Wildstein: Nie mamy kryzysu w stosunkach z Izraelem jak rok temu. Polacy są przewrażliwieni

Nie powinniśmy być krajem do bicia, ale też nie powinniśmy być zbytnio przewrażliwieni – tak Bronisław Wildstein komentuje słowa premiera Izraela o Polakach oraz reakcję rządu polskiego na te słowa

Zdaniem publicysty nie powinniśmy mówić obecnie o pogorszeniu się relacji polsko-izraelskich:

Nie mamy kryzysu, jesteśmy troszkę przewrażliwieni w tej kwestii (odpowiedzialności za holocaust – przyp. red.), co jest zrozumiałe, ponieważ istnieje bardzo duża akcja przypisywania Polakom zbrodni niemieckich z czasów II wojny światowej. Niestety w dużej mierze za taką narracją stoją również ośrodki polskie, ponieważ bez nich, nic takiego nie mogłoby zaistnieć.

Zdaniem Bronisława Wildsteina, cała sprawa z obniżeniem rangi wizyty Polski na Szczycie  V4 w Izraelu, wynika z nieporozumienia, a słowa Premiera Netenjahu cytowane przez dziennik Jerusalem Post, jakoby „naród polski współpracował z nazistowskim reżimem w zabijaniu Żydów w ramach Holokaustu”, które  miały paść w kontekście kontrowersyjnej nowelizacji ustawy o IPN”,  nie były niczym złym. Wręcz przeciwnie.

– Jego wypowiedź służyła temu, żeby zmienić te krążące powszechnie opinie przypisujące  ustawie o nowelizacji IPNu chęć zamknięcia ust wszystkim krytykom tego co się działo podczas II wojny światowej, ponieważ stwierdzenie, że nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności przed sądem za to, że mówił o pojedynczych aktach Polaków współpracujących z Niemcami w trakcie Holocaustu świadczy o tym, że Polska nie używa środków prawnych, aby zamykać usta dyskutantom – mówi Wildstein. – Nikt z nas nie powie, że nie było w Polsce osób, które współpracowały z reżimem, chodzi tutaj o skalę i o to kto współpracował,  bowiem było ty zdegenerowane jednostki a nie Państwo Polskie.

Gość Poranka WNET mówi również, że Polacy powinni przebadać swoją historię i przedstawić ją taką, jaka ona jest naprawdę.

– A należy to zrobić, aby wypierać wypowiedzi kłamliwe odnoszące się do współuczestnictwa Polaków w niemieckiej masakrze.

Czy więc decyzja premiera Mateusza Morawieckiego o absencji jego osoby na szczycie Grupy Wyszehradzkiej w Izraelu jest dobra? Zdaniem Wildsteina nie jest. – Nie powinniśmy być krajem do bicia ani nie powinniśmy być zbytnio przewrażliwieni – mówi.

 

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy!

 

 

 

 

 

Suski: Możemy odwołać swój udział w szczycie Grupy V4. Trudno w niej uczestniczyć, gdy posądza się nas o rzeczy haniebne

Marek Suski mówi, że po artykule w „The Jerusalem Post” Polska rozpatruje odwołanie swojej wizyty w Jerozolimie, gdzie 19 lutego miał się odbyć najbliższy szczyt Grupy Wyszehradzkiej.


Prezydent Andrzej Duda zaproponował na swoim twitterze, że udostępni członkom grupy V4 swoją rezydencje w Wiśle na miejsce konferencji, jeśli zajdzie taka potrzeba. Sprawa nie jest jeszcze przesądzona, jednak Marek Suski nie zdziwiłby się, gdyby Polska odwołała swój udział, „jeśli posądza się nas o rzeczy haniebne i nieprawdziwe”.

Do Kancelarii Premiera trafiło oświadczenie ambasador Izraela Anny Azari, w którym dementuje ona doniesienia, jakoby Benjamin Netanjahu wypowiedział takie słowa na temat Polski. Marek Suski zaznacza w Poranku WNET, że chociaż informacja została zdementowana, to jednak poszła w świat. Zapowiedział, że Polska podejmie adekwatne kroki:

„Sytuacja jest kuriozalna, Polski naród jako jedyny udzieliła tak ogromnego wsparcia podczas II wojny światowej Żydom a dzisiaj oskarża się nas o współudział w tej zbrodni (…) Podejmiemy kroki, aby zareagować na tą sytuację ”

Szef gabinetu politycznego premiera zapowiedział, że PiS przygotuje uchwale w sprawie odpowiedzialności za holokaust, właśnie w związku z niedopuszczalnymi wypowiedziami, które miały miejsce podczas konferencji bliskowschodniej.

Więcej w Poranku WNET

JN/MF

 

 

 

 

Niesiołowski: Ministerstwo Obrony Narodowej zadeklarowało chęć powrotu naszych żołnierzy do misji pokojowej w Libanie

Polski przedstawiciel w Bejrucie podkreśla, że uregulowanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego byłoby pierwszym krokiem do znormalizowania stosunków pomiędzy obydwoma Państwami.

– Unormowanie stosunków pomiędzy Polską a Izraelem przede wszystkim pozwoliłoby na skoncentrowanie się na kwestiach rozwoju społecznego oraz gospodarczego, a nie tylko na sprawach bezpieczeństwa – podkreślił Przemysław Niesiołowski.

Rozmówca Radia WNET zaznacza również, że strategiczny rozwój tego regionu, w sposób pokojowy i konstruktywny, możliwy jest tylko za sprawą przełomu, satysfakcjonującego zarówno naród palestyński, jak i państwo Izrael.

Przez wzgląd na ostatnią audycję radiową, w której gościł gen. Sikorski, nadaną z Bejrutu, Przemysław Niesiołowski powitał polskie radio z dużą satysfakcją.

O.K.

Lasota: USA są sparaliżowane swoją ani niezbyt mądrą, ani niezbyt przewidującą polityką na Bliskim Wschodzie

– Trzeba powiedzieć, że wszystkie administracje USA pozwalały Arabii Saudyjskiej, krajowi bez swobód obywatelskich, na wszystko – mówi Irena Lasota, publicystka Radia WNET.

 

Mieszkająca na stałe w Waszyngtonie dziennikarka opowiada o najbliższych obowiązkach prezydenta Donalda Trumpa, do których należy m.in. tradycyjne ułaskawianie indyków. Zostało ono zaplanowane na jutro i wpisuje się w część obchodów Święta Dziękczynienia, przypadającego w tym roku na 22 listopada.

Nasz gość odnosi się również do amerykańskiej opinii na temat Brexitu. Zaznacza, że jest to temat mało eksponowany przez tamtejsze media, a Trump ma do tego procesu pozytywny stosunek.

Dla prezydenta Trumpa jest to [Brexit – przyp. red.] na razie coś bardzo pozytywnego, ponieważ bardzo nie lubi Unii Europejskiej – uważa Irena Lasota.

Lasota twierdzi, że Stany Zjednoczone nadal żyją rozpoczętymi 6 listopada tzw. wyborami połówkowymi, nazywanymi tak ponieważ przypadają w połowie prezydenckiej kadencji i przez politologów uważane są za probierz popularności dla polityki realizowanej przez głowę państwa. Ponieważ USA nie mają jednolitego systemu wyborczego, dlatego liczenie i sprawdzanie głosów przy wystąpieniu wątpliwości potrafi trwać tygodniami. Publicystka podała przykład Waszyngtonu, w którym głosuje się wyłącznie za pośrednictwem poczty oraz Florydy, na której dzisiaj zakończono ręczne liczenie głosów.

Chociaż Demokraci wygrali większość w Izbie Reprezentantów, nie są w stanie zupełnie się pozbierać. (…) Nie ma tam przywództwa, nie ma koncepcji, co Demokraci będą robić ze zwycięstwem – podkreśla Irena Lasota.

Pozostając w temacie spraw wewnętrznych, dziennikarka pochyla się nad pożarami, które przed dziesięcioma dniami wybuchły w stanie Kalifornia. W związku z nimi Trump popełnił kolejną gafę, wiążąc płonące lasy ze złym zarządzaniem na poziomie stanowym, podczas gdy większość lasów w Kalifornii znajduje się pod zarządem federalnym. Irena Lasota prognozuje również, że między Świętem Dziękczynienia a Bożym Narodzeniem może nastąpić przełom w śledztwie w sprawie korupcji politycznej i wpływu Rosjan na wybory z 2016 r.

Publicystka krytykuje politykę Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, negatywnie oceniając zarówno sojusz amrykańsko-saudyjski, jak i amerykański stosunek do relacji pomiędzy Palestyńczykami a Izraelem.

A.K.

Elita „z krwi” zawsze u steru. Bezpośrednie przedłużenie III Rzeszy, wraz z jej zamiarami ludobójstwa i eugeniki

Ta klika zawsze planowała niszczenie poczucia jedności Bliskiego Wschodu i zastępowanie go formą dyktatury wojskowej, sponsorowanej i kierowanej przez zwolenników totalitarnego Nowego Porządku Świata.

Julian Rose

Izraelskie zbrodnie przeciwko ludzkości. Podział w sercu konfliktu izraelsko-palestyńskiego

Od dekad Palestyńczycy żyją na skraju zagłady. Ich ziemia była stopniowo zagarniana, aż pozostał zaledwie maleńki skrawek. Jest to historia, która nie przeminie tak po prostu, nawet dla tych, którzy znajdują się tysiące kilometrów dalej i próbują odwrócić oczy i uszy od wstydu, który spada na okrutnego ciemięzcę tego obecnie maleńkiego kawałka ziemi i znużonego ciągłą walką ludu.

W 1975 roku pracowałem w kibucu zwanym Rosh Hanikra w północnym Izraelu. Główny dochód przynosiła mu intensywna produkcja awokado. Żyło tam około czterystu ludzi. Eksperyment społeczny znany pod nazwą kibuców rozwinął się po drugiej wojnie światowej, kiedy tysiące Żydów z Europy, którzy ocaleli z pogromu Hitlera, przeniosły się do Izraela, aby tam odnaleźć swój nowy dom.

Kibuce rozwinęły się jako osady ziemskie, często zakładane na mało żyznych glebach, które stopniowo czyniono żyznymi. W kibucu Rosh Hanikra wszyscy jedliśmy wspólne posiłki w dużej jadalni i spaliśmy w małych domkach rozsianych pośrodku gospodarstwa. Nikt nie był właścicielem ziemi czy domów. Kibuc stanowił komunę, a ci, którzy byli częścią społeczności najdłużej, nabywali pewne przywileje.

Tak to funkcjonowało, a ja byłem wolontariuszem przez krótki okres. Moim celem było poznanie alternatywnych modeli osadnictwa ziemskiego pod kątem przyszłych działań w majątku ziemskim w Wielkiej Brytanii, który odziedziczyłem po śmierci mojego ojca kilka lat wcześniej.

Pewnego dnia opuściłem kibuc, aby odwiedzić mądrego starca w Tel Awiwie. W trakcie rozmowy na temat osadnictwa ziemskiego powiedział mi coś bardzo interesującego. Powiedział, że słowo „Izrael” w języku hebrajskim oznacza „pracować z Bogiem” i że to zostało zatajone przez ekstremistycznych, prawicowych syjonistów, którzy nalegają na to, że Izrael to nazwa kraju, który był Palestyną do 1918 roku, czyli do Deklaracji Balfoura, tworzącej „dwa państwa”, które – na papierze – pozostają rzeczywistością do dzisiaj.

Pomyślałem więc, że być może Izrael nigdy nie miał być „miejscem”, a raczej stylem życia – zaangażowaniem w „pracę z Bogiem”. Jeśli tak, co oznaczało to w świetle twierdzenia, że ten region geograficzny na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego jest „domem” żydowskich plemion?

Wyjaśnienia mądrego starca utkwiły mi w pamięci. Pokazywały całkowicie nowe rozumienie i być może również rozwiązanie pozornie nierozwiązywalnego kryzysu palestyńsko-izraelskiego. Jeśli córki i synowie narodu izraelskiego w samej definicji pomylili „materialne miejsce” z „misją duchową”, pomyłka ta może być bardzo znacząca. A gdyby się do niej przyznano, mogłaby zmienić bieg historii.

Trzy tygodnie temu przeczytałem nagłówek autorstwa dziennikarza Roberta Fiska, korespondenta zagranicznego „The Independent”: „Jak długo po masakrze w strefie Gazy będziemy udawać, że Palestyńczycy nie są ludźmi?”.

Fisk, należący do nielicznych w dzisiejszych czasach dziennikarzy, którzy przekazują prawdę, eksponuje horror masakry dokonanej na Palestyńczykach, którzy podeszli zbyt blisko zabezpieczeń na granicy pomiędzy Izraelem a strefą Gazy. Sześćdziesiąt mężczyzn i kobiet, i jedno dziecko zastrzeleni jednego tylko dnia. Dwa tysiące czterystu rannych. Żaden Izraelczyk nie ucierpiał. Palestyńska młodzież rzucała kamienie i puszczała płonące latawce przeciwko ostrej amunicji. Każda runda miała zabijać.

W czasie, gdy ta masakra rozgrywała się na granicy strefy Gazy, Jared Kushnev, zięć Donalda Trumpa, otwierał nową ambasadę amerykańską w Jerozolimie, otoczony przez świtę syjonistycznych propagandzistów. Głosicieli poglądu, że wydarzenie to było znakiem i zapowiedzią wielkiej apokalipsy i nadejścia Mesjasza. Czasu, kiedy Żydzi powrócą do swojego „domu”, a tych, którzy nie nawrócą się na syjonizm, czekać będą piekielne płomienie.

Ci, którzy zgromadzili się wewnątrz nowej ambasady USA w Jerozolimie, wierzą, że warto przelać każdą ilość krwi, aby Jerozolima została uznana za żydowską stolicę Izraela, a palestyńskie żądania tego samego w odniesieniu do ich państwa zostały całkowicie odrzucone.

„To wielki dzień dla pokoju” – powiedział Benjamin Netanjahu w czasie, gdy nieuzbrojeni Palestyńczycy byli zabijani przez wojsko izraelskie na granicy ze strefą Gazy. Donald Trump bez wątpienia podzielał ten pogląd, gdyż jak powszechnie wiadomo, wchodzi w buty Netanjahu w każdej sytuacji.

Mija już siedemdziesiąt lat, odkąd Palestyńczycy protestują przeciwko pozbawianiu ich własności przez tych, którzy nie przestrzegają ustaleń odnośnie do podziału ziemi z Deklaracji Balfoura, będącej kompromisowym aktem prawnym. Wielu Palestyńczyków uciekło przez granicę do Libanu w trakcie brutalnych pogromów, które miały miejsce w okresie przesiedleń po drugiej wojnie światowej. Inni dołączyli do Hamasu, który powstał, aby próbować chronić społeczności wiejskie przez niekończącym się rozgrabianiem ziemi przez izraelskich konserwatystów.

Pamiętam, jak w 1975 roku nad kibucem Rosh Hanikra przeleciał pocisk od strony granicy z Libanem. Nikt nie zwrócił na to większej uwagi, ponieważ wiedziano, że za jakiekolwiek szkody po stronie izraelskiej i tak odpłacano pięciokrotnie. Od samego początku to była jednostronna walka. Nic dziwnego, skoro, jak wiemy, senat USA zatwierdza poważne sumy, by wspierać działania militarne fanatyków „jednego Izraela”.

Po zakończeniu pracy w kibucu pojechałem do Jerozolimy, a następnie do Jordanii. Pamiętam, że z podróży tej wyniosłem odmienne wrażenia odnośnie do tych dwóch kultur. Izraelczycy, składający się głównie z przesiedlonych Europejczyków i Amerykanów, uosabiali cechy zachodnie i byli intelektualistami. Arabowie z Jordanii, rdzenni mieszkańcy Bliskiego Wschodu, byli otwarci, ciepli i naturalnie usposobieni do wyrażania emocji.

Miałem wrażenie, że obie kultury stanowią dwie części jednej całości. Obie przejawiają cechy, które zestawione razem, mogłyby uzupełniać się i stworzyć pozytywną równowagę. Myślę, że takie pozytywne rozwiązanie byłoby możliwe, gdyby konserwatywna frakcja syjonistów nie zdobyła dominującej pozycji kontroli w polityce izraelskiej od początków historii kraju.

Jesteśmy zmuszeni poczynić obserwację, że dynastie Rothschildów, Rockefellerów, Sorosów, z ich silnymi powiązaniami z Projektem dla Nowego Amerykańskiego Wieku, z Komisją Trójstronną i grupą Bilderberg utrzymują nieprzerwany wpływ na rozwój polityki Izraela. Wprowadzają z powodzeniem starą technikę opartą na zasadzie „dzielić i zwyciężać”, upewniając się, że wąska wizja konserwatystów jest niezmiennie reprezentowana na czołowych fotelach władzy.

To zapala cały Bliski Wschód, ponieważ ta klika zawsze miała w planie niszczenie poczucia jedności tego regionu i zastępowanie go jakąś formą dyktatury wojskowej, sponsorowanej i kierowanej przez zwolenników totalitarnego Nowego Porządku Świata, w którym „elita z krwi” pozostaje zawsze u steru. Jest to bezpośrednie przedłużenie III Rzeszy, wraz z jej głoszonymi otwarcie zamiarami ludobójstwa i eugeniki.

Położenie Izraela zapewnia mu ważny geopolityczny wpływ na międzynarodowe szlaki handlowe korzystające z Kanału Sueskiego, jak również sąsiadujących krajów posiadających bogactwa naturalne, a zwłaszcza ropę naftową. Utrzymywanie tego państwa jako przyczółka dla tych celów oraz powiązanych z nimi zachodnich interesów hegemonicznych odgrywa znaczącą rolę w wyborze przywódców izraelskich i tego, skąd pochodzi wsparcie finansowe dla tych przywódców.

Podczas gdy kryzys na Bliskim Wschodzie jest podkręcany przez takich niereformowalnych despotów, ludzie się budzą i zaczynają dostrzegać oszustwo. Dlatego właśnie próbuje się ukrócić jakąkolwiek krytykę sprawy syjonistów. Nagle stało się to tematem podchodzącym pod działania zbrojne, w związku z którym należy ukrócić nawet fundamentalne prawo do wolności słowa.

Widzieliśmy już brutalny atak na brytyjską Partię Pracy i jej przywódcę, Jeremiego Corbyna, który rzekomo żywił antysemickie sympatie. W rzeczywistości jednak dużo bardziej prawdopodobne jest to, że pewne jednostki głosiły po prostu te same prawdy, które ja próbuję przekazać w tym artykule. Inspiratorem tego ataku było Brytyjskie Stowarzyszenie Żydów i Przyjaciół Izraela.

Najbardziej zadziwiającym aspektem tego był list wysłany do Corbyna, pod którym podpisali się przywódcy tych organizacji, domagający się tego, aby podjął działania mające na celu usunięcie z partii rzekomo antysemickich wichrzycieli. Poinformowano Corbyna, że ma dostarczyć dowód na to, że w ciągu miesiąca podjął działania w związku z rzeczonym żądaniem i dopiero po zweryfikowaniu dowodów zapadnie decyzja o tym, czy umieścić partię na czarnej liście, czy nie.

Widzimy tutaj te same symptomy autorytarnego despotyzmu, jakie stoją za próbami zduszenia przez Netanjahu sprawy palestyńskiej i oporu, który Palestyńczycy tak dzielnie stawiają. Poza absurdalnym wyzwaniem dla brytyjskiej Partii Pracy, podżegacze wyrażają przekonanie o swej wyższości moralnej, która daje im prawo do tego, by dyktować warunki.

Celowa, prowokacyjna decyzja Donalda Trumpa o przeniesieniu ambasady USA z Tel Awiwu do Jerozolimy jest działaniem mającym na celu scementowanie ciągłego, prawicowego poparcia dla rządu Netanjahu i jego polityki wykorzeniania wszelkiej opozycji opowiadającej się przeciwko „jednemu państwu” izraelskiemu. Znaleźliśmy się więc w punkcie zapalnym konfliktu, który wciąga kraje sąsiadujące w ten kocioł.

Masakra w strefie Gazy popchnęła Narody Zjednoczone do międzynarodowego dochodzenia w sprawie przestępstw wojennych popełnionych przez oddziały izraelskie. Jedynymi krajami, które głosowały przeciwko temu, były Stany Zjednoczone i Australia.

Tyle tylko, że takie dochodzenia nigdy nie przynoszą definitywnych rozwiązań, ponieważ Narody Zjednoczone mają silne powiązania z globalnymi brokerami władzy i są raczej „przykrywką” służącą do tego, by czasowo zażegnywać konflikty, a nie autentycznym arbitrem sprawiedliwości.

Wyjechałem z kibucu Rosh Hanikra latem 1975 roku. Powróciłem do Anglii, aby wziąć udział w ważnej konferencji poświęconej ekologicznym metodom uprawy. Konferencję prowadziło stowarzyszenie Soil Association, na czele którego stała Eve Balfour – wnuczka lorda Arthura Balfoura, który stworzył deklarację, która w 1918 roku podzieliła Palestynę na dwie części. Mimo iż system dwóch państw przetrwał do dzisiaj, ustalenia naruszano ciągle poprzez ustanawianie izraelskich kolonii na ziemiach zabieranych Arabom, którzy posiadali je na własność i żyli na nich od pokoleń. Wydaje się, że ten rzekomo nierozwiązywalny konflikt opiera się wszelkim pozytywnym i pokojowym rozstrzygnięciom. Jednak takie sytuacje wymagają kreatywnych rozwiązań – i nawet jeśli trzeba kopać głęboko, żeby je znaleźć, należy podjąć wysiłek.

Czy może być tak, że słowa mądrego starca, którego spotkałem w Tel Awiwie w 1975 roku, są kluczem do poznania prawdy? Być może miał rację, a Izrael nie jest wcale miejscem geograficznym, ale dążeniem – starożytnym zaangażowaniem w „pracę z Bogiem”.

A jeśli ten Bóg jest tym samym bóstwem, które stworzyło olśniewający Wszechświat, Izrael jest rzeczywiście nazwą, którą mądrzy ludzie powinni czcić i respektować. Nazwą, która mogłaby być zwiastunem pokoju i pojednania zamiast wojny i podziału. Jest to głębokie przesłanie nie tylko dla Bliskiego Wschodu, ale dla mieszkańców całej Ziemi.

Pomedytujmy nad tym. Utrzymajmy te wnioski w naszych sercach i umysłach i tym samym odegrajmy naszą rolę w rozwiązaniu tego tragicznego konfliktu.

Julian Rose jest wczesnym pionierem rolnictwa ekologicznego, międzynarodowym aktywistą, pisarzem i przedsiębiorcą społecznym, prezesem Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi. Pod adresem www.renesans21.pl. można znaleźć więcej informacji o nim i zamówić jego książki: Zmieniając kurs na życie oraz W obronie życia.

Artykuł Juliana Rose’a pt. „Izraelskie zbrodnie przeciwko ludzkości. Podział w sercu konfliktu izraelsko-palestyńskiego” można przeczytać na s. 15 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Juliana Rose’a pt. „Izraelskie zbrodnie przeciwko ludzkości. Podział w sercu konfliktu izraelsko-palestyńskiego” na s. 15 lipcowego „Kuriera WNET” nr 49/2018, wnet.webbook.pl