Wspomnienie o śp. Profesorze Janie Szyszce: zaszczytem było z Nim pracować, ogromnym bólem jest Go żegnać

Szczęść Boże, Darz bór – tak się witał. Powiedzieć o Profesorze: naukowiec, polityk, patriota, społecznik, wykładowca, wychowawca, pasjonat, leśnik, etyczny myśliwy, ekolog – to wszystko mało.

Paweł Sałek

Jan Szyszko był w wielu wymiarach człowiekiem wielkim i wybitnym. Należał do grona światowej sławy uczonych, ale nie miał zwyczaju się chwalić, dlatego nie każdy wie, że jako jeden z dwóch Polaków – obok Ojca Świętego Jana Pawła II – otrzymał prestiżową nagrodę Ettorego Majorany – Erice – „Nauka dla Pokoju”, przyznawaną przez Światową Federację Naukowców. Nagrodę tę otrzymały tylko 62 osoby na świecie, w większości laureaci nagrody Nobla.

Był wizjonerem i wybitnym naukowcem. Chyba jako pierwszy i jedyny polski uczony założył i prowadził prywatną stację badawczą. Cenił sobie bowiem niezależność i rzetelność w pracy naukowej. Po latach funkcjonowania i – należy to podkreślić – ogromnego wysiłku swojego i swojej rodziny, Terenowa Stacja Badawcza w Tucznie posiada profesjonalne sale wykładowe, laboratorium, muzeum historii naturalnej Tuczna, pokoje gościnne, a ponadto dużą kolekcję owadów i roślin naczyniowych. Na obserwacje jest przeznaczone ponad 1200 ha powierzchni doświadczalnej. Od 1988 roku prowadzone są tam badania nad pochłanianiem dwutlenku węgla przez żywe zasoby przyrodnicze. Ponadto cele badawcze to regeneracja gleb i zwiększenie ich produkcyjności, kształtowanie bioróżnorodności, sterowanie dynamiką liczebności populacji; chodziło także o tworzenie miejsc pracy w terenach wiejskich.

Trzeba podkreślić, że w badaniach tych uczestniczyli najwyższej klasy naukowcy z całego świata. Na ten cel Profesor przeznaczał w dużej mierze prywatne środki i osobiste zbiory, i nie pobierał żadnych dopłat, wbrew temu, co insynuowały niektóre media.

Hektary Profesora weszły do historii literatury naukowej jako miejsce zwane Krzywdą. Dlaczego Krzywda?? Otóż miejscowy rolnik, gdy dowiedział się, że Profesor kupił te grunty – bagna i nieużytki – powiedział wówczas: „Panie, toż to krzywda to kupić”.

Stacja badawcza w Tucznie była miejscem setek spotkań, konferencji, seminariów, wykładów naukowych. Wiele z nich miało charakter międzynarodowy czy nawet światowy. Powstał zwyczaj, że każdy gość Profesora sadził drzewo, którego stawał się patronem. Obecnie na sławetnej Krzywdzie rośnie piękna aleja dębowo-lipowa.

Niech miarą tego wyjątkowego miejsca będzie anegdotka, jak to jeden z dziennikarzy pewnego tygodnika, chcąc dokuczyć Profesorowi, zasugerował, że dorobił się on na tej ziemi… a Pan Profesor dowcipnie, ale zgodnie z prawdą odpowiedział: „ten dorobek to 3 habilitacje, kilka doktoratów i setki prac magisterskich”.

Wielu z nas doświadczyło jego niebywałej gościnności. Zawsze z otwartymi ramionami przyjmował wszystkich. Nigdy nie pobierał żadnych opłat za użytkowanie stacji i laboratorium. Sam jako student byłem wiele razy jego gościem, zresztą jak setki innych studentów, którzy przez te 30 lat przewinęli się przez stację. Pozwalał nam korzystać z unikatowych zbiorów i infrastruktury stacji, a nierzadko udostępniał dach nad głową i strawę. (…)

Chyba jako pierwszy w Polsce promował zdrową, ekologiczną żywność. Zawsze powtarzał, że polskie rolnictwo to nasz największy skarb: tradycyjne, ekstensywne, oparte na naturalnych procesach, bez sztucznych wspomagaczy i nadmiernej chemizacji, a przede wszystkim bez GMO. Był z polskiego modelu rolnictwa bardzo dumny, powtarzał, że kraje rozwinięte, do których wówczas aspirowaliśmy, mogą tylko pomarzyć o takich zasobach i takiej bioróżnorodności, o znakomitych i niezdegradowanych glebach. Potrafił prowadzić wielogodzinne dysputy o znaczeniu polskich krajobrazów, „polskiej miedzy” czy mozaiki pól, o procesach glebotwórczych, bioróżnorodności gatunkowej roślin i zwierząt. (…)

Ale największą troską otaczał Lasy Państwowe. Był wielkim orędownikiem ich struktury, organizacji i tradycji. Uważał je za wzór zrównoważonego rozwoju.

Powszechnie z nich korzystamy, pozyskujemy drewno, a jednocześnie zachowujemy wysoką bioróżnorodność i wysokie standardy środowiskowe. Zasoby leśne są dobrem narodowym i muszą służyć każdemu Polakowi. To nasze bezpieczeństwo ekologiczne, to czyste powietrze, czysta woda oraz siedlisko bytowania gatunków dziko żyjących. Estymą otaczał każdego leśnika, od dyrektora generalnego do zwykłego gajowego, niezwykle cenił sobie ich służbę i praktyczną wiedzę. Zawsze powtarzał, że Lasy Państwowe to podstawa bytu i niepodległości Polski i Narodu, a zarządzanie nimi zgodnie z koncepcją zrównoważonego rozwoju stymuluje rozwój terenów wiejskich i kreuje tam nowe miejsca pracy. Wiele razy płacił za te poglądy utratą stanowisk i nieustaną kampanią oszczerstw i pomówień, bo w historii 30 lat III RP następowały próby rozbicia, demontażu, a nawet prywatyzacji Lasów Państwowych. Był tego zdecydowanym przeciwnikiem, uważał że Lasy Państwowe to najlepiej zorganizowana gałąź gospodarki. (…)

Niezwykle ważnym rozdziałem w działalności Pana Profesora była sprawa Konwencji Klimatycznej Organizacji Narodów Zjednoczonych. On pierwszy zrozumiał jej treść i pojął, jak ważny to instrument; że możemy go wykorzystać dla rozwoju kraju. (…)

Był przekonany, że pakiet klimatyczno-energetyczny niszczy polskie bezpieczeństwo energetyczne, uzależnia nasz kraj od obcych źródeł energii, zmniejsza konkurencyjność polskiego przemysłu i stymuluje bezrobocie. Żartował, że największym problemem polskiego węgla jest to, że właśnie my go mamy.

(…) Pamiętajmy, że jako twardy, ale rozsądny negocjator doprowadził do wpisania do Porozumienia Paryskiego neutralności klimatycznej czyli bilansowania CO2 przez lasy i gleby, a z zapisów porozumienia usunięto dekarbonizację.

Całe wspomnienie Pawła Sałka o śp. prof. Janie Szyszce, pt. „Zaszczytem było z Nim pracować, ogromnym bólem jest Go żegnać”, można przeczytać na s. 8 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Wspomnienie Pawła Sałka o śp. prof. Janie Szyszce, pt. „Zaszczytem było z Nim pracować, ogromnym bólem jest Go żegnać” na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Trupy z szafy” w Państwowym Instytucie Geologicznym. Czyżby w Polsce brakowało geologów mogących firmować zmiany?

Na kluczowych miejscach w nowym zespole zasiadają osoby stanowiące trzon zespołu przygotowującego niesławną politykę surowcową państwa, której symbolem miała być Państwowa Agencja Geologiczna.

Danuta Franczak

Niestety, co jak co, ale spokój instytutowi nie chyba jest pisany. Nowa pani dyrektor, jak nagle i niespodziewanie się pojawiła, tak równie szybko zniknęła. Jeszcze nie zdążyła się zadomowić w gabinecie dyrektorskim, a już tego samego dnia po południu złożyła dymisję z funkcji „z powodów osobistych”. Niby nic szczególnego, ale… Światło na całą sprawę rzuciła dopiero publikacja TVN, która ukazała się po kilkunastu dniach. Okazało się, że w tle są działania Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. A pikanterii całej sprawie nadaje fakt, że mąż nowej dyrektor niedawno został skazany za szpiegostwo na rzecz… Rosji. Chyba jednak instytut nie ma rzeczywiście ostatnio szczęścia. Najpierw działalność osławionego posła z Dolnego Śląska, a teraz taka wpadka…

(…) Komu zależy, aby instytucja odpowiedzialna za polskie surowce kopalne była notorycznie osłabiana? TVN ujawniła sprawę tydzień po wyborach parlamentarnych. Czy to przypadek? Trzeba pamiętać, że zdymisjonowany przez premiera Główny Geolog Kraju nie dostał się do parlamentu.

Okazało się także, że „powody osobiste” byłej Pani dyrektor były szeroko znane w środowisku geologicznym od dłuższego czasu. Tajemnicą poliszynela było, że Marek W. został aresztowany we wrześniu 2018 r. pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji, a skazany w pierwszej instancji w lipcu br. Jego żona pełniła przez lata ważną rolę w PIG, kierując m. in. państwową służbą hydrogeologiczną. Służba ta jest może mało znana szerszej opinii publicznej, ale wystarczy nadmienić, że odpowiada za strategiczne zasoby wód pitnych. Pojawia się zasadne pytanie, czy były Główny Geolog Kraju, pełniąc nadzór nad PIG, nie wiedział o „powodach osobistych” tej Pani? Dlaczego hodował przez prawie rok problem, który został „odpalony” w dziwnych okolicznościach? (…)

Na razie dziennikarze powiązani z byłym posłem sugerują, że w wśród nowo powołanej dyrekcji PIG są jeszcze inne „trupy w szafie”, tym razem związane z zarzutami o nieetyczne postępowanie. (…) Można odnieść wrażenie, że następuje powrót do przeszłości, co mocno zaskakuje, gdyż bądź co bądź geologia, jak i cały rząd, firmowane są przez Prawo i Sprawiedliwość.

Nowy GGK odwołał cały skład Rady Geologicznej i Górniczej, a w wypowiedzi dla prasy przekazał jasny komunikat, że krytycznie przyjrzy się projektowi polityki surowcowej państwa, który jego zdaniem wymaga zmiany. Jednocześnie powołał nowy zespół doradczy do spraw geologii i górnictwa, który ma doradzać w przeprowadzeniu zmian. Niby krok w dobrym kierunku i wszyscy powoli zaczynają zapominać o byłym wiceministrze, ale chyba nie do końca… Okazuje się bowiem, że na kluczowych miejscach w nowym zespole zasiadają osoby stanowiące trzon zespołu przygotowującego niesławną politykę surowcową państwa, której symbolem miała być Państwowa Agencja Geologiczna. Na widok Pana Przewodniczącego, aż się ciśnie na usta cytat z kultowego filmu „Psy”: „czasy się zmieniają, ale pan zawsze jest w komisjach”… Wystarczy wspomnieć, że wśród wiceprzewodniczących zespołu znalazł się m.in. niesławny bohater mojego pierwszego artykułu, były dyrektor PIG i współpracownik posła Burego, jeszcze za kadencji Jędryska ponownie zainstalowany w Instytucie. Jest też oczywiście były szef Stowarzyszenia Ordynacka.

Czyżby w Polsce nie było geologów mogących firmować zmiany i trzeba ciągle wyciągać „trupy z szafy”?

Cały artykuł Danuty Franczak pt. „Szpiedzy tacy jak my” można przeczytać na s. 19 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Danuty Franczak pt. „Szpiedzy tacy jak my” na s. 19 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Autorytety rodem z PRL bałamucą naród, ale rząd konserwatywny chętniej finansuje swoich przeciwników niż zwolenników

Siła oddziaływania autorytetów jest nie do przecenienia. Autorytetom ukształtowanym przez komunę ślamazarna polityka historyczna PiS-u nie potrafiła do tej pory przeciwstawić niczego.

Piotr Witt

PiS ma za sobą naród, ale przeciwko sobie ma autorytety. Większość z nich została ukształtowana w formach komunistycznych i post-komunistycznych. O tych, co tworzyli Polskę Ludową w oparciu o zbrojne ramię Armii Czerwonej, można powiedzieć wiele złego, ale nie to, że byli to ludzie głupi.

Jakub Berman był człowiekiem dużej i przebiegłej inteligencji. Kupował autorytety, dobrze płacąc, wzorem swoich sowieckich mocodawców. Zostali zaciągnięci pod czerwony sztandar Tuwim, Ważyk, Andrzejewski, Konwicki i wielu innych. Jeżeli nie było odpowiedniego materiału na rynku, tworzono je.

I tak, z kiepskiego studenta szkoły filmowej, lecz gorliwego działacza ZMP i PZPR, został wystrugany socjalistyczny Matejko dziejów Polski, czyli reżyser Wajda. Partia inwestowała weń szczodrze. Nagrody filmowe krajowe i międzynarodowe, festiwale, krytyka, kształtowanie opinii. No, nie wszyscy na świecie ulegali ślepo propagandzie. Po premierze szwajcarskiej Popiołu i diamentu dziennik „Neue Zürcher Zeitung” napisał: „Tacy artyści jak Andrzej Wajda (…) są emisariuszami zręcznie działającego systemu Chruszczowa wysyłanymi na Zachód jako pułapka dla głupców. Dzięki (…) pozornej artystycznej wolności są bardziej niebezpieczni niż ciężcy i nudni bardowie Żdanowa”. I przenikliwy recenzent dodał: „Partia prowadzi ich na smyczy (…) i w odpowiednim momencie gwizdem przywołuje do porządku.(…)”.

Kiedy przed wyjazdem z kraju współpracowałem z redakcją kultury w TV, widziałem ten system w akcji. W momentach trudnych szefowa redakcji rozkazywała „Wołajcie autorytety!”. I autorytety przybywały do studia, żeby wskazać narodowi, co ma myśleć. Od etyki i moralności był dr, później profesor Henryk Jankowski z UW, zmarły w podeszłym wieku z przepicia. Od religii – Jerzy Zawieyski – prywatnie organizator orgii homo z klerykami; później Tadeusz Mazowiecki – pogromca biskupów – dyżurny chrześcijanin. (…)

Kto inwestuje w noblistów? Superiores Incogniti – nieznani zwierzchnicy. W każdym razie obecnie wypowiedź o „Polakach, którzy muszą zapłacić za zbrodnie dokonane na Żydach”, nabiera nowego ciężaru gatunkowego jako opinia słynnej pisarki.

Niedługo z pewnością zostanie na podstawie nagrodzonego dzieła nakręcony film z hollywoodzkim rozmachem, posypią się omówienia, doktoraty, pewnie i serial telewizyjny z udziałem gwiazd. Ludzie nie czytają tysiącstronicowych ksiąg. Czerpią wiedzę z telewizji i z filmu. Prawda historyczna nie ma tu nic do rzeczy; liczy się post-prawda.

Tylko patrzeć, jak Wysoki Autorytet weźmie nas za mordę. Nie po to dano mu do ręki Wielką Tubę, żeby milczał. Paryska stacja Polskiej Akademii Nauk nie czekała na werdykt komitetu noblowskiego. Miesiąc wcześniej urządziła sesję „naukową” z udziałem przyszłej laureatki, poświęconą problemom polskich Żydów nawracanych na katolicyzm w XVIII wieku metodą szczucia i prześladowań.

Historia zawajdana ukazywała Polaka jako łachudrę i naiwniaka. Teraz portret zostanie uzupełniony o cechy rasisty, fanatyka i sadystycznego zbrodniarza.

Artykuł „Zanim autorytety wezmą nas za mordę” Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w listopadowym „Kurierze WNET” nr 65/2019, s. 3 – „Wolna Europa”, gumroad.com.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na wnet.fm.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Felieton Piotra Witta pt. „Zanim autorytety wezmą nas za mordę” na s. 3 „Wolna Europa” listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W czasie okupacji niemieckiej ludzie robili maturę, a w obecnych czasach nie możemy znaleźć miejsca dla Jarmarku WNET?

Nie traćmy czasu, znajdźmy miejsce w Warszawie! Pokażmy, że się da, że nie jesteśmy szarą masą. Jeszcze tylu ciekawych ludzi moglibyśmy poznać osobiście. Tyle tematów omówić na Jarmarku!

Edyta Piasecka-Wójcicka

Z Radiem WNET jestem związana poprzez Jarmark. Po prostu jestem tam wystawcą. Zwracam się do Państwa ze szczególnym apelem.

 

Tradycyjnie sporządzane wędliny i ekologiczne mięso

Otóż, jak Państwo wiedzą, teraz w Warszawie bardzo modne są wszystkie kolory z wyjątkiem białego i czerwonego, i być może dlatego Jarmark WNET decyzją władz stolicy od minionych wakacji zamienił się w zwykłe targowisko.

A przecież Jarmark WNET to unikat, to marka. Większość towarów tam sprzedawanych to manufaktura, artykuły prosto od producentów. Najwyższej klasy, bez konserwantów, wytwarzane w domu, bez chemii. To pyszne wędliny, ciasta, dżemy, pierogi. To własne owoce i warzywa, miód. Jaja od szczęśliwych kurek, prosto ze wsi, z różnych stron Polski. To kilkanaście osób pozytywnie zakręconych na punkcie zdrowego jedzenia.

Pan Andrzej, akordeonista Jarmarku WNET

To Pan Andrzej, muzyk, nasz akordeonista. To także wydarzenia kulturalne, koncerty zespołów regionalnych, orkiestr, to miejsce spotkań słuchaczy Radia i czytelników „Kuriera WNET”. Tam możemy poznać osobiście gości Poranków WNET. To miejsce wymiany myśli na każdy temat i spotkań ludzi, dla których ważne jest dobro wspólne.

Na Jarmarku Wnet sprzedajemy nie tylko strawę dla ciała, ale i dla ducha

Drodzy Słuchacze i Czytelnicy!

Jarmark to tylko jedna z inicjatyw, których twórcą lub współtwórcą jest Krzysztof Skowroński. Istnieje także „Kurier WNET”, Akademia WNET i oczywiście Radio WNET, które właśnie obchodzi pierwszą rocznicę nadawania na falach UKF. To jest ewenement na skalę na pewno kraju, być może Europy, a nawet świata. To wszystko istnieje dzięki słuchaczom, czytelnikom i ludziom dobrej woli. Nie pozwólmy, aby rozdział „Jarmark WNET” został zamknięty.

Dlatego mam do Państwa wielką prośbę. Pokażmy, że się da, że nikt nam nie może ograniczać naszej wolności wypowiedzi i prawa do spotkań. Popytajmy znajomych, rozejrzyjmy się wkoło. Zróbmy wszystko, żeby jeszcze w tym roku udało nam się spotkać przy wspólnym stole.

To miejsce zakupów i spotkań

Jeszcze raz się zmobilizujmy, bardzo Państwa o to proszę! Jeszcze tylu ciekawych ludzi, autorów książek, dziennikarzy, muzyków, polityków moglibyśmy poznać osobiście. Tyle tematów omówić na Jarmarku!

Nie traćmy czasu, znajdźmy miejsce w Warszawie. Pokażmy, że się da, że nie jesteśmy szarą masą. W czasie okupacji niemieckiej ludzie robili maturę, a w obecnych czasach nie możemy znaleźć miejsca dla Jarmarku?

Zdjęcia: Konrad Tomaszewski

Apel Edyty Piaseckiej-Wójcickiej pt. „Znajdźmy nowe miejsce na Jarmark WNET” można przeczytać na s. 4 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Apel Edyty Piaseckiej-Wójcickiej pt. „Znajdźmy nowe miejsce na Jarmark WNET” na s. 4 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kto zmieni aktualną konstytucję? Inicjatywa winna wyjść od parlamentu, ale kto podcinałby gałąź, na której siedzi?

Nowelizacja polskiej Konstytucji jest nieodzowna – aktualna ustawa zasadnicza wręcz blokuje rzeczywistą partycypację obywateli w procesie decyzyjnym na szczeblu ogólnokrajowym i lokalnym.

Mirosław Matyja

W państwach najbardziej rozpowszechnioną formą legitymacji władzy są oczywiście wolne wybory, co łączy się z przekonaniem, że źródłem władzy jest naród, a więc rzeczywisty suweren. Wybory powinny być przeprowadzone na podstawie demokratycznej ordynacji wyborczej, z uwzględnieniem czynnego i biernego prawa wyborczego wszystkich obywateli (a nie partii politycznych). W demokratycznej Polsce z tą legitymizacją jest trochę inaczej.

Zgodzimy się z tym, że każda konstytucja jest aktem posiadającym najwyższą moc prawną. Jako tzw. ustawa zasadnicza stoi ponad innymi ustawami – stanowi prawo praw i obowiązków, w sensie nadrzędności w stosunku do wszelkich ustaw i zarządzeń, bez odwoływania się do nich. Przyjrzyjmy się jednak na przykład rozdziałowi VII Konstytucji RP pt. „Samorząd terytorialny”, aby stwierdzić, że ta nadrzędna rola ustawy zasadniczej w sprawach dotyczących jednostek samorządowych w Polsce stoi pod dużym znakiem zapytania.

W wymienionym rozdziale VII, składającym się z 10 artykułów, występuje 10 odwołań do ustawy, a więc aktu prawnego ustalanego przez parlament i mającego niższą rangę i niższą moc prawną aniżeli zapisy konstytucyjne.

Tak więc Konstytucja powołuje się na ustawy, które – jak powszechnie wiadomo – można uchwalać i zmieniać w aktualnym parlamencie praktycznie dowolnie. Notabene, posłowie minionej kadencji uchwalili ich już kilkaset. Już sam ten fakt świadczy o koniecznej potrzebie zmiany i uaktualnienia Konstytucji.

Paradoksem polskiego parlamentu jest jednak to, że dominują w nim ustabilizowane siły partyjne, które nie są zainteresowane w szczególny sposób nowelizacją Konstytucji, a już na pewno nie zmianą art. 7, który legitymizuje wszelkie ich poczynania. Sejm jako najwyższy organ władzy publicznej działa na podstawie i w granicach prawa, a więc w granicach ustaw, które sam uchwala. (…)

Tak więc ustawy górują nad Konstytucją, a nad ustawami góruje partyjny parlament, który działa w imię art. 7 Konstytucji. Posłowie nie muszą się zbyt troszczyć o swój byt w najwyższym organie władzy państwowej, bowiem sprzyja im ordynacja wyborcza, która jest dla nich bardzo praktyczna, a jednocześnie jest zasadniczą ustrojową wadą polskiego państwa.

Ordynacja ta, pielęgnowana na rzecz elit politycznych, odbiera bowiem obywatelom bierne prawo wyborcze, czynne prawo wyborcze zaś stało się fikcją, gdyż obywatele wybierają, ale tylko spośród kandydatów już wybranych wcześniej – przez partyjne kierownictwa. Konkretnie chodzi tu o głosowanie na tzw. partyjne listy wyborcze.

Tak właśnie funkcjonuje system, który nazywam polską semidemokracją, zdominowaną z jednej strony próbami wprowadzenia elementów w pełni demokratycznych, a z drugiej strony – sposobem rządzenia kontrolowanym przez elity polityczno-partyjne, które – cokolwiek by zrobiły – zawsze mogą się powołać na art. 7 polskiej ustawy zasadniczej, mającej ponoć stać ponad innymi ustawami.

Prof. Mirosław Matyja jest dyrektorem Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją w Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie (PUNO) w Londynie.Prof. Mirosław Matyja jest dyrektorem Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją w Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie (PUNO) w Londynie.

Cały artykuł Mirosława Matyi pt. „Do kogo należy władza w Polsce?” można przeczytać na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Mirosława Matyi pt. „Do kogo należy władza w Polsce?” na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Obóz Dobrej Zmiany uzyskał większość sejmową. Możemy oczekiwać więcej sprawiedliwości w ramach obowiązującego modelu

Ale czekają nas cztery lata mordęgi. Urozmaicane co jakiś czas lansowaniem się posłów Konfederacji, wrzaskami rzekomo obdzieranych ze skóry posłów KO i kabaretowymi występami mojej ulubienicy Jachiry.

Jan A. Kowalski

Takie wnioski można wyciągnąć po pierwszych i drugich reakcjach liderów poszczególnych partii na wyniki październikowych wyborów do parlamentu. Nie poczuwając się do dyscypliny partyjnej, zastanówmy się, co to oznacza dla Polski na kolejne cztery lata. Czy mamy się aby na pewno z czego cieszyć.

Zacznijmy od oczekiwań minimalistycznych. Udało się! Obóz Dobrej Zmiany uzyskał większość sejmową wystarczającą do kontynuowania samodzielnych rządów. I na tym skończmy swoje świętowanie. Oznacza to jedynie dalsze szamotanie się w rzeczywistości Rzeczypospolitej III i pół, bez możliwości przeprowadzenia gruntownej naprawy państwa.

Jego organizacji i sposobu funkcjonowania. Możemy zatem oczekiwać więcej sprawiedliwości w ramach formalnie obowiązującego po okrągłym stole modelu.

Dobre i to. Bo co to oznacza dla mnie, przedsiębiorcy? Ano to, że wezwanie lub kontrola urzędu skarbowego nie zakończy się mandatem lub grzywną. Przebrnąłem przez jedną taką długą kontrolę pod koniec 1. kadencji i nie zostałem ukarany, co stałoby się niechybnie za poprzedniej władzy. Nielichy to sukces. Jednak ta kontrola, łącznie z korektami niemającymi najmniejszego wpływu na wysokość podatku, w ogóle nie powinna się ciągnąć przez sześć miesięcy. Pomimo jej optymistycznego zakończenia decyzją o nieukaraniu mnie trzy miesiące później. Nienałożenie kary finansowej to oczywisty plus, ale czasu straconego nikt mi nie odda.

Niech powyższy akapit uzmysłowi nam wszystkim stan polskiego państwa. Odrobinę generalizując, tak właśnie wygląda całościowa reforma państwa polskiego, jaka się dokonała w trakcie minionej, czteroletniej kadencji obozu Dobrej Zmiany. Nie zamierzam tej zmiany nie zauważać lub ją lekceważyć, o nie! Jednak dla odbudowy silnego i sprawnego państwa, w którym naród polski miałby zapewnione optymalne warunki do rozwoju, to trochę mało. Bez zmian strukturalnych nie staniemy się samodzielną siłą w polityce światowej, a nasz naród dalej będzie narodem żebraków lub bogaczy na kredyt (zachodni lub wschodni).

Trochę na wyrost (i kierując się sondażami) spodziewałem się wyższego zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości. Takiego na poziomie 50%. I trochę wyższego wyniku PSL (z Kukizem) i Konfederacji. Dopiero to pozwoliłoby przymierzyć się do zmiany obecnej konstytucji, która utrwala bałagan w naszym państwie. Po to przecież, w zdominowanej chwilowo przez postkomunę polityce, została przyjęta. Posiadając najwyższą władzę w postaci sędziów – swoich zaufanych ludzi i agentów – można było samemu bezkarnie kręcić lody. I okradać nas wszystkich z najmniejszej szansy na rozwój. A jak się nie podoba, to wypad… to znaczy wyjazd. Dlatego dwa i pół miliona z nas wyjechało.

Prawo i Sprawiedliwość dostało mniejsze niż zakładane poparcie, bo przegrzało całą kampanię. Przedstawiło cudowny raj socjalny, w który nawet najmniej zarabiający nie potrafili uwierzyć. I skutecznie wystraszyło przedsiębiorców i wysokiej klasy specjalistów odebraniem im części zarobionych pieniędzy.

I nie ma znaczenia, jak to fachowo nazwiemy. Ani przez chwilę natomiast nie zaprezentowało całościowej wizji naprawy państwa. Zatem nawet tego, co przedstawiło w kampanii roku 2015.

Bardzo chciałem tej drugiej samodzielnej kadencji Prawa i Sprawiedliwości z prostego powodu, o którym pewnie już parę razy wspominałem. Dzieci Kiszczaka, odcięte przez kolejne cztery lata od kręcenia lodów pod przykrywką państwa, już nie przeżyją. Do utrzymania wpływów i struktur potrzeba naprawdę dużych pieniędzy. I nawet swoi sędziowie nie wystarczą. Naturalny zanik tej grupy wpływu bardzo potrzebny jest całej scenie politycznej, a Polsce najbardziej.

Miałem nadzieję na wyższe zwycięstwo obozu Dobrej Zmiany. Zwycięstwo konstytucyjne, po dodaniu niesocjalistycznych patriotów. Takie zwycięstwo, które pozwoliłoby wyzwolić Polskę z pęt narzuconych przez układ Okrągłego Stołu i komuszą konstytucję. Z systemowych ograniczeń rozwoju.

Tak się jednak nie stało, dlatego czekają nas cztery lata bezproduktywnej mordęgi. Urozmaicane co jakiś czas lansowaniem się posłów Konfederacji, wrzaskami rzekomo obdzieranych ze skóry posłów KO i kabaretowymi występami mojej ulubienicy Jachiry. Czy będą równie atrakcyjne jak występy minionej gwiazdy włoskiego parlamentu, Ciccioliny? Czas pokaże.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Wszyscy wygrali, ale PiS najmniej” można przeczytać na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Wszyscy wygrali, ale PiS najmniej” na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Październik 2019 – najlepszy telegraficzny przegląd wiadomości z kraju i ze świata. Co miesiąc nowy w „Kurierze WNET”

W meczu Prawo i Sprawiedliwość kontra reszta świata wybory parlamentarne rozstrzygnął na swoją korzyść PiS, zdobywając 8 mln głosów, co przełożyło się na 235 mandatów w Sejmie i 48 mandatów w Senacie.

Maciej Drzazga

  • Autogratulacje złożyła sobie policja za akcję Znicz, podczas której 6 tysięcy zaangażowanych w wielodniowe kontrole drogowe na terenie całego kraju policjantów nie zatrzymało ani jednego kierowcy będącego pod wpływem środków odurzających innych niż alkohol.
  • Ustami papieża Kościół zapowiedział, że uznaje świętość Prymasa Tysiąclecia Stefana Wyszyńskiego.
  • Poświęcony św. Faustynie polski film Miłość i Miłosierdzie wszedł na ekrany 800 amerykańskich kin, bijąc frekwencyjne rekordy.
  • Uchylający tajemnice przemysłu aborcyjnego w USA film Nieplanowane, trafił na srebrne płótno w Polsce.
  • Zmarł prof. Jan Szyszko, który Greenpeace się nie kłaniał.
  • Patriotyczna akcja „Szkoła pamięta”, w ramach której miejsca narodowej pamięci odwiedziło 1,3 mln uczniów oraz 108 tys. nauczycieli, pokrzyżowała plany organizatorom tęczowego piątku.
  • Rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu ogłosił, że Polska – która obiecała, ale nie przyjęła; Czechy, które nie obiecały, ale przyjęły, oraz Węgry – które ani nie obiecały, ani nie przyjęły uchodźców i imigrantów w ramach tzw. programu relokacji – złamały unijne prawo.
  • Podczas wykładów w Akademii Policyjnej w Helsinkach ujawniono, że 93% gwałtów na kobietach popełnionych w Finlandii mają na sumieniu muzułmanie, którzy stanowią 2,8% ludności kraju.
  • Z dniem 11 listopada 2019 roku Polacy otrzymali możliwość podróżowania do USA bez wizy.

Zapraszamy do przeczytania całego „Telegrafu” Macieja Drzazgi na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

„Telegraf” Macieja Drzazgi na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przed nami długie zimowe miesiące politycznej bitwy o wszystko / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 65/2019

W kraju, w którym nie ma wojny, bezrobocia, terroryzmu i kwitnie demokracja – opozycja, mimo że na ulicach posługuje się tęczowymi flagami, rzeczywistość polityczną będzie malować czarnymi barwami.

Krzysztof Skowroński

Rezygnacja Donalda Tuska z kandydowania w wyborach prezydenckich kosztować mnie będzie dwie butelki wina. Przegrałem zakład libański z Kazimierzem Gajowym, który mimo lat spędzonych na Bliskim Wschodzie, nie stracił wyczucia polskiej sceny politycznej.

Mogłem przegrać więcej, bo i Michał Karnowski, i Ryszard Czarnecki od dawna mówili, że były prezydent Europy nie zaryzykuje komfortu życia i nie zamieni cygar palonych w salonach europejskich na PKS, którym trzeba by przejechać Polskę wzdłuż i wszerz bez pewności, że na końcu drogi będzie na niego czekał pałac przy Krakowskim Przedmieściu.

Myślałem, że zapowiedź powołania Donalda Tuska na szefa partii ludowej ma związek z polskimi wyborami i koncepcją przyspieszenia procesu federalizacji Europy; że wybory prezydenckie będą plebiscytem: kto za Unią – głosuje na byłego premiera, kto za zaściankiem i marginesem – wybiera Andrzeja Dudę. Oczywiście ten podział byłby efektem zabiegu propagandowego, bo prezydent Andrzej Duda, podobnie jak inni politycy Dobrej Zmiany i większość Polaków, jest zwolennikiem zjednoczonej Europy, tylko jego koncepcja rozchodzi się z koncepcją establishmentu europejskiego, który widzi wspólnotę założoną na fundamencie ideologii gender z poprawnością polityczną, czyli cenzurą, w której sterowanie emocjami ludzi prowadzi do izolacji od problemów istotnych. Tak dzieje się w Starej Unii, gdzie lekarstwo na różne choroby jest bardziej szkodliwe niż te choroby. Przykładów na słuszność tej tezy jest dużo i nie warto ich tutaj wymieniać.

Wybory prezydenckie, które odbędą się w okolicach setnej rocznicy urodzin św. Jana Pawła II, będą bardzo istotne nie tylko ze względu na nasze polskie sprawy. Wybierzemy bowiem drogę, po której Polska będzie kroczyć przez czas trudny, w którym będzie postępowała zmiana globalnego porządku świata. Będziemy przeżywać dalsze konsekwencje zmiany klimatu i jak zapowiadają liczni eksperci, dojdzie do dużego kryzysu gospodarczego. W maju wybierzemy przewodnika, który ma nas przeprowadzić przez ten trudny czas i ważne, żebyśmy wiedzieli, kim jest.

Dlatego żałuję, że Donald Tusk podjął taką decyzję; nie z powodu zakładu i dwóch butelek wina, ale dlatego, że znów w czasie kampanii wylądujemy w teatrze cieni, które będą udawać, że są tym, kim nie są, i chcą tego, czego nie chcą. Gorzej, bo Donald Tusk udawałby, ale by wiedział, że udaje, a inni być może nawet tego wiedzieć nie będą. Z cieniami w teatrze trudno walczyć, ale mam nadzieję, że prezydent Andrzej Duda sobie poradzi.

Przed nami długie zimowe miesiące politycznej bitwy o wszystko. W kraju szczęśliwym – w którym, nie ma głodu, wojny, bezrobocia, terroryzmu i kwitnie demokracja – opozycja, mimo że na ulicach posługuje się tęczowymi flagami, rzeczywistość polityczną będzie malować czarnymi barwami. Żyjąc w Warszawie, dziwię się, jak wiele osób dało się zamknąć w informacyjnej bańce, i pewno, gdyby powiedziano w ich mediach, że PiS będzie strzelał, chodziliby w kamizelkach kuloodpornych i każdego dnia, wracając z pracy, kawiarni lub kina, dziękowaliby (komu?) za przeżycie.

My też dziękujemy; zarówno za 101 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, jak i pierwszą rocznicę nadawania Radia WNET na falach dwóch stolic, w Warszawie i Krakowie. O czym – ale oczywiście nie tylko o tym – w 65. numerze „Kuriera WNET” mogą Państwo przeczytać.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jako jedyny kraj w Europie stratę terytorium po wojnie uznaliśmy za słuszną / Dariusz Brożyniak, „Kurier WNET” 64/2019

Dalekosiężny zamysł Jałty, dławiący w zasadniczy sposób aspiracje i żywotność żywiołu polskiego, tego „bękarta traktatu wersalskiego”, nadal jest skuteczny, mimo dziejowej przemiany 1989/90.

Złowroga data

Dariusz Brożyniak

Jesteśmy chyba jedynym krajem na świecie, a na pewno w Europie, który swoją tak ogromną i brzemienną w skutkach historycznych, kulturowych i społecznych stratę terytorialną z 17 września 1939 r. uznał za słuszną i traktuje z pełnym zrozumieniem.

W tym to dniu bowiem wojska Armii Czerwonej sowieckiej Rosji napadły od wschodu na II Rzeczpospolitą. Napadły pod pretekstem obrony mniejszości narodowych przed skutkami przegranej przez Polskę wojny z Niemcami. Pretekstem do dzisiaj w szkolnych programach demokratycznych Niemiec aktualnym, choć fałszywym – tj. niemalże jednodniowo przegranej wojny.

Nie jest to bynajmniej jedyny relikt tamtego września.

Mocarstwa świata w pełni potwierdziły w Jałcie słuszność wytyczonej w tenże sposób przez Hitlera i Stalina, paktem Ribbentrop-Mołotow, nowej granicy Polski.

Tym samym 600 lat cywilizacji łacińskiej, zaprowadzonej jeszcze ręką Bolesława Chrobrego w Grodach Czerwieńskich, na Rusi Halickiej i Rusi Czerwonej, zostało z połowy II Rzeczypospolitej wykreślone razem z całą spuścizną unii polsko-litewskiej. Komunistyczna Partia bolszewickiej Zachodniej Ukrainy i Białorusi zyskały nieoceniony teren kształtowania polskojęzycznych kadr i bliskość Lublina do ich późniejszego przerzutu. To oni właśnie parę lat później ogłoszą Manifest Lipcowy PKWN i Tymczasowym Rządem zastąpią jedyny prawomocny Rząd RP na uchodźstwie w Londynie. Rząd zdelegalizowany wcześniej przez aliantów pod naciskiem Stalina.

We współczesnym życiu politycznym III RP ciągle jeszcze są aktywni ideowi, bezpośredni spadkobiercy tamtych zasłużonych działaczy KPZU i KPZB; taka rekomendacja do dziś nie przeszkadza karierom w wysokich gremiach Unii Europejskiej i w ogóle na europejskich salonach. Tych, którzy już na zawsze odchodzą, żegna się nadal z honorami na warszawskich Powązkach. To niewątpliwe konsekwencje nad wyraz podejrzanego i zgniłego okrągłostołowego kompromisu, przyjętego jednak z taką ulgą przez świat.

Na granicy spotkania w Brześciu nad Bugiem 22 września 1939 r. dwóch totalitarnych agresorów – niemieckiego i sowieckiego – stała się dla nich oczywista konieczność wymordowania przywódczej elity Polski. Po niemieckiej stronie w ramach „Intelligenzaktion” wymordowano krakowskich i lwowskich profesorów, w Oświęcimiu założono niemiecki obóz KL Auschwitz, gdzie przez dwa lata eksterminowano Polaków, zanim zarządzone przez Hitlera „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” spowodowało powstanie w Brzezince niemieckiego obozu zagłady Birkenau.

Centrum „Intelligenzaktion” stanie się jednak z czasem, ciągle w swej grozie odkrywany, kompleks KL Mauthausen-Gusen na terenie Austrii. Sowieci z kolei dokonali ludobójstwa na polskich oficerach rezerwy, którego symbolem stał się Katyń i liczba 22 tysięcy ofiar, a masowe wywózki do systemu gułagów dotknęły setki tysięcy urzędników II RP i ich rodzin. Dokonano tym samym swoistego i okrutnego „ciągu dalszego” eksterminacji Polaków z lat 30. z tych terenów I Rzeczypospolitej, których Piłsudski 700-tysięczną armią polską i symboliczną 3,5-tysięczną „pomocą” Petlury nie zdołał odebrać bolszewikom, zmuszony w 1920  roku zakończyć przed zimą swą zwycięską kampanię. Zemście i za „Cud nad Wisłą” stało się więc zadość.

50 lat po wybuchu II wojny światowej, w wyniku rozpadu Związku Radzieckiego, a więc także na połowie II Rzeczypospolitej, powstało państwo Ukraina. Nie chcąc niczego zawdzięczać Sowietom, próbuje ono odwoływać się do 100-letniej tradycji samozwańczej, nigdy nie uznanej przez społeczność międzynarodową Ukraińskiej Republiki Ludowej graniczącej z Polską na Zbruczu i ze stolicą w Kijowie.

Bohaterem narodowym Ukrainy stał się jednak nie ataman URL, Symon Petlura, lecz Stepan Bandera, odpowiedzialny za sprawstwo kierownicze wołyńskiego ludobójstwa na Polakach, dokonane z niemieckiego obozu w Sachsenhausen, gdzie przebywał na specjalnych warunkach. Był on skazywany w II RP za morderstwa na tle terrorystycznym, lecz podobnie jak Adolf Hitler, nie brał osobistego udziału w masowych zbrodniach. Ludobójstwo na Wołyniu i operacje wojskowe OUN UPA były za to zdecydowanie na rękę sowietom, zasadniczo przyspieszając realizowaną czystkę etniczną na zagarniętym Polsce terytorium.

W budowę nowego bytu państwowego za wschodnią granicą Polski angażują się wyjątkowo ochoczo polscy postkomuniści, i to nierzadko właśnie z rodzinnymi tradycjami Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Mamy do czynienia z profanacją polskich ofiar, dewastacją i degradacją polskiego dziedzictwa kulturowego, szczególnie sakralnego, a uznanie prawne wszystkiego, co starsze niż 100 lat, za dobro narodowe Ukrainy, już ostatecznie ruguje ślady polskości z terenów zagarniętych przez sowietów 17 września 1939 r. Tak więc skutki drastycznej amputacji dokonanej we wrześniu 1939 roku przez Stalina na państwowym i jakże historycznie bogatym organizmie Polski, pozostają po 80 latach nadal w mocy ku zadowoleniu samej Rosji, straszącej dodatkowo białoruskim wojskiem i litewskim nacjonalizmem, ale mogą także nadal cieszyć wpływowe środowiska Stanów Zjednoczonych, a na pewno Niemiec i Austrii. Mimo „Enigmy” i krwawej, bohaterskiej ofiary Bitwy o Anglię czy Monte Cassino, nie było przecież dla Polaków miejsca w powojennej defiladzie. Niedawne warszawskie rocznicowe dudnienie, „poklepywania po plecach” nie zagłuszy tej pamięci, tak jak metafizyczne przemówienie wiceprezydenta USA, zapatrzonego w krzyż, nie zatrze goryczy usuwania z oświęcimskiego żwirowiska krzyży postawionych przez śp. Kazimierza Świtonia.

Dalekosiężny zamysł Jałty, dławiący w zasadniczy sposób aspiracje i żywotność żywiołu polskiego, tego „bękarta traktatu wersalskiego”, nadal jest skuteczny, mimo dziejowej przemiany 1989/90.

Ostatnie 30 lat znów wolnej Polski nie wytrzymuje przecież żadnego porównania z dynamiką, determinacją i entuzjazmem, a przede wszystkim skutecznością 20-lecia międzywojennego.

Wtedy Polska była prawdziwie wolna, oddychała tą bezdyskusyjną wolnością za cenę przelanej krwi polskiego żołnierza. Patriotyczne wychowanie, stanowiące fundament podstawy programowej ówczesnych szkół, nie budziło żadnych wątpliwości. Dramat przewrotu majowego i Bereza Kartuska (zatwierdzona z trudem i wielkimi oporami na rok), karykaturalnie porównywalne przez pewne środowiska dla usprawiedliwiania ukraińskiego terroryzmu, były desperacką próbą obrony suwerenności ledwie odzyskanego znów państwa o 1000-letniej historii i tradycji przed wciąż czającą się bolszewicką zarazą.

Jesteśmy chyba jedynym krajem na świecie, a na pewno w Europie, który swoją tak ogromną i brzemienną w skutkach historycznych, kulturowych i społecznych stratę terytorialną z 17 września 1939 r. uznał za słuszną i traktuje z pełnym zrozumieniem.

W wolnym od 30 lat państwie przyjmujemy nieoczekiwanie z pełną pokorą, za niegdysiejszymi komunistami, tak kontestowane w Polsce Ludowej przez środowiska patriotyczne i wolnościowe zdradzieckie rozstrzygnięcia Jałty.

Rozstrzygnięcia decydująco podżyrowane przez Stany Zjednoczone, pozbawiające nas przede wszystkim Lwowa i Wilna, a więc niekwestionowanego centrum polskiej tożsamości i dziedzictwa, na czym zawsze szczególnie zależało bolszewikom, a także sowietom właśnie 17 września 1939.

W Grobie Nieznanego Żołnierza ciągle jednak leży obrońca Lwowa, a 17 września jednak mówimy o rocznicy napaści sowietów na… Polskę. W Europie Zachodniej są znane podobne przypadki, choć nie na taką skalę. Spór o Alzację i Lotaryngię między Francją i Niemcami, czy o Południowy Tyrol między Austrią i Włochami przybrał jednak pragmatyczny i cywilizowany charakter. Szanuje się wzajemne dziedzictwo kulturowe, dba o dwujęzyczność i swobody odmiennych społeczności. Zostawia otwartą furtkę na wypadek powstania politycznych okoliczności dla ewentualnych negocjacji. My za to dopuszczamy do coraz wyraźniejszej „wymiany elit”, ciągle nie mając sił dla wstrzymania stałego exodusu Polaków na Zachód. Biorąc pod uwagę ponad milion wypchniętych z Ojczyzny przez juntę stanu wojennego rodaków, możemy odnotować już co najmniej 4-milionowy odpływ zaradnych i pracowitych młodych ludzi. W jeszcze wyraźnie homogenicznym kraju zaczynamy propagować nawet wielojęzyczność. Próbujemy wystawiać Niemcom słuszny rachunek, ale nikt nie ma jednak, jak dotąd, odwagi wystawić rachunku za sowiecką napaść i 45 lat zniszczeń pojałtańskim porządkiem.

17 września 1939 r. nie bez powodu nazwano IV rozbiorem Polski. Oby ten proces nie trwał nadal, choć takie nadzieje z pewnością w Europie jeszcze nie wygasły. Świadczy o tym chociażby mapa Niemiec z tymczasowo zaznaczoną wschodnią granicą, prezentowana na jednych z najbardziej prestiżowych, Międzynarodowych Targach w Hanowerze.

Pakt niemiecko-rosyjski, którego jedną z odsłon był właśnie 17 września 1939 r., w coraz to nowych przejawach niezmiennie trwa. Zmartwychwstały nagle pomysł „Wolnego Miasta Gdańska” został prędko uzupełniony także o „Wolne Miasto Szczecin”, przy zastanawiającej praktycznej bierności najwyższych władz.

W 80 rocznicę wybuchu II wojny światowej Warszawa gościła 40 prominentnych przedstawicieli państw. Do pełnego obrazu dwóch agresorów i sporej grupy niemieckich kolaborantów wyraźnie brakowało przedstawiciela Rosji. W końcu bez paktu Ribbentrop-Mołotow i wcześniejszej produkcji broni dla Niemiec na terenie sowieckiej Rosji, ze złamaniem traktatu wersalskiego, nie doszłoby najprawdopodobniej do tej najtragiczniejszej w dotychczasowych dziejach wojny. Zmarnowano świetną okazję do bezpośredniego wypowiedzenia obecnym, wzorem Prezydenta Niemiec, całej bolesnej prawdy – aż do samego końca.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Złowroga data” można przeczytać na ss. 8 i 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Złowroga data” na s. 8 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Trzy pocztówki z Ekwadoru – państwa, gdzie znajduje się punkt położony najbliżej kosmosu – szczyt góry Chimborazo

Dlaczego Ekwador jest środkiem świata, skoro równik przecina Kolumbię, Brazylię, całą Afrykę i Oceanię? W żadnym innym miejscu na równiku nie można stanąć tak blisko słońca jak w ekwadorskich Andach,

Trzy pocztówki z Quito

Tekst i zdjęcia Piotr M. Bobołowicz

Dwa lata temu w październiku wylądowałem w Ekwadorze. Pamiętam dobrze zawód, że samolot nie lądował na kartoflisku, z którego Indianin właśnie przepędził stado lam. Zamiast tego lotnisko było nowoczesne, a autostrada do centrum Quito gładsza niż niejedna polska droga. Dobijające było jedynie czekanie w gigantycznej kolejce do odprawy celnej, spowodowane głównie faktem, że mój skromny plecak był ostatnim bagażem, który pokazał się na taśmie. A przede mną kolejka ludzi z wielkimi walizami (każdy miał więcej niż jedną). Do dzisiaj nie udało mi się dociec, co przywożą do Ekwadoru z Panamy.

El Panecillo

Dziewica z Quito

Pamiętam pierwszy dzień w Quito. Zwiedzanie miasta, długi marsz po schodach na szczyt Panecillo – wzgórza, które oddziela północną, bogatszą część miasta od biednego południa. Dowiedziałem się później, że schody te są niebezpieczne, zwłaszcza w niedzielę i miałem dużo szczęścia, że nie padłem ofiarą złodziei.

Na szczycie wzgórza stoi gigantyczny aluminiowy posąg Virgen de Quito – Dziewicy z Quito. Jest on wzorowany na pochodzącej z osiemnastego wieku trzydziestocentymetrowej rzeźbie ze szkoły quiteńskiej, umieszczonej w ołtarzu głównym kościoła świętego Franciszka. Wykonał ją Bernardo de Lagarda. Aluminiowy pomnik był zaś prezentem od Hiszpanii. Złośliwi mówią, że Hiszpanie wywieźli złoto, a oddali aluminium. Dodatkowo zwracają uwagę na orientację posągu – Dziewica patrzy na północ, odwracając się plecami od ubogich z południowej części miasta. Nie jest to wizerunek Maryi, a przynajmniej nie dosłownie – rzeźba przedstawia Dziewicę z Apokalipsy, skrzydlatą, stojącą na chmurze i półksiężycu. Przywodzi to skojarzenia z chrześcijaństwem na wschodzie Europy, gdzie Maryja na półksiężycu symbolizowała zwycięstwo nad pogaństwem. Można by doszukiwać się w quiteńskiej Dziewicy echa dawnych walk późniejszych kolonizatorów z Maurami o Półwysep Iberyjski, jednak znawcy tematu nie potwierdzają tej hipotezy. Księżyc wzięty jest wprost z opisu biblijnego, ale jego symbolika przywodzi na myśl Mama Quilla, inkaską boginię księżyca, siostrę boga Inti, czyli słońca. W mitologii inkaskiej wschodzący księżyc wiąże się z płodnością. Mieszanie motywów chrześcijańskich z symboliką rdzennych ludów nie jest w Ekwadorze niczym niezwykłym w sztuce. Dodatkowo samo El Panecillo było miejscem kultu religijnego wieki przed pojawieniem się chrześcijaństwa w Ameryce Południowej.

Pichincha

W Quito znajduje się TelefériQo, czyli kolejka linowa. Prowadzi ona na wyższe partie wulkanu Pichincha, od którego bierze nazwę stołeczna prowincja. 24 maja 1822 roku na jego stokach doszło do decydującej bitwy między wojskami Wielkiej Kolumbii, dowodzonymi przez generała Antonia Joségo de Sucre, a siłami hiszpańskimi. Po porażce Hiszpanie skapitulowali, a Ekwador mógł przyłączyć się do wielkiego projektu Simona Bolivara, który zresztą nie przetrwał długo, bo już w 1830 roku poszczególne państwa uniezależniły się, kładąc kres nieco utopijnej wizji.

Kolejka linowa na wulkan Pinincha

Pichincha ma dwa najważniejsze szczyty – Rucu i Guagua. Ich nazwy w kichwa oznaczają Starca i Dziecko. Według legendy Guagua Pichincha jest synem wulkanów Chimborazo i Tungurahua, dlatego też Tungurahua i Guagua Pichincha wybuchają w tym samym czasie. Rucu przez niektórych uznawany jest za nieaktywny, bowiem po dosyć częstych erupcjach na przełomie XV i XVI wieku i po wielkiej erupcji z 1859 roku, która prawie zniszczyła miasto, pozostaje cichy. Guagua natomiast to jeden z najaktywniejszych ekwadorskich wulkanów, regularnie pokrywający miasto popiołem.

Wydaje się, że trekking między szczytami to lekki spacer. Odległość nie jest duża, teren dosyć płaski. Ale wysokość ponad 4000 m n.p.m. sprawia, że ciężko jest złapać oddech. Kilka kroków i zadyszka. Oddech w piersiach zapiera też widok. W dole ciągnie się Quito. I to dosłownie ciągnie, bo miasto z północy na południe ma około 50 km długości (sic!), ale tylko 8 km szerokości.

Środek świata

W pierwszej połowie XVIII wieku na terenie ówczesnej Audiencji Królewskiej Quito pracowali badacze z Francuskiej Misji Geodezyjnej, mającej na celu wyznaczenie przebiegu równika. Prawie im się udało – prawie, bo pomylili się o kilkadziesiąt metrów, przesuwając linię nieco na południe. Przebiega ona na północnych obrzeżach ekwadorskiej stolicy. Mitad del Mundo, Środek Świata. Ktoś mógłby zapytać, dlaczego to właśnie Ekwador jest środkiem świata, skoro równik przecina jeszcze Kolumbię, Brazylię, całą Afrykę i Oceanię? Odpowiedź jest prosta. Góry. W żadnym innym miejscu na równiku nie można stanąć tak blisko słońca, jak w Andach. To dlatego dawne ludy – Quitu, Cara, potem Inkowie miały tak rozwiniętą astronomię i oparty na niej system religijny. Ziemia nie jest kulą. Siła odśrodkowa spłaszcza ją nieco, powodując, że na równiku odległość powierzchni od jądra jest większa niż na biegunach. Dlatego w Ekwadorze znajduje się punkt położony najbliżej kosmosu – szczyt góry Chimborazo.

Koliber w locie

 

Na równiku, w miejscu, gdzie został on wyznaczony przez Francuzów, w latach 30. XX wieku postawiono pomnik, który przeniesiono potem do Calacalí, a w jego miejscu powstała kopia – tyle, że większa. Na potężnym ceglanym cokole, którego boki odpowiadają czterem stronom świata, stoi kula ziemska odlana z metalu. Otacza ją miasteczko, będące muzeum i parkiem historycznym. Kawałek dalej, schowane za zakrętem, mieści się Intiñan, prywatne muzeum, położone na prawdziwym równiku. ‘Inti’ to słońce w kichwa, ‘ñan’ znaczy droga. Latają tam kolibry, a przewodnicy pokazują eksperymenty obrazujące siłę Coriolisa i oprowadzają po części etnograficznej muzeum.

Quito zachwyca. Jest potężną, skoncentrowaną dawką Ekwadoru – ludzie, jedzenie, zabytki atakują ze wszystkich stron. Roi się od turystów, chociaż giną oni w dwumilionowym tłumie mieszkańców. Czasem ktoś przejdzie ulicą, prowadząc za sobą osła. I choć żaden indiański pasterz na lotnisku nie zgania lam przed lądowaniem, to i lamy, i Indian można w Quito spotkać.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „Trzy poczówki z Quito” można przeczytać na s. 20 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „Trzy poczówki z Quito” na s. 20 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego