał i ani stojący na koparce Borowczak, ani dyrektor nie wydawali się zbytnio spieszyć. Aż do momentu, kiedy już po dziesiątej rano w środku tłumu pojawił się nagle Wałęsa. Człowiek, który nie tylko nie pracował w stoczni, ale którego spośród kilkunastu tysięcy pracowników znać mogło kilkanaście osób, a z tych wielu nie pamiętało go z dobrej strony.

I nagle zdarzył się cud. Obie strony nagle ruszyły do działania. Borowczak dopisał obcego Wałęsę do wybranego już komitetu strajkowego. Sam obcy ogłosił się przewodniczącym tego komitetu, a dyrektor stoczni pospiesznie zaprosił go na rozmowy. Cała ta sytuacja była krańcowo absurdalna i gdyby uznać ja za spontaniczną i niekontrolowaną, to zwyczajnie nie mogła się wydarzyć.

Żaden przerażony dyrektor zakładu nie zgodziłby się na obecność kogoś, kto nie był jego pracownikiem, a już tym bardziej na jego udział w proteście i rozmowach, i kazałby go natychmiast wywalić za bramę. Dyrektor jednak z całym spokojem zabrał go na rozmowy jako przewodniczącego komitetu strajkowego.

Wkrótce zarzucił komitetowi, że ten jest niereprezentatywny dla załogi. I wcale nie dlatego, że jego samozwańczy przewodniczący był w tym zakładzie obcy, tylko dlatego, że komitet składał się z ludzi młodych. Wspólnie wymienili wybrany skład na ludzi dyrekcji i kontynuowali swoje absurdalne „pertraktacje”. Warto przy tym zaznaczyć, że wymiana młodych ludzi komitetu strajkowego na ludzi dyrekcji nie objęła Borowczaka, mimo że był on jednym z najmłodszych, jeśli nie najmłodszym członkiem tej grupy.

Ta farsa trwała dwa i pół dnia, po czym obcy lider strajku ogłosił wielki sukces porozumienia. Strajkujący otrzymali obietnicę podwyżki, mętną obietnicę pamiątkowej tablicy i gwarancję przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz. Obcy Wałęsa wynegocjował jeszcze niespodziewany i nieplanowany bonus, czyli swoje własne zatrudnienie w stoczni. A to jeszcze nie koniec cudów. W sobotę, na krótko przed zakończeniem cyrku tzw. negocjacji, pojawił się w stoczni ten, który później przez lata twierdził, że pod żadnym pozorem wejść do stoczni nie mógł, czyli Bogdan Borusewicz. Żeby było ciekawiej, Wałęsa wprowadził go do sali rozmów z dyrekcją i w ten sposób znalazło się tam nagle nie jeden, ale dwóch obcych, niepracujących w stoczni przedstawicieli strajkujących stoczniowców(!). W pewnym momencie doszło do nieprawdopodobnej wręcz sytuacji. Dyrektor zapytał, kim jest Borusewicz i co tu robi ten obcy. Drugi obcy, czyli Wałęsa, odpowiedział: „Ten pan jest ze mną i tu pozostanie”. Dyrektor przytaknął pokornie i całe przedstawienie toczyło się dalej.

Ciekawym dodatkowym szczegółem tej sytuacji jest fakt, że zaraz po Borusewiczu przyszedł tam jako reprezentant strajkującego już Elmoru lider WZZ-ów Andrzej Gwiazda. Kiedy dowiedział się o Wałęsie i Borusewiczu, próbował również wejść na salę rozmów z dyrekcją i w tym momencie nie dyrektor stoczni, lecz Wałęsa nakazał pilnującym, by nie wpuścili Gwiazdy do środka.

Krótko potem nastąpiło radosne obwieszczenie Wałęsy o sukcesie negocjacji i zakończeniu strajku. Wałęsa nakazał opuszczenie stoczni i zniknął w gabinecie dyrektora. W tym czasie trzy WZZ-owskie kobiety zamknęty bramy stoczni, zatrzymując resztkę wychodzących stoczniowców. Niedługo po tym działacze WZZW wraz z przedstawicielami innych zakładów rozpoczęli międzyzakładowy strajk, który wkrótce stał się znany jako ogólnopolski wielki zryw sierpniowy, który otworzył drogę do powstania Solidarności.

Przywódca narodu

Wielu czytelników moich relacji pyta często: jak to się stało, że Wałęsa stał się ponownie liderem strajku po jego uratowaniu i zamianie na protest międzyzakładowy?

Odpowiedź jest prosta. O tym decydowali przybywający do stoczni przedstawiciele różnych zakładów. Wałęsa kilka godzin po położeniu pierwszego strajku wrócił z gabinetu dyrektora i został całkowicie zaskoczony nową sytuacją. Spotkał się też z ostrą krytyką przybyłych działaczy WZZW i tych, którzy zostali, by ratować upadły strajk. Po burzliwych awanturach Wałęsa zorientował się, że mimo jego starań, strajk zaistniał na nowo. Przestraszył się i za wszelką cenę próbował pozyskać przywództwo nowego protestu. Pobiegł do Anny Walentynowicz i prosił ją, aby pozostawiła go na pozycji lidera (A.W. opublikowała kiedyś relację z tej sytuacji). Ona jednak zdecydowanie odmówiła i oświadczyła mu, że o tym, kto będzie przewodził strajkowi, zadecydują przedstawiciele zgłaszających się do stoczni zakładów, którzy wybiorą nowy komitet strajkowy. Delegaci pochodzący z różnych przedsiębiorstw nie znali się wzajemnie i nie mieli pojęcia, co działo się przed ich przybyciem. Wiedzieli tylko, że przez ostatnie trzy dni odbywał się w stoczni strajk i z taką wiedzą przyłączali się do już istniejącego protestu. Dowiedzieli się, że wcześniejszym przewodniczącym komitetu strajkowego był jakiś człowiek o nazwisku Wałęsa i uczynili go ponownie liderem. Działacze WZZW nie mieli możliwości temu przeszkodzić.

Był to jednak moment, w którym stało się dla nas oczywiste, z kim mieliśmy do czynienia, i postanowiliśmy w miarę możliwości kontrolować sytuację, aby nie przejął i nie rozbił również tego strajku. I mimo podejmowanych przez niego prób udało nam się temu zapobiec.

Przebieg tego, już międzyzakładowego strajku w Stoczni Gdańskiej jest z oczywistych przyczyn dużo szerzej znany. Nie znaczy to wcale, że wraz z nim kończy się historyczna manipulacja. Wręcz przeciwnie, to, co w wielkim skrócie opisałem, jest tylko początkiem wielkiego Wałęsowego oszustwa, które rozwinęło się w następnych latach do nieprawdopodobnych rozmiarów i doprowadziło do tego, że to, co normalnie uznalibyśmy za niemożliwe, traktujemy dziś jako możliwą i logiczną historię. A przecież największym dowodem na nieprawdopodobieństwo teorii o rewolucjoniście nazwiskiem Lech Wałęsa jest prawdziwa i jeszcze mniej znana historia tego, co za jego sprawą działo się przed i po sierpniowym strajku.

Czy czterdzieści lat to za mało, aby oddzielić prawdę od kłamstwa i zamiast niego zacząć celebrować prawdę? Prawdę, z której mamy prawo być dumni, bo jest wyjątkowa. Fakt, że nasze – Polaków działania były zawłaszczane i manipulowane przez różnego rodzaju służby, jest tylko dowodem na to, że robiliśmy rzeczy dobre. Na zawłaszczanie naszych działań nie mieliśmy wpływu, jednak kiedy pozwalamy na zawłaszczanie prawdy i zastępowanie jej kłamstwem, jest to już dobrowolny i świadomy wybór, który z dumą nie ma nic wspólnego.

Artykuł Lecha Zborowskiego pt. „Lech Wałęsa – jedno z największych kłamstw w naszej historii” znajduje się na s. 10–11 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Lecha Zborowskiego pt. „Lech Wałęsa – jedno z największych kłamstw w naszej historii” na s. 10–11 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego