Świadectwo białoruskiej dziennikarki aresztowanej przez milicję / Kaciaryna Andrejewa, „Kurier WNET” 78/2020–79/2021

Czy płakałam choć raz? Nie, ani razu przez cały pobyt w areszcie. Nie chciałam im pokazać, że dałam się złamać. Fizyczny ból też był – od spania na żelaznych pryczach zostały mi siniaki na pośladkach.

Kaciaryna Andrejewa

Jeśli zdechniesz, zrobisz mi przysługę

Okładka książki (w formie e-booka) z relacjami dziennikarzy białoruskich, wydanej przez SDP | Fot. sdp.pl

Jauhienija Douhaja ma 28 lat i współpracuje z różnymi mediami, także zagranicznymi. Prowadzi własny kanał na Telegramie, gdzie pisze o ekologii, feminizmie i kwestiach związanych z płcią. Na początku sierpnia przeprowadziła dla japońskiej telewizji wywiad z kandydatką na prezydenta, Swiatłaną Cichanouską. Po wyborach kraj ogarnęła fala przemocy, ludzie z aresztu śledczego przy ulicy Akreścina w Mińsku wychodzili cali posiniaczeni od bicia. Przez cały ten czas Żenia zbierała informacje o torturach i prześladowaniach dysydentów na Białorusi. Opublikowała na swoim kanale kilka historii ofiar brutalności funkcjonariuszy organów ścigania.

W sierpniu było bardzo nerwowo. Kilka dni po wyborach kobiety ubrane na biało wyszły na ulice, narodził się ruch protestu kobiet. Potem zaczęły wychodzić w każdą sobotę, chciałam relacjonować te marsze, to było dla mnie bardzo ciekawe. Wydaje mi się, że katalizatorem dla brutalnych działań milicji były wpisy na Telegramie, a szczególnie deanonimizacja – ujawnianie danych osób zaangażowanych w represje.

Za chwilę Żenia zostanie dwukrotnie oskarżona o „udział w nielegalnym zgromadzeniu”, za marsz z dnia 29 sierpnia i za to, że wyszła na protest w kostiumie pandy. W tym czasie uwaga władz skupiła się na firmie informatycznej Panda.doc. Jej właściciel, Mikita Mikado, zaoferował pomoc funkcjonariuszom organów ścigania, którzy zrezygnowali ze służby. Część kierownictwa firmy przez sfabrykowane sprawy karne trafiła za kratki, pozostali opuścili kraj.

Jesteś tym, czym jest twój sprzeciw

9 października około godziny 17 Jauhienija wracała ze sklepu do domu: następnego dnia miało się odbyć przyjęcie urodzinowe jej chrześnicy, której w prezencie kupiła dziecięcą porcelanową zastawę oraz wózek dla lalek. Jeszcze na przystanku autobusowym zauważyła dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach, którzy wyraźnie ją obserwowali.

W piątek odwołano zajęcia muzyczne jej 9-letniej córki Saszy. Ojciec dziewczynki miał ją odebrać wcześniej ze szkoły i zabrać do domu. Wraz z córką szli w stronę Żeni, kiedy nagle do dziennikarki podeszło dwóch mężczyzn:

– Proszę z nami.

Byli to oficerowie HUBAZiK-u (Główny Wydział ds. Walki z Przestępczością Zorganizowaną i Korupcją MSW. Dziś jeden z głównych organów prześladowań politycznych na Białorusi, zajmuje się m.in. represjonowaniem dziennikarzy i działaczy opozycyjnych – przyp. red.).

Widziałam, że Sasza się boi, zaczyna płakać, drżeć:

– Mamo, kto to jest?!

– Sasza, nie martw się.

Odwróciłam się do oficerów, mówiąc, że straszą mi dziecko. A oni do mnie:

– Możemy przestraszyć jeszcze bardziej. Proszę podziękować, że tak delikatnie z panią postępujemy. Jedziemy na komisariat!

Poprosiłam o pozwolenie na wejście do mieszkania i zabranie ciepłych rzeczy, bo miałam na sobie tylko cienką bluzę, ale nie pozwolili mi tego zrobić.

– Posiedzi pani pół godziny na posterunku i tyle.

Pocałowałam Saszę, powiedziałam, że jest silna i wszystko będzie dobrze.

Na komisariacie milicji dzielnicy Partyzancki Rajon funkcjonariusze HUBAZiK-u zniknęli, ich miejsce zajęli milicjanci. Ich sposób postępowania z Żenią nie przypominał rutynowego przesłuchania, mundurowi byli bardzo nadgorliwi. Natychmiast zabrano jej kolczyki, a z butów wyciągnięto sznurówki.

Na początku przyczepili się do zdjęcia na Instagramie, na którym stałam, trzymając plakat z cytatem z piosenki zespołu Krovostok:

Bądź zła, kochanie, sprzeciwiaj się systemowi,

sprzeciwiaj się bez względu na wszystko.

Jesteś tym, czym jest twój sprzeciw,

i prawie niczym więcej.

– Przyznaj się. To ty koordynowałaś kolumnę protestujących, to ty ich prowadziłaś?!

– Nie, to nieprawda!

– Wszystko jest nagrane na kamery. Lepiej od razu się przyznaj.

Potem zaczęli krzyczeć i szantażować mnie, że przeszukają mój dom na oczach Saszy, że mnie w coś wrobią i zabiorą mi dziecko. Zadzwonili do kogoś:

– Dowiedz się, kto z sierocińca może pojechać po dziewczynkę.

Na komisariat dzwonili moi przyjaciele, pytali, czy jest tam Jauhienija Douhaja.

A gliniarz ostentacyjnie patrzył mi w oczy i odpowiadał, że nikogo takiego u nich nie ma.

Zdejmij majtki i kucnij

Przy ulicy Akreścina w Mińsku znajduje się cały kompleks więzienny. Nowy budynek stoi obok starego korpusu aresztu tymczasowego. Do nowego z reguły trafiają osoby aresztowane z powodu wykroczeń, stary jest przeznaczony dla osób, które sądzone są za przestępstwa. Jednak podczas tak masowych represji, jakie mają miejsce teraz, w obydwu częściach znajdują się więźniowie „polityczni”. Nawet jeśli ktoś dostał wyrok tylko kilku dni, może wkrótce stać się oskarżonym w sprawie karnej.

Każdy, kto kiedykolwiek był areszcie przy ul. Akreścina, wie, że warunki w nowym budynku są trochę lepsze – niedawno był tam niewielki remont, ubikacje nie śmierdzą tak mocno. O starym budynku mówi się, że to piekło. To właśnie tam trafiła Jauhienija Douhaja.

Kiedy mnie przywieziono, przyszła strażniczka i po rewizji osobistej powiedziała:

– Zdejmij majtki i kucnij!

Potem zabrała mnie na pół godziny do „szklanki” – małej kabiny, w której miałam czekać na przydział celi – wspomina dziennikarka.

W celi było bardzo zimno. Wcześniej kazali mi zdjąć sportową koszulkę, bo „mogłabym się na niej powiesić” i zostałam w cienkiej bluzie założonej na nagie ciało. Po chwili zaczęłam krwawić z nosa z powodu spadku ciśnienia.

Pani doktor – chuda, młoda kobieta z szarymi lokami, stwierdziła, że ciśnienie krwi Żeni jest bardzo niskie, ale kiedy ta poprosiła o koc, lekarka wykrzyknęła:

– Nie wolno ci!

Dziennikarka nie dostała niczego, mimo że sąsiednia cela, w której dziewczynie mierzono ciśnienie, była zawalona kocami i materacami. Musiała zadowolić się pustą żelazną pryczą. Lekarka dodała na pożegnanie:

– Cóż mogę powiedzieć, nie trafiłaś do sanatorium… Tutaj zdarza się, że kobiety wcześniej dostają miesiączki. Nijak nie mogę pomóc…

Strażnik, który zabrał mnie z powrotem do mojej celi, szepnął:

– Nawet o tym nie myśl, to nie zadziała, nie wezwę tu karetki.

Wtedy zatrzymałam się, spojrzałam mu w oczy i powiedziałam bardzo głośno:

– Ogłaszam strajk głodowy!

– Proszę bardzo. Jeśli zdechniesz, zrobisz mi przysługę – odpowiedział.

Pierwsza noc w areszcie wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Koleżanka z celi – dziewczyna, która ukradła ze sklepu butelkę wódki – poradziła Żeni owinąć nogi w gazety, żeby tak nie marzły. Temperatura w celi nie przekraczała 13 stopni. Strażnik co godzinę stukał w stalowe drzwi pałką:

– Wstać!

Starając się utrzymać ciepło, Żenia przykucnęła, próbowała też robić pompki. Rano znów dostała krwotoku z nosa.

W sobotę rano do jej celi trafiła doktor filozofii Wolha Szparaha, która została zatrzymana w czasie akcji protestacyjnej. Kobieta dostała poszewkę, potem rzucono jej jeszcze koc. Teraz mogły razem spać pod kocem, przytulając się do siebie na usłanej gazetami pryczy.

W celi bardzo śmierdziało, warunki były fatalne. Przynieśli nam brudną szmatę i kazali umyć podłogę. Prosiłam o wezwanie lekarza, ale lekarka przyszła dopiero wieczorem. Dała nam dwie tabletki waleriany, a potem wyprowadzono nas z celi i odbyłyśmy bardzo dziwną rozmowę.

Komitet ds. Bezpieczeństwa Informacji

Mężczyzna o zupełnie przeciętnej, niczym niewyróżniającej się twarzy przedstawił się jako „członek Komitetu ds. Bezpieczeństwa Informacji”. Taki komitet nie istnieje na Białorusi. Prawdopodobnie był po prostu śledczym. Chociaż rozmowa odbywała się w zwykłym biurze, zamknął Żenię jak w klatce, przekręcił zamek trzykrotnie, następnie zaproponował „przyjacielską pogawędkę”.

– Których z dziennikarzy zna pani osobiście?

– Wielu…

– Dlaczego pracuje pani dla Biełsatu?

– Ale ja nie pracuję dla Biełsatu!

– Prowadziła pani tam relacje na żywo.

– To nieprawda!

– Czy wie pani, że pani przyjaciele próbują destabilizować sytuację?

– …

– Wie pani, że organizowała pani kobiece marsze?

– Niech pan da spokój!

– Publikuje pani wezwania do protestów.

– Jakie wezwania?

– Udostępnia pani linki do relacji Biełsatu, Radia Swaboda. Można to nazwać wezwaniem.

– Nie, to tylko wiadomości.

– Dlaczego nie publikuje pani normalnych wiadomości?

– Myślę, że to normalne wiadomości.

– A tak na marginesie, co pisała pani ostatnio na temat ekologii?

– Że z powodu promieniowania wielu ludzi zaczyna mieć problemy z tarczycą.

Mężczyzna zapisuje w notatniku: problemy z tarczycą.

Przywołując dialog ze śledczym, Żenia się śmieje, ale wtedy wcale nie było jej do śmiechu. Milicjanci grozili jej karą więzienia, przekonywali, że wszyscy przyjaciele zeznawali przeciwko niej, radzili „pomyśleć o przyszłości córki”. Ogólnie rzecz biorąc, były to metody podobne do tych, które służby stosowały za czasów Stalina: demotywacja, szantaż, groźby. Człowiek po czymś takim załamuje się i zgadza się na wszystko. Jednak w przypadku Żeni było inaczej. Dziennikarka powołała się na art. 27 Konstytucji Białorusi, który zezwala na odmowę składania zeznań. Śledczy zostali z niczym.

Rozpoczął się trzeci dzień głodówki. Podczas śniadania strażnik więzienny w cywilnym ubraniu podszedł do okienka w drzwiach. Namawiał mnie do jedzenia.

– Zjedz trochę zupy, proszę! Albo masz, trzymaj mój telefon, zadzwoń do rodziny i poproś o przyniesienie tabletek, przekażemy ci je! O co się martwisz?

Zmierzyli mi poziom cukru we krwi – spadł do dwóch, czyli był bardzo niski. Lekarka zażądała od kierownictwa, żeby dali mi koc. Naczelnik zapytał:

– No, czego jeszcze chcesz?

Powiedziałam, że chcę czystą poduszkę, bez wszy. I dla mojej koleżanki z celi też. I że chcę wyjść na spacer.

Przynieśli czystą pościel.

– Zjesz teraz trochę zupy?

Ale ja byłam uparta, oświadczyłam, że głodówka będzie trwać, dopóki mnie nie wypuszczą. Wkrótce wszyscy więźniowie wyszli na spacer.

Oprócz głodu Żenia była też odwodniona – w ciągu dnia przyjmowała tylko dwie szklanki płynu. Strażnik od czasu do czasu opierał się o okienko:

– Piękna, chodź tu, czego chcesz? Zrobię ci bardzo dobrą kawę, moją własną. Ale za to masz zjeść państwową kiełbasę.

– Sam sobie zjedz państwową kiełbasę!

– Jaka niepokorna!

W nocy z niedzieli na poniedziałek nikt nie stukał pałką w drzwi. Wcześnie rano, kilka godzin przed procesem, przyniesiono materace.

Nieudany weekend

Jak mówi Żenia, pracownicy aresztu stale się z jej powodu kłócili: nie chcieli, żeby na ich zmianie doszło do jakiegoś „incydentu”.

Przyszli po mnie około dwunastej, a proces odbył się dopiero przed osiemnastą. Najwyraźniej nie chcieli, żebym siedziała w celi. Bardzo źle się czułam, obraz rozmywał mi się przed oczami. Słyszałam, jak szeptali:

– Jeszcze głodnej brakowało… A co, jeśli nam tu zejdzie?!

Gdy czekałam na swoją kolej, widziałam pobitych ludzi wychodzących z sali sądowej z dumnymi twarzami. Dostając wyroki do odsiedzenia, śmiali się gliniarzom w twarz.

Żenia została uznana za winną i ukarana grzywną w wysokości 810 rubli białoruskich (około 1200 złotych – przyp. red.).

Kiedy wróciłam do domu, moja córka wracała z dziadkiem ze szkoły. Zobaczyła mnie i podbiegła się przytulić. Zbliżał się Dzień Matki (na Białorusi Dzień Matki obchodzony jest 14 października – przyp. red.), robili w szkole laurki. Sasza dała mi wycięte z papieru serce. Narysowała na nim czarny drut, a obok bestię i podpisała: OMON. Wewnątrz widniały daty mojego zatrzymania i wyjścia na wolność.

Czy płakałam choć raz? Nie, ani razu przez cały pobyt w areszcie. Nie chciałam im pokazać, że dałam się złamać. Fizyczny ból też był – od spania na żelaznych pryczach zostały mi siniaki na pośladkach. Płakałam już na wolności, gdy dowiedziałam się, że moi rodzice nie przyszli na komisariat w dniu zatrzymania i nie szturmowali aresztu, chcąc przekazać mi paczkę. Poszli na przyjęcie urodzinowe chrześnicy, jakby nic się nie stało. Powiedzieli, że przecież nie mogli nie pójść, jedzenie by się zmarnowało!

– Mogłabyś okazać trochę współczucia, przez ciebie mieliśmy nieudany weekend – powiedzieli.

Książkę (e-book) z relacjami dziennikarzy białoruskich, pt. „Jestem dziennikarzem. Dlaczego mnie bijecie?” można bezpłatnie pobrać na stronie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich sdp.pl.

Artykuł Kaciaryny Andrejewej pt. „Jeśli zdechniesz, zrobisz mi przysługę” znajduje się na s. 10 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Kaciaryny Andrejewej pt. „Jeśli zdechniesz, zrobisz mi przysługę” na s. 10 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego