Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: Obawy o schizmę Kościoła w Niemczech stają się stwierdzeniem faktu

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz o błogosławieniu par jednopłciowych przez niemieckich księży, schizmie Kościoła w Niemczech i 40. rocznicy zamachu na papieża Jana Pawła II.


Ks. prof. Paweł Bortkiewicz komentuje błogosławieństwa par homoseksualnych przez niemiecki kler mimo negatywnego ustosunkowania się do tej praktyki Stolicy Apostolskiej.

W imię drogi synodalnej usiłuje się zalegalizować tę nieortodoksyjną praktykę.

Schizma w Niemczech staje się faktem. Jak wyjaśnia teolog, taka forma błogosławieństw, jaka ma miejsce w Niemczech, stanowi akceptację dla grzesznych związków, w jakich pozostają. Drogą homoseksualistów w Kościele jest czystość. Ta ostatnia jest narażona w przypadku pozostawania w związku partnerskim.  Jak podkreśla,

Kościół nie zgadza się na zło, które ma charakter zarówno samodestrukcyjny, jak i destrukcyjny dla innych.

Ks. prof. Bortkiewicz zauważa, że w Niemczech są także inne problemy z praktykami tamtejszych duchownych. Udzielają oni komunii świętej protestantom i rozwodnikom żyjącym w nowych związkach.

Gość Popołudnia WNET wspomina także zamach na papieża Jana Pawła II. Zauważa, że był to szczególny szok, zwłaszcza że zbiegło się to z ciężkim stanem zdrowia kard. Stefana Wyszyńskiego.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Jestem świadkiem absolutnego wypełnienia się czyjegoś życia. Jego. / Paweł Zastrzeżyński, „Kurier WNET” 78/2020–79/2021

„W Polsce nie było jeszcze otwarcia się na jego naukę. Cała koncepcja personalizmu, teologii ciała przeszła ponad głowami ludzi – nie zrozumieli, bo (…) dotąd nie znają dokumentów, jakie On pisał”.

Paweł Zastrzeżyński

Wyspa W – wielka podróż do ŻYCIA

1 czerwca 2009 r. we włoskim dzienniku „La Stampa” został opublikowany artykuł Don Stanislao e lettere di Wanda, w którym kard. Stanisław Dziwisz, w związku z opublikowanymi Beskidzkimi rekolekcjami dr Wandy Półtawskiej, podważył wyjątkowość relacji między Papieżem Polakiem a polską lekarką. „Pani Półtawska przesadza. Na pewno nie jest ona jedyną osobą, która miała taką długą zażyłość z Karolem Wojtyłą” – stwierdził, dodając, że setki osób korespondowały z papieżem, a nikt nie ogłasza tych listów dla rozgłosu”.

Dr Półtawska ze spokojem odpowiedziała: „Kardynał Dziwisz jest od nas 17 lat młodszy. Z papieżem przyjaźniliśmy się, gdy kardynała nie było jeszcze w jego otoczeniu. Nigdy zresztą nie zwierzaliśmy mu się z charakteru naszych relacji”.

2 czerwca 2009 r. w Archikatedrze rozpocząłem zdjęcia do filmu Jeden pokój. W rocznicę pielgrzymki Jana Pawła II do Polski nagrywałem recytację Krzysztofa Kolbergera. W ciągu następnych dni byliśmy już w domu dr Wandy Półtawskiej i rejestrowaliśmy jej wypowiedzi – dokładnie wtedy, gdy wybuchła burza medialna wokół Beskidzkich rekolekcji. To wówczas pojawiła się w mediach informacja o tym, że dr Wanda Półtawska przekazała list w sprawie abp Paetza. W zarejestrowanym nagraniu Ernest Bryll komentuje to na gorąco, jak ta sprawa była przekazana przez jednego z dziennikarzy: „madam idzie, niesie list, zastępują ją halabardami, ponieważ nie chcą jej wpuścić, ona rozrywa te halabardy, rozwala bramy od Watykanu i prosto zanosi ten list, kładzie na stół no i…”. Dr Półtawska nie skomentowała tych doniesień. Gdy podekscytowani wydawcy Beskidzkich rekolekcji, już poza kamerami, komentowali sprawy na gorąco, ona ze spokojem zapytała tylko: czy się modlicie?

W jednym z dokumentów dr Półtawska zwraca się do swojego brata – tak nazywała Karola Wojtyłę – w związku z pielgrzymką do Polski i pisze: „myśląc Ojczyzna trzeba objąć wszystkich ludzi dobrych i złych – wierzących i ateistów /nazwać ich po imieniu/ i wyrazić wielkie pragnienie, żeby właśnie w tym narodzie, jak mówisz umiłowanym, zaczęła się realizować ta wielka przepowiednia, że będzie jedna owczarnia i jeden pasterz”. I dalej jednoznacznie podkreśla:

„Współodpowiedzialność za los – Polski – świata to nie jest szukanie winnych, ale szukanie sposobu zmiany zła na dobro”. W tym samym liście wspomina o wolności i pisze: „Ale jest jeszcze delikatny problem wolności narodu – myślę, że można zaryzykować stwierdzenie, że wolność narodu nie jest sumą wewnętrznej wolności ludzi, ale jest prawem do istnienia, zakorzenionym głęboko w ludzkiej egzystencji, jest glebą, na której rośnie człowiek – im głębsza, czystsza, prawdziwsza wolność narodu, tym większe szanse samorealizacji mają ludzie”.

Nasiąkanie nauczaniem Papieża Polaka przy boku dr Półtawskiej to doświadczenie bezcenne. Stykając się latami z duchem Jana Pawła II i faktami z życia dr Wandy Półtawskiej, niejako z jej natchnienia postanowiłem przygotować scenariusz filmu fabularnego na temat życia papieża Polaka i dr Wandy Półtawskiej. Jednak tu, w odróżnieniu od Jednego pokoju, sprawa okazała się dużo trudniejsza i rozgrywała się w zupełnie innej skali.

Zbierane materiały i myśli przelewałem na papier. Zastanawiałem się, jak o tym powiedzieć dr Wandzie Półtawskiej? 3 listopada 2011 r. projekt scenariusza leżał już na moim biurku. Moja żona odebrała telefon od Pani Wandy, która poprosiła, żeby zrobić jej zakupy i przyjechać w piątek na Mszę św. Po skończonej rozmowie żona przekazała mi, co trzeba kupić. Odruchowo zanotowałem to na scenariuszu. 5 listopada pojechaliśmy do państwa Półtawskich na Chyszówki. Scenariusz z listą zakupów położyłem w samochodzie na półeczce. Zabraliśmy Panią Wandę i prof. Andrzeja Półtawskiego i pojechaliśmy do Limanowej na Mszę o 11.00. Po Mszy poszedłem z Profesorem do apteki, a żona z Panią Wandą zostały w aucie. Pani Wanda wzięła z półeczki scenariusz i zaczęła czytać. Kiedy naniosła poprawki, odłożyła plik na półeczkę i tyle – o treści scenariusza nie powiedziała ani słowa. To była jej pierwsza redakcja Wyspy W.

Potem pojechaliśmy na zakupy do Biedronki. Jak zawsze, poszedłem z Profesorem do sklepu, a panie zostały w aucie. Pani Wanda powiedziała, że dostała piękną recenzję książki Jeden pokój od arcybiskupa Michalika, który napisał, że książka ta robi wiele dobra, i drugą, od biskupa Kaszaka. Potem rozmawiały o wierszu Wyspa W, który kiedyś dr Półtawska nam recytowała. Pani Wanda opowiadała, jak Joasia Szydłowska, 10 lat starsza od niej, recytowała ten wiersz w obozie dla niej, gdyż inicjały Pani Wandy to WW (Wanda Wojtasik). Potem żona nawiązała do scenariusza, a Pani Wanda ze spokojem powiedziała: „To jest wiersz z mojej młodości, dlatego musiałby robić film o obozie”. A potem z uśmiechem dodała: „A ma do tego materiały?”.

O czym opowiada scenariusz filmu Wyspa W?

Wyspa W to układ gwiazd, wśród których znajduje się największa gwiazda na niebie. Historia bazuje na prawdziwych wydarzeniach. Opowiada o życiu Wandy, która jako 16-letnia harcerka została aresztowana przez Gestapo, a następnie przewieziona do obozu koncentracyjnego Ravensbrück.

Tam poznała nieludzką męskość i nieludzką kobiecość. To doświadczenie odbiło się echem w całym jej życiu, a punktem zwrotnym stało się wydarzenie, kiedy to Niemcy na jej oczach wrzucili do pieca krematoryjnego niemowlę. W tym momencie postanowiła, że będzie ratować każde życie.

W obozie została poddana eksperymentom pseudomedycznym. Pod koniec pobytu trafiła do trupiarni obozowej. Tam, paradoksalnie, zaplanowała swoją przyszłość: zostanie lekarzem psychiatrą. Chce zrozumieć ludzką psychikę.

Kończy się wojna. Obóz zostaje wyzwolony. Wanda rozpoczyna studia medyczne. W czasie studiów wychodzi za mąż za Andrzeja. Rozpoczyna pracę w szpitalu psychiatrycznym w Krakowie. Wie, że system komunistyczny to kolejny totalitaryzm. Komuniści ustawowo zezwalają na zabijanie dzieci. Jednak Wanda nie pozostaje bierna i kontynuuje walkę. Na swojej drodze spotyka ks. Karola. Oboje chcą ratować życie ludzkie. Rozwija się między nimi przyjaźń. Wanda staje się dla niego siostrą, a on dla niej bratem. Rozumieją się bez słów.

Wanda wpada w wir pracy – działalność z ks. Karolem, praca lekarza i obowiązki domowe – mąż i cztery córki. Przeszkodą staje się śmiertelna choroba, jednak zostaje cudownie uzdrowiona za wstawiennictwem Ojca Pio. W dniu planowanej operacji budzi się zdrowa; zabieg jest niepotrzebny. Wraca do pracy. Po paru latach pojawia się kolejna choroba. To uraz z obozu. Ból jest nie do zniesienia. Operacja może być przeprowadzona tylko w Honolulu. Wanda nie może wyjechać, żyje w systemie komunistycznym, trwa zimna wojna. Ks. Karol zostaje biskupem, arcybiskupem, kardynałem. Wanda jest przy jego boku cały czas, dlatego nie może dostać paszportu. Jednak znajduje się komunista, który pomaga. Wanda rusza w drogę na tę rajską wyspę, nieświadoma, że ta wielka podróż ma odmienić losy świata.

W kolejnych latach sprawa filmu nabierała rumieńców. Scenariusz został pozytywnie zrecenzowany w polskiej wersji językowej przez kilkudziesięciu recenzentów. Przetłumaczoną wersję podobnie ocenili filmowcy z wielu krajów: treść zrozumiała, przekaz spójny. Główny cel filmu to ukazanie postawy, która zachwyca siłą i głębią człowieczeństwa.

Film ten to historia wyrwania się z ograniczeń. Niesie przesłanie, że można wydostać się z każdego piekła, potrzebne w dzisiejszym świecie przesyconym wojnami. To wizytówka Polski. Nasz wyjątkowy potencjał, wyróżniający się na tle innych krajów.

Przygotowano niezbędną dokumentację produkcyjną i przetłumaczono ją. Folder dotyczący filmu został przesłany do 3000 filmowców na całym świecie. Z nadesłanych odpowiedzi wynikało, że Wyspa W znajdzie odbiorców niemal we wszystkich krajach świata. Została nawiązana współpraca z Joshuą Sinclairem – zrobił ostatni film z Patrickiem Swayze, a operatorem jego filmów był Vittorio Storaro, dwa razy nagrodzony Oskarem. Arturo Sandoval, zdobywca dziesięciu statuetek Grammy, był gotów napisać muzykę do filmu. Powstała pełna dokumentacja produkcji w języku angielskim. Pojawiła się producentka w Holywood. Marszałek Senatu Stanisław Karczewski napisał do nas: „To może się udać”.

27 kwietnia 2014 – dzień kanonizacji Jana Pawła II. Papież Franciszek mówi: „Jan Paweł II był papieżem rodziny. Kiedyś sam tak powiedział, że chciałby zostać zapamiętany, jako papież rodziny”. Gdy Papież Franciszek skończył homilię, staliśmy z żoną przed bramą do pewnego lasu, skąd Karol Wojtyła wyruszył do Watykanu. Podjechał samochód, z którego wysiadł prof. Andrzej Półtawski. Powiedział, że właśnie skończył słuchać homilii papieża Franciszka. Podkreślił, że dziś ich życie się wypełniło.

Wanda i Andrzej Półtawscy poznali młodego kapłana i z pełną miłością przyjęli go do swojej rodziny. Budowali wzajemną przyjaźń z księdzem, biskupem, kardynałem, papieżem i teraz świętym.

Tego dnia w Limanowej, skąd wyruszyliśmy do lasu, padał deszcz. Jednak w lesie świeciło piękne słońce. Chmury, jak w bajce, wisiały na błękitnym niebie. Pani Wanda powiedziała z uśmiechem, że tam, w Rzymie, będą rozczarowani, bo tam nie ma Jana Pawła II. On jest tu. Bo przyrzekł jej, że ilekroć ona będzie w lesie, On będzie z nią.

Następnego dnia w Rzymie na placu św. Piotra odbyła się dziękczynna Msza za dar kanonizacji Jana Pawła II. Nie mogłem wysłuchać homilii, gdyż nie pozwoliły na to wydarzenia, które spowodowały, że nazywam ten dzień najstraszniejszym w moim życiu. 28 kwietnia 2014 r. o 10:30 zadzwonił prof. Półtawski, abym natychmiast przyjeżdżał. Rzuciłem słuchawką i wsiadłem do samochodu. Miałem przed sobą 140 km drogi. Spieszyłem się, bo nie wiedziałem co się stało. Kiedy spotkałem Profesora, usłyszałem: „Ona się paliła”. Wszedłem po drabinie na górę. Przy stoliku siedziała Pani Wanda. Zobaczyłem spalonego człowieka! Ten obraz mam do dziś przed oczami…

Jednak Pani Wanda zachowała absolutny spokój. Mówiła tak, jakby tego wszystkiego, co widziałem, nie było. „Pawełku, paliłam się, jednak uratowałam wszystko. Byłam dzielna. – Musisz teraz zrolować śpiwór Ojca świętego… To ty?… Ja nie widzę (cała jej twarz była spuchnięta od oparzeń). Pozamykaj okna i pozbieraj te spalone rzeczy, co wyrzucałam przez okna. To było straszne… Tego nie znałam. To nowe doświadczenie…”. Pani Wanda chciała jechać do Krakowa. Nie chciała zostać w przypadkowej izbie chorych. To jej życzenie było szaleństwem, ale posłusznie je wykonałem. Kosztowało nas to dodatkowe 2 godziny. Ona całe to cierpienie przyjęła ze stoickim spokojem. Dotarliśmy do szpitala w Krakowie. Następnie odwiozłem Profesora do domu.

Czas wypadku pokrywał się z wydarzeniami związanymi z Deklaracją wiary, którą zainicjowała dr Wanda Półtawska. Sztab deklaracji mieścił się w naszym domu. Pamiętam dokładnie dzień „narodzin” Deklaracji wiary. Moja żona wyszła z domu z Chyszówek z pokreśloną kartką papieru. Następnego dnia miała ją przepisaną oddać Pani Wandzie.

Rozpowszechnianie Deklaracji z dnia na dzień nabierało tempa, a media rozszalały się w komentowaniu tego małego tekstu. Jednak kluczowym momentem było poparcie, jakie dla Deklaracji wyraził między innymi kardynał Stanisław Dziwisz, co w konsekwencji doprowadziło niemalże do rewolucji światopoglądowej.

Zbiegiem okoliczności ja także miałem udział w tym wydarzeniu. Pracowaliśmy z żoną w sztabie Deklaracji wiary i równocześnie jeździliśmy do szpitala, gdzie przebywała poparzona dr Wanda Półtawska. Moja żona siedziała na oddziale przy Pani Wandzie, a ja w samochodzie na szpitalnym parkingu. Wypadek był dla mnie taką traumą, że nie byłem w stanie iść do Pani Wandy. Któregoś dnia poszedłem do budynku szpitala na kawę. Przy głównym wejściu zobaczyłem kardynała Stanisława Dziwisza. Trzeba zaznaczyć, że znałem go tylko z obrazków i przekazów medialnych. Byłem też trochę „wymięty” i zaniedbany, bo cały dzień drzemałem w samochodzie.

– Jestem ten od Deklaracji i to ja wiozłem Panią Wandę – przedstawiłem się. Zapytałem, czy idzie do Pani Półtawskiej. Odpowiedział, że przyszedł do znajomego księdza, który tu leży. Wspomniał również, że wie, że tu jest Pani Wanda, ale rozmawiał z profesorem Półtawskim i dowiedział się, że Pani Doktor jest… (tu wykonał ruch ręką wokół głowy, który miał ukazać rany na jej twarzy). Nie wiem czemu powiedziałem, że Duch Święty chce, aby poszedł do niej. Kardynał zapytał o numer piętra. Wróciłem do samochodu. Nie zadzwoniłem do żony, bo nie byłem pewny, czy Kardynał nie wziął mnie za pacjenta oddziału psychiatrycznego. Jednak okazało się, że kard. Dziwisz odwiedził Panią Wandę w jej pokoju.

Drugim wyjątkowym spotkaniem w szpitalu były odwiedziny Floribeth Mory Diaz. Floribeth jest Kostarykanką, została cudownie uzdrowiona za przyczyną Jana Pawła II i to właśnie jej cud został wybrany do kanonizacji.

W nieopublikowanych wypowiedziach na temat Deklaracji wiary i tego, co wówczas się działo w przestrzeni społecznej, dr Wanda Półtawska wspomina, że kiedyś zapytała Jana Pawła II, dlaczego diabeł jest tak mocny? Odpowiedział: „Przeczytaj sobie Księgę Hioba”. Dlatego to, że szatan szaleje, dr Półtawskiej nigdy nie zaskakiwało, choć może zdumiewać fakt, że tyle ludzi stoi po stronie zła.

Dr Półtawska, mówiąc Janie Pawle II, wielokrotnie powtarzała: „w Polsce nie było jeszcze otwarcia się na Jego naukę. Cała koncepcja personalizmu, teologii ciała, koncepcja pięknej miłości przeszła ponad głowami ludzi – nie zrozumieli, bo nie uczyli się i dotąd nie znają dokumentów, jakie On pisał. W Polsce jest totalna ignorancja nauki Kościoła, a właśnie nasz święty Papież, filozof, teolog i poeta dawał drogowskazy, których ludzie nawet z wyższym wykształceniem nie znają. Trzeba zacząć uczyć się poznawać prawdę o człowieku – Jan Paweł II powtarzał: »uczcie się kochać«. Oczywiście, że Polacy mają większą odpowiedzialność i z pewnością będą odpowiadali za ten grzech zaniedbania – bo mieli Go na co dzień, a nie słuchali”.

Gdy pisałem scenariusz Wyspy W, mojej świadomości byli obecni Jan Paweł II i dr Wanda Półtawska, ich słowa i przykład ich życia. Całą pracę oparłem na dokumentach i na tym, co przez 10 lat udało mi się zanotować, nie chciałem dodawać od siebie ani słowa. Dopiero ostatni etap zmusił mnie do złamania tej zasady i osadzenia fabuły na jakiejś osi. Do tego celu stworzyłem małego chłopca, Adasia, który opowiada całą historię. To chłopiec, który w wyniku wojny traci rodziców. Zostaje sam i stara się odnaleźć w życiu. Przygląda się ludziom i wybiera dla siebie te postaci, które go inspirują i pociągają, dodają siły na dalszą drogę. Takimi ludźmi są dr Półtawska, prof. Półtawski i Karol Wojtyła.

Niestety wypadek dr Półtawskiej całkowicie zatrzymał prace nad filmem. Bo to właśnie w dniu wybuchu gazu scenariusz „Wyspy W” został przekazany dr Półtawskiej do ostatniej recenzji. W moimi archiwum mam egzemplarz z nadpalonymi brzegami.

Jednak cała ta historia nie ma wydźwięku pesymistycznego. Sens mojej pracy scenariuszowej i filmowej był oparty na tym, co jako świadek zaobserwowałem w życiu dr Półtawskiej i Karola Wojtyły. Ich WIELKĄ SPRAWĘ, którą była ochrona ŻYCIA ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci. I gdy 22 października 2020 r. w Wiadomościach TVP przytoczono wypowiedź dr Półtawskiej w związku z orzeczeniem Trybunału: „Jestem szczęśliwa, wreszcie zwycięstwo, tego by chciał Jan Paweł II”, zrozumiałem, że stałem się świadkiem absolutnego wypełnienia czyjegoś ludzkiego życia. Jego.

Orzeczenie Trybunału miało miejsce w dniu wspomnienia Jana Pawła II. Kilka dni później, 29 października 2020 r. umarł prof. Andrzej Półtawski. 4 listopada 2020 r., w dniu imienin Karola Wojtyły, odbył się pogrzeb w Kościele Mariackim. Msze pogrzebową celebrował kard. Stanisław Dziwisz. Tego dnia Prezydent Andrzej Duda odznaczył pośmiertnie Profesora Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Tymczasem na ulice wyszły kobiety w proteście przeciwko orzeczeniu Trybunału. Zaczął się atak na Kościoły i to charakterystyczne hasło protestów…

W „Tygodniku Powszechnym” 26 marca 1961 r. ukazał się tekst dr Wandy Półtawskiej, w którym pisze: „Nie walczę z kobietami, walczę o kobiety”. W 2018 r. na jej prośbę nagrałem jej wypowiedź do Senatorów Rzeczypospolitej, w której mówi, że u dwóch więźniarek obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, poddanych eksperymentom pseudomedycznym, operowane rany po 70 latach na nowo się otwarły i zaczęły ropieć.

Jedną z nich była ona sama. Kobieta, która jak mało kto na świecie wie, czym jest wojna i zna sens tego słowa. Dziś „wojna” to jedno z haseł głoszonych na ulicach polskich miast przez młode kobiety.

Razem ze scenariuszem Wyspy W spłonęła książka Odnaleziony, nad którą razem z dr Półtawską pracowaliśmy. I tak jak w wypadku scenariusza, wszystko się skończyło. Książka ta opowiadała o moich losach, ale przede wszystkim o życiu bardzo zagubionego człowieka, który spotyka na swojej życiowej i filmowej drodze nie tyle dr Półtawską i Papieża, co naukę, jaka płynie z ich życia. Tę naukę przyjmuje. I z tego budulca konstruuje własną wyspę, na której dziś jest szczęśliwy, mimo że wszystkie zewnętrzne okoliczności powinny temu przeczyć. Nadzieja wbrew nadziei.

Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Wyspa W. Wielka podróż życia” znajduje się na s. 13 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Wyspa W. Wielka podróż życia” na s. 13 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prof. Nowak: Rzeczywistość 2020 roku pokazuje jak łatwo niszczyć wszelki porządek

Prof. Andrzej Nowak komentuje przebieg 2020 roku twierdząc, że koronawirus powinien być dla nas nauczycielem pokory.

Sądze, że koronawirus uczy niektórych z nas pokory, ponieważ wszystkie plany i przewidywania, łatwo mogą nie dojść do skutku. Historia toczy się inaczej niż to sobie planujemy – mówi gość Krzysztofa Skowrońskiego.

Jak dodaje: Musimy odwoływać się do sił większych od naszych, robiąc co w naszej mocy, aby życie układało się dobrze, jednak szaleństwo politycznej poprawności oraz agresywne manifestacje, doprowadziły do masowych zakażeń w wielu krajach.

Prof. Nowak uważa, że system bez wolności potrafi wykorzystać kryzys w celu osłabienia i przygotowania niewoli w świecie zachodnim. Ten, kto ma wielkie możliwości i pieniądze utwierdza się w fakcie, że może kierować i manipulować innymi. Dzisiaj poprzez nowoczesne technologie to niebezpieczeństwo staje się większe niż kiedykolwiek wcześniej.

Rzeczywistość 2020 roku pokazuje jak łatwo jest obracać świat do góry nogami, siać chaos, pobudzać nienawiść i niszczyć wszelki porządek – zaznacza.

Prof. Andrzej Nowak komentuje również przebieg roku Jana Pawła II oraz amosferę panującą w polskiej polityce twierdząc, że mamy do czynienia z paradoksem politycznym.

M.N.

Instalacja „postępu” trwa. Ile trzeba czasu, zanim – jeśli w ogóle – nasza cywilizacja zachodnia znowu stanie na nogach?

Implantowany z Zachodu dyktat perfekcyjnej politycznej poprawności się rozrasta, upokarza rozum, niszczy język, degraduje maniery, oswaja i banalizuje kłamstwo. Słowem: dewastuje normalny świat.

Herbert Kopiec

Warto i trzeba czytać gazety. Dlaczego? Ano, gdybym nie zajrzał do „Gazety Warszawskiej” (nr 42/2020), mógłbym nie wiedzieć, że w Katowicach dyrektor Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego zaproponował, aby zmienić patrona tej placówki na Kazimierza Kutza.

Okazją do złożenia tej szokującej (dla tradycyjnego hanysa – sic!) propozycji była debata, jaka odbyła się 5 października br. w katowickim kinie Rialto, zatytułowana Kazimierz Kutz a Śląsk – co dalej?. „Może należałoby spojrzeć na Teatr Śląski i zmienić jego patrona? Zamienić Wyspiańskiego na Kutza? CZEMU NIE?” – powiedział dyrektor Teatru, Robert Talarczyk. Myślę sobie, że taki pomysł mógł się zrodzić tylko w głowie tęgiego liberała. Choć – póki co – nadzieje na jego realizację są niewielkie. W pełni podzielam pogląd, że mamy tu raczej do czynienia z sondowaniem, jak daleko można się posunąć w promowaniu ludzi, którzy pluli na Polskę. (…)

Przyjrzyjmy się zatem dziś bliżej owym dewastatorom. Zwłaszcza że z pychą obiecują (i rzekomo wiedzą), jak stworzyć raj na ziemi. Pod tym względem liberałowie jako żywo przypominają wykładowców marksizmu polskich uniwersytetów, o losach których ślad jakoś zaginął. Dziwne to – wszak nie jest tajemnicą, że na wszystkich uniwersytetach w PRL-u były katedry marksizmu. A jeśli tak, to gdzie się podziali marksiści? Ani chybi znajdziemy ich pośród współczesnych liberałów. Niczego dobrego to nie wróży, jeśli zważyć, że zawołaniem bojowym liberałów – jak słusznie zauważa francuski filozof Alain Finkielkraut – jest nonszalancko przecież brzmiące: czemu nie?!

„Pogardzać bogactwem przeszłości w imię tego, co dopiero nastąpi, w imię nowych tradycji i konwencji? Czemu nie? Wszyscy jak jeden mąż wychwalamy bezgraniczne i ciągłe zmiany, idąc za przykładem techniki i nauk społecznych. Nikogo i niczego nie mamy już zamiaru bronić. A jeżeli rodzina monogamiczna przy okazji przepadnie? Spróbujmy, co nam szkodzi… Czemu nie!”

(Wartość wspólnej pamięci, rozmowa z A. Finkielkrautem, „Życie”, 20.12.1999).

Z tego właśnie powodu Patrick J. Buchanan, autor światowego bestsellera Śmierć Zachodu (Wektory, Wrocław 2005) twierdzi, że Zachód umiera i ma na myśli cywilizację ukształtowaną przez chrześcijaństwo – tak prawosławne, jak katolickie oraz protestanckie – i kulturowe dziedzictwo greckie i łacińskie. Umiera dlatego, że milcząca większość Europejczyków w imię dobrobytu i spokoju socjalnego dała sobie narzucić światopogląd nie pasujący do tradycji kulturalnej, religijnej i obyczajowej kontynentu. Książka, reklamowana jako prekursorska i odkrywcza, wcale taka nie jest. Prawie sto lat temu Oswald Spengler opublikował Upadek Zachodu, treściowo analogiczny. Podobnie Samuel P. Huntington, w Zderzeniu cywilizacji rozpatrujący nieuchronność napięć między cywilizacjami, ma swego prekursora w Polaku Feliksie Konecznym, którego kilka prac (zwłaszcza O wielości cywilizacyj z roku 1935) głosiło podobną tezę.

Autor Śmierci Zachodu pisze o tym, co dzieje się, kiedy człowiek, a nie Bóg stał się miarą wszechrzeczy i kiedy nie warto o nic walczyć, niczego zdobywać i niczego bronić, bo można narazić się na nieprzyjemności, miast pławić się w luksusie, na co przecież z definicji rzekomo zasługuje. Stąd moda na „pluszowe chrześcijaństwo”, w ramach którego Ewangelia pozbawiona jest wymagań sprzecznych z tym, czego chce od człowieka współczesny, coraz bardziej zsekularyzowany i antykatolicki świat. Rozmaitej maści dziennikarze, artyści, eksperci od religii przekonują, że gdyby zrezygnować z nauczania biblijnej moralności, przestać nękać innych opiniami na temat zbrodniczości aborcji, straszyć piekłem czy potępiać akty homoseksualne, to od razu nasze świątynie napełniłyby się wiernymi.

Na taką drogę „upluszowienia chrześcijaństwa” weszło już wiele wyznań. I wbrew opiniom ekspertów od „koniecznych zmian w Kościele, bez których straci on wiernych”, w niczym nie polepszyło to ich sytuacji. Wszystkie one tracą bowiem wiernych, i to w tempie zastraszającym.

Póki co wielką karierę zaczyna robić powiedzenie, że „nikt nie musi być heroiczny”. W praktyce oznacza to, że nikt nie musi być przyzwoity, a nawet normalny w sensie tradycyjnym. I właśnie – pamiętamy – że w czasach kultu łatwości, przyjemności, użycia i „pluszowego chrześcijaństwa” Ojciec Święty Jan Paweł II zwracał uwagę, jak istotną rolę w rozwoju człowieka jako osoby ludzkiej ma do spełnienia trud, poświęcenie i cierpienie. Ludzie poważni nie uciekają przed cierpieniem, jeśli widzą, że jest ono ceną, jaką trzeba zapłacić za ocalenie zasad moralnych i religijnych. Wolą cierpieć, niż złamać zasady, które odsłaniają przed nimi sens życia i cel godnego życia. Okazuje się, że człowiek potrzebuje cierpienia, trudu, aby dojrzeć.

To nie przypadek, że do młodzieży (Westerplatte, 12.06.1987) Jan Paweł II mówił: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. Wbrew wszystkim mirażom ułatwionego życia. Musicie od siebie wymagać”.

W podobnym duchu wypowiadał się o młodzieży kardynał J. Ratzinger: „Człowiek może dojrzeć i wydawać owoce właśnie dzięki temu, że podporządkuje się jakimś wymaganiom i pozwala przyciąć swe roszczenia. Młodzi ludzie mają poczucie, że zbyt mało się od nich żąda (…) Człowiek wie, gdzieś to w nim tkwi: Muszę się zmierzyć z wymaganiami, muszę formować swą osobowość wedle jakiejś wyższej miary, muszę się nauczyć dawać” („Gość Niedzielny”, 14.05.2006).

Właśnie z tego powodu, że chrześcijaństwo/katolicyzm jest wymagający i uciążliwy, bywa odrzucany jako nie do pogodzenia z wygodą życiową.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. W kręgu zawołania bojowego liberałów: Czemu nie?!” znajduje się na s. 5 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.

 

Artykuł Herberta Kopca pt. W kręgu zawołania bojowego liberałów: Czemu nie?!” na s. 5 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wolność, odpowiedzialność, sumienie – pojęcia, które dziś trzeba przypomnieć / Teresa Grabińska, „Kurier WNET” 77/2020

Wolność OD wszelkich ograniczeń wyboru czy wolność DO urzeczywistniania wartości (dobra)? W jakim wzajemnym splocie oba rodzaje wolności występują i jaką u podstaw przyjmuje się hierarchię wartości?

Teresa Grabińska

Wolność a odpowiedzialność. Sumienie prawe według Jana Pawła II

Wspomniany w październikowym eseju w „Kurierze WNET” angielski filozof utylitarysta John Stuart Mill w traktacie O wolności od razu odżegnał się od scholastycznej tradycji zajmowania się wolną wolą człowieka, przejawiającą się – jak pisał św. Tomasz z Akwinu w traktacie Człowiek (tom 6 londyńskiego wydania Sumy teologicznej) – swobodą „wyboru między dobrem a złem”. Skupił się zaś na tzw. wolności obywatelskiej lub społecznej, rozumianej jako „charakter i granice władzy, której społeczeństwo ma prawo podporządkować jednostkę”. We współcześnie zapominanym zwyczaju języka polskiego, bardziej odpowiednie byłoby tu wyrażenie: ‘swobody obywatelskie lub społeczne’.

O ile wolność odniesiona do samostanowienia (przybliżonej w eseju lipcowym „Kuriera WNET” koncepcji Karola Wojtyły) jest władzą człowieka nad samym sobą w czynieniu dobra i doskonaleniu siebie, to swobody obywatelskie lub społeczne są osłabieniem przymusu władzy zewnętrznej – państwa lub obyczaju – wywieranego na jednostkę.

Mill jako teoretyk liberalizmu sformułował wiodącą zasadę, która głosi, „że jedynym celem usprawiedliwiającym przez ludzkość, indywidualnie lub zbiorowo, ograniczenie swobody działania jakiegokolwiek człowieka, jest samoobrona, że jedynym celem, dla osiągnięcia którego ma się prawo sprawować władzę nad członkiem cywilizowanej społeczności wbrew jego woli, jest zapobieżenie krzywdzie innych. Jego własne dobro, fizyczne lub moralne, nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem”.

Na pierwszy rzut oka Millowska zasada mogłaby się wydać swoistym przeskalowaniem (z poziomu osoby na społeczność) Wojtyłowej normy personalistycznej (przedstawionej w październikowym „Kurierze WNET”). Zgodnie z nią

„Osoba jest takim dobrem, (…) które nie może być traktowane jako przedmiot użycia i w tej formie jako środek do celu. (…) osoba jest takim dobrem, że właściwe i pełnowartościowe odniesieniu do niej stanowi tylko miłość”.

Niewątpliwie zasada Milla słusznie staje w obronie każdego indywiduum, które ma prawo do swobody działania, akcentuje w ten sposób jego podmiotowość, broni przed naruszeniem jego dobrostanu. Co prawda jest pewien kłopot z ową Wojtyłową miłością, ale pewnie dałoby się jej realizację przełożyć na unikanie krzywdzenia drugiego człowieka? Okazuje się jednak, że uspójnienie obu zasad jest niewykonalne w bezpośrednim przekładzie znaczeń językowych, lecz dopiero na poziomie współuzupełniających się koncepcji wolności.

Po pierwsze, jednak postawa miłości, a nawet Arystotelesowskiej przyjaźni wobec drugiego człowieka to nie to samo, co niewyrządzanie mu krzywdy. Ponadto postulowana przez Milla możliwość nieuwzględniania dobra moralnego poszczególnego człowieka nie wpisuje się w relację miłości, a wraz z możliwością nieuwzględnienia dobra fizycznego zapowiada legalność nie tylko miękkiego, ale i twardego przymusu. Mimo zastrzeżenia szczególnych okoliczności użycia przymusu, jego cele i metody mogą być różne.

Po drugie, jeszcze trudniejszą do rozwiązania kwestią, wywołaną zestawieniem obu zasad, jest odpowiedzialność za czyn. Według Milla: „Każdy jest odpowiedzialny przed społeczeństwem jedynie za tę część swego postępowania, która dotyczy innych. W tej części, która dotyczy jego samego, jest absolutnie niezależny; ma suwerenną władzę nad sobą, nad swoim ciałem i umysłem”. Dziedzina wolności bowiem obejmuje „po pierwsze, wewnętrzną sferę świadomości: żądanie wolności sumienia w najszerszym znaczeniu tego słowa; wolności myśli i uczucia; absolutnej swobody opinii i osądu we wszystkich przedmiotach praktycznych lub filozoficznych, naukowych, moralnych lub teologicznych”.

W dziele personalisty Karola Wojtyły „Osoba i czyn” odpowiedzialność także ma wymiar społeczny, lecz zaczyna się w sprawcy czynu, przede wszystkim względem siebie samego, a względem zewnętrznych regulacji lub opinii społecznej w takim stopniu, w jakim są spójne z imperatywem wewnętrznym.

„Stosunek między sprawczością osoby a jej odpowiedzialnością daje podstawę do tych elementarnych ustaleń, na których opiera się cały porządek moralny i prawny w swym wymiarze międzyludzkim i społecznym. Tym niemniej stosunek ten, podobnie jak powinność, jest przede wszystkim pewną rzeczywistością w osobie, wewnątrz osoby. Tylko też dzięki tej rzeczywistości wewnątrzosobowej możemy z kolei mówić o społecznym znaczeniu odpowiedzialności i ustalać w życiu społecznym pewne jej zasady”.

Warto się zatem przyjrzeć tym jednak dwóm różnym rozumieniom odpowiedzialności za sprawstwo czynu oraz odpowiedzieć na pytanie: skąd ta różnica się bierze?

Porównanie w pierwszym już momencie ujawnia przeciwny zwrot relacji w zależności między indywiduum a grupą indywiduów (społecznością). W personalizmie (ale częściowo też w arystotelizmie) wszystko zaczyna się w osobie i to kondycja poszczególnych osób w swoistej wypadkowej wyznacza kondycję wspólnoty. Zależność ukierunkowana jest od dołu (od osoby) ku górze (ku wspólnocie). Natomiast w Millowskim podejściu to kondycja ogółu (społeczności, tj. od góry) wymaga niejako dopasowania stanu poszczególnych indywiduów (tj. ku dołowi). Jedno i drugie podejście jest istotne w odpowiednim uzupełnianiu się podczas wypracowywania właściwych relacji wewnątrz wspólnoty. Jednak od XIX w. zaczyna przeważać to drugie. Niebezpiecznie deprecjonuje status osoby i w istocie ignoruje etykę, aż po współczesny nurt transhumanizmu, który unieważnia w ogóle biologiczną (naturalnie psychofizyczną) strukturę organizmu ludzkiego na rzecz struktury stechnologizowanej.

J.S. Mill próbował uwzględnić oba te podejścia w swoich rozważaniach o wolności. Nie przypadkiem jednak uważa się go za równoległego twórcę filozofii pozytywistycznej (pozytywnej), obok francuskiego filozofa Auguste’a Comte’a. Pozytywizm za wiedzę prawdziwą uznaje jedynie wiedzę o faktach. Comte zapostulował wprost „unaukowienie” poznania ludzkiego postępowania w zaproponowanej przez siebie nowej dyscyplinie wiedzy – socjologii, która za przedmiot badań empirycznych przyjmuje fakty (zjawiska, fenomeny) społeczne. Badanie w ten sposób faktów społecznych rzeczywiście dostarcza wiele cennej wiedzy o ludzkim działaniu, determinowanym uwarunkowaniami społecznymi. Ma więc pozytywne znaczenie dla teorii moralnej w poszerzeniu jej zakresu przedmiotowego o tzw. moralność zsocjologizowaną.

Jednak dziewiętnastowieczni filozofowie nie poprzestali na socjologii w jej funkcji wzbogacania wiedzy o ludzkim działaniu w określonych warunkach kulturowych, bytowych, społecznych itp. Część z nich przyjęła stanowisko zrywające z moralną kwalifikacją ludzkiego czynu, nieuwzględniające innego rodzaju moralności niż ta zsocjologizowna.

Odrzuca ono zatem tzw. sądy wartościujące czyn, tzn. stwierdzenia tego, czy jest dobry, czy zły. A skoro tak, to człowiek nie jest moralnie odpowiedzialny za swój czyn, lecz wyłącznie wobec ustanowionych w społeczności reguł (prawnych) i wobec własnego zindywidualizowanego sumienia. W ten sposób powstał żywotny do dziś nurt zwany socjologizmem.

W definicji francuskiego personalisty Jacquesa Maritaina (z jego Dziewięciu wykładów o podstawowych pojęciach filozofii moralnej) socjologizm jest nurtem będącym „ekstrapolacją socjologii, utożsamiającym ją z filozofią życia moralnego i zastępującym nią etykę”. Nie tylko ze względu na własne odmienne stanowisko filozoficzne Maritain uznał socjologizm „za pozbawiony sensu”, lecz wykazywał jego wewnętrzne sprzeczności, niespójności i konsekwencje, które ostatecznie unieważniają jego przedmiot. M.in. poruszył problem sumienia, który wiąże się z wolnością podejmowania czynu i równocześnie z odpowiedzialnością zań. Pisał o tym tak:

„Zawsze gdy w życiu codziennym ze względu na sumienie – aby mieć czyste sumienie – rezygnujemy z czegoś, co rzeczywiście sprawia nam przyjemność, zawsze gdy wznosimy się ponad to, co się robi i myśli, aby podjąć decyzję, którą uważamy za naprawdę dobrą, doświadczenie moralne stawia nas wobec rzeczywistości, która jest autentycznie nasza, zakorzeniona w mojej wolności osobowej, tak że wszelka presja zewnętrzna ma władzę nade mną tylko o tyle, o ile tego chcę”.

W przytoczonym wcześniej fragmencie autorstwa Milla i ostatnim cytacie autorstwa Maritaina występuje sumienie jako instancja, do której się człowiek odwołuje w ocenie moralnej podejmowanego czynu. Już po pobieżnym porównaniu obu tekstów widoczna się staje zasadnicza różnica w rozumieniu, czym sumienie jest dla każdego z autorów. W podejściu Milla do wolności jest to instancja zindywidualizowana, stając się u różnych ludzi w różny sposób podstawą moralnej oceny własnego czynu. U Maritaina, jak i u innych personalistów, sumienie jest uniwersalnym, niejako gatunkowym miernikiem przystawalności czynu osoby do dobra.

W świetle podjętych rozważań bardziej jasne staje się osłabienie (a nawet wykluczenie) jednostkowej odpowiedzialności za moralne zło czynu, gdy sumienie ma wymiar indywidualny. Natomiast ujednorodniony stopień odpowiedzialności za czyn względem sumienia uniwersalnego prowadzi do samoregulacji poszczególnych osób w ich postępowaniu, ze względu na tę samą ocenę czynu w sumieniu. Jednostki o zindywidualizowanym sumieniu bardziej wymagają regulacji zewnętrznych (prawnych, konwencjonalnych) niż jednostki o sumieniu uniwersalnym (prawym), które wedle tego samego wzorca moralnego niejako same się względem siebie dopasowują, harmonizują we wspólnotę.

Powstaje jednak pytanie, czy w tym drugim przypadku nie ma miejsca krępowanie indywidualnej wolności, hamowanie twórczości i przekraczania rozmaitego typu barier, służącego rozwojowi? Tak lub nie; wszystko bowiem zależy od tego, jak się rozumie wolność w relacji do systemu wartości, a więc od tego, od czego zaczął się niniejszy esej:

Czy wolność OD wszelkich ograniczeń wyboru, czy wolność DO urzeczywistniania wartości (dobra)? W jakim wzajemnym splocie oba rodzaje wolności występują i jaką u podstaw przyjmuje się hierarchię wartości?

Piękną wykładnię funkcji sumienia prawego dał Jan Paweł II w encyklice Veritatis splendor (Blask prawdy). Są to złożone i trudne rozważania teologiczne, adresowane do biskupów, nie zaś bezpośrednio do wiernych, którym to biskupi mają przybliżać ich tok i wyniki. Pisząca nie jest teologiem, a więc może tylko sygnalizować niektóre ważne punkty powiązania wolności i koncepcji sumienia.

Sumienie jest pojęciem teologicznym. Jedna z jego definicji pochodzi z Listu do Rzymian św. Pawła. Powołuje się na nią Jan Paweł Ii, gdy pisze, że „sumienie w pewnym sensie stawia człowieka wobec prawa, samo stając się «świadkiem» w jego sprawie: świadkiem jego wierności lub niewierności prawu, tzn. jego istotnej prawości lub niegodziwości moralnej. (…) Sumienie składa swoje świadectwo wyłącznie wobec samej osoby. Z kolei tylko ona sama zna własną odpowiedź na głos sumienia”.

W cytacie tym termin ‘prawo’ to prawo naturalne. „[O]dnosi się ono do pierwotnej natury właściwej człowiekowi, do «natury osoby ludzkiej», którą jest sama osoba jako jedność duszy i ciała, jako jedność wszystkich jej skłonności zarówno duchowych, jak i biologicznych, oraz wszelkich innych właściwości, które są niezbędne, by mogła dążyć do swego celu”. W chrześcijaństwie prawo naturalne jest utożsamiane z prawem Bożym. Jest w swoim ogólnym zarysie powszechne (uniwersalne) i niezmienne.

W 1987 r. Jana Paweł II w lubelskiej homilii, skierowanej do kapłanów, powiedział, że „człowiek (…) rośnie przez osąd sumienia”. Jednak sama zgodność osądu moralnego czynu z wyrokiem sumienia nie oznacza, że jest ów osąd prawdziwy.

Jak to już było wskazane w eseju lipcowym „Kuriera WNET”, współcześnie zanika „nieodzowny wymóg prawdy, ustępując miejsca szczerości, autentyczności, «zgodności z samym sobą», co doprowadziło do skrajnie subiektywistycznej interpretacji osądu moralnego”. W języku codziennym wyraża się to frazą, że każdy ma swoją własną prawdę, w jednakowym stopniu godną uznania. Owszem, godną zastanowienia, pochylenia się nad nią, zrozumienia, ale nie można zgodzić się na to, aby przyznawać „sumieniu jednostki wyłączny przywilej autonomicznego określania kryteriów dobra i zła oraz zgodnego z tym działania”. Te kryteria są bowiem obiektywne i uniwersalne, gdy wynikają z prawa naturalnego.

Rozmycie klasycznego rozumienia prawdy jako zgodności sądu z rzeczywistością albo zgodności bytu z poznaniem jest przyczyną błędnego osądu sumienia. Błąd sumienia może mieć jednak dwojakie pochodzenie. Po pierwsze, przy zachowaniu dążenia do prawdy obiektywnej, człowiek oceniający czyn może nie mieć dostatecznej wiedzy i nie być tego świadom. Mimo błędu, człowiek dalej legitymuje się prawym sumieniem, choć swoim czynem powoduje niezawinione zło.

Natomiast po drugie, gdy człowiek legitymuje się błędnym sumieniem, pracującym w matrycy subiektywnie (indywidualnie) oraz dowolnie dobieranych norm i zasad, wyroki tak ukształtowanego sumienia, prowadzące do czynów złych, obarczają sprawcę winą.

Jan Paweł II podkreślał kardynalną sprzeczność w liberalistycznym pojmowaniu wolności. Z jednej oto strony wolność OD wszelkich ograniczeń jest celem samym w sobie; „czyni się z niej absolut, który ma być źródłem wartości”. Z drugiej zaś strony, w tym ujęciu wolności płynność wartości i norm nie może być powstrzymana, aby nie deabsolutyzować wolności, nie tamować procesu samoprojektowania się wolności. W ludzkiej egzystencji prowadzi to do – jak to kiedyś nazwała pisząca – zniewolenia doraźnością, tym, co tu i teraz. Stan ten rodzi zarówno patologie społeczne, jak i patologie osobowościowe – znane współczesnym socjologom i psychologom. Oba rodzaje patologii są wynikiem fałszywie rozumianej wolności tak grupowej, jak jednostkowej, wynikającej z błędnie uformowanego sumienia.

Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Wolność a odpowiedzialność. Sumienie prawe wg Jana Pawła II” znajduje się na s. 13 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Wolność a odpowiedzialność. Sumienie prawe wg Jana Pawła II” na s. 15 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Strajk Kobiet. Chmielowska: To zdeprawowana tłuszcza wrzeszcząca słowa, których wstydziłby się pijak spod budki z piwem

Jadwiga Chmielowska o Strajku Kobiet, obronie dobrego imienia św. Jana Pawła, lawendowej mafii oraz wojnie kulturowej.

 Oczerniając Jana Pawła II czynimy krzywdę sobie samym

Jadwiga Chmielowska wyjaśnia czemu podpisała się pod listem w obronie św. Jana Pawła II. Promował on cywilizację życia i miłości. Obecnie zaś trwa wielka, światowa wojna kulturowa:

Środowiska lewackie usiłują przeforsować cywilizację śmierci i nienawiści.

Grupy popierające Strajk Kobiet mówią o walce z mową nienawiści, a jednocześnie, jak wskazuje redaktor naczelna śląskiego wydania „Kuriera WNET”, same ją stosują. Podkreśla, że

Jan Paweł II nigdy nie bronił pedofilii.

Przypomina jak „lawendowa mafia broniła abpa Paetza z Poznania”. Papieża odcinano od informacji. Kiedy się dowiedział o sprawie od Wandy Półtawskiej, od razu zareagował odwołując arcybiskupa.

Jan Paweł Drugi był postacią po prostu nieprzeciętną. Myśmy nie mieli w historii Polski, przynajmniej ostatnich kilkuset lat, tak znakomitą postać.

Jadwiga Chmielowska zaznacza, że papież-Polak stał na straży godności ludzkiej. Tymczasem lewacy chcą poniżać człowieka przez proceder surogacji. Z tych powodów, kiedy zobaczyła list profesorów

Natychmiast wysłałam maila ze swoim podpisem właśnie w obronie Jana Pawła II i w obronie arcybiskupa Jędraszewskiego.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Ks. dr Boguszewski: Jan Paweł II przypominał, że mamy wiek męczenników. Co kilka minut ktoś ginie za wiarę w Chrystusa

Ks. dr Mariusz Boguszewski o inicjatywie #RedWeek, prześladowaniach chrześcijan na świecie i sytuacji w Republice Środokowoafrykańskiej.

Od Kanady po Australię setki kościołów i innych dni jest podświetlonych na czerwono.

Ks. dr Mariusz Boguszewski wyjaśnia, na czym polega inicjatywa  #RedWeek.  Przez siedem dni prawie 100 katedr, setki kościołów i budynków jest podświetlonych na czerwono w geście solidarności z prześladowanymi chrześcijanami. W Polsce biorą w niej udział katedra w Płocku, w Katowicach, kościół klasztorny w Węgrowie Prześladowanych jest 250 mln chrześcijan, głównie na Bliskim i na Dalekim Wschodzie. Co kilka minut ktoś ginie za swą wiarę w Chrystusa.

Jan Paweł II przypominał nam, że mamy wiek męczenników.

Kardynał Dolan zauważył, że ubiegły wiek był świadkiem wielu męczeństw, zaś obecny nie jest wolny od prześladowań. Najcięższe represje, związane ze śmiercią wydają się trochę zmniejszać. Zwiększają się za to inne formy prześladowań. Nasz gość przytacza przykład Sudanki, którą ukarano biczowaniem za porzucenie islamu, choć nigdy go nie wyznawała. Mówi też o prześladowaniach w Afryce Środkowej, do których dochodzi bieda i wyzysk.

W Republice Środkowoafrykańskiej połowa ludzi głoduje.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Nieodrobiona lekcja z Jana Pawła II, czyli dlaczego przegrywamy wojnę o życie

22 października 1978 roku Jan Paweł II inaugurował swój pontyfikat. 42 lata później Trybunał Konstytucyjny orzekł zakaz aborcji eugenicznej. Tylko niestety nadal przegrywamy wojnę o życie.

Dosyć długo zastanawiałem się czy w ogóle zabrać głos w sprawie wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Wielokrotnie przekonałem się, że do poruszania trudnych tematów potrzeba czasu i spokoju. Dodatkowy problem polega na tym, że nie mam macicy, co jak się zdaje z założenia skreśla u mnie prawo do empatii, czy myślenia.

Dlatego nie pisze tego wszystkiego do osób biorących udział w protestach. Myślę że przyszedł najwyższy czas aby zrobić rachunek sumienia wśród nas – osób które uważają się za katolików, a także tych, którzy cenią sobie wkład myśli chrześcijańskiej w kulturę europejską.

 

Strach ma wielkie oczy

Wiedzą o tym nawet dzieci. Marcowy szał zakupów pokazał nam jak bardzo działania ludzkie potrafią być irracjonalne. Bo nie umiem inaczej określić rzucania się w tłum ludzi, a później stania w wielkich kolejkach, gdy naszym wrogiem jest wirus, którego nie widać. Wystarczył strach przed zagrożeniem, a także kilka całkowicie wyssanych z palca plotek. Najbardziej rozbawił mnie apel, aby przypadkiem nie wyrzucać zepsutego jedzenia, bo jeszcze może się przydać.

Ale przejdźmy do Jana Pawła II, który wielokrotnie wypowiadał się na różne tematy. Nie wiem co by powiedział nam dzisiaj i nie mam zamiaru zgadywać. Wiem, że podczas swojej czwartej pielgrzymki do Polski, w roku 1991 poruszył kwestie dekalogu. W Radomiu bardzo ostrymi odniósł się do aborcji. Przypomniał lata II Wojny światowej i udzielenia prawa, a czasami nakazu zabijania ludzi, a po tym przeszedł do aborcji. Zwrócił też uwagę na bardzo ważny aspekt V przykazania:

Zauważmy jeszcze, że przykazanie: „Nie zabijaj” zawiera w sobie nie tylko zakaz. Ono wzywa nas do określonych postaw i zachowań pozytywnych. Nie zabijaj, ale raczej chroń życie, chroń zdrowie i szanuj godność ludzką każdego człowieka, niezależnie od jego rasy czy religii, od poziomu inteligencji, stopnia świadomości czy wieku, zdrowia czy choroby.

Nie zabijaj, ale raczej przyjmij drugiego człowieka jako dar Boży – zwłaszcza jeśli jest to twoje własne dziecko. Nie zabijaj, ale raczej staraj się pomóc twoim bliźnim, aby z radością przyjęli swoje dziecko, które – po ludzku biorąc – uważają, że pojawiło się nie w porę.

Musimy zwiększyć równocześnie naszą społeczną troskę nie tylko o dziecko poczęte, ale również o jego rodziców, zwłaszcza o jego matkę – jeśli pojawienie się dziecka stawia ich wobec kłopotów i trudności ponad ich siły, przynajmniej tak myślą. Troska ta winna znaleźć wyraz zarówno w spontanicznych ludzkich postawach i działaniach, jak też w tworzeniu instytucjonalnych form pomocy dla tych rodziców poczętego dziecka, których sytuacja jest szczególnie trudna. Niech również parafie i klasztory włączają się w ten ruch solidarności społecznej z dzieckiem poczętym i jego rodzicami.

Słowa Jana Pawła II poruszają trzy aspekty. Jeden to kulturowy. Zmiana postrzegania i zezwolenia na odbieranie życia drugiej osobie. Druga to potrzeba prawa, które będzie chronić człowieka. Trzecia to codzienna postawa osób wierzących lub przynajmniej nazywających siebie katolikami, czy szerzej, chrześcijanami.

Te słowa uderzyły mnie szczególnie mocno, gdy z Piotrem Dmitrowiczem i Krzysztofem Skowrońskim szykowaliśmy audycje „Urodziłem się w roku 1920”. W miniony czwartek, po raz kolejny zacząłem się zastanawiać co ja zrobiłem, aby kobieta, która boi się przyszłości, boi się tego czy da radę być dobra matka, aby taka kobieta czuła, że są ludzie, którzy jej pomogą. Czy taka kobieta przeżywają a często wielki wewnętrzny dramat może się spodziewać, że usłyszy „aborcja to morderstwo”, „jesteś jak nazista”, czy „słuchaj, nie musisz tego robić, pomogę Ci”. Czy biorę odpowiedzialność za osoby chore? Ile jest we mnie takiej s. Michaeli Rak, a ile człowieka, który jadąc tramwajem nie ustępuje miejsca starszej osobie?

 

„Zróbmy coś sensownego”

Kolejny temat to wiedzieć jak pomóc. Przyznam, że nie kojarzę żadnej akcji społecznej informującej, gdzie w sytuacji ekstremalnej po wyroku „pana dziecko jest chore” w mojej okolicy mógłbym otrzymać pomoc. Nie mówię tutaj o zakładaniu różnych skarpetek czy nakładkach na Facebooku. Pozostaje mi liczyć, że taką informację można otrzymać od lekarza przekazującego wiadomość, ale opowieści ludzi, którzy otrzymali różne wyroki raczej nie pozostawiają mi złudzeń.

[related id=128323]Osobiście znam kilku psychologów, a także wiem, że idąc do kancelarii parafialnej otrzymałbym przynajmniej próbę pomocy. No dobra, nie musiałbym iść. Wystarczyłby telefon. Ale przecież nie każdy zna kilkudziesięciu księży. Nie każdy tańczył w salkach parafialnych. Nie każdy dostawał od księdza pieniądze i był wysyłany do sklepu, czy apteki, bo przyszedł człowiek proszący o pomoc, a ksiądz akurat miał inne ważne spotkanie.

22 października moja koleżanka napisała na wspomnianym portalu, pytając czy ktoś zna miejsca, które pomagają dzieciom niepełnosprawnym. Jeden krótki post i nagle czytam nazwy organizacji, o których nigdy wcześniej nie słyszałem. Na przykład strona programwyspa.pl. Jedno wezwanie do działania i od razu znalazły się osoby, które przynajmniej mniej więcej wiedzą gdzie szukać pomocy. Tylko trzeba się nie bać o nią poprosić.

Pozostaje też poważny problem braków kadrowych. Na nie jest tylko jedno lekarstwo – większe wsparcie finansowe i wolontariat. Przyznam się, że podziwiam osoby, które pomagają w szpitalach czy hospicjach. Wiem jak łatwo jest stanąć z puszką i zbierać pieniądze. Wiem też jak ciężko jest się spotkać z cierpieniem drugiego człowieka i jedyne co można, to być przy nim. Trochę ulgi człowiek dostaje gdy przynajmniej osoba, z którą się przebywa zaczyna się inaczej zachowywać – przestaje się trząść ze strachu, albo na twarzy pojawia się uśmiech. Wiem też, że nie zawsze można na to liczyć.

Niestety mam wrażenie, że zbyt często skupiamy się na tym prostszym elemencie, czyli pouczaniu innych i oczekiwaniu zmian w prawie. Tak jakbyśmy liczyli, że system sam będzie działać. Otóż nie. Żaden system nie działa sprawiedliwie jeżeli nie stoją za nim ludzie postępujący w sposób etyczny. To od nas zależy jakie mamy społeczeństwo. To od nas zależy czy znamy sąsiadów z bloku.

Legislacja jest ważna i mamy obowiązek wymagać do rządu programów wspierających ludzi potrzebujących, ale nie możemy udawać, że podziemie aborcyjne i turystyka z nim związana nie istnieje. Każdy przypadek aborcji, oficjalny czy nie, to przegrana walka o to konkretne życie.

Oczywiście ojciec dziecka też powinien mieć coś do powiedzenia. Każdy szanujący się katolik będzie wspierać swoją partnerkę, Niestety w praktyce życie nienarodzonego dziecka zawsze zależy od matki. Słyszałem świadectwo pani ginekolog, która miała wizytę faceta twierdzącego, że zabiła mu dziecko. Partnerka przyszła bez uzgodnienia tego z nim. Z doświadczenia też wiem, że kobiety z problemami intymnymi zwracają się raczej do innych kobiet, niż do mężczyzn.

 

Kilka faktów

Czas policzyć do pięciu. Po pierwsze z punktu widzenia Kościoła Katolickiego KAŻDE życie jest święte i podlega ochronie. Stan błogosławiony nic w tym temacie nie zmienia. Życie kobiety naprawdę nie jest mniej warte od życia dziecka. Dlatego właśnie mamy do czynienia z dylematem moralnym. Kościół nie nakazuje chronić życia dziecka za wszelką cenę. Postawa Agaty Mróz była heroiczna, ale nikt jej nie wymaga!

Nie jestem pierwszym, który to pisze. Dlatego pozwolę sobie odesłać do wywiadu ze śp. ks. Janem Kaczkowskim, w którym mówi o świętości każdego życia i badaniach prenatalnych.

Po drugie zgodnie z polskim prawem aborcja jest możliwa wyłącznie gdy:

  1. ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej
  2. badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu
  3. zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego

Wyrok trybunału dotyczy wyłącznie punktu drugiego. Wyrok TK nakazuje również ustawodawcy przeanalizowanie, czy obecny stan prawny jest wystarczający, ponieważ nie wolno mu „przenosić ciężaru związanego z wychowaniem dziecka ciężko i nieodwracalnie upośledzonego albo nieuleczalnie chorego jedynie na matkę”. W mojej ocenie nie jest wystarczający i tutaj rozumiałbym protesty i nawet sam wziął w nich udział. Natomiast cały czas nie rozumiem argumentu, dlaczego zakaz aborcji eugenicznej miałby zakazać samych badań prenatalnych. Nie widzę też wzmianki o dziecku martwym. Zastanawiam się na ile dziecko nie mające mózgu można nazwać żywym. Chętnie bym poznał opinię jakiegoś eksperta.

Po trzecie ataki na kościół są oczywistymi prowokacjami – świadomymi i przemyślanymi lub wynikającymi z emocji i braku poszanowania uczuć innych ludzi. Nie możemy dać się sprowokować. To, że ktoś nie zna zasady „nie czyń drugiemu co tobie nie miłe”, nie zezwala nam do zachowywania się jak on. W sytuacji prowokacji trzeba spokojnie poprosić kogoś od jej zaprzestania, a jeżeli nie posłucha, to wezwać policję.

Po czwarte kościół jest mój. Z moich składek na tacę czy innych datków jest opłacany prąd, kupowane świece, wino i komunikanty, ławki, obrazy, czy farba do malowania ścian. Gdyby ktoś pomalował mój kościół parafialny, to prawdopodobnie jeszcze tego samego dnia danych napisów by nie było. Dlatego też rozumiem wkurzenie osób wierzących i organizowanie się w celu ochrony.

Po piąte wyrywanie transparentów osobom idącym na protest lub z niego wracającym nie ma nic wspólnego z obroną kościołów.

 

Musimy zrobić co w naszej mocy, aby pro-life kojarzyło się z Agape, a nie z „piekłem kobiet”.

Norma personalistyczna Karola Wojtyły. Utylitarystyczne uznanie przyjemności za podstawowe dobro jest zasadniczym błędem

Oto cel ludzkiego życia, czyli szczęście, człowiek może osiągać w kształtowaniu siebie i otoczenia przez swoje czyny. Popularnie wyraża się to frazą: „przez dobre uczynki do zbawienia”.

Teresa Grabińska

Nikt nie zaprzeczy, że czyn ludzki powinien być pożyteczny, albo inaczej – użyteczny (łac. utilitis). Rzecz jednak w tym, co owa użyteczność oznacza: użyteczny ze względu na co, dla kogo? Skoro użyteczny, to urzeczywistniający jakieś dobro. A skoro idzie o dobro, to ostatecznie problem znajduje rozwiązanie w teorii bytu (w tym – człowieczego) i w pochodnej jej etyce (gdy ma się na uwadze system filozofii).

Najbardziej współcześnie rozpowszechnionym w świecie euroatlantyckim rozumieniem użyteczności czynu jest to, które pochodzi z trzechsetletniej tradycji rozwijania filozofii utylitarnej – na początku także we Francji, ale równolegle i konsekwentnie po dziś dzień – w kręgu brytyjskim. Na temat zalet i wad utylitaryzmu teoretycznego i praktycznego napisano setki, a pewnie i tysiące tomów. (…)

Jeśli zacząć od spełniania się człowieka w życiu doczesnym, to wypada przywołać różne koncepcje po grecku rozumianego szczęścia. Ten starożytny spór po mistrzowsku odsłonił Władysław Tatarkiewicz w traktacie O szczęściu.

Przeważyło w Grecji i potem było szeroko rozpowszechnione Arystotelesowskie pojmowanie szczęścia, które współcześnie zdaje się być zapominane. Arystoteles utożsamił szczęście z eudajmonią, czyli z posiadaniem najcenniejszych dóbr i odróżnił ją od błogości.

Uważał bowiem – jak podsumował Tatarkiewicz – „że gdy na człowieka sprzysięgną się złe losy i odbiorą mu dobra zewnętrzne, jeśli np. będzie chory i samotny, to choć będzie mieć dobra najwyższe, nie będzie doznawał błogości, będzie (…) ‘eudaimon’, ale nie ‘makarios’”.

[related id=124184]W tym rozróżnieniu eudajmonii i błogości można dostrzec dwa momenty. Po pierwsze – tzw. pełnia szczęścia wymaga przeżywania obu stanów, wszak Arystotelesowski człowiek jest jednią psychofizyczną. Po drugie – najwyższe dobra mają charakter obiektywny, a ich osiąganie jest procesem i wynikiem doskonalenia w dzielnościach (sprawnościach) etycznych; stan błogości jest zaś przeżyciem subiektywnym i zależnym (nie dla każdego w jednakowy sposób) od zewnętrznych warunków życia i kondycji własnej cielesności. Np. męstwo, jak było to przybliżane we wrześniowym „Kurierze WNET”, jest koniecznym warunkiem w osiąganiu eudajmonii, nie zaś błogości; w czynach mężnych odsuwa się przeżywanie stanów błogości. (…)

Nie odnosząc się tu do długiej historii znaczenia pojęcia ‘przyjemność’ i jego relacji do ‘szczęścia’, trzeba przede wszystkim przypomnieć osiemnastowiecznego angielskiego filozofa Jeremy’ego Benthama, który we Wprowadzeniu do zasad moralności i prawodawstwa nadał szczęściu jako przyjemności bardziej zobiektywizowaną i ocenianą rozumem postać. Zgodnie z nowym zwyczajem XVII/XVIII w. matematyzowania wiedzy, wprowadził tzw. rachunek przyjemności (szczęścia) – calculus of pleasure (felicific calculus).

Wartość przyjemności (subiektywnie odczuwanego szczęścia) mierzy się – według Benthama – siedmioma ilościowymi i jakościowymi wskaźnikami charakteryzującymi stan odczuwania przyjemności: intensywnością jej przeżywania, czasem trwania, pewnością jej osiągnięcia, bliskością (dostępnością), płodnością w generowaniu dalszych przyjemności, czystością (brakiem współwystępowania cierpienia), zasięgiem.

Zasięg jako kryterium w rachunku szczęścia oznacza odczuwanie przyjemności równocześnie przez inne osoby. Im większa jest ich liczba, tym wyższa jest wartość przyjemności i powszechniejszy stan szczęśliwości. To głównie ten czynnik jest punktem wyjścia do sformułowania tzw. zasady użyteczności (łac. principium utilitatis) działania w skali społecznej. Jest ona równocześnie kryterium moralnej kwalifikacji czynu.

Tym większym dobrem czyn skutkuje, im „jego tendencja do pomnożenia szczęścia społeczeństwa jest większa od ewentualnej tendencji do zmniejszenia go”. Przy czym dobro (przekładające się na szczęście) jest tu rozumiane jak użyteczność wszelkiego ludzkiego wytworu (materialnego lub niematerialnego), czyli „właściwość jakiegoś przedmiotu, dzięki której sprzyja on wytwarzaniu korzyści, zysku, przyjemności, dobra lub szczęścia (wszystko to w obecnym przypadku sprowadza się̨̨ do tego samego) lub (co znowu sprowadza się̨̨ do tego samego) zapobiega powstawaniu szkody, przykrości, zła lub nieszczęścia zainteresowanej strony”. (…)

Karol Wojtyła, jeszcze przed opracowaniem swojej teorii sprawczości ludzkiego czynu w dziele Osoba i czyn, podjął w studium etycznym Miłość i odpowiedzialność krytykę teorii i praktyki utylitaryzmu z pozycji analizowania miłości oblubieńczej. Wynikiem tej krytycznej analizy było sformułowanie normy personalistycznej, która ma zasięg uniwersalny.

K. Wojtyła pisał: „Dla utylitarysty człowiek jest podmiotem obdarzonym zdolnością myślenia oraz wrażliwością. Wrażliwość czyni go żądnym przyjemności, a każe mu odsuwać przykrość. Zdolność myślenia zaś, czyli rozum, jest człowiekowi dany po to, ażeby kierował swym działaniem w sposób, który zapewni mu maximum przyjemności przy minimum przykrości”.

Podstawowym błędem etyki utylitarnej jest – według Karola Wojtyły i jak to zostało też przedstawione powyżej – uznanie przyjemności za podstawowe dobro, podczas gdy „[p]rzyjemność z istoty swojej jest czymś ubocznym, przypadłościowym, co może pojawić się przy sposobności działania”.

Przede wszystkim jednak K. Wojtyła wskazywał na podstawową sprzeczność między specyficznie chrześcijańskim (choć zapowiadanym już w Starym Testamencie) przykazaniem miłości a zasadą użyteczności. (…)

W utylitaryzmie, aby połączyć dobro indywidualne ze społecznym, zgodnie z zasadą użyteczności trzeba wprowadzić „harmonizację egoizmów”, co jest w praktyce możliwe tylko za pomocą miękkiego lub twardego przymusu. (…)

Zasada użyteczności zasadniczo jest zatem zniekształceniem rozumienia miłości, będącym – jak pisał Karol Wojtyła – „z samej istoty takiego ujęcia (…) pozorem, który należy pieczołowicie pielęgnować, ażeby się nie odsłoniło to, co się pod nim naprawdę kryje: egoizm”. I nie należy tego odnosić wyłącznie do miłości oblubieńczej. (…)

Zasada użyteczności nie może stać się podstawową normą moralną, może natomiast w uszczegółowionej postaci służyć jako dyrektywa skutecznego działania. Szeroką moralną perspektywę otwiera zaś, wcale w istocie nienowa, Wojtyłowa norma personalistyczna – w jej przesłaniu negatywnym (przypominającym imperatyw praktyczny Kanta) i pozytywnym (artykułującym przykazanie miłości bliźniego). W oryginale ma ona postać: „osoba jest takim dobrem, z którym nie godzi się używanie – które nie może być traktowane jako przedmiot użycia i w tej formie jako środek do celu. (…) osoba jest takim dobrem, że właściwe i pełnowartościowe odniesienie do niej stanowi tylko miłość”.

Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Szczęście a użyteczność. Norma personalistyczna Karola Wojtyły” znajduje się na s. 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Szczęście a użyteczność. Norma personalistyczna Karola Wojtyły” na s. 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Męstwo, męczeństwo, dzielność etyczna – czym są, do czego i dlaczego są potrzebne? Od Arysotelesa do Jana Pawła II

Cnota męstwa wymaga kształtowania od najmłodszych lat życia, lecz nie każdy ją w dostatecznym stopniu posiądzie. Nie zwalnia to jednak nikogo od gotowości do podejmowania czynów mężnych,

Teresa Grabińska

Obrona dobra wymaga mężnego trwania w prawdzie, czasem aż do męczeństwa. Jan Paweł II tak pisał: „W męczeństwie, jako potwierdzeniu nienaruszalności porządku moralnego, jaśnieje świętość prawa Bożego, a zarazem nietykalność osobowej godności człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. Godności tej nie wolno nigdy zbrukać ani działać wbrew niej, nawet w dobrej intencji i niezależnie od trudności”.

Męczeństwo jest najwyższym poświęceniem się w cierpieniu, jak i w oddaniu życia za prawdę i dobro bliźniego lub wspólnoty. Jest radykalną obroną granicy „między dobrem a złem” i „staje się wyrzutem dla tych wszystkich, którzy łamią prawo”.

Chrześcijanin zaś jest zobowiązany tak w czasie wojny, jak i pokoju, „do heroicznego nieraz zaangażowania, wzmocniony cnotą męstwa, dzięki której – jak uczy św. Grzegorz Wielki – może nawet »kochać trudności tego świata w nadziei wiecznej nagrody«”. (…)

Zaraz po zakończeniu II wojny światowej Melchior Wańkowicz pierwszy przybliżył Polakom i światu mężną obronę Westerplatte w pierwszych siedmiu dniach września 1939 r. Zdążył jeszcze spisać bezpośrednią relację mjr. Henryka Sucharskiego (zmarłego w 1946 r.) – w 1939 r. dowódcy garnizonu Wojska Polskiego, stacjonującego tam na cyplu wydzielonym z Wolnego Miasta Gdańska. Potem do Wańkowicza dochodziły głosy innych uczestników obrony, którzy podnosili sprawę konfliktu między mjr. Sucharskim a jego zastępcą – kpt. Franciszkiem Dąbrowskim. Chodziło o podjęcie decyzji o zakończeniu obrony, czyli o poddaniu się Niemcom.

Mjr Sucharski w obronie życia walczących żołnierzy, kiedy już stwierdził, że po 24 godzinach nie nadejdzie wsparcie z zewnątrz, miał zdecydować o wywieszeniu białej flagi. Kpt. Dąbrowski (prawdopodobnie potomek gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, uwiecznionego w słowach polskiego hymnu) wyrażał potrzebę dalszej heroicznej walki.

W drugim dniu obrony zwyciężyła opcja Kapitana (i dużej części obrońców), a załoga poddała się po ponad 6 dniach walki, gdy już po prostu nie było czym walczyć.

Konflikt postaw Majora i Kapitana zdiagnozował Wańkowicz w jednym z tekstów w 2. tomie zbioru Anoda i katoda. Pokazał dwa oblicza męstwa nakierowanego na ochronę dobra (wartości), ale inaczej mającego się realizować w konkretnym czynie, tu – przerwania albo kontynuowania obrony. Wańkowicz nazwał to konfrontacją postawy realistycznej (pochodnej chłopskiego pochodzenia Majora) i postawy romantycznej (pochodnej szlacheckiej tradycji rodu Dąbrowskich).

Konfrontacja postaw Majora i Kapitana jest dobrą ilustracją poszukiwania owego Arystotelesowskiego umiaru. Postawa zwana przez Wańkowicza realistyczną uzasadniona była wykonaniem rozkazu obrony przez 24 godziny, racjonalną analizą ryzyka walki i odpowiedzialnością za ok. 200, najczęściej bardzo młodych mężczyzn broniących Westerplatte. Postawa zwana przez Wańkowicza romantyczną przedkładała bezwzględne przeciwstawienie się złu i graniczne poświęcenie w imię obrony Ojczyzny. Postawa zw. realistyczną moderowała jednak ową romantyczną namiętność. A obrona Westerplatte ukazała zarówno przykładne męstwo walczących z najeźdźcą, gotowych na poświęcenie życia (na męczeństwo), ale i męstwo końcowej decyzji o poddaniu się, naznaczone odpowiedzialnością dowództwa za powierzone im zdrowie i życie podwładnych.

A jak w obliczu tego szkicowego opisu heroizmu obrońców Westerplatte jawi się treść homilii Jana Pawła II, skierowanej do młodzieży zgromadzonej na Westerplatte 12 czerwca 1987 r.? Ojciec Święty powiedział wtedy, że młodzi obrońcy Westerplatte powinni być wzorem dla współczesnej młodzieży w okazywaniu męstwa w obronie najcenniejszych wartości.

„Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie.

Tak, obronić – dla siebie i dla innych. (…) I dobrze będzie chyba, jeżeli po tylu latach, które dzielą nas od wydarzeń na Westerplatte, każdy młody Polak, każda młoda Polka rozważy w sercu, że każdy i każda ma w swoim życiu podobne Westerplatte, może mniej sławne, mniej historyczne, powiedzmy, na mniejszą skalę zewnętrzną, ale czasem może na większą jeszcze skalę wewnętrzną, i że tego swojego Westerplatte nie może oddać!”. [Jan Paweł II, Westerplatte, 12 czerwca 1987 r.]

Słowa te są nawoływaniem do kształtowania cnoty męstwa w obronie wartości, czyli do działania kierowanego wyważeniem racji rozumu i porywów woli (emocji), w proporcjach odpowiednich do sytuacji. Owa odpowiedniość sytuacji – podobnie jak w konfrontacji postaw dowódców obrony Westerplatte – wymaga czasem przesunięcia wskazówki umiaru w stronę spowolnienia lub nawet zaniechania działań w godny sposób (choć mogący być z zewnątrz powierzchownie ocenianym jako przejaw bojaźliwości), a czasem przesunięcia jej w kierunku brawurowej akcji w potrzebie natychmiastowej ochrony i obrony jakiegoś dobra (zwykle ocenianej z zewnątrz jako akt odwagi).

Cały artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Męstwo a męczeństwo. Obrona własnego »Westerplatte« według Jana Pawła II” znajduje się na s. 4 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Męstwo a męczeństwo. Obrona własnego »Westerplatte« wg Jana Pawła II” na s. 4 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego