Wildstein: „Szpot” podważał fundamentalne założenia PRL-u, eksponując jego niszczycielski wymiar oraz liczne paradoksy

Gościem „Magazynu Wnet” jest Bronisław Wildstein – dziennikarz i publicysta, który wspomina postać Janusza „Szpota” Szpotańskiego, nieco zapomnianego dziś poety i satyryka. Rozmawia Anna Nartowska.

Bronisław Wildstein mówi o utrzymującym się od lat mglistym wizerunku Janusza Szpotańskiego w pamięci masowej – zdaniem publicysty taki stan rzeczy jest bezpośrednim skutkiem powiązań między władzami III RP z dawnym rządem PRL.

To jest pewna operacja – III RP jest kontynuacją personalną PRL co powoduje mistyfikację PRL-u i eliminację tych, którzy odsłaniali prawdę o nim.

Gość „Magazynu Wnet” zaznacza, że nie jest to jedyna ofiara tego typu „czystek” – podobny los spotkał m.in. Janusza Krasińskiego, którego niektórzy nazywali „polskim Sołżenicynem”. Twórczość „Szpota” charakteryzowała się dużą dozą ironii, która miała za zadania wypunktować paradoksy i absurdy ówczesnej rzeczywistości.

Nie tylko odsłaniał PRL, ale również fundamentalne założenia, paradoksy i niszczycielski wymiar tej ideologii.

Zdaniem dziennikarza taki stan rzeczy utrzymuje się do dziś, zmieniła się jedynie powierzchowność całego procesu.

Ideologia komunistyczna przepoczwarza się, ale w swoich fundamentalnych założeniach pozostaje taka sama.

Gość „Magazynu Wnet” dodaje, że w III RP ma miejsce relatywizacja narracji na temat PRL-u.

W PRL-u nikt nie bronił tego systemu – dopiero po jego upadku zaczęły się opowieści o budowie nowej Polski, pewnej alternatywy itd.

Przejawem takiego stanu rzeczy jest m.in. – jak zaznacza Wildstein – pewna forma cenzury społecznej.

Są ośrodki decydujące, z czego można się śmiać – np. z Kościoła. Natomiast z nowych ideologii już nie.

Janusz „Szpot” Szpotański, w swoich budzących skojarzenia z Arystofanesem satyrach, nie wahał się uderzać w najczulsze punkty, w celu wypunktowywania kolejnych absurdów. Nie uginał się nawet pod naporem prześladujących go służb – dobrym przykładem takiej konsekwencji, a zarazem i egzemplifikacją jego charakteru, jest rok 1968, gdy twórca został zamknięty na 3 i pół roku w więzieniu za napisanie opery „Cisi i gęgacze czyli bal u prezydenta”.

Siedział w więzieniu i czytał gazety. W międzyczasie układał w głowie dwa poematy, które następnie podyktował po cichu adwokatowi, który je spisał, a następnie puścił w miasto, zgodnie z życzeniem Szpota.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

P.K.