Tego dnia poczułam, jakby obok mnie stała Historia / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 54/2018

Jak długo jeszcze będziemy nadrabiać straty duchowe, jakie ponieśliśmy przez to, że nasze podręczniki pomijały nazwiska takich ludzi jak oni? I znowu to pytanie: czy dzisiaj naprawdę to się zmieniło?

Tego dnia poczułam, jakby obok mnie stała Historia. Ta, której uczyłam się z podręczników, którą poznawałam z książek wyszukiwanych w bibliotekach, księgarniach i antykwariatach.

Gdy stanęłam w Zamku Królewskim w Warszawie 11 listopada, czekając na rozpoczęcie uroczystości pośmiertnego wręczania Orderów Orła Białego 25 wybitnym Polakom, jeszcze nie miałam świadomości, w jak wyjątkowym wydarzeniu będę uczestniczyć. Obok mnie stała skromna, niepozorna pani. I nagle słyszę: „Order odbiera wnuczka bratanicy Marii Curie-Skłodowskiej”. A moja sympatyczna sąsiadka, która odsuwała się uprzejmie, bym mogła robić lepsze zdjęcia, idzie w stronę Prezydenta i wraca z pudełkiem, w którym na niebieskiej, szerokiej wstążce leży order – Gwiazda z napisem „Za Ojczyznę i Naród”, a poniżej dumny Orzeł z koroną na głowie.

Za chwilę słyszymy: „Order odbiera córka siostrzeńca Maciej Rataja”, „wnuczka Jędrzeja Moraczewskiego”, „siostrzenica Kornela Makuszyńskiego”, „syn Wojciecha Mierzwy”, „siostrzeniec arcybiskupa Antoniego Baraniaka”… potem ktoś w imieniu rodziny Romana Dmowskiego, Zofii Kossak, Wojciecha Kossaka, Haliny Konopackiej, Olgi i Andrzeja Małkowskich…

Czasem aż dziw brał, że ktoś tak wielki i tak słynny Orderu Orła Białego do tej pory nie dostał – powiedział Andrzej Duda to, co chyba myślał każdy uczestnik tego spotkania. Nie mogłam powstrzymać się od natrętnych myśli przez całą tę podniosłą uroczystość, stojąc tuż obok tej, która znała kogoś, kto rozmawiał z naszą wybitną, mądrą i bardzo pracowitą rodaczką. Czy oni wszyscy są w Polsce tak znani, jak na to zasługują? Jak to się stało, że tak długo musieli czekać na to symboliczne „dziękuję” od rodaków, których Ojczyznę rozsławili dosłownie na całym świecie? Zamordowani w Palmirach przez Niemców, jak marszałek Maciej Rataj, czy podstępnie i okrutnie przez Sowietów, jak w procesie szesnastu przywódców Państwa Podziemnego Wojciech Mierzwa; nobliści jak Maria Skłodowska czy Władysław Reymont, politycy, duchowni i artyści. Jak długo jeszcze będziemy nadrabiać straty duchowe, jakie ponieśliśmy przez to, że nasze podręczniki pomijały nazwiska takich ludzi jak oni? I znowu to natrętne pytanie: czy dzisiaj naprawdę to się zmieniło i oni na pewno będą opisywani i przedstawiani jako wzory do naśladowania?

Opowiedziałam o tym wszystkim następnego dnia w Radiu WNET. I wtedy też przeszła obok mnie Historia. To był pierwszy dzień nadawania Radia na falach eteru w Warszawie i w Krakowie, pierwsze nadawanie własnego programu, którego odbiór możliwy jest za pośrednictwem normalnego radioodbiornika, np. w samochodzie.

Był specjalny program, tort, bankiet i tłumy gości. A u mnie znów ta natrętna myśl: dlaczego dopiero teraz? Przecież to ponad trzy lata „dobrej zmiany”, przecież żyjemy już trzydzieści lat w wolnym kraju… Uruchomienie własnych, finansowanych przez polską spółkę mediów jest nadal wyjątkiem, wielkim świętem.

W budynku warszawskiej PAST-y tego dnia był tłum uśmiechniętych, tak dobrze znanych mi z tych kilku lat współpracy z Radiem i „Kurierem WNET” dziennikarzy. Każdy gość tutaj to osobowość, to historia nietuzinkowego człowieka. Dlaczego w wolnej, niepodległej Polsce tyle lat musieli czekać na coś tak zwyczajnego, jak radiowa koncesja?

Ale dość marudzenia. Krzysztofie! Drodzy Wnetowcy! Powodzenia! I dziękuję w imieniu wszystkich słuchaczy za wytrwałość! Jestem pewna, że ta prawdziwa, niefałszowana i nielekceważona Historia będzie w Radiu WNET stałym gościem.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET” znajduje się na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Barbara Miczko-Malcher – dziennikarka z pasją. Zawsze w torebce ma mikrofon i nośnik, na którym może coś utrwalić

Dzięki niej znamy głosy uczestników Poznańskiego Czerwca’56 i Żołnierzy Wyklętych. Nagrywała ich wtedy, gdy jeszcze nikt się nimi nie interesował, a nazwa „Żołnierze Wyklęci” jeszcze nie była używana.

Jolanta Hajdasz, Barbara Miczko-Malcher

Barbara Miczko-Malcher o swojej pasji i związanych z nią doświadczeniach opowiada w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

Jesteś tą dziennikarką, która pierwsza przygotowywała w Polskim Radiu audycje o Krwawym Czwartku. Jak powstawał ten pierwszy Twój reportaż na ten temat – „Kędy siew padnie zdrowy”?

Przygotowywałam go wspólnie z Agatą Ławniczak. To był pierwszy materiał na temat Czerwca, który został zaprezentowany publicznie i miał ogromną siłę rażenia. Był odtwarzany w Klubie Krąg na Łazarzu w 1981 r. Przyszła tak niesłychana ilość ludzi, że się nie mieścili w sali, zajmowali też całe schody. Po emisji reportażu ludzie zaczęli jeden przez drugiego zgłaszać się i opowiadać własne historie związane z Czerwcem. Niestety nikt tego nie zarejestrował. Ja po tym spotkaniu nagrałam trzy osoby, w tym lekarkę i matkę, która straciła swoje dziecko. Wtedy, w tym 1981 roku, weszłam w ten temat na zawsze.

Historycy potwierdzili, że zginęło wówczas 58 osób. Wiadomo jednak, że ofiar mogło być więcej, bo niektórzy ranni zmarli wskutek odniesionych ran. W dokumentach nie ma śladu po tym – w szpitalach wpisywano choroby, na które można po prostu umrzeć w łóżku.

Tak, ale tych pięćdziesiąt osiem osób jest w stu procentach potwierdzonych. Wśród nagrywanych przeze mnie uczestników zajść był także Stanisław Matyja, przywódca protestu. Opowiadał, jak to wyglądało od strony Cegielskiego, z punktu widzenia pracowników. Jak jechali do Warszawy, aby rozmawiać o niskich płacach i zawyżonych normach pracy. Matyja był niewysoki, niepozorny, ale miał ducha i wolę walki. (…)

A jaki on był, jak pamiętasz legendarnego dziś przywódcę buntu robotników?

Jestem radiowcem od ponad czterdziestu lat, więc zawsze odbieram ludzi poprzez to, jak i co mówią. Otóż dla mnie Matyja był niezwykły, mówił obrazowo, z ekspresją, może nie literacką polszczyzną, za to tak siarczystym językiem, podbarwionym złością, przeróżnymi emocjami, że to była uczta słuchać go i myśleć o tym, że buduje się fantastyczny, dokumentalny reportaż. (…)

Ty pierwsza opublikowałaś taśmy z tych procesów w Polskim Radiu, właśnie w reportażu „Broniłem Czerwca”. Skąd je wzięłaś? Wszyscy wiedzieli, że procesy były nagrywane, ale nikt nie mógł znaleźć taśm…

Nagrał je i przechował radiowiec Zenek Andrzejewski. To była niezwykła postać. On nagrywał po wojnie proces namiestnika Kraju Warty Artura Greisera, nagrywał (pod lufami karabinów) premiera Cyrankiewicza i jego słynne wystąpienie o odciętej ręce, Zenek zapisywał także procesy poznańskie. Był wybitnym radiowcem, który zawsze wyczuwał, gdzie ustawić mikrofon, by zebrać z sali najlepszy dźwięk. Wiele mnie nauczył. Procesy czerwcowe były nagrywane dla sądu. Fragmenty tych nagrań emitowano w radiu, ale Zenek zachował całość. On je skopiował, schował w archiwum Polskiego Radia w pudełku z opisem „muzyka ludowa”. Do dziś zachowały się tylko te kopie. Kiedy widział, jak w pocie czoła pracuję, uznał, że czas, aby nagrania wyszły z ukrycia.

Zdawałaś sobie sprawę z tego, jak ważne jest to, co robicie; czy bałaś się konsekwencji?

Nie. Ja się nie bałam, ale wiedziałam, że mogą mi po prostu nie wyemitować audycji. I tyle. Były tematy niewygodne, których lepiej było nie poruszać. W ludziach siedział strach, autocenzura, o pewnych rzeczy nie mówili głośno, nie mówili publicznie. Natomiast w domach się rozmawiało. W dziewięćdziesiątym roku nagrywałam więźniów politycznych Wronek. Dzisiaj nazywamy ich Żołnierzami Wyklętymi. Nagrywałam Ignacego Fatygę, który jako młodziutki chłopak stworzył leśny, harcerski oddział „Skrusz Kajdany”. Zapłacił za to straszną cenę. Wystarczy powiedzieć, że był przesłuchiwany na odwróconym stołku i okaleczony na całe życie. Kiedy rozmawialiśmy, poprosił, żebym nie podawała jego nazwiska. Na pytanie: dlaczego, odpowiedział: bo oni wszędzie jeszcze są!

Bo był przesłuchiwany przez UB, czy tak?

Tak. I tamten strach był uzasadniony i tkwił w nich cały czas. Oni wiedzieli, czym jest ta władza. Poznali niemoc i bezsilność wobec władców PRL-u. I stąd to gorzkie „oni wszędzie jeszcze są”. Miał sporo racji, widzimy to dziś wyraźnie. (…)

Jak byś podsumowała dziś swoją pracę? Czego ona Cię nauczyła, co jest w niej najważniejsze?

Sięganie do naszej historii. Przypominanie powstań, nawet tych, które się nie udały, ale te bohaterskie zrywy ratowały godność Polaków, pokazywały, że jest wielu takich, którzy w podobny sposób myślą. Byli trzej zaborcy, a potem był ten jeden duży zaborca, który nas przygniatał butem, i to przy pomocy polskich pomocników. Są rodziny, które mają w swojej powojennej historii przodków, którzy działali na rzecz komunistów, na rzecz okupanta – takiego nieczytelnego do końca, bo przecież Polska była niby wolna. Natomiast są rodziny, które mając większą świadomość, występując przeciwko temu rosyjskiemu, sowieckiemu okupantowi, płaciły za to ogromną cenę.

Przynależność do partii dawała przywileje. Pamiętam koleżankę z radia, której mąż pracował w Komitecie Wojewódzkim i byłam świadkiem jej telefonu do Komitetu. Pytała o futerko; zima była za pasem. Ja w tym czasie (jak większość Polaków) stałam na zmianę z mężem dzień i noc w kolejce, żeby kupić pralkę Franię, bo spodziewałam się dziecka. Więc to był ten podział. Jesteś z nami, masz wszystko. Masz sklepy za firankami, prawda? Nie jesteś z nami – tak wybrałaś czy wybrałeś.

A ci, którzy spędzili kawał życia w więzieniach, we Wronkach, w Rawiczu, zostali okaleczeni, unieszczęśliwieni na całe życie, dostali psie grosze i żadnej rekompensaty za swoją postawę i walkę. Powinni otrzymać sprawiedliwość chociaż teraz, po latach. Ważne jest mówienie o naszych polskich losach.

Cały wywiad Jolanty Hajdasz z Barbarą Miczko-Malcher pt. „Dziennikarka z pasją” znajduje się na s. 8 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Wywiad Jolanty Hajdasz z Barbarą Miczko-Malcher pt. „Dziennikarka z pasją” na s. 8 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czas aby legendarny duszpasterz Wielkopolski został wyniesiony na ołtarze. Radiowa opowieść o Abp. Antonim Baraniaku

Jolanta Hajdasz, autorka tryptyku filmowego o postaci metropolity poznańskiego Antoniego Baraniaka podkreśla, że obecnie nie spodziewa się, aby była szansa na skazanie oprawców arcybiskupa.

 

Moimi filmami chciałam przekonać wszystkich, że arcybiskup Antoni Baraniak zasługuje na proces beatyfikacyjny – mówi a w rozmowie z Antonim Opalińskim dziennikarka i reżyserka Jolanta Hajdasz. Autorka przypominała na antenie Radia Wnet, życiorys arcybiskupa, zwracając szczególną uwagę na czasy stalinizmu, kiedy służba bezpieczeństwa torturami starała się zmusić abpa Baraniaka, żeby zeznawał przeciwko prymasowi Wyszyńskiemu w procesie pokazowym. Niezłomna postawa metropolity w czasie śledztwa nie pozwoliła na realizację planu komunistów.

Abp. Baraniak zawsze był bohaterem drugiego planu, nawet nie zostawił po sobie wspomnień, a to był jednej z trzech najważniejszych biskupów w episkopacie polski oczywiście jeszcze przed wyborem Karola Wojtyły na tron papieski – przekonuje Jolanta Hajdasz.

Redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet przypomina także międzynarodowy wymiar posługi poznańskiego metropolity i wkład w rozwój wiary w innych krajach będących wówczas pod władzą Związku Sowieckiego: Wielkim bohaterstwem abp. Antoniego Baraniaka była jego współpraca z kościołem w Czechach, gdzie wierzący i księża byli niesłuchanie prześladowani, a święcenia kapłańskie były zakazane. Abp. Baraniak udzielał święceń kapłańskich klerykom z Czech, w czasach kiedy nawet kardynał Wyszyński podkreślał, że nie może ich wyświecić, ponieważ służby aresztowi by wszystkich jeszcze w czasie samej uroczystości. W poznaniu abp. Antoniemu Baraniakowi udało się przeprowadzić ceremonie święceń dla kleryków z Czech.

Jolanta Hajdasz podkreśla w Poranku Wnet, że nie spodziewa się, aby była szansa na skazanie oprawców abp. Baraniaka.

ŁAJ

Namawiałem przed wyborami, by nie było podziału, ale się nie udało. Zwyciężyły partykularyzmy, także po naszej stronie

Kandydaci PO są wybierani tylko dlatego, że są z Platformy. Kandydaci PiS w dużych miastach mogą zostać wybrani nie dzięki PiS, ale mimo tego. Dlatego tak ważna jest osobista wiarygodność.

Jolanta Hajdasz
Bartłomiej Wróblewski

Wynik wyborów samorządowych w Poznaniu i w Wielkopolsce jest dla mnie oczywiście mocno niesatysfakcjonujący, bo tutaj żyję, z tym regionem jestem związany i – jak wielu – mam prawo być z tego wyniku niezadowolony – mówi poseł Bartłomiej Wróblewski w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

W skali kraju wybory samorządowe są dużym sukcesem Prawa i Sprawiedliwości. 34% poparcia w wyborach do sejmików wojewódzkich jest najlepszym wynikiem w historii. Dzięki temu o ponad połowę wzrosła liczba radnych sejmikowych z PiS. Aż w sześciu województwach Prawo i Sprawiedliwość będzie rządzić samodzielnie. Podobnie kampania do rad powiatów była sukcesem. Nie ma jednak co ukrywać, że niepokojące są wyniki w dużych miastach.

Te wyniki nie są jednorodne w całej Wielkopolsce.

To prawda. Tradycyjnie już we wschodniej i południowej części Wielkopolski wyniki PiS są dużo lepsze niż w Wielkopolsce centralnej i północnej. W skali całego województwa w wyborach do sejmiku zagłosowało na nas blisko 400 000 osób, czyli niemal dwukrotnie więcej niż w 2014 r. Dało to 13 mandatów, a więc 5 mandatów więcej. W każdym okręgu z wyjątkiem Poznania i okręgu podpoznańskiego zyskaliśmy kolejny mandat. Niestety w samym Poznaniu Koalicja Obywatelska wygrała z nami aż 4:1. Gdyby nie aglomeracja poznańska, wygralibyśmy wybory do Sejmiku w Wielkopolsce. (…)

Zostały popełnione błędy polityczne i organizacyjne. Jeśli chodzi o błędy polityczne, to niestety zabrakło otwartości, co zaowocowało tym, że w powiecie poznańskim Porozumienie Jarosława Gowina nie szło z nami w koalicji. W Poznaniu to samo dotyczyło życzliwych PiS społeczników, którzy stworzyli własny komitet.

Namawiałem przed wyborami, aby dołożyć wszelkich starań, by nie było podziału, ale się nie udało. Zwyciężyły partykularyzmy, także po naszej stronie, co działało na korzyść Platformy i Nowoczesnej. W Poznaniu nie możemy sobie na przyszłość na to pozwalać, jeśli chcemy nawiązać walkę z ugrupowaniami liberalnymi. W wyborach samorządowych trzeba współpracować ze wszystkimi, którzy choćby kierunkowo wyznają podobne wartości, także z ugrupowaniami wolnościowej prawicy. Samodzielnie te ugrupowania zdobywają niewiele, bo po kilka procent, ale ostatecznie, jak zobaczyliśmy, tych kilku procent zabrakło, aby nasza reprezentacja w Radzie Poznania utrzymała się na dotychczasowym poziomie. Straciliśmy trzy mandaty, a więc 25% naszych radnych, w tym bardzo pracowitych, jak Jan Sulanowski czy Michał Boruczkowski. A to już porażka.

Te wybory generalnie były najbardziej upolitycznione. Szczególnie w wielkich miastach ludzie głosowali na PiS lub na KO.

Dlatego wspomniałem, że w dużych miastach warunki dla PiS są trudne. Tak zapewne będzie i w przyszłości. Jeśli chcemy wygrywać albo chociaż nawiązać walkę, musimy zrobić więcej niż liberalna konkurencja.

Potrzeba kandydatów zaangażowanych w sprawy lokalne, którzy zabiegają o sprawy miasta przez długi czas. I tu jest różnica między nami a Platformą. Kandydaci PO mogą zostać wybrani tylko dlatego, że są właśnie z Platformy. Kandydaci PiS w dużych miastach mogą zostać wybrani nie dzięki PiS, ale mimo tego, że są z PiS. Dlatego tak ważna jest osobista wiarygodność.

Cały wywiad Jolanty Hajdasz z Bartłomiejem Wróblewskim, pt. „Mam prawo być niezadowolony”, znajduje się na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Wywiad Jolanty Hajdasz z Bartłomiejem Wróblewskim, pt. „Mam prawo być niezadowolony” na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Na ważne wydarzenia potrzebne są wiersze, a rocznica jest tuż, tuż / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 53/2018

Nawet jeśli w głębi serca każdy z nas będzie miał ukryty inny wiersz, to i tak powinniśmy wszyscy razem zaśpiewać „Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy”… A o polityce porozmawiamy innym razem.

Jolanta Hajdasz

Jest takie miejsce u zbiegu dróg, Gdzie się spotyka z zachodem wschód… Nasz pępek świata, nasz biedny raj… Jest takie miejsce, taki kraj.

Są takie chwile w życiu, gdy bardzo, ale to bardzo potrzebujemy poezji. Wiedzą o tym nawet ci, którzy nigdy z własnej woli nie wzięliby do ręki tomiku wierszy, a którzy też przecież szukają słów innych niż potoczne, gdy chcą przyjacielowi złożyć życzenia z okazji jubileuszu czy mamie i tacie na okrągłe urodziny. Na ważne wydarzenia potrzebne są wiersze, a ta rocznica jest tuż, tuż. W końcu mamy już listopad.

„Chmury nad nami rozpal w łunę, Uderz nam w serca złotym dzwonem. Otwórz nam Polskę, jak piorunem Otwierasz niebo zachmurzone”… W mojej szkole podstawowej jeszcze uczyliśmy się tego na pamięć. Znam nazwisko autora i tytuł poematu. A moje dzieci? Nie wiem, w podstawie programowej tego już nie ma.

To może coś bardziej popularnego, znanego… Bez tej miłości można żyć, mieć serce suche jak orzeszek, malutki los naparstkiem pić z dala od zgryzot i pocieszeń… Na własną miarę znać nadzieję, w mroku kryjówkę sobie uwić. O blasku próchna mówić „dnieje”, o blasku słońca nic nie mówić. To faktycznie piękny wiersz, wiele ich zresztą ta autorka napisała, ale jej biografia już taka piękna nie jest. W latach pięćdziesiątych potępiła niewinnych duchownych katolickich skazanych na karę śmierci w sfingowanym procesie pokazowym, zwanym procesem księży kurii krakowskiej. Wtedy, gdy państwo torturowało i mordowało niewinnych, ona była po stronie oprawców. Wstyd.

Szukajmy dalej. Są w ojczyźnie rachunki krzywd, obca dłoń ich też nie przekreśli, ale krwi nie odmówi nikt: wysączymy ją z piersi i z pieśni. Cóż, że nieraz smakował gorzko na tej ziemi więzienny chleb? Za tę dłoń podniesioną nad Polską – kula w łeb! Ten autor z kolei komunista, ale też pełen sprzeczności. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej i odmówił współpracy z NKWD, ale po wojnie tworzył poezję polityczno-propagandową.

To może jednak coś innego… Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród! Nie damy pogrześć mowy! My, polski naród, polski lud, Królewski szczep piastowy. Nie damy by nas zgnębił wróg! Tak nam dopomóż Bóg! Ten wiersz na pewno oddaje nastrój tej rocznicy, ale ta trzecia zwrotka… Nie będzie Niemiec pluć nam w twarz ni dzieci nam germanił. Wstanie potężny hufiec nasz, Duch będzie nam hetmanił… Dziś w Poznaniu największe zakłady pracy są znowu niemieckie, największe sklepy i media w Polsce to też własność innego kapitału, więc po co ich wszystkich drażnić, przecież innym to odpowiada, jest praca i ta ciepła woda w kranach.

– I dlaczego znowu to odniesienie do Boga, może tobie się to podoba – mówią mi znajomi – ale innym nie, głupio tak o tym przypominać.

„Wiem monotonne to wszystko nikogo nie zdoła poruszyć” – to też cytat, ale ten z całą pewnością nie pasuje do tej wspaniałej rocznicy 100-lecia odzyskania niepodległości, 100 rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Tak, „Raport z oblężonego miasta” Zbigniewa Herberta jest całkowicie nie na miejscu. Czy aby na pewno?

Za kilka dni nasze wielkie narodowe święto 11 listopada. Wbrew podziałom i wbrew różnicom niech to będzie wspaniałe przeżycie dla nas wszystkich. W Warszawie, Krakowie, Lublinie, Katowicach, w Poznaniu. Nawet jeśli w głębi serca każdy z nas będzie miał ukryty inny wiersz, to w końcu i tak powinniśmy wszyscy razem zaśpiewać Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy… A o wyborach i polityce porozmawiamy innym razem.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Order Orła Białego dla abpa Antoniego Baraniaka. Niezłomny Żołnierz Kościoła wśród 25 odznaczonych przez Prezydenta RP

Dzięki postawie tego cichego, skromnego kapłana sytuacja Kościoła w naszym kraju była o niebo lepsza niż w pozostałych krajach bloku wschodniego, bo wierni nigdy się od niego nie odwrócili.

Jolanta Hajdasz

11 listopada wśród 25 osób, które zostaną pośmiertnie uhonorowane za zasługi dla polskiej niepodległości, znajdzie się były metropolita poznański, zwany już powszechnie Żołnierzem Niezłomnym Kościoła.

Fot. J. Hajdasz

To kamień milowy na długiej drodze przywracania pamięci o pochodzącym z Wielkopolski bohaterskim sekretarzu prymasa Stefana Wyszyńskiego, który wytrzymał 27 miesięcy okrutnego śledztwa w komunistycznym więzieniu i nigdy nie zdradził ani prymasa, ani Kościoła. Nie zeznał niczego, co mogłoby się przydać w pokazowym procesie, jaki w latach pięćdziesiątych komuniści zamierzali wytoczyć kardynałowi Wyszyńskiemu, chcąc go skompromitować, tak jak stało się z prymasami na Węgrzech, w Chorwacji czy w Czechach.

Dzięki postawie abpa Baraniaka w Polsce to się nie udało i nigdy do takiego procesu nie doszło, dzięki czemu sytuacja Kościoła w naszym kraju była o niebo lepsza niż w pozostałych krajach bloku wschodniego, bo wierni nigdy się od niego nie odwrócili. Oddziaływanie propagandowe pokazowego procesu w latach pięćdziesiątych byłoby ogromne. Ale komunistom nie udało się zniszczyć autorytetu Prymasa i gdy zmieniła się sytuacja polityczna w czasie tzw. odwilży, prymas Wyszyński mógł wrócić do pełnienia swojej funkcji po okresie internowania.

Bez Prymasa Wyszyńskiego nie byłoby kardynała Wojtyły, a potem Jana Pawła II, bez którego dzieje polskiego państwa i Kościoła potoczyłyby się inaczej, w sposób trudny dziś nawet do wyobrażenia. Za wszystkim zaś stoi postać cichego, skromnego pokornego kapłana, który nie ugiął się i nie załamał w najtrudniejszym dla Kościoła czasie. Na pewno jest godny tego wielkiego wyróżnienia.

(…) Wśród odznaczonych są także: Stefan Banach, bp Juliusz Bursche, Ignacy Daszyński, Roman Dmowski, ks. Szymon Fedorońko, Halina Konopacka, Hilary Koprowski, Janusz Korczak (Henryk Goldszmit), Wojciech Kossak, Zofia Kossak-Szczucka, Leon Kryczyński (Mirza Najman), Kornel Makuszyński, Olga Drahonowska-Małkowska, Andrzej Małkowski, Stanisław Mierzwa, Jędrzej Moraczewski, Leon Petrażycki, Maciej Rataj, Władysław Stanisław Reymont, Maria Skłodowska-Curie, Stanisław Sosabowski, Baruch Steinberg, Karol Szymanowski i Stefan Żeromski.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Order Orła Białego dla abpa Antoniego Baraniaka!” znajduje się na s. 1 i 6 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Order Orła Białego dla abpa Antoniego Baraniaka!” na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Żeby pokazać Prawdę, trzeba pokazywać Bohaterów / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 52/2018

Nie pijemy trucizny, by przekonać się, że może nas zabić. Prawdy o otaczającym świecie nie szukajmy w tendencyjnych, nienawistnych manipulacjach. Żeby poznać Prawdę, trzeba poznać Bohaterów.

Jolanta Hajdasz

„Żeby pokazać Prawdę, trzeba pokazywać Bohaterów” – powiedział w 2012 r. biskup Marek Jędraszewski w filmie Zapomniane męczeństwo, w którym starałam się przybliżyć powszechnie zapomnianą postać abpa Antoniego Baraniaka. A był on naprawdę zapomniany. Gdy chciałam umówić się na zdjęcia do filmu czy to w Domu Arcybiskupów Warszawskich, czy w więzieniu na Rakowieckiej, musiałam długo tłumaczyć, o kim jest film i jaki ta osoba ma związek z danym miejscem. Sama też niewiele wiedziałam, przecież o tym „wiernym towarzyszu w cierpieniu” Prymasa Wyszyńskiego nie można się było dowiedzieć w szkole, z gazet ani książek. I nie mam na myśli szkół z okresu PRL ani gazet wydawanych pod kontrolą cenzury, tylko czasy po 1989 r. i kolejne lata tzw. III RP. Tymczasem, żeby poznać Prawdę, trzeba poznawać Bohaterów. Wiele mówią o tym, co było i co jest, zwyczajne, niezafałszowane fakty.

Znów przywołam postać abpa Baraniaka, zwanego coraz częściej Żołnierzem Niezłomnym Kościoła. Państwo polskie skrzywdziło go co najmniej dwa razy. Pierwszy raz w latach 50., gdy więziono go i torturowano w kazamatach na Rakowieckiej przez 27 miesięcy, bez postawienia mu zarzutu; drugi raz w czasach nam współczesnych, gdy umorzono śledztwo przeciwko jego oprawcom.

Trzeba bowiem wiedzieć, iż w latach 2003–2011 pion śledczy IPN prowadził śledztwo w sprawie prześladowania abpa Baraniaka, zakończone umorzeniem z braku dowodów na prześladowanie fizyczne i psychiczne. A żyło jeszcze 5 z ponad 30 wymienianych z nazwiska w dokumentach UB oprawców abpa Baraniaka. Żaden z nich nie poniósł odpowiedzialności za to, co robił z tym człowiekiem w celach, karcerach i pokojach przesłuchań na Mokotowie, a na temat skandalicznej decyzji umorzenia nie chciał się wypowiedzieć nawet zobowiązany do tego służbowo rzecznik prasowy IPN.

Rok temu śledztwo zostało wznowione i chwała tym, którzy to zrobili, czyli prezesowi IPN Jarosławowi Szarkowi i Andrzejowi Pozorskiemu, dyrektorowi Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Oni podjęli trud odkłamywania przeszłości. Ale na wyniki tego wznowionego już 15 miesięcy temu śledztwa nadal czekamy.

Żeby pokazać Prawdę, trzeba pokazywać Bohaterów. Ostatnie dni nadają temu zdaniu jeszcze jedno znaczenie. Na ekrany kin wszedł właśnie film pokazujący rzekomo prawdziwe oblicze polskiego duchowieństwa. Pijaństwo, rozpusta, chciwość, nieuczciwość – to ponoć cechy powszechne u polskich księży, których „bezkompromisowi” twórcy filmu nie boją się obnażać. Film finansowany był z funduszy publicznych za pośrednictwem Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, co jest skandalem. Jak to się dzieje, że nadal można otrzymać dotacje na takie „dzieła”?

Każdego, kto choć raz w roku jest w kościele i zna księży z konfesjonału i ambony, nie trzeba przekonywać, jak bardzo wymowa tego filmu krzywdzi tysiące zwyczajnych, pracowitych, dobrych kapłanów, którzy poświęcili życie dla nas – ludzi, których często nawet nie znają osobiście.

Jak długo wolno będzie ich bezkarnie obrażać, i to przy użyciu tak skutecznego środka perswazji, jakim jest film kinowy? Skandaliczne, niewiele mające wspólnego z rzeczywistością obrazy księży wbiją się ludziom w pamięć, zanim zdążą oni sobie uświadomić, iż ktoś nimi manipuluje.

Jedyna metoda, by się temu nie poddać, to nie oglądać tych filmów. Przecież nie pijemy trucizny, by przekonać się, że może nas zabić. A prawdy o otaczającym świecie szukajmy gdzie indziej. Bo żeby poznać Prawdę, trzeba poznać Bohaterów.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pajacowaty urzędujący prezydent Poznania miasto traktuje jak gadżet do zabawy dla wiecznie niedojrzałych mężczyzn

Przekonał się jednak, że czasy niepoważnych ludzi się kończą. Pracownicy podległego mu przedsiębiorstwa MPK zbuntowali się i po jednym dniu trzeba było zdjąć tęczowe flagi z poznańskich tramwajów.

Jolanta Hajdasz

Prawicowy kandydat na prezydenta Poznania Tadeusz Zysk z dnia na dzień coraz lepiej prezentuje się w mediach. Dobrze ubrany, elokwentny, zawsze stara się spokojnie i rzeczowo przedstawić swoje zdanie. Dobrze zna nasze miasto i coraz lepiej potrafi o tym mówić publicznie, a po jego wypowiedziach widać, iż interesuje się i historią, i dniem dzisiejszym, sprawami małymi i dużymi, a zawsze ważnymi dla każdego zwykłego zjadacza chleba.

W ostatnich siedmiu latach pracowałam społecznie razem z Tadeuszem Zyskiem w różnych sytuacjach i stowarzyszeniach, i przekonałam się, jak dobrym jest organizatorem. Udowodnił, że potrafi w trudnych momentach znaleźć wyjście z sytuacji, gdy zdawałoby się, że jesteśmy pod ścianą, bo w kasie hula wiatr i nie ma tam ani złotówki, a trzeba wykonać zadanie…

Nasze stowarzyszenia, jak Akademicki Klub Obywatelski czy Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności to prawdziwe non profit. Od lat działają bez jakiegokolwiek zaplecza finansowego, a w takiej pracy szybko się można poznać na człowieku. Wszyscy wiemy, że na Tadeusza zawsze można liczyć, a rozsądek i poważne traktowanie każdej sprawy – to najważniejsze jego cechy.

To całkowite przeciwieństwo – przepraszam, ale zacytuję najpowszechniejszą opinię – pajacowatego obecnego prezydenta naszego miasta, który Poznań traktuje jak gadżet do zabawy dla wiecznie niedojrzałych mężczyzn. Zasłynął z tego, iż nie pojawił się na obchodach rocznicy Powstania Wielkopolskiego, a z obchodów 60 rocznicy Poznańskiego Czerwca ’56 zrobił karykaturalny show, bo na uroczystość nie weszła reprezentacja Wojska Polskiego, a bez najmniejszego problemu przez cały czas jej trwania uczestniczyły w niej osoby z gwizdkami, zakłócające przemówienie nawet demokratycznie wybranego prezydenta Polski.

Jego popisy typu udawana walka bokserska z zawodowcem czy jazda na rowerze w towarzystwie mediów ośmieszyły go skutecznie. Nawet radni jego zaplecza politycznego, czyli Platformy Obywatelskiej, wielokrotnie tracili do niego cierpliwość, bo nie przychodził na umówione spotkania, a jeśli nawet przychodził, to nie miał nic do powiedzenia nawet w banalnych sprawach leżących w jego kompetencjach.

To, że Poznań stał się w Polsce symbolem promocji deprawacji seksualnych, to także jego „zasługa”. Świadomie przecież angażował się osobiście w najbardziej kontrowersyjne projekty, takie jak wspieranie obrazoburczego spektaklu teatralnego czy tzw. parady równości. Po tej ostatniej, jak wszyscy widzieliśmy, przekonał się jednak, że czasy niepoważnych ludzi się kończą, pracownicy podległego mu przecież przedsiębiorstwa, jakim jest MPK, zbuntowali się i po jednym dniu trzeba było zdjąć tęczowe flagi z poznańskich tramwajów. Można? Można.

Urzędujący prezydent wie jednak, że dobrze czy źle, byle po nazwisku – wiadomo, ta strategia przynosi zawsze owoce, szczególnie w takich środowiskach jak nasze, poznańskie, zamkniętych w sobie, rzadko ujawniających swoje prywatne poglądy.

Kto był w Poznaniu ostatnio u cioci czy znajomych na imieninach, wie dobrze, że nic się nie zmieniło i że taki temat, jak wybory samorządowe, w rozmowach prywatnych nie istnieje. Nie chcemy się sprzeczać z bliskimi o to, kto kogo uważa za kompletny obciach, a kogo za sensownego i porządnego kandydata. Nie ujawniamy, co widzimy w ludziach „dobrej zmiany”, a co u „platfusów”.

Warto się wreszcie przełamać i przestać patrzeć na świat oczami widza, tym bardziej, że wszyscy wiemy, ile traci Poznań na tym „tęczowym” zarządzaniu.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zmarł Andrzej Gabler, wielki patriota i wielki miłośnik Poznania, fundator figury Chrystusa z odbudowywanego Pomnika

Nie pozwalał, by mówić o Nim „sponsor figury”, prosił by nazywać Go darczyńcą. Działanie na rzecz odbudowy Pomnika Wdzięczności w ostatnich latach stały się dla Niego sensem życia.

Jolanta Hajdasz

Ja, Andrzej Gabler, syn Władysława, ur. w 1933 r., jestem emerytowanym lekarzem, spec. laryngologiem i majorem WP, aktywnym instruktorem hm. ZHP oraz rodowitym poznańczykiem, którego rodzina mieszka tu od blisko 300 lat! Jako świadek wiary w Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego z największą radością mojej duszy i serca, spontanicznie i emocjonalnie solidaryzuję się ze Społecznym Komitetem w restytucji Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Poznaniu i na ten cel już teraz publicznie deklaruję w darze 100 tysięcy złotych. Pragnę wyrazić słowa czci i uznania poprzednim pokoleniom Polek i Polaków spod zaboru pruskiego, wszystkim znanym i nieznanym działaczom pracy organicznej i powstańcom wielkopolskim 1918/19 roku, którzy wywalczyli nam wolność i niepodległość i dzięki temu mogło nastąpić połączenie Wielkopolski i Macierzy. Jestem wdzięczny m.in. mojemu Ojcu, śp. Władysławowi Gablerowi, kapitanowi lekarzowi wojskowemu, uczestnikowi powstania wielkopolskiego, wojny polsko-bolszewickiej i wojny obronnej 1939 r. Oni zawierzyli wszystko Jezusowi Chrystusowi i wyrazili to jako wotum wdzięczności w budowie Pomnika Jego Najświętszego Serca. Pomnika odsłoniętego i poświęconego w 1932 r., a zburzonego przez okupanta niemieckiego zaraz po zajęciu miasta Poznania!

Z pewnością mój ojciec, jak i moja Matka, śp. Felicja Gabler zd. Andrzejewska, gorliwa czcicielka i apostołka Najświętszego Serca Jezusa, byli na tej uroczystości i jestem przekonany, że dziś postąpiliby tak samo jak ja, deklarując taki dar na restytucję Pomnika Wdzięczności.

Oświadczenie tej treści Andrzej Gabler złożył 30 października 2012 r., czyli dokładnie w 80 rocznicę odsłonięcia Pomnika Wdzięczności. Przyniósł je napisane na maszynie na zwyczajne zebranie zarządu Komitetu i szczerze mówiąc, chyba każdy, kto go wtedy spotkał, zastanawiał się, czy nie jest to obietnica, której nigdy nie będzie mógł spełnić.

Emerytowany laryngolog nie wyglądał na bogacza, miał przeciętną emeryturę, jeździł używanym samochodem i z pewnością mógłby podreperować swoje zdrowie, np. w prywatnych sanatoriach. Ale on swoje oszczędności wpłacił na Pomnik, bo jak sam mówił, chciał wykonać niepisany testament swoich rodziców – Felicji i Władysława Gablerów z Poznania, patriotów i gorących czcicieli Serca Pana Jezusa już przed wojną. (…)

Gdy pan Andrzej usłyszał o tym, że powstał w Poznaniu komitet odbudowy tego najważniejszego dla jego rodziny Pomnika, od razu postanowił, że wpłaci swoje oszczędności na zrobienie odlewu tej figury. I w 2015 r. roku w lutym mógł to już zrealizować, bo Komitet postanowił zacząć odbudowę Pomnika właśnie od zrobienia odlewu figury. Ostatecznie okazało się, że figura kosztuje o wiele więcej, więc Andrzej Gabler przeznaczył na nią także spadek po swoich zmarłych braciach. 7 września 2012 r. pan Andrzej przyniósł do Komitetu jeszcze jeden niezwykły dar – przedwojenną miniaturkę figury Chrystusa z Pomnika Wdzięczności. Pamiętał bowiem, że przed wojną, wtedy, gdy w Poznaniu budowano Pomnik Wdzięczności, komitet sprzedawał w formie cegiełek właśnie takie malutkie miniaturki figury Pana Jezusa z Pomnika, odlane w brązie. Pamiętał też, że jego mama kupiła taką figurkę i potem przechowywała ją pieczołowicie przez całą okupację.

– Tę malutką figurkę mieliśmy przy sobie w czasie walk o Poznań w 1945 r., gdy wszyscy baliśmy się, że zginiemy i gdy siedzieliśmy w piwnicy w czasie bombardowań i modliliśmy się wszyscy razem do Serca Pana Jezusa, żeby On nas uratował – mówił pan Andrzej.

Ta maleńka figurka była dla niego najważniejszą pamiątką rodzinną. Dał ją więc Komitetowi na wzór i teraz ten obecny Komitet Odbudowy Pomnika ma takie same figurki, jak tamten Komitet przedwojenny, który Pomnik budował. Otrzymują je wszyscy darczyńcy. (…)

22 sierpnia 2018 r. o godz. 18.30 w kościele pw. Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła przy ul. Kołłątaja 42, czyli w kościele parafialnym Andrzeja Gablera, odbędzie się uroczysta Msza św. o łaskę życia wiecznego dla Niego.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Pożegnanie Andrzeja Gablera” znajduje się na s. 8 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Pożegnanie Andrzeja Gablera” na s. 8 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Powrót arcybiskupa / Jak zostawić swojego Bohatera, gdy kolejne miesiące przynoszą nowe informacje i nowych świadków?

Czekali z kartką, żeby podpisał lojalkę. A on – powiada – był tak wykończony, był tak wymęczony, że mówił do siebie tylko jedno „Baraniak, ty się nie możesz ześwinić”. I nie podpisał.

Jolanta Hajdasz

„Nie powinnaś wchodzić kolejny raz do tej samej wody”, czyli nie powinnaś już zajmować się tym tematem. To zdanie wisi nade mną jak przestroga, bo trudno znaleźć wśród filmowców kogoś, kto pochwaliłby pomysł realizacji trzeciego filmu dokumentalnego na ten sam temat przez ten sam zespół twórców w stosunkowo krótkim czasie. Ale jak zostawić Bohatera i jego historię, gdy kolejne miesiące przynoszą nowe informacje i nowych świadków tego, co zaczęliśmy przed laty dokumentować?

Odwagi trochę brakowało, ale gdy z bardzo pewnego źródła otrzymałam dokument, na podstawie którego w 2017 r. wznowiono umorzone przed laty śledztwo w sprawie prześladowania tego, kogo już nie tylko my nazywamy „Żołnierzem Niezłomnym Kościoła”, a prokurator powołał się w nim jedynie na wypowiedzi świadków zarejestrowane przez nas na potrzeby drugiego filmu, wątpliwości prysły. Trzeba robić trzeci film, skoro są nowe materiały, a nawet „nowe okoliczności w sprawie”. Żeby poznać prawdę, trzeba pokazywać bohaterów. Za nami zdjęcia w Rzymie, w Krakowie i Poznaniu. Za nami maleńkie Rościnno i równie mała, choć powszechnie znana w Polsce Komańcza. Z kamerą byliśmy też w Krynicy i w Lesznie. Operator Rafał Jerzak, który w najgorszych nawet warunkach potrafi zrobić przepiękne zdjęcia, Bartosz Żytkowiak, który o rejestracji dźwięku wie chyba wszystko i Marek Domagała, który potrafi nagrywać, montować, dobrać, a nawet skomponować muzykę. Ta sama ekipa od 7 lat. Mamy unikalne materiały filmowe, unikalne fotografie i przede wszystkim nierejestrowane nigdy wcześniej wypowiedzi osób, które Go pamiętają, które nadal tak jak my poszukują o Nim informacji i które chcą się nimi podzielić z innymi. Na pytanie, dlaczego opowiadają to wszystko dopiero teraz, odpowiadają prosto – nikt wcześniej nie chciał tego słuchać.

Scena z filmu „Powrót”. Fot. J. Hajdasz

Arcybiskup Antoni Baraniak to sekretarz prymasa kardynała Augusta Hlonda i dyrektor sekretariatu prymasa kardynała Stefana Wyszyńskiego. Pełnił także funkcję metropolity poznańskiego w latach 1957–77.

Lista Jego zasług i osiągnięć jest naprawdę bardzo długa, ale największym dowodem Jego męstwa i niezłomności jest postawa podczas aresztowania oraz bezlitosnych przesłuchań w więzieniu śledczym na Mokotowie w Warszawie w latach 1953–1955.

Historycy Kościoła są zgodni, że torturami, biciem i głodzeniem śledczy z UB chcieli wymusić na ówczesnym biskupie Antonim Baraniaku zeznania pozwalające na zorganizowanie pokazowego procesu przeciwko internowanemu w tym właśnie czasie kard. Stefanowi Wyszyńskiemu. Aresztowano ich razem, tego samego dnia, a raczej tej samej nocy, z 25 na 26 września 1953 r. w Domu Arcybiskupów Warszawskich przy ul. Miodowej w Warszawie.

W przeciwieństwie do prymasa Stefana Wyszyńskiego, który został „tylko” internowany, jego sekretarz trafił do największej katowni dla więźniów politycznych – więzienia przy ul. Rakowieckiej. Przez analogię do losów tysięcy prześladowanych tam żołnierzy podziemia niepodległościowego w Polsce film o Nim z 2016 roku zatytułowałam „Żołnierz Niezłomny Kościoła”. I tak abp Baraniak stał się żołnierzem, choć nigdy nie nosił munduru. (…)

Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by uzmysłowić sobie, jak wielka byłaby wymowa propagandowa takiego procesu w tamtym czasie. Stąd aresztowanie bpa Baraniaka, stąd Rakowiecka i dążenie wszelkimi stosowanymi tam metodami do tego, by zmusić bpa Baraniaka do współpracy z komunistyczną bezpieką przeciwko Prymasowi. Biskup Antoni Baraniak nie załamał się i wytrzymał aż 27 miesięcy najgorszych stalinowskich tortur stosowanych wobec niego w więzieniu przy ulicy Rakowieckiej. Jestem dziś pewna, że je tam wobec niego stosowano, ponieważ od 7 lat dokumentuję tragiczne i raczej nieznane powszechnej opinii publicznej Jego więzienne losy.

Informacje o nich można dziś uzyskać przede wszystkim od świadków prywatnych wypowiedzi abpa Baraniaka, który sporadycznie mówił o tym kilku osobom w różnych okolicznościach swojego życia. One znalazły się w moich filmach dokumentalnych na ten temat. Pierwszy nosi tytuł „Zapomniane męczeństwo” (premiera w 2012 r.), drugi to „Żołnierz Niezłomny Kościoła” (premiera w 2016 r.). Wraz z profesjonalną ekipą filmową dokonałam tych nagrań w latach 2011–2017.

Obecnie dysponuję świadectwami 37 (trzydziestu siedmiu) osób znających osobiście abpa Antoniego Baraniaka. Wśród nich są przedstawiciele jego rodziny, bliscy współpracownicy oraz osoby, z którymi miał kontakt rzadszy, ale które uważają, iż wywarł na ich życie ogromny wpływ np. ministranci czy wyświęceni przez niego księża.

Z wypowiedzi tych osób możemy próbować odtworzyć to, co abp Baraniak w czasie 27 miesięcy uwięzienia (26.09.1953–29.12.1955 r.) i kolejnych 10 miesięcy internowania (30.12.1955–1.11.1956 r.) przeżył. Pragnę w tym miejscu zaznaczyć, iż to, co bp Antoni Baraniak przeszedł w więzieniu na Rakowieckiej, opisane jest oczywiście w dokumentach Urzędu Bezpieczeństwa, które dziś są w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Opublikował je w 2009 r. ówczesny biskup pomocniczy Poznania, Marek Jędraszewski w książce liczącej 580 stron, pt. Teczki na Baraniaka. Ale w dokumentach jest tylko oficjalny zapis tego, co działo się w okresie uwięzienia arcybiskupa. Nie znajdziemy tam opisu tortur, szykan, dręczenia fizycznego i psychicznego człowieka, jakich stosowanie w tamtych czasach w więzieniu przy ul. Rakowieckiej było normą. (…)

Ciemnica w relacji ks. Mariana Banaszaka było to pomieszczenie bez okna, światła i jakichkolwiek urządzeń sanitarnych czy sprzętów typu krzesło czy łóżko. Zamykano tam człowieka na kilka dni nago, bez podania mu jedzenia czy picia. Ks. Banaszak stwierdził w tej audycji radiowej z 1995 r., że abp Baraniak spędził w takiej celi co najmniej 8 dni. Według historyka, ksiądz arcybiskup wspominał, że kiedy go już nie mogli niczym nakłonić do takich zeznań oskarżających prymasa, zastosowano tzw. ciemnicę. Bez żadnej odzieży zamknięto go na kilka dni, chyba osiem, czy nawet więcej, w takiej piwnicy bez okna, bardzo wilgotnej i właśnie kapiąca woda z sufitu, ze ścian i on tam bez jedzenia, bez niczego tam przebywał. I nie załamał się. Dlaczego się nie załamał? On to wyjaśniał w taki bardzo prosty sposób. Mianowicie jakiś czas go trzymano z innymi więźniami. I wtedy któryś z tych więźniów mu powiedział, że ma uważać, bo w życiu każdego więźnia następuje taki moment, kiedy się załamuje psychicznie, po prostu nie znosi tego faktu uwięzienia, dlatego ma się liczyć z tym, że przyjdzie taki moment, kiedy i on gotów się będzie załamać.

Wtedy ksiądz, jeszcze biskup, Baraniak postanowił i odprawił rekolekcje, właśnie z innymi więźniami, a właściwie on je odprawiał, ale na oczach tych więźniów modlił się, klęczał, no i wtedy to uczynił sobie postanowienie takie, że cokolwiek mu się zdarzy, on nigdy nie będzie świadczył przeciwko księdzu prymasowi, no i że gotów jest oddać swoje życie za sprawę Kościoła.

I właśnie na tym rzymskim spotkaniu to podkreślił, że to była dla niego taka największa pomoc i siła. I taki pozostał: niezłomny. (Wypowiedź z audycji Poznańskiego Radia Katolickiego, dziś Radia Emaus w Poznaniu, z 12.08.1995 r., opublikowana także w filmie „Zapomniane męczeństwo” w 2012 r.).

Potwierdzał te relacje także nieżyjący już ks. Henryk Grześkowiak, proboszcz parafii w Radomicku w Wielkopolsce. Rozmawiałam z nim kilka dni przed jego śmiercią w 2010 r. Wtedy jeszcze nie miałam możliwości nagrania jego relacji, ale poznał ją także i przytacza ją w filmie pt. „Żołnierz Niezłomny Kościoła” abp Marek Jędraszewski, który także rozmawiał o tym z ks. Grześkowiakiem. Opowiadał on, że śledczy z UB, chcąc wymusić na abpie Baraniaku zeznania przeciwko prymasowi Wyszyńskiemu, wrzucali go nago do ciemnej celi, w której były fekalia, a one także kapały mu na głowę.

Cela abpa Baraniaka w Muzeum Żołnierzy Wyklętych | Fot. J. Hajdasz

Gdy usłyszałam to od niego po raz pierwszy w 2010 r., nie potrafiłam nawet sobie wyobrazić, jak wygląda taka cela, ale w lipcu 2016 r. zobaczyłam ją na własne oczy w więzieniu przy Rakowieckiej. Ona naprawdę istniała, choć do tej pory była starannie ukryta, tak by nikt się o niej nie dowiedział. Gdy pierwszy raz byłam z kamerą w tym więzieniu w sierpniu 2011 r., wielokrotnie przechodziłam korytarzem w piwnicy obok tych drzwi, za którymi ukryty był ten właśnie karcer „suchy” – ciemnica i karcer „mokry”, ale wtedy nikt z towarzyszących nam pracowników tego Aresztu Śledczego nawet nie wspomniał, że taki karcer w ogóle istniał, drzwi skrywające miejsce, w którym popełniano te tak okrutne zbrodnie wyglądały jak wszystkie inne w tym więzieniu, zwyczajne, metalowe.

To w korytarzyku obok tego karceru strzelano ludziom w tył głowy, a to co zostało na ziemi po roztrzaskanej strzałem głowie, krew i ludzkie szczątki – spłukiwano wodą. Spływała ona właśnie do tego karceru „mokrego”, w którym nie było żadnej kanalizacji ani odpływu. Tam nie było także nawet zwykłego, więziennego wiadra na odchody. Wszystko, co tam spłynęło, zostawało w tej celi. Dlatego więźniowie siedzieli tam cały czas jakby w szambie. Malutkie okienko pod sufitem latem było zawsze zamknięte, więc ludzie dusili się tam z gorąca. Wtedy na głowy kapały im skraplające się wyziewy z tego szamba. (…)

Kolejne świadectwo przekazuje z kolei Barbara Zawieja, córka brata abpa Baraniaka, Ludwika. Według niej biskupa Antoniego Baraniaka poddawano torturze tego rodzaju, że trzymano go nieruchomo pod kapiącą na głowę wodą. Przez pierwsze godziny człowiek nie odczuwa tego specjalnie dotkliwie, jednak po kilku godzinach (dobach?) każde uderzenie takiej kropli wody w to samo miejsce czaszki jest przeżywane jak uderzenie obuchem. W jej opinii śladem po tej torturze było widoczne do końca życia wgłębienie na głowie Arcybiskupa. (…)

Wielokrotnie na pokazach moich filmów w parafiach i w czasie przeglądów tzw. kina niezależnego zadawano mi pytanie, dlaczego historia bohaterskiego biskupa, którego postawa w latach 50. ochroniła Prymasa przed pokazowym procesem, a tym samym uratowała polski Kościół, jest tak mało znana, dlaczego tak mało wiemy i tak mało mówimy o tej niezwykłej postaci?

Na jednym ze spotkań w Warszawie odpowiedział na to pytanie ksiądz, który go znał: Jest tak, bo biskup Baraniak jest dla nas wyrzutem sumienia. Przecież tak niewiele dla niego zrobiono w czasie uwięzienia i internowania. Kościół był jak sparaliżowany pod wpływem wstrząsającego faktu aresztowania Prymasa.

Według mnie innym powodem, dla którego o sprawie tak mało się mówiło, jest zapewne także kontekst polityczny. Ponad 30 funkcjonariuszy UB, którzy wymieniani są w dokumentach zarchiwizowanych w IPN jako ci, którzy zajmowali się abpem Baraniakiem w śledztwie, nigdy nie poniosło za to żadnej odpowiedzialności, pracowali zapewne w wymiarze sprawiedliwości przez wiele lat, a może ich krewni i ich dzieci pracują tam nadal.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Powrót” znajduje się na s. 1 i 3 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Powrót” na s. 1 i 3 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego