Austria jako państwo nie poniosła żadnej odpowiedzialności za zbrodnie austriackiego narodowego socjalizmu

Austria dokonała całkowicie świadomie imperialistycznego wyboru przynależności do Wielkiej Rzeszy i w żadnym wypadku nie stała się przymusową ofiarą przemocy nazistowskiego aparatu.

Dariusz Brożyniak

Zbrodnia a kara

Nie sposób w publicystycznym artykule przeanalizować pełni zbrodni niemieckiego i austriackiego narodowego socjalizmu. Jednak przykład Austrii, kraju, który jako państwo nie poniósł za te zbrodnie żadnej odpowiedzialności ani formalnej, ani finansowej, ani moralnej, pokazuje jak w soczewce, do jakiej społecznej moralnej amputacji może prowadzić polityczna relatywizacja zbrodni. Austriackie memento to memento dla rządzących współcześnie.

Entuzjastyczne przyjęcie Hitlera w Linzu 12 marca 1938 r. zadecydowało o zajęciu przez Niemcy całej Austrii.

Pierwotnie planowano połączenie stanowisk Prezydenta Niemiec i Austrii przy zachowaniu samodzielności tejże. Tym samym rozpoczął się proces realizacji nazistowskiej idei stworzenia z całej Europy jednej wielkiej technologicznej i ekonomicznej prowincji z Berlinem jako jedyną metropolią. Nierównomierny XIX-wieczny rozwój państw narodowych został tym samym cofnięty. Chłopi zostali tylko częściowo włączeni w ten proces, ale pozbawionym praw spadkowych synom gospodarzy dano perspektywę uzyskania własności w nowym „Lebensraum” na Wschodzie. Stała się widoczna poprawa infrastruktury, odczuwalna skuteczna walka z bezrobociem i głodem mieszkaniowym oraz możliwość kariery poprzez partyjną przynależność. Pomimo przypadków brzemiennych w drastyczne skutki wzajemnych denuncjacji w latach wojny 1939–45, stabilność narodowosocjalistycznego systemu nie była oparta jedynie na terrorze, propagandzie i manipulacji. Stały za tym konkretne ekonomiczne, socjalne i emocjonalne zachęty, co spowodowało nawet 5-procentową nielegalną przynależność do NSDAP w latach 1934–38.

Zatem Austria dokonała całkowicie świadomie imperialistycznego wyboru przynależności do Wielkiej Rzeszy i w żadnym wypadku nie stała się przymusową ofiarą przemocy nazistowskiego aparatu. W praktyce przymusowi stali się za to „wschodni cywilni robotnicy” (według prawa III Rzeszy dobrowolni (sic!)). Rosjanie, Polacy i Ukraińcy – „Untermenschen” – podlegali tzw. wschodniemu prawu karnemu, które stawiało ich na ostatnim miejscu w porównaniu z innymi nacjami, np. Włochami czy Grekami.

Rasizm był programowo centralnym elementem nacjonalistycznego systemu społecznego. Ze względu na duży procent powołań do wojska Urząd Zatrudnienia kierował do pracy szczególnie na roli, przede wszystkim Polki i Polaków, jednak byli tam zatrudnieni także francuscy, chorwaccy, słowaccy i węgierscy jeńcy wojenni, a więc z krajów z Hitlerem kolaborujących.

W czerwcu 1940 r. polscy jeńcy byli już w 91% kierowani do pracy na roli. Liczba obcej siły roboczej rosła. W Linzu, określanym jako „Nazi-Hauptstadt” (stolica nazizmu), w końcowej fazie wojny było 40–45% obcej siły roboczej, w tym 27 000 kobiet. 60% to były Rosjanki i 20% Polki. W większości szpitali miejskich – Klinice dla Kobiet, Szpitalu Neurologicznym czy Szpitalu Ogólnym – przeprowadzano medyczne eksperymenty na kobietach i zabiegi sterylizacji. Powstało swoiste centrum ze specjalnie stworzonym Urzędem Kwalifikacyjnym.

Bezprecedensowo tragiczny bilans 100 000 zamordowanych z 200 000 więźniów KZ Mauthausen i 30 000 ofiar „Aktion T4” w ośrodku eutanazji na zamku Hartheim koło austriackiego Alkoven, w obliczu przegranej de facto wojny rozpoczął już w 1945 r. proces zacierania śladów, tuszowania koszmarnej rzeczywistości i ograniczania zbrodni do wymiaru żydowskiego holokaustu. Marszowi Śmierci w kwietniu 1945 r., a więc ewakuacji obozu KZ Mauthausen do obozu Gunskirchen w Wels, towarzyszyło tzw. „Himmelfahrtkomando” – Oddział Wniebowstąpienia (sic!), gdzie SS masowo rozstrzeliwało słabych. Przyjmuje się długość trasy marszu 55 km z Mauthausen do Wels. Pierwotna wersja o więźniach z KZ Mauthausen została później zastąpiona informacją o przemarszu węgierskich Żydów aż z Burgenlandii. Były to kobiety i mężczyźni, starcy i dzieci. Jednak świadkowie wspominają katolickie modlitwy i chrześcijańskie pozdrowienia. W marszu tym szedł także zmarły przed paru laty były więzień KZ Mauthausen, artysta malarz z Warszawy, Rajmund Poboży-Kozakiewicz, współwięzień Stanisława Zalewskiego, obecnego prezesa ZG Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych.

W swym apogeum, od 16 kwietnia 1945 r. przez trzy dni, Marsz Śmierci przechodził przez miejscowość St. Florian koło Linzu, znaną z założonego w 1071 r. klasztoru augustianów przechowującego relikwie św. Floriana zamordowanego męczeńsko przez Rzymian w pobliskim Enns (w tymże klasztorze odnaleziono w 1827 r. modlitewnik polskiej królowej Jadwigi – Psałterz floriański). Klasztor prowadził gimnazjum i własną szkołę filozoficzno-teologiczną oraz chór chłopięcy.

Za przykładem samego przeora Hartla nie ukrywano sympatii do narodowego socjalizmu, jak i do samego Hitlera wśród braci zakonnych, profesorów czy studentów. Mimo tego siostrę przeora naziści zamordowali w Hartheim z powodu niepełnosprawności.

Goebbels widział więc możliwość propagandowego wykorzystania dla Hitlera klasztoru po wywłaszczeniu i przesiedleniu zakonników. Ostatecznie postanowiono posłużyć się postacią Antoniego Brucknera dla nazistowskiej propagandy. Bruckner, ur. w 1824 r. w sąsiedniej miejscowości Ansfelden, był przez 13 lat członkiem chłopięcego chóru, a w latach 1845–1855 nauczycielem i organistą w St. Florian. Został pochowany pod posadzką klasztoru, a przed wojną odbywały się międzynarodowe festiwale jego twórczości. Postanowiono zatem zlaicyzować kompletnie obiekt, nazywając go „Klasztorem Brucknera”, założyć 5. co do wielkości rozgłośnię radiową III Rzeszy, nadającą głównie muzykę klasyczną, z własną 120-osobową orkiestrą symfoniczną. Dyrygenturę planowano powierzyć lojalnemu sympatykowi nazizmu Herbertowi von Karajanowi. Do idei nazistowskiej sekularyzacji klasztoru próbowano jeszcze powrócić w latach 80. uroczystym wykonaniem 8 symfonii Brucknera w bazylice St. Florian, właśnie pod batutą samego Herberta von Karajana. W latach 2000. zbudowano w Linzu nowoczesny teatr muzyczny, realizując w ten sposób lokalizację i osobistą wizję Adolfa Hitlera zakochanego w tym mieście.

Po ogłoszeniu kapitulacji w maju 1945 r., według zarządzenia aliantów wszyscy członkowie NSDAP musieli zostać zarejestrowani. Najgorsi jednak nie znaleźli się na liście wskutek przeróżnych i wyrafinowanych manipulacji (listy były „dziurawe”, aresztowanych nie umieszczano na nich pod pretekstem oddzielnej ewidencji więziennej, popełniano „błędy i przeoczenia”). Nazistów podzielono na kategorie: obciążeni (funkcjonariusze SS i SA), mało obciążeni (tylko członkowie NSDAP, np. NSKK – Kraftsfahr-Korps/Korpusu Transportowego) i przestępcy wojenni. Aresztowani przez aliantów mogli składać do Urzędu Gminy wnioski o wsparcie ułaskawienia w specjalnie powołanym Sądzie Ludowym „Volksgericht”.

Gminy rzadko udzielały takiego wsparcia, ale w sądzie członkowie NSDAP byli wobec siebie bardzo solidarni. Wystawiali sobie nawzajem jak najlepsze opinie, nie obciążali się, usprawiedliwiali się np. intelektualnym wpływem klasztoru St. Florian, kryli się wzajemnie („Gnadenschuss” – humanitarny (sic!) strzał w głowę z litości), zasłaniali niepamięcią i zacierali ślady, nie przyznając się do numerów legitymacji partyjnych, szczególnie tych niskich (przynależność jeszcze przed 1934 i nielegalnie do 1938 r.).

W rezultacie na 20 000 oskarżeń w Linzu zapadło ponad 4000 wyroków (22%), z czego 2000 uznających winę i 2300 uniewinnień (54%). Był to jedyny sąd w Austrii, gdzie uniewinnień było więcej niż orzeczeń winy. W reszcie kraju zapadło 58% orzeczeń winy.

Już w 1948 r. nastąpiła pierwsza amnestia dla młodzieży i „mało obciążonych”. Kolejne amnestie – 1950, 1955 i 1957 – dla „obciążonych” zakończyły ostatecznie denazyfikację, przywracając oskarżonych w pełni do społeczeństwa. Starano się jak najszybciej zapomnieć o wojnie i przestępstwach, traktując niedawne wydarzenia jak niebyłe. Byli znaczący funkcjonariusze NSDAP, zajmujący kluczowe stanowiska decyzyjne, szybko wrócili na dawne miejsca nauczycieli, kierowników i dyrektorów szkół czy burmistrzów. Przy przejściu na emeryturę otrzymywali później wysokie odznaczenia państwowe za zasługi dla Republiki Austrii.

Na takim to gruncie Stowarzyszenie Niezależnych (Verbands der Unabhangingen, VdU) stało się polityczną ojczyzną tysięcy nazistowskich oficerów, którzy nie mając po przegranej wojnie kim dowodzić, wrócili właśnie po długoletnich karach więzienia jako „mało obciążeni” do społeczeństwa, konstatując objęcie większości politycznych stanowisk przez socjalistów i chadeków. Po otrzymaniu na początek mocnego wsparcia od służb specjalnych sił okupacyjnych, uczynili użytek ze swych odzyskanych praw wyborczych i już przy pierwszych wyborach odebrali socjalistom i chadekom 16 mandatów. Po brutalnej walce wewnętrznej, często kończącej się w szpitalu, roztrwonili jednak swój wyborczy dorobek. W tej sytuacji ster kierownictwa VdU objął ułaskawiony nazista Reinthaler, który po zaciętej walce dwóch skrzydeł rozwiązał VdU i utworzył ze zwycięskich prawicowych ekstremistów i byłych nazistowskich przywódców Partię Wolnościową, FP. Po śmierci Reinthallera, przez 20 lat Wolnościowcami kierował były oficer SS, Peter. Friedrich Peter należał do 1.SS-Infanteriebrigade, która w ramach tzw. Einsatzgruppen realizowała plan likwidacji rosyjskich Żydów. Do lata 1942 r. SD, SS i Waffen-SS (złożone także z ukraińskich ochotników dowodzonych przez Niemców) zamordowało przez rozstrzelanie około 500 000 Żydów.

On to, przekazując ostatecznie władzę w 1970 r. mniejszościowemu rządowi socjalistycznemu Bruno Kreisky’ego, zagwarantował jego stabilność pod warunkiem sześciu stanowisk ministerialnych dla byłych nazistów. Bruno Kreisky, urodzony w wiedeńskiej rodzinie żydowskich przemysłowców włókienniczych, z pochodzącej z czeskiego Znojma matki, także z rodziny przemysłowców spożywczych Felixów, zdecydował się na ten tzw. brunatny rząd, mimo że 25 członków jego bliskiej rodziny zginęło w holokauście. On sam uciekł w 1938 r. z najbliższymi do Szwecji, gdzie spędził całą wojnę. W 1935 r. narodowi socjaliści (członkowie zabronionego NSDAP) byli jego „współtowarzyszami niedoli” w wiedeńskim więzieniu, gdzie trafił podobnie jak i oni za nielegalną w Austrii do Anschlussu rewolucyjną działalność socjalistyczną.

Słynny stał się bezpardonowy konflikt Szymona Wiesenthala z Kreiskym. Choć Wiesenthal mieszkał w Linzu dwa domy dalej od byłego mieszkania Eichmanna i utrzymywał, że go widywał, to dopiero w Argentynie służbom izraelskim udało się Eichmanna dopaść.

Cały pakiet reform Kreisky’ego dał podwaliny austriackiemu państwu opiekuńczemu, stał się on więc niemalże narodowym bohaterem, a rządy socjalistów przetrwały 30 lat, do kolejnej próby sięgnięcia po władzę Partii Wolności FPO. Masowe protesty w Europie i na świecie zniweczyły ten zamiar, tym razem już Jorga Haidera, podejrzewanego (szczególnie za swe poglądy) w rozpowszechnianych teoriach spiskowych o to, że był synem Hitlera. Wtedy to rozpoczęły się tajemnicze związki partii FPO z rosyjską oligarchią. Po jednym z takich spotkań Jorg Haider zginął w wypadku samochodowym. Powszechnym autorytetem natomiast cieszy się w Austrii do dziś postać Kurta Waldheima, byłego prezydenta Austrii i przede wszystkim Sekretarza Generalnego ONZ, który jakoby „ukrył” swoją przeszłość wojenną, tj. służbę oficera Wehrmachtu w randze starszego porucznika na Bałkanach w Podgoricy. W latach 2000. ujawniono dokumenty zbrodniczej działalności także Wehrmachtu, szczególnie wobec właśnie bałkańskiej partyzantki.

Tzw. Operacja spinacz zapewniła Amerykanom po 1945 r. setki nazistowskich ekspertów i tysiące inżynierów. Wielu członków SS, SD i Gestapo zostało wykorzystanych w CIA, z szefem Gestapo Heinrichem Mullerem włącznie. Wojenne „kariery” zostały przemilczane, ślady zatarte. Kariery nazistowskich przestępców w czasie zimnej wojny stały się elementem konkurencji służb amerykańskich i sowieckich. KGB przejęło tysiące nazistowskich naukowców i około 16 tys. inżynierów. Kanada udzieliła spektakularnego azylu ukraińskim ochotnikom najbardziej zbrodniczych, pacyfikacyjnych formacji Waffen-SS i SS-Galizien, wykorzystywanym także do nadzoru i terroru w całym systemie niemieckich obozów koncentracyjnych.

Doszło więc do przetrącenia moralnego kręgosłupa społeczeństwom i całym narodom. Dziś, 74 lata po zakończeniu wojny, pojawiają się zatrute owoce tej operacji.

Austria staje się egoistycznym i ksenofobicznym krajem, 11. z najbogatszych na świecie, i po raz kolejny wybiera do władzy Partię Wolności FPO, z najnowszym otwarcie już rasistowskim hasłem „Austriacy przede wszystkim”. Władimir Putin tańczy na weselu jednej z pań minister tego politycznego środowiska.

Tym razem jednak świat i Europa znamiennie milczą. Państwo Izrael, niepomne hekatomby własnego narodu i łamania w przeszłości dziesiątek rezolucji ONZ, stacza się w stronę skrajnej prawicy, budując swoją tożsamość na nienawiści, przede wszystkim do Palestyńczyków i Polaków, także wspierając się Rosją. Ukraina buduje swoje młode państwo, uparcie i wbrew wszystkiemu, rękami parlamentu i autorytetem prezydenta, na zatrutym zbrodnią ludobójstwa micie OUN UPA, Waffen-SS i SS-Galizien i na niepogrzebanych dziesiątki lat szczątkach swych ofiar. Nawet mała i bezbronna Litwa, chroniona przez polskich lotników, demonstruje decyzjami byłej sowieckiej komunistki i komsomołki antypolskie szykany nazwisk, szkół, instytucji, byłej własności, językowej tolerancji. Świat i Europa milczą nadal. Niemcy próbują zawrócić koło historii też wspólnie z Rosją, a najnowsze dzieje, pozostające jeszcze w pamięci żywych, napisać od nowa. Amerykanie na zimno kalkulują swe globalne interesy patrząc wyłącznie w przód, traktując historię jak statystykę, a sojuszników tylko instrumentalnie.

W Polsce władza, nie mając ciągle odwagi jasnych decyzji, piękne słowa o Żołnierzach Wyklętych wypowiada przy jednym stole z tymi, co mówią nadal bezkarnie o Wyklętych Bandytach; szuka przyjaźni u tych, co swe wyborcze głosy zdobywają na ostentacyjnym antypolonizmie, potyka się na własnym terytorium o nielegalne (w państwie prawa (sic!)) pomniki swych oprawców, rodzinom ofiar niemieckiego i austriackiego bestialstwa – R.P.O.O.K – odmawia godnego miejsca dla wspólnej modlitwy, narażając je z premedytacją na wpływ ewentualnych prowokatorów trzeciorzędnego sektora; wstydzi się w KL Auschwitz polskich narodowych barw, symboli i historii.

Polski społeczny kręgosłup jest już także mocno doświadczony najpierw sowieckim totalitaryzmem, później okrągłostołowym fałszem. Ta kolejna „lekcja”, przykład z góry idący, może być brzemienna w skutki. Tym razem świat i Europa nic już nie powie, konstruktywnej cenzury nie będzie, bo postępujący relatywizm zabija wszelką przyzwoitość. Polityczny machiawelizm na krzywdzie słabszych, na własnej pamięci i na własnych grobach, który staje się jedyną metodą osiągania karier i zaspokajania osobistych ambicji, może zostać po raz kolejny srogo ukarany.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Zbrodnia a kara” znajduje się na s. 9 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Zbrodnia a kara” na s. 9 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kronika donbaskiego piekła. Wspomnienia żołnierza wojny rosyjsko-ukraińskiej, świadka zdrady Rosjan pod Iłowajskiem

Dobitnie szczegółowy opis tego, jak Rosjanie złamali obietnice rozejmu i ostrzelali wycofujące się wojsko ukraińskie. W czasie chaotycznego odwrotu zginęło 366 żołnierzy, drugie tyle zostało rannych.

Eugeniusz Bilonożko

Roman Zinenko jest byłym żołnierzem piechoty morskiej i batalionu ochotniczego Dnipro-1 oraz uczestnikiem walk o Iłowajsk w sierpniu 2014 roku. Swoje doświadczenia z wojny opisał w książce pt. Iłowajskij dziennik, która została opublikowana w wydawnictwie Folio w języku ukraińskim i rosyjskim. Tekst jest szczerym i dobitnie szczegółowym opisem tego, jak Rosjanie złamali obietnice rozejmu i ostrzelali wycofujące się wojsko ukraińskie. (…) Ukraińcy próbowali odbić strategicznie położony Iłowajsk z rąk Rosjan i separatystów. Pod koniec sierpnia 2014 r. ukraińskie wojsko i ochotnicy zostali okrążeni i w czasie chaotycznego odwrotu zginęło 366 żołnierzy. Niemal drugie tyle zostało rannych. Podobna liczba żołnierzy trafiła do niewoli. To tylko oficjalne dane. Prawdopodobnie straty były większe.

– Wszystko, co opisałem „Dzienniku iłowajskim”, to prawda, opisana tak, jak byłem w stanie ją odtworzyć. Cały tekst mojej książki został załączony jako materiał do sprawy śledczej.

Autor przedstawia w swojej książce wspomnienia oficerów i żołnierzy. Odtwarza wydarzenia na podstawie nagrań wideo i fotografii z sierpnia 2014 roku. Większość zebranych materiałów nie była wcześniej publikowana. Książka zawiera raport Tymczasowej Komisji Śledczej ukraińskiego parlamentu i relacje z najważniejszych śledztw dziennikarskich. Pierwsza część prezentuje wydarzenia, które miały miejsce od 7 do 24 sierpnia 2014 r., a druga – wydarzenia z okresu między 25 a 31 sierpnia 2014 r. (…)

– Rosjanie strzelali do samochodów oznaczonych białą flagą albo czerwonym krzyżem. W książce są świadectwa osób, które widziały, jak rosyjscy wojskowi rozstrzeliwali bezbronnych jeńców – powiedział Zinenko. (…)

– Obelgi rzucane ze strony Rosjan na mnie i na moją książką to codzienność, ale wiem, że dzięki mnie rodziny Rosjan, którzy zginęli w Donbasie, będą wiedzieć więcej i nie będą udawać, że Rosjan tam nie było. W Rosji brakuje prawdziwej informacji o wojnie w Donbasie i moja książka jest szansą na to, że Rosjanie dowiedzą się o swoich zbrodniach.

Cały artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Kronika donbaskiego piekła” znajduje się na s. 4 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Kronika donbaskiego piekła” na s. 4 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nieeleganckie sposoby Słowacji i Czech w walce o ochronę własnego rynku przed zalewem żywności polskiej produkcji

Saldo Słowacji jest pasywne, a Polska importuje nieporównywalnie większą ilość mięsa. I właśnie w tym saldzie eksperci upatrują przyczyn zakończonej właśnie wojny mięsnej z południowymi sąsiadami.

Wojciech Pokora

W sobotę 26 stycznia w programie Superwizjer TVN został wyemitowany reportaż pt. Chore bydło kupię, w którym dziennikarze ujawnili proceder niezgodnego z przepisami uboju zwierząt. Jedną z nieprawidłowości, która wzbudziła największe kontrowersje, był ubój chorych zwierząt. Opinia międzynarodowa zauważyła temat natychmiast. Brytyjski dziennik „The Guardian” zwrócił uwagę na skalę eksportu polskiego mięsa za granicę i wyraził obawę o jego jakość. Śledztwo w sprawie rozpoczęły policja i prokuratura. W niedługim czasie w Polsce audyt przeprowadzili przedstawiciele Komisji Europejskiej. (…)

Na Słowacji rozpoczęły się nadzwyczajne kontrole wołowiny z Polski. Każdy transport mięsa, który trafił do naszego południowego sąsiada, musiał przejść badania laboratoryjne. Podobne rozwiązanie wprowadzili Czesi, oni jednak uzasadnili swoją decyzję wykrytą w polskim mięsie salmonellą. (…)

26 lutego w Rzeszowskich Zakładach Drobiarskich RES-DROB Sp. z o.o. poddano ubojowi 20 832 sztuki pochodzących ze słowackiej fermy Farmavet S.r.o HF Lubela kurcząt. Z ubitej partii drobiu pobrano do badań próbki, w których stwierdzono obecność pałeczek salmonelli. Mięso nie trafiło na rynek. Jego odbiorcami miały być podmioty w Rumunii, Francji oraz w Polsce. Minister rolnictwa, komentując ten fakt, zauważył, że polskie służby dobrze funkcjonują i szybko zareagowały, a przy tym „my nie robimy z tego afery”. – Jak widać, w masowej produkcji mogą zdarzać się takie sytuacje, ale to nie powód do skoncentrowanego ataku, jaki został ostatnio skierowany na polską żywność – dodał.

W polskich rzeźniach nastąpiły kontrole. Główny lekarz weterynarii Paweł Niemczuk podczas konferencji prasowej poinformował o ich wyniku. Wytypowano 162 rzeźnie bydła szczególnego ryzyka, czyli te zakłady, które mają małe zdolności ubojowe, kupują pojedyncze sztuki bydła od pośredników albo same przewożą to bydło do rzeźni. Skontrolowano również 37 rzeźni wytypowanych do kontroli w zakresie identyfikacji rejestracji zwierząt.

W sumie skontrolowano 102 rzeźnie, w tym 66 szczególnego ryzyka i 10 w zakresie rejestracji identyfikacji zwierząt. W 47 stwierdzono pewnego rodzaju nieprawidłowości, które nie skutkowały zamknięciem zakładu. (…)

Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi Republiki Słowackiej na pytanie, w jakim stopniu problem z polskim mięsem zakażonym salmonellą rozprzestrzenił się na relacje biznesowe i czy wystąpił problem z eksportem mięsa drobiowego do polski po wykryciu w nim salmonelli, odpowiada, że w ostatnich latach nie wprowadzono żadnych ograniczeń dotyczących eksportu do Polski słowackiego drobiu. Natomiast wprowadzono kontrole wołowiny importowanej z polskich zakładów.

Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Wojna o polskie mięso” znajduje się na s. 15 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Wojna o polskie mięso” na s. 15 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co zaś się tyczy przyszłego kształtu UE, nie chcę powrotu do Europy Ojczyzn, do czego nawołują prawicowi populiści

Unia Europejska to demokratycznie ustanowiona wspólnota, każde z państw członkowskich ma ustrój demokratyczny i musi przestrzegać zasad prawa. I Unia Europejska też ma swoje zasady i swój porządek.

Olga Doleśniak-Harczuk
Antoni Opaliński
Markus Töns

Każde z państw członkowskich ma ustrój demokratyczny i musi przestrzegać zasad prawa. I Unia Europejska też ma swoje zasady i swój porządek – mówi Markus Töns, deputowany do Bundestagu z SPD w rozmowie z Olgą Doleśniak-Harczuk i Antonim Opalińskim.

W dobie głębokiego kryzysu Unii Europejskiej, kiedy Wielka Brytania opuszcza wspólnotę, a coraz bardziej słyszalny staje się głos partii eurosceptycznych kwestionujących dalsze zacieśnianie integracji i wzmacnianie roli Komisji Europejskiej, Pan jest za dalszą federalizacją UE. Czy to jest właściwa odpowiedź na kryzys?

Owszem, uważam, że to jest właściwa droga. Problemy zaczęły się w 2008 roku. Najpierw był kryzys bankowy, który przekształcił się w finansowy w takich państwach jak Grecja, Hiszpania czy Portugalia i został z trudem przezwyciężony. Kryzys, który aktualnie trawi Unię Europejską przybrał inną formę i należy się zastanowić wspólnie, jak go rozwiązać. Już w gronie 27 państw, ponieważ Brytyjczycy torują sobie drogę do wyjścia. Wolałbym, by do Brexitu nie doszło, ale Brytyjczycy zadecydowali. Co zaś się tyczy przyszłego kształtu UE, nie chcę powrotu do Europy Ojczyzn, do czego nawołują prawicowi populiści.

I muszę powiedzieć, że bardzo mnie złości, kiedy słyszę jak ktoś mówi „bo oni tam w Brukseli…”. Nie ma czegoś takiego jak abstrakcyjna „Bruksela”.

Unia Europejska to demokratycznie ustanowiona wspólnota, każde z państw członkowskich ma ustrój demokratyczny i musi przestrzegać zasad prawa. I Unia Europejska też ma swoje zasady i swój porządek. Składa się na niego Komisja Europejska jako rząd Unii, demokratycznie wybrany Parlament Europejski i Rada Europejska jako coś na kształt drugiej izby parlamentu. I tę integrację należy pogłębiać.

Zgodnie z zamysłem Emmanuela Macrona?

Nie zgadzam się ze wszystkimi propozycjami Emmanuela Macrona, ale pewne rzeczy rozpoznał we właściwy sposób. Francuzi są wielkim, dumnym narodem, są mocarstwem atomowym. A jednak Macron przyznał, że obok narodowości francuskiej musi powstać narodowość europejska. Wierzę, że w tym punkcie ma on zdecydowanie rację. Wiem, że to nie będzie łatwe, trudno zjednoczyć całą dwudziestkę siódemkę. Zwrócę uwagę na jeden z aspektów. Mówimy wciąż o państwach narodowych. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale sądzę, że podobnie jak w innych krajach, obok tożsamości narodowej macie również tożsamości lokalne. Pochodzę z Zagłębia Ruhry, to jest moja lokalna tożsamość, pochodzę też z Nadrenii-Westfalii, to jest kolejny poziom tożsamości. Podobnie jest z Bawarczykami, z Katalończykami, ze Szkotami w Wielkiej Brytanii. A przecież podobnie jest we Francji – w Alzacji albo w Normandii. Tak jest w całej Europie, są różne tożsamości, różne rodzaje świadomości. Potrzeba zachowania tych lokalnych charakterów była zbyt mało w ostatnich latach podkreślana.

Póki co nie istnieje jednak coś takiego jak wspólna tożsamość europejska, poza tym państwa mają swoje interesy, a te często wymykają się idylli wspólnoty unijnych interesów.

Oczywiście, pomimo tożsamości europejskiej, interesów narodowych nie należy tracić z pola widzenia.

Jednak „pomimo”?

Mam na myśli to, że Francuzi i Niemcy powinni zachować szczególną ostrożność. Jesteśmy dużymi narodami i dużymi gospodarkami. Z zewnątrz łatwo o wrażenie, że oś francusko-niemiecka chce sama o wszystkim decydować.

A to jest fałszywe wrażenie? Przecież pojęcie tandemu francusko-niemieckiego już na dobre funkcjonuje w opisywaniu roli Paryża i Berlina w Unii Europejskiej

Trzeba być bardzo ostrożnym, aby ta zażyłość Niemiec i Francji nie była odczytywana opacznie. Oś francusko-niemiecka stanowiła istotny czynnik w historii rozwoju Unii Europejskiej. Historia stosunków francusko-niemieckich była przez wieki naznaczona rywalizacją i wojną, często wzajemną arogancją. Przezwyciężenie tej wrogości było dla nas niezwykle istotne i to się na szczęście powiodło. Niedawno wzmocniliśmy jeszcze nasze relacje, podpisując traktat w Akwizgranie, będący przypieczętowaniem Traktatu Elizejskiego. W ślad za tym idą konkretne działania. Nasze parlamenty będą się cyklicznie spotykać na wspólnych obradach. To wszystko dzieje się z zachowaniem własnej tożsamości. Dla Niemiec jest to szczególnie istotne ze względu na historię.

Byliśmy sprawcami obu wojen światowych. W przypadku II wojny światowej jedynym winowajcą ogromnych zbrodni. Po wojnie udało nam się zbudować silną gospodarkę i dobrobyt, ale pamięć o historii najnowszej jest wciąż żywa. To rodzi szczególną odpowiedzialność, zwłaszcza wobec sąsiadów, ale i wobec całej pozostałej dwudziestki szóstki.

Czy mówiąc o tym poczuciu szczególnej odpowiedzialności, ma Pan również na myśli zadośćuczynienie Polsce za straty poniesione na skutek działań wojennych Niemiec podczas II wojny światowej?

Interesujące pytanie, ale o charakterze prawnym.

Reparacje są kwestią sporną między Republiką Federalną Niemiec a Rzeczpospolitą Polską, niech odpowiedzi na nią szukają eksperci i prawnicy znający się na rzeczy.

Natomiast mówiąc o odpowiedzialności miałem na myśli uwzględnianie opinii i interesów naszych sąsiadów. Nie trzeba się we wszystkim zgadzać. Tak jak nie podzielamy wszystkich poglądów Emmanuela Macrona, ale je szanujemy. Partnerzy nie powinni uchylać się i od trudnych tematów.

Mówi Pan dużo o pogłębionej integracji europejskiej. A jaka będzie przyszłość wspólnej waluty? Są ekonomiści, którzy krytycznie oceniają skutki wprowadzenia euro, zwłaszcza w krajach południa kontynentu.

Nie podzielam tej opinii. Uważam, że we wszystkich krajach euro jest stabilną walutą, korzystnie wpływa na wymianę handlową. Przyjęcie euro okazało się słuszną decyzją. Trzeba oczywiście nadal strzec stabilności i wszystkie kraje muszą się do tego przyłożyć. Myślę, że również mieszkańcy południa Europy cieszą się z posiadania wspólnej waluty.

Cały wywiad Olgi Doleśniak-Harczuk i Antoniego Opalińskiego z Markusem Tönsem pt. „Złości mnie, jak słyszę: „bo oni tam, w Brukseli…” znajduje się na s. 8 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Olgi Doleśniak-Harczuk i Antoniego Opalińskiego z Markusem Tönsem pt. „Złości mnie, jak słyszę: „bo oni tam, w Brukseli…” na s. 8 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Spotkanie z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, głosicielem historii Kresów, autorem książki „Nie zapomnij o Kresach”

Niewielu było i jest w Rzeczypospolitej tak mądrych i odważnych głosicieli prawdy o Kresach, jak polski Ormianin, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Podróżuje po Polsce ze swoimi poruszającymi wykładami.

Rajmund Pollak

Jedno z takich spotkań zorganizował w Czechowicach-Dziedzicach Patriotyczny Ruch Wolnościowy, jego inicjatorem był Dariusz Piechaczek. Na spotkaniu ksiądz Isakowicz-Zaleski przedstawił rys historyczny powstania lwowskiego. Przypomniał, że w 2019 roku przypada jego 100 rocznica. Żołnierzami o polskość Lwowa byli w tej walce słabo uzbrojeni uczniowie i studenci, nazwani potem legendarnymi Orlętami Lwowskimi. Ich zryw trwał od 1 listopada 1918 do połowy 1919 roku, kiedy to z odsieczą przybyło do Lwowa regularne Wojsko Polskie.

Jeszcze podczas I wojny światowej, w dniu 1.11.1918 r. regularne oddziały ukraińskich strzelców siczowych, wspomagane przez lokalnych bojówkarzy, zajęły znaczną część urzędów we Lwowie i ogłosiły powstanie tzw. Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Nastąpiło to przed ogłoszeniem przez Polskę niepodległości, jednak natychmiast jako pierwsze stawiły opór Ukraińcom słabo uzbrojone dzieciaki ze szkoły im. Henryka Sienkiewicza, które wspomógł batalion kadrowy Wojska Polskiego pod dowództwem kpt. Zdzisława Trześniowskiego. W tej samej, zachodniej części Lwowa do walki włączyli się studenci z Domu Akademickiego przy ul. Issakowicza, wspomagani przez garstkę żołnierzy POW. Został powołany lokalny Lwowski Komitet Ochrony Dobra i Porządku. Nastąpił okres kilkunastodniowych walk ulicznych, określonych przez historię jako obrona Lwowa. Siły były zaiste nierówne, bo z jednej strony gimnazjaliści, licealiści i studenci wspomagani garstką polskich żołnierzy, a z drugiej – regularna, dobrze uzbrojona armia ukraińska.

Najmłodszy obrońca Lwowa miał zaledwie 9 lat, a 13-letni Antoś Patrykiewicz został najmłodszym w całej historii Rzeczypospolitej kawalerem orderu Virtuti Militari.

(…) Ojciec Isakowicz-Zaleski podkreślił, że ze względu na prawdę nie może milczeć na temat faktu, że nie ma w Polsce oficjalnych obchodów 100 rocznicy powstania lwowskiego, mimo że bohaterstwo Orląt Lwowskich należy do największych przykładów heroizmu i poświęcenia dla Ojczyzny w całej ponad tysiącletniej historii Polski. Przypomniał również, że w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie do dziś spoczywa ciało właśnie jednego ze Lwowskich Orląt!

Cały artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – niezłomny rzecznik Kresów” znajduje się na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – niezłomny rzecznik Kresów” na s. 6 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czyżby obóz Dobrej Zmiany uznał, że cała zmiana państwa na dobre już się dokonała, bo to on chwilowo rządzi?

Prawo i Sprawiedliwość przegnało co prawda konkurentów politycznych mącących wodę, ale ani na moment nie chce nam oddać wędki. To nasz staw i nasza wędka – twierdzi obóz Dobrej Zmiany.

Jan A. Kowalski

Kolejna piątka Prawa i Sprawiedliwości
czyli strategia rozwoju Polski w oparciu o nieprzerwany wzrost gospodarczy i same sukcesy

Najpierw się wytłumaczę: przed czterema laty byłem zwolennikiem 500+. Z dwóch powodów. Po pierwsze Prawo i Sprawiedliwość, partia opozycyjna do ówczesnego PO-PSL obozu władzy, po raz pierwszy od roku ’89 odwołała się do wyborców poprzez kontrakt „jak nas wybierzecie, to wam damy”.

Po drugie, takie bezpośrednie coś za coś (obniżenie wieku emerytalnego również) było jedynym sposobem na zwycięstwo polityczne, zatem na wyeliminowanie Patologii Politycznej, która po roku 2007 opanowała wszelkie sfery życia w Polsce. Te pozapolityczne zwłaszcza.

Wtedy, cztery lata temu, inna, bardziej subtelna oferta programowa nie przebiłaby się do świadomości Polaków i obecny obóz Dobrej Zmiany pozostałby na wieki obozem Wiecznej Przegranej. Jednak cztery lata mijają i okazuje się, że Prawo i Sprawiedliwość, mając swój rząd, większość w Sejmie, 3 programy telewizyjne, kilka radiowych i dodatkowo parę mediów prywatnych sprzyjających reformie państwa, nie ma żadnej nowej oferty programowej na czas kolejnej kadencji. Nie ma rzeczywistej propozycji reformy państwa. I serwuje nam wszystkim odgrzewany kotlet. Po to, żeby kolejny raz wygrać.

Było rzeczą zdumiewającą pół roku temu, jak łatwo i bezceremonialnie można było utrącić ideę dyskusji programowej nad kształtem państwa, jaka niewątpliwie nastąpiłaby przy okazji prezydenckiego referendum konstytucyjnego. Czyżby obóz Dobrej Zmiany uznał, że cała zmiana państwa na dobre już się dokonała, bo to on chwilowo rządzi?

Zawsze podejrzewam zwykłych ludzi i polityków o to, że ukrywają swoją mądrość i dobre zamiary. Po to, żeby odkryć je w odpowiednim czasie i nie popełnić falstartu. Ale mija właśnie pierwsza kadencja rządowa PiS, pełne cztery lata, a propozycji reformy państwa jak nie było, tak nie ma.

Ogłoszono za to uroczyście piątkę + (wolność). Na gdańskiej konwencji PiS w dniu 30.03 prezes Kaczyński ogłosił się gwarantem tego dodatkowego plusa. Zatem jeżeli chcemy wdrożenia ACTA 2 w formie najmniej dokuczliwej dla naszej internetowej wolności osobistej, musimy głosować na Prawo i Sprawiedliwość. Umiejętne wdrożenie europejskich dyrektyw pomoże nam zachować wolność, a wręcz pozostać wyspą wolności w zniewolonej Europie. No dobrze, a Trybunał w Strasburgu?, zapytam bez złośliwości.

Gruszki na wierzbie niech sobie spokojnie rosną, zajmijmy się teraz kolejną piątką Prawa i Sprawiedliwości, bez żadnego plusa. Oznacza ona jedno: kolejne 40 miliardów złotych sztywnych wydatków państwa w skali roku. Po dodaniu 20 miliardów z dotychczasowego programu 500+, otrzymujemy łącznie 60 miliardów dodatkowych kosztów funkcjonowania państwa. 15% rocznego budżetu, który od kilkudziesięciu lat bilansuje się tylko i wyłącznie dzięki rosnącemu zadłużeniu. Od 40 miliardów przez ostatnie kilka lat do jedynie 10 miliardów, kolejne 10 miliardów długu za ostatni rok.

Każdy przedsiębiorca – wielki, średni i najmniejszy – za głowę by się złapał, słysząc o takim planie rozwoju własnej firmy. A jeżeli by się nie złapał i pod kolejne pożyczki zaplanował rozwój firmy, to w krótkim czasie by zbankrutował. Ja sam, Jan Kowalski, Polak i przedsiębiorca, który 3-krotnie w swojej karierze zawodowej doświadczał kompletnej plajty, również złapałem się za głowę. Zaraz po ogłoszeniu tej kolejnej socjalnej piątki. I wściekłem się nie na żarty.

Okazało się bowiem, że program zmiany państwa, jaki postanowił wdrożyć obóz Dobrej Zmiany, to trwała, systemowa budowa państwa socjalnego. Zarządzanego centralnie przez nową grupę sprawującą władzę. I opierającą ją na bezpośrednim zabieraniu Polakom wszystkich środków, i uznaniowym rozdzielaniu ich dla grup najliczniejszych w głosy wyborcze.

Prawo i Sprawiedliwość przegnało co prawda konkurentów politycznych mącących wodę, ale ani na moment nie chce nam oddać wędki. To nasz staw i nasza wędka – twierdzi obóz Dobrej Zmiany. Poza tym tylko my potrafimy łowić, a wy czekajcie w kolejce na swoją rybę. Do tego sprowadza się ich jedynie słuszny pomysł na państwo: sprawiedliwie obdzielić rybą, ale nie oddawać wędki.

Jest to pomysł bardzo ryzykowny. Jak napisałem w tytule, zakłada stałe obfite połowy, z których nie będzie problemu dzielić. A jeśli przyjdzie susza albo ławica odpłynie, albo jakiś problem ze statkiem? Wtedy biedny jest los rybaka, ale to rybka! Bo prawdziwie biedny to będzie los zjadaczy ryb, którzy sami nie potrafią łowić. A nie nauczyli się, bo nie mieli potrzeby i nikt im na to nie pozwolił. Nie dziwcie się zatem nie tylko mnie, biednemu przedsiębiorcy, ale nieszczęsnej minister finansów, Teresie Czerwińskiej, również. Prawdopodobnie jest lepszą finansistką, niż wielu z nas przypuszcza. I na pewno dopadła ją wieczorem prognoza przyszłego załamania finansów państwa.

Nie myślcie, że jestem bezwzględnym draniem, który nie chce ludziom dać, a prezes Kaczyński nie tylko chce, ale i daje. Też chcę wszystkim dać, ale nie rybę, a wędkę. Co w sposób jasny i klarowny przedstawiłem na portalu wnet.fm w cyklu Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej. Opisałem w nim podstawowy polski problem demograficzny, swoistą patologię, jaka wynikła ze złego obiegu pieniądza w państwie polskim.

30% Polaków w wieku produkcyjnym (5,5 mln) nie pracuje na rozwój narodu i państwa. A uniemożliwia im to fiskalny system redystrybucji pieniądza i stary, bolszewicki kształt budżetu państwa. Wysoki haracz dla zakładających firmy i zatrudniających (się) pracowników.

Do zbierania go i kontrolowania wszystkich i wszystkiego, obligatoryjnych praw do świadczeń również, służy rozbudowany, skomplikowany i przede wszystkim bardzo drogi w obsłudze system biurokratyczny. To on musi nam najpierw bardzo dużo zabrać, bo 90 miliardów złotych musi przeznaczyć na utrzymanie własne, żeby potem mógł nam 20, 40 albo 60 miliardów rozdać. Utrwalanie go przez obóz Dobrej Zmiany, zamiast jego usunięcia, może zakończyć się jedynie klęską dla nas wszystkich. Chyba, że czeka nas czas wiecznej prosperity. Sceptykom proponuję przemyślenie kilku punktów.

  1. Władze państwowe nie utrzymują swoich obywateli. To obywatele utrzymują swoje państwo.
  2. Państwo, które jest biedne, a chce się rozwinąć, musi zaproponować swoim obywatelom lepsze warunki rozwoju niż rozwinięte państwa sąsiednie. W ten sposób rozwinęła się w najbogatsze państwo świata I Rzeczpospolita. Dzięki indywidualnej wolności osobistej, w tym wolności gospodarczej. A ta indywidualna wolność była możliwa dzięki nielicznej warstwie urzędniczej przy królu, bo biurokracji w Polsce nie było, i obywatelskiemu społeczeństwu.
  3. Jedyną przewagą na globalnym rynku, jaką dysponujemy, jest indywidualna przedsiębiorczość Polaków. To ona w powiązaniu z pracowitością i skłonnością do ryzyka jest naszym największym bogactwem narodowym.
  4. Duże firmy biorą swój początek w małych. Każdy polski obywatel musi mieć komfort prowadzenia biznesu, który może mu się nie udać. Dzisiejsza sytuacja, w której na przedsiębiorcę, któremu się nie uda, zwala się ZUS i urząd skarbowy, jest amoralna i naganna społecznie. Angielska naturalna zasada, że bez zysku nie ma opłat, powinna być wdrożona w pierwszej kolejności. Państwo (= my wszyscy) przecież nie ponosi kosztów rozpoczynania działalności Jana Kowalskiego. Czeka jedynie, aż wypracuje on dochód – proponuję 40 000 złotych – i dopiero wtedy przedsiębiorca Jan Kowalski zaczyna płacić ubezpieczenie społeczne i podatek. Jeżeli mu się uda, to super, jako państwo i naród mamy dochód. Jeżeli mu się nie uda, trudno, niczego nie tracimy, ale też nie nakładamy swojemu obywatelowi pętli zadłużenia, z której urwać się może jedynie uciekając do Anglii lub w sferę społecznego wykluczenia.

Ale lojalnie ostrzegam: akceptacja czterech powyższych punktów to zgoda na zupełnie inną Polskę niż ta, którą nam proponuje Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki. To zgoda na Polskę wolną i zamożną. Niezależnie od tego, jak nazywać się będzie partia akurat rządząca.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Kolejna piątka PiS” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Kolejna piątka PiS” na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ekwadorska perła Pacyfiku – XVI wieczne miasto portowe nad rzeką, wśród gęstych lasów, wzgórz i kolonii legwanów

Guayaquil zakładane było kilka razy, potem przenoszone, kłócili się o jego lokalizację konkwistadorzy, a potem przez całą właściwie swoją historię miasto cierpiało wskutek pożarów i epidemii.

Piotr Bobołowicz

Perła Pacyfiku – Guayaquil

Za biurkiem w rogu sali muzealnej siedzi mężczyzna. Na tle okien na obu ścianach widać tylko jego sylwetkę. W prawej dłoni trzyma pędzel, a przed nim na biurku leży płótno. Maluje twarz dziewczyny ze zdjęcia. Ledwie podnosi wzrok, gdy ktoś wchodzi do budynku.

Galeria przy ulicy Numy Pompilio Llony w Guayaquil należy do Stowarzyszenia Kulturalnego Artystów Las Peñas. Ulica ta, jak i cała dzielnica, przesiąknięte są artystyczną atmosferą. Sam patron ulicy był jednym z najsłynniejszych guayaquileńskich poetów. Dzielnicę zamieszkiwali i zamieszkują do dziś malarze, pisarze i muzycy. Ich dzieła można nabyć w sklepikach z dziełami sztuki i pamiątkami albo obejrzeć w galeriach. Kolorowe drewniane domy w stylu kolonialnym pochodzą z początków XX wieku, kiedy to po kolejnym pożarze bogaci handlarze kakao na fali boomu na ten towar pobudowali nowe rezydencje. W tym czasie miasto rozrosło się już poza wzgórze Świętej Anny, które zajmowało pierwotnie. Na tym wzniesieniu nad uchodzącą do Pacyfiku rzeką Guayas w ostatnich latach XVI wieku wybudowano siedziby instytucji miejskich, po tym jak pierwotne osiedle najpierw spłonęło, a potem zostało zdziesiątkowane epidemią ospy.

Guayaquil zresztą w ogóle nie miało łatwych początków. Zakładane było kilka razy, potem przenoszone, kłócili się o jego lokalizację konkwistadorzy, a potem przez całą właściwie swoją historię miasto cierpiało wskutek pożarów i epidemii. Ale powoli rosło. Okolice porośnięte gęstymi lasami zaopatrywały kwitnący port w drewno, a z głębi kontynentu nadciągali bezrobotni. W mieście założono stocznię, która z czasem miała stać się jedną z największych i najważniejszych w obu Amerykach.

Rosnące bogactwo zaczęło jednak przyciągać niepożądane spojrzenia i już w 1587 r. doszło do pierwszego – na szczęście odpartego – ataku angielskiego pirata Cavendisha. W 1624 roku kolejnego najazdu dokonali korsarze holenderscy. Dzięki zaciętemu oporowi mieszkańców atak został odparty, jednak spłonęła znaczna część miasta.

Pod szczytem wzgórza Santa Ana znajduje się fort, zbudowany w celu ochrony miasta. Stoi tam pół drewnianego galeonu i armaty. Stamtąd po kilkuset stopniach można dotrzeć na sam szczyt, gdzie w 1997 roku zbudowano dla turystów wieżę widokową w formie latarni morskiej. Stała się ona szybko jednym z symboli miasta. Dojrzeć można stamtąd ciągnącą się u stóp wzgórza ulicę Numy Pompilio Llony. Ciekawie wyglądają nabrzeżne domy od strony wody. Z pokładu łódki wycieczkowej widać drewniane konstrukcje wsparte na palach. Niegdysiejsze peñas, czyli skały, które dały nazwę temu miejscu, zostały całkowicie zastąpione zabudową miejską. Łódź płynie w górę rzeki, aż do portu Świętej Anny, nowoczesnej dzielnicy biznesowej, z najwyższym budynkiem w Ekwadorze – Torre The Point, zwanym przez miejscowych tornillo, czyli „śruba”, ze względu na specyficzny, skręcony kształt.

Guayas to bardzo krótka rzeka. Zaczyna się w Guayaquil u zbiegu rzek Daule i Babahoyo i kończy zaledwie pięćdziesiąt kilometrów na południe, w wodach Pacyfiku. Z prądem Guayas spływają zielone kępy namorzyn uwolnionych od drzewa-matki i puszczonych w rejs, który zakończą gdzieś na płyciźnie, gdzie zapuszczą korzenie. Do pokonania mają jednak jeszcze jedną przeszkodę. Cztery razy dziennie prąd zmienia swój bieg – z przypływem rzeka przeistacza się w zatokę i przybierająca morska woda powoduje cofanie się jej biegu.

Na obrazach w galerii przedstawione są głównie scenki rodzajowe i pejzaże miasta. Różni artyści – w większości lokalni, ale także z innych części Ekwadoru, a nawet zagraniczni – przelali na płótno urok starej części miasta i twarze dawno już nieżyjących mieszkańców. Do tego sceny marynistyczne, martwe natury, trochę sztuki abstrakcyjnej, usianej motywami pochodzącymi z tradycji ludów prekolumbijskich. Guayaquil jako miasto nie ma historii przedkolonialnej. Tereny te były zamieszkane przez wiele ludów, z których ostatnim był Huancavilca. W 1544 roku zawarli oni pokój z Hiszpanami i pozwolili im na osadnictwo w miejscu zwanym Huayllakile. Dzisiaj po rdzennych mieszkańcach nie ma śladu, a miasto zamieszkują potomkowie rdzennych ludów indiańskich, białych osadników i czarnych niewolników. Jedynie na targu rzemieślniczym spotkać można czystej krwi Indian, głównie z Otavalo, którzy przywożą z rodzinnego miasta tkaniny i inne wyroby na handel.

Guayaquil jest również ważnym portem wojskowym. Z lokalną wojskowością związana jest pewna ciekawa historia. W 1864 roku, podczas wojny domowej, w mieście Santa Rosa doszło do bitwy. Został w niej śmiertelnie ranny były prezydent generał Juan José Flores. Przewieziono go na pokład statku u wybrzeży miasta Machala, gdzie kilka dni później zmarł. Ciało przetransportowano drogą morską do Guayaquil. Żeby nie uległo rozkładowi w tropikalnym klimacie, zakonserwowano je w beczce ze spirytusem. W Guayaquil rodzina w żałobie odebrała ciało generała i złożyła je w trumnie, by pochować go z honorami w Quito. Beczkę z alkoholem porzucono. Sytuację wykorzystali przedsiębiorczy marynarze.

Kilkadziesiąt litrów alkoholu, w którym macerowały się przez kilka dni zwłoki ekwadorskiego bohatera narodowego, trafiło do portowej tawerny, gdzie obrotny karczmarz sprzedawał trunek po okazyjnych cenach, skrzętnie skrywając jego pochodzenie.

Skończyłem oglądać obrazy wydobywające z pamięci różne epizody z historii Guayaquil, o których czytałem, i podszedłem do malarza. Przywitałem się, przedstawiłem i zaczęliśmy rozmawiać. Pedro Marcelo Camacho, posługujący się na co dzień drugim imieniem, dzieli to pierwsze wraz z nazwiskiem z bohaterem książki Peruwiańczyka-noblisty Mario Vargasa Llosy. Powieściowy Pedro Camacho był pisarzem. Marcelo prowadzi zajęcia z malarstwa. O sztuce, swojej pasji, mówi poetycko, ale, jak przyznaje, nie lubi czytać. Opowiada jednak o pewnej książce; której tytułu nie pamięta – urzekła go plastycznością opisów. Przyznaję się, że mnie też zdarza się pisać, a on proponuje, że wystawi moją książkę w galerii, gdy tylko jakąś opublikuję.

Za oknem płynie leniwie rzeka Guayas. Podmokły brzeg pokryty jest śmieciami, głównie styropianem, ale też fragmentami desek i powalonych drzew. Wygląda to jak bulgocząca zupa. Na tych „tratwach” wygrzewają się legwany, emblematyczne zwierzę miasta. Ich największą kolonię można znaleźć w parku Seminario, nazwanym tak od nazwiska fundatora, ale bardziej znanym jako Parque de las Iguanas, czyli Park Legwanów. Poniżej Las Peñas znajduje się bulwar, a na nim największy diabelski młyn w Ameryce Południowej – La Perla, Perła Guayaquil – Perły Pacyfiku, która oprócz kolorowych domów i zielonych parków ma także drugą stronę – przestępczość i prostytucję. Jak każde duże, portowe miasto.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „Perła Pacyfiku – Guayaquil” znajduje się na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „Perła Pacyfiku – Guayaquil” na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Trzeba namawiać do poznawania historii polskiej myśli ekonomicznej międzywojnia / Mariusz Patey, „Kurier WNET” 58/2019

Jeżeli państwo ujmie w swe ręce wielki przemysł, automatycznie dojdzie do likwidacji mniejszego przemysłu. Prywatny przemysł nie może się rozwijać obok wszechwładnego przemysłu państwowego.

Mariusz Patey

Gospodarka państwowa rujnuje prywatną

6 marca 1942 r. Niemcy w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau zamordowali prof. Romana Rybarskiego. Zamiast wspomnienia chciałbym odnieść się do jego spostrzeżeń na temat negatywnej roli państwa jako właściciela podmiotów gospodarczych i rekomendacji niosących jakże aktualną przestrogę dla rządzących Polską.

Profesor Roman Rybarski kilkadziesiąt lat temu opublikował w „Myśli Narodowej” artykuł, w którym napisał: „Nie wydaje się możliwe, by zatrzymać socjalizację w określonym punkcie i nie pozwolić jej się rozszerzać. (…) Jeżeli państwo ujmie w swe ręce wielki przemysł, automatycznie dojdzie do likwidacji mniejszego przemysłu. (…) Prywatny przemysł nie może się rozwijać obok wszechwładnego, monopolistycznego przemysłu państwowego, nie wytrzyma on jego konkurencji. (…) [Państwo], by wykazać rentowność swej przedsiębiorczości, usunie współzawodnictwo prywatnej produkcji”.

Ten zapomniany dziś polski ekonomista przestrzegał przed kapitalizmem państwowym, trwałym angażowaniu się państwa w podmioty gospodarcze. Argumentował, że nieefektywne zarządzanie będzie ukrywane, jego koszty przerzucane na podatnika bądź konsumenta. Poszkodowane stają się także podmioty prywatne wypierane z rynku przez państwowe firmy korzystające ze wsparcia czynnika politycznego.

Roman Rybarski twierdził już w latach trzydziestych XX w., na podstawie poczynionych obserwacji, że przedsiębiorstwa państwowe były zarządzane nieefektywnie.

Pisał: „Gospodarstwo publiczne ma zasadniczo wyższe koszty produkcji aniżeli prywatna gospodarka. (…) Gospodarka w przedsiębiorstwie państwowym musi mieć charakter biurokratyczny. (…) Gospodarstwo musi odznaczać się ociężałością i brakiem inicjatywy”.

Z kolei w jego książce z 1939 roku Idee przewodnie gospodarstwa Polski można znaleźć także takie stwierdzenia: „Wiadomo dobrze, że prowadzenie folwarku przez urzędników państwowych (…) jest nonsensem. (…) Państwo czy samorząd są kiepskimi kupcami”. „Wielki handel, np. handel eksportowy, wymaga dużej swobody ruchów, szybkiej decyzji, śmiałości i ryzyka, do którego nie jest zdolne upaństwowione gospodarstwo”.

I dalej: „Przedsiębiorstwa państwowe współzawodniczą nieraz z prywatnym gospodarstwem. O ile państwo korzysta ze swoich praw zwierzchnich, by ułatwić sobie współzawodnictwo, rujnuje gospodarkę prywatną”.

Te uwagi dotyczyły polityki rządów sanacji. Dziś odnajdujemy modelowy przykład skutków kapitalizmu państwowego. Właśnie poznaliśmy zwycięzcę przetargu na warte 800 mln zł drony dla wojska w ramach projektu „Orlik”. Zwyciężyła Polska Grupa Zbrojeniowa dopiero nabywająca kompetencje w tym obszarze produktów.

Polski producent bezzałogowców WB Electronics jest bezsprzecznie podmiotem bardziej doświadczonym, sprzedaje drony na wielu rynkach świata, m.in. prowadzącej obronne działania zbrojne przeciw hybrydowym wojskom rosyjskim Ukrainie. Według informacji podanej w prasie MON wykluczył WB Electronics z przetargu ze względu na „przesłanki podmiotowe”. Urzędnikom polskiego ministerstwa obrony nie spodobał się polski prywatny podmiot.

Tak to po prywatnym koncernie wydobywczym Bogdanka, przejętym przez państwowego wytwórcę energii elektrycznej, PESIE i innych pomysłach gospodarczych realizowanych na koszt polskiego podatnika, a uderzających w dobrze działające prywatne firmy, mamy kolejny przykład kontrowersyjnej ingerencji państwa w rozwijający się rynek bezzałogowców w Polsce. Polski podatnik zapłaci za ambicje urzędników, polityków i menedżerów z politycznego nadania, podstawiających przy okazji nogę polskiej firmie prywatnej.

I jak tu nie namawiać do poznawania historii polskiej myśli ekonomicznej międzywojnia? Szkoda, że sprawdzają się słowa z V Pieśni Jana Kochanowskiego: „Polak przed szkodą i po szkodzie głupi”.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Gospodarka państwowa rujnuje prywatną” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Gospodarka państwowa rujnuje prywatną” na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Doktryna hegemonii kulturowej Gramsciego – geneza, teoria i praktyka / Zbigniew Berent, „Kurier WNET” nr 58/2019

Dorobek Gramsciego łatwiej obserwować nie przez bezpośrednie odniesienie do jego nauki, ale przez cywilizacyjne skutki spustoszenia społecznego, politycznego, obyczajowego i religijnego.

Zbigniew Berent

Doktryna hegemonii kulturowej Gramsciego

Rodzime siły lewactwa i destrukcji, licząc na wywołanie zamętu i histerii w społeczeństwie, postanowiły sięgnąć do doktryny hegemonii kulturowej Antonia Gramsciego, miazmatów wychowawczych „szkoły frankfurckiej” i politycznej poprawności jako ideowej pandemii obecnej na Zachodzie od lat co najmniej pięćdziesięciu. Skierowały najcięższe działa na dziedzinę obyczajowości. Nie oddajmy im tego pola i nie pozwólmy, aby przejęły na własność umysły naszych dzieci, o które toczy się walka na śmierć i życie! W Polsce od niedawna, a na świecie od prawie 100 lat.

Twórcą dominującej dziś w naszej cywilizacji lewackiej doktryny hegemonii kulturowej był Antonio Gramsci. Urodził się 23 I 1891 r. w Ales na Sardynii, zmarł 27 IV 1937 r. w Rzymie. Był włoskim działaczem komunistycznym, filozofem i publicystą, teoretykiem i popularyzatorem marksizmu. W 1924 r. został wybrany do parlamentu włoskiego. W 1926 r. aresztowany przez faszystów, w 1928 r. został skazany na 20 lat więzienia i spędził resztę życia w odosobnieniu. W więzieniu powstały jego podstawowe prace (32 tzw. Zeszyty więzienne), wydane dopiero w latach 1947–60 w 10 tomach pt. Opere di Antonio Gramsci. Zawierają zarys filozofii marksistowskiej.

Przyszłość ruchu marksistowskiego Gramsci widział w masowej wierze, której podstawą byłaby nowa, rewolucyjna moralność. Jej zwycięstwo było według niego istotą rewolucji, oznaczało „moralną i intelektualną reformę” oraz „stworzenie nowej, zintegrowanej kultury”.

Podstawy doktryny hegemonii kulturowej trafnie zobrazował Krzysztof Wyszkowski w krótkim eseju zamieszczonym w internecie. Otóż na początku XX wieku klasa robotnicza nie spełniła nadziei, jakie pokładali w niej przywódcy światowego ruchu komunistycznego. Wbrew sowieckiej propagandzie rosyjscy robotnicy nie wsparli masowo rewolucji bolszewickiej. Bolszewicy musieli utrzymywać władzę, stosując terror. Polscy robotnicy nie przyłączyli się do Armii Czerwonej, bronili swej kapitalistycznej ojczyzny przed sowieckimi komunistami. Podobnie robotnicy francuscy, angielscy czy niemieccy byli mało zainteresowani rewolucją socjalistyczną.

Gramsci zadał więc trafne pytanie: Dlaczego masy pracujące nie poparły partii, która miała im przynieść wyzwolenie z ucisku? I odpowiedział sobie: ponieważ miały fałszywą świadomość – burżuazyjną. Przyczyny tej świadomości stały się źródłem jego dociekań. Zdaniem Gramsciego robotnicy nie mogli rozpoznać swojego prawdziwego interesu klasowego, ponieważ ich dusze były przesiąknięte ideami chrześcijaństwa. Na Zachodzie, odwrotnie jak w Rosji, państwo nie było wszechmocne, gdyż istniała „mocna struktura społeczeństwa obywatelskiego”. Dlatego w społeczeństwach zachodnich należało – zdaniem tego ideologa – wybrać inną strategię: nastawić się na „długi marsz przez instytucje”, czyli przejmowanie i przekształcanie szkół, uczelni, czasopism, gazet, teatrów, kin, sztuki. Konieczne było opanowanie ośrodków opiniotwórczych (owych „nowożytnych areopagów”, używając określenia Jana Pawła II), aby zmienić dominującą kulturę, a przede wszystkim wyrugować z niej wpływy chrześcijaństwa. Uformowany przez nową kulturę człowiek przyszłości, wyzwolony od fetyszy religii, miał dobrowolnie, bez przymusu państwa przyjąć komunistyczne postulaty jako swoje. Pierwszoplanowym zadaniem lewicy nie jest zatem zdobycie władzy i zmiana ustroju. Przy panującej na Zachodzie mentalności i strukturze społecznej nie ma ona szans dłużej się utrzymać. Głównym celem była i jest zmiana świadomości zbiorowej w ten sposób, aby władza sama dostała się w ręce lewicy.

Projekt Gramsciego był oczywiście długofalowy, rozpisany na dziesiątki lat. Stanowił także odwrócenie strategii Lenina, który – używając żargonu marksistowskiego – twierdził, że najpierw trzeba zdobyć „bazę” (czyli środki produkcji), a potem dokonywać zmian w „nadbudowie” (czyli w kulturze).

Pierwsza wojna światowa wzmogła proces uprzemysłowienia Włoch – masowo zatrudniano nowych pracowników. Turyński gigant FIAT zatrudniał w 1914 r. 4300 robotników, a w 1918 – już ponad 40 tysięcy. Na wsi miały miejsce demonstracje przeciwko poborowi do wojska, rekwirowaniu żywności i brakom w zaopatrzeniu. Żołnierze w listach z frontu często zachęcali do protestów. Ludzkie koszty wojny były ogromne. Włochy zmobilizowały 5 milionów 250 tys. żołnierzy. Co najmniej 615 tys. zginęło. Po wojnie Włochy ogarnęła fala strajków i okupacji fabryk, nazwana „biennio rosso” (czerwonym dwuleciem). Strajki ogarniały nie tylko centra przemysłowe – na wsi strajkowało ponad milion chłopów. Gramsci w 1911 roku przybył do Turynu i wstąpił do Włoskiej Partii Socjalistycznej (PSI). PSI – jedyna zachodnioeuropejska partia socjaldemokratyczna, która przeciwstawiła się pierwszej wojnie światowej – wzrosła wówczas liczebnie niemal dziesięciokrotnie (od 23 tys. członków w 1918 r. to 200 tys. w 1920), a największy związek zawodowy CGL – z 250 tys. do dwóch milionów członków. W kwietniu 1919 r. Gramsci i jego towarzysze partyjni założyli gazetę „L’Ordine Nuovo” (Nowy Porządek), która nadawała polityczny kierunek walce robotników. Gazeta zajmowała się głównie tworzeniem we Włoszech rad robotniczych.

Najważniejszy okres aktywności Gramsciego przypada na początek lat 20., kiedy to liczono jeszcze na zwycięski pochód rewolucji. W 1920 roku Gramsci współorganizował i opracował teoretycznie tzw. turyńskie rady fabryczne, które miały stać się zaczynem bolszewickiej rewolucji: „Dzisiaj komitety te ograniczają się do władzy kapitalisty w fabryce i pełnią funkcje arbitrażowe i dyscyplinarne. Rozszerzone i wzbogacone, staną się jutro organami władzy proletariackiej i zastąpią kapitalistę we wszystkich jego użytecznych funkcjach kierowania i zarządzania przedsiębiorstwem”. Walka o hegemonię miała dwojaki cel: wyzwolenie pracowników od idei łączących ich z istniejącym systemem oraz jednoczenie innych klas niższych (np. chłopów, niższej klasy średniej) z pracownikami. Gramsci podzielał leninowski cel polityczny – budowę „robotniczego raju”. Miał jednak własny, oryginalny pomysł na jego realizację.

Dobrze zaznajomiony ze specyfiką włoskiej obyczajowości i kultury uważał, że chrześcijaństwo jest siłą wiążąca społeczeństwo: chłopów, robotników, arystokrację, duchowieństwo w jednorodną całość. Na tej podstawie polemizował z leninowską tezą, że masy mogą powstać i obalić rządzącą nadbudowę. Nie pozwoli im na to ich chrześcijańska wiara.

Klasa rządząca dąży do ustanowienia moralnego i ideologicznego przywództwa, hegemonii nad społeczeństwem poprzez zakorzenienie w nim własnych wartości. Wypływa stąd, zdaniem Gramsciego, wniosek, że ruch rewolucyjny nie może się ograniczać wyłącznie do obalenia państwa, musi odnieść zwycięstwo także w dziedzinie wartości, łamiąc intelektualną i kulturalną dominację klasy rządzącej. Ruch rewolucyjny musi stworzyć kontrhegemonię. Dokonanie podziału wspólnych wartości na stare, kapitalistyczne, i nowe, z nowymi celami, miało pomóc ruchowi socjalistycznemu w stworzeniu nowych, trwałych instytucji. W odróżnieniu od „wojny manewrowej” (która udała się w Rosji ze względu na słabość caratu), w sytuacji, gdy klasa rządząca ma mocną pozycję, należy wszcząć „wojnę pozycyjną” o społeczeństwo.

Marksizm dla Gramsciego był teorią klasy pracowniczej, której walka może doprowadzić do zjednoczenia i wyzwolenia ludzkości. Jego poglądy są przeciwieństwem przekonań tych marksistów, którzy uważają, że trzeba odgórnie „uświadamiać” pracowników. Według niego w klasie pracowniczej już istnieją elementy nowej koncepcji świata, które powinny być wyłuskane z wielu sprzecznych pojęć. Elementy świadomego kierownictwa istnieją w każdej spontanicznej walce. Muszą się one połączyć. Dla Gramsciego dowodem słuszności teorii była praktyka. Twierdził, że „wyzwolenie się od częściowych i błędnych ideologii” jest „tożsame z walką o kulturowe zjednoczenie ludzkiej rasy”. Walka o ideologiczną hegemonię jest także walką o tworzenie rewolucyjnej partii. Co ciekawe, nazwał tę partię „nowoczesnym księciem” (aluzja do Księcia XVI-wiecznego filozofa politycznego Machiavellego).

Z tych założeń Gramsci wywiódł wskazania dla każdego ruchu kulturalnego, który chciałby zastąpić ogólnie przyjęte poglądy [światopogląd chrześcijański] i dawne koncepcje świata:

1. Niezmordowanie powtarzać własne argumenty. „Powtarzanie jest bowiem środkiem dydaktycznym, działającym najskuteczniej na umysłowość ludu.

Nasza doktryna nie jest doktryną zbuntowanych niewolników, jest to doktryna władców, którzy w codziennym trudzie przygotowują broń, by zapanować nad światem”.

2. O zakresie wpływów nie decyduje wyłącznie władza polityczna, ale także, a nawet bardziej, instytucje społeczne, kulturalne, religijne. Zwycięstwo w tych obszarach zapewnia również władzę polityczną. Potrzebny jest „długi marsz przez instytucje”. Ale samo przejęcie instytucji nie zapewni hegemonii. Potrzebne jest zniszczenie fundamentów obyczajowych, religijnych, moralnych, na których opiera się stare społeczeństwo: szacunku dla władzy, poszanowania religii, przywiązania do instytucji rodziny.

3. Współczesna rodzina burżuazyjna opiera się na kapitale, na dorobku prywatnym. Całkowicie rozwinięta istnieje tylko dla burżuazji; jej uzupełnieniem jest przymusowy brak rodziny u proletariuszy oraz prostytucja publiczna. Rodzina burżuazyjna zaniknie naturalnie wraz z zanikiem tego swego uzupełnienia. Komuniści nie mają potrzeby wprowadzać wspólności żon, istniała ona niemal zawsze. Nie tylko brat i siostra byli niegdyś mężem i żoną – u wielu ludów dziś jeszcze dozwolone są stosunki płciowe pomiędzy rodzicami i dziećmi.

„Nowy typ człowieka, jakiego wymaga racjonalizacja produkcji i pracy, nie może się rozwinąć, dopóki życie płciowe nie zostanie odpowiednio uregulowane, dopóki i to także nie będzie zracjonalizowane”.

4. Zasada bezpośredniego i pośredniego przymusu w dziedzinie organizacji produkcji i pracy wymaga modyfikacji.

Środki zastosowane w Rosji Sowieckiej – zmilitaryzowanie pracowników – były niewłaściwe. O wiele lepsze rezultaty osiągano w amerykańskich przedsiębiorstwach Forda, „który stanowi największy po dziś dzień zbiorowy wysiłek zmierzający do wytworzenia – w niesłychanym tempie i z nigdy dotychczas niespotykaną świadomością celu – nowego typu pracownika i człowieka”.

Gramsci był zafascynowany metodami kontroli pracowników w zakładach FORDA w USA. Podejmowano tam próby wglądania, za pomocą kadry inspektorów, w życie prywatne podwładnych i kontrolowanie, na co wydają zarobki i jak żyją. Badano np. moralność robotników, spożycie alkoholu, ich życie rodzinne i seksualne i wpływ tych czynników na wydajność robotników. Włoski ideolog z uznaniem stwierdzał, że „walka z alkoholizmem, tym najgroźniejszym czynnikiem destrukcji sił robotniczych, staje się funkcją państwa”. To samo dotyczyło życia płciowego, bo „nadużywanie i nieregularność funkcji płciowych jest najgroźniejszym po alkoholizmie wrogiem energii nerwowej”. W systemie amerykańskim Gramsci upatrywał pozytywnych pionierskich tendencji. Miał nadzieję na przekształcenie tych metod w ideologię państwową w nowym państwie komunistycznym.

5. Wychowanie i kształcenie nowych pokoleń musi stać się z prywatnej funkcją publiczną. „Równolegle ze szkołą jednolitą będzie się przypuszczalnie rozwijać sieć przedszkoli i innych pokrewnych instytucji, w których jeszcze przed osiągnięciem wieku szkolnego dzieci będą wdrażane do pewnej dyscypliny (…) Szkoła jednolita (…) winna kultywować życie zbiorowe w dzień i w nocy”.

W procesie budowy społeczeństwa nowego typu instytucja rodziny z jej funkcją wychowawczą miała ulec destrukcji. Nowy ład miał być oparty na przymusie, a ten wykluczał podmiotowość człowieka i rodziny. Wraz z przejściem środków produkcji na własność społeczną pojedyncza rodzina przestaje być gospodarczą jednostką społeczeństwa. Prywatne gospodarstwo domowe przekształca się w część organizacji społecznej. Opieka nad dziećmi i ich wychowanie stanie się także sprawą społeczną: państwo będzie się opiekować wszystkimi dziećmi jednakowo…

6. Małżeństwo monogamiczne jest wyrazem ujarzmienia jednej płci przez drugą, proklamowaniem wrogości płci. Pierwszy ucisk klasowy w historii to ucisk żeńskiej płci przez męską w małżeństwie monogamicznym.

Tezy Gramsciego przyjęli za własne w sposób najbardziej widoczny liberalni działacze na rzecz konwergencji kultur w USA. Doktryna „marszu przez instytucje” pojawiła się na amerykańskim rynku politycznym na przełomie lat 50. i 60. XX w. za sprawą amerykańskiego Instytutu Studiów Politycznych. Oto wypowiedź dra Scotta Powella, dyrektora Instytutu Myśli Katolickiej w Kolorado, obserwatora poczynań Instytutu Studiów Politycznych, z 1988 roku:

„Inspiracja i kierunek działalności IPS pochodzi od Antonia Gramsciego, włoskiego komunisty-teoretyka, który postawił Marksa na głowie, argumentując, że kulturalna nadbudowa determinuje polityczną i ekonomiczną bazę. Podobnie jak Gramsci, członkowie IPS przyjęli imperatyw »długiego marszu przez instytucje« – media, uniwersytety, instytucje publiczne, religijne i kulturalne, w wyniku czego wartości kulturalne zostaną zmienione, a moralność osłabiona, przygotowując warunki do przejścia władzy politycznej i ekonomicznej w ręce radykalnej lewicy. Publikacje IPS-u, filmy i inne prace odnoszą się do wartości humanistycznych, ale umieszczają te wartości w krzywym zwierciadle rzeczywistości. Fakt, że IPS jest zazwyczaj określany jako organizacja liberalna wskazuje, że Instytut z powodzeniem maskuje swój radykalny charakter przed tradycyjnymi liberałami lub że znaczenie słowa ‘liberalizm’ zostało radykalnie zmienione”.

Doktryna Gramsciego ma do tej pory ogromny wpływ na lewicowe kręgi amerykańskie.

W przeciwieństwie do innych wielkich doktrynerów komunistycznego świata: Marksa, Lenina, Mao, Trockiego, Che Guevary, uznanie dla jego nazwiska nie wiąże się z otwartym, powszechnym kultem. Jego twarz nie pojawia się na transparentach i plakatach. Nauki Gramsciego są tylko dla wybranych.

Ideowy dorobek Gramsciego łatwiej obserwować nie przez bezpośrednie odniesienie do jego nauki, ale poprzez cywilizacyjne skutki spustoszenia społecznego, politycznego, obyczajowego i religijnego, jakie na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat dokonało się w Stanach Zjednoczonych.

W 2016 roku, gdy wybory prezydenckie wygrał Donald Trump, przeciążeniu uległa kanadyjska strona z informacjami na temat imigracji do tego kraju. Także polscy lewacy grozili, że jeśli naród się pomyli w ostatnich wyborach i nie wybierze ich protegowanych, będą masowo emigrować. Adam Michnik obiecywał wyjazd do Izraela, a córka ówczesnej pani premier Ewy Kopacz zamierzała podobno uciec do Kanady. Niestety nie dotrzymali słowa i zostali, podobnie jak ich amerykańscy odpowiednicy. Fala zapowiedzi emigracji z powodu obrażenia się na wyniki demokratycznych wyborów nawiedziła też, po referendum w sprawie Brexitu, Wielką Brytanię. Ostrzegano wtedy, że Anglicy będą masowo uciekać do Francji. Nic takiego nie nastąpiło; nadal przenoszą się głównie do Hiszpanii, i to nie z powodów politycznych, tylko cieplejszej pogody.

Współczesny podział, którego osią jest polaryzacja na liberalną lewicę i nurt konserwatywny, wynika z wizji świata, jaką próbuje nam narzucić lewica. W tej wizji nie ma miejsca na państwa narodowe (zgodnie z tezami Spinellego i jego dwóch towarzyszy z Manifestu z 1941 roku), wspólnoty, dobro i piękno. Jedyną właściwą wizją przyszłości jest świat liberalny z człowiekiem w roli Boga w centrum – jak u Marksa. Barbara Stanisławczyk, autorka książki: Kto się boi prawdy? Walka z cywilizacją chrześcijańską w Polsce zauważa, że świat współczesny – wedle wzorca liberalnej lewicy – ma być tak zwanym rojowiskiem, pełnym pojedynczych, zagubionych ludzi. To, co w totalitaryzmach – takich jak hitleryzm czy bolszewizm – było zwartym szeregiem ludzi kierowanych przez wodzów, w dzisiejszym świecie liberalnej demokracji przeradza się w „rój”, „rojowisko”, które też jest formą zniewolenia.

Człowiek, któremu liberalna lewica podarowała absolutną wolność, jest dzisiaj tak naprawdę niewolnikiem jedynego dobra, jakie mu dano, mianowicie nadmiaru ofert. Może sobie kupić wszystko, może wszystko zdobyć, jak mu powiedziano, tylko że z tym „wszystkim” nie umie sobie poradzić.

Gramsci pisał do końca swego życia, a wierni wyznawcy i ideowi spadkobiercy zadbali, żeby jego hasło „marszu poprzez instytucje” i „kontrhegemonii” zostały wcielone w życie. Owocem twórczości Gramsciego jest nie tylko eurokomunizm. Jego poglądy realizował Mao w Chinach. Dokonaniami włoskiego myśliciela interesowali się radzieccy stratedzy przygotowujący pierestrojkę w Związku Sowieckim. Żarliwymi wyznawcami doktryny Gramsciego były i są wszelkie grupy i lewackie lobby na całym świecie, rzadko wskazując wprost na swoje pochodzenie. Metody ich działania są ciągle ulepszane dzięki możliwościom, jakie daje współczesna technologia, a sposobem realizacji doktryny: wojny informacyjne, promocja mowy nienawiści i agresji, medialna indoktrynacja w obszarze stylu życia, pandemia politycznej poprawności, ataki trolli internetowych, wojny hybrydowe, itd.

(Cytaty niepodpisane pochodzą z pism A. Gramsciego – przyp. red.)

Zbigniew Berent, ur. w Brodnicy w 1959 r., absolwent prawa na UMK, do niedawna przedsiębiorca, trener biznesu, dyrektor Instytutu Doskonalenia Kadr „SENEKA”, publicysta, autor książek. Publikacja opracowana na podstawie książki autora: Kulturkampf XXI wieku. Walka cywilizacji o człowieka.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Doktryna hegemonii kulturowej Gramsciego” znajduje się na s. 10 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Doktryna hegemonii kulturowej Gramsciego” na s. 10 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Od Syberii do Nowej Zelandii. Podróż śladami polskich dzieci uwolnionych z zesłania w ramach układu Sikorski-Majski

W Ałmaty, byłej stolicy Kazachstanu, spotkali na ulicy bezdomnego, który wyrecytował z pamięci Inwokację z Pana Tadeusza. Na pytanie, skąd zna ten fragment, odpowiedział „Nie pamiętam; z dzieciństwa”.

Łukasz Burzyński

Dnia 25 marca 2019 r. w siedzibie wrocławskiego oddziału Katolickiego Stowarzyszenia Civitas Christiana przy ul. Kuźniczej, odbyło się spotkanie z prof. dr. hab. inż. Henrykiem Kasprzakiem. (…) Podczas pobytu w Brisbane w Australii, gdzie prowadził prace naukowe na uniwersytecie, chodząc do katolickiego kościoła, poznał się z grupą Polaków. Jak się później okazało, znaleźli się w Nowej Zelandii dlatego, że przybyli z transportem wysiedleńców z polskich ziem wschodnich. Profesor chętnie słuchał o tym, jak się tam znaleźli, a później postanowił zagłębić się w temat. Zapoznawał się z zasobami dokumentalnymi, by w końcu odkryć w sobie potrzebę podróży szlakiem wysiedlonych polskich dzieci. (…)

Siedem lat temu prof. Kasprzak wraz z żoną postanowili pojechać do Bijska, aby znaleźć ślady Polaków, o których usłyszał od nowozelandzkich znajomych. (…) Tam też poznali polskiego księdza, który prowadził kronikę, do której relacje z podróży do tego miejsca wpisywali przyjeżdżający tam ludzie. Szczególnie utkwił w pamięci prof. Kasprzakowi wpis 83-letniego wówczas mężczyzny:

„Dla mnie ten obecny kilkudniowy pobyt (…) po tylu latach ma charakter wspomnieniowy, wzruszający, o potrzebie sentymentalnej, jako powrót do miejsca, gdzie wzrastałem jako dziecko w warunkach biedy i głodu, obdarty i pogryziony przez psy”. Dalej człowiek ten pisał, że jego największym marzeniem było najeść się do syta chleba na Syberii i spełnił to marzenie dzięki synowi, który go w te miejsca po wielu latach przywiózł. (…)

Po Syberii następnym celem profesora był Turkmenistan. (…) W Krasnowodsku nie ma żadnego cmentarza katolickiego. Jest natomiast cmentarz japoński. Okazało się, że właśnie tam zachował się ślad polski – tablica z podpisem „Świętej pamięci Brunon Krzyżowski”, co według mówcy jest najprawdopodobniej pozostałością po kimś, kto przyjechał i wiedząc, że tam umarła jego rodzina, zostawił takową „polską wizytówkę”. Poza tym jednym elementem, jak powiedział, nie pozostał żaden ślad po Polakach, choć przebywało ich tam w sumie 115 tysięcy.

W następnej podróży profesor wraz z kolegą pojechał do Kazachstanu. W Ałmaty, byłej stolicy Kazachstanu, spotkali na ulicy bezdomnego, który dowiedziawszy się, że są z Polski, stanął przed nimi na baczność i wyrecytował z pamięci Inwokację z Pana Tadeusza. Na pytanie zdumionych panów, skąd zna ten fragment, odpowiedział „Nie pamiętam; z dzieciństwa”. Zdaniem prof. Kasprzaka może to znaczyć, iż napotkany mężczyzna był jedną z licznych zagubionych, przemieszczanych przez Azję centralną sierot. (…)

Następnym po Pahlawi ważnym miejscem podróży był Teheran. Jak powiedział profesor, ludzie tam byli na tyle gościnni, że na prawie trzy tygodnie pobytu, jedynie cztery noce spali z żoną w hotelu, resztę czasu spędzając u mieszkańców Teheranu.

W Teheranie odwiedzili cmentarz Doulab, gdzie pochowano Polaków w 1960 grobach. Wielu naszych rodaków znajduje na nim groby swoich krewnych – ojców, wujków, dziadków. W księdze pamiątkowej na cmentarzu w Doulab można znaleźć liczne emocjonalne i wzruszające wpisy polskich turystów i osób, które przybyły do Iranu, by zapoznać się ze szlakiem tułaczki naszych wywiezionych przodków. Okazuje się, że jeśli ktoś ma krewnych, którzy zmarli w Iranie, może sprawdzić na stronie internetowej cmentarza: doulabcemetery.com/pl/default.asp, czy znajdują się tam ich groby. (…)

Na koniec prof. Kasprzak wygłosił pewnego rodzaju apel. Powiedział, że będąc w Iranie, poznał irańskiego reżysera Khosrowa Sinaia, który jest bardzo dobrym i szanowanym tam reżyserem, jak określił: „takim irańskim Wajdą”.

Marzeniem jego jest nakręcić polsko-irański film o polskich dzieciach w Iranie podczas wielkiej akcji humanitarnej. Próbował porozumieć się z reżyserami w Polsce, ale nikt nie chce podjąć się tego tematu. Profesor zasugerował, że jeśli ktoś chciałby nakręcić taki film, ów irański reżyser jest gotów wziąć na siebie połowę kosztów jego realizacji.

Cały artykuł Łukasza Burzyńskiego pt. „Podróż do Ziemi Obiecanej śladami dzieci-wygnańców” znajduje się na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Łukasza Burzyńskiego pt. „Podróż do ziemi obiecanej śladami dzieci-wygnańców” na s. 19 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego