Rząd czy Samo(rząd). Refleksje przy okazji wprowadzania nowej ordynacji wyborczej / Jan Kowalski na WNET.fm

Wbrew zatem opowieściom obecnej opozycji, poważnej i mniej poważnej, Prawo i Sprawiedliwość nie dokonuje aktualnie żadnego zamachu na samorządy. Z prostego powodu: one nie istnieją.

Dobrze się stało, że Prawo i Sprawiedliwość wycofało się z całkowitej likwidacji JOW. Pozostały one w gminach do 20 tysięcy mieszkańców. Dobrze również, że wprowadzona została dwukadencyjność w samorządach. Jednak dyskusja, która toczy się przy okazji zmiany ordynacji samorządowej, jest miałka i w zasadzie nie dotyczy problemu. Sprowadza się jedynie do roztrząsania, na ile samorządy mają być podporządkowane władzy centralnej, rządowi i strukturom państwowym. Nikt nie rozmawia o pieniądzach i o zarządzaniu wspólnym dobrem obywateli przez nich samych. Przepis o obowiązkowym budżecie obywatelskim na poziomie 0,5% budżetu gminy jest co najmniej śmieszny, o czym już przed paroma tygodniami pisałem. Bo przecież obywatelski budżet powinien być w wysokości 100% właśnie.

Aby sprowadzić dyskusję na właściwe tory, należy postawić podstawowe pytanie: czy w Polsce istnieje samorząd? Odpowiedź jest prosta: nie istnieje. Poniżej wyjaśnię dlaczego, na przykładzie gminy.

[related id=35566]1. Nie dysponuje własnymi pieniędzmi. Nie można być wolnym i samorządnym, gdy dochody własne jedynie w 18% pokrywają wydatki.
2. To rząd, państwo, centrala w Warszawie zbiera pieniądze z całego kraju, z każdego dochodu i od każdego obywatela, oprócz drobnych podatków od psa itp., które zostawia gminie.
3. A zatem to struktura budżetu państwa, a dokładnie sposób zbierania pieniędzy wspólnych wszystkich nas Polaków, determinuje fakt podporządkowania życia społecznego aparatowi państwowemu (=partyjnemu obecnie).

Mamy zatem w każdym najmniejszym zakątku kraju do czynienia nie z samorządem, rozumianym jako oddolne rozporządzanie swoim losem przez mieszkańców gminy, ale z przedłużonym samym rządem. Samym rządem, który – dysponując pieniędzmi potrzebnymi do funkcjonowania każdej najmniejszej wspólnoty lokalnej – kontroluje ją, podporządkowuje i uzależnia. To dlatego nie głosowałem jeszcze w żadnych wyborach tzw. samorządowych – to nie ma najmniejszego sensu. Coś jak chodzenie do kościoła w niedzielę, chociaż jest się niewierzącym.

Wbrew zatem opowieściom obecnej opozycji, poważnej i mniej poważnej, Prawo i Sprawiedliwość nie dokonuje aktualnie żadnego zamachu na samorządy. Z prostego powodu: one nie istnieją. Są tak nazywane dla zmyłki, a w rzeczywistości są przedłużeniem władzy centralnej. Tak, żeby mieszkaniec każdej najmniejszej pipidówki odczuł siłę rządu i nie czuł się opuszczony. Bo im władza bliżej człowieka, to wolności mniej. I o to w tym wszystkim chodzi.

O to chodziło przecież bolszewikom. Przecież nikt by ich nie słuchał, gdzieś w przepastnej puszczy, gdyby nie był od nich zależny finansowo. Dlatego odebrali obywatelom wszystkie pieniądze. W Polsce stało się tak po roku 1945, gdy tylko zainstalowali się nad Wisłą. Ale należy pamiętać o tym, że już w roku budżetowym 1928 samorządy straciły ogromnie na znaczeniu. Zwycięscy  piłsudczycy (po zamachu majowym w 1926 roku) prawie o połowę obcięli ich finansowanie. Również z prozaicznego powodu – żeby bardziej rządzić wszystkimi i wszystkim.

[related id=22694 side=left]Po roku 1989 stało się coś bardzo złego. Nikt nawet nie zająknął się o naszych wspólnych pieniądzach. O tym, że odziedziczony po komunistach kształt budżetu, czyli sposób zbierania naszych pieniędzy i finansowania naszych potrzeb, jest wadliwy. O tym, że pozostawienie tego najważniejszego systemu państwowego rzutuje na naszą przyszłość. Dodatkowo wprowadzono fikcyjną samorządność, co musiało zaowocować skrajną nieraz patologią w układach gminnych. Nie mając swoich pieniędzy w kasie gminy, jej mieszkańcy nie czują się jej gospodarzami. W dalszym ciągu są petentami gminnych urzędników, a ci równie słusznie uważają się za przedstawicieli władzy zwierzchniej i patrzą na nich z góry.

Rząd był za mały, nawet wliczając w to wszystkie gabinety polityczne. U prezydenta miejsce było również ograniczone. No to wymyślono samorządy. Nie tylko gminne, ale i powiatowe i nawet wojewódzkie. Siedzą w nich wszystkich nie nasi przedstawiciele, ale partyjne przydupasy. Im ważniejszy, tym wyżej. I nie robią niczego pożytecznego dla nas, a dla siebie i owszem, różne deale  samorządowo-prywatne.

Dlatego proszę wszystkich mądrali, żeby nie pouczali już więcej skromnych i niewykształconych mieszkańców gmin. Ci, co głosują, głosują zupełnie logicznie. Na Mietka, bo załatwi córce pracę w szkole albo w Urzędzie. Albo też na Mietka, bo ma lepsze chody w Centrali i może w końcu wychodzi ten most na rzece. W końcu zdjęcie z samym (wiecie z kim) to nie w kij dmuchał. A jak ktoś nie ma roboty, bo niczego nie umie albo ma dwie lewe ręce, to co, nie zagłosować na niego? Może przynajmniej zostanie radnym?

Jeśli pojawi się w Polsce patriotyczna siła polityczna, której pierwszym i podstawowym postulatem będzie zmiana obecnego bolszewickiego kształtu budżetu na budżet obywatelski, to na pewno na nią zagłosuję. Zrobię tak dla pieniędzy, dla rozwoju i lepszej przyszłości dla moich dzieci i wnuków (mam nadzieję). Bo taka obywatelska konstrukcja budżetu – zbieramy na dole i przekazujemy wyżej – od razu zlikwiduje nasz deficyt.

Co więcej, zaowocuje nadwyżką w kasie państwa w wysokości około 50 miliardów złotych w dzisiejszych pieniądzach. Państwo polskie będzie mogło oddawać swoje długi. Swoje długi będą też mogły spłacać prawdziwe samorządy, z pieniędzy w swojej kasie. Wszyscy odetchniemy w zachwycie. Przymusowi emigranci ekonomiczni w te pędy powrócą do naszego pięknego i wolnego kraju. A Niemcy znowu będą się chcieli polonizować.

Jan Kowalski

 

 

 

Jan Kowalski / Paweł Kukiz – zawiedzione nadzieje. Kukiz’15 nie ma odpowiednio mocnego spoiwa, jednej idei i koncepcji

Wyjściem do jakiejkolwiek mojej oceny rzeczywistości jest dobro narodu i państwa polskiego. A nie sukces partii aktualnie rządzącej czy aktualnie opozycyjnej. Stąd zmartwienie Pawłem Kukizem.

Przyznałem się przed tygodniem. Tak, głosowałem na Pawła Kukiza w I turze wyborów prezydenckich. Głosu swojego nie zmarnowałem, bo w drugiej poparłem Andrzeja Dudę. W ciemno zagłosowałem też na Ruch Kukiz’15 w wyborach parlamentarnych, bo dałem wiarę zapewnieniom Kukiza, że jego kandydatami będą osoby wiarygodne dla koncepcji JOW. Osoby chcące zmienić posttotalitarne państwo polskie w państwo obywatelskie.

Moim marzeniem było to, żeby Prawo i Sprawiedliwość zdobyło bezwzględną większość potrzebną do samodzielnego rządzenia. I to, żeby Kukiz’15 wprowadził do Sejmu liczbę posłów wystarczającą do wspólnej z PiS zmiany państwa z posttotalitarnego, właśnie w państwo obywatelskie. Jeśli chodzi o Prawo i Sprawiedliwość, szczęśliwie się udało. Jeśli chodzi o Kukiz’15, kompletnie nie. I stąd wynika mój smutek, z którego nie ma co żartować poprzez wątpliwej jakości bon moty.

Bo powtórzę, wyjściem do jakiejkolwiek mojej oceny rzeczywistości, mniejszej i większej, jest dobro narodu i państwa polskiego. A nie sukces partii aktualnie rządzącej czy aktualnie opozycyjnej. Stąd zmartwienie Pawłem Kukizem.

Znając niemiecki kosmopolityzm Platformy Obywatelskiej i interesowność PSL, prawie jak jutrzenkę nadziei ujrzałem nowy obywatelski ruch społeczny w postaci ugrupowania Kukiz’15. Ruch mogący, z racji patriotyzmu właśnie, wesprzeć budowę Polski wolnej od słodkiego jarzma sąsiedzkiej niewoli. Tego, co jako europejski nakaz postępu wcielała w życie PO, zapewniając przy okazji słodkie życie starym i nowych bolszewikom. A Polskę i polskość skazując na zagładę.

O takiej właśnie przyszłej postawie nowego klubu parlamentarnego zapewniały deklaracje jej lidera – Pawła Kukiza. Paweł Kukiz deklarował coś jeszcze. To, że jego kandydatami będą osoby umocowane w lokalnych środowiskach, autentyczni liderzy, którzy nie dadzą się kupić przez stary system.

Tak się nie stało. Po pierwsze Paweł Kukiz wprowadził na swoje listy osoby wątpliwej urody politycznej, które od początku zaczęły skrobać swoją rzepkę. Na przykład Janusz Sanocki, drugi po śp. Jerzym Przystawie, lider Ruchu Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, od razu ogłosił swoją jednoosobową autonomię w Sejmie. Potem zaczęli uciekać narodowcy, solidarnościowcy walczący i kryptopisowcy. I klub stał się rekordzistą w utracie posłów.

Okazało się, że Kukiz’15 nie ma odpowiednio mocnego spoiwa, jednej idei i koncepcji. Ale jak mogło być inaczej, skoro sam Paweł Kukiz nie ma spójnej koncepcji, wizji przyszłej Polski. A nośna hasłowość wynika tylko i wyłącznie z doktrynerskiego zacietrzewienia, bez przełożenia na język głębszej myśli i znaczenia.

Przykład ostatni. PiS próbuje zmienić ordynację wyborczą do samorządów, oczywiście zmienić dla siebie. Jak kontrargumentuje wicemarszałek Tyszka (Kukiz’15), również na antenie Radia WNET? Opowiada się za niezmniejszaniem liczby radnych w gminie z piętnastu do siedmiu. A przecież to jest chore, patologiczne i przede wszystkim antyobywatelskie, tak wielka liczba radnych gminnych biorących diety z naszych pieniędzy za swoje absurdalne sesje. Miałem kiedyś sąsiadkę radną, to wiem. Nie każę przecież marszałkowi Tyszce opowiadać się przeciwko okręgom jednomandatowym, ale po co w 20-tysięcznej gminie piętnastu radnych?

Przykład pierwszy. W roku 2007 jako wysłannik kanadyjskiego Gońca (za własne pieniądze), obserwowałem konferencję JOW w Ciechocinku, która odbyła się pod hasłem: Poseł z Każdego Powiatu. Super pomysł, tylko dlaczego z powiatu? Przecież powiaty, kolejny biurokratyczny twór III RP, w pierwszej kolejności w Polsce Obywatelskiej powinny zostać zlikwidowane.

Na tym właśnie polega słabość tego, wydawałoby się, obywatelskiego pospolitego ruszenia. Nie ma charyzmatycznego i autentycznego lidera, ale lidera wykreowanego do spółki przez TVN i Polsat. (Byłem na I Zjeździe Oburzonych w gdańskiej stoczni, wiem, o czym mówię).

W końcu, jak widać, Paweł Kukiz nie ma posłuchu nawet wśród „swoich” ludzi. A jedynym nośnikiem Ruchu nie jest całościowa wizja państwa, do której można by przekonywać wyborców, a jedynie pewna antysystemowość. Antysystemowość trafiająca do niejednorodnej grupy, grupy urodzonych anarchistów.

Trochę przypadkiem spotkaliśmy się z Pawłem Kukizem w jednym lokalu wyborczym. Ja z długopisem w ręce i on na kartce wyborczej. Po dwóch latach niestabilności politycznej i emocjonalnej, czego świadkami są wszyscy słuchacze Radia WNET i czytelnicy Portalu, pora pożegnać się ze złudzeniami.

Im szybciej przeminie Paweł Kukiz, tym dla Polski lepiej. Bo jest w Polsce potrzeba silnego ruchu obywatelskiego, wzorującego się na obywatelskości i wolności naszych przodków z czasów I Wspaniałej Rzeczypospolitej. Nawet wybitny lider by się przydał. Ale nie jest nim na pewno Paweł Kukiz.

Jan Kowalski

Plusy Dodatnie i Plusy Ujemne – ocena dwóch lat rządu Beaty Szydło i programu Prawa i Sprawiedliwości / Jan Kowalski

Wszystko się udało, tylko niektóre sprawy trochę mniej. Przedstawię najpierw sprawy, które ewidentnie Rządowi się udały. A później wymienię plusy ujemne, czyli te rzeczy, które udały się trochę mniej.

Nie mogłem znaleźć bardziej trafnego tytułu dla tego tekstu, jak przywołanie słów klasyka polskiej nowej mowy – Lecha Wałęsy. A wszystko po to, by w pełni oddać charakter wystąpienia prezesa Prawa i Sprawiedliwości w TVP, w rozmowie z propredaktorką Danutą Holecką. Bo trawestując słowa Prezesa: wszystko się udało, tylko niektóre sprawy trochę mniej. Ponieważ jak najbardziej jestem fanem tego rządu, nareszcie polskiego rządu w historii ostatnich 27 lat (o latach 1945–89 zapomnijmy), przedstawię najpierw sprawy, które ewidentnie Rządowi się udały. A dopiero później wymienię plusy ujemne, czyli te rzeczy, które udały się trochę mniej.

Plus dodatni 1. To oczywiście program 500+. Każde wykluczenie społeczne rodzi patologię i trwałą degenerację i dewastację społeczeństwa i narodu. Nie pozwalają na to, w dobrze rozumianym interesie własnym, żadne państwa rozwinięte gospodarczo i dużo bardziej wolnorynkowe od obecnej Polski. (Wystarczy sprawdzić, jak to jest we Wspaniałej Brytanii).

Plus dodatni 2. To obniżenie obowiązkowego wieku emerytalnego do poprzedniego progu, i to bez obowiązkowej eutanazji.

Plus dodatni 3. Bez niego nie udałyby się dwa pierwsze plusy. To oczywiście koniec z przyzwoleniem na okradanie Polski przez nieformalne, mafijne grupy interesów wywodzące się z komunizmu od 1983 roku, a potem przeflancowane do państwa Okrągłego Stołu. To wyeliminowanie systemowego złodziejstwa uczenie jest nazywane uszczelnianiem systemu finansowego, z głównym naciskiem na zwiększenie wpływów z podatku VAT.

Plus dodatni 4. To oczywiście gospodarczy sukces wicepremiera Morawieckiego w kwestiach repolonizacji gospodarki i reindustrializacji naszego kraju, czyli w skali makro.

Oprócz tych czterech plusów, Jarosław Kaczyński zapowiedział jeszcze program mieszkanie+, czyli zwolnienie Polaków z niewoli ciasnych mieszkanek i faktycznej niewoli bankowej. I podkreślił, że kluczem realizowanego programu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości jest sprawiedliwość społeczna dla wszystkich Polaków. A ambitne założenia bazowały na wiedzy o skali okradania naszego państwa przez przestępcze lobby.

Ze wszystkim, co powyżej, zgadzam się. Co jednak udało się nieco mniej? To według prezesa Kaczyńskiego za słabe tempo wprowadzania zmian: na przykład horrendalnie przeszacowanej cyfryzacji państwa, nieobniżenie kosztów budowy autostrad, niedokończenie reformy sądownictwa.

A co ze słynną rekonstrukcją rządu? Wygląda na to, po wypowiedzi Prezesa, że to był jeden wielki fake news, skonstruowany na użytek przykrycia rokowań z prezydentem Dudą o dwie zawetowane ustawy sądownicze. Wtrącone przez pana Kaczyńskiego enigmatyczne słowa o pewnych możliwych zmianach w rządzie spowodowanych zmienionymi okolicznościami mogą na to wskazywać. Może to oznaczać próbę odzyskania (tak, odzyskania!) przez Prezydenta wpływu na obsadę kiedyś prezydenckich resortów, czyli MON i MSZ. Najbliższy czas pokaże. Jestem jak najbardziej za, oczywiście do czasu przyjęcia w Polsce zupełnie nowej konstytucji, która pełnię władzy wykonawczej w Polsce odda właśnie prezydentowi.

Ponieważ jestem zdecydowanym przeciwnikiem złej zmiany, niekłamanym zwolennikiem dobrej zmiany, ale jeszcze bardziej zwolennikiem lepszej (a nawet najlepszej) zmiany, zajmę się teraz przez chwilę rzeczywistymi minusami.

Po pierwsze, ani na jotę rząd nie podjął próby rzeczywistej zmiany państwa polskiego w państwo obywatelskie. Żaden minister ani pani premier, ani wreszcie najważniejszy prezes nie napomknęli o próbie odbiurokratyzowania państwa.

Jako najwyższe osiągnięcie myśli społecznej Prawo i Sprawiedliwość zgłosiło niezbędność zaistnienia budżetu obywatelskiego w zarządzaniu budżetem gminy na poziomie od 0,5 do 1,0% (!). I to wszystko jak najbardziej poważnie. A przecież chyba 100% budżetu samorządu lokalnego powinno być we władaniu jego mieszkańców. Dodatkowa likwidacja okręgów jednomandatowych w gminach do 20 000 i zaprowadzenie proporcjonalności spowoduje kompletne upartyjnienie naszego państwa. Żadna niezależna jednostka już nie będzie miała prawa zaistnieć społecznie w osobie skromnego radnego nawet na poziomie najmniejszej gminy. A co z sołtysami? – zapytam złośliwie.

To dlatego nie jestem bezkrytycznym fanem dobrej zmiany. Bo ona w zasadzie opiera się na jednej prostej konkluzji: wystarczy nie kraść. Nie sposób się nie zgodzić, że jest to warunek konieczny do zarządzania nie tylko państwem, ale najmniejszą nawet firmą lub wręcz domostwem. Jednak spełnienie tego warunku nie wystarczy do osiągnięcia sukcesu w żadnej z wyżej wymienionych sfer aktywności.

Potrzeba jeszcze co najmniej dwóch, równie podstawowych. Po pierwsze, trzeba mieć pomysł na sukces w oparciu o przyrodzone zasoby materialne i ludzkie. Po drugie, trzeba umieć minimalizować koszty, a zatem oszczędzać tak, żeby więcej zarabiać niż wydawać.

Jak na razie, Prawo i Sprawiedliwość realizuje w prawie 100% punkt pierwszy: wystarczy nie kraść. W 50% realizuje punkt drugi, ponieważ wdraża reformę polskiej gospodarki z wykorzystaniem jedynie potencjału państwa, czyli skali makro. Zupełnie lekceważy potencjał przedsiębiorców prywatnych, tworzących 50% PKB i zatrudniających ponad 70% wszystkich pracowników, czyli skali mikro. Ta od roku słynna konstytucja dla biznesu to oczywisty żart, a jedyna dobra zmiana to ta, że chłopcy z WSI nie będą mogli każdego niewygodnego przedsiębiorcy zniszczyć lub „wykupić”. (Oczywiście jako przedsiębiorca też się cieszę).

Natomiast trzeci element konieczny do osiągnięcia sukcesu w wymiarze rodziny, firmy i państwa jest w ogóle nierealizowany. 0% na plus i 100% na minus tego rządu i tworzącej go koncepcji politycznej. Nie ma znaczenia, czy roczne dochody państwa wynoszą 100, 150 czy 300 miliardów złotych, skoro w każdym przypadku więcej, coraz więcej wydajemy. I zadłużamy się z roku na rok. Tylko w tym roku zadłużymy się w najlepszym przypadku o kolejne 35–40 miliardów złotych.

A zatem dobrą zmianę od lepszej dzieli, jak wykazałem, powyżej jedynie 1,5 punktu na 3 możliwe. To nie jest mało. Od złej zmiany dzieliły nas całe 3 punkty. Ale chyba nie można jeszcze ogłaszać sukcesu? Jakiekolwiek tąpnięcie na świecie, kilka lat gorszej koniunktury i dobra zmiana rozwieje się jak miraż. A przypomnę: mamy obecnie najkorzystniejszą od wielu lat sytuację gospodarczą i najkorzystniejszą od wielu lat sytuację geopolityczną – amerykański parasol bezpieczeństwa. Żadna z tych rzeczy nie będzie trwać wiecznie. Przy tak korzystnym otoczeniu naszego państwa musimy sięgnąć do naszych narodowych rezerw indywidualnej przedsiębiorczości. Musimy również zlikwidować niepotrzebne koszty zarządzania państwem (precz z biurokracją!).

To właśnie biurokracja – nikomu niepotrzebne koszty – o której nikt z naszych światłych przywódców nawet się nie zająknie, uniemożliwia pełną realizację rozwoju gospodarczego Polski. Bo dla samego uzasadnienia swojego istnienia musi ona tworzyć coraz to nowe i zbędne regulacje, niszczące potencjał polskiej indywidualnej przedsiębiorczości.

Na koniec, cóż, w jedności z Jarosławem Kaczyńskim cieszę się z tego, że w piłce nożnej znaleźliśmy się w pierwszym koszyku. Przypomnę tylko, że kaprysy statystyki to sprawiły, bo w poniedziałek dostaliśmy lanie od Meksyku, drużyny gorszej od nas statystycznie o 10 pozycji. I to u siebie. Jak będzie na mistrzostwach w Rosji, dopiero się okaże, kibicować reprezentacji będę w każdej sytuacji. A odchodząc od piłki nożnej w kierunku polityki, przypomnę – nie tylko Jarosławowi Kaczyńskiemu – że już kiedyś gospodarczo byliśmy przecież w pierwszym koszyku. Za Edwarda Gierka. W chwilę później na półkach sklepowych zabrakło nawet papieru toaletowego. Pozostał tylko ocet jako symbol upadku gospodarki i państwa polskiego.

Jan Kowalski

Dobra Zmiana dla obywateli czy Dobra Zmiana dla… siebie: zbiorowego dyktatora – partii rządzącej pełnią władzy?

Tylko przedstawienie kardynalnych zasad konstytucyjnych i deklaracja natychmiastowego wcielenia ich w życie po zwycięstwie w wyborach skłoni mnie do zagłosowania na tak zwany Obóz Dobrej Zmiany.

Jan Kowalski

obecny obóz władzy postanowił zagospodarować całe spektrum życia politycznego w Polsce. Zwłaszcza słowa Jarosława Gowina świadczą o tym dobitnie: „wkrótce obóz Zjednoczonej Prawicy poszerzy się o nowe środowiska…”. W podobnym, nieco żartobliwym tonie wypowiadał się już wcześniej inny Jarosław, Jarosław Kaczyński: musimy sami być dla siebie opozycją.

Bardzo mnie to wszystko zasmuca. Z jednego, dodatkowego powodu, który niezauważony przemknął przez portale informacyjne. Ten powód to zapowiedź zlikwidowania przez obóz Zjednoczonej Prawicy okręgów jednomandatowych nawet w przypadku gmin do 20 000 osób. A to już zaowocuje nie uspołecznieniem, ale przeciwnie, kompletnym upartyjnieniem życia (każdego życia) w Polsce. W normalnych państwach, gdzie szanuje się wolność obywatelską i obywatelskie zarządzanie państwem, rzeczą obrzydliwą byłby faktyczny brak biernego prawa wyborczego dla zwykłego obywatela, z czym mamy do czynienia w naszej ojczyźnie. (…)

Ta pokusa, pokusa pełni władzy, ma bardzo bogatą historię. Nie cofajmy się jednak do starożytności, bo tam jej nie było. Pokusa pełni władzy rozkwitła dopiero w czasach nowożytnych. Jednakowo wiąże się z systemami dyktatorskimi z jednym dyktatorem, jak i z systemami demokratycznymi ze zbiorowym dyktatorem – partią aktualnie rządzącą. Chodzi zawsze o to samo, o pełne panowanie nad człowiekiem.

A jedyną obroną przed pełnią władzy rządzących, przed totalitaryzmem, dla mnie, zwyczajnego Jana Kowalskiego, jest Konstytucja Wolności Obywatelskich. Problem jednak w tym, że na razie jej nie mamy. I przed szalonymi zapędami ze strony jakiejkolwiek de facto bolszewickiej partii nie mamy się jak bronić.

To nie Prawo i Sprawiedliwość zaczęło prowadzić tę chorą politykę zdegenerowania społeczeństwa. To zaczęło się dużo wcześniej. Już w 2002 roku, gdy mieszkałem w pięknej podkrakowskiej miejscowości, sołtys zbierający opłaty za wodę i ścieki ujawnił się jako członek SKL. Gdy poprosiłem o rozwinięcie tego skrótu, bo rzekomo nie miałem o niczym pojęcia, ogłosił zaistnienie Stronnictwa Konstruktywno-Ludowego. To nieważne, że takiego nie było (było Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe), ważne, że sołtys czuł się uczestnikiem władzy wyższej. (…)

Chciałbym, żeby Prawo i Sprawiedliwość wyartykułowało wreszcie swoje propozycje programowe, w końcu zbliżają się wybory. Propozycje dla mnie, przeciętnego Jana Kowalskiego, zwolennika co najmniej 8-letnich rządów Obozu Dobrej Zmiany w celu likwidacji starego ustroju państwa – bolszewickiego systemu Okrągłego Stołu.

Powiem wprost, oczekuję przedstawienia zarysu nowej konstytucji – Konstytucji Wolności Obywatelskich. Tylko przedstawienie kardynalnych zasad konstytucyjnych i deklaracja natychmiastowego wcielenia ich w życie po zwycięstwie w wyborach skłoni mnie do zagłosowania na tak zwany Obóz Dobrej Zmiany. Bez nareszcie podmiotowego potraktowania mnie – obywatela, uznam rzecz całą za jedną wielką ściemę. A rzekomy Obóz Dobrej Zmiany za Obóz Dobrej Zmiany… dla Siebie.

Pokusa pełni władzy dla rządzących stanowi sedno systemu Okrągłego Stołu, ustanowionego w roku 1989 dla pełnego panowania nad Polakami. Boję się, że ta pokusa może zaćmić rozumy liderów Dobrej Zmiany. Bardzo łatwo przecież, chcąc panować nad wszystkim i wszystkimi, uznać zaprojektowane wtedy państwo za należną zdobycz, za własne polityczne wiano. I uznać, że mimo wszystko ten ustrój nie jest taki zły, że to tylko ludzie go wypaczyli. I że wystarczy tych złych wymienić na dobrych, na swoich. A ciemny lud potrzebuje tego, co zawsze od czasów Rzymskiego Imperium – chleba i igrzysk. A zatem jeszcze więcej chleba, jeszcze więcej igrzysk i jeszcze więcej 500+, a będziemy rządzić na wieki.

Cały artykuł Jana Kowalskiego pt. „Pokusa pełni władzy” znajduje się na s. 1 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Pokusa pełni władzy” na s. 1 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jan Kowalski / Jak wygrać wybory i rządzić długie lata przy poparciu 75% społeczeństwa. Skuteczny przepis dla PiS

Pisząc tydzień temu o śledziach z jednej beczki, zapowiedziałem podanie skutecznego przepisu. Boję się, że trochę na wyrost, nie jestem przecież astrologiem, ale słowo się rzekło. A zatem, do dzieła.

Zacznę od początku, od obalenia podstawowego twierdzenia, że celem każdej partii politycznej jest zdobycie władzy, a potem jej utrzymanie. Od szkoły podstawowej wmawia się to dzieciom. Nic zatem dziwnego, że w wieku dojrzałym taką mądrością politycy – i nie tylko – trącą. Powiem wprost, to niebezpieczne dla społeczeństwa przekonanie wypływa bezpośrednio z prymitywnego darwinizmu. Tak jak z prymitywnego darwinizmu ulepiony był marksizm, bolszewizm i nazizm. Czy należałoby tu dodać makiawelizm? Chyba tak, bo po upadku ideologii jako spoiwa, partia rządząca najchętniej odwołuje się do racji stanu jako uzasadnienia dalszego sprawowania władzy.

Co najmniej 40 lat minęło od mojego dzieciństwa, kiedy to powyższą definicję partii politycznej poznałem w szkole. I ze zdumieniem odkryłem, że w naukach społecznych serwowanych obecnie uczniom nic się nie zmieniło. Ale przecież 40 lat temu panował w Polsce bolszewizm. Czyżby zatem obecnie, skoro definicja pozostała taka sama, panuje on dalej? Przyglądając się systemowi sprawowania władzy w Polsce (w zasadzie nad Polską) i funkcjonowaniu partii politycznych, trudno nie odpowiedzieć na to pytanie twierdząco.

Po tej podbudowie ideowej, żeby nie przeciągać struny, podam wreszcie zapowiedziany w tytule przepis: żeby wygrać i rządzić, Prawo i Sprawiedliwość musi oddać władzę. Nie, nie innej partii. I nie podzielić się, ale oddać. Musi oddać władzę Polakom. Władzę decydowania o swoim życiu, o sposobie wydatkowania zarabianych przez siebie pieniędzy, o własnym zdrowiu i o sposobie ubierania się również.

Tylko w ten sposób możemy pokonać spuściznę bolszewizmu ideowego i strukturalnego, dławiącego naszą ojczyznę. Oddając tak wielką władzę Polakom, Prawo i Sprawiedliwość stanie się zarazem najsilniejszą partią polityczną w Polsce. I nie myślę tu o strukturach gminnych czy powiatowych lub tych słynnych partyjnych szablach w liczbie 30. [related id=41258]

Dzięki takiemu posunięciu Prawo i Sprawiedliwość stanie się najsilniejszą partią, mierząc to najpewniejszą miarą – miarą poparcia społecznego. Czy będzie to 81 czy 75%, nie jestem tego w stanie zagwarantować. Będzie to jednak wystarczające poparcie, żeby wprowadzić w Polsce nowy ustrój społeczny. Zaprojektowany nie przeciw obywatelowi (= poddanemu), ale dla obywatela – właściciela własnego państwa. Ustrój państwa obywatelskiego, silnego i zamożnego, przedstawiłem w zarysie w cyklu: „Zanim napiszemy nową konstytucję”.

To obecne rozdarcie na dwa plemiona, te zażarte spory narodowe nie do załagodzenia, które uniemożliwiają naprawę państwa, to wszystko są – modny zwrot – fejk niusy. Fałszywe imaginacje wtłaczane do głowy zwykłym Polakom, żeby łatwiej było nas niewolić mentalnie i fizycznie. Tymczasem prawdziwe życie toczy się gdzie indziej. Czy Prawo i Sprawiedliwość w osobie Jarosława Kaczyńskiego skorzysta z mojego przepisu? I wprowadzi Polaków w prawdziwe życie, w życie w prawdzie? Mam nadzieję, bo to jedyny sposób, żeby wyrwać się z bolszewii.

A wtedy, cóż – najwyżej wraz z obecną konstytucją do kosza wyrzucimy też bolszewicką definicję partii politycznej. Może nowa będzie brzmiała tak: partia polityczna to dobrowolne zrzeszenie obywateli, którego celem działania jest wolność, dobro i pomyślność wszystkich obywateli i całego państwa. Może być?

Jan Kowalski

Jan Kowalski: Śledzie z Jednej Beczki. Punktem odniesienia dla opozycji sprzed 1989 r. nie było społeczeństwo, a Władza

Po raz pierwszy w historii Polski po roku 1989 stare śledzie z beczki, z ławicy pod nazwą Prawo i Sprawiedliwość, odwołały się do rybek spoza swojej beczki, odwołały się do społeczeństwa.

Po ostatnim tekście jeden z internautów zarzucił mi, że niczego nie wiem i nie rozumiem. Wszystko wiedzą i rozumieją Aleksander Ścios, Matka Kurka i Jerzy Targalski, a ja próbuję istotę polskiego sporu ściągnąć gdzieś na manowce. Kiedyś w tym zestawie znalazłby się jeszcze Rafał Ziemkiewicz, ale widać popadł w niełaskę obozu dobrej zmiany. Przyjąwszy w pokorze krytykę, spróbuję się wytłumaczyć.

Uwaga, zaczynam! To POPiS powinien dziś rządzić Polską. IV RP była przecież pomysłem wspólnym, jeśli nie wcześniejszym PO i to z roku 2002. Dlaczego tak się nie stało? Odpowiedź na to cuchnące naftaliną pytanie będzie zarazem odpowiedzią na zarzut mojego niezrozumienia świata.

O scenie politycznej Polski po roku 1989 decydował generał bezpieki Czesław Kiszczak. Rok wcześniej, w lutym roku 1988 jako przedstawiciel Liberalno-Demokratycznej Partii Niepodległość byłem uczestnikiem spotkania opozycji niepodległościowej. Inicjatorem był lider Konfederacji Polski Niepodległej Leszek Moczulski. Jego intencja ujawniła się niedługo potem, a została potwierdzona wiele lat później w dokumentach IPN.

Zaraz po spotkaniu Leszek Moczulski pognał z listą uczestników do generała Kiszczaka i zaproponował ugodę z inną częścią opozycji, niesolidarnościową, jako jej rzekomy lider. Generał Kiszczak musiał mieć z tego niezły ubaw, bowiem w nagrodę Konfederacja Polski Niepodległej objęła dwa tytuły prasowe i oba niebawem położyła. W sumie logiczne; ówczesny młodzieżowy kapeenowiec Grzegorz Hajdarowicz też potrafił położyć każdy tytuł.

Napisałem to, co powyżej, nie bez powodu. Punktem odniesienia dla opozycji sprzed roku 1989 była Władza, mówiona i pisana z dużej litery. Władza to jest słowo – klucz do zrozumienia mentalności opozycji i jej późniejszego zachowania. Tu nie było miejsca na społeczeństwo, na opinię publiczną, bo ich nie było. Władza nobilitowała poprzez represje, internowanie lub więzienie.

Dlatego trudno jest nawet mówić o opozycji, bo opozycja solidarnościowa i nieliczna niepodległościowa była raczej zbiorem dysydentów. Punktem odniesienia, odwołania i własnej identyfikacji na drabinie ważności społecznej była Władza. Najpierw Partia (PZPR), a potem od połowy lat osiemdziesiątych Służba Bezpieczeństwa i osobiście Czesław Kiszczak.

Znamy się jak śledzie z jednej beczki – powiedział w roku 2002 Jarosław Kaczyński, lider Prawa i Sprawiedliwości, partii zebranej z rozbitków z Porozumienia Centrum i współpracowników jego brata Lecha z Najwyższej Izby Kontroli. Partii wydobytej z odmętów niebytu przez premiera Buzka, za sprawą mianowania śp. Lecha Kaczyńskiego ministrem sprawiedliwości.

Wtedy, w roku 2002 zdumiały mnie te słowa, bo świadczyły o braku dobrego rozpoznania rzeczywistości. Bo w tej jednej starej beczce miały pływać również śledzie z PO, z późniejszym głównym śledziem Donaldem Tuskiem na czele. Już wtedy w roku 2002 opisałem Platformę Obywatelską jako nową partię władzy, nie dziwcie się mojemu zdumieniu.

Oprócz zdumienia, ja, Jan Kowalski – przeciętny obywatel III RP, byłem przerażony takim rozumieniem rzeczywistości. Bo znaczyło to tyle, że dla pretendującej do zarządzania Polską partii punktem odniesienia nie jestem ja, Jan Kowalski ze swoimi problemami (piętro niżej w Kolegium Witkowskiego był Instytut Psychologii), ale stare śledzie z jednej politycznej beczki.

Nadzieja na zmianę tego beczkowego, hermetycznego myślenia o polityce nie przyszła wcale w roku 2005. Bolesne rozpoznanie miało przyjść pięć lat później. Chociaż wtedy wielu świetnych publicystów prawej strony ogłaszało zaistnienie POPiS-u czyli wspólnych rządów PO i PiS, rzeczywistość polityczna nie pozostawiała złudzeń.
Że taka koalicja, koalicja IV Rzeczypospolitej nie nastąpi, było wiadomo najpóźniej w momencie zażądania przez PO wszystkich resortów siłowych. Co zostało wyartykułowane ustami Jana Marii Rokity, niedoszłego premiera z Krakowa. Człowieka, który się szczycił się tym, że zdołał wskoczyć do pociągu z napisem polityka, zanim Czesław Kiszczak odgwizdał moment odjazdu.

Z tej przyczyny nie doszło do wspólnego rządu – Czesław Kiszczak i jego ludzie z WSI nie życzyli sobie tego. Słabe koalicyjne rządy, z co chwilę zmienianymi premierami i ministrami, to była podstawa do przekształcenia państwa polskiego w jedno wielkie żerowisko dla swoich. I gwarancja ich bezkarności.

Rok 2015 szczęśliwie zmienił prawie wszystko. Po raz pierwszy w historii Polski po roku 1989 stare śledzie z beczki, z ławicy pod nazwą Prawo i Sprawiedliwość, odwołały się do rybek spoza swojej beczki, odwołały się do społeczeństwa. Stąd wzięła się cała wygrana roku 2015, prezydencka i parlamentarna. Inaczej by jej nie było. Przecież w mediach i sondażach na długo przed wyborami zwyciężył Bronisław Komorowski. To, co mnie niepokoi, to obawa, że Prawo i Sprawiedliwość może o tym zapomnieć. A jak już wspominałem, chcę, żeby rządziło przynajmniej osiem lat (o powodach pisałem już kilka razy, a za tydzień podpowiem niezawodny sposób).

Myślę, że wszystko jest już jasne. Jakiekolwiek śledzie i ich rozgrywki o dominację nie są dla mnie istotą rzeczy. Z racji samego nazwiska, punktem odniesienia do oceny sytuacji politycznej jest dla mnie tylko i wyłącznie interes społeczny. Interes państwa i narodu polskiego, całego narodu polskiego. Łącznie z lemingami.

Każdemu, kto w interesie jakiejkolwiek hałaśliwej grupki, chciałby narzucić wykoślawione partyjne myślenie ogółowi Polaków, mogę jedynie współczuć. Ale nigdy tego nie zrozumiem, pomimo bagażu pięćdziesięciu czterech lat. Uff.

Jan Kowalski

Jan Kowalski/ Sztuka Budowania Większości/ Lawina nienawiści zalała majestat Rzeczypospolitej górą nieczystości

Lawina nienawiści, chamstwa i prostackiej bezczelności zaczyna w internecie dotykać obecnej głowy polskiego państwa. Z naszej, a jakże, prawej strony. Czym będziemy się zatem różnić od strony lewej?

Modliłem się za Pana Prezydenta. W ostatnią niedzielę, w kościele oo. kapucynów w Krakowie. Modliłem się za Prezydenta, za całą Polskę i wszystkich Polaków, tych z totalnej opozycji również. Przypadkiem, a może i nie, bo plany Boże nijak się mają do naszych. Modliłem się razem z jego rodzicami, z krakowską Solidarnością i pozostałymi wiernymi. Może i przypadkiem, ale szczerze.

To zaczęło się od prezydentury Lecha Kaczyńskiego, bo wcześniej z takim zjawiskiem nie mieliśmy do czynienia. Lawina nienawiści, chamstwa i prostackiej bezczelności spłynęła na jednego człowieka, na prezydenta Polski. I zalała jego majestat, majestat Rzeczypospolitej, górą nieczystości. I to chamstwo, i prostactwo, stało się normą w komentowaniu wydarzeń z udziałem kolejnego prezydenta i, szerzej, całej władzy również, dla obozu tak zwanej prawicy. Obecnie zwolenników dobrej zmiany.

Uderzmy się w piersi: kogo nie cieszyło nazwanie prezydenta Komorowskiego Komoruskim lub Szczynukowiczem, albo premiera Tuska hyżym rujem lub kondonkiem? I to obrzydlistwo zaczyna w internecie dotykać obecnej głowy polskiego państwa. I to wszystko z naszej, a jakże, prawej strony. Czym będziemy się zatem różnić od strony lewej? Byle pętak, nie obrażając pętaków, i byle dziennikarski obszczymurek, nie obrażając obszczymurków, ujeżdża dziś swojego Prezydenta, majestat Rzeczypospolitej, jak burą sukę. Tak chcemy naprawiać Polskę?

Szatan aż ślini się z rozkoszy, gdy nienawiść i wrogość definiują naszą postawę wobec najbliższych, naszą obywatelską postawę. Jeżeli chcemy dobra Polski, musimy z tego szaleństwa definitywnie zrezygnować. Prezydent może mieć swoją wizję państwa. Lider partii rządzącej może mieć swoją. Liderzy partii opozycyjnych mogą mieć swoje. Wyartykułowanie tych wizji, przedstawienie ich wyborcom – Polakom jest najbardziej cenną rzeczą obecnego sporu politycznego. I za to prezydentowi Dudzie powinniśmy być co najmniej wdzięczni.

Nareszcie, powtarzam: nareszcie zwykli Polacy mają możliwość zastanowienia się nad swoim państwem. Nad wymiarem sprawiedliwości, nad funkcjonowaniem państwa. Nad jego możliwym paraliżem, wynikającym wprost z obecnie obowiązującej konstytucji. Spór na linii Prezydent –
Rząd to nie porażka dobrej zmiany i klęska Polski, ale szansa na zbudowanie 75% większości dla rzeczywistej naprawy Polski. Takiej zmiany, która nie mogłaby być unieważniona przez następny rząd.

Mamy obecnie doskonałą sytuację geopolityczną. Nasi sąsiedzi nie mogą zabronić nam zreformowania naszego państwa. 81% Polaków jest za reformą sądów. Nie wątpię, że podobna większość Polaków będzie optować za gruntowną naprawą państwa. Jeśli nie 81%, to przynajmniej 75. Z taką większością możemy naprawić Polskę od samych fundamentów. A teraz politycy, bo to ich rola, niech przedstawią odpowiadający takiej większości Polaków plan naprawy Polski.

Wybory tuż-tuż. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby taką wizję zaprezentować i wygrać wybory bezwzględną większością głosów. A obecny rząd niech nie wszczyna i nie prowokuje niepotrzebnych konfliktów, ale niech zajmie się wypełnianiem swoich obowiązków. Niech jak najbardziej sprawnie i udanie zarządza możliwym, w interesie wszystkich obywateli. Oczywiście wskazanie tego, co przeszkadza w sprawnym rządzeniu, jest konieczne i budujące przyszłość.

Polska musi odzyskać władzę nad mediami, bo pozostając w obcych rękach, niekoniecznie służą dobru Polski. To powinien być priorytet obecnego patriotycznego rządu. Z ogłupianymi przez niepolskie media obywatelami trudniej będzie przeprowadzić reformy – nie wyrżniemy ich przecież, a mają prawo głosu.

Kolejny priorytet to zmiana fatalnej ordynacji wyborczej, która skutkuje kolejnymi przypadkowymi i mniejszościowymi rządami lub koalicjami, które wzajemnie blokują możliwość naprawy państwa. Gdyby nie szczęśliwy przypadek – bo gdyby SLD wystartował jako jedna partia, a nie koalicja, wszedłby do parlamentu – nie byłoby większościowego rządu Prawa i Sprawiedliwości (to dlatego kochamy Magdalenę Ogórek i Leszka Millera).

Dwa lata minęły, pół kadencji, a nawet w sprawie technicznie uczciwych wyborów, bez możliwości oszustw, nic się nie wydarzyło. Co robi rząd w tak istotnych sprawach?

Wywoływanie kampanii nienawiści niczemu dobremu nie służy. Jest, co prawda, w polskim narodzie, jak w każdym, niewielki margines żywiący się nienawiścią, ale z nim nie zbudujemy wolnej, zamożnej i dobrej Polski.

Nie da się obejść cichcem obecnie obowiązującego systemu Okrągłego Stołu, na którego straży stoi obecna konstytucja (nie wątpię w dobre intencje taką próbę planujących). Ten system trzeba po prostu odesłać do lamusa, ale w interesie i z poparciem 75% Polaków. Najwyższy czas, żeby wszyscy pretendujący do zarządzania państwem polskim, naszym państwem, wreszcie to zrozumieli. I o takie zrozumienie również w czasie tej Mszy się modliłem. Amen.

Jan Kowalski

Jan Kowalski/ Zanim napiszemy nową Konstytucję (16). Różnica zdań, a nawet sprzeczne stanowiska, są normą w demokracji

Dzięki sporowi o zawetowane ustawy wzrosło poparcie społeczne dla Prezydenta i dla Prawa i Sprawiedliwości. Po dodatkowej akcji propagandowo-informacyjnej 81% Polaków jest za reformą sądownictwa.

Piasek w klepsydrze odwróconej przez prezydenta Andrzeja Dudę przesypuje się nieubłaganie. Zanim się obejrzymy, ostatnie ziarenko wyznaczające datę referendum konstytucyjnego opadnie na dół. Czas zatem kończyć nasz cykl, bo przecież jeszcze musimy napisać nową konstytucję. W dzisiejszym, ostatnim odcinku podsumuję moje dotychczasowe przemyślenia.

Po pierwsze, preambuła. Jeśli musi już być, nie może dzielić Polaków i zarazem nie może łączyć idei sprzecznych. Powinna zatem odwołać się do wartości, które ukształtowały naród i państwo polskie, i pozwoliły przetrwać czas zaborów, czas wojny i bolszewickiej niewoli. Są to wyłącznie i jedynie wartości chrześcijańskie. Są one drogowskazami po krętych ścieżkach życia dla co najmniej 75% Polaków. I dzięki nim, wartościom i drogowskazom, również pozostałe 25% może się odnaleźć.[related id=38513]

Po drugie, duch – Wolność i Odpowiedzialność. Przeczytałem wreszcie konstytucję Węgier i ze zdumieniem odkryłem, że nasi bratankowie tak samo nazwali jej wstępny rozdział swojej konstytucji. Nie możemy jednak po prostu przepisać ich konstytucji, jesteśmy innym narodem i innym państwem, gdzie indziej położonym. Jednak wolność i odpowiedzialność muszą przenikać całą naszą konstytucję i kształtować jej literę.

Po trzecie, 6 zasad kardynalnych, które muszą być przestrzegane przez każdy rząd kierujący państwem polskim w imieniu polskiego narodu. Złamanie ich będzie wystarczającym powodem do odwołania rządu (= prezydenta). A decyzje tak podjęte zostaną anulowane.

  1. Najpierw zasada pomocniczości. Ta zasada, podstawa Nauki Społecznej Kościoła, jest nadrzędna i określa wszystkie sfery aktywności ludzkiej: gospodarczą, społeczną i polityczną. Określa funkcjonowanie państwa od zarządzania gminą począwszy. I konstytuuje trójpodział władz.Wybrany przez wszystkich Polaków prezydent zarządza całym państwem, mając do pomocy ograniczoną ilościowo administrację państwową. Parlament ma władzę tworzenia prawa i nadzoru nad prezydentem. Wybrani przez Polaków sędziowie (mogą być wybierani jak posłowie) pilnują, czy prezydent lub posłowie nie kradną albo w inny sposób nie występują przeciwko własnemu narodowi – bo to Naród jest ziemską władzą najwyższą.
  2. Druga zasada – likwidacja biurokracji wynika wprost z zasady pomocniczości. Wynika wprost z chrześcijaństwa i charakteru narodowego Polaków ukształtowanego tysiącletnią praktyką. A co najmniej 500 lat temu Polacy zagwarantowali sobie prawnie, że to oni są właścicielami swojego państwa. Dlatego nikt nie musi im (nam) narzucać sposobu, w jaki mają żyć, jak wychowywać własne dzieci i w co wierzyć. Takie szczegółowe wskazówki dla poddanych zawsze wysuwali władcy uważający się za właścicieli swoich państw i narodów. Historyczni i współcześni władcy Francji, Niemiec, Rosji; mógłbym jeszcze długo wymieniać. To im jest potrzebna biurokracja, żeby utrzymać własne narody w poddaństwie ich woli, ale nie Polakom.
  3. Polacy nie mogą być dyskryminowani we własnym państwie, to trzecia zasada. Wydawałoby się, prosta sprawa. Jednak po wycofaniu się Sowietów, podbici politycznie i gospodarczo przez Zachód, mamy zbyt wiele przykładów, że stan uprzywilejowania zachodnich firm wobec polskich cały czas trwa. Niewielki ruch nastąpił jedynie w bankowości poprzez odkupienie Pekao. Żadne niepodległe państwo nie przetrwa bez swojego sektora bankowego, bez własnej gospodarki, bez własnego handlu. Nie przetrwa również i przede wszystkim bez własnych mediów. To jest absolutny skandal – opanowanie prawie całego segmentu czwartej władzy przez kapitał zachodni, głównie niemiecki. Codzienne bombardowanie opinii publicznej spreparowanymi informacjami ma podstawowy wpływ na myślenie i decyzje wyborcze Polaków.[related id=36510]
  4. Czwarta zasada to prawo do posiadania broni. Tych wszystkich, którzy już się oburzyli na takie słowa, odsyłam do trzynastego odcinka cyklu. Tu przypomnę tylko, że dzięki temu prawu obronimy nie tylko siebie i swoje rodziny, ale również naszą ojczyznę.
  5. Nadrzędność polskiego prawa musi być jako piąta zasada kardynalna zapisana w naszej konstytucji. Żyjemy w dynamicznych czasach i nie wiemy jakie jeszcze uzurpacje przyjdą do głowy eurokratom w Brukseli. Nie wiemy też, czy w kryzysowym momencie gospodarczym, jak zdarzyło się to kiedyś w przypadku Irlandii, polskie władze nie poddadzą się dyktatowi potężnej mniejszości.
  6. To dlatego jako ostateczne zabezpieczenie naszej wolności stanowienia o sobie samych, musimy przyjąć szóstą zasadę – instytucję referendum. Jest to odwołanie się do starej zasady: nic o nas bez nas. Instytucja referendum, jak już opisywałem, może być zarazem sposobem na zarządzanie również społecznością lokalną, czyli rzeczywistym zastosowaniem demokracji bezpośredniej.

Teraz możemy już zacząć pisać naszą nową konstytucję, konstytucję V Rzeczypospolitej. Jednak nie sztuką jest napisać konstytucję, sztuką jest wprowadzić ją w życie. I tu zaczyna się problem. Dawno nie mieliśmy w Polsce demokracji, dlatego oduczyliśmy się istoty demokracji – umiejętności budowania większości.

Widzieliśmy to przy okazji sporu Prezydenta z Prawem i Sprawiedliwością o zawetowane ustawy sądownicze. Histeryczne ataki osobiste na prezydenta Dudę, z zarzutami wręcz zdrady obozu naprawy państwa. Bo co się stało? Bo minister Ziobro nie okazał się najmądrzejszy i najładniejszy? Narzucono narrację wręcz personalną, kto mocniejszy: Zbyszek czy Jędrek?

Tymczasem dzięki temu sporowi po pierwsze wzrosło poparcie społeczne dla Prezydenta, po drugie wzrosło poparcie społeczne dla Prawa i Sprawiedliwości. Po dodatkowej akcji propagandowo-informacyjnej rządu 81% Polaków jest za reformą sądownictwa.

Zatem nawet gdyby Prezydent Duda zahamował reformy, PiS może szybko doprowadzić do nowych wyborów i wygrać z jeszcze większą przewagą. Różnica zdań, a nawet wykluczające się stanowiska, są normą w demokracji. Konflikt służy polaryzacji stanowisk. Komu uda się zbudować większość społeczną, czyli wyborczą dla swojego projektu, ten wygrywa.

Ustawy sądownicze zaproponowane przez PiS były próbą ominięcia obecnej śmieciowej konstytucji. W ten sposób nie da się jednak odbudować Polski. Można tylko pięknie przegrać. Do odbudowania Polski na miarę naszych oczekiwań, Polski wolnej i zamożnej, potrzebna jest zmiana konstytucji. Zmiana sposobu zarządzania naszym wspólnym majątkiem i dobrem – Polską.

Jan Kowalski

Jan Kowalski/ Zanim napiszemy nową konstytucję (15). Cieszy mnie, że nie przyjmiemy islamistów ani jawnych, ani ukrytych

Polska musi mieć gwarancję konstytucyjną tego, że żaden rząd pod koniec swojej kadencji, z 15% poparciem społecznym i licząc na łaskawość władców Europy, nie wystąpi wbrew interesowi Polski i Polaków.

„W imię Allaha, Dobroczynnego, Miłosiernego. Od Mahometa, Wysłańca Allaha, do wielkiego Chosrowa irańskiego. Pokój niech spocznie na tym, który szuka prawdy i wyznaje wiarę w Allaha i w jego Proroka i świadczy, że nie ma boga poza Allahem i że On nie ma syna, i który wierzy, że Mahomet jest jego Sługą i Prorokiem. Z nakazu Allaha zapraszam cię do Niego. On posłał mnie, abym oświecił wszystkie ludy, abym mógł je wszystkie ostrzec przed Jego gniewem i mógł postawić niewiernym ultimatum. Przyjmij islam, abyś mógł pozostać bezpieczny”. (za: Wikipedia)

List tej treści wystosował w roku 630 Mahomet, twórca islamu, do władcy Persji. Ponieważ ten nie posłuchał, Arabowie w ciągu następnych 20 lat podbili Persję i zaprowadzili tam islam jako religię państwową. Ten cytat doskonale oddaje rzeczywisty charakter islamu, rzekomej religii pokoju. I zarazem wskazuje sedno konfliktu z nami, chrześcijanami – On nie ma syna, ma tylko Mahometa, Sługę i Proroka (z dużych liter oczywiście). Pisałem już o tym, ale przypomnę: na mój rozum to właśnie Mahometa jako fałszywego proroka, który zwiedzie wielu, zapowiedział Jezus Chrystus.[related id=37457]

Nie dziwmy się zatem, że każda wojna, jaką prowadzili Arabowie, a potem wszyscy, którzy przyjęli islam, miała charakter religijny. A nad ich wojskami zawsze powiewał sztandar proroka.

W 732 roku pod Poitiers rycerstwo chrześcijańskie zapobiegło podbojowi całej Europy. W roku 1571 w bitwie morskiej pod Lepanto Liga Święta, zorganizowana przez papieża Piusa V, pokonała flotę muzułmańską (turecką). Dzięki temu, wbrew przechwałkom sułtana, sztandar Proroka nie załopotał nad Watykanem. A potem uratował chrześcijańską Europę w roku 1683 pod Wiedniem nasz król Jan III Sobieski.

To polskie zwycięstwo na długo zostało zapamiętane przez muzułmanów. Zaryzykuję, że jeszcze dziś muzułmanie o tym pamiętają. Nic innego bowiem nie tłumaczy braku Polski pod panowaniem ISIS na mapie nakreślonej przez ich strategów na rok 2020.

W tym jednym zgadzają się stratedzy Kalifatu i Jarosław Kaczyński, który oznajmił 10 września to samo, no prawie to samo: że Polska pozostanie wyspą wolności i tolerancji. Cieszy mnie to zapewnienie Prezesa i jestem pewny tego, że wierzy on w swoje słowa. Cieszy mnie również to, że żadnych islamistów jawnych i ukrytych nie przyjmiemy, mimo brukselskiego dyktatu… dopóki rządzi Prawo i Sprawiedliwość. Jednak pamiętajmy, że każda z poprzednich partii rządzących też nie miała z kim przegrać. Poczynając od SLD. Pamiętacie jeszcze o SLD, nie o Magdalenie Ogórek – o SLD?

Koniec żartów zatem. Polska jako państwo i Polacy jako naród, państwo tolerancji i naród tolerancyjny jak żaden na świecie, musi mieć gwarancję konstytucyjną tego, że żaden rząd pod koniec swojej kadencji, z 15% poparciem społecznym i licząc na łaskawość władców Europy, nie wystąpi wbrew interesowi Polski i Polaków. Dla takiego spokoju musimy w naszej nowej konstytucji zapisać VI prawo kardynalne: instytucję REFERENDUM.

Ale to nie będzie referendum takie jak obecne, nie wiadomo po co i bez prawnego umocowania. To musi być referendum wiążące, również ręce aktualnie zarządzających Polską. Naród polski ma prawo decydować w każdej ważnej sprawie go dotyczącej. Przyjmowanie wrogów naszej cywilizacji pod nasz dach na pewno jest sprawą ważną dla całego narodu, a nie rozgrywką dla polityków i politykierów.

Referendum to zarazem sposób regulowania spraw istotnych nie tylko dla całego państwa, ale również dla każdej, najmniejszej gminy. Jej mieszkańcy również mają prawo decydować o swoich żywotnych sprawach. Przy dzisiejszej technologii, gdzie internet dostępny jest w prawie każdym polskim domu, nic nie stoi na przeszkodzie do zastosowania takiej formy demokracji bezpośredniej. Usprawni to również zarządzanie naszymi własnymi pieniędzmi, z których utrzymujemy wójta, burmistrza, prezydenta i całą potrzebną nam administrację. Bo biurokracja, jak zapewne podejrzewacie, musi zostać zlikwidowana!

Jan Kowalski

Jan Kowalski / Zanim napiszemy nową konstytucję (14). Unia nie ma armii i nie obroni nas przed zagrożeniem zewnętrznym

Czy Sojusz Północnoatlantycki lub prezydent Trump wymuszają na nas przyjmowanie dżihadystów? Czy słyszeliście, żeby głównodowodzący NATO żądał od Polski uznania związków homoseksualnych za małżeństwa?

Przed tygodniem opisałem IV prawo kardynalne, prawo do posiadania broni palnej przez każdego zdrowego na umyśle Polaka. Po przejściu sześciomiesięcznego przeszkolenia wojskowego. Prawo do posiadania broni opisałem jako element fizycznej obrony własnej, obrony wyznawanych zasad i wreszcie jako najskuteczniejszy sposób obrony naszej wspólnej ojczyzny. To ona gwarantuje naszą wolność i możliwość rozwoju naszego narodu – rodziny rodzin. Ale czy na pewno?

13 lat od wejścia do Unii Europejskiej (głosowałem na nie) widzimy coraz większe zakusy ze strony brukselskiej centrali na ingerowanie w nasze wewnętrzne sprawy. Nie tylko nasze, ale również Czech, Węgier, Słowacji, słowem: wszystkich państw narodowych. Niezależnie od kwestionowanych rozwiązań szczegółowych, czy to dotyczą małżeństwa, pigułki „dzień po”, szeroko pojętej kultury (łącznie z obrzydliwością, która uzurpuje sobie to miano) czy polityki migracyjnej, klucz do zrozumienia tej sytuacji jest jeden, a nosi nazwę: ideologia.[related id=36510]

Wyrwawszy się z ideologii starej bolszewii, trochę nieświadomie rzuciliśmy się w sidła ideologii bolszewii nowej. To jest ideologia całkowicie sprzeczna z wyznawaną i obowiązującą jeszcze w Polsce cywilizacją łacińską. Do obrony obowiązującego wciąż w Polsce ładu moralnego karabin to za mało. Potrzebujemy konstytucyjnej gwarancji naszej niepodległości. Niepodległości w stanowieniu prawa cywilnego i jego nadrzędności nad prawem stanowionym przez jakąkolwiek zewnętrzną uzurpację. Państwo wolnych Polaków nie może z definicji podlegać jakimkolwiek zakusom ideologicznych uzurpatorów. Niezależnie od tego, czy pochodzą z Zachodu, czy Wschodu, Północy lub Południa. I to musi stać się V prawem kardynalnym zapisanym w naszej nowej konstytucji.

Bierzmy przykład z Brytyjczyków. Byli w Unii Europejskiej, dopóki im się to opłacało. Przestało się opłacać, to występują. Wielka Brytania jest zbyt dużym rynkiem, żeby z tego tytułu groziły jej jakieś większe konsekwencje. I Polska jest również zbyt dużym rynkiem.

Ani Norwegia, ani Szwajcaria nie są członkami UE i nie cierpią z tego powodu. A my, jeżeli jesteśmy jeszcze na plusie, to za chwilę przestaniemy i staniemy się płatnikiem netto. Unia Europejska, która propaguje obrzydliwą ideologię, a nie ma własnej armii, w żadnej mierze nie obroni nas przed zagrożeniem zewnętrznym. Tu potrzebny jest nam sojusz ze Stanami Zjednoczonymi i członkostwo w NATO.

Czy Sojusz Północnoatlantycki lub prezydent Trump wymusza na nas przyjmowanie dżihadystów? Czy słyszeliście, żeby głównodowodzący NATO żądał od Polski uznania związków homoseksualnych za małżeństwa? Ja sobie nie przypominam.

Czy coś się stanie, czy stracimy, jeżeli w ten sposób postawimy sprawę? Bo o to boją się wyznawcy dóbr doczesnych. Pragnę ich uspokoić: nic się nie stanie. Od 28 lat jesteśmy podbitym gospodarczo terytorium. Ponieważ jesteśmy biedni i oddajemy, co swoje, za bezcen, dalej będą nas lubić Niemcy, Francuzi, Belgowie, Szwedzi, Amerykanie, Hindusi i Chińczycy. Jeżeli którakolwiek z tych nacji chciałaby nas przestać lubić, to na zwolnione przez nią miejsce już czekają następni. Najmniej powinniśmy się bać tych, których boimy się najbardziej, czyli Niemców. Polska do Wisły już stanowi część niemieckiej gospodarki, dlatego na jakichkolwiek sankcjach najbardziej straciłyby niemieckie firmy. A na to rząd niemiecki nigdy nie pozwoli.

Zatem nie bójmy się własnego cienia. Wolność obywatelska i wiara w Boga zbudowały kiedyś I Rzeczpospolitą, wielką i zamożną. Najbardziej tolerancyjną w Europie, przyjmującą prześladowanych za swoją wiarę i przekonania Czechów, Francuzów, Niemców i Żydów. To nie była najczęściej nasza wiara katolicka. Ale Polska nigdy nie przyjmowała ludzi chcących zniszczyć nasze państwo.

Możemy przyjmować uciekinierów z powodu wiary – chrześcijan z Syrii, Iraku czy Egiptu. Ale nie ich prześladowców! Wojujący islam niszczy teraz zachodnią i południową Europę. Niszczy, ponieważ został do tego dzieła zaproszony przez lewicowych szaleńców, bolszewików nowego porządku, wrogów naszej łacińskiej cywilizacji.

Ponieważ nie wiemy, czy po rządzie Beaty Szydło nie powstanie przypadkiem rząd Borysa Budki, również to musimy zapisać w konstytucji. Ale o tym za tydzień.

Jan Kowalski