Dziś muzyka trafia bardziej do nóg niż do serca. Rozmowa Tomasza Wybranowskiego z założycielem Heya, Piotrem Banachem

Pobyt na scenie jest fantastycznym przeżyciem, ale to tylko urywek rzeczywistości. Żeby być szczęśliwym, trzeba mieć solidny fundament złożony z mądrych, sympatycznych, przyjaznych ludzi dookoła.

Tomasz Wybranowski, Piotr Banach

Piotrze, wiem, że polecasz nasze radio swoim znajomym. Dlaczego?

Dlatego, że jest w nim dużo polskiej muzyki. Poza tym jest to radio, w którym trafiłem na audycje ze zdrowym rozsądkiem. I po prostu nie czuję się tutaj manipulowany. Są przedstawiane poglądy, z którymi się mogę bardziej lub mniej zgadzać, ale na pewno gośćmi waszego radia są ludzie, którzy o swoich poglądach potrafią opowiadać. Nie ma tutaj czegoś takiego, z czym spotykam się dookoła i bardzo mi jest z tym przykro – że już nie potrafimy ze sobą rozmawiać, że podzieliliśmy się na jakieś dwa przeciwne obozy i coraz mniej ludzi operuje zdrowym rozsądkiem, logiką.

Jakie kto ma poglądy, takie ma, każdy ma do nich prawo; natomiast chciałbym, żeby ludzie potrafili mi powiedzieć, dlaczego tak uważają, a nie tylko rzucać hasłami oderwanymi od rzeczywistości. I kiedy słucham Radia WNET, dostaję takie właśnie umotywowane poglądy.

Umotywowane, wyważone, zdroworozsądkowe. Przyjemnie mi się tego słucha.

Nie wiem, czy pamiętasz stary, wojskowy hotel przy ulicy Spadochroniarzy. To był chyba rok dziewięćdziesiąty trzeci, przyjechał zespół Hey i nastąpiło totalne oblężenie. A myśmy rozmawiali sobie gdzieś tam na półpiętrze; ja byłem wtedy początkującym dziennikarzem radiowym. Pamiętam, że obserwowałeś to oblężenie trochę z przymrużeniem oka, a potem była bardzo długa konferencja prasowa, trwała chyba z półtorej godziny, ale cierpliwie odpowiadaliście na pytania. Przypominam to w kontekście sławy i popularności. Twoje podejście do tych spraw jest przede wszystkim zdroworozsądkowe. Często mówiłeś w wywiadach, że bardzo dobrze, jeżeli pod tym względem wraz z upływem czasu nic się nie zmienia w sercu i w głowie. Czy to przekonanie wciąż w Tobie trwa? Że jest idea, serce, zamysł, czyn, scena, wykonanie – ale tak naprawdę nie wolno gubić w tym przede wszystkim siebie i swoich bliskich, zwłaszcza rodziny? Zawsze to podkreślałeś.

Bardzo ubolewam nad tym, że w tej chwili – oczywiście na pewno są wyjątki, ale mówię o ogóle – że dla większości młodych ludzi muzyka stała się środkiem do celu, na przykład do zrobienia kariery.

Jedni robią ją na Instagramie, inni na Youtube, a jeszcze inni chcą ją zrobić w radiu. I muzyka jakby mniej się liczy, w takim sensie, w jakim liczyła się dla mojego pokolenia. Dla nas muzyka była nośnikiem treści, była mocno powiązana z subkulturami. Dziś nie ma subkultur i muzyka nie ma już takich sztandarów, jakie niosła kiedyś za pośrednictwem tych subkultur, co powoduje, że stała się bardziej użytkowa. A jako taka trafia bardziej do nóg niż do serca.

Ja chciałem zrobić karierę nie tylko po to, żeby zaspokoić własną próżność – to oczywiście również, bo wszyscy jesteśmy próżni. Każdy myśli o sobie jako o kimś wyjątkowym. Więc chciałem zrobić karierę również i z tego powodu, ale przede wszystkim dlatego, że wychowywałem się na legendzie wielkich osobowości, które w historii rock and rolla były postrzegane jako ci, którzy zmieniali świat na lepsze. Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo były to tylko jednostki, ale dawali ludziom, swoim słuchaczom poczucie, że istnieje lepszy świat. Świat ludzi – jakby to powiedzieć – mądrzejszych to złe słowo, bo to zupełnie nie o mądrość chodzi. Po prostu przyjaznych światu, z jakąś ideą, która miała ułatwiać życie ludziom dookoła, a nie tylko sobie samemu. I dla mnie w związku z tym moja kariera to było z jednej strony oczywiście spełnienie moich marzeń. Faktycznie były tłumy, oblężone hotele, o czym wspominałeś, i tak dalej; wypełnione hale – ale z drugiej strony, wchodząc w środowisko muzyczne, w show-biznes, przeżyłem straszliwe rozczarowanie.

To nie było to, co sobie wyobrażałem jako bardzo młody człowiek, który nasiąkł ideą rock and rolla – że to jest muzyka, która zmienia świat na lepsze. Okazało się, że jednak w dużej mierze jest to tylko biznes i show, a idea gdzieś tam w tym wszystkim schodzi na drugi plan.

To były takie moje osobiste rozczarowania, które spowodowały, że w ten show-biznes nie wchodziłem mocniej niż mógłbym wejść; bo miałem takie możliwości. Natomiast w tej chwili mam już także tę mądrość, która przychodzi z wiekiem, z doświadczeniem – że nic nie jest ważniejsze od ludzi, którzy są dookoła mnie: rodziny, przyjaciół. Pobyt na scenie jest fantastycznym przeżyciem, ale to tylko urywek rzeczywistości. Żeby funkcjonować, żeby być szczęśliwym, trzeba mieć solidny fundament złożony z mądrych, sympatycznych, przyjaznych ludzi dookoła.

Cały wywiad Tomasza Wybranowskiego z Piotrem Banachem, pt. „Dziś muzyka trafia bardziej do nóg niż do serca”, znajduje się na s. 19 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Tomasza Wybranowskiego z Piotrem Banachem pt. „Dziś muzyka trafia bardziej do nóg niż do serca” na s. 19 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Żaden z języków świata nie dorównuje pod względem długości istnienia językowi chińskiemu, a dokładniej – chińskim znakom

Z czasem poszerzanie zasobu leksykalnego pomogło zbudować bazę chińskich znaków, a także wzbogaciło rozumienie świata przez Chińczyków o nowe punkty widzenia, np. czysto metafizyczny lub duchowy.

Peter Zhang

Wykorzystywanie przez Chińczyków obrazków jako elementów składowych języka jest czymś unikatowym pośród prawie wszystkich innych języków pisanych, jakie obecnie są w użyciu. Inne starożytne systemy, w których stosowano piktogramy, takie jak egipskie hieroglify i pismo klinowe z Mezopotamii, zniknęły z naszego świata mniej więcej dwa tysiące lat temu. (…)

Według archeologów najwcześniejsza znana forma chińskiego pisma to ‘jiaguwen’ (甲骨文) lub napisy na kościach wróżebnych. Jiaguwen można znaleźć już w chińskiej erze brązu. Piktogramowe znaki zostały wyryte na skorupach żółwi oraz kościach zwierząt i zdaniem naukowców były używane do wróżenia z ognia. Jiaguwen zostało odkryte przez przypadek, i to dopiero w 1899 roku, przez Wang Yironga, cesarskiego urzędnika z czasów dynastii Qing. Udokumentowano fakt, że Wang zachorował na malarię i udał się do chińskiego sklepu zielarskiego, gdzie wśród różnych składników znalazł „kości smoka”. Miały na sobie wyryte pewne osobliwe logograficzne znaki. Wang, będąc ekspertem w dziedzinie epigrafiki, postanowił wykupić wszystkie „kości smoka” zarówno z tego sklepu, jak też z pozostałych dostępnych sklepów zielarskich. Po badaniach rozpoznał w tych piktogramach pewnego rodzaju znaki wróżbiarskie, używane od dawien dawna, od czasów dynastii Shang (1766–1046 r. p.n.e.). Przez resztę życia udało mu się zebrać ponad 1500 kości wróżebnych. A owe piktogramy zostały później nazwane ‘jiaguwen’. Do dzisiaj znaleziono ok. 150 tys. sztuk kości wróżebnych, które znajdują się w muzeach oraz prywatnych kolekcjach na całym świecie. Językoznawcy i archeolodzy zdołali do tej pory odszyfrować ok. 1500–2000 spośród niemal 5000 znalezionych na nich piktogramów.

Obecnie językoznawcy zgadzają się co do tego, że oficjalny chiński system zapisu powstał w czasach Żółtego Cesarza (ok. 2700 r. p.n.e.). Legenda głosi, że pewnego dnia Żółty Cesarz poprosił Cangjie, swojego nadwornego historyka, który według krążących do dziś opowieści miał dwie źrenice w każdym oku, aby wynalazł system zapisu, jakim można byłoby zastąpić mało efektywną metodę zawiązywania węzłów na sznurze.

Obserwacja śladów ptaków i zwierząt, jak również własnego otoczenia zainspirowała Cangjie do stworzenia piktogramów, które ewoluowały później, poprzez wiele dynastii, do kształtu dzisiejszych chińskich znaków.

Przykładowo na podstawie obserwacji cienia rzucanego przez człowieka w słoneczny dzień Cangjie stworzył logograficzny znak 人, który reprezentuje człowieka. Inny wymyślony przez niego znak, 爪, oznacza łapę i obrazuje odciśnięty na ziemi ślad stopy zwierzęcia. (…)

O ile język i kultura japońska wywodzą się głównie z okresu chińskiej dynastii Tang (618–907 r.), o tyle na współczesne słownictwo chińskie w olbrzymim stopniu wpłynął język japoński. Po „wojnie opiumowej” coraz więcej japońskich publikacji tłumaczono na chiński. Na początku XX w. wielu Chińczyków udawało się na studia do uprzemysłowionej Japonii, a język chiński zaczął przyswajać dużą liczbę słów japońskich, takich jak 經濟 – (ekonomia), 社會主義 (socjalizm), 資本 (kapitał), 政治 (polityka), 電話 (telefon), 派出所 (posterunek policji), 哲學 (filozofia), 雜誌 (magazyn), 幹部 (biurokrata), 藝術 (sztuka), 自由 (wolność) itd. Zdaniem dra Zhao Binga, profesora Fudan University w Szanghaju, 70% chińskiej terminologii używanej we współczesnych naukach społecznych i humanistycznych w zasadzie zostało zapożyczone z języka japońskiego.

W języku chińskim stał się również widoczny wpływ kultury zachodniej, zwłaszcza od czasu dynastii Qing. Słowa takie jak 咖啡 (kawa), 邏輯 (logika), 維他命 (witaminy), 高爾夫 (golf) są obecnie używane na co dzień.

Zatem chiński jest językiem żywym i znacząco rozrósł się od czasów starożytnych. W słowniku języka chińskiego z 1994 roku zebrano 85 568 znaków.

Cały artykuł Petera Zhanga pt. „Historia znaków chińskiego pisma” znajduje się na s. 16 i 17 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Petera Zhanga pt. „Historia znaków chińskiego pisma” na s. 16 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jeśli zostanie utrwalony promowany przez gender styl życia, dramaty i cierpienia będą większe niż po wojnie atomowej

We współczesnym ataku na chrześcijańską moralność, na dotychczasowe struktury i formy życia jest coś szatańskiego, ponieważ wszystkie jego przejawy da się utożsamić z atakiem na Boga i Dekalog.

Jadwiga Chmielowska
Czesław Ryszka

Kto z Bogiem, a kto z diabłem – to tytuł ostatniej Pana książki. (…) Pisze Pan w niej, że walka z Kościołem katolickim, czy szerzej z chrześcijaństwem, toczy się w sposób szczególny w Unii Europejskiej. Że Bruksela narzuca agresywną politykę dechrystianizacji i demoralizacji każdemu z krajów członkowskich. Dlaczego tak się dzieje?

Kardynał Robert Sarah z Watykanu, mówiąc o dzisiejszej Europie, stwierdził wprost, że Zachód umiera. „Nie rodzą się dzieci. Bóg i Jego Prawo zostało zepchnięte na margines, następuje inwazja innych kultur”. Współczesna zlaicyzowana Europa – jak uważa kard. Sarah – nie ma żadnego spoiwa, żadnej myśli przewodniej, która nakazywałaby bronić jej przed nadciągającymi zewsząd zagrożeniami. Zniewieściałe społeczeństwa, rozkładane od środka przez ideologię gender, nie są w stanie obronić świata wartości. Europa, wyrzekając się Chrystusa, oddając rządy lewakom i ateistom, spowodowała duchową pustkę, która musi być czymś wypełniona. Kardynał ostrzega: „Jeśli chrześcijanie nie przebudzą się, islam opanuje wszystko”.

To, że tak się dzieje, to w dużej mierze nasza wina. Przecież większość elit w Europie to ochrzczeni chrześcijanie. Wielu z nich ma jednak wypaczony obraz Kościoła. Np. patrzą na Kościół socjologicznie. Traktują go jak jakieś stowarzyszenie, związek, ugrupowanie, pomijając wewnętrzną istotę Kościoła, jego rzeczywistość mistyczną, nadprzyrodzoną.

Dla innych Kościół to element folkloru, zbiór swoistych obyczajów i zwyczajów świątecznych. Nawet chrzty czy śluby są przez niektórych rozumiane w ten sposób, a nie jako zjawiska sakramentalne, kościelne. Dla nich Kościół to twór ludzki. Ponadto pod wpływem liberalizmu szerzy się mniemanie, że Kościół to sfera indywidualna, prywatna poszczególnych ludzi, niejako hobby.

Stąd przekonanie, że i do jego doktryny można podejść indywidualnie. Taki ktoś, uznający się za katolika, potrafi powiedzieć z rozbrajającą ignorancją: a mnie się wydaje, że czyśćca nie ma. Często też przynależność do Kościoła traktowana bywa jako swoista ubezpieczalnia duchowa, na zasadzie: a co mi szkodzi, a nuż coś w tym jest. Ale są i tacy, dla których Kościół katolicki to śmiertelny wróg.

Skąd jednak taka walka z rodziną, z wartościami uznawanymi od zarania ludzkości, podanymi w Dekalogu?

Prof. Plinio Correa de Oliveira w książce Rewolucja i kontrrewolucja opisał kolejne fazy walki z Kościołem w ciągu ostatnich stuleci.

Pierwszą rewolucją był protestantyzm, który uderzył w porządek religijny, drugą – rewolucja francuska, która zburzyła porządek społeczno-polityczny, trzecią – komunizm, walczący z porządkiem ekonomicznym. Obecny, czwarty etap rewolucji godzi w porządek moralny oparty na rodzinie.

Różnej maści socjaliści, liberałowie, masoni, ruchy feministyczne czy gejowskie walczą dziś usilnie na wszystkie sposoby z małżeństwem złożonym z ojca-mężczyzny oraz matki-kobiety. Neguje się przyrodzoną płeć i godność człowieka, propaguje aborcję, sztuczną prokreację, legalizuje związki osób tej samej płci. Najnowszym, zmasowanym atakiem na przyrodzoną tożsamość człowieka jako mężczyzny i kobiety stała się ideologia gender, głosząca m.in. wielość płci i dowolność jej wyboru.

Nieżyjąca już siostra Łucja, wizjonerka z Fatimy, zapytana kiedyś, czy wie, w jaki sposób Bóg ukarze świat za moralny upadek, odpowiedziała: „Karą dla upadłej ludzkości za jej własne grzechy będą cierpienia i nieszczęścia. Ludzkość, odrzucając Boga i zwracając się ku grzechowi, sama ściąga na siebie nieszczęście i cierpienie. Karą będzie zatem owoc jej własnego grzechu. I dopiero na samym dnie rozpaczy ludzie uświadomią sobie, że tylko poprzez podporządkowanie się dziesięciu przykazaniom i oparciu na żarliwej wierze i miłości bliźniego – człowiek może na tej ziemi osiągnąć szczęście”.

Co pozostanie po zniszczeniu rodziny? Jakież większe nieszczęście może spotkać dziecko, które zamiast kochających matki i ojca będzie miało stale zmieniających się partnerów swych rodziców?! Gdyby doszło do utrwalenia promowanego przez gender stylu życia, kataklizmy, dramaty i cierpienia będą większe aniżeli po wojnie atomowej. Czy wtedy będzie jeszcze można odbudować małżeńską miłość i wierność, macierzyństwo i ojcostwo, zaradzić zapaści demograficznej? (…)

Jakie wnioski?

Historycznie rzecz ujmując, we wszystkich ustrojach totalitarnych zwalczano rodzinę, stąd każde dzisiaj działanie przeciw niej zapowiada nowy totalitaryzm. Obecnie wyrazem nowego totalitaryzmu jest całkowicie neutralna postawa wobec rodziny, wyjęcie jej spod ochrony, a często też promowanie innych form życia wspólnotowego, które mają na celu rozbicie naturalnej rodziny. (…)

Czy polityk-katolik powinien utożsamiać się ze swoją wiarą, czy raczej uznać, że wiara jest sprawą prywatną i należy ją pozostawić za drzwiami parlamentu?

Polityk-katolik nie może unikać prezentowania swoich osobistych przekonań, powinien promować swoje poglądy, gdzie się tylko da – podobnie zresztą, jak czynią to nieustannie ateiści i agnostycy.

Niestety, wielu polityków-katolików ulega powszechnej dziś poprawności politycznej, wg której warunkiem demokracji jest pluralizm etyczny i nieograniczona tolerancja. Tymczasem demokracja nie opiera się jedynie na formalnie pojętym systemie prawnym ani na samym udziale obywateli w politycznych wyborach, lecz – jeśli ma prawdziwie służyć człowiekowi – musi opierać się na prawidłowej koncepcji osoby ludzkiej. Konkludując, nie ma czegoś takiego jak katolickie państwo czy katolicka polityka. Natomiast są chrześcijańscy, katoliccy politycy, którzy na serio traktują politykę jako służbę człowiekowi i troskę o dobro wspólne. Można i należy swoje zaangażowanie widzieć w duchu Ewangelii, a w kwestiach ustawowych kierować się społeczną nauką Kościoła.

Nie pamiętam już, czyje to słowa, że dzisiaj niebezpieczni nie są ludzie bez wiary w Boga, ale ci wierzący, którzy patrzą na wszystko obojętnie. To z powodu naszej obojętności ludzie bez zasad w parlamentach uchwalają ustawy będące najbardziej oczywistym przejawem „kultury śmierci”, ustawy zwalczające rodzinę, uderzające w tożsamość człowieka.

Cały wywiad Jadwigi Chmielowskiej z Czesławem Ryszką pt. „Katolicy! Nie dajmy się zbałamucić” znajduje się na s. 8 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Jadwigi Chmielowskiej z Czesławem Ryszką pt. „Katolicy! Nie dajmy się zbałamucić” na s. 8 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Szwedzki profesor Magnus Söderlund postuluje przełamanie „pradawnych tabu” zabraniających jedzenia ludzkiego mięsa

W szwedzkich mediach pomysł jedzenia ludzkiego mięsa jako ratunek dla ludzkości w związku ociepleniem klimatu potraktowano poważnie. Do opisu tej debaty wprowadzono nawet termin ‘przemysł ludzki’.

Jadwiga Chmielowska

Gdy rozum śpi, rozwijają się zbrodnicze ideologie. Wielu mieszkańców Europy dało sobie wmówić najróżniejsze brednie. Wszystko podbudowane niby naukowością. Mieliśmy już wypowiedzi różnych mądrali o tym, że w związkach jednopłciowych rodzi się więcej dzieci niż w heteroseksualnych. Natura, doświadczenie i rozsądek wskazują na coś zupełnie innego. Kolejną ideologią jest wpływ na zmiany klimatu jedynie człowieka. Już nie tylko głównym wrogiem jest CO2, ale samo istnienie człowieka. Bardzo się dziwiłam, kiedy nasi czytelnicy z Francji twierdzili, że teksty ze „Śląskiego Kuriera WNET” o dwutlenku węgla nie mogłyby się ukazać w tamtejszych mediach, bo poprawność polityczna tego nie dozwala. (…)

Naukowiec twierdzi, że skoro w związku ze zmianami klimatu źródeł żywności będzie w przyszłości brakowało, ludzie muszą zapoznać się z jedzeniem rzeczy, które do tej pory uważali za obrzydliwe – wśród nich ludzkiego mięsa.

Magnus Söderlund sugeruje, że łatwiejsze do akceptacji przez ogół jest spożywanie produktów pochodzących od zwierząt domowych i owadów. Jednak to ludzkie ciało było głównym tematem wykładu.

Najgorsze jest to, że szwedzkie media nie skrytykowały tej paranoi. (…) Kanibalizm jest już od wielu lat zbadany. Przytacza informację o plemieniu Fore, które mieszkało w izolacji w Papui Nowej Gwinei do lat 30. XX wieku. „Wierzyli, że jedząc swoich zmarłych, nie pozwalają, aby ich ciała zostały pochłonięte przez robaki. Doprowadziło to do epidemii choroby zwanej »kuru« lub »roześmianą śmiercią«, spowodowanej spożyciem ludzkiego mięsa”. Określenie ‘śmiejąca się śmierć’ powstało ze względu na charakterystyczne objawy, czyli gwałtowny, nieopanowany śmiech. Powszechnie wiadomo, że kuru to choroba neurodegradacyjna, należąca do encefalopatii gąbczastych. Jej przyczyną są zakaźne priony. Szerzyła się wśród plemion Papui Nowej Gwinei. Kultywowały one rytualny kanibalizm, który dziś już praktycznie nie występuje. Na szczęście – nie tylko z powodów etycznych, ale i dlatego, że do tej pory nie wynaleziono leku na choroby prionowe. (…) Ostatnia ofiara kuru zmarła w 2009 roku” – napisała amerykańska dziennikarka C. Farber.

W szwedzkich mediach pomysł jedzenia ludzkiego mięsa jako ratunek dla ludzkości w związku ociepleniem klimatu potraktowano poważnie. Do opisu tej nowej debaty wprowadzono nawet nowy termin ‘przemysł ludzki’, czyli ‘mannisko-kötts branschen’.

Czyż Niemcy w obozach koncentracyjnych nie wykorzystywali więźniów do badań i czy nie byli prekursorami „przemysłu ludzkiego”? Czy w komunistycznych Chinach nie ma „przemysłu ludzkiego”, w ramach którego pobiera się narządy od więźniów nawet na żywca?

Czy można się dziwić mieszkańcom Hongkongu, że sprzeciwiają się ekstradycji do Chin? Świat milczy i wykorzystuje importowane z ChRL „części zamienne do człowieka”. W końcu to tylko przemysł ludzki! Nikt na razie nie stawia sprawy jasno, czyli współudziału w zbrodni! Przypadki kanibalizmu zdarzały się podczas strasznego głodu na Ukrainie wywołanego przez Rosję Sowiecką (11 mln ofiar w 3 falach) i podczas oblężenia Leningradu, bo Stalin zabronił kapitulacji miasta.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Zachować człowieczeństwo” znajduje się na s. 20 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Zachować człowieczeństwo” na s. 20 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Miejsce Niemiec nie jest na wschodzie Europy. Jednak zrozumienie tego faktu nie przychodzi łatwo elitom niemieckim

Jedynym, co na razie wiąże ręce wielkomocarstwowej polityce Niemiec, są dość trwałe kłopoty demograficzne i demobilizacja moralna części społeczeństwa; siła ekonomiczna kraju jest jednak nadal duża.

Piotr Sutowicz

W kontekście wielu wydarzeń historycznych i trudnych momentów historii często zastanawiamy się, od kiedy Niemcy w jakiejkolwiek postaci były wrogiem państwa i narodu polskiego. (…) Rocznica napaści niemieckiej na Polskę na pewno jest dobrą okazją nie tylko ku temu, by przyjrzeć się po raz kolejny przebiegowi kampanii wrześniowej i kulisom politycznym ówczesnych stosunków międzynarodowych. Na pewno warto kolejny raz to zrobić, lecz przede wszystkim warto przyjrzeć się kwestii niemieckiej z różnych, czasem może subiektywnych punktów widzenia, również w postaci szczątkowej, co niniejszym rzutem oka subiektywnie czynię. (…)

Niemieckie parcie na wschód jest zjawiskiem – czy raczej procesem – ciekawym. (…) Faktem jest, że w początkach średniowiecza Słowianie siedzieli nad Łabą, a ich ekspansja trwała w najlepsze.

W pewnym momencie zderzyli się oni z państwem Karola Wielkiego, którego nie tylko nie mogli zmóc, lecz musieli się miejscami cofnąć. Te słowiańskie ludy miały słaby punkt, mianowicie niechętnie podchodziły do scentralizowanych państw.

Feliks Koneczny patrzył na tę kwestię prosto: Polacy ucywilizowali się na sposób łaciński, a Niemcy – generalnie bizantyjski. Linia styku jest więc obszarem śmiertelnej walki dwóch wielkich metod ustroju życia zbiorowego. Jest w tej konstatacji fundamentalna prawda, tyle że kiedy schrystianizowani już Sasi walczyli z chrześcijańskim Państwem Wielkomorawskim tylko dlatego, że było odmienne i niezależne od nich, rząd pojęć bizantyjskich chyba jeszcze nad nimi nie panował.

Problem tkwi głębiej. Wspomniany Karol Wielki doprowadził do przyjęcia przez Sasów chrześcijaństwa nie tylko przymusem, ale użył do tego brutalnej siły, mordując tych, którzy nowej religii nie przyjęli. Wydaje się, że ta traumatyczna metoda wpłynęła na ich mentalność w sposób kluczowy. Z jednej strony potomkowie owych saskich ocaleńców uznali ją za jedyną skuteczną i możliwą, z drugiej – zwolnili się z autentycznego głoszenia Ewangelii, dlatego skądinąd greccy Bizantyjczycy, jakimi byli dwaj mnisi, Cyryl i Metody, wzbudzali w nich niechęć, wręcz nienawiść. To tu tkwi źródło przekonania, że chrześcijaństwa się nie głosi – religię się narzuca, a każdy, kto tego nie akceptuje, winien zginąć. (…)

U Słowian było dokładnie na odwrót. Nie lubili oni, gdy ktoś nad nimi sprawował władzę. Tę ostatnią tolerowali niechętnie, w stopniu ledwo zabezpieczającym ich przeżycie, chociaż wolność cenili niekiedy wyżej.

W I wojnie światowej Niemcy za cel stawiali stworzenie podporządkowanego sobie środkowoeuropejskiego obszaru gospodarczego, w którym ewentualna Polska, gdyby w ogóle się wyłoniła, byłaby małym, wręcz karłowatym państewkiem rządzonym przez jednego z pruskich czy ogólnie niemieckich dynastów. Zrastanie się gospodarcze zarówno jej, jak i całego obszaru na wschód od ówczesnego cesarstwa byłoby początkiem asymilacji kulturowej, a z czasem także językowej; kto wie, jak długo przywrócone przez Niemców Królestwo Polskie byłoby polskie. Względem okupowanego w czasie I wojny światowej obszaru Królestwa Kongresowego Niemcy wcale nie kierowali się jakąś widoczną zasadą humanitaryzmu. Przypadek ludobójstwa i zniszczenia miasta, jaki miał miejsce w Kaliszu, okazał się tylko przygrywką do tego, co spotkało naród polski ponad dwadzieścia lat później. Tak jak w średniowieczu, celem polityki całych Niemiec było panowanie gospodarcze i polityczne na wielkim obszarze, ale najlepiej bez Słowian, spośród których wiodącą grupą w wieku XX byli Polacy.

Oczywiście rodzi się pytanie, czemu Niemcy tak jawnie dali poznać, że przede wszystkim chcą wyeliminowania Polaków. Fakt ten wydaje się być złożony, choć z drugiej strony – prosty. Jak napisałem na początku, Słowianie są ludem specyficznym, niechętnie tworzą państwa i źle się czują, będąc podporządkowani silnej władzy, co nie znaczy, że są głupi.

Polacy, przyjmując wieki temu cywilizację łacińską, trafili w sedno swej pierwotnej mentalności. Łaciński sposób organizacji życia, oparty na wolności osoby ludzkiej, rodzinie, samorządzie i zasadzie partycypacji, odpowiadał ich cechom charakteru. Stąd też wynikało ich przywiązanie do katolicyzmu, który moralność i prawdy wiary traktował z dużą łagodnością.

Jeśli go zestawić na przykład z bizantyjskim prawosławiem i sposobem sprawowania rządów, czy niemieckim odłamem bizantynizmu, innym od tego pierwszego, ale jednak mającym mocne skłonności totalitarne, to uzyskamy jednoznaczną odpowiedź, że dla Polaków nie były one możliwe do przyjęcia.

Stąd tylko Polakom, jeśli chodzi o sąsiadów Niemiec, udało się stworzyć państwo, które powstrzymało ich ekspansję; tylko oni wytworzyli tkankę społeczną, która mogła przetrwać bez państwa, cały czas wytwarzając narodową elitę, która w wieku XIX osiągnęła sławę światową. To przecież Sienkiewicz zbeletryzował konflikt polsko-krzyżacki. W jego powieści rycerze zakonni zostali ukazani negatywnie, co przebiło się nie tylko do polskiej, ale i światowej opinii publicznej.

Podobno, co jest znamienną ciekawostką, „Krzyżacy” byli niezwykle popularną książką w zachodnich Niemczech, co każe myśleć, że jeszcze w końcu XIX wieku dominacja mentalności prusko-brandenburskiej nad całym narodem nie była taka oczywista.

W końcu to nie kto inny, jak wielki uczeń Konecznego, zmarły w 1970 roku Anton Hilckman, jako Niemiec wzywał do zerwania pruskiej okupacji nad plemionami niemieckimi. Byłoby to niewątpliwie rozwiązaniem kwestii niemieckiej nie tylko z polskiego, ale w ogóle europejskiego punktu widzenia. (…)

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Niemieckie parcie na Wschód” znajduje się na s. 10 i 11 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Niemieckie parcie na Wschód” na s. 10 i 11 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

I Państwo Polskie skończyło się 22 lipca 1944 roku. Czy uda się zbudować drugie?/ Jan Bogatko, „Kurier WNET” 63/2019

Wszyscy sojusznicy Hitlera wyszli na kolaboracji z III Rzeszą lepiej niż Polska, która pierwsza mu się przeciwstawiła. Dwóch kolaborantów Hitlera – Rosja i Francja – weszło do grona wielkich mocarstw.

Wrzesień

Jan Bogatko

Sierpień 39’ moja Matka z małym bratem (oczywiście wiele lat starszym ode mnie) spędzała w Rawskiem, w majątku moich dziadków. W ostatnich dniach sierpnia Ojciec został zmobilizowany. Na dworcu Łódź Fabryczna panował chaos. „Już przegraliśmy tę wojnę” – powiedział, żegnając się z Mamą.

Wóz transportowy przewiózł wyposażenie łódzkiego mieszkania w Rawskie. Wypędzeni z Łodzi 13 grudnia 1939 roku moi Rodzicie już tam nie wrócili. Od 26 sierpnia do listopada ʼ39 moi Rodzice nic o sobie nie słyszeli.

Piję herbatę w rezydencji barona Philippa Boeselagera w Altenahr. W rogu stoi szafa – gruszka podobna do tej, jaką znam z Łańcuta. Okazuje się, że to prezent od Potockich. Jest piękny, sierpniowy dzień. Jak wtedy? Rozmowa schodzi na wrzesień. Dokładniej – na 1 września 1939 roku. Dla mnie historia, więc słucham z najwyższą uwagą. Dla Philippa von Boeselager – czas jego młodości. O czasie przeszłym dokonanym opowiada z iskrą w oku. Komentuje film, przesuwający się przed jego oczami.

„Gdyby nie doszło do paktu Hitler-Stalin (tak – i chyba prawidłowa to nazwa – określa się w Niemczech pakt Ribbentrop-Mołotow), to wojna by nie wybuchła” – z przekonaniem opowiada mój rozmówca. I wiele wskazuje na to, że może mieć rację. Boeselagerowie byli ustosunkowani, należeli do elity II i III Rzeszy, byli dobrze poinformowani, wiedzieli, co się tańczy na parkiecie politycznym Berlina.

Philipp von Boeselager pochodził z bardzo katolickiej rodziny (jego przodkowie po reformacji przenieśli się do Nadrenii ze względów wyznaniowych) i stąd tradycyjnie antypruskiej. Był krewnym barona Wilhelma von Ketteler, niemieckiego dyplomaty i przeciwnika narodowego socjalizmu, oraz błogosławionego kardynała Clemensa Augusta hrabiego von Galen, nieprzejednanego przeciwnika narodowosocjalistycznej eutanazji, jakże promowanej dziś w Polsce (i nie tylko) przez postępowych (jak nazi) „liberalnych demokratów”. Na chwilę muszę zatrzymać się przy tym człowieku, dobrym Niemcu i przyjacielu Polski (jedno, jak widać, nie wyklucza drugiego), by ukazać jego tło kulturowe, które nakazało mu pamiętać o tym, że jest po pierwsze człowiekiem. Kiedy aktywiści rewolucji narodowosocjalistycznej przystąpili do usuwania krzyży w nadreńskich szkołach, widział, czym zagraża hitleryzm. Pozostał do końca wierny swej dewizie etiam si omnes, ego non (mniej więcej: nawet, jak wszyscy są za, ja nie muszę).

Mam przed sobą niewielką broszurkę wydaną przez Bibliographisches Institut AG w Lipsku pod koniec września 1939 roku, pod tytułem Schlag nach über Polen (w wolnym tłumaczeniu: „Wszystko, co powinieneś wiedzieć o Polsce”. Mnóstwo tam propagandy, ale najciekawsza jest mapa Polski i państw bałtyckich z oznaczoną na niej niemiecko-rosyjską linią demarkacyjną z 22 września 1939 roku.  Gruba, czerwona linia rozbioru dzieli niemiecką od rosyjskiej części Polski mniej więcej następująco: od granicy z III Rzeszą linia przebiega wzdłuż Pisy i Narwi, i krótkiego odcinka Bugu do Warszawy (Saska Kępa to pewne miała być już Białoruś, Podobnie jak Białystok); dalej wzdłuż Wisły do Sanu i stamtąd do granicy z Węgrami. Oznacza to, że w pierwszej fazie Niemcy dawały Rosji większą część łupów (później doszło do rozwiązania tzw. problemu litewskiego), ale tego już na mapie nie ma, podobnie jak brak tam informacji o tym, kiedy Stalin podarował polskie Wilno Litwie, zanim je połknął).

Z mapy tej wyczytać można, jak bardzo Hitlerowi zależało na Rosji, skoro dawał jej aż tak wiele polskiego terytorium! To mając na uwadze, opinia Boeselagera, że bez paktu ze Stalinem Hitler na Polskę by nie napadł, jest przekonująca.

Ponieważ lewica (liberalna demokracja, socjalistyczna demokracja, słowem każda demokracja przymiotnikowa, czyli żadna) majstruje teraz przy Historii, na nowo pisząc gorliwie tom poświęcony XX wiekowi, musimy być przygotowani na to, że jakiś polski czy inny uczony lub historyk (niepotrzebne skreślić!) niebawem nam obwieści, że to Polska napadła 1 września na Niemcy i Słowację, a nie Niemcy i Słowacja na Polskę – Słowacy o godzinie 5 rano weszli 1 września 1939 roku na terytorium Polski w sile trzech dywizji, zajmując Podhale, Nowosądecczyznę i część Bieszczadów. O ile wiem, nigdy Polski za to nie „przepraszali”. Oczywiście napaść Rosji (która to, w przeciwieństwie do Niemiec, złamała deklarację o niestosowaniu siły – Berlin ją jednak wypowiedział) w dniu 17 września przedstawiana jest, na razie tylko w Rosji i na polskiej lewicy, jako kolejna bitwa w wojnie rozpoczętej przez polski faszyzm w 1919 roku. Skoro prof. Hartman zapewnia, że Polska napadła wtedy na Rosję, to niebawem znajdzie się (dzięki grantom lub licząc na takowy) jakiś ekspert, który uzna słowa Adolfa Hitlera wypowiedziane w Reichstagu w dniu 1 września 1939 roku za historyczną prawdę: „Polen hat heute nacht zum erstenmal auf unserem eigenen Territorium auch mit bereits regulären Soldaten geschossen. Seit 5.45 Uhr wird jetzt zurückgeschossen!”, w wolnym tłumaczeniu: „Polska dziś w nocy po raz pierwszy zaczęła na naszym własnym terytorium strzelać regularnym wojskiem. Od 5.45 odpowiadamy teraz ogniem”.

Może pierwsi eksperci zabiorą głos już w tym roku w Gdańsku, który tak marzy o tym, by znów stać się Wolnym Miastem, na festynie pierwszowrześniowym?

Stanowisko władz miasta jest do tego stopnia żenujące, że brak na ten temat komentarzy nawet w niemieckich bulwarówkach. Postawa wielu polityków totalnej opozycji w Polsce pozwala zrozumieć zjawisko kolaboracji i szmalcownictwa w latach okupacji niemieckiej i rosyjskiej w Polsce i skalę zjawiska donosicielstwa w okresie tzw. Polski Ludowej.

Pod koniec września nadchodzi wiadomość o śmierci mego stryja, Stefana Iwickiego, młodego oficera. 10 września poległ on w Konstancinie pod Warszawą. Moja Matka nadal nie ma żadnych wiadomości od swego męża. Wiadomo tylko, że miał się udać do swej jednostki w Brześciu nad Bugiem, by służyć tam jako lekarz w jednostce sanitarnej. Na wiadomość od męża przyszło jej czekać długo.

Jako dziecko fascynowała mnie opowieść Ojca z frontu wschodniego. Otóż był on dowódcą oznaczonego czerwonym krzyżem wagonu sanitarnego w pociągu pancernym na trasie Brześć–Wilno. Pociąg ostrzelali Rosjanie, skład zatrzymał się, rosyjski oficer kazał ustawić się personelowi przed wagonem. Nie pamiętam, ile to było osób – ojciec, jego asystenci, farmaceuta i siostry miłosierdzia. Na rozkaz oficera pojawiło się paru sołdatów uzbrojonych w karabiny. Każdy wiedział, co się za chwilę zdarzy. Groza wisiała w powietrzu. Rosyjski dowódca wyciągnął machorkę i zaczął skręcać papierosa. Po chwili zorientował się, że nie ma zapałek. Rozpoczął się dialog: – Spiczki u was jest’?Da, konieszno (ojciec nie palił, ale miał w kieszeni fartucha zapałki do zapalania maszynki spirytusowej), pażałujsta. – Można wziat’? – spytał Rosjanin. – Da – odparł Ojciec. I zdarzył się cud: – Uchaditie wsie! – ryknął dowódca.

Wolność trwała krótko. Zaraz po tym szczęśliwym incydencie Ojciec dostał się do rosyjskiej niewoli. Tak jak w innym miejscu i w innych okolicznościach jego brat, stryj Kazimierz Iwicki, ichtiolog, zamordowany potem w Katyniu. Nie wiem, w jakim obozie znalazł się mój Ojciec, może w Rawie Ruskiej? Wiem natomiast, że transportowano jeńców pociągiem przez Polesie. Ojciec, uczestnik wojny 1920 roku, miał o bolszewikach wyrobione zdanie. Wyśmiany przez młodszych towarzyszy niedoli (przecież nas odeślą do niemieckiej strefy, bo my stamtąd), postanowił z jednym z nich, Henrykiem Sztompką, wyrwać deski z podłogi wagonu bydlęcego, w jakim ich wieziono, i nocą rzucić się między tory jadącego dość wolno pociągu. Ucieczka udała się, tylko jego towarzysz niedoli złamał przy upadku nogę. Teraz trzeba było nocami przechodzić od wsi do wsi. Kiedy nocowali w jakiejś stodole, usłyszeli po białorusku: – Uciekajcie, NKWD jedzie!. Potem już tylko trzeba było przepłynąć San – i do domu! Przybyli nocą, wynędzniali i obdarci. Nocny stróż nie poznał ojca. Poznały go psy. Potem tylko spalono odzież, wykąpano ich i po 24 godzinach snu obudzili się szczęśliwi i zdziwieni w białej, wykrochmalonej pościeli. No i Ojciec kazał zawieźć wszystko z powrotem do Łodzi, gdzie przecież pracował…

Dzisiaj toczy się dyskusja o tym, czy można było uniknąć wojny. Dyskusja ma sens pod warunkiem, że wyciągniemy z niej wnioski na przyszłość. Faktem jest, że wszyscy sojusznicy Hitlera wyszli na kolaboracji z III Rzeszą lepiej niż Polska, która jako pierwsza mu się przeciwstawiła.

Dwóch kolaborantów Hitlera – Rosja i Francja – weszło nawet do grona wielkich mocarstw. Pomniejsi – Rumunia, Słowacja, Chorwacja, Włochy i Węgry (pomijam tu Finlandię, to odrębny przypadek), niemal nie poniosły uszczerbku terytorialnego i strat w ludności. Może rzeczywiście przyjęcie brytyjskich gwarancji (bez pokrycia) było tylko metodą na zachęcenia Hitlera do ataku na Polskę? W każdym razie od porozumienia Sikorski-Majski Polska nie miała szans na zwycięstwo. Straty Polski to 6 milionów obywateli, ponad połowa terytorium państwa, czyli przerwanie ciągłości terytorialnej. Tu należy wymienić Pożogę – eksterminację polskich elit – znacznie dotkliwszą dla społeczeństwa polskiego od Holocaustu dla społeczeństwa żydowskiego, który objął głównie żydowską biedotę, wzmacniając rolę elit.

22 lipca 1944 roku skończyło się I Państwo Polskie. Czy uda się zbudować drugie, tego nie wiem, choć mam taką nadzieję, bo próba trwa.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Wrzesień” znajduje się na s. 3 „Wolna Europa” wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Wrzesień” na s. 3 „Wolna Europa” wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Z tego wystąpienia Hitlera 1.09.1939 r. większość zna tylko cytat: „Od godziny 5.45 odpowiadamy teraz ogniem!”.

Nawet i on opiera się na kłamstwie narodowosocjalistycznego polityka. Pierwsze bomby spadły na Wieluń wcześniej, nawet uwzględniając różnicę czasu (wg czasu polskiego o 4.20) – o kwadrans wcześniej.

Jan Bogatko

O godzinie 10.10 w dniu 1 września, kiedy niewypowiedziana wojna trwała w najlepsze, Adolf Hitler pojawił się w Krolloper. Przemówienie zachowało się w formie nagrania radiowego, było emitowane z Berlina przez niemieckie radio, o wystąpieniu Hitlera wspomniano też (7 września) w kronice filmowej (Ufa-Tonwoche).

Deutsche Informationsstelle w stolicy Rzeszy w 1939 roku przetłumaczyło i kolportowało tekst mowy Hitlera wydany po angielsku, holendersku i hiszpańsku (o tłumaczeniu na polski nie słyszałem, aczkolwiek trudno mi sobie wyobrazić, by ambasador RP w Berlinie, Józef Lipski, nie przekazał do MSZ jej tekstu).

Mowa Führera, majstersztyk fałszu i obłudy, miała na celu przedstawić Polskę jako agresora. Zarzuty były kłamstwem.

O rzekomym ataku „Polaków” na radiostację w Gliwicach pisze 1 września 2019 roku Sven Felix Kellerhoff, szef działu historii w gazecie „Die Welt”. Tytuł wszystko wyjaśnia: „Zwłoki w mundurach miały dostarczyć Hitlerowi »powodu wojny«”. (…)

Czego bał się Hitler? Przede wszystkim wejścia do wojny Francji i Wielkiej Brytanii, której nie szczędził on komplementów w swym wystąpieniu. Zaklinał, niczym sprzedawca fałszywego eliksiru młodości na jarmarku, o swej, niestety nieodwzajemnionej, miłości do Anglii i zapewniał Francję, że Niemcy nie mają ma żadnych interesów na Zachodzie.

Z czego cieszył się Hitler? Z paktu zawartego ze Stalinem. Informacje o jego szczegółach uzyskali nasi sojusznicy zaraz po jego podpisaniu w Moskwie. Polski nie dopuszczono do tych informacji. Philipp von Boeselager, oficer Wehrmachtu o świetnych kontaktach w Berlinie, zapewniał mnie, że bez tego paktu Hitler nie ruszyłby na Polskę!

„Posłowie! Mężowie do niemieckiego Reichstagu!

Od miesięcy cierpimy z powodu problemu, jaki sprawił nam także traktat wersalski, to znaczy dyktat wersalski; problemu, jaki w swym zwyrodnieniu i wynaturzeniu stał się dla nas nieznośny. Gdańsk był i jest niemieckim miastem. Korytarz był i jest niemiecki. Wszystkie te terytoria zawdzięczają swój kulturowy rozwój wyłącznie niemieckiemu narodowi. Bez niemieckiego narodu na wszystkich tych wschodnich terytoriach panowałoby najgłębsze barbarzyństwo. (…)

Jak zawsze, także i tutaj usiłowałem drogą pokojowych propozycji rewizji doprowadzić do zmiany nieznośnego stanu. To jest kłamstwo, kiedy w innym świecie twierdzi się, że my wszystkie nasze propozycje zmian wymuszamy wyłącznie presją. (…)

Moi Panowie Posłowie! Jeśli od Rzeszy Niemieckiej i głowy państwa wymaga się czegoś takiego, i jeśli Rzesza Niemiecka i jej głowa państwa tolerowałoby to, to wówczas naród niemiecki nie zasłużyłby na nic poza zejściem z politycznej sceny. I w tej kwestii co do mnie poważnie się pomylono! Nie należy mylić mego umiłowania pokoju i mej bezgranicznej cierpliwości ze słabością czy zgoła tchórzostwem! (…) Dlatego podjąłem decyzję, by rozmawiać z Polską tym samym językiem, w jakim Polska od miesięcy zwraca się do nas! (…)

Lecz jestem szczęśliwy, mogąc Panów szczególnie poinformować z tego miejsca o pewnym wydarzeniu. Jak Panowie wiedzą, Rosja i Niemcy kierują się dwiema różnymi doktrynami. Tylko jedna kwestia wymagała wyjaśnienia: Niemcy nie mają zamiaru eksportować własnej doktryny. W chwili, w której Rosja Sowiecka nie zamierza eksportować do Niemiec swej doktryny, nie widzę żadnych powodów, dla których mielibyśmy raz jeszcze wystąpić przeciwko sobie. (…)

Pakt o nieagresji i konsultacjach, który zyskał moc obowiązującą już w dniu podpisania, został wczoraj ratyfikowany na najwyższym szczeblu w Moskwie i także w Berlinie.

A w Moskwie pakt ten powitano z takim samym zadowoleniem, jakie Panowie tu wyrażają. Mogę się podpisać pod każdym słowem wystąpienia, wygłoszonego przez komisarza ludowego Mołotowa, rosyjskiego komisarza spraw zagranicznych.

Tłumaczenia przemówienia dokonał Jan Bogatko.

Pełne teksty przemówienia Hitlera na forum Reichstagu 1 września 1939 r., jak również komentarza Jana Bogatki do tego wystąpienia, znajdują się na s. 1 i 4 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Przemówienie Hitlera z 1.09.1939 oraz komentarz Jana Bogatki na s. 4 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Francuski historyk Jacques Bainville precyzyjnie przepowiedział II wojnę światową / Piotr Witt, „Kurier WNET” 63/2019

Ustalił datę jej wybuchu i opisał sposób postępowania Niemiec, który miał na celu wywołanie tej wojny. Jego wywód opiera się wyłącznie na obiektywnym rozumowaniu, znajomości historii i geografii.

Gdyby posłuchano Bainville’a

Piotr Witt

Druga wojna światowa była do przewidzenia i została przewidziana. Na długo przed pojawieniem się Hitlera pewien historyk francuski ją przepowiedział, ustalił precyzyjnie datę wybuchu oraz dokładnie opisał sposób postępowania Niemiec. Najpierw wkroczą do Austrii, następnie pochłoną Czechosłowację, wreszcie, w trzecim rzucie, przyjdzie kolej na Polskę. Atak będzie miał miejsce dwadzieścia lat po podpisaniu traktatu wersalskiego – w 1939 roku. Przed uderzeniem na Polskę zawrą sojusz wojskowy z Sowietami. Uderzą, biorąc za pretekst autonomię Gdańska i ochronę rodaków prześladowanych rzekomo w Polsce.

Jacques Bainville zawarł swoje konkluzje w broszurze Konsekwencje polityczne Traktatu Pokojowego napisanej w 1919 i wydanej w 1920 roku, ledwo obsechł atrament podpisów i wystygł lak pieczęci pod traktatem pokojowym.

Pisano wiele i rozmaicie o tym traktacie.

Nie jeden Bainville odniósł się krytycznie do zredagowanych postanowień. Młodzi artyści doświadczeni przez wojnę, kombatanci uratowani z okopów i sławni już: Roland Dorgelès, Pierre Mac Orlan, Jean Galtier-Boissière uhonorowali traktat, przyznając mu pierwszeństwo w konkursie na najgorszą książkę roku.

Ze swej strony prasa głównego nurtu zignorowała broszurę Bainville’a: głos historyka stanowił niemiły zgrzyt w ogólnej symfonii zachwytów. Dokument wersalski, który miał się okazać zarzewiem nowej wojny światowej, najstraszliwszej ze wszystkich, fetowano wówczas jako doniosły akt trwałego pokoju europejskiego.

W 1939 roku, kiedy proroctwa sprawdziły się, Jacques Bainville już nie żył. Dla Profesora Seamusa Dunna nie ulega wątpliwości, że każdy, kto przeczyta dzisiaj Konsekwencje… będzie uderzony jasnością wizji Bainville’a i precyzją jego przepowiedni”. Inni mówią o cudownym darze jasnowidzenia.

Czyż można było brać na serio w republice laickiej i lewicowej wypowiedzi Bainville’a? Nie po to III Republika urzędowo stwierdziła, że Pana Boga nie ma, w związku z konfiskatą dóbr kościelnych w latach 1905–1906 i laicyzacją nauczania, nie po to zakneblowała usta konserwatystom w Armii, korzystając z rehabilitacji Dreyfusa, aby teraz usłuchać krakania członka monarchistycznej Action Française i ultrakatolickiego Opus Dei.

Ta niechęć nigdy nie minęła. Nie tylko lewacy francuscy ignorują historyka. Margaret Mac Millan w swoim dziele referencyjnym o zmianie mapy świata przez traktat wersalski Rzemieślnicy pokoju (2005) nie widzi potrzeby wspominania Bainville’a w tekście, ani nawet w bibliografii przedmiotu liczącej czternaście stron. A przecież autor Konsekwencji był historykiem słynnym. Jego Historia dwóch narodów (1925) miała do 1935 roku 250 000 egzemplarzy nakładu. Profesor Oxfordu pani MacMillan jest prawnuczką Lloyd George’a jednego z czterech tytułowych „rzemieślników”. Ten pacyfista był nieprzejednanym przeciwnikiem oddania Polsce Górnego Śląska, gdyż „dać Polakom Śląsk, to jakby małpie zegarek”.

Ale Jacques Bainville był racjonalistą i w jego dziele nie ma nic poza trzeźwym rozumowaniem, doskonałą znajomością historii i geografii i umiejętnością wyciągania wniosków nie zamąconą przez zacietrzewienie stronnicze. Toteż profesor Édouard Husson nazywa trafnie dzieło Bainville’a „arcydziełem analizy geopolitycznej” (2003).

Ale, ale… jak było można przewidzieć wybuch II wojny światowej i opisać okoliczności konfliktu z dwudziestoletnim wyprzedzeniem?

„W tym, co ma w sobie twardego, traktat jest zbyt miękki; w tym, co ma w sobie miękkiego, jest zbyt twardy” stwierdził Bainville. Podstawowym błędem było odłożenie reparacji wojennych do 1935 roku, zamiast wymagania zapłaty ze skutkiem natychmiastowym. Zmusiło to Francję i Polskę do stałej czujności i nieustającego wysiłku wojennego, podczas gdy Niemcy mogły się zbroić w tajemnicy.

Francuscy republikanie u władzy liczyli stale i wbrew oczywistości na pojednanie z Niemcami. Domagając się na próżno zapłaty reparacji wojennych, posłali wprawdzie do zagłębia Ruhry oddziały wojska, ale szybko je wycofali w imię hipotetycznego pojednania, nie uzyskawszy niczego. Propozycja wspólnej wojny prewencyjnej przeciwko Niemcom hitlerowskim, wysunięta przez Piłsudskiego w 1934 roku, również została przez Francuzów odrzucona.

Bainville swoją książką udowodnił w pewnym sensie doświadczalnie istnienie charakteru narodowego i psychiki narodu – pojęć wyklętych przez rządzącą lewicę.

Znał dobrze język niemiecki i historię narodu niemieckiego, którą opisał w innych książkach. Monarchistą został po dwuletnim pobycie w królestwie Bawarii, w roku 1900. Republika – twierdził – reprezentuje władzę zbyt słabą i zbyt podatną na korupcję, aby przeciwstawić się Niemcom. Prusacy nigdy nie zrezygnują ze wschodnich terenów zwróconych przez traktat wersalski Polsce, tak jak nigdy nie zrezygnują z czeskich Sudetów i Austrii. U boku zjednoczonych Niemiec Austria, mała i bezbronna, stała się dziwolągiem na mapie Europy.

W 1919 roku opisał dokładnie modus operandi Niemiec na dwa takty, potwierdzony kilka lat później przez Hitlera w Mein Kampf (1925–1926). Naród – mówił Führer – zniesie dawki poniżenia, których by nigdy nie ścierpiał, gdyby musiał je przełknąć za jednym razem.

Po zdobyciu władzy wcielił swe założenia w życie. Aby zwyciężyć bez walki, jak tylko przygotowania wojskowe zostały zakończone, wzywano do Berchtesgaden premiera upatrzonego kraju. Tam poddawano nieszczęśnika serii prób mających go pogrążyć w przerażeniu. Opisywano mu dywizje pancerne gotowe do inwazji na jego kraj, samoloty, które obrócą w perzynę stolicę, efekty wielkich bomb. Wchodzili generałowie. Führer grzmiał. Udzielał gościowi terminu kilku godzin do wyboru między hańba i ruiną. Ten ustępował. Po czym Europa winszowała sobie rozwiązania najważniejszych problemów polubownie i bez rozlewu krwi.

Po każdym akcie inwazji trzeba było uspokoić inne państwa europejskie. Świadczono im zatem najczulszą przyjaźń. Niemcy – mówiono – pragną żyć z nimi w pokoju, nie dążą do żadnych podbojów, chcą tylko ustrzec swych braci i ukarać winny naród. Wchłonąwszy Sudety, Hitler przemówił do tłumów w Pałacu Sportu, zapewniając: „po rozwiązaniu tego problemu Niemcy nie mają już żadnych innych problemów terytorialnych w Europie”. Podobnie mówił po wkroczeniu do Pragi w marcu 1939 roku.

Stosunki z Polską wydawały się wówczas doskonałe. W 1934 roku traktat o nieagresji został podpisany na dziesięć lat; od tego czasu Hitler w licznych przemówieniach zapewniał Polskę o swej przyjaźni. Lepiej niż ktokolwiek wyjaśniał przyczyny, które usprawiedliwiały istnienie Korytarza: „Nie można – stwierdził – odmówić dostępu do morza krajowi o trzydziestu pięciu milionach mieszkańców”. Problem Gdańska jawił mu się jako jeden z tych, które trzeba będzie rozwiązać pewnego dnia; nie uważał go wszakże ani za naglący, ani natury, która może spowodować poważny konflikt.

Ale już 21 marca inny dźwięk dzwonu. Ribbentrop, minister spraw zagranicznych, w rozmowie z ambasadorem Lipskim zaproponował polubowne rozwiązanie konfliktu: powrót Gdańska do Rzeszy, linia kolejowa i autostrada niemiecka między Prusami wschodnimi i Rzeszą; w zamian Niemcy oferowały uznanie granic polskich i traktat o nieagresji obowiązujący przez dwadzieścia pięć lat. Słowem, Polska miała oddać klucz do swego terytorium w zamian za iluzoryczną gwarancję. Zwłaszcza można było obawiać się, że będzie to, potwierdzony licznymi przykładami, wstęp do podboju prowadzonego na dwa takty, jak w przypadku Czechosłowacji.

28 kwietnia 1939 roku Kanclerz wypowiedział pakt niemiecko-polski o nieagresji. Skarżył się na polskie prześladowania mniejszości niemieckiej, jaskrawe zwłaszcza w Gdańsku i na Śląsku. Agenci niemieccy i prasa robili wszystko, aby te fałszywe zarzuty uprawdopodobnić.

W sierpniu wszystko uległo przyspieszeniu. 23. Ribbentrop i Mołotow podpisali zakomunikowany całemu światu pakt o nieagresji, a nazajutrz Hitler w rozmowie z sir Neville’em Hendersonem zaproponował Wielkiej Brytanii sojusz wojskowy pod warunkiem, ze Anglia pozostawi mu wolną rękę w Polsce.

Na propozycję wymiany ludności, która czuje się prześladowana, Hitler nigdy nie odpowiedział. „Z natury – powiedział – jestem artystą, nie politykiem i chciałbym zakończyć życie jako artysta, a nie dowódca wojskowy. Nie chcę zamienić Niemiec w wieczne koszary; po załatwieniu kwestii polskiej będę uważał mój własny los za spełniony”.

Ze swej strony premier Francji Daladier wysłał do Hitlera długą depeszę wzywającą go do opamiętania. „Obydwa nasze narody będą walczyć (w przyszłej wojnie), wierząc we własne zwycięstwo. Ale jedno jest pewne: zwycięzcą będą zniszczenie i barbarzyństwo”. 25. sierpnia ambasador Francji miał długą rozmowę z Hitlerem. Jeżeli Führer wątpi o postanowieniu bicia się w przypadku inwazji na Polskę – powiedział p. Coulondre – to ambasador ręczy mu za to słowem honoru żołnierza.

Alianci doskonale wiedzieli, że pozorując negocjacje, Hitler gra na zwłokę, podczas gdy jego plany wojenne zostały już zatwierdzone. Informacje z rozmaitych źródeł wskazywały ambasadorom Francji i Wielkiej Brytanii w Berlinie, że atak niemiecki przeciwko Polsce został zaplanowany na rano 26 sierpnia. Wiedziano o tym również w Warszawie. W pełni lata w kotłowniach ambasad brytyjskiej i francuskiej ogień nie gasł. Palono dokumenty. Wieczorem 24 sierpnia nadeszła do sztabu depesza od grupy wywiadu polskiego w Paryżu, podająca szczegółowo tajne klauzule paktu Ribbentrop-Mołotow, podpisanego poprzedniej nocy. Oryginalny dokument z podpisem dyżurnego oficera sztabu, który ją odebrał, zachował się w polskich archiwach wojskowych. Po rozszyfrowaniu kapitan Zdzisław Witt – mój ojciec – przekazał ją dowódcy referatu „Zachód”. Pisałem już o tym w „Kurierze” i mówiłem w Radiu WNET.

Prorocze przewidywania Jacquesa Bainville’a podzielał znakomity polski historyk Szymon Askenazy. Pod wpływem rozmów z nim Jerzy Stępowski zatytułował swój zbiór utworów Eseje dla Kasandry. W mitologii greckiej Kasandra miała dar przewidywania przyszłości. Jej dramatycznych ostrzeżeń nie słuchali rodacy, nie udało się jej zapobiec upadkowi Troi.

W jednej z rozmów z brytyjskim premierem Hitler zachęcił sir Neville’a Chamberlaina do rozwagi, gdyż na wypadek wojny „Niemcy nie będą miały nic do stracenia, Wielka Brytania wszystko”. Z perspektywy osiemdziesięciu lat można powiedzieć, że on także niewiele się pomylił.

Zwycięska w wojnie Wielka Brytania, po utracie imperium zredukowana do rozmiarów wyspy, walczy o przeżycie w rozterce, czy zostać w Unii Europejskiej, gdzie pierwsze skrzypce grają Niemcy. Nawet Rolls-Royce przegrał z BMW.

Rządząca we Francji lewica nie mogła przyznać racji monarchiście, a w linię Maginota zaangażowane były zbyt wielkie kapitały, zbyt wiele wylano cementu, zbyt wiele zużyto stali, aby pójść za radą Piłsudskiego. Ambasador Coulondre, człowiek honoru, odszedł z Quai d’Orsay po kapitulacji Francji.

Artykuł Piotra Witta pt. „Gdyby posłuchano Bainville’a” znajduje się na s. 1 i 3 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.

Artykuł Piotra Witta pt. „Gdyby posłuchano Bainville’a” na s. 1 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Relacje między Polską a Niemcami weszły 1 września 2019 roku, w 80 rocznicę wybuchu II wojny światowej, w nową fazę

Prezydent Frank-Walter Steinmeier wykreślił w Polsce, w 2019 roku, termin ‘naziści’ ze słownika relacji polsko-niemieckich, otwierając szeroko drogę prowadzącą do pojednania między naszymi narodami.

Jan Bogatko

Wizyta prezydenta Niemiec, Franka-Waltera Steinmeiera w Polsce może przejść do historii relacji polsko-niemieckich, jak słynny gest kanclerza Willy’ego Brandta – do historii stosunków żydowsko-niemieckich, kiedy ten, składając po raz pierwszy oficjalną wizytę w PRL, ukląkł pod pomnikiem Bohaterów Getta.

Pod niedobrymi auspicjami rozpoczęła się wizyta prezydenta Niemiec w Polsce, celem uczestnictwa w uroczystościach upamiętniających tragiczną dla Polski, Europy i świata, 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Prezydent Niemiec przyleciał do Polski z opóźnieniem, bowiem rządowy samolot typu A321 miał awarię. Steinmeier musiał przesiąść się do innego samolotu. Do Wielunia jednak przybył na czas.

Wszystkie bez wyjątku opiniotwórcze media niemieckie, zarówno te papierowe, jak i internetowe, nie wspominając o obu programach niemieckiej telewizji, relacjonowały i szeroko komentowały wystąpienia prezydenta Republiki Federalnej Niemiec w Wieluniu i w Warszawie na uroczystościach w 80. rocznicę napaści Niemiec na Polskę.

Spotkanie obu prezydentów w Wieluniu – informował program 1 niemieckiej telewizji publicznej, ARD – miało szczególną wymowę. Prezydent Duda powitał prezydenta Steinmeiera już przed świtem na rynku w miasteczku. Pierwsze bomby lotnicze II wojny światowej spadły na szpital w Wieluniu około 4.40. (…)

W Warszawie, największym miejskim cmentarzu II wojny światowej, padły słowa prezydenta Niemiec: „Wojna ta była niemiecką zbrodnią. To moi rodacy wywołali tę straszną wojnę, która kosztowała życie znacznie ponad 50 milionów istnień ludzkich, w tym sześć milionów obywateli polskich”. Tak wyraźnie nie mówił dotąd o winie Niemiec w największej tragedii XX wieku żaden z niemieckich mężów stanu.

Słowa te stanowią, moim zdaniem, przełom w relacjach polsko-niemieckich. „Przeszłość to niezamknięty rozdział – kontynuował w Warszawie prezydent Steinmeier. – Nie zapomnimy ran, jakie Niemcy zadali Polsce”. I dodał po polsku: „Nigdy nie zapomnimy”.

W swym szeroko relacjonowanym w Niemczech wystąpieniu prezydent Niemiec, tradycyjnie postrzegany jako sumienie narodu, podniósł też kwestię pojednania obu sąsiadów (w mojej opinii dopiero teraz tak naprawdę Polska i Niemcy wchodzą na tę drogę): „To, że w tym miejscu, tego dnia, prezydent Niemiec stoi przed Państwem i wolno mu zabrać głos – to jest dowodem na żywy cud pojednania”. Pojednanie to jest aktem łaski, „którego my, Niemcy, nie możemy wymagać, ale na który chcemy zasłużyć”.

Frank-Walter Steinmeier wykreślił w Polsce, w 2019 roku, termin ‘naziści’ ze słownika relacji polsko-niemieckich, otwierając szeroko drogę prowadzącą do pojednania między naszymi narodami. Wzajemne relacje między Polską a Niemcami weszły 1 września 2019 roku, w 80 rocznicę wybuchu II wojny światowej, w nową fazę.

Cały artykuł Jana Bogatki pt. „Pokora i prośba o przebaczenie” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Bogatki pt. „Pokora i prośba o przebaczenie” na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O faktach, baśniach i brudach, jakie wypłynęły na światło dzienne w sierpniu, informuje Telegraf „Kuriera WNET”

„Der Tagesspiegel” opublikował statystyki, według których stanowiący 11,5% mieszkańców Niemiec imigranci popełniają 34,5% przestępstw, w tym 43% wszystkich zabójstw oraz 71% kradzieży kieszonkowych.

Maciej Drzazga

  • „Jeżeli ktokolwiek wątpi że przeznaczeniem każdego narodu jest wolność, wystarczy że spojrzy w kierunku Polski. Zobaczy wtedy ludzi, którzy ukochali wolność. Odwaga i wiara Polaków prowadziła ich naprzód. Udowodniliście światu, że tam, gdzie jest Duch Boży, tam jest też wolność” – powiedział wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Mike Pence podczas obchodów 80 rocznicy wybuchu II wojny światowej.
  • W dniu, kiedy po wizycie na Festiwalu Wagnerowskim w Bayreuth kanclerz Angela Merkel wraz z małżonkiem udali się służbowym śmigłowcem na urlop do włoskiej Adygi, z uwagi na loty służbowym samolotem z rodziną oraz posłami na pokładzie do dymisji podał się marszałek Sejmu Marek Kuchciński.
  • Okazało się, że wspierająca wysiłki prezydenta miasta Rafała Trzaskowskiego we wprowadzeniu karty LGBT+ w Warszawie Jolanta Lange to Jolanta Gontarczyk – oficer SB, która wraz z mężem inwigilowała najprawdopodobniej otrutego przez SB założyciela ruchu Światło-Życie ks. Franciszka Blachnickiego.
  • „Der Tagesspiegel” opublikował statystyki, według których stanowiący 11,5% mieszkańców Niemiec imigranci popełniają 34,5% przestępstw, w tym 43% wszystkich zabójstw oraz 71% kradzieży kieszonkowych.
  • Na skutek zbudowanego wbrew prawu grawitacji systemu dostarczania nieczystości do oczyszczalni ścieków Czajka, Warszawa zaczęła zanieczyszczać Królową polskich rzek w tempie 3 ton ścieków na sekundę.
  • W mieście Lohr am Main w Bawarii odnaleziono płytę nagrobną zmarłej ponad 200 lat temu Marii von Erthal – bajkowej Królewny Śnieżki.

Zapraszamy do przeczytania całego „Telegrafu” Macieja Drzazgi na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

„Telegraf” Macieja Drzazgi na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego