Prof. Mirosław Matyja: Szwajcaria musi ograniczyć napływ imigrantów z UE. Kraj dobrze znosi kryzys wywołany pandemią

Koronawirus w Szwajcarii jest sprawą medyczną, a nie polityczną – zapewnia ekonomista i politolog.


Profesor Mirosław Matyja komentuje odrzucenie przez Szwajcarów w referendum pomysłu ograniczenia swobodnego przepływu osób z UE:

Szwajcaria ma problem z imigrantami z Niemiec, Austrii i Francji. W związku z ich napływem rosną m.in. ceny mieszkań. Zaczyna też brakować infrastruktury.

Za redukcją swobodnego przepływu osób zagłosowało 38% uczestników referendum. Zdaniem ekonomisty:

Władze muszą wyjść naprzeciw tej części społeczeństwa.

Gość „Poranka WNET” mówi o silnym uzależnieniu gospodarczym Szwajcarii od UE.  Omawia również sytuację epidemiczną kraju. Noszenie maseczek jest zalecane, nie obowiązują jednak żadne kary za ich nienoszenie. Nikt nie ma zamiaru wprowadzać obowiązkowych szczepień:

Koronawirus jest tutaj sprawą medyczną, a nie polityczną.

Jak dodaje rozmówca Magdaleny Uchaniuk, w Szwajcarii zawieszono wdrażanie technologii 5G. Ekspert wskazuje również, że kryzys w Szwajcarii przebiega łagodnie. Dzięki pomocy państwa nie doszło do masowych zwolnień:

Prognozowano spadek PKB 0 7%, prawdopodobnie będzie to „tylko” 4-5%.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T / A.W.K.

Dariusz Piontkowski: Reformy nie dotknęły spraw związanych z tzw. pragmatyką zawodową nauczycieli

Dariusz Piontkowski o działaniu szkół w reżimie sanitarnym. kształceniu zdalnym, reformie edukacji, finansowaniu szkół i o pracach domowych.

Dariusz Piontkowski wyjaśnia jak jest procedura prowadząca do zawieszenia stacjonarnego działania placówki edukacyjnej w związku z koronawirusem. Kształcenie zdalne trwa tylko tyle, ile trwa kwarantanna. Dodaje, że w innych krajach europejskich wprowadzono podobne rozwiązania.

Nie przewidujemy całkowitego przejścia na nauczanie na odległość. […] Elektroniczne podręczniki już są.

Minister edukacji wskazuje na stronę e-podręczniki.pl. W najbliższych pieniądzach resort będzie zamawiał nowe materiały, na które przeznaczy środki z Unii Europejskiej. Polityk komentuje zawartą umowę koalicyjną. Cieszy się, że rząd i parlament mogą skupić się na wielu ważnych zmianach bez widma przyśpieszonych wyborów. Jakie zmiany czekają edukację? Nasz gość zauważa, że dotychczasowe reformy „nie dotknęły spraw związanych z tzw. pragmatyką zawodową nauczycieli”.  Kwestią sporną jest sposób finansowania szkół. Samorządy narzekają, iż subwencja edukacyjna jest zbyt mała. Odnosząc się do kwestii przeładowania dzieci praca domowymi mówi:

Polska nie jest krajem w którym zadaje się największej liczby prac domowych dla siebie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Grzegorz Czelej: Jesteśmy bliscy zarejestrowania leku na Covid-19 na podstawie przeciwciał

Grzegorz Czelej o wynalezionym przez Polaków leku przeciwko Covid-19: działaniu przeciwciał, ich wykorzystaniu i wyodrębnianiu oraz o procedurach i tym, kiedy ruszą badania kliniczne.

Jesteśmy bliski zarejestrowania leku na podstawie przeciwciał.

Grzegorz Czelej mówi, że opracowany w Polsce lek skonstruowany jest na bazie limfocytów T. Początkowo duża część środowiska medycznego nie wierzyła w możliwość powodzenia. Jednak w Japonii i Korei terapia osoczem powiodła się. Wyjaśnia, że przeciwciała przekazywane w osoczu nie są groźne dla pacjentów, gdyż są to białka wytwarzane przez organizm człowieka. Technologia wyodrębniania immunologlobin jest już opatentowana. Senator PiS podkreśla, że

Przeciwciałami leczymy setki tysięcy ludzi od pół roku w kraju i za granicą.

Wskazuje na badania Krzysztofa Percia z Uniwersytetu Jagiellońskiego. W warunkach laboratoryjnych wykazał on, że wyizolowane przeciwciała zabijają wirusa w bardzo dużych rozcieńczeniach. Zauważa, że 3/4 czasu zajmują procedury. Po ich wypełnieniu będzie można przejść do testów klinicznych. Te ostatnie będą prowadzone w Lublinie, Bytomiu i  Białymstoku.

Z osocza górników, które zawiera dużo przeciwciał udało się uzyskać 4 tys. ampułek.

Jeszcze w tym roku chorzy będą mogli przyjąć lek. Senator tłumaczy, czym się różni szczepionka od leku.

Szczepionka uczy układ odpornościowy zapamiętać jak wygląda dany patogen i w momencie jak on wejdzie do organizmu […] układ odpornościowy szybko produkuje przeciwciała […]. Każdy lek zabija bakterie lub wirusy. […] Sam lek nie uczy odporności.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Dr Rzymkowski: Mniejszy koalicjant nie powinien twardo narzucać swoich rozwiązań

Dr Tomasz Rzymkowski tłumaczy, dlaczego głosował przeciwko ustawie o ochronie zwierząt. Uzasadnia słuszność nowelizacji tzw, ustawy covidowej. Krytykuje twardą postawę negocjacyjną Solidarnej Polski.

Dr Tomasz Rzymkowski mówi, że jest optymistą, jeżeli chodzi o przyszłość koalicji Zjednoczonej Prawicy. Krytykuje plany likwidacji hodowli zwierząt futerkowych i zakaz eksportu mięsa z uboju rytualnego.

Od początku jasno sprzeciwiałem się tej ustawie w mediach. Kompletnie irracjonalne są uprawnienia dla członków organizacji prozwierzęcych. Nie mają oni kompetencji do pouczania rolników.

Parlamentarzysta broni zapisów o zniesieniu odpowiedzialności urzędników za decyzje podejmowane w obliczu epidemii:

Urzędnik nie powinien się bać działań na rzecz zdrowia i bezpieczeństwa obywateli. Chodzi o to, by nie był poddany zbyt wielkiej presji. Oczywiście, nie powinno być tu nadużyć.

Gość „Poranka WNET” ocenia, że konflikt koalicyjny wynika między innymi z tego, że Solidarna Polska nie nie konsultuje wewnątrz Zjednoczonej Prawicy niektórych inicjatyw ustawodawczych:

Nie może być tak, żeby mniejszy koalicjant twardo narzucał swoje rozwiązania.

Dr Rzymkowski wystawia pozytywną ocenę Janowi Krzysztofowi Ardanowskiemu jako ministrowi rolnictwa. Uwypukla jego wkład w wyborcze zwycięstwo Andrzeja Dudy.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T. / A.W.K.

 

To korporacje stoją za pandemią, maseczkami i zakazem wychodzenia z domu/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Zamknięcie ludzi w domach mogło wykończyć tylko małe i duże firmy. Dla światowych korporacji handlujących w Internecie, których produkt jest często niematerialny, oznaczało zwiększenie rynku i zysku.

Odkryłem to właśnie jako Wasz nieustraszony dziennikarz śledczy, domorosły specjalista od białego wywiadu i agent wiadomo kogo (wtajemniczeni wiedzą 😊). Zatem czym prędzej dzielę się z Wami, Drodzy Czytelnicy, moją wiedzą. Bo jak doskonale wiemy, tylko ukrywana prawda może przyprawić o ból głowy jej posiadacza.

Tak. To światowe korporacje pieniądza, które we własnym interesie demoralizują naszą młodzież i rozbijają dotychczasową strukturę społeczną (o czym wspomniałem przed tygodniem), stoją za rzekomą pandemią Covid-19. Z bardzo prozaicznej przyczyny, której na imię: maksymalizacja zysku.

Kagańce dla ludzi, czyli maseczki, jak to błyskotliwie zdiagnozował Główny Inspektor Sanitarny, Jarosław Pinkas, spełniają jedynie rolę dyscyplinującą ludność. Ludność prawie całego świata, co nie może umknąć naszej śledczej uwadze. Na pewno nie pomagają ani nie chronią, o czym wie nawet najmniej bystry lekarz domowy. Jako atrybut powszechnej grozy sprawdzają się znakomicie.

Dziwna to pandemia, bo ludzi umiera mniej niż w latach poprzednich. A żeby oddać grozę sytuacji we Włoszech, posłużono się zdjęciem z trumnami sprzed siedmiu lat. Czy zatem nie powinniśmy się bać? Wręcz przeciwnie, powinniśmy się bać jak diabli! Bo na własne oczy widzieliśmy, jak rządy kolejnych państw przyjmują jak prawdę objawioną niesprawdzone i zmanipulowane informacje.

Niesprawdzone i zmanipulowane informacje pozwalające osiągnąć jeden cel: zamknąć ludzi w domach. Nieważne okazały się straty w gospodarce światowej i krajowej. Co więcej, rządy państw całego świata zgodziły się to przymusowe zamknięcie ludzi w domach sfinansować, pogrążając się po uszy w bagnie deficytu. Co w niedalekiej przyszłości skończyć się może ich powszechnym bankructwem.

Zatem to nie bezpośrednia władza polityczna, na którą tyle pomstujemy, była przyczyną sprawczą obecnego zjawiska. Spełniła i spełnia tylko rolę pomocniczą. Kto więc pełni rolę sprawczą? Żeby się dowiedzieć, wystarczy zadać jeszcze jedno pytanie, podstawowe dla każdego śledztwa: w czyim interesie?

Zamknięcie ludzi w domach mogło wykończyć tylko małe, średnie i duże firmy. Dla światowych korporacji oznaczało jedynie drobne korekty w ich bilansach księgowych. A dla wielkich korporacji handlujących w Internecie, których produkt jest często niematerialny, oznaczało zwiększenie rynku i zysku.

Jak trafiłem na właściwy ślad? To planowa akcja medialna branży deweloperskiej naprowadziła mnie na właściwą drogę. Ze zdumieniem odkryłem w ostatnim czasie medialne zatroskanie jej przedstawicieli metrażem naszych mieszkań. I przekonującą sugestię, żeby ten metraż zdecydowanie powiększyć… o wydzieloną sferę przeznaczoną do pracy zdalnej. Bingo!, zawołałem.

Jaka stąd korzyść dla korporacji? Moi Drodzy, po co wynajmować olbrzymie biurowce po kilka tysięcy metrów i płacić za nie z korporacyjnej kasy? Niech pracownik sam zapłaci za swoje dodatkowe miejsce pracy we własnym mieszkaniu. Odpowiednio wyśrubowane targety dla każdego zdalnego wybiją mu z głowy obijanie się po powiększonym metrażu. Zwłaszcza, że zwiększy się też rata kredytu od dodatkowej, niezbędnej do pracy powierzchni. Genialne!

100 lat temu możni tego świata – z pomocą sufrażystek i niedowarzonych lewaków – przekonali kobiety, że podobnie jak mężczyźni, mają prawo do pracy. Dzięki temu zabiegowi zyskali ogromną rzeszę pracowników. I w efekcie mogli obniżyć wynagrodzenie pracowników-mężczyzn do poziomu niewystarczającego dla utrzymania rodziny. Prawo do pracy stało się dla kobiet obowiązkiem.

I to, przyznam się, było dla mnie dodatkową, historyczną podpowiedzią.

Zagadkę pandemii i lockdownu uważam za rozwiązaną. Dziękuję 😊

Jan A. Kowalski

Wołczyk: Hiszpański rząd chce zlikwidować największy krzyż w Europie i napisać na nowo historię

Małgorzata Wołczyk mówi o planach lewicowego rządu Hiszpanii, które chce nakładać nawet 200 tys. euro kary na każdego, kto głosi apologię frankizmu, co może grozić pogwałceniem prawdy historycznej.


Dziennikarka „Do Rzeczy” zajmująca się tematyką związaną z Hiszpanią, Małgorzata Wołczyk wskazuje, że hiszpańskie społeczeństwo nie wierzy w szacunki rządu odnośnie liczby zmarłych w tym państwie. Mówi się, że uprzednio zmarło 50 tys. osób, a w czasie trwającej teraz drugiej fali, mogło dojść do kolejnych 6 tys. zgonów. Dzisiaj mają zostać podjęte decyzje o zamknięciu kolejnych dzielnic Madrytu, by ograniczyć mobilność ludzi i nie dopuścić do powrotu sytuacji z kwietnia i maja, gdy zabrakło łóżek dla zakażonych.

Redaktor Wołczyk przypomina, że dramatyczna sytuacja gospodarcza w Hiszpanii spowodowana jest między innymi spadkiem liczby turystów z powodów pandemii COVID-19. W tym roku było to 75% mniej turystów, dług publiczny sięgnął 115%, bezrobocie osiągnęło poziom 23%, a wśród młodych nawet 40%.

Dodaje, że w ten wtorek obecny rząd pod przewodnictwem lewicowej partii PSOE, by odwrócić uwagę od realnych problemów, powrócił do „walki z faszyzmem”. Hiszpański rząd chce „napisać na nowo historię” i uderzyć w prawicę. Nowe prawo ma przekształcić Dolinę Poległych, zlikwidować bazylikę, w której znajdują się prochy 33 tys. poległych z obu stron konfliktu wojny domowej z lat 30., wyrzucić benedyktynów i usunąć stamtąd największy krzyż w Europie. Krzyż ma ponad 150 m wysokości, 46 metrów rozpiętości i jest widoczny z odległości 50 km.

W projekcie ustawy przewiduje się również sankcje od 150 do 200 tys. euro, jeśli któryś z Hiszpanów będzie głosił pochwałę frankizmu, co jest bardzo niejednoznacznym pojęciem:

Czy np. wypowiedzenie zdania, że gen. Franco uratował katolików przed eksterminacją będzie oznaczało, że trzeba zapłacić mandat? Czy wypowiedzenie najprostszych praw, że gen. Franco wybudował większość publicznych szpitali […] Czy to będzie karane? Mówienie po prostu prawdy historycznej. Jak to możliwe, że rząd bierze się za pisanie nowych podręczników, bo o tym właśnie mówi rząd, że trzeba napisać historię na nowo, by młodzież poznała prawdę o demokracji ludowej.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.

Witt: Dwaj posiadacze nieruchomości paryskich sprzedali cały swój stan posiadania

Piotr Witt o pandemii koronawirusa we Francji, zmianach klimatycznych na świecie i zagadkach francuskiego rynku nieruchomości


Piotr Witt mówi, że w związku z przepisami sanitarnymi nie może przylecieć z Paryża do Polski. W paryskim metrze można usłyszeć między innymi, iż co dziesiąty człowiek umiera na nową chorobę.

Prof. Didier Raoult mówi, że najbardziej boi się strachu.

Tymczasem od wiosny śmiertelność na Covid-19 spadła tysiąckrotnie, osiągając w Marsylii 0,1 promila.

Następnie nasz korespondent odnosi się do pożarów w Kalifornii. Prezydent Donald Trump „nie wierzy w zmianę klimatu”, „dlatego trzeba go zmienić”. We Francji zmieniono z kolei klimatologa. Phlip Verdier został wyrzucony z programu telewizyjnego w którym ośmielił się poddać w wątpliwość to, czy to człowiek opowiada za ocieplenie klimatu.

Paryż w ostatnim czasie stał się miastem rekordowo zagadkowym.

Jedną z nich jest to, „czemu dwaj posiadacze nieruchomości paryskich sprzedali cały swój stan posiadania”. Więcej na ten temat przeczytać będzie można w październikowym Kurierze Wnet. Korespondent przypomina, że baron James de Rothschild polecał inwestować w papiery dłużne państwa jako najpewniejsze. Po nich za najbezpieczniejszą inwestycję uważa się nieruchomości.

Prawo nakazuje w Paryżu wywieszać zezwolenie budowlane w widocznym miejscu przed placem budowy. W najgęściej zaludnionym mieście świata każdy taki nowy afisz przejmuje strachem.

W stolicy Francji zagęszczenie wynosi 24,5 tys. osób na km², przebijając pod tym względem Bombaj i Hongkong.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Przewrót kopernikański w niemieckich porządkach pracowniczych: zdrowie ludzi ważniejsze od uboju świń i produkcji trzody

Niskie ceny wyrobów są wynikiem złych warunków pracy i zamieszkania pracowników z zagranicy, o czym „dopiero teraz” – jak w przypadku hitlerowskich obozów zagłady – dowiedzieli się „porządni Niemcy”.

Stanisław Orzeł

Półtora tysiąca pracowników, czyli mniej więcej jedna czwarta załogi niemieckich zakładów mięsnych Tönnies w Rheda-Wiedenbrück, zaraziło się koronawirusem. Wśród nich jest co najmniej kilkudziesięciu Polaków – informowała w czerwcu „Rzeczpospolita”. Zdecydowana większość spośród 900 polskich pracowników tych zakładów nie miała jednak objawów, jedynie kilku wymagało opieki specjalistycznej, ale wyszli już ze szpitala.

Można jednak było temu zapobiec, gdyby ktoś z kierownictwa firmy zareagował na komentarz z 24 marca tego roku na portalu GoWork: „W Tönnies Rheda-Wiedenbrück jest największe skupisko ludzi różnych narodowości i ludzie padają jak kaczki, karetka co chwilę jeździ i co? tam dalej pracują; – Przecież nic się nie stało… Wsio tabu”… (…)

Wydarzenia w Rheda-Wiedenbrück ujawniły opinii publicznej w Niemczech, Unii Europejskiej i na świecie, że niemiecki sektor przetwórstwa mięsnego od dawna zatrudnia pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej (terenu niemieckich projektów tzw. Mitteleuropy od I wojny światowej) w złych warunkach pracy, na umowy o dzieło (tzw. śmieciówki) i narzucając lichwiarskie czynsze za mieszkania.

Według „Straubinger Tagblatt/Landshuter Zeitung” polityczna indolencja przywódców landu, w tym premiera Lascheta, niechętnych, by coś w tym zakresie zmienić, ma ewidentny wpływ na „katastrofalne warunki w nadreńskich ubojniach”. Chodzi m.in. o odejście od powszechnych w tej branży umów o dzieło, „otwierających drzwi do wyzysku pracowników”. Katolicki ksiądz Peter Kossen, który jest duszpasterzem wielu pracowników przemysłu, uważa, że „kobiety i mężczyźni pracujący w zakładach mięsnych są po prostu zmęczeni tymi warunkami życia i pracy. Są traktowani tak, jakby nie mieli ludzkiej godności, jakby byli obywatelami trzeciej kategorii. – Dopóki nie zmieni się tej struktury, zawsze będziemy mieć masowe wybuchy w przemyśle mięsnym” – dodał. (…)

Właściciel zakładów mięsnych C. Tönnies stał się obecnie w niemieckich mediach przykładem chciwego kapitalisty, prowadzącego na rynku brutalną walkę konkurencyjną poprzez obniżanie cen i korzystanie z usług bezwzględnych pośredników. Niskie ceny jego wyrobów są wynikiem niebezpiecznych warunków pracy i niegodnych XXI wieku warunków zakwaterowania tanich pracowników z zagranicy, o czym jakoby „dopiero teraz” – jak w przypadku hitlerowskich obozów zagłady – dowiadują się „porządni Niemcy”. Do tej pory ich nie dziwiło, że mięso w Niemczech – w wyniku wyzysku stosowanego w tym sektorze niemieckiego przemysłu spożywczego – jest dwa razy tańsze niż w sąsiedniej Szwajcarii.

Dopiero w takich okolicznościach federalna minister rolnictwa Julia Klöckner zapowiedziała koniec z dumpingowaniem cen mięsa w Niemczech…

(…) Jako że ten łańcuch produkcji został przerwany, niemieccy hodowcy trzody chlewnej są w coraz poważniejszych tarapatach i uważają, że to oni, a nie jacyś tam gastarbeiterzy ze Wschodniej Europy są najbardziej poszkodowani. – Fakt, że po dwóch tygodniach hodowcy świń nadal nie wiedzą, jak postępować, jest nie do zaakceptowania – mówił Heinrich Dierkes, przewodniczący stowarzyszenia ISN. – Co tydzień wśród dostawców Tönniesa gromadzi się do 100 000 świń i czeka w chlewniach na ubój. Podobnie sytuacja wygląda w hodowlach prosiąt – powiedział dr Torsten Staack, dyrektor zarządzający ISN. – Hodowcy zwierząt są ofiarami zamknięcia rzeźni.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Wyzysk i koronawirus w niemieckich zakładach mięsnych Tönniesa” znajduje się na s. 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Orła pt. „Wyzysk i koronawirus w niemieckich zakładach mięsnych Tönniesa” na s. 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Koronawirus jest groźny, gdy powietrze wcześniej przeszło przez cudze płuca!/ Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” 75/2020

Ta sama porcja powietrza opływa po kolei każdego górnika w wielokilometrowym systemie tuneli, a prawdopodobieństwo wdychania tego, co wykichał poprzednik, jest tysiące razy większe niż na ulicy.

Andrzej Jarczewski

Nie wdychać wydychanego!

Końcowe miesiące roku 2020 przyniosą istotne zmiany w globalnym stanie zdrowia, wstrząśniętym przez koronawirusa. Warto o nich zawczasu porozmawiać bez trwogi czy lekceważenia. I nie chodzi tu tylko o COVID-19. Zmieni się cały świat. Proponuję zjechać najpierw do kopalni, a następnie obejrzeć różne strony globusa. Zaczynam od rozdziału o wentylacji z cytowanej już na tych łamach Szychtownicy. Pomoże to uzasadnić – mam nadzieję – pożyteczny wniosek, wyrażony tytułem.

WENTYLACJA

Wiele jest w kopalni spraw dziwnych i ciekawych. Opowiadam o nich każdemu, kto chce słuchać, i nieodmiennie największe zaskoczenie słuchaczy obserwuję, gdy mówię o rzeczy tak prostej jak ściana. Na ogół wyobrażamy sobie, że na dole drąży się długie tunele, a ściana jest chyba przodkiem takiego tunelu. Natomiast moja definicja: „ściana to chodnik, który przesuwa się w poprzek” zawsze szokuje, a po chwili wywołuje – ukrywającą zaskoczenie – wypowiedź: „oczywiście, zawsze tak myślałem, przecież inaczej nie miałoby sensu”.

Konsternacja pojawia się dopiero, gdy dodaję, że typowa ściana, czyli chodnik, miewa zwykle 200 metrów długości i 2–3 metry wysokości, a w ciągu miesiąca przejeżdża w bok pod powierzchnią kilku boisk piłkarskich. Przy metodzie „na zawał” umożliwia to takim miastom, jak np. Bytom, obniżenie poziomu całych dzielnic o 30 metrów na stulecie i proporcjonalne obniżenie ich szans rozwojowych na następny wiek, który trzeba poświęcić likwidacji szkód górniczych. Kto nie wie, jak w takich miejscach działa sieć wodociągowa, gazownicza, a zwłaszcza kanalizacyjna, niech teraz popuści wodze fantazji.

Podobnie bywa z opowieścią o wentylacji. Czyż nie sądziliśmy kiedyś, że powietrze wtłacza się do podziemi wielkimi dmuchawami, albo że przesyła się je pod ciśnieniem rurociągami? Tymczasem wystarczy się chwilę zastanowić, by dojść do rozwiązania znacznie lepszego, stosowanego powszechnie. Niech motywem na to zastanowienie będą dwa zdania z niesłusznie zapomnianej powieści Gustawa Morcinka Wyrąbany chodnik.

„Przystąpili do skrzydeł. Osadzone na grubym wale wirowały ogromnym, szarym, krzyczącym koliskiem, prały powietrze żelaznymi łopatami, pruły je na strzępy, szarpały, miętosiły i znów rozbijały, na wyjący szum zmieniały, ssały je zachłannie z szybowej studni, wydzierały z podziemnego kretowiska i wyrzucały szerokim, rozchylającym się kominem”.

Ot i problem wentylacji rozwiązany. Każda kopalnia ma dodatkowy szyb, u wylotu którego pracuje gigantyczny odkurzacz, wyciągający z dołu zużyte, tzn. gorące, zanieczyszczone i zagazowane powietrze. Nie tłoczenie, lecz ssanie jest zasadą działania wentylacji! Szybami wydobywczymi powietrze pędzi na dół z siłą huraganu, a szybami wentylacyjnymi – jeszcze szybciej – wylatuje. Tłoczenie powietrza jest niewykonalne i wręcz niewyobrażalne. Jakież ciśnienie musiałoby panować kilometr pod powierzchnią? Gdzież gromadziłyby się gazy trujące i wybuchające?

Tam, gdzie pracują ludzie, musi być czym oddychać. Normy wymagają, by w kopalnianym powietrzu było nie mniej niż 19% tlenu (na górze: 21%), co najwyżej 1% dwutlenku węgla i do 2% metanu. Z kolejnych warstw geologicznych i ze starych wyrobisk stale wydobywają się różne gazy, więc dopuszcza się też ściśle określone stężenia tlenku węgla, siarkowodoru i innych spodziewanych urozmaiceń. Normy normami, a życie płynie wydobyciem. Sam raz przeszedłem na skróty przez strefę z 15 procentami tlenu w powietrzu, ale później wolałem już nadrobić kilka kilometrów innymi chodnikami, żeby podobnych przygód nie doświadczać. Gdy nie masz czym oddychać, czujesz, że powoli umierasz.

Obecnie fedrujemy w kopalniach głębokich, a tam substancji lotnych jest dużo więcej niż w płytkich. Gdyby wentylacja ustała na parę godzin, nastąpiłoby zagazowanie kopalni. W roku 1985 zdarzył się taki wypadek na Węgrzech; zginęło 35 górników. Przyczyną była awaria sieci zasilającej wentylatory. Polskie przepisy każą zapewnić zakładom górniczym co najmniej dwa niezależne zasilania i wentylatory główne (niekiedy rezerwowe) działają bez przerwy.

Wirus w kopalni

Opowiedziałem o metodzie wentylacji w podziemnych zakładach górniczych, bo ma to bezpośredni związek z kopalnianymi ogniskami zachorowań. Łatwo zrozumieć rozwój epidemii w kopalni, gdy uświadomimy sobie, że całe powietrze dostarczane jest na dół jednym szybem i jednym szybem jest wydalane do atmosfery. Pomijam tu fakt, że każda kopalnia ma kilka szybów, bo wentylacja jest zawsze prowadzona z punktu A do punktu B.

Innymi słowy – WAŻNE – ten sam nurt powietrza przepływa przez płuca dokładnie wszystkich pracowników znajdujących się między punktami A i B.

W poprzednim zdaniu celowo przerysowałem cały obraz, bo przecież większa część powietrza przepływa obok, a tylko niewielką część wdychamy, niemniej mamy tu do czynienia ze zjawiskiem niewystępującym na powierzchni: ta sama porcja powietrza opływa po kolei dokładnie każdego górnika w wielokilometrowym systemie tuneli, a prawdopodobieństwo wdychania tego, co wykichał poprzednik, jest tysiące razy większe niż na ulicy.

Akurat ten wirus, z którym się teraz borykamy (SARS-2), powoduje niewielką śmiertelność, ale cechuje się wysoką zaraźliwością. Wystarczy, by niewielka liczba pojedynczych wirusów dotarła do naszej śluzówki i choroba gotowa, bo z tym akurat paskudztwem nasz organizm na razie walczy nieumiejętnie.

Wirus w sklepie

Na każde zagrożenie reagujemy albo z przesadą, albo z niedowierzaniem. Rzadko trafiamy za pierwszym razem.

Ot, gdy dowiedzieliśmy się o wirusie w kopalni, natychmiast anatemą obłożono wentylatory i klimatyzatory. Tymczasem, gdy poznajemy prawdziwe przyczyny rozprzestrzeniania się wirusa akurat w kopalniach, dochodzimy do wniosku, że klimatyzator jest niewinny.

Owszem, może tam jakiś grzybek się rozwija, ale nie SARS. Rozpatrywany teraz wirus jest groźny tylko wtedy, gdy wdychane przez nas powietrze mogło wcześniej przejść przez cudze płuca! Poziomy przeciąg, owiewający kolejno różne osoby, jest znacznie groźniejszy od klimatyzacji.

Tak więc na ulicy wystarczy w zasadzie dystans, natomiast w sklepie czy w samolocie konieczna jest maseczka. I znów: jeżeli wirus krąży w powietrzu, to moja maseczka za bardzo mnie nie ochroni. Wirus wlezie przez dowolną szczelinę i zrobi swoje. Chodzi o to, żeby we wdychanym powietrzu wirusa było jak najmniej, bo z pewną niewielką ilością patogenu mój organizm jakoś sobie poradzi.

Czyli maseczki w sklepie jak najbardziej tak, ale nie jako moja ochrona osobista, lecz jako ochrona całego pawilonu przez moimi wyziewami, bo jednak ta maseczka zatrzyma większość kropelek wody, które dla wirusa są wehikułami, umożliwiającymi atak. Wielką antywirusową pomocą jest również – wbrew pozorom – klimatyzacja, ale nie taka, która miesza powietrze, lecz taka, która wciąga wydychane przez nas powietrze do góry i wysyła je na zewnątrz. Tam już zjawiska fizyczne samoistnie doprowadzą do zmniejszenia stężenia wirusa w powietrzu poniżej zagrażającej człowiekowi granicy.

Synektyka

A teraz proponuję eksperyment myślowy, stosowany często na polu bitwy, a także w projektowaniu inżynierskim, gdy rozwiązujemy zupełnie nowy problem. Korzystam w tym celu z jednej z metod synektycznych, która polega na wyobrażeniu siebie samego w ciele naszego wroga lub w kawałku czegoś, co ma być przeprojektowane. Stańmy się więc na chwilę pojedynczym egzemplarzem koronawirusa.

Jestem teraz (wyposażonym w świadomość) wirusem SARS. Moim celem jest dotarcie do nosa dowolnego człowieka. Niestety, nie żyję, nie mam skrzydeł ani nóg i nic nie mogę zrobić sam. Mogę tylko – w długim ciągu pokoleń – tak przekształcać swój kształt i fizykochemiczną strukturę zewnętrzną, by zabrać się na gapę z drobną kropelką wody. Ale „drobną” nie znaczy „bardzo małą”, bo sam nic nie zdziałam. Muszę zebrać spory oddział podobnych mi wojowników, bo jak już dobrze trafimy, to nawet jeżeli napadnięty organizm zniszczy naszą awangardę, zabraknie mu armat dla oddziału głównego. Musimy więc opanować transport na większych kroplach, o średnicy np. dziesiątej części milimetra. Tam już pomieści się nas sporo.

Pierwszy punkt wykonany. Gromadzimy się w płucach chorego i czekamy na wydech, a najlepiej na odkaszlnięcie lub – to nam sprzyja najbardziej – na kichnięcie. Właśnie nasz gospodarz i nieświadomy producent (bo przecież z jego ciała powstaliśmy) kichnął potężnie, rozsiewając nasze oddziały w wodnych czołgach na odległość kilku metrów. Niestety – właśnie widzę, że część już opada na ziemię, niektóre unoszą się dość długo, ale woda w słońcu paruje i kropelki stają się coraz mniejsze albo wiatr unosi je w górę i lądują w liściach drzew. Trudno – nic z nich nie będzie.

Spoglądam więc na armię z drugiego kichnięcia. Milion napastników nieubłaganie zbliża się do ludzkiej postaci. Niestety, dziewięćset tysięcy trafia w plecy, a z pozostałej części – dziewięćdziesiąt tysięcy wylądowało na spodniach i rękawach. Lipa! Ale właśnie widzę, że dziesięć tysięcy zakręciło się koło twarzy… Co za pech. Gość ma maseczkę! Jeszcze kilka tysięcy miota się we włosach i na policzkach, ale człowiek ma ręce w kieszeniach i nie dotyka twarzy. Wszystko na nic!

Szukamy sojuszników!

Nie wierzcie bajarzom, którzy twierdzą, że łatwo się zarazić koronawirusem. Z mojego punktu widzenia (nadal tu jestem obiektem synektycznym) dotarcie do śluzówki ofiary jest zadaniem niezmiernie trudnym.

Ileż milionów moich pobratymców poległo na najprostszych środkach ochronnych! Ci ludzie są naprawdę okropni. Wystarczy jakakolwiek przeszkoda, ot dziesięć centymetrów dalej lub gumowa rękawiczka i cały wysiłek na nic. Ulica to nie kopalnia. Tu się trzeba solidnie napracować!

Na razie tracimy punkty. Ludzie chronią się coraz skuteczniej, ale i my nie próżnujemy. Z każdym pokoleniem stajemy się trochę inni. Nie wiem, czy bardziej, czy mniej skuteczni, ale czas zrobi swoje. Kumple niezbyt agresywni zajmowali się najchętniej staruszkami z chorobami współistniejącymi, ale po wyeliminowaniu starców stracili animusz. Teraz czekamy na mutację, która wykończy trzydziestolatków i dzieci. To dopiero zapewni nam panowanie nad światem! Tylko ktoś nam musi pomóc.

Niestety – na bezinteresownych idiotów za bardzo nie możemy liczyć. Jedni za szybko wymarli, inni po przejściu choroby zmienili zdanie i na każdym kroku utrudniają nam pracę.

Kto przechorował COVID, opowiada innym, że nie miał czym oddychać. Że cały czas cierpiał i umierał, a teraz nie wie, jakie spustoszenia pozostały w płucach i w innych organach. Nie muszę chyba dodawać, że takie opowieści strasznie nam psują robotę.

A już z pozycji czysto dywersyjnych wyskoczył tygodnik „Science” w numerze z 14 sierpnia 2020 r. Pojawiła się tam mała tabelka, która może kompletnie załamać nasze szyki. Warto ją zacytować, bo takiej podłości nie zna historia cywilizowanej ludzkości, nie mówiąc o wirusowości. Tabelka obejmuje bowiem tylko półkulę południową i tylko wybrane miesiące (od kwietnia do połowy sierpnia). Operując na tendencyjnie wyselekcjonowanym materiale, „Science” usiłuje dowodzić, że „środki kontroli COVID-19 radykalnie ograniczyły przenoszenie się grypy w wielu krajach półkuli południowej w tym sezonie”.

Udokumentowane przypadki grypy od kwietnia do połowy sierpnia
Kraj\rok     2018   2019  2020
Argentyna  1517    4623      53
Chile           2439   5007      12
Australia      925   9933      33
RPA               711    1094        6

Na dole globusa kończy się zima. Był tam niby sezon grypowy, którego nie było, więc podają liczby chorych, w które nikt nie wierzy. Gdyby to się powtórzyło w nadchodzącym sezonie grypowym na półkuli północnej… Strach pomyśleć. Nie byłoby COVID-u ani nawet grypy! Ludzie sami będą musieli się zabijać.

Kreujący się na najmądrzejszy na świecie tygodnik „Science” oraz inne imperialistyczne media pseudonaukowe, pozostające na usługach soldateski afroamerykańskiej i każdej innej, piszą też o gwałtownym spadku zachorowalności na malarię, a o przedśmiertnych drgawkach chorób „brudnych rąk” donoszą nawet brukowce z całego podstępnego świata. I jak tu z taką zarazą walczyć?! Nawet dzieci nie dotykają już poręczy na schodach, a windę uruchamiają łokciem i coraz szybciej zapominają, jak smakują lizaki. Jeszcze trochę, a higiena osobista podniesie się na całym świecie do tego stopnia, że nie zdążymy na to zareagować i wyginiemy. Podobnie było z bliską naszemu sercu cholerą, którą w XIX wieku praktycznie wyeliminowały… ustępy spłukiwane. A nie mogło to być, jak było?

Na szczęście mamy jeszcze sprawdzony środek panowania nad światem: ideologię. Wszędzie tam, gdzie trzeba było wprowadzić głód, wojnę, biedę lub dowolną destabilizację, zawsze pomagał wywar z ruskiej onucy. Wlewano do mózgów jedynie słuszne poglądy i wystarczyło poczekać.

Teraz trzeba się skupić na wytłumaczeniu całej postępowej ludzkości, że wirusa nie ma. Tak więc: antyszczepionkowcy, covidowcy, filowiry, mądre świry, tępe młoty, mizantropy, wszelkie trole i głupole z wszystkich krajów łączcie się! W nagrodę dostaniecie… onuce na zmianę.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Nie wdychać wydychanego!” znajduje się na s. 9 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Nie wdychać wydychanego!” na s. 9 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Deweloper chce osiedla w otulinie rezerwatu przyrody w Lesie Bemowskim. Powołuje się na specustawę antycovidową

Sekretarz gminy Stare Babice o tym, jak deweloper próbuje wykorzystać pandemię do inwestycji sprzecznej z planem zagospodarowania przestrzennego.

Wyrażamy kategoryczny sprzeciw tak jak czyniliśmy to do tej pory.

Michał Więckiewicz komentuje plany dewelopera, który powołując się na specustawę antycovidową chce postawić w lesie Bemowskim 15 domków jednorodzinnych, w pobliżu rezerwatu przyrody. Sekretarz gminy Stare Babice podkreśla, że inwestycja jest wbrew planowi zagospodarowania przestrzennego, który na tym obszarze przewiduje zalesienie, a nie zabudowę. Podkreśla, że

Radni gminy Stare Babice podjęli w styczniu 2020 r. decyzję odmowną.

Obecnie inwestor zawiadomił o rozpoczęciu budowy domków przeznaczonych dla osób przechodzących przez kwarantannę. Zawiadomienie do prokuratury w tej sprawie złożył burmistrz gminy Stare Babice, na terenie której ma mieć miejsce inwestycja. Rozmówca Adriana Kowarzyka ocenia, że

Ustawodawca uchwalając przepisy antycovidowskie miał coś zupełnie innego na myśli. […] Mowa jest tutaj o szpitalach polowych, który być może trzeba by postawić.

Postawienie osiedla w otulinie rezerwatu „Łosiowe Błota” jest więc nadużyciem prawa. Od działań dewelopera odciął się Polski Związek Firm Deweloperskich.

Mamy tutaj teren na którym żyją miliony gatunków zwierząt.

W sobotę przeciwko inwestycji odbędzie się protest na terenie byłej bazy wojskowej w Lesie Bemowskim.

A.P.