„Cisza jak ta. Muzyka Romualda Lipki”. Festiwal w Opolu 2020 – mizerny hołd dla Mistrza. Blichtr i małość ponad sztukę.

Sami artyści wespół z „mistrzami” aranżu zdawali się mieć w głowie pewien song Wojciech Młynarskiego, gdzie pojawia się taka oto fraza: Co by tu tu jeszcze spie*rzyć Panowie (Panie – dodam od siebie).

Za nowe aranżacje szlagierów, które wyszły spod ręki mistrza Romualda Lipki, jednego z najlepszych melodyków obok Marka Jackowskiego, odpowiadali m.in. Grzegorz Urban, Filip Torres, Filip Siejka, czy Paweł Rurak – Sokal. Z wielkiej festiwalowej chmury nie spadł nawet kapuśniaczek. Ziemia nie zadrżała a aniołowie nie oniemieli.

A mnie zrobiło się bardziej niż smutno, że hołd pamięci dla Romualda Lipki „Cisza, jak ta” był koncertem, z kilkoma wyjątkami, bardzo lichym. Nazwę wprost: po prostu mizernym.

Tomasz Wybranowski

Autorom i aranżerom koncertu przyświecała, jak mi się zdaje, jedna idea: zbudować kontrasty między kanonicznymi wersjami songów napisanych przez nieodżałowanego pana Romka Lipki a wariacjami przygotowanymi na jego festiwalowe wspomnienie. Koncert „Cisza, jak ta” odarła jednego z największych polskich kompozytorów z rockowego pazura i piosenkowego mistrzostwa.

Bogu dzięki, że koncert prowadził Artur Orzech. Dzięki niemu bohaterem wieczoru był Romuald Lipko za sprawą przytaczanych przez konferansjera anegdot i cytatów muzyka, który odszedł w lutym tego roku.

Sami artyści wespół z „mistrzami” aranżu zdawali się mieć w głowie pewien song Wojciech Młynarskiego, gdzie pojawia się taka oto fraza

Co by tu tu jeszcze spie*rzyć, Panowie? Co by tu jeszcze? (…i Panie – dodam od siebie).

Piosenka po piosence

„Takie tango” i Justyna Steczkowska… Cóż, wielki melodyk i kompozytor Romuald Lipko został w tej aranżacji (gdyby ktoś nie znał oryginału) sprowadzony do miana piszącego nuty dla trzeciego składu piosenkarek i tancerek z pseudo – Moulin Rouge. Pani Steczkowska taka jak zwykle, trochę nagości, epatowania ciałem i melizmaty, które powiela od czasów pamiętnej Maanamowej „Szansy na sukces”. Z rock’n’rollowego tanga nie zostało nic. Niestety.

Potem Sławomir Uniatowski i słabe, bezbarwne wykonaniu piosenki „Dmuchawce, latawce, wiatr”. Anemicznie głosowa kondycja pana Uniatowskiego i sposób wykonania hitu Urszuli zdawały się świadczyć o tym, że artysta śpiewał tę piosenkę za karę.

Przypomnę, że pani Urszula postanowiła nie wystąpić w tym koncercie, choć dyrektor artystyczny Marek Sierocki twierdził, że … wystąpi. Ale można mu wybaczyć, bo owym dyrektorem został kilka tygodni przed festiwalem.

A potem pani Maryla Rodowicz, która niemiłosiernie męczyła się ze doskonałą melodią i natchnionym i rozdzierającym tekstem Marka Dutkiewicz. Jej piosenka „Tak nam słodko, tak nam gorzko” zabrzmiała jak śpiewany z niechęcią – przepraszam za porównanie – jeden z hymnów socjalistycznej młodzieży.

Ten występ udowodnił, że królowa polskiej piosenki pani Rodowicz już powinna się żegnać powoli ze sceną i koncertami na żywo. Słychać to było w quasi – bisie, w który zaintonowała refren a’capella.

Występu Kamila Bednarka i jego interpretacji „Martwego morza” Budki Suflera łaskawie nie skomentuję. Ta pieśń w jego ustach zabrzmiała jak “pioseneczka przy ognisku”. Bez ognia, bez mocy i bez “wejścia w tekst”. A hasło rzucone ku publiczności: „Opole, wszystkie łapy w górę!”, podczas muzycznego hołdu dla jednego z największych kompozytorów, to jakieś qui pro quo! Przynajmniej dla mnie…

I kiedy myślałem, że gorzej już być nie może, to…  Jednak stało się! Na scenie zameldowali się Sound’n’Grace.

Rockowa petarda „Piąty bieg” w wersji gospel – kumbaya to jakiś żart, mało zabawny gag piosenko-podobny. W takiej dyspozycji chór Sound’n’Grace mógłby pojawić się na przeglądzie piosenki turystycznej Yapa (i to w konkursie odrzuconych). Jeżeli jest to obecnie nasz eksportowy chór, to lepiej go … nie eksportować. Prostacki aranż, wedle zasady „niech nikt ze śpiewających się nie wychyla” i banalnie głosowo, ot tak na jedną ósmą gwizdka.

W końcu na scenie zameldował się Piotr Cugowski. Wyśpiewał z emocjami, z głębi serca przebój „Aleją gwiazd”, którą zaczarowała publiczność na wieki Zdzisława Sośnicka. Warto przy tej okazji pamiętać, że piosenki komponowane dla Urszuli, Zdzisławy Sośnickiej czy Izabeli Trojanowskiej wykonywała z reguły Budka Suflera. Z muzyków Budki Suflera nie pojawił się ani Tomasz Zeliszewski, ani Mieczysław Jurecki. Zabrakło też Jana Borysewicza.

Piotrze Cugowski, dziękuję za emocje i jak zwykle profesjonalizm w każdym calu. Po raz pierwszy tego wieczoru, nieco filmowo – bondowska aranżacja dodała mroku i skupienia. To był jeden z niewielu świetlistych i mocnych punktów koncertu ku czci Romualda Lipko.

„Strefa półcienia” i Natalia Zastępa. Obsadzenie utalentowanej osiemnastolatki w rockowym wymiataczu, to jakieś kosmiczne nieporozumienie. Nikt Natalii Zastępie nie odbiera talentu. Potrafiła zaczarować jury i widzów podczas “The Voice Kids” czy „The Voice of Poland” w popowej stylistyce, ale… do śpiewania rocka po prostu się nie nadaje. Albo jeszcze się nie nadaje.

Wykonanie „Strefy półcienia” było bojaźliwe, na ściśniętym gardle i tylko czasami zdarzyły się małe przebłyski. Kolejny rockowy pocisk zamienił się w miałką piosenkę… Niestety (znowu!).

„Między nami nic nie było”

Ale potem było jeszcze gorzej. Oto „Bal wszystkich świętych” i Blue Cafe. Byliśmy świadkami dokumentnej egzekucji tego szlagieru duetu twórców Romuald Lipko – Andrzej Mogielnicki.

Popowa łupanka wpleciona została w smutne piano. Ze swoimi umiejętnościami głosowymi i dykcyjnymi pani Dominika Gawęda – Szczepanik nie powinna nawet myśleć o tym, aby zbliżyć się do partytury tego typu przebojów.

To dla Ciebie Romuald – rzuciła na koniec pani Dominika.

Ciekawe, czy w ogóle rozmawiała ona z panem Romkiem Lipko albo w ogóle go poznała? Warto zwracać uwagę na maniery w dzisiejszych (tak na marginesie).

Jednym z największych rozgoryczeń wieczoru było wykonanie przez Beatę Kozidrak piosenki – świętości z pierwszej płyty Budki Suflera „Cień wielkiej góry”. Interpretacyjnie, wokalnie i aranżacyjnie jedna wielka i przejmująca tragedia! Pani Beato, dlaczego?!!!

Góry wysokie, co im z Wami walczyć każe?
Ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze.
Największa rzecz, swego strachu mur obalić,
Odpadnie stu, lecz następni pójdą dalej!

W przypadku tego wiecznie zielonego super hitu, z debiutu Budki Suflera z roku 1975

Góry wokalne i interpretacyjne były dla wokalistki grupy Bajm zdecydowanie za wysokie i nie do przejścia.

Chwilę później na opolskiej scenie pojawiła się elegancka i uśmiechnięta Izabela Trojanowska. Zabrzmiały pierwsze takty „Wszystko czego dziś chcę”. To dla niej pan Romek napisał ten song! Pani Izabela zaśpiewała ją po swojemu, choć nieco inaczej (bo prawie z perspektywy 40 lat od jej nagrania). Duch piosenki został zachowany a ja przeniosłem się do czasów dzieciństwa. Wielka szkoda, że zabrakło Jana Borysewicza i jego gitary.

Więcej mi nic nie trzeba…

I wreszcie zdarzyła się historia nieprawdopodobna. „Tyle samo prawd, ile kłamstw” Igor Herbut i Kuba Badach obok siebie, fortepian w fortepian. Drugi ważny i podniosły moment tego kuriozalnego, niedopracowanego i kiepsko przygotowanego hołdu ku czci pana Romka Lipki.

Obok Piotra Cugowskiego – Igor i Kuba dali z siebie wszystko. Wyborny jazzujący aranż i dwa doskonałe głosy. Przypomnę, że Igor Herbut wydał w tym roku znakomity album „Chrust” i jest to jeden z kandydatów do płyty roku 2020. Natomiast wykonanie „Tyle samo prawd, ile kłamstw” od wczoraj jest już historyczne i zostanie uznany za jedno z wydarzeń nie tylko podczas tego festiwalu, ale w ogóle w całej historii Opola.

Z „Malinowym królem” zmierzyła się Ania Dąbrowska. To była jedna z moich ulubionych wokalistek do czasu jej trzeciej solowej płyty. Tym razem wykonawczyni przestrzeliła z tonacją i (niestety) nie przyłożyła się do wykonania.

To było już kolejne bolesne rozczarowanie tego wieczoru. W refrenie Ani Dąbrowskiej zabrakło oddechu i trochę „góry”, aby czysto zaśpiewać… Dlaczego tym razem muzyka nie przeszkadzała?!…

Potem nadszedł czas na „Za ostatni grosz”. I wreszcie, mimo wodewilowej aranżacji, z głośników rozlał się lawą dźwięków rock! Ale skoro Maciek Balcar stanął przy mikrofonie a z gitarą ex – Sufler – Marek Raduli to nie mogło być inaczej. Swoją drogą te wspaniałe rockowe rakiety wyczarowane przez Romualda Lipkę straciły przez orkiestrowe aranżacje.

Dęciaki w „Za ostatni grosz” nie przekonują za … grosz!

„Jest taki samotny dom”. Na scenie pojawił się Andrzej Lampert, uznany śpiewak operowy, który … oparł swoją interpretację na ponadczasowym niczym wzorzec metra w Sevres, wykonaniu Krzysztofa Cugowskiego. Dobre wykonanie, mimo że chór Sound’n’Grace jak mógł… nie pomagał. Ale w mojej głowie zrodziło się pytanie kolejne. Po co ktoś w zastępstwie, skoro mógł to zaśpiewać sam Krzysztof Cugowski?

„Jestem twoim grzechem”. No cóż, Red Lips i Joanna „Ruda” Lazar. I tyle, i już! Dlaczego?

Albowiem lepiej o tym występie Red Lips nie pisać nic i jak najszybciej o nim zapomnieć.

A potem nadszedł czas na poczciwą „Jolkę”. Na scenie sam mistrz Felicjan Andrzejczak. Mimo siódmego krzyżyka wciąż dysponuje mocnym głosem. Pan Felicjan był wyraźnie przejęty i wzruszony udziałem w tym koncercie. Z każdą minutą jego głos nabierał mocy i stawał się dostojniejszy, tak iż w finale zdawało mi się, że przeniosłem się do roku 1982!

I tak bardzo zabrakło w tym właśnie punkcie koncertu, gdy rozbrzmiewała „Jolka, Jolka”, i Tomasza Zeliszewskiego i Mieczysława Jureckiego. Bo to ta dwójka muzyków, obok Romualda Lipki, nagrała ten hymn niespełnionych miłości i nadziei.

Potem na scenie opolskiego festiwalu przydarzył się epizod z pogranicza komedii i kpiny. Tak bowiem jedynie mogę nazwać „występ” pana Piotra Jana Kupichy i katowickiej grupy Feel. Ciekawe, czy przyjmie się powiedzenie: Śpiewasz jak Kupicha „Twoje radio” Budki Suflera, aby wzorcowo opisać jak śpiewać nie należy. Ja do Opola już nigdy grupy Feel bym nie zaprosił, choćbym miał wypić cykutę!

Tutaj jeden ze wspominkowych wywiadów z Romualdem Lipko:

Ale wreszcie na scenie pojawił się Krzysztof Cugowski. Wiedziałem, że może zabrzmieć tylko ten song – „Cisza jak ta”. Wykonanie godne mistrza. Słowa napisane przez Andrzeja Mogielnickiego wybrzmiały w jądrach łez, które obudziły się ponownie opłakując odejście Romualda Lipki. Myśląc, że to koniec zacząłem przeglądać winyle Budki Suflera. Ale niestety (NIESTETY!) to nie był finał.

Niestety na deski festiwalowe wtoczył się po raz kolejny Sound’n’Grace. Muszę przypomnieć, że Anna Jantar, gdy wyśpiewała w 1979 roku  „Nic nie może przecież wiecznie” (i ten teledysk z miastem Sandomierz i Bramą Opatowską), uczyniła z niej jedne z polskich standardów piosenki. Wykonanie Sound’n’Grace w wielkim finale takiego koncertu było chóralnym odbębnieniem „wykonu”. Nic więcej… Tym bardziej szkoda.

Bogu dzięki, że Artur Orzech nie przedstawiał artystów i „artystów”, ale opowiadał o naszym panu Romku. Pan Romek Lipko był przyjazny i otwarty dla początkujących dziennikarzy i radiowców. Jak mawiał z uśmiechem:

Trzeba z wami dobrze żyć. Jak nas już nie będzie, to jest nadzieja, że czasem zagracie moje piosenki.

Panie Romku, panie Romualdzie drogi – zawsze i wszędzie, byle tylko trochę eteru radiowego. Jedno jest pewne, byłby dumny i wzruszony słysząc wykonania swoich piosenkowych dzieł przez Piotra Cugowskiego i duetu magicznego Igor Herbut – Kuba Badach!

Tomasz Wybranowski

Tutaj mój radiowy hołd dla Romualda Lipki, na który złożyły się fragmenty pięciu wywiadów z różnych okresów: