Wygląda na to, że 13 października… ale nie bawmy się we wróżki / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 63/2019

Ważne rzeczy i wielkie słowa zostały już powtórzone na tysiące sposobów; ta cała mądrość wylewa się z przemówień, a ich sens podlega inflacji, przestają interesować, a w końcu przestają znaczyć.

Krzysztof Skowroński

Zdarza się, że siadam do pisania wstępniaków w ostatniej chwili, kiedy myśl nie chce się skupić i krąży po niepolitycznych orbitach. Jak choćby teraz. Wprawdzie siedzę na tarasie Starego Domu Zdrojowego w Krynicy, w której odbywa się Forum Ekonomiczne, i widzę, jak po oświetlonym wrześniowym słońcem deptaku przechadzają się ministrowie, posłowie i posłanki, eksperci, prezesi i właściciele największych polskich spółek, ale jakoś myśl nie chce się na tym skoncentrować. Ucieka za zieloną kurtynę drzew rosnących na skarpie, biegnie po górach i pragnie być w miejscu, w którym poczuje się wolna. Nie, żeby uciekała od tematów wyborczych, od gospodarki, od chińsko-amerykańskiej wojny handlowej.

To wszystko jest pasjonujące, bardziej niż powtarzające się zachody słońca, ale te są piękne. I może właśnie piękna, samego w sobie, naturalnego i takiego po prostu, czasami człowiek potrzebuje. Obudzić się w miejscu, gdzie śpiewają ptaki i nie odczuwać żadnej konieczności. Po prostu być.

I może ten zgiełk świata, ten cały ruch, te chęci, dążenia, ambicje są murem zasłaniającym tę prawdziwą potrzebę, którą odkrywamy, gdy wyrwiemy się z codzienności.

Na taras Domu Zdrojowego w Krynicy nie dobiega śpiew ptaków, ale głos prelegenta. Stawia do pionu, mówi pewno bardzo ważne rzeczy o relacjach między Polską a Unią Europejską, o cyberbezpieczeństwie, elektrowniach wiatrowych – ale te i podobne słowa zostały już powtórzone na tysiące sposobów; ta cała mądrość wylewa się z przemówień, a ich sens podlega inflacji, przestają interesować, a w końcu przestają znaczyć.

W czasie naszej Podróży do Źródeł spotkaliśmy w Elblągu odkrywcę osady Wikingów. Truso stanowiło ważne miejsce na mapie politycznej Pomorza od IX do XI wieku. A teraz miejsce to jest polem, a ślady po tamtym życiu zalegają głęboko w ziemi. Dr Marek Jagodziński opowiedział nam nie tylko o Wikingach, ale o innych ludach i sprawach, które przez wieki przetaczały się przez Ziemię Elbląską. Imiona tych ludów i spraw przeniosły nas prosto w krainy, które powstawały w wyobraźni Tolkiena. Zapytany, co stało się z tymi wszystkim cywilizacjami, dlaczego zniknęły, archeolog odpowiedział, że często działo się to za sprawą zmian klimatu. Tam, gdzie było miasto, pojawiała się woda; tam, gdzie była woda, powstawał step.

Tak to się kręci. Zmiana, wzrost, upadek są wpisane w historię człowieka, a jak pisał Arystoteles – wszystko, co ma swój początek, ma też swój koniec. Ten wstępniak również. Teraz Lech Rustecki i Ryszard Gajewski rozstawiają radiowe studio, a Łukasz Jankowski krąży gdzieś po krynickim labiryncie w poszukiwaniu zrozumienia tego, co tu i gdzie indziej się dzieje. Niedługo w studiu Radia WNET pojawi się wiceminister obrony narodowej Litwy i będziemy bronić (na szczęście w słowach) naszej wolności.

Na tarasie zrobiło się gwarno, a przy stoliku, na którym leżą mikrofony Radia WNET, usiadł ambasador Ukrainy.

A z informacji docierających tutaj za pośrednictwem globalnej sieci wynika, że w najnowszych sondażach PiS zwiększa przewagę nad konkurencją polityczną. Wygląda na to, że 13 października… ale nie bawmy się we wróżki; te mieszkają w lesie.

Jest 5 września, godzina 16.00, zaczynamy Popołudnie WNET z tarasu Starego Domu Zdrojowego w Krynicy. I stąd wszystkich Państwa pozdrawiam i życzę miłej lektury wrześniowego „Kuriera WNET”.

Pracownicze Plany Kapitałowe (PPK) – kolejny miraż emerytury pod palmami / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Dyskusja w żaden sposób nie odpowiada na rzeczywisty problem każdego zwyczajnego emeryta: jak dożyć godziwie do naturalnej śmierci, z wyłączeniem eutanazji jako najkorzystniejszej dla budżetu państwa.

Na początek anegdota. Do amerykańskiego króla stali, a potem znakomitego filantropa (np. Carnegie Hall) Andrew Carnegiego (1835–1919) podszedł kiedyś młodzieniec z prośbą o poradę w sprawie skutecznego wzbogacenia się. – Omijaj drink-bary i giełdę, chłopcze! – odpowiedział najbogatszy człowiek świata. Czy ten młody człowiek posłuchał rady geniusza wolnego rynku, tego nie wiem. Jednak większość jego rówieśników na pewno nie posłuchała. Miraż dostatniego życia na kredyt i fortuny zbijanej na giełdzie zapanował nad umysłami Amerykanów na okres 10 lat. I prysł 10 lat po śmierci Andrew Carnegiego. 24 października 1929 roku tąpnięcie na nowojorskiej giełdzie, zwane „czarnym czwartkiem”, rozpoczęło najboleśniejszą korektę życiowych oczekiwań. Utracone samochody, domy, stanowiska pracy; samobójstwa. Taka była cena za beztroskie podejście do życia dla milionów Amerykanów.

Ale nie wszyscy stracili. Niektórzy wtedy właśnie zdobyli fortuny, przejmując na przykład połowę ziemi rolnej w Stanach. Tej ziemi, dla której zdobycia idący na zachód osadnicy ryzykowali własnym życiem. Czy dla przeprowadzenia tak prostej operacji beztroskim młodzieńcom zaproponowano wcześniej miraż luksusu dzięki skredytowaniu w 90% zakupu giełdowych akcji? Nawet nie spróbuję na to pytanie odpowiedzieć. Rozpisałem się tak długo o giełdzie i jej mało stabilnych fundamentach nie bez powodu.

W kontekście przyjętych przez Sejm regulacji to właśnie spekulacja giełdowa (sorry, oczywiście, że inwestowanie) ma zapewnić nam bezpieczną i dostatnią starość. Specjalne fundusze przejmą 4% naszego zarobku + 2% od państwa i skutecznie grając na rynkach finansowych, zarobią na naszą bezpieczną starość. Przy założeniu, że ZUS na to wszystko nie wydoli.

Wysłuchałem kilku opinii za PPK i kilku przeciw, opinii eksperckich i profesorskich. I jako Wasz samozwańczy ekspert od wszystkiego zostałem wprowadzony w stan głębokiego zdumienia. Nie tylko dlatego, że niczego nie rozumiem. Otóż dyskusja w żaden sposób nie odpowiada na rzeczywisty problem każdego zwyczajnego emeryta – jak dożyć godziwie do naturalnej śmierci, z wyłączeniem eutanazji jako najkorzystniejszej dla budżetu państwa.

Racje przeciwników PPK są oczywiste. Tak jak oczywiste były racje przeciwników OFE. Obietnica, że tym razem środki będą lepiej inwestowane i za niższe wynagrodzenie, jest tylko i wyłącznie obietnicą. A ucieszyć może jedynie dużych, zagranicznych rekinów, widzących ławicę leszczy. Zagrożenie tej części naszych pieniędzy jest zatem ogromne. Bo chociaż 80% pozostałych w OFE środków to pieniądze teoretyczne, bo obligacje skarbu naszego państwa, to przy zmianie właściciela zmienią się one w naszego państwa obciążenie rzeczywiste.

Jednak twierdzenie, że ZUS jest lub może być gwarantem naszej spokojnej starości jest co najmniej na wyrost. Pomimo tego, że wyniki ZUS były lepsze niż OFE. Bo takie twierdzenie nie uwzględnia prawdy oczywistej – już dziś przy 2 pracujących na 1 emeryta, dla wypłacania należności emerytalno-rentowych, z budżetu państwa musi być rokrocznie przesuwanych do ZUS ok. 40 miliardów złotych.

Zamiast zatem czarować się wzajemnie mirażami, poszukajmy prawdy oczywistej, która tylko czeka na odkrycie. Najpierw odgrzebmy fakty.

Fakt 1. ZUS nie ma zgromadzonych żadnych środków własnych, które mogłyby wystarczyć na obsłużenie zwiększającej się z roku na roku liczby emerytów (dla jasności spojrzenia pomijam tu innych świadczeniobiorców). Płacone przez nas co miesiąc składki tylko księgowo są zapisywane na naszym koncie. Tych wpłacanych przez nas pieniędzy brakuje na wypłatę bieżących emerytur.

Fakt 2. 45 000 pracowników ZUS kosztuje nas, podatników, 3 miliardy 600 milionów złotych za rok 2017. Zatem jeden pracownik ZUS kosztuje nas rocznie 80 000 złotych, co stanowi 2% zebranych składek.

Fakt 3. Mamy na tyle wadliwą strukturę zatrudnienia narodowego, że żadna kreatywna księgowość nie pomoże. Żeby to zmienić na proporcje odpowiednie dla normalnego państwa (Czechy lub Szwecja, sami wybierzcie), musi nas pracować nie 17, ale 21 milionów. Ale sensownie pracować, bo z zatrudnionych obecnie 16,5 miliona tylko 15 jest zatrudnionych według kategorii efektywności. Półtora miliona źle zatrudnionych to 1 milion 100 tysięcy urzędników i 400 tysięcy nauczycieli publicznych. Należy ich natychmiast przekierować do pracy efektywnej, opłacalnej dla państwa i nas wszystkich.

Znamy już fakty, zatem dokonajmy paru obliczeń. Zakładając jedno: że skarbiec emerytalny jest pusty. I liczymy na najniższych kwotach, tak składek, jak i świadczeń.

15 mln pracowników efektywnych ma za zadanie utrzymać 8 mln emerytów (w tym rencistów i in.) i uzbierać na własną emeryturę. 15 mln x 12 000 zł rocznie (zapłaconych składek) = 180 mld złotych rocznie. A za rok 2017 ZUS wypłacił 210 mld złotych. Zatem rzecz niemożliwa, jakby tego nie księgować.

Ale już 20 mln pracowników x 12 000 zł = 240 mld złotych. Czyli wystarczyłoby na obecne świadczenia, a 30 miliardów moglibyśmy odłożyć do narodowej skarpety. Tylko czy to nas zadowala? Chyba nie, skoro każdy pracuje średnio 35 lat przed przejściem na emeryturę. Zatem policzmy: 35 lat x 12 000 zł = 420 000 wypracowanych na stare lata przez każdego pracownika najmniej zarabiającego. Przy średniej przeżycia 16,5 roku na emeryturze i odliczeniu 20 000 zł na pogrzeb (a co!), wyszłoby nam 2000 zł miesięcznie według dzisiejszych cen. Obecna średnia emerytura wypłacana z ZUS wynosi 1400 zł miesięcznie.

A teraz rozwiązanie tego węzła gordyjskiego.

1.     Likwidujemy ZUS z jego skomplikowanym systemem liczenia, który wymaga 45 tysięcy pracowników i generuje niepotrzebne koszty w wysokości 3,6 miliarda rocznie, i wprowadzamy powszechną emeryturę obywatelską na poziomie 1 600 zł miesięcznie.

2.     Oszczędzamy na 1,5 milionie źle zatrudnionych i opłacanych przez nas z budżetu państwa. Premier Morawiecki podał jakiś czas temu, że 450 000 urzędników kosztuje nas 50 mld rocznie, co dawałoby koszt 110 000 zł za jednego. Ale przyjmijmy schemat ZUS, choć zarobki tu należą do najniższych, i policzmy: 1,5 mln x 80 000 zł rocznie = 120 miliardów złotych do skarbonki państwa.

Takie rozwiązanie pozwoli na odtworzenie w ciągu 10–15 lat funduszy emerytalnych nas wszystkich pracujących. Co więcej, pozwoli na przyzwoitą emeryturę dla każdego Polaka. Pozwoli też na dużo więcej, ale to osobny temat.

Dla tych natomiast, którzy chcą spędzić jesień swojego życia pod palmami lub gdziekolwiek i potrzebują więcej pieniędzy niż 1600 zł miesięcznie, musimy wprowadzić możliwość inwestowania dodatkowych pieniędzy zwolnionych z opodatkowania. Dobrowolnego inwestowania.

Jedyną sprawdzoną i gwarantowaną przez państwo metodą takiego oszczędzania może być państwowy bank inwestycyjny. Gromadzone środki powinny być inwestowane tylko i wyłącznie w rozwój gospodarki narodowej. W jej pewne i dochodowe przedsięwzięcia. W te działy, które obsługują potrzeby życiowe nas wszystkich, 38 milionów dochodowych jednostek.

Tylko takie inwestowanie utrzyma wartość i pomnoży oszczędzane na starość pieniądze, i pozwoli zbudować narodowy kapitał. A tym samym uniezależni nas od światowych spekulantów giełdowych, którzy tylko czekają, żeby ogołocić nas przy każdej nadarzającej się okazji. Ogołocić z tak ciężko wypracowywanych pieniędzy i tylko przy okazji pozbawić bezpiecznej starości.

Jan A. Kowalski

Dymisja to za mało! Marszałek Kuchciński powinien popełnić – co najmniej – seppuku! Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Ale to już w więzieniu, do którego powinien trafić zamiast Kamila Durczoka. Bo ten ostatni przynajmniej jechał swoim samochodem i pił za swoje, a nie latał za pieniądze podatników.

Tyle zrozumiałem z przekazu totalnej opozycji. Aha i jeszcze to, że należy przeprowadzić szczegółową kontrolę wszystkich lotów samolotów rządowych od roku 2015. A dokładnie od dnia 16 listopada 2015 roku i ani dnia wcześniej. Bo wcześniej, to trzeba by było sprawdzić loty tych, którzy niesprawiedliwie wybory w roku 2015 przegrali. A na to zgody nie ma, bo to już byłaby polityczna hucpa w pissowskim (wymawiamy z należytą pogardą) wydaniu.

Drodzy Czytelnicy, naprawdę bawi Was tak wyrysowana linia sporu politycznego w Polsce? Bo mnie wcale nie. Dlatego od paru lat próbuję nakreślić inną. Taką, jaka nie tylko w Polsce, ale też w krajach najstarszych demokracji ma sens, linię programową. Bo właśnie w sporze programowym pomiędzy rządem a opozycją zawarta jest istota demokracji. Aktualny rząd ma swoją wizję rozwoju państwa (z tą wizją przecież wygrał wybory), a opozycja ma inną wizję (z którą, chce wygrać kolejne wybory). Przy fundamentalnym założeniu reprezentowania interesów swojego państwa i narodu przez aktualny rząd i aktualną opozycję.

Każda inna płaszczyzna sporu, jaką chce nam zafundować rząd lub opozycja, jest kłamstwem. Jest świadomą próbą oszukania nas, wyborców, tylko dla zyskania nienależnych sobie głosów. To dlatego rządy Prawa i Sprawiedliwości, od początku odwołujące się do elektoratu socjalnego, przyjąłem z niekłamaną radością. Po latach rządów oszustów udających programowo konserwatystów i liberałów, w polskiej polityce pojawiła się nowa jakość. Przedwyborcze zapowiedzi zaczęły być realizowane. Zaistniała partia budująca swoje powodzenie wyborcze na głosach elektoratu pracowniczego i socjalnego.

Do pełni szczęścia potrzebujemy zatem prawdziwej opozycji, partii reprezentującej głosy przedsiębiorców. Oddającej więcej wolności obywatelom i pozostawiającej w ich kieszeniach więcej pieniędzy, w miejsce socjalnego bezpieczeństwa. Przekonującej również wyborców z innych grup społecznych, że takie mniej redystrybucyjne (= tańsze) państwo leży w ich dobrze pojętym interesie. Bo rozwój, a nie zagłada przedsiębiorczości, leży w mierzalnym interesie wszystkich Polaków, również pracowników. I taki pogląd próbowałem zaprezentować w dwóch poprzednich tekstach o płaczących przedsiębiorcach. Płaczących nie nad sobą, ale nad ich zdaniem źle zarządzaną Polską.

Właśnie taki spór polityczny marzy mi się. Jedna strona, socjalna, już wspaniale prosperuje. Przynajmniej do czasu, gdy skończą się pieniądze. O czym piszę i przestrzegam od jakiegoś czasu. A najpóźniej od momentu, gdy pierwsze 500+ (jak najbardziej zasadne) zostało zamienione w swoisty samograj polityczny, gwarantujący władzę do końca świata. Od momentu, gdy wyjątek socjalny zmienił się w polityczną regułę.

A druga strona? Drugiej strony nie ma. Tam, gdzie powinna istnieć opozycja, królują zakłamanie i tematy zastępcze. Hałaśliwe, czasem nośne okrzyki i nic więcej. Dotyczy to oczywiście opozycji totalnej, czyli PO z przybudówkami, ale też Kukiz ’15, który zgodnie z moimi przewidywaniami sprzed dwóch lat właśnie się kończy z winy lidera. I dotyczy również wszystkich wyznawców Korwina, którzy nie wiedzieć dlaczego założyli, że to błazen może być królem. Choć od lat co najmniej kilkuset wiadomo, że najmądrzejszy nawet błazen (vide Stańczyk) królem być nie może … i vice versa.

Na koniec trochę się wytłumaczę. Piszę swoje teksty nie z uwagi na korzyści materialne lub ambicjonalne. Nie dostaję za nie ani grosza (halo! Prezesie Skowroński! 🙂 ) i nie ubiegam się o żadne partyjno-państwowe stanowiska. Piszę, bo chciałbym żyć w silnym państwie, dobrze zarządzanym przez światłą i patriotyczną elitę. Raz bardziej socjalną, gdy tak wyborcy zdecydują. A innym razem bardziej wolnorynkową, gdy tak wyborcy zdecydują. Bo największą korzyść zwykli ludzie odnoszą z uczciwej walki o ich głosy światłych i odpowiedzialnych elit.

Nie mam też zamiaru nikogo okłamywać. Z utęsknieniem czekam na światłą, patriotyczną i wolnorynkową elitę polityczną, która nie będzie bujać w doktrynerskich obłokach, ale przedstawi całościową i korzystną ofertę dla obywateli, opozycyjną do oferty obecnego rządu. Najlepiej taką, jaką przedstawiam na tym portalu i w Kurierze Wnet. Natychmiast na nią zagłosuję 🙂 . Do tego czasu wolę głosować na Prawo i Sprawiedliwość – prawdziwą partię uczciwych socjalistów. Bo, jak się zapewne domyślacie, wolę najgorszą prawdę od najpiękniejszego kłamstwa. I mam nadzieję, że z Wami jest tak samo.

Jan A. Kowalski

PS. I jeszcze refleksja dla umysłów totalnych: nawet najprostsze, czarno-białe widzenie świata, zakłada istnienie dwóch kolorów.

Osoba, która podpisuje Deklarację LGBT+ pełną wiedzą i świadomością, jest dywersantem wobec społeczeństwa i Ojczyzny

Od ponad 30 lat w związku z pracą misyjną w Afryce mam możność obserwowania, jakie spustoszenie duchowe czyni ideologia gender, niszcząc godność i tożsamość człowieka już od wieku przedszkolnego.

o. Jerzy Garda

Szanowny Panie Prezydencie!

18 lutego 2019 r. podpisał Pan Deklarację LGBT+, dokument od A do Z przygotowany przez lobby mniejszości seksualnych i realizujący postulaty tej grupy. Konsekwencją zrealizowania tych postulatów jest w pierwszym rzędzie wprowadzenie we wszystkich warszawskich szkołach agresywnej edukacji seksualnej typu C, opartej na standardach WHO, które po raz pierwszy były oficjalnie w Polsce prezentowane 22.04.2013 roku na konferencji z udziałem ministra edukacji i ministra zdrowia.

Wiek 0–4 lat: Radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbacja. Świadomość, że związki są różnorodne; różne koncepcje rodziny.
Wiek 4–6 lat: Związki osób tej samej płci. Szacunek dla różnych norm związanych z seksualnością. Zadowolenie i przyjemność z dotykania własnego ciała (masturbacja/autostymulacja).
Wiek 6–9 lat: Zmiany dotyczące ciała, miesiączkowanie, ejakulacja. Wybory dotyczące rodzicielstwa i ciąży. Mity dotyczące prokreacji. Rożne metody antykoncepcji. Akceptacja różnorodności.
Wiek 9–12 lat: Skuteczne stosowanie prezerwatyw i środków antykoncepcyjnych. Przyjemność, masturbacja, orgazm. Różnice między tożsamością płciową i płcią biologiczną; miłość wobec osób tej samej płci. Akceptacja różnych opinii, poglądów i zachowań w odniesieniu do seksualności.
Wiek 12–15 lat: Podejmowanie świadomego wyboru co do metody antykoncepcji i jej skuteczne stosowanie. Tożsamość płciowa i orientacja seksualna, w tym „coming out”/homoseksualizm. Ciąża (także w związku między osobami tej samej płci). Umiejętność negocjowania i komunikowania się w celu uprawiania bezpiecznego seksu.
Wiek 15 lat: Krytyczne podejście do norm kulturowych/religijnych w odniesieniu do ciąży, rodzicielstwa itp.. Akceptacja różnych orientacji seksualnych i tożsamości. Zmiana możliwych negatywnych odczuć, odrazy i nienawiści wobec homoseksualizmu na akceptację różnic seksualnych. Dokonanie „coming outu” (czyli ujawniania wobec innych uczuć homoseksualnych lub biseksualnych). Struktura rodziny i zmiany, małżeństwa z przymusu, homoseksualizm/biseksualizm/aseksualność, samotne rodzicielstwo. (…)

8.06.2019 roku, na ulice stolicy wyszedł tzw. marsz równości, czyli „ohyda spustoszenia”, w czasie którego doszło do znieważania naszego Boga i Matki Najświętszej. Miały tam miejsce liczne bluźnierstwa, świętokradztwa, profanacje, wyszydzanie wiary, parodiowanie i kpiny z naszych najświętszych świętości z Eucharystią włącznie, przez uczestników tego marszu.

Słowa oceniające to wydarzenie, które padły z Pańskich ust, były nie mniej bulwersujące niż same wydarzenia w czasie marszu! Powiedział Pan: „Było radośnie i kolorowo, dziękuję za mnóstwo pozytywnej energii”.

Te dwa wydarzenia – podpisanie Deklaracji LGBT+ i ocena tzw. marszu równości sugerują następujące wnioski:

1. Osoba, która podpisuje Deklarację LGBT+ i wyraża opinię o „marszu” nie przeczytała, co podpisuje, i nie widziała wydarzenia, które ocenia. W przypadku Prezydenta Stolicy, z którym to urzędem wiąże się autorytet i zaufanie społeczne, jeżeli podpisuje i ocenia bez rozeznania, czyni to nieodpowiedzialnie.

2. Jeżeli czyni to – podpisuje Deklarację LGBT+ i wyraża opinię – z pełną wiedzą i świadomością, jest dywersantem wobec społeczeństwa i Ojczyzny.

Prokuraturze i innym prawnikom pozostawiam ocenę i ściganie przestępstw zgodnie z obowiązującym prawem w tej materii w naszej Ojczyźnie.

Ponieważ deklaruje się Pan, Panie Prezydencie, jako osoba wierząca w Pana Boga w Kościele rzymskokatolickim, a działania Pana są przeciwne Dekalogowi i nauce Kościoła, prowadzi to do zamieszania w umysłach nie tylko u katolików. (…)

Od ponad 30 lat w związku z pracą misyjną w Afryce mam możność obserwowania, jakie spustoszenie duchowe wśród dzieci i młodzieży czyni ideologia gender szerzona przez lobby LGBT, niszcząc godność i tożsamość człowieka już od wieku przedszkolnego.

(…) Na koniec chcę zadać Panu następujące pytanie: Czy Pan chce, aby Polska, zaczynając od Warszawy, była obozem koncentracyjnym dla seksualnych – cielesnych, duchowych, moralnych i psychicznych – zbrodniczych eksperymentów na polskich dzieciach, młodzieży i rodzinach, dokonywanych przez ideologów gender i agresorów LGBT+, tak jak Auschwitz był miejscem zbrodniczych, pseudomedycznych eksperymentów dokonywanych przez niemieckich oprawców na osobach więźniów?

Muszę jeszcze napisać, co w powyższej sprawie ma do powiedzenia nasz Zbawiciel Jezus Chrystus: „Kto by zaś zgorszył jedno z tych maleńkich, które we Mnie wierzą, lepiej by mu było, aby mu zawieszono u szyi kamień młyński i pogrążono w głębinie morskiej. Biada światu za zgorszenia. Muszą bowiem przyjść zgorszenia, wszelako biada temu człowiekowi, przez którego przychodzi zgorszenie” (Mt 18,6–7). (…)

List otwarty o. Jerzego Gardy do Prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego znajduje się na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

List otwarty o. Jerzego Gardy do Prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Konstytucja dla nauki wprowadza obywateli w błąd, bo to ani konstytucja, ani nie obejmuje w pełni nauki w Polsce

Środki z budżetu przeznaczone na naukę służą tak naprawdę do celów z nauką nie mających nic wspólnego, m.in. do wspierania swoistych agencji nieruchomości o wprowadzających w błąd nazwach naukowych.

Józef Wieczorek

Najwyższa Izba Kontroli co jakiś czas kontroluje instytuty badawcze, publikując swoje raporty. Ostatnio opublikowała raport o kontroli Instytutu Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur, którego „podstawą gospodarki finansowej był najem powierzchni biurowej, a nie działalność merytoryczna, badawczo-naukowa, na którą otrzymywał dotacje”. Mimo złej sytuacji finansowej w instytucie zatrudniano kolejnych pracowników i podwyższano płace. (…)

Raport NIK informuje: „Zgodnie ze Statutem IBRKiK z kwietnia 2017 r. przedmiotem podstawowej działalności Instytutu były badania naukowe i prace rozwojowe w dziedzinie nauk społecznych i humanistycznych. (…) W 2017 r. i 2018 r. Instytut otrzymał także dwie dotacje celowe o łącznej wysokości ponad 11 mln zł (…). Po kompleksowej ocenie jednostek naukowo-badawczych, przeprowadzonej w 2017 r. przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Instytut otrzymał kategorię B, co oznacza poziom akceptowalny z rekomendacją wzmocnienia działalności naukowo-badawczej. Taką samą kategorię miał w latach poprzednich”.

Po kontroli instytutu NIK zwrócił uwagę, że „podstawą gospodarki finansowej Instytutu, od początku 2017 r. do połowy 2018 r., był właśnie wynajem powierzchni biurowych oraz dotacje budżetowe.

W 2016 r. wpływy z wynajmu stanowiły 62 proc. łącznych przychodów, a w 2017 r. blisko 54 proc. Dla porównania przychody z działalności merytorycznej (własnych prac naukowo-badawczych) w 2016 r. stanowiły nieznacznie ponad 3 proc. łącznych przychodów, a w 2017 r. niecałe 9 proc.”.

Zasadne jest zatem pytanie – dlaczego przez lata taki instytut był traktowany jako instytut naukowy, otrzymywał na prowadzenie badań naukowych dotacje z budżetu, oceniany był nie najgorzej! (kategoria B)? Czy nie byłoby zasadne, aby funkcjonował zatem nie jako instytut badawczy, tylko jako agencja nieruchomości, rzecz jasna bez dotacji z kieszeni podatnika, których przecież – jak ciągle słyszymy – nie ma na naukę? Skoro pieniądze z budżetu przeznaczone na naukę służą tak naprawdę do celów z nauką nie mających nic wspólnego, m.in. do wspierania swoistych agencji nieruchomości o wprowadzających w błąd nazwach naukowych, to trudno się dziwić, że na naukę pieniędzy nie starcza.

Taki stan rzeczy to nie jest wyjątek. Osiem lat temu NIK skontrolował 32 instytuty badawcze, informując: „Instytuty badawcze zarabiają na działalności gospodarczej, między innymi wynajmując lokale. Tylko połowa z nich osiąga jakiekolwiek zyski z gospodarowania własnością intelektualną. Choć w przypadku żadnego instytutu nie przekroczyły one 4 proc. ogółu przychodów, to instytucje te nie płaciły podatku dochodowego, zwykle wykorzystując zapisy o zwolnieniu z tytułu prowadzenia działalności badawczej”. (…)

Pozostaje do wykonania jeszcze jeden krok – autonomiczne przekształcenie się organów zarządzających uczelniami w agencje nieruchomości. Jak pokazują przykłady instytutów badawczych, z wynajmu nieruchomości da się utrzymać, a z produkcji wyrobów intelektualnych i tak utrzymać się nie są w stanie.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Instytuty badawcze czy agencje nieruchomości?” znajduje się na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Instytuty badawcze czy agencje nieruchomości?” na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Angst (strach) ma wiele znaczeń. Niemcy boją się na przykład, że przestanie rządzić lewica i zastąpi ją skrajna prawica

Radykalna prawica to worek, do którego lewicowe media niemieckie (a innych po prostu tu nie ma) wrzucają wszelkie ugrupowania wykraczające poza wyznaniowy kanon politycznej poprawności.

Jan Bogatko

W Kassel ofiarą zamachowca, wiele lat temu aktywisty neonazistowskiego (nie nazywam tego świadomie skrajną prawicą, bo wszelki socjalizm to jednak lewica), padł niskiego szczebla urzędnik państwowy z ramienia CDU, Walter Lübke. Lübke był orędownikiem polityki imigracyjnej prowadzonej przez kanclerz Angelę Merkel. Szybko udało się zatrzymać potencjalnego sprawcę, Stephana E., który niebawem przyznał się do czynu. Policja polityczna (Urząd Ochrony Konstytucji) badała ewentualne powiązania Stephana E. z grupą neonazistów Combat 18 w Dortmundzie. Niedługo potem Geritt Weber, rzecznik krajowego ministerstwa spraw wewnętrznych w Nadrenii Północnej-Westfalii, stwierdził wobec FOCUS Online, że dowodów na jakiekolwiek powiązania z tą organizacją w tym landzie – na razie – brak.

A cóż to za armia, ten Combat 18, której to żołnierzem ma być jakoby sprawca mordu na polityku w Kassel, Stephan K.? Combat 18 to dość tajemnicza nazistowska międzynarodówka made in GB, operująca w wielu państwach Europy (także i w Rosji, i oczywiście w Niemczech). Określa się ją jako zbrojne ramię Blood and Honour. ‘Combat’ oznacza tyle, co walka, a liczba 18 w nazwie tego ugrupowania, to pierwsza i ósma litera alfabetu, zatem inicjały Adolfa Hitlera. Jeden ze sloganów organizacji brzmi „White Revolution is the only solution“ („biała rewolucja jest jedynym rozwiązaniem“). Symbolem Combat jest smok. Czy Stephan E., zabójca polityka CDU w Kassel, mógł nosić ten symbol? Wydaje się, że sprawa jest mocno naciągana. Od lat nie był notowany jako neonazista.

Ale nagle i niespodziewanie głos w „aferze Lübkego” zabrał nie byle kto, lecz były co prawda, lecz jednak sekretarz generalny CDU, Peter Tauber. Oświadczył on, że śmierć Waltera Lübkego obciąża AfD (a nie politykę imigracyjną Angeli Merkel).

A w szczególności Alice Weidel (współprzewodniczącą klubu poselskiego AfD w Bundestagu) i ekonomistę Maxa Ottego (naukowca niemiecko-amerykańskiego, wieloletniego członka CDU – tak, CDU – i od czerwca ubiegłego roku prezesa kuratorium bliskiej AfD fundacji Desiderius-Erasmus-Stiftung). Peter Tauber przeszedł samego siebie, żądając… by rozważyć możliwość pozbawienia Weidel i Ottego podstawowych praw, takich jak swobody wypowiedzi, wolności zgromadzeń, a nawet własności!

– Wyjątkowe to żądanie jak na demokratę, nawet chrześcijańskiego – zauważa z przekąsem komentator niszowego portalu MM-News, Felix Krautkrämer. – Jakież to dziwne – pisze – że nigdy nie usłyszano takich żądań, kiedy to islamiści mordowali w Niemczech.

W każdym razie nic nie wiadomo o tym, by były sekretarz generalny CDU Tauber po zamachu w Berlinie, dokonanym przez Anisa Amriego (pamiętają Państwo ten zamach, dokonany uprowadzoną polską ciężarówką na rynek bożonarodzeniowy?), zastanawiał się nad tym, czy nie należałoby pozbawić praw podstawowych członków radykalnej organizacji islamskiej wspierającej terrorystę albo środowisko salafitów.

A przecież związek Amriego z nimi był, w przeciwieństwie do powiązań Stephana E. z AfD, oczywisty i poza wszelkimi wątpliwościami.

Cały felieton Jana Bogatki pt. „Strach” – jak co miesiąc, na stronie 3 „Wolna Europa” „Kuriera WNET”, nr lipcowy 61/2019, gumroad.com.

 


Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia  na gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Jana Bogatki pt. „Strach” na s. 3 „Wolna Europa” lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

94-letnia Stella Zylbersztajn do dziś zabiega o przyznanie kolejnym Polakom medali Sprawiedliwy wśród Narodów Świata

Jeżeli przeżyję, to przyjmę chrześcijaństwo – zwierzyła się matce. Gdy pytam, dlaczego nieznani ludzie przyjmowali ją pod dach, narażając całą rodzinę, odpowiada cicho: – To był odruch serca.

Marek Jerzman

– Obudziłam się o 3 rano – opowiada Stella. To była sobota 22 sierpnia 1942 r. Na Rynku stało kilku policjantów. Potem przyszedł kuzyn Nehemia, który był w policji żydowskiej. Kazał wziąć osobiste rzeczy i iść na Rynek. Kilka tysięcy Żydów było strzeżonych przez około 50 Niemców.

– Wiedziałam, że ucieknę – mówi Stella. Mama bała się, strach ją sparaliżował. Kobiety i dzieci wsiadły na wozy. Ja zeskoczyłam i popędziłam uliczką do ogrodu Piotrowskich. Taki był początek dwuletniej tułaczki 17-letniej Stelli po okolicznych wioskach.

Najpierw trafiła do Wacława Radzikowskiego z Szańkowa. Spotkali się na drodze, gdy gospodarz wracał z niedzielnej sumy w Łosicach. Zaprosił ją do siebie. Być może wpływ na decyzję Radzikowskiego miało kazanie proboszcza Stanisława Zarębskiego, który wspomniał o ciężkim losie Żydów. U Radzikowskich przebywała trzy tygodnie, pomagając w pracach domowych i ucząc małe dzieci czytania z katechizmu. Nocowała w kryjówce w stodole. Jej pobyt zakończył się ucieczką w nocy, gdy usłyszała strzały na podwórku. Jak się potem okazało, to złodzieje przyszli kraść świnie i strzelali do ujadającego psa.

Po nocy spędzonej na polu, o świcie trafiła do Hieronima Kalickiego, sołtysa w pobliskich Wyczółkach. Znała go dobrze.

– Przyjęli mnie jak córkę – wspomina Stella. – Obiad na białym obrusie i łóżko z pościelą, to była rozkosz.

U Kalickich spotkała się z matką, która jednak zdołała uciec w trakcie marszu łosickich Żydów do Siedlec 22 sierpnia 1942 r. Po długich poszukiwaniach odnalazł ją Kalicki. Gdy po paru tygodniach w wiosce mieszkańcy zaczęli plotkować o Stelli, postanowiła opuścić Wyczółki. Wędrowała od wioski do wioski, szukając pracy. Podawała się za Polkę, mówiła świetnie po polsku, ale uroda zdradzała pochodzenie. Ludzie bali się. W zimowy wieczór zapukała do domu Józefa i Ireny Izdebskich w Pietrusach, którzy okazali się niezwykle serdeczni. Mieli jedną izbę, której połowę zajmowały zwierzęta. Trójka bosych dzieci spała na zapiecku.

– Szybko zrobiłam im ciepłe skarpety – wspomina Stella.

Izdebscy traktowali ją jak członka rodziny.

– Czułam jednak z każdym dniem ich rosnący strach – mówi Stella.

Po dwóch tygodniach pożegnała się z nimi, a Izdebski odwiózł ją do kuzyna w Krzesku. Wiosną trafiła do Anny i Kazimierza Gałeckich na kolonii w Szańkowie, gdzie przebywała jej matka. Pomagała w domu, robiła na drutach rękawice, czapki, swetry. Zachorowała na tyfus. Gałeccy opiekowali się nią troskliwie.

– Jeżeli przeżyję, to przyjmę chrześcijaństwo – zwierzyła się matce. – Przecież ci ludzie nie dla moich swetrów narażają życie. (…)

– Piekło to stan duszy, która wie, że Bóg jest, ale nie może Go kochać –usłyszała i zapamiętała. Poczuła głód Boga, taki sam, jak podczas pobytu w getcie w Łosicach. Po mszy poprosiła ks. Suleja o chrzest. Miesiąc trwały przygotowania i po mszy w sobotę przed Zielonymi Świątkami ks. Czesław Chojecki ochrzcił Stellę.

– Z ks. Chojeckim i rodzicami chrzestnymi było nas czworo – wspomina Stella. Po chrzcie podjęła decyzję, że wstąpi do zakonu karmelitanek. Po lekturze Dziejów duszy Mała św. Teresa od Dzieciątka Jezus została jej duchową przewodniczką.

Niemcy odeszli pod koniec lipca 1944 r. Akurat do Piechowiczów przyjechali goście, więc Stella poszła spać do stodoły na siano. Gdy obudziła się rano, na klepisku pokotem spali Sowieci.

Nadrabiając zaległości, Stella zdała naturę w 1945 roku. A 22 sierpnia 1948 r. włożyła habit zakonny, została siostrą Emmanuelą od św. Józefa. Była to szósta rocznica likwidacji getta w Łosicach.

Przebywała w Karmelu w Poznaniu, Krakowie i Częstochowie. Czuła się szczęśliwa, pracowała, modliła się i czytała: szczególnie Stary Testament, czyli dzieje narodu wybranego. Poznała też o. Daniela, Żyda, który działał w ruchu oporu, potem ochrzcił się i wstąpił do karmelitów. Był znanym i szanowanym kapłanem, na jego kazania przychodziły tłumy. W latach 50. wyjechał do Izraela. Stella postanowiła także wyjechać do Izraela. (…)

Pierwszy raz odwiedziła Polskę w 1987 r. i rozpoczęła wędrówkę, zaczynając od Łosic, Szańkowa i Wyczółek, a kończąc na Kornicy i Radzikowie. Była radość i łzy szczęścia. Podczas każdego pobytu Stella zawsze robiła objazd, odwiedzając „swoją rodzinę”. Zapraszała do siebie, do Izraela, gościła też dzieci i wnuki „swojej rodziny”.

W 1992 r. ukazały się wspomnienia Stelli A gdyby to było wasze dziecko?. Autorka podała listę 25 nazwisk rodzin, które udzieliły jej schronienia.

– Wszystkich nazwisk już nie pamiętam – zaznacza Stella. – Było ich więcej. (…)

27 maja br. odbyła się w Łazienkach Królewskich uroczystość wręczenia medali Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Wśród uhonorowanych rodzin znajdowali się Anna i Kazimierz Gałeccy oraz Józef Izdebski, którzy dali schronienie Stelli Zylbersztajn po ucieczce z getta w Łosicach. Za pomoc udzieloną Stelli w latach 1942–1944 medal Sprawiedliwych otrzymało już 25 polskich rodzin.

Cały artykuł Marka Jerzmana pt. „Stella” znajduje się na s. 11 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Jerzmana pt. „Stella” na s. 11 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rządy PiS-u to epoka wiarygodnego przywracania polskiej własności w Polsce/ Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 61/2019

Rządy PO zaś było to pilnowanie obcych interesów, budowanie systemu oligarchiczno-celebryckiego, bogacenie się nielicznych kosztem większości, a po utracie władzy – antypolskie smrodzenie za granicą.

Andrzej Jarczewski

To nie rozdawnictwo. To przywracanie własności

Polityczna krytyka działań rządu jest zjawiskiem naturalnym i pozytywnym, nawet jeżeli odbywa się na poziomie… obecnym. Jeżeli jednak dokonujących się przemian nie rozumie środowisko akademickie, znaczy to, że coś szwankuje w komunikacji społecznej. Albo po stronie odbiorcy, albo – nadawcy. Rozpatrzmy najpierw przykład zapomnianej już ustawy z roku 2007, zwanej „ustawą uwłaszczeniową”. Członkowie spółdzielni mieszkaniowych mogli wtedy nabyć na własność swoje mieszkanie po uiszczeniu symbolicznej kwoty. Ustawa dotyczyła również mieszkań zakładowych, lokali użytkowych i garaży (inne szczegóły są dziś nieistotne).

Przywołałem tę ustawę z czasów „pierwszego PiS-u”, by podkreślić pewien charakterystyczny dla tej partii wektor polityczny: przywracanie realnej własności. Trzeba tu dopowiedzieć, że nie chodziło wówczas o oddawanie konkretnej własności konkretnym osobom, bo wcześniej prezydent Kwaśniewski „w trosce o dobro narodu” zawetował regulującą te sprawy ustawę o reprywatyzacji (2001), a później nie było wystarczającej większości w sejmie, by na nowo podjąć tę kwestię.

W ustawie uwłaszczeniowej z roku 2007 chodziło o to, żeby Polacy w ogóle dysponowali jakąś własnością, a drogi dochodzenia do tej własności mogą być różne, nie zawsze proste, i obejmujące różne grupy w porządku dość przypadkowym, bo zależnym od możliwości.

Wszak nadanie własności „wszystkim po równo” jest niemożliwe. Jak pamiętamy – w ramach czyszczenia śladów po PiS-ie – Trybunał Konstytucyjny pod wodzą Bohdana Zdziennickiego już w roku 2008 uznał główny przepis tamtej ustawy za… niekonstytucyjny, bo „prowadził do nieuzasadnionego uprzywilejowania osoby względem spółdzielni”. Wcześniejsze uprzywilejowanie spółdzielni i różnych instytucji względem osoby nie miało dla TK znaczenia, choć – w kwestii mieszkalnictwa – doprowadziło do stanu głęboko patologicznego, z którego do dziś się w wielu miejscach wygrzebujemy.

Własność wg komunistów

Starsi pamiętają to z PRL-u, a młodszym trzeba stale o tym mówić: krótko po wojnie odebrano Polakom własność środków produkcji, następnie wszelką inną większą własność. Uchowały się tylko drobne gospodarstwa rolne i trochę rzemiosła. Ale i ta marginalna własność była na wszelkie sposoby ograniczana, potępiana i tępiona.

Po latach można już pomijać drugorzędne szczegóły i opisywać przemiany istotnymi dla danej epoki wektorami politycznymi. Oto przychodzi rok 1988: zmienia się główny wektor. Własność już komunistom nie wadzi pod oczywistym warunkiem, że jest to własność komunistów, uwłaszczonych na PRL-owskiej gospodarce. Zmiany zachodzą szybko, a w roku 1991 prezydent Wałęsa powierza rządy liberałom, którzy szermują hasłem „prywatyzacji” i rozpoczynają wyprzedaż majątku narodowego na wielką skalę.

Własność wg aferałów

Teraz zaczynają się rządy doktryny liberalnej, ogólnie jak najbardziej poprawnej, ale błędnej w jednym szczególe: otóż teoretyczna wersja tej doktryny opisywała gospodarkę Zachodu i w żaden sposób nie odpowiadała interesom Polski, znajdującej się w zupełnie innej przestrzeni własnościowej, nie mówiąc o technologicznej.

Głoszono ogólnie słuszną tezę, że gospodarka prywatna jest bardziej efektywna od państwowej. Prywatyzacja stała się fetyszem. Należało „jak najszybciej” znaleźć prywatnego właściciela dla państwowych fabryk. I znaleziono. Ponieważ w Polsce nie było nikogo, kto uczciwą drogą mógłby zgromadzić sumy pozwalające kupić bank czy fabrykę, szukano nabywców za granicą, a ci już od dawna czyhali na łatwy kąsek.

Zastosowano przy tym drugi dogmat liberalnych neofitów: „towar jest tyle wart, ile za niego gotów jest zapłacić nabywca”. Rzucono na rynek od razu wielką ilość owego „towaru”, co spowodowało obiektywny spadek cen na banki (jakkolwiek dziwacznie to brzmi). Sprzedawano ogromne nieruchomości fabryczne za drobny ułamek ich wartości rzeczywistej, której w takich warunkach w ogóle nie można było rzetelnie wycenić. W ten sposób PRL-owska własność „ogólnonarodowa” (tak do roku 1997 nazywano własność państwową w obowiązującej wówczas konstytucji) przechodziła we władanie kapitału obcego. Kolejne rządy łatały sobie w ten sposób budżety, a „ogólnonaród” nic z tego nie miał, jeśli nie liczyć oszukańczej operacji Narodowych Funduszy Inwestycyjnych Janusza Lewandowskiego i spółki. Wyglądało to tak, jakby w każdym ministerstwie siedział jakiś „doradca”, pilnujący, by kolejne ustawy, rozporządzenia i zaniechania faworyzowały kapitał międzynarodowy kosztem interesu Polski.

Na razie ujawniono tylko jednego takiego doradcę, gdy ministrem finansów był najgłupszy profesor w historii polskich finansów – Jan Vincent z Bydgoszczu – którego wykręty w sprawie afery VAT można streścić następująco: „niczego nie wiedziałem, nic nie rozumiałem; co mi doradzali, to podpisywałem”.

Kategoria własności

Pod względem PKB na mieszkańca (Produkt Krajowy Brutto) w roku 2018 osiągnęliśmy już 71% średniej unijnej, a mimo to – na porównywalnych stanowiskach – zarabiamy w Polsce trzy razy mniej niż w Niemczech. Nieprędko to się wyrówna, bo polska gospodarka straciłaby na konkurencyjności i nikt by od nas nie kupował. Musimy jakoś lawirować między kosztami pracy za wschodnią i za zachodnią granicą. Przykre to, ale nie do przezwyciężenia za życia jednego pokolenia. Również pensje sfery budżetowej muszą pozostawać w rozsądnej relacji do zarobków w gospodarce, bo przecież to nie urzędnicy tworzą dochód narodowy, ale robotnicy, inżynierowie i – nawet jeśli ich nie lubimy – prezesi spółek. Nauczyciele krzyczą: chcemy zarabiać jak na Zachodzie! Mogę im odpowiedzieć tylko, że to będzie możliwe wtedy, kiedy będą oni uczyć dzieci robotników i menedżerów, zarabiających jak na Zachodzie.

Jakoś tam gonimy wynagrodzenia europejskie i – przy dobrej polityce – za kilkanaście, kilkadziesiąt lat dogonimy. Ale jest jeszcze inna kategoria, decydująca o bogactwie narodów: wartość majątków indywidualnych. Tu statystyki są naprawdę dramatyczne. Przeciętny Polak posiada siedem razy mniej skumulowanego majątku niż przeciętny Niemiec. Samoistne wyrównanie w ciągu nawet stu lat wydaje się nieosiągalne. Trzeba ten proces wspomagać, bo my sami – okradani i niszczeni przez dwa wieki – nie mamy wiele, a jak już trochę zaoszczędzimy, chętniej nadrabiamy zaległości w wojażach zagranicznych niż w gromadzeniu rodowego kapitału, który dopiero naszym wnukom mógłby przynieść dobrobyt materialny. Łatwo wyjechać do Grecji, trudniej coś sensownego zrobić z kilkoma luźnymi tysiącami. Za mało na kupno własnego banku, za dużo na bezproduktywną lokatę w banku cudzym.

Pod względem przywracania własności pozytywnie oceniam np. obniżkę CIT z 19% do 9% dla małych podatników, osiągających przychód do 1,2 mln euro, a źle obniżkę VAT o 1%, cokolwiek by to obejmowało. Obniżka CIT jest ogromna (ponad 50-procentowa), a skorzystają na niej drobni przedsiębiorcy, którzy – jak można przewidywać – zainwestują niezapłacony podatek w swoje firmy i będą mieli mniej powodów, by na tym obniżonym podatku oszukiwać. Jest to więc sposób na wspieranie zdrowego powiększania polskiej własności. Natomiast drobnych zmian w podatku VAT nikt nie zauważy w portfelu. To tylko obniży zasobność budżetu i jest bezcelowe, chyba że wynika z jakichś innych ważnych, a nie doktrynalnych czy wyborczych przyczyn. Chętnie bym je poznał.

Kategorie socjalistyczne

Ci niezbyt liczni, którzy już się dorobili lub urządzili, z pogardą patrzą na biedotę, a Program „500+” nazywają rozdawnictwem. Przykro się czyta wypowiedzi celebrytów, wiszących u portfela różnych zagranicznych mocodawców. W ich prostackim pojęciu „500+” to socjalizm. Nauczyli się frazeologii dawnych doktryn i jeszcze nie potrafią myśleć kategoriami polskiego interesu.

Trzeba więc im cierpliwie przypominać, że socjalizm nie polegał na powiększaniu własności obywateli, ale na jej pomniejszaniu. Realny socjalizm zabierał własność i wszelkimi sposobami pilnował, by ludzie nie mogli swojej własności pomnożyć. Dodatkowo – socjalizm miał też utrwalać podległość podbitych narodów względem obcego mocarstwa. To były główne, długo i skutecznie realizowane wektory socjalizmu w PRL. Ci, którzy między socjalizmem a liberalizmem nie widzą innych idei, np. interesu narodowego Polaków, powinni trochę nad swoją optyką popracować. A tych, którzy dzięki PRL-owi porobili kariery artystyczne czy pseudonaukowe, nie warto już pouczać, bo to daremny futer. Wystarczy… przeczekać.

Dodatki mieszkaniowe

Tu trzeba przypomnieć ważne osiągnięcie rządu AWS: ustawę z roku 2001 o dodatkach mieszkaniowych. Wtedy też padały oskarżenia o „rozdawnictwo” i „czysty socjalizm”. Dziś nikt już nie krytykuje tego rozwiązania. Było ono faktycznie skierowane do najbiedniejszych, ale miało charakter systemowy i jednocześnie – jak „500+” – rozwiązywało kilka ważnych problemów społecznych.

Ot, drobna wzmianka, że dodatki przelewa się na konto administracji domu pod warunkiem niezalegania z opłatami. Przecież to spowodowało radykalną poprawę ściągalności czynszów. Korzyści okazały się wielokrotnie większe niż koszty, bo koncepcja dodatków miała też pozytywny aspekt wychowawczy. Dziś już mało kto z tych dodatków korzysta, a dobre efekty pozostały.

O zabieraniu

Warto też przypomnieć rozwiązania przeciwne. Była już mowa o zastopowaniu „nieuzasadnionego uprzywilejowania osoby względem instytucji” w pierwszej kadencji rządów PO. Przypomnijmy inny przejaw tej samej tendencji z tej samej kadencji. Kto dziś pamięta, że do roku 2010 ZUS wypłacał zasiłek pogrzebowy w wysokości dwóch średnich pensji? Wynosiło to ok. 6400 zł. Premier Tusk stwierdził, że to jest nieuzasadnione rozdawnictwo i przeprowadził ustawę okołobudżetową, obniżającą ten zasiłek do 4000 zł. Nie wykluczam, że 6400 zł to była kwota za wysoka w roku 2010, ale 4000 w roku 2019 – to stanowczo za mało. Ważne jest w tym wypadku to, że ów zasiłek ustalono kwotowo i nie przewidziano mechanizmu waloryzacji. Był to więc przejaw zabierania „na zawsze”. Najwyższa pora to odkręcić.

Odnotujmy, że zasiłek pogrzebowy nie jest żadnym rozdawnictwem. To jest rozwiązanie ważnego problemu społecznego, wynikającego z odwiecznego ludzkiego obowiązku: „zmarłych pochować!”.

Tymczasem zdarzały się (obecnie znów się o tym słyszy) przypadki zatajania śmierci rencisty czy emeryta. Bo renta sama wpływa na dostępne konto, a na pogrzeb „nas” nie stać. To przytrafia się również w Niemczech, Szwecji i nawet w Ameryce! Każdy kraj wypracował inne w tej sprawie rozwiązania, ubezpieczenia i zabezpieczenia. U nas jest to akurat zasiłek ZUS. To działa dobrze zarówno pod względem indywidualnym, jak i systemowym. Ale wszystko, co stoi w miejscu wobec pędzącego świata, traci na znaczeniu, a często rodzi konflikt.

Praca emeryta

Najsłynniejsze przykłady Tuskowego zabierania to niezapowiedziana, nagła półlikwidacja Otwartych Funduszy Emerytalnych (za aprobatą ówczesnego TK; Rzepliński, wiadomo) i – dokonane wbrew przedwyborczym deklaracjom – podniesienie wieku emerytalnego. Nie należę do żadnej partii, więc nie mam obowiązku uważać wszystkich reform PiS za słuszne i systemotwórcze. Niektóre wynikają z aktualnej walki politycznej i wcale nie są dobre. Dotyczy to np. obniżenia wieku emerytalnego mężczyzn. Akurat należę do rocznika 1950, któremu szczęśliwie trafiło się Tuskowe przedłużenie okresu zatrudnienia. Dzięki temu wypracowałem wyższą emeryturę i nie bardzo na to narzekam. Pracuję nadal tak samo jak przez poprzednie pół wieku. Tyle samo godzin, taka sama ilość pracy i – mam nadzieję – taka sama jakość.

Obserwuję natomiast moich rówieśników, którzy popadają w bezsens istnienia poza pracą zawodową. Przeszli na emeryturę, zaczęli chorować (najchętniej na alkoholizm) i podupadają ogólnie. Praca trzymała ich w pionie. Emerytura zgina i poziomuje przed telewizorem. Bezczynność nie jest dobra dla w miarę silnego i sprawnego mężczyzny, a przecież tacy nadal jesteśmy i – daj Boże – przez kilka lat po siedemdziesiątce jeszcze będziemy.

Z kolei dla kobiet emerytura po sześćdziesiątce jest zbawienna. Babcie nareszcie mają czas dla wnuków, pomagają rodzinie i potrafią się skrzyknąć do różnych działań społecznych. Nie próżnują. Są wciąż potrzebne. To je podnosi i uskrzydla. A chłopy, cóż… marnieją na wycugu. To jest problem, który wymaga nowego rozwiązania. Żyjemy coraz dłużej i ustawodawca powinien to uwzględnić. Nie wystarczy podarować starszemu panu dwóch lat beztroski. Trzeba jeszcze pomóc mu te i następne lata godnie przeżyć. Sam (statystycznie) nie da sobie rady z nadmiarem wolności.

Kataster

Teoria podatku katastralnego jest ogólnie wspaniała: ci, którzy mają duże nieruchomości, powinni płacić podatek, bo państwo – z podatków biedniejszych obywateli – zapewnia bogatym opiekę prawną i bezpieczeństwo ich majątku, dostarcza dóbr infrastrukturalnych itd. W teorii w pełni zgadzam się z tą argumentacją. Ale przejdźmy do praktyki. W czerwcu 2019 Jarosław Kaczyński na specjalnej konferencji prasowej wypowiedział się o podatku katastralnym następująco:

– To jest instytucja – co prawda znana w różnych krajach i mająca swoją historię – ale instytucja, która w polskich warunkach (…) doprowadziłaby po prostu do wywłaszczenia z wszelkiego rodzaju (…) nieruchomości ogromnej części Polaków.

Zwróciłem uwagę na rzadko podnoszoną okoliczność. Otóż dane rozwiązanie (tu: podatek katastralny) jest dobre w niektórych krajach, a w Polsce przyniosłoby szkody, zwłaszcza na wsi.

Myślenie całkowicie przeciwne aferalnemu doktrynerstwu, które nie tak dawno pozbawiło nas polskich mediów, banków i wielkiego przemysłu, a obecnie próbuje obciążyć Polskę nadmiernymi kosztami ekologicznymi i energetycznymi.

Podobne, chroniące polski interes podstawy ma procedowana właśnie w sejmie ustawa antylichwiarska. Chodzi znów o drobny w skali społecznej, ale dotkliwy problem pozbawiania obywateli własności pod pretekstem niespłacenia długu. Oszuści nachalnie oferowali drobne pożyczki, zabezpieczone np. mieszkaniem czy inną nieruchomością, a następnie czekali, aż niespłacony procent narośnie tak, że można będzie ową nieruchomość przejąć, a raczej ukraść w świetle prawa. Aż dziw, że ten proceder tak długo był tolerowany!

Szrot na drogach

Dobra polityka nie polega na rewolucyjnych zmianach, ale na drobnych krokach i niezauważalnych zaniechaniach, których sumaryczny efekt jest dobry dla kraju, choć często niezgodny z ortodoksją czy to liberalną, czy socjaldemokratyczną.

Tu wzorcowych przykładów dostarczają Niemcy. W czerwcu 2019 Trybunał Sprawiedliwości UE w Luksemburgu orzekł, że winieta za użytkowanie dróg w Niemczech przez samochody osobowe jest sprzeczna z prawem Unii. Niemiecki spryt polegał na tym, że faktycznie płaciliby tylko kierowcy z innych krajów. Rzecz trudna do zauważenia, ale teraz już czyta się dokładnie każdy przepis, bo wszędzie można schować coś korzystnego dla siebie lub szkodliwego dla innych. Austriacy przeczytali, znaleźli słaby punkt, zaskarżyli i wygrali, a największe korzyści prawdopodobnie odniosą Polacy.

Z kolei przykładem sprytnego zaniechania Niemców jest uznawanie numeru identyfikacyjnego samochodu (VIN) za daną osobową, podlegającą tajemnicy. Daleki, ale oczywiście zamierzony skutek jest taki, że np. Polacy, którzy sprowadzają z Niemiec setki tysięcy używanych samochodów rocznie, nie mogą sprawdzić historii wypadkowej danego egzemplarza. U nas można to sprawdzić, w Holandii i w wielu innych państwach można, a w Niemczech nie można. Cel jest oczywisty – cichy eksport, a raczej pozbycie się z niemieckich dróg samochodów powypadkowych. Ale – jak to zwykle bywa – i w tej sprawie są plusy dodatnie i plusy ujemne.

Nowobogaccy, którzy jeżdżą salonowymi limuzynami, pogardliwie wyrażają się o „niemieckim szrocie na polskich drogach”. Okazuje się jednak, że te powypadkowe, ale solidnie naprawione auta w ogóle nie są problemem. Zły stan techniczny takich wozów jest przyczyną statystycznie niezauważalnej liczby wypadków. Strach jest przesadzony i wyraża wyłącznie fobie (lub interes) krytyków. Drobny polski przedsiębiorca, który uzbierał 10 000 złotych na niezbędny w jego firmie samochód, może za tę kwotę kupić całkiem niezły pojazd o nieustalonej historii i zarabiać pieniądze. Gdyby słuchał pięknoduchów i rozważał tylko zakup nowego samochodu na kredyt, mógłby szybko zbankrutować. To kolejny przykład szkodliwości doktrynerstwa.

Coś, co jest teoretycznie niesympatyczne (używane auto), może być praktycznie podstawą prowadzenia biznesu i warunkiem dalszego rozwoju, który pozwoli wszystkim Polakom kupować nowe auta w salonach. Ale dopiero w przyszłości.

Paranaukowe doktrynerstwo

Uczeni komentatorzy oceniają decyzje polityczne z punktu widzenia znanych sobie teorii i doktryn. Są to oczywiście doktryny ogólnie słuszne, ale tylko zachodnie, bo jakoś nasi mędrcy nie pracują nad teorią interesu polskiego tu i teraz. Tymczasem każdy poseł, zanim użyje broni masowego rażenia – przycisku w głosowaniu – powinien odpowiedzieć sobie najpierw na jedno pytanie: czy ta ustawa jest dobra dla Polski! Pytanie jest ważne, bo w każdym sejmie (w przeszłości, w przyszłości i obecnie) zasiadają również posłowie, których jedynym zadaniem jest pilnowanie interesów państw ościennych i międzynarodowych mafii. Widzimy to codziennie aż nazbyt wyraźnie! Całokadencyjne badanie głosowań posła daje ciekawe wyniki.

A projektodawcy nowych rozwiązań prawnych powinni jeden aspekt wydobyć wyraźnie w uzasadnieniu każdej ustawy i rozporządzenia: „to jest dobre dla Polski, bo…”. To samo dotyczy zaniechań, jak w omówionym wyżej przykładzie teoretycznie słusznego podatku katastralnego, do którego zapewne wrócimy, gdy się wzbogacimy. Nie teraz!

PiS „pierwszy” i „drugi”

Z czasów „pierwszego PiS-u” przypomnę jeszcze drobną modyfikację prawa spadkowego. Chodzi do dodanie niepozornego artykułu 4a w ustawie o podatku od spadków i darowizn. W rezultacie – od 1 stycznia 2007 można legalnie dziedziczyć cały majątek zgromadzony w rodzinie. Likwidacja podatku od spadków i darowizn pozwoliła zgodnie z prawem budować rodową własność przez pokolenia. Doktrynerzy znów się oburzali. Mieliby rację w innym kraju lub w innym czasie. Wszyscy jednak szybko zaczęli korzystać z tego dobrodziejstwa i teraz nie słychać krytyki nawet wtedy, gdy umiera miliarder, a jego progenitura otrzymuje niczym niezasłużone bogactwo. W przyszłości na pewno pojawi się rząd, który takie spadki opodatkuje. Na razie – więcej korzyści w skali kraju mamy z pomnażania własności niż z jej podszczypywania na każdym kroku. Bo ta własność wciąż jeszcze – z paroma wyjątkami – jest za mała.

Tak więc zarówno „pierwsze rządy PiS-u”, jak i „drugie” przechodzą do historii jako epoka wieloaspektowego i wiarygodnego przywracania polskiej własności w Polsce. To jest wektor prymarny. Wszystkie inne osiągnięcia i błędy zostaną zapomniane. Z kolei rządy PO będą pamiętane jako pilnowanie interesów niepolskich, budowanie systemu oligarchiczno-celebryckiego i bogacenie się nielicznych kosztem większości (a po utracie władzy – antypolskie smrodzenie za granicą). To trzeba przypominać przed każdymi następnymi wyborami. Bo pamięć ludzka jest krótka, a wdzięczność – falą na wodzie.

W poprzednim numerze „Kuriera WNET” (60/2019) przez niedopatrzenie przy artykule Pana Andrzeja Jaczewskiego pojawił się niewłaściwy podtytuł, pochodzący z innego tekstu, a w nim nieużywane w odniesieniu do Polski ani przez Autora, ani w naszej gazecie  sformułowanie „ten kraj”. Najmocniej przepraszamy Autora za tę pomyłkę.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „To nie rozdawnictwo. To przywracanie własności” znajduje się na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „To nie rozdawnictwo. To przywracanie własności” na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przedsiębiorcy nie oczekują od jakiegokolwiek rządu, żeby im cokolwiek dał. Chcą jedynie, żeby im jak najmniej zabrał

Bez głosów przedsiębiorców obóz Dobrej Zmiany wygra za mało, żeby uzyskać większość konstytucyjną i wreszcie zmienić państwo-wydmuszkę, tzw. III RP, w państwo prawdziwe, w Rzeczpospolitą IV.

Jan A. Kowalski

Hallo! Obozie Zjednoczonej Prawicy, czy ktoś mnie słyszy?!

Refleksje przed jesiennymi wyborami

Strasznie mnie wkurzył minister Sasin swoją frywolną wypowiedzią o podwyżce składki ZUS dla przedsiębiorców do 1500 zł co miesiąc od stycznia 2020 roku. Są wskaźniki, procedury i wytyczne, i on, bidny minister, nic na to poradzić nie może. Może i bidulek nie może, ale może znajdzie się jednak w sztabie PiS ktoś mądrzejszy, kto zrozumie, że te głupie wskaźniki, procedury i wytyczne niszczą polską przedsiębiorczość. I na pewno nie przydadzą głosów Obozowi Dobrej Zmiany w czasie nieodległych wyborów parlamentarnych ze środowiska drobnych przedsiębiorców. Trzech milionów głosów wraz z żonami (lub mężami).

O medialnym szoł sprzed roku pn. Konstytucja dla Biznesu nikt już chyba nie pamięta. A najmniej zdaje się o tym pamiętać środowisko (socjalistycznej) Zjednoczonej Prawicy.

Ale bez głosów przedsiębiorców, bez ich co najmniej 50-procentowego poparcia, obóz Dobrej Zmiany wygra za mało. Za mało, żeby uzyskać większość konstytucyjną i wreszcie zmienić państwo-wydmuszkę, tzw. III RP, w państwo prawdziwe, w Rzeczpospolitą IV.

Głos ministra Sasina nie jest jedyny na przestrzeni ostatnich lat. Kilka lat temu na zjeździe Klubów Gazety Polskiej sam Jarosław Kaczyński wyznał z porażającą szczerością, że „tak to już jest, proszę Państwa, że przedsiębiorcy na nas nie głosują”. Dlatego dochodzę do wniosku, że w Prawie i Sprawiedliwości nikt nie rozumie podstawowego problemu przedsiębiorców. Tego, dlaczego popierają taką, a nie inną partię. Jest to na tyle smutne dla mnie, przedsiębiorcy i wyborcy PiS-u w ostatnich wyborach, że spróbuję ten problem poniżej rozwikłać. Dla dobra Polski, Prawa i Sprawiedliwości i przedsiębiorców, rzecz jasna.

Po pierwsze, przedsiębiorcy nie oczekują od jakiegokolwiek rządu, żeby im cokolwiek dał. Chcą jedynie, żeby im jak najmniej zabrał, nie marnował ich czasu na bzdury i maksymalnie upraszczał możliwość prowadzenia biznesu.

Zarabiać pieniądze chcą sami i nie potrzebują do tego pomocy rządu. Przedsiębiorcy są inaczej ułożeni mentalnie niż grupy społeczne oczekujące rządowej pomocy lub bezpośrednio czy pośrednio przez rząd zatrudniane.

Po drugie, przedsiębiorcy cenią konkret, czyli takie rozwiązania rządowe, które przyczyniają się do ułatwienia w zarabianiu przez nich pieniędzy = w rozwoju ich przedsięwzięć. Dlatego z przymrużeniem oka patrzą na polityczne bicie piany i unikają doktrynalnych i ideologicznych sporów. A cenią tych polityków, którzy dokonali rzeczywistej zmiany. To dlatego Leszek Miller, premier SLD-owskiego rządu, na zawsze pozostanie w ich i mojej pamięci. Jako ten, który umożliwił im zbudowanie jakiegokolwiek kapitału poprzez wprowadzenie podatku liniowego w wysokości 19%. Przed tą decyzją, żeby uratować wypracowany dochód swoich firm przed podatkiem 40%, przedsiębiorcy dokonywali kreatywnych cudów organizacyjnych – tak to eufemicznie nazwijmy. Kto nie jest przedsiębiorcą, nie zrozumie, ale przedsiębiorcy tamtych czasów ze zrozumieniem nie będą mieli większych problemów. Dlatego, za tę decyzję, cześć i chwała Leszkowi Millerowi!

Pisałem już wielokrotnie o tym, co rząd może i powinien (od)dać przedsiębiorcom, żeby zyskać ich poparcie. Dwie rzeczy.

Pierwsza to obniżenie kosztów pracy do poziomu obowiązującego w Wielkiej Brytanii – 13, a nie 50% od pensji pracowniczej. Wraz z obniżką o połowę za zatrudnienie wdów i rozwódek. Tak drastyczna różnica uniemożliwia polskim przedsiębiorcom uczciwe i skuteczne konkurowanie na globalnym rynku. Druga to odejście od obowiązku płacenia ZUS od pierwszego dnia działalności bez pytania o zysk. Obecne biurewskie rozwiązania połowiczne dla rozpoczynających działalność są korzystne chyba tylko dla biurw. Bo zwiększają na nie popyt w państwowych urzędach.

Tu proponuję, również na wzór Anglii, zaczekać, aż przedsiębiorca osiągnie dochód w wysokości 40/50 tysięcy złotych i dopiero wtedy obciążyć go kosztami ubezpieczenia społecznego.

I na rozwiązanie tych dwóch kwestii przez Obóz Dobrej Zmiany jeszcze przed wyborami czekam, najpóźniej do połowy września. Czekam na prawdziwą propozycję dla przedsiębiorców, a nie na jakiś kolejny medialny szoł wizerunkowy. Po którym wszyscy nie-przedsiębiorcy będą opowiadać, jak dużo rząd Prawa i Sprawiedliwości robi dla przedsiębiorców. A przedsiębiorców będzie kolejny raz szlag trafiał z powodu idiotycznych utrudnień i kłód rzucanych pod nogi przez „nasz” prawicowy i patriotyczny rząd.

A głos każdy z nas, przedsiębiorców, ma przecież tylko jeden. Ale po zsumowaniu tych głosów może być jakieś 3 miliony.

Hallo! Obozie Zjednoczonej Prawicy, czy ktoś mnie słyszy?!

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Hallo! Obozie Zjednoczonej Prawicy! Czy ktoś mnie słyszy?” znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Hallo! Obozie Zjednoczonej Prawicy! Czy ktoś mnie słyszy?” na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W różnych państwach – także w Polsce – coraz częściej ma miejsce urąganie bezprecedensowej II-wojennej tragedii Polaków

Pracownikom dyplomatycznym towarzyszy często, prócz wyłącznie „grzesiukowej” wiedzy, także poczucie tymczasowości i pokusa obrony „dobrych relacji”, często wręcz kosztem polskiego narodowego interesu.

Dariusz Brożyniak

„Tu, w Gusen, mamy do czynienia z niemieckim Katyniem… Pragnę wyrazić nadzieję, że władze Republiki Austrii i austriackie instytucje odpowiedzialne za kwestie miejsc pamięci właściwie zagospodarują tereny i budynki stanowiące w przeszłości integralną część obozu koncentracyjnego Gusen.

Będziemy wymagać zapewnienia międzynarodowych standardów, jakim podlegają obozy w Auschwitz czy Sobibór… Oczekujemy tego także w imieniu 44 600 zamordowanych w tym obozie, niewinnych ludzi. Oni zdecydowanie zbyt długo czekają na ten ostatni akt łaski i akt pamięci, jaki winny jest im rząd Republiki Austrii…” – to słowa wicepremiera rządu RP i ministra kultury i dziedzictwa narodowego prof. Glińskiego.

Bardzo znamienne, odważne i dobitne słowa, wypowiedziane po raz pierwszy od dekad w Austrii, definiujące pewien stan rzeczy jednoznacznie. Słowa także uniwersalne, prawdziwe wszędzie tam, gdzie próbuje się urągać II-wojennej bezprecedensowej tragedii Polaków. Urąga się jednak uparcie i coraz częściej. Urąga się najchętniej w Niemczech, Austrii, na Łotwie, na Ukrainie, w Izraelu, ale i w Polsce. Wybrani przez naród politycy z wyjątkową niechęcią konfrontują się z tą rzeczywistością. Oni chcą wygodnie przejść przez swą kadencję, łakomi na każdy łatwy sukces. Nie cierpią tych, którzy wskazują sprawy zamiecione pod dywan lub wymagające wysiłku i mądrej walki o pozytywny rezultat. (…)

Tak się nieoczekiwanie politycznie złożyło, że prawica narodowa, ta dociekliwa i zadająca konkretne, twarde i trudne pytania, coraz bardziej staje się cichym wrogiem tej niosącej tak wiele nadziei „dobrej zmiany”. Do zwalczania tejże patriotycznej prawicy wykorzystywane są nawet „ciemne siły” poprzedniego systemu, nie mówiąc już o całej rzeszy „zrehabilitowanych przekrzt” III RP. Przypominać to zaczyna coraz bardziej okrzyknięcie Solidarności Walczącej organizacją terrorystyczną i wydanie nawet przez rząd Mazowieckiego listów gończych za jej prominentnymi działaczami, aż do 1992 roku (sic!). Zjawiska te – nieco usprawiedliwione nie mającą precedensu w Europie Zachodniej i nawet Środkowej brutalizacją życia politycznego, a szczególnie kampanii wyborczej – nie mogą i nie powinny znajdować żadnej akceptacji wobec kwestii naszej polskiej, narodowej pamięci.

Tymczasem przykład ruchów kibicowskich, które pierwsze upomniały się, bez względu na konsekwencje stadionowych regulaminów, o żołnierzy wyklętych, jest jednoznacznym dowodem na zaniechania władzy. Robią to zresztą nadal, broniąc dobrego imienia Polski przed agresywnie antynarodową narracją Niemiec.

Orlęta Lwowskie to byli także batiarzy z określonych lwowskich dzielnic, jednak poczucie honoru, patriotyzmu i obowiązek wobec ojczyzny stawiały wtedy także polityków i dyplomatów w jeden szereg towarzyszy broni.

W dzisiejszej Polsce młyny dyplomacji mielą nadal niezwykle powoli, ale można odnieść wrażenie, że także nieskutecznie. Tylko bowiem z poczuciem wstydu można wysłuchiwać relacji o niemożliwym latami do przełamania status quo pomnika z orłem bez korony, braku upamiętnień w ogóle, celowych zaniechaniach czy pogardliwym stosunku wielu ustanowionych z urzędu „zarządców” nawet do ofiar i ich bliskich. Pracownikom dyplomatycznym towarzyszy często, prócz wyłącznie „grzesiukowej” wiedzy, także poczucie tymczasowości i pokusa obrony „dobrych relacji”, często wręcz kosztem polskiego narodowego interesu. Usłużne „szare eminencje”, najczęściej rodacy uwikłani od lat w lokalne interesy, podpowiadają priorytety i rozwiązania bezkonfliktowe, bo wygodne wyłącznie dla drugiej strony. „Handlowanie” polską racją stanu z obcymi dla własnych, najczęściej „małych” karier jest jedną z najpaskudniejszych naszych narodowych wad, spatologizowanych dodatkowo zaborami. Niechlubnym przykładem jest tutaj właśnie Austria.

Cały artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Po czynach ich poznacie” znajduje się na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Po czynach ich poznacie” na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego