W obliczu zarazy pytanie do każdego chrześcijanina: czy wierzysz w życie wieczne?/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Rząd ma za zadanie dbać o nasze życie doczesne. Na razie aktualny rząd polski wzorowo wywiązuje się ze swojego zadania. I mam nadzieję, że nie przekroczy swoich kompetencji, wkraczając w sferę sacrum.

Wpadłem parę dni temu na pomysł, żeby spotkać się ze znajomymi mieszkającymi w Warszawie. Uściskać ich – zamiast trącania łokciem – zanim wojsko otoczy stolicę kordonem sanitarnym. Żeby nie zarażała reszty kraju, a najbardziej Beskidu Niskiego. Zobaczyć, może ostatni raz. Niestety, spotkanie nasze nie doszło do skutku. Bo jeden z kolegów mieszka z rodzicami. Staruszkowie liczą sobie już po 90 lat z plusem i należą do grupy ryzyka w kategorii Covid-19. A on, dobry syn, postanowił ich nie narażać. Własnym uszom nie wierzyłem, bo ta wiadomość wyszła od osoby demonstracyjnie wierzącej w naszego chrześcijańskiego Boga.

A potem taka naszła mnie refleksja: no dobrze, ale czy z wiary w Pana Boga wynika również wiara w życie wieczne?

We wspaniałości, jakich nawet nie potrafimy sobie wyobrazić, jak nas zapewnia Syn Boży, Jezus Chrystus? Przecież wierząc i mając lat 90, powinniśmy chcieć jak najszybciej umrzeć, żeby zaznać tych wspaniałości. A syn 90- latków powinien modlić się o dobrą i świadomą śmierć dla rodziców, i o życie wieczne dla nich. I o to, żeby nie zgłupieli na starość, bo szatan walczy o duszę człowieka do samego końca jego życia doczesnego.

Odgradzać się od świata w wieku lat 90, żeby przeżyć jeszcze rok, dwa lata lub trzy – to jest dopiero szalone! I świadczy jedynie o braku prawdziwej wiary. Ale świadczy też, niestety, o gremialnym upadku wiary w naszych czasach. O prywatnym i społecznym upadku wiary w słowa naszego Zbawiciela. O prywatnym i społecznym upadku wiary osób świeckich i tych w sutannach, którzy udają naszych pasterzy, a zamykają przed nami kościoły – zagrody dla swoich owieczek. Prawdziwy pasterz nie porzuca swojego stada. A jeśli je porzuca, to nie jest prawdziwym pasterzem. Nawet choćby po przejściu zagrożenia uczonymi słowy wzywał rozproszone owce. Módlmy się, żeby nie zabrakło nam pasterzy prawdziwych, oprócz tych na pasterskich etatach.

Może jest to dla mnie śmieszne dlatego, że mając lat 40 przeżyłem nawrócenie. I od tego czasu nie mam już lęku przed śmiercią jako taką. Boję się czasem, że umrę nie w pełni pogodzony z Bogiem, a On nie obdarzy mnie swoją łaską. Modlę się, żeby tak się nie stało. Nie zazdrośćcie mi jednak i nie myślcie, że nawrócenie wszystko załatwia. Łaska, która mnie spotkała, i ogromna pomoc boża, o którą się modliłem i której bardzo potrzebowałem, uzmysłowiła mi tylko to, jak słabym, głupim i grzesznym jestem człowiekiem. Otwarła mi oczy na to, czego wcześniej udawało mi się nie zauważać.

Rząd nie jest od tego, żeby dbać o nasze życie wieczne. Ma za zadanie dbać jedynie o nasze życie doczesne. Dlatego proponuje nam doczesne wskazówki odnośnie do higieny życia. Na razie aktualny rząd polski wzorowo wywiązuje się ze swojego zadania. I mam nadzieję, że nie przekroczy swoich kompetencji wkraczając w sferę sacrum.

Polscy księża, poza paroma wyjątkami na etacie, również zachowują się stosownie do naszej Wiary. Nie zamykają kościołów i modlą się do Pana Boga o jak najszybsze wygaśnięcie epidemii. A od zawsze przecież modlą się o nawrócenie grzeszników przed ich śmiercią. Zatem nie mamy się czym przejmować.

Poza własnym życiem duchowym, rzecz jasna. Bo tu nigdy nie jest różowo, a już najmniej, gdy tak myślimy.

Na koniec pochwalę się Wam docześnie. Zgromadziłem 20 kilogramów ziemniaków (chłop mi przywiózł dwa m-ce temu), 2 kg cebuli, po 2 kg ryżu, kaszy gryczanej i jaglanej, 2 laski salami i kilogram kiełbasy podsuszanej. Ze starych zapasów mam jeszcze trochę suszonych prawdziwków, kilka słoików miodu, 1 kg soli i mnóstwo przypraw. Dlatego nie martwcie się o mnie, przeżyję.

O ile nie zginę wcześniej tragicznie w wypadku samochodowym (3 500 osób ginie co roku na polskich drogach), jadąc na narty w poniedziałek rano. Zatem… do następnego felietonu 😊

Jan A. Kowalski

7 dni później. Jak zabić pamięć o Żołnierzach Wyklętych, poniżyć ich i wyszydzić/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Niezły ubaw musieli mieć żyjący jeszcze limanowscy ubecy i ich potomkowie z takiej inscenizacji narodowego święta. Teraz są całą gębą patriotami i mają pełne piersi właściwych już orderów.

1 marca, w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, dostałem od mojego znajomego z Limanowej gotowy lokalny przepis. A później również to zdjęcie z komentarzem. Zacznijmy od zdjęcia. Na pozór wszystko wygląda jak najlepiej.

Poczty sztandarowe oddają hołd zamordowanym przez UB partyzantom Ziemi Limanowskiej. Na pozór, bo w rzeczywistości saluty, hołdy i późniejsze salwy czczą pamięć innych poległych. Nie Żołnierzy Wyklętych, ale ich katów, żołnierzy Urzędu Bezpieczeństwa.

Tak o tej uroczystości pisze do organizatorów w liście otwartym, opublikowanym na portalu Limanowa.in, Paweł Zastrzeżyński – niezależny badacz zbrodni UB na terenie Limanowej:

„1 marca 2020 r. na cmentarzu parafialnym w Limanowej odbyła się uroczystość uhonorowania Żołnierzy Wyklętych. Przemówienia Burmistrza, Starosty i Parlamentarzystów, Pana Wiesława Janczyka i Pani Urszuli Nowogórskiej, wyraźnie podkreślały cel zgromadzenia. Jednak szpalery honorowe i cała uwaga zgromadzonych, jak i zaproszonych gości, była zwrócona w stronę grobów, w których pochowani są byli funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, którzy zginęli w wyniku walki o umocnienie sytemu komunistycznego w Polsce.

Niezrozumiałe jest, że organizatorzy, pomimo wcześniej przesłanej informacji, zorganizowali tak ważną uroczystość w tym miejscu. Trzeba podkreślić, że informacja o miejscu pochówku byłych funkcjonariuszy UB była wysłana do Starostwa, Burmistrza, Proboszcza oraz Marszałka Województwa Małopolskiego już w grudniu 2019 r. Dodatkowo w piśmie zostało też wskazane miejsce kaźni w Limanowej, które jest rzeczywistym miejscem pamięci o ofiarach.

To właśnie w limanowskiej katowni UB był główny punkt, w którym rozegrał się cały dramat Żołnierzy Wyklętych na Limanowszczyźnie. To właśnie Stanisław Wałach, pierwszy szef limanowskiej placówki UB, ujął Józefa Kurasia »Ognia« i za to został awansowany na szefa krakowskiego UB. To tu, jak pokazują dokumenty IPN, byli przywożeni aresztowani żołnierze, w bestialski sposób katowani i mordowani. To właśnie ten Limanowski Urząd Bezpieczeństwa przyczynił się do rozbicia kilkudziesięciu oddziałów żołnierzy walczących o wolną i niepodległą Polskę.

Dlatego niezrozumiała jest ignorancja organizatorów uroczystości co do upamiętnienia tego miejsca, a nawet jakiejkolwiek wzmianki o nim”.

Po rozmowie z Pawłem Zastrzeżyńskim okazało się jednak, że ta ignorancja jest jak najbardziej zrozumiała i przeliczalna na brzęczącą monetę. Na srebrniki dla miasta i duże zyski dla firmy, która w miejscu kaźni chce wybudować galerię handlową. Dlatego jakiekolwiek upamiętnianie tego miejsca jest nie na rękę i władzom miasta, i inwestorowi – dużej i bogatej firmie.

Tam, w miejscu kaźni, w Pałacyku pod Pszczółką, leżą ciągle jeszcze nie ekshumowani partyzanci, bojownicy powojennej walki o wolną i niepodległą Polskę. Walki o Polskę wolną od sowieckiej okupacji i od rodzimej podłości. Leżą tam ich niepochowane kości, bo o tym mówią świadkowie. A nawet niewykluczone, że leży tam również sam Ogień.

Niezły ubaw musieli mieć żyjący jeszcze limanowscy ubecy i ich potomkowie z takiej inscenizacji nowego narodowego święta. Wszyscy ci, którzy są spadkobiercami Polski Ludowej w sensie duchowym i materialnym, również musieli czuć radość z wyboru miejsca uroczystości. Teraz są całą gębą patriotami i mają pełne piersi właściwych już orderów. Ale ciągle pamiętają główną zasadę ubecką: zabić człowieka to za mało, przede wszystkim należy zabić pamięć o nim.

I właśnie to dzieje się na naszych oczach w roku 2020, 30 lat od odzyskania niepodległości, 56 lat od zabicia ostatniego Żołnierza Wyklętego, tuż obok nas, w Limanowej.

Jan A. Kowalski

Fatalny start kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy… z winy nadambitnego ministra/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

W I turze powinno się głosować na swojego wymarzonego kandydata (5 lat temu wybierałem Kukiza [21%]). Natomiast w II na tego, którego mniej z dwóch nie lubimy. Chyba, że przejdzie nasz ulubieniec.

Miałem o tym napisać tydzień temu, ale dałem się ponieść śmieciowym emocjom. Chyba zrozumiałym, gdy niewywożone z winy urzędników śmieci zasypują moją zadbaną do niedawna firmę. Zostawmy jednak śmieci (komu mam dać w łapę, żeby je legalnie wywieźć?) i zajmijmy się szlachetną i poważną polityką. Taką Wasz poważny komentator polityczny powinien się w końcu zajmować 😊

To nasz minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro, postanowił osobiście włożyć kij w szprychy kampanijnego Dudabusu. Za takie przecież należy uznać nasłanie agentów CBA na prezesa NIK, Mariana Banasia. Bezprawne nasłanie, dodajmy. Po to, żeby się odegrać za udowodnioną przez NIK niegospodarność w Ministerstwie Sprawiedliwości? Opisałem to w felietonie parę tygodni wstecz –wydane 369 000 zamiast 65 000 złotych. A może po to, żeby kolejny raz przypomnieć o swojej roli i pozycji w coraz mniej zjednoczonym obozie Prawicy?

Trzeba przyznać, że udało się Zbigniewowi Ziobrze znowu pokazać w mediach i wprawić w osłupienie zwolenników naprawy polskiego państwa. Zwłaszcza tych zwolenników, którzy często wbrew wielu, wielu zastrzeżeniom, w ostateczności głosują na Prawo i Sprawiedliwość.

I mają zamiar w najbliższych wyborach zagłosować na Andrzeja Dudę. Choćby i w II turze, jak autor tych słów. Czy zagrywka niegdysiejszego Delfina, dowodząca jego braku odpowiedzialności za państwo, nie jest przypadkiem obliczona na zniechęcenie umiarkowanych zwolenników obozu Dobrej Zmiany? Jeżeli tak, to należy Zbigniewowi Ziobrze pogratulować. Jego szanse na objęcie przywództwa całego Obozu po porażce wyborczej najpierw prezydenckiej, a potem parlamentarnej, zdecydowanie rosną.

Czy jednak cały obóz Dobrej Zmiany z jego aktualnym przywódcą, Jarosławem Kaczyńskim, również przyklaśnie ambicjom Ministra? Mam nadzieję, że nie. Bo chociaż jestem przeciwnikiem socjalistycznego i biurokratycznego państwa, jakie nam w tej chwili funduje Prawo i Sprawiedliwość, to nie jestem zwolennikiem żerowiska lub chaosu. A jedno lub oba te zjawiska nastąpiłyby zaraz po przegranej Andrzeja Dudy. Bo nie ma w tej chwili poważnej kontroferty programowej i strukturalnej w stosunku do obozu Dobrej Zmiany. Bo potrzebne są jeszcze cztery lata, żeby Polakom znudził się socjalizm i biurokracja fundowane nam przez obóz rządzący.

Ta druga kadencja pełnej władzy rządowo-prezydenckiej jest również potrzebna po to, żeby zanikł postkomunistyczny establishment III RP. Żeby zanikła sieć powiązań, niezasilana już z budżetu państwa. To ten właśnie establishment, z jego partyjną przybudówką pn. Platforma Obywatelska, blokuje powstanie patriotycznej, prawicowej i wolnorynkowej partii. Na której powstanie od wielu lat czekam i na którą natychmiast zagłosuję, zamiast na lewicowy PiS.

Zostawmy jednak partie na boku. 10 maja będziemy wybierać nie partie, a prezydenta. Dla samej zasady spójnego rządzenia państwem zagłosuję na Andrzeja Dudę, ale dopiero w II turze. A w I? Jeszcze nie wiem, na kogo oddam swój głos, bo żaden z kandydatów mnie nie przekonuje. W I turze powinno się głosować na swojego wymarzonego kandydata (5 lat temu wybierałem Kukiza [21%]). Natomiast w II na tego, którego mniej z dwóch nie lubimy. Chyba, że przejdzie Wasz ulubieniec, czego wszystkim życzę.

Natomiast nie róbmy sobie nawzajem wody z mózgu i nie głośmy, że jak Duda nie dostanie 50% + 1 głos w I turze, to przegra w II, bo wyborcy pozostaną w domach.

Takie twierdzenie przeczy zdrowemu rozsądkowi i statystyce wyborczej. Przypomnę tylko, że w poprzednich wyborach prezydenckich Andrzej Duda zdobył w I turze 34,5% głosów przy 49% frekwencji, a w II 51,5% przy frekwencji 55,5%.

Zatem nawet występująca w naszym Radiu WNET Małgorzata Gosiewska, wyznająca teorię I tury dla Andrzeja Dudy, nie przestraszy mnie i nie zagłosuję 10 maja wbrew swoim przekonaniom. Najwyżej w ogóle nie zagłosuję. Natomiast druga tura to zupełnie inna bajka, Szanowna Pani Poseł. W drugiej turze, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. I tego się trzymajmy.

Jan A. Kowalski

PS Dla przypomnienia Ministrowi Sprawiedliwości: czy prokuratura generalna już zbadała, kto nam, Polakom, ukradł te 300 tysięcy złotych w Kaliszu?

Od 1 marca zaczynam palić moje firmowe śmieci! Chyba, że je wywiozę do lasu / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Teraz mi to przyszło do głowy: a może byśmy zebrali te śmieci sprzed naszych firm, załadowali je na ciężarówki i urządzili takie superfajne grillowisko przed drzwiami co najmniej Ministerstwa Klimatu?

Nie mam wyjścia poza ich wywozem do lasu. Wszystko przez BDO – złowieszczy skrót, który chociaż po rozszerzeniu brzmi niewinnie: Baza Danych o Odpadach, to może skończyć się dużym zanieczyszczeniem środowiska. Moje śmieci to pcw, poliester, poliuretan i trochę metali ciężkich, chociaż Chińczycy zapewniają, że ich tam w ogóle nie ma.

Sam pomysł Ministerstwa Klimatu (lub Środowiska) był biurokratycznie wręcz wzorowy. Nakazujemy wszystkim przedsiębiorcom, jako wytwórcom śmieci, zarejestrować się w urzędach marszałkowskich. A to już super alibi dla ściągnięcia kolejnego haraczu z durnych groszorobów, po 100 lub 300 złotych od łebka. Po to, żebyśmy my, dumne urzędnicze biurwy, mogły(li) dalej kultywować swój szlachetny patriotyzm. 250 milionów złotych rocznie uskładane z tych drobnych grosików, których straty  śmieciarze nawet nie poczują albo odmówią sobie butelki whisky, pozwoli  stworzyć co najmniej dwa tysiące etatów dla szlachetnych, pięknych patriotów.

Pomysł zatem był piękny i cenny dla warstwy wyższych patriotów, którzy przecież też mają rodziny i z czegoś muszą żyć, żeby doniośle głosić nam patriotyczne hasła. Nam, durnym groszorobom. Dzię-ku-jemy!

Niestety coś poszło nie tak i zamiast sprawnego ściągnięcia szmalu, spowodowało paraliż na rynku śmieci przemysłowych. Dlatego góra śmieci przed moją halą produkcyjną rośnie.

Śmieciarze- przetwórcy, z którymi mam umowę na wywóz od wielu lat, nie chcą ich odebrać, bo grożą im sankcje finansowe za odbiór od firmy niezarejestrowanej w BDO. Urzędy marszałkowskie w całym kraju, nie tylko mój, mają z grubsza 3-miesięczne opóźnienie w rejestracji. Bo zamiast sprawnego systemu internetowego i automatycznej rejestracji, ręcznie odfajkowują każde zgłoszenie. A końca procesu nie widać.

Zamiast odroczenia wymogu rejestracji, do czasu uruchomienia systemu, mamy sytuację patową. Dlatego jako producent – w tej chwili myślę o sobie głównie jako o producencie śmieci, a nie produktów – w imieniu nie tylko swoim, przepraszam. Za to, że stworzyliśmy dla naszych urzędników (samo)rządowych nie lada problem. I chyba w tej sytuacji wypadałoby, przynajmniej do czasu urzędowego wyjaśnienia sytuacji, zaprzestać produkcji tak kłopotliwych śmieci.

Mój znajomy z Radomia, przy okazji okołobiznesowej herbatki, wpadł na ten pomysł.

Skoro nie możemy palić klasycznych ognisk przed naszymi firmami, to zapalmy wielkie grille. W ten sposób, pod pozorem pieczenia kiełbasek dla pracowników, będziemy mogli systematycznie utylizować nasze śmieci.

Myślę, że w zaistniałej sytuacji to całkiem rozsądny pomysł. Pod warunkiem jednak, że te kiełbaski po upieczeniu nie zostaną zjedzone. Ale to już nie jest problem, bo jako śmieci nieprzemysłowe możemy je – zupełnie zgodnie z przepisami – wrzucić do kosza na odpady mokre.

Teraz mi to przyszło do głowy. A może byśmy zebrali te śmieci sprzed naszych firm, załadowali je na ciężarówki i urządzili takie super fajne grillowisko przed drzwiami co najmniej Ministerstwa Klimatu?

Aż się przestraszyłem tego, co powyżej. Zatem szybciutko zmykam między worki, bo do kontenera raczej już się nie zmieszczę. Może siepacze od Zbyszka Ziobry albo tajniacy klimatyczni mnie tam nie znajdą J

Jan A. Kowalski

Trzy miesiące przed wyborami: Zwycięstwo Andrzeja Dudy (w II turze) szansą na odzyskanie przez Polskę suwerenności

Piszę o tym teraz, żebyście nie wymyślili innej koncepcji. Bo – wiem to po sobie – mózg człowieka potrafi wymyślić największą fantasmagorię, uznać ją za rzeczywistość, a potem bronić do utraty sił.

Jan A. Kowalski

Najpierw postraszmy się trochę. Andrzej Duda, pomimo uzyskania 48% głosów w I turze, przy pełnej mobilizacji opozycji przegrywa II turę. Do głosowania przeciwko niemu wzywają nie tylko KO-wcy i zwolennicy Wiosny, ale również Kosiniak-Kamysz z przybocznym Kukizem i kandydat Konfederacji, Krzysztof Bosak. Ci dwaj ostatni w imię walki z pisowskim (pamiętamy o pogardzie przy wypowiadaniu słowa?) bolszewizmem w polityce i w imię prawdziwej wolności.

Prezydentem Polski zostaje Małgorzata Kidawa-Błońska. Cieszy się nie tylko nadbudowa ideologiczna systemu Okrągłego Stołu w postaci aktualnych partii politycznych z ich napompowanymi na potrzeby telewizji liderami. Radość wraca również do ledwo dyszącego obozu patologii gospodarczej. Po 5 latach posuchy w miejsce sprawnego państwa powraca żerowisko. Państwo teoretyczne, którego ludność można bezczelnie i bezkarnie okradać za pomocą piramid finansowych, z wykorzystaniem w reklamach uśmiechu prezydenta i premiera. I premiera? Oczywiście, bo pierwszym dążeniem obozu nowego prezydenta będzie rozpisanie nowych wyborów. I wygranie ich. A nawet jeżeli to się w pełni nie uda, to uda się jedno – destabilizacja państwa. Wprowadzenie chaosu w życie polityczne, które uniemożliwi sprawne funkcjonowanie wewnętrzne aparatu państwowego i zablokuje egzekwowanie prawa. Bo reforma sądownictwa zostanie natychmiast zablokowana. Po to, żeby stara wojskowa agentura mogła być dalej uniewinniana przez swoich służbowych podwładnych w postaci tzw. sędziów. Czeka nas zatem okres kompletnej anarchii dla uciechy Niemiec i Francji, i Rosji.

Nie sposób przecież nie wywnioskować, że wspierana przez ostatnie lata przez Komisję Europejską Koalicja Obywatelska zrobi wszystko, żeby swoim europejskim przyjaciołom się odwdzięczyć. A to będzie oznaczać oddanie polskiej polityki w ręce Brukseli (= Niemcy i ciut Francji).

Zatem zahamuje rozwój koncepcji ścisłego sojuszu wojskowego z USA. I wykluczy koncepcję budowy Międzymorza pomiędzy Niemcami a Rosją jako zabezpieczenia wpływów amerykańskich w Europie i naszego bezpieczeństwa. A prezydent Kidawa-Błońska w jednym z pierwszych wystąpień przeprosi dożywotniego prezydenta Rosji za brata-bliźniaka, który przeżył, i za Macierewicza. Za bezczelne domaganie się przez pisowski rząd zwrotu polskiego samolotu, który zniszczył kawał pięknej rosyjskiej przyrody. (Czy nie powinniśmy za to zapłacić?).

Podsumowując wszystkie strachy, przegrana Andrzeja Dudy będzie oznaczać:

1)  zahamowanie możliwości uzdrowienia państwa z priorytetowym obecnie systemem sądownictwa;
2)  powrót do władzy patologii polityczno-gospodarczej, zatem brak „piniędzy” dla wszystkich, żeby starczyło dla swoich;
3)  oddanie terenu Polski na służbę Brukseli, żeby nie mogło tu powstać silne państwo – dla zabezpieczenia interesów Niemiec, Francji i Rosji.

Mam nadzieję, że wystarczająco Was przestraszyłem. Na tyle przekonująco, że nawet nie pomyślicie, żeby w II turze zagłosować przeciwko Andrzejowi Dudzie albo zostać w domu. A piszę o tym teraz, na trzy miesiące przed wyborami, żebyście w Waszych mózgach nie wymyślili jakiejś innej niedorzecznej koncepcji. Bo – wiem to po sobie – mózg człowieka potrafi wymyślić największą nawet fantasmagorię, zachwycić się nią, uznać za rzeczywistość, a potem bronić do utraty sił. I nawet zginąć niż przyznać się do błędu.

A dlaczego dla dobra Polski prezydent Duda powinien zwyciężyć dopiero w II turze? I dlaczego kandydat Konfederacji, Krzysztof Bosak, powinien uzyskać co najmniej 10% głosów w I turze? To wszystko wyjaśnię w kolejnym, marcowym „Kurierze WNET”.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Zwycięstwo Andrzeja Dudy (w II turze) szansą na odzyskanie przez Polskę suwerenności” znajduje się na s. 8 „Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Zwycięstwo Andrzeja Dudy (w II turze) szansą na odzyskanie przez Polskę suwerenności” na s. 8 „Kuriera WNET”, nr 68/2020, gumroad.com

 

 

Po wizycie prezydenta Macrona. Może nie sprzedamy się znowu za perkal i koraliki?/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Czarny lud kochać perkal i koraliki. A jego wódz i rada starszych jeszcze francuski koniak i szampan. To był francuski pomysł na nas w roku 1990. Straciliśmy przez ten manewr mnóstwo pieniędzy i lat.

Wiem, wiem, mamy sukces – prezydent Francji nawet na nas nie nakrzyczał. Co więcej, mówił takie rzeczy, że moje narodowe ego o mało co nie wyfrunęło przez okno. Dobrze, że było zamknięte 😊 Mam nadzieję, że nasi umiłowani przywódcy również pozamykali wszystkie okna w swoich gabinetach. Na wszelki wypadek jednak, żeby ich i nas nie poniosło, zastanówmy się nad prawdziwym celem tej wizyty.

Pierwszy cel jest oczywisty. Francuskie lobby przemysłowe chce nam znowu coś korzystnie dla siebie sprzedać. Żeby tego dokonać, musi odblokować nasz 38-milionowy rynek na swoje produkty po kilkuletniej utraconej korzyści. Wiadomo, że przyjazna atmosfera sprzyja interesom, dlatego prezydent Macron się uśmiechał.

Drugi cel jest równie oczywisty, ale nieco jednak ukryty. Propozycja wskrzeszenia Trójkąta Weimarskiego (Francja, Niemcy, Polska), płaszczyzny współpracy martwej od 2014 roku, to oczywiste plewy. Polska nigdy nie była partnerem ani dla Francji, ani dla Niemiec. Co ujawniło się dobitnie przy okazji rosyjskiej napaści zbrojnej na Ukrainę i późniejszych rozmów Rosji i Ukrainy przy udziale Niemiec i Francji. Pomimo aktywnej polityki polskiej w trakcie zimowego Majdanu w Kijowie i naszych rzekomych sukcesów, Polska nie została w ogóle dopuszczona do rozmów w ramach wyżej wymienionego formatu normandzkiego.

A teraz od prezydenta Francji dowiedzieliśmy się, że musimy zwiększyć swoją aktywność w Europie. Po to, żeby odgrywać niepoślednią rolę. Już nie mamy się słuchać Francji i Niemiec, ale współdecydować i współrządzić Unią Europejską. O matko! Dawno już nikt takiego kitu nam nie wciskał.

Zatem wyjaśnijmy, o co tak naprawdę chodzi prezydentowi Francji, poza sprawami biznesowymi. Po pierwsze, jest to próba zablokowania wpływów Niemiec w naszej części Europy. Zneutralizowania ich rosnącej przewagi nad Francją w ramach Unii Europejskiej. Po drugie, jest to próba wyślizgania Amerykanów z Polski i naszej części Europy. Pod hasłami paneuropejskiego braterstwa i wspólnoty interesów.

I jeżeli wsłuchaliśmy się w słowa prezydenta Macrona, to na pewno usłyszeliśmy wskazówkę, kiedy takie uwiedzenie europejskie może Polskę spotkać. Tak, dobrze usłyszeliście: po wyborach prezydenckich w Polsce.

Co nam pozostaje i jak mamy się odnieść do tych pustych francuskich gestów? Czarny lud kochać perkal i koraliki. A jego wódz i rada starszych jeszcze francuski koniak i szampan. I to był dobry francuski pomysł na nas w roku 1990. Straciliśmy przez ten manewr mnóstwo pieniędzy i lat. Ale teraz chyba jesteśmy o te 30 lat mądrzejsi i nie damy się ponownie nabrać na francuskie rarytasy?

Pamiętajmy, dla naszych polskich organizmów (poza schabowym) o niebo lepszy jest wołowy burger i coca-cola 😊

Jan A. Kowalski

To zwycięzcy piszą historię… i nie płaczmy już nad tym dłużej/ Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Naszą misją jest zwyciężyć. A wtedy sami napiszemy historię; swoją i sąsiadów. Tak, Moi Drodzy, wielkość czeka zaraz za progiem naszych lepianek. Musimy tylko otworzyć drzwi i po nią sięgnąć.

Nie ma sensu płakać nad oczywistością. Nad oczywistością należy się pochylić, przyjrzeć jej z bliska i tak na nią wpłynąć, żeby pracowała na naszą korzyść. Bo pomyślmy: umrze ostatni uczciwy Żyd, którzy przeżył Holokaust, na przykład Edward Mosberg (niech żyje jak najdłużej), i już nikt nie stanie w naszej obronie i w obronie prawdy. W imię racji politycznych i finansowych zostaniemy uznani za sprawców rzezi nie tylko Żydów, ale też Niemców i Rosjan walczących w ich obronie. A wtedy marny nasz los.

Odrzućmy jednak fatalistyczne myślenie, według którego możemy jedynie zginąć lub zginąć z honorem. Naszą misją jest zwyciężyć. A wtedy sami napiszemy historię; swoją i sąsiadów. Tak, Moi Drodzy, wielkość czeka zaraz za progiem naszych lepianek. Musimy tylko otworzyć drzwi i po nią sięgnąć. I tu dotykamy zagadnienia geopolityki, o której pisałem tydzień temu w związku z zabiciem generała Sulejmaniego.

Te dwa akapity nie są rozłączne, ale wzajemnie się uzupełniają. Bo umiejętność wykorzystania sytuacji geopolitycznej, a najpierw jej dostrzeżenia, ma podstawowy wpływ na naszą historię. Na to, kto ją będzie pisał. My sami, jako zwycięzcy. Czy może dla nas, przegranych, napiszą ją nasi wrogowie.

Po pierwsze, po raz pierwszy od ponad 300 lat możemy zwyciężyć. Naprawdę zwyciężyć. Zatem nie obronić się ogromnym wysiłkiem na chwilę, na kilka lub kilkanaście lat, ale wygrać. Na lat co najmniej 200 lub 300. Czyli tyle, ile trwała potęga I Rzeczypospolitej, o której potrafimy tylko powiedzieć bezrefleksyjnie, że nie wszystko było z nią halo, bo jednak upadła.

Tymczasem od 300 lat nie potrafimy się nawet zbliżyć do jej wielkości. A właśnie teraz, tu i teraz, mamy taką możliwość, bo pomaga nam światowe supermocarstwo. Oczywiście, że przede wszystkim we własnym interesie. Ale tę pomoc, dla dobrze rozumianego interesu własnego, powinniśmy wykorzystać.

Bo przecież nie tylko w interesie amerykańskim leży budowa silnego państwa polskiego pomiędzy Niemcami i Rosją. W naszym również.

Po drugie, nie załatwi niczego lizanie butów Amerykanom ani „robienie im łaski”, bo zaczną nami gardzić. Musimy natomiast, korzystając z ich ochrony, natychmiast zacząć reformę postkomunistycznego państwa, w jakie zostaliśmy wmanewrowani po roku 1989. Tak, by z żerowiska dla swoich i obcych, zmienić je w państwo wolnych obywateli i wolnego rynku. Na modłę amerykańską i I Rzeczypospolitej. Zatem poza zakupem drogich F-35 i wszystkich technologii potrzebnych do wielkiej wojny zewnętrznej NATO–Rosja, powinniśmy w przeciągu krótkiego czasu stworzyć polską armię obywatelską. Zdolną do skutecznej obrony terytorialnej w warunkach wojny wewnątrz państwa, gdy linia obrony na Bugu się załamie. A taką armię możemy stworzyć szybko i skutecznie, inicjując co najmniej sześciomiesięczne przeszkolenie wojskowe na poziomie klasy maturalnej, o czym kilkakrotnie już pisałem.

Po trzecie, zaakceptujmy wreszcie uwarunkowania geopolityczne. Leżymy tu, gdzie leżymy i nikt nas nie przeniesie, chyba że w niebyt. Nie obrażajmy się na nie, ale je przeanalizujmy i wykorzystajmy. Nie ma i w przeciągu kolejnych 20 lat nie będzie pewniejszej, większej gwarancji bezpieczeństwa i wielkości Polski niż sojusz ze Stanami Zjednoczonymi.

Oczywiście też mógłbym krzyknąć, że Polska powinna być sama wielka i nie bać się nikogo, i sama swoimi siłami się obronić, i nie potrzebujemy amerykańskich wojsk okupacyjnych. Oczywiście mógłbym tak stwierdzić, ale byłbym wtedy durniem albo agentem. Jak durniami lub agentami obcych państw są osoby hasła takie wykrzykujące.

I dlatego, po czwarte, małe pocieszenie. Obejrzałem i wysłuchałem wywiadu Krzysztofa Skowrońskiego z Krzysztofem Bosakiem, kandydatem Konfederacji na prezydenta. Bardzo sensownie i rzeczowo odpowiadał na dociekliwe pytania naszego szefa. I nawet przez moment nie dało się poczuć zapachu ruskiej onucy. To bardzo cieszy, że w zbiorowisku konfederatów, w której oprócz porządnych ludzi udziela się cała masa wariatów i oszołomów, i agentów – jak to w konfederacjach bywało – zwyciężył kandydat umiarkowany, zwolennik tradycyjnej rodziny, wolności obywatelskiej i gospodarczej. A co najważniejsze, zwolennik dalszego sojuszu z NATO i Stanami Zjednoczonymi w dobrze rozumianym interesie naszego państwa i narodu. Brawo!

Bo, po piąte, nic nam nie pomoże, jeżeli nie będziemy mieli wielkich przywódców, mających wizję nowego państwa i zdolność strategicznego myślenia w aktualnych warunkach geopolitycznych. Wielkich co najmniej jak Władysław Łokietek, który rozpoczął jako drobne książątko, a zbudował podwaliny wielkiego państwa, późniejszej I Rzeczpospolitej. Na tyle mocne, że nawet jego niezbyt udany syn Kazimierz zwany Wielkim (nie pytajcie mnie, dlaczego) nie zdołał ich zniszczyć. Dlatego jako mocarstwo przetrwało kolejnych 300 lat. I samo pisało swoją historię i historię całego regionu, zamiast czekać aż inni ją napiszą.

To co, spróbujemy znów spisywać własną historię? 😊

Jan A. Kowalski

Polska racja stanu po zabiciu przez Amerykanów generała Sulejmaniego/ Felieton Jana Azji Kowalskiego

Proponuję kryterium opłacalności, co dla państwa i narodu wiąże się zawsze i niezmiennie z zapewnieniem mu bezpieczeństwa zewnętrznego i możliwością rozwoju wewnętrznego. Tylko tyle i aż tyle.

Krótka wykładnia dla Witolda Gadowskiego i jego sympatyków

W swoim komentarzu tygodnia z 8 stycznia Witold Gadowski zwrócił się z prośbą, żeby ktoś wreszcie mu wytłumaczył, na czym polega polska racja stanu. Nikt z rządu nie odpowie, a i sam Witold Gadowski również nie oczekuje odpowiedzi. Potwierdził to w następnym zdaniu, twierdząc, że polską racją stanu jest głoszenie prawdy. Jednak spróbuję się nie zgodzić i zgłaszam się do odpowiedzi na wcześniej postawione pytanie: co jest polską racją stanu?

Najpierw przyjrzę się kryterium prawdy, a potem spróbuję rozdzielić osobne porządki, które Witold Gadowski z góralską pasją miesza i podgrzewa ku uciesze wiernych fanów.

Kryterium prawdy, które próbuje on ustanowić jako główne w myśleniu o interesie państwa polskiego, jest bardzo ryzykowne w sferze geopolityki, ale niech będzie.

Obalenie w Iranie lewicowego rządu Mohammada Mosadeka, który chciał znacjonalizować wydobycie ropy naftowej na terenie tego państwa, Publicysta przedstawia jako przykład złej i agresywnej amerykańskiej polityki na Bliskim Wschodzie. Obalenie zerkającego w stronę Związku Sowieckiego Mosadeka, w czym duży udział odegrały CIA i MI6, to oczywiście fakt. Ale czy wyjaśniająca wszystko prawda? Przecież Prawda nie może być wyrywkowa i zaczynać się od dogodnego dla nas roku, miesiąca czy dnia.

Dlatego cofnijmy się o parę lat. Do czasów, gdy roponośne złoża kryła jałowa pustynia, a zamieszkujące ją plemiona egzystowały w nędznych warunkach. Ich wartość wynosiła wtedy ZERO, zwłaszcza dla ludów cwałujących po nich na wielbłądach. Dopiero ogromny nakład finansowy, technologiczny i duch ryzyka Zachodu wydobył tę wartość na powierzchnię ziemi. I dopiero wtedy, gdy uśpiony potencjał został obudzony i zamieniony w petrodolary, nie oglądając się wstecz, przychodzi populistyczny przywódca, który mówi ludowi, że to jest jego ziemia, jego złoża i jego powinny być wszystkie pieniądze z eksploatacji. Oczywiście zostaje entuzjastycznie wybrany.

A co z wcześniejszymi nakładami, prawami i umowami? Tak miałaby wyglądać obiektywna prawda? I dlaczego Kuwejt i Emiraty kwitną, a Iran nie potrafi nawet przerobić własnej ropy? A Wenezuela, która rzyga ropą i znacjonalizowała ją dawno temu, właśnie zbankrutowała? A może na te pytania też warto by było odpowiedzieć zgodnie z kryterium prawdy? Ale nie tej trzeciej z Tischnerowskich prawd.

Dlaczego, w swoim umiłowaniu prawdy, słowa naszych bliźnich w Wierze, Amerykanów, traktuje Pan na równi ze słowami wyznawców Allacha, pozostawiając rzekomo wolny wybór umysłowi widza? Wiedząc zarazem, jak nietolerancyjną, fanatyczną i fałszywą religią jest islam. I przez jakiego oszusta został stworzony.

I po co te opowieści, że Iran to Persowie, a nie Arabowie, i że to wszystko zmienia? Przecież to bzdury, skoro wiemy, że Iran (Persja) został podbity przez Mahometa w połowie VII wieku. Cała warstwa rządząca musiała przyjąć islam. Chomeini i jego następcy, którzy rządzą współcześnie Iranem, to tylko w 50% Persowie, w 99% mahometanie, podobnie jak zabity generał Sulejmani. A pierwotną perską religię, czyli zoroastryzm, wyznaje jedynie kilka/kilkanaście tysięcy osób. Odejście od islamu jest przecież w tej innej Persji karane śmiercią, podobnie jak w Pakistanie czy Arabii Saudyjskiej. Ale to Arabii Saudyjskiej powinniśmy nie lubić, bo… jest sojusznikiem USA(?)

Rozdzielmy jednak porządki. Przecież już Pan Jezus apelował o ich niemieszanie. Oddajcie Bogu co boże, a Cezarowi co Cezara – możemy przeczytać w Ewangeliach. Jezus Chrystus, Syn Boga Jedynego, udzielił nam jednoznacznej i niepodważalnej do końca świata wskazówki. (Dlaczego nic sobie nie robimy z Jego nauki?). I przyjmijmy kryterium ustanowione przez Jezusa Chrystusa za wiążące dla nas, a nie to proponowane przez Witolda Gadowskiego, niezależnie od pomniejszych sympatii. A jeżeli tak, to musimy zrezygnować z kryterium cząstkowej prawdy w pojmowaniu świata i roli w nim Polski. I poszukać innego kryterium polskiej racji stanu.

Proponuję kryterium opłacalności, nie odkrywając przecież niczego nowego. A opłacalność dla państwa i narodu wiąże się zawsze i niezmiennie z zapewnieniem mu bezpieczeństwa zewnętrznego i możliwością rozwoju wewnętrznego. Tylko tyle i aż tyle.

Zapytajmy zatem: czy położeni między Niemcami i Rosją (o czym Witold Gadowski wielokrotnie przypomina) możemy opierać nasze bezpieczeństwo zewnętrzne i rozwój wewnętrzny na poparciu Baszara al-Asada, irańskich ajatollahów i Strażników Rewolucji, Hezbollahu, czy wręcz samego przywódcy Autonomii Palestyńskiej? Bo przecież niedawno zabity, odpowiedzialny za śmierć wielu żołnierzy amerykańskich generał Sulejmani już nam nie pomoże.

Na koniec chcę oświadczyć, że Iran, Irak, Syrię i Liban zamieszkuje prawdopodobnie wielu przyzwoitych ludzi. I podobnie jak generał Sulejmani kochają swoje żony i dzieci. Myślicie, że w Arabii Saudyjskiej, Izraelu i Stanach Zjednoczonych jest inaczej?

Jan A. Kowalski

Bronię doktora Tomasza Grodzkiego, mimo że jest marnym politykiem / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Próba wyeliminowania polityka Grodzkiego jest absurdalna i niebezpieczna. W żaden sposób nie zmieni patologicznego systemu lecznictwa. A może dowieść jedynie tego, że marszałek Grodzki był lekarzem.

Bronię, chociaż nie jestem nawet byłym ubekiem 😉 Ale bronię lekarza Grodzkiego, a nie polityka, którym próbuje być, choć nie potrafi. I jest dla mnie przykładem politycznej targowicy. Bronię z prostego powodu, dla którego kiedyś wystąpiłem w obronie doktora G., a którego to powodu w naszym zacietrzewieniu nie chcemy zauważać. Zapędzani na seanse nienawiści przez różne polityczne władze.

Najpierw budujemy patologiczny system lecznictwa, a potem oczekujemy uczestnictwa w nim tylko kryształowo uczciwych ludzi. Niezłomnych doktorów Judymów, którzy głodując i niedosypiając, będą leczyć nas z wszelkich możliwych dolegliwości. Dla idei, a nie korzyści własnej. Zarazem jednak zdajemy sobie sprawę, będąc prostymi pacjentami, że to system jest najbardziej chory.

Brnąc od 20 lat w tej społecznej schizofrenii, dobrnęliśmy do zapaści w naszym patologicznym systemie. (Opisałem to w tekście: Jak ugryźć 90 miliardów…). Bo nowo wyrosłe pokolenie lekarzy nie chce w tej patologii uczestniczyć i wybiera emigrację zarobkową. I dlatego mamy najmniej lekarzy w Europie.

Marszałem Tomasz Grodzki jest marnym politykiem, działającym przeciwko Polsce. Politykiem, jakich od czasów upadku I Rzeczpospolitej nigdy nie brakowało. Ale to nie znaczy, że jest brzydkim kurduplem i śmierdzi mu z gęby, i że na dodatek jest złodziejem, bo był/jest lekarzem.

Powiem wprost: lepiej nie wykazujmy lekarzowi Grodzkiemu nieuczciwości w postaci prywatnych płatnych wizyt, przekładających się potem na możliwość leczenia w państwowym szpitalu. Bo po takim precedensie będziemy musieli oskarżyć o podobną nieuczciwość całą kadrę lekarską w Polsce. W konsekwencji zmobilizujemy ją przeciwko nam – uzdrowicielom państwa – i przegramy kolejne wybory. Zamiast uzdrowić państwo, zakonserwujemy jedynie zastaną patologię.

Ostatnia próba wyeliminowania polityka Grodzkiego, podjęta m.in. przez „Gazetę Polską” za pomocą dowodzenia… że był lekarzem, jest absurdalna i niebezpieczna. Podejmowanie takich doraźnych działań w żaden sposób nie zmieni patologicznego systemu lecznictwa. A może dowieść jedynie tego, że marszałek Grodzki był lekarzem.

Chyba, że jest to próba udowodnienia Tomaszowi Grodzkiemu sprawstwa autorskiego patologicznego systemu lecznictwa w Polsce. Jeżeli tak, to temu śledztwu dziennikarskiemu sam przyklasnę. Oczekując zarazem prezentacji nowych systemowych rozwiązań, które po wdrożeniu przez obóz Dobrej Zmiay, polski system opieki zdrowotnej definitywnie uzdrowią.

Zaraz, zaraz, taka refleksja na koniec mnie ogarnęła: a może prezes Marian Banaś ze swoją Najwyższą Izbą Kontroli przeorałby wreszcie najwyższą kontrolą ten patologiczny system. Przeznaczamy na jego obsługę 25% budżetu, a on dalej nie działa. A może jest podobnie jak z tym zamówieniem w więzieniu w Kaliszu? Kupuje się za 369 tysięcy złotych coś, co warte jest najwyżej 65.

Jakby co, uprzejmie służę swoją wiedzą pacjenta publiczno-prywatnej służby zdrowia.

Jan A. Kowalski

PS. Jako czwarta władza 😊 nadal cierpliwie czekam na informację z Prokuratury, co stało się z naszymi obywatelskimi 300 tysiącami złotych ukradzionymi w Kaliszu.

Gdy pracodawcy i prywatni pracownicy samodzielnie stworzą jasny program naprawy państwa, politycy natychmiast się zlecą

Ze strony polityków, zawsze toczących jakąś kampanię i zerkających codziennie na słupki poparcia, nie możemy liczyć na żadne rozwiązanie. Mamy zatem w biedzie wymrzeć, indywidualnie i jako naród?

Jan A. Kowalski

Nie udało się Prawu i Sprawiedliwości zdobyć większości potrzebnej do zmiany konstytucji, ale nie rozpaczajmy już nad tym. Pojojczyłem w poprzednim numerze, wystarczy. Teraz zastanówmy się nad tym, co bez zmiany konstytucji jest możliwe. Zamiast przez kolejne cztery lata szarpać się z posłem Nitrasem, Klaudią Jachirą i Grzegorzem Braunem.

Jest jedna, fundamentalna dla rozwoju naszego narodu i państwa sprawa, która nie wymaga ani zmiany konstytucji, ani kopania się z wymiarem sprawiedliwości. Jest nią zmiana systemu emerytalnego sprzężona ze zmianą strukturalną polskiego rynku pracy.

Logiczne i przyczynowo-skutkowe, bo pracujemy również w tym celu, żeby móc godnie dożyć do naturalnej śmierci. Ale nie tylko po to, żeby wszystko przejadać i umrzeć w nędzy, a dzieciom pozostawić w spadku długi. Czy to jest jednak możliwe? Zastanówmy się wspólnie.

Najpierw trochę historii. Zacznijmy od końca, od emerytur. Od roku 1889 do dziś (z lekkimi modyfikacjami wywołanymi przez Wielki Kryzys) trwa system emerytalny wprowadzony w Niemczech przez kanclerza Bismarcka. Jego idea jest niezmienna i opiera się na solidarności pokoleń. I na pewniku, że dzieci będzie zawsze więcej niż rodziców. Trzeba oddać Żelaznemu Kanclerzowi, że pod koniec XIX wieku jego pomysł był genialny, bo z dwójki rodziców przychodziło na świat po kilkoro, czasem kilkanaścioro dzieci, które nie umierały, ale zasilały rynek pracy. Dopóki rodzice płodzili przynajmniej 4 dzieci, system pracował jak dobrze naoliwiona maszyneria.

Ten czas jednak minął w Europie i w Polsce bezpowrotnie. Z jednego małżeństwa (lub konkubinatu) nie rodzi się w Polsce nawet dwójka dzieci (1,45 za rok 2018).

A my z jednej strony lamentujemy, bo wymrzemy jako naród, a z drugiej uporczywie trwamy w systemie zakładającym ciągły przyrost młodych pracowników. Myślę, że najwyższy czas zrozumieć, że bez natychmiastowej zmiany starego systemu wymrzemy w biedzie.

A zmiana ta musi być powiązana ze zmianą systemu zatrudnienia, inaczej się nie da. Bo, przypomnę, efektywnie i zasadnie pracuje nas tylko 15 milionów (na 16,5), a powinno – 21. To według proporcji występujących w Skandynawii, Czechach i Niemczech właśnie. I chociaż w Niemczech, podobnie jak u nas, do wypłat emerytur państwo dopłaca ok. 20%, to jednak z zasobnej kasy, a nie z pożyczek, jak w naszym przypadku.

Jedyny pomysł, jaki w ostatnim czasie pojawił się w przestrzeni publicznej i sejmie, i zaraz zniknął, to pomysł podniesienia składek emerytalnych dla najlepiej zarabiających. Pomysł oczywiście absurdalny dla naszej przyszłości, ale rządowi dający parę miliardów rocznie więcej w trakcie najbliższych lat. A potem niech się inni martwią. Oczywiście pojawiły się też Pracownicze Plany Kapitałowe (pisałem o tym w Nr. 62), które fundują nam wszystko to, co kiedyś obiecywały OFE. Spodziewać się zatem należy, i całkiem słusznie, kolejnych dorodnych gruszek na wierzbie. A nawet dorodniejszych.

Porzućmy złudzenia. Ze strony polityków, zawsze toczących jakąś kampanię i zerkających codziennie na słupki poparcia, nie możemy liczyć na żadne rozwiązanie. Mamy zatem w biedzie wymrzeć, indywidualnie i jako naród? Oklaskując gromko naszych przywódców?

Proponuję pewien eksperyment: pomińmy ich całkowicie, przynajmniej do czasu sformułowania planu reformy. Wyłączenie polityków pozwoli nam, pracodawcom prywatnym i pracownikom, wyeliminować zupełnie niepotrzebne koszty opłacania ich obiadów. A na poważnie, pozwoli wreszcie policzyć koszty generowane przez nieudolnych polityków dla własnego próżniaczego życia. I obciążające niepotrzebnie nas wszystkich.

Tak skonstruowana Komisja Dwustronna (zamiast trójstronnej) może przystąpić do trzeźwej analizy naszego rzeczywistego położenia wewnątrz kraju i w globalnym otoczeniu. Bez przymusu oglądania się na chwilowy zysk lub stratę polityczną. Nazwijmy ją Komisją Naprawy Państwa. Czym dokładnie i chronologicznie powinna się zająć?

  1. Dostosowaniem kosztów pracy, w tym składki ubezpieczeń społecznych, do poziomu europejskiego. W Wielkiej Brytanii składka ubezpieczenia to średnio 12%, w Niemczech 19%, w Polsce 48%. Dzięki temu najmniej zarabiający pracownik zyska 500 zł, a pracodawca zaoszczędzi na nim 500 zł.
  2. Uproszczeniem systemu podatkowego i systemu poboru podatków, w tym ubezpieczeń społecznych, w celu redukcji ilości osób tym się zajmujących.
  3. Uproszczeniem organizacji i kosztów wewnętrznego funkcjonowania państwa polskiego. Zmianą systemu finansowania państwa (= budżetu) z centralnego na oddolny. Według moich wyliczeń liczba urzędników państwowych/niby-samorządowych nie powinna przekraczać 150 tysięcy. Nawet w obecnym porządku konstytucyjnym.

Przepracowanie tych 3 punktów bez obecności polityków pozwoli na sformułowanie jasnego programu naprawy państwa dla nas samych i przyszłych pokoleń. Ale nie martwy się ich nieobecnością. Gdy tylko taki jasny program naprawy państwa powstanie, natychmiast przybiegną. Jeżeli nie z obozu aktualnie rządzącego, żeby nie przegrać kolejnych wyborów, to z opozycji, żeby wreszcie wygrać.

A my? A my powinniśmy – tylko za cenę bezwarunkowej akceptacji naszych postulatów – udzielić im poparcia. Przecież bez naszych: pracowniczych, pracodawczych i emeryckich głosów, nie wygrają.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Jedyne, czego powinniśmy oczekiwać w drugiej kadencji Dobrej Zmiany” znajduje się na s. 15 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Jedyne, czego powinniśmy oczekiwać w drugiej kadencji Dobrej Zmiany” na s. 15 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego