Powody, dla których Imperium Wolności może upaść i jak temu zaradzić (1)/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Pominięcie wartości w myśleniu o gospodarce i świecie zaowocowało właśnie tym, co dziś obserwujemy – stworzeniem  chińskiego komunistycznego giganta zagrażającego naszej cywilizacji.

Bez amerykańskiego parasola bezpieczeństwa nawet te nie w pełni udane i przemyślane reformy państwa, jakie wdraża Prawo i Sprawiedliwość, nie byłyby możliwe. Dlatego nie żartujmy nawet o wielu wektorach i możliwościach wyboru różnych opcji (w domyśle: chińskiej, rosyjskiej, niemieckiej) w dziedzinie współpracy zagranicznej dotyczącej obronności Polski.

Ale oprócz bezwarunkowego poparcia dla światowej dominacji Ameryki (i naprawy Rzeczpospolitej), musimy dostrzegać również niebezpieczeństwa, jakie naszemu protektorowi grożą. Bo jego niepowodzenia odbiją się bezpośrednio na naszej pozycji międzynarodowej. Do utraty państwa włącznie.

Nie miejmy zarazem pretensji do Amerykanów, że ich firmy inwestujące w naszym kraju i w nasze bezpieczeństwo chcą zarabiać. To naprawdę niedorzeczność, którą podnieść mogą tylko chińscy, rosyjscy lub niemieccy agenci (jeżeli kogoś pominąłem, niech się dopisze).

A podniecić się nią mogą jedynie idioci. Piszę te słowa z pełnym przekonaniem, sam będąc przedsiębiorcą. Musimy się zatem nauczyć targować z Amerykanami i wynosić ze współpracy z nimi własne korzyści. Napisałbym „win-win”, ale nie chcę zaśmiecać naszego pięknego języka. Języka Reya, Kochanowskiego, Słowackiego i Mickiewicza 😊.

I tak doszliśmy do powodu nr 1. Stany Zjednoczone mogą upaść, bo zamiast rozwijać ekonomicznie państwa sojusznicze, finansują fortuny swoich wrogów. A dzieje się tak w wyniku podwójnie błędnego rozumowania. Po pierwsze uznano, że bogactwo uczyni z drapieżnych chińskich kotów tłuste europejskie kocury; co się nie stało, bo Partia rządzi całą chińską gospodarką. Po drugie założono, że współpraca z wrogiem jednak przyniesie korzyść własnemu państwu, niezależnie od stopnia realizacji punktu pierwszego.

Tymczasem drapieżne chińskie koty dalej chcą harcować, rozbudowując swoją armię lądową, morską i cybernetyczną. I wraz z nowym przywódcą, jakim od 2012 roku jest Xi Jinping, podejmują walkę o władzę nad światem. Jedyną korzyść, jeżeli chodzi o obywateli amerykańskich, odnieśli właściciele korporacji kiedyś amerykańskich, a teraz światowych. Odpływ produkcji amerykańskiej do Chin – najpierw prostej, a potem zaawansowanej – zdewastował drobną i średnią wytwórczość amerykańską. Tym samym wpłynął negatywnie na najniższą warstwę robotników przemysłowych. Została wypłukana podstawowa tkanka społeczna, w każdych czasach stanowiąca o sile narodu i państwa.

Kryzys roku 2008, o którym wspomniałem w mojej Wojnie, którą właśnie przegraliśmy, niestety nie odbił się żadną refleksją w sferach rządowych Ameryki. A sposób jego zażegnania, jedynie poprzez dodruk pustego pieniądza, stał się zalążkiem kolejnego kryzysu. Tego, z którym dziś mamy do czynienia. I który wybuchłby niezależnie od pandemii. Bo nie została zlikwidowana żadna z nierównowag, które rozwierają nożyce dochodowe społeczeństwa, zamiast je domykać. Nie skończono z kreacją pieniądza oderwanego od rzeczywistości, ale zjawisko to wzmocniono. Wzmocniono też sferę gospodarki zabawy (usług, rekreacji i wypoczynku) w miejsce gospodarki rzeczywistej. I nic dziwnego, skoro wszystko, co pożyteczne, miały za Amerykanów robić małe chińskie rączki.

Można przenieść na drugi koniec świata każdy biznes. Zgoda, ale nie można tam przenieść 20, 30, 40% swojego narodu.

Korporacje stanowią ułamek procenta społeczeństwa amerykańskiego, ich zarządy i zespoły kierownicze niewiele więcej. One wszystkie mogą się przenieść nawet w kosmos. Wykluczenie ogromnej części społeczeństwa z efektywnego i rzeczywistego gospodarowania, a tym samym uczestniczenia w tworzeniu wewnętrznego bogactwa, odbiera sens życiu zwykłych ludzi. Poszerza się margines społeczny i patologie z nim związane, co osłabia państwo. Bo zamiast czerpać korzyści finansowe z aktywności własnego społeczeństwa, trzeba je wziąć na utrzymanie. Nie z kieszeni korporacji, rzecz jasna, bo te mają tysiące sposobów na unikanie podatków, ale z dodruku pustego pieniądza. W konsekwencji każde Imperium stosujące takie panaceum upada.

Nie jest, rzecz jasna, nieszczęściem przenieść za granicę nadwyżkę swojego zapotrzebowania produkcyjnego. Jednak inwestycja taka ma sens tylko wtedy, gdy wzmacnia nasze państwo i poszerza nasz system wolności. System oparty na wspólnych chrześcijańskich zasadach. Pominięcie wartości w myśleniu o gospodarce i świecie zaowocowało właśnie tym, co dziś obserwujemy – stworzeniem  chińskiego komunistycznego giganta zagrażającego naszej cywilizacji.

To już ostatni moment, żeby to błędne myślenie i działanie zrewidować. I o tym napiszę następnym razem.

Jan A. Kowalski

PS Po ostatnich doświadczeniach: nawet z ludźmi wyznającymi te same wartości i posługującymi się nominalnie tym samym językiem trudno się dogadać, jeżeli nie założymy dobrych intencji rozmówcy (przynajmniej do pierwszego oszustwa) 🙁

Jeżeli Ameryka przegra z Chinami, to nie będziemy już wolnymi ludźmi / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Dla możnych tego świata, żyjących w starożytnym Rzymie, dawnej Polsce czy współczesnych USA, własne państwo to za mało. Co najwyżej mogą się nim posłużyć do realizacji własnych prywatnych celów.

Oczywiście niewola ta nie będzie oznaczać jednakowej pozycji nas wszystkich. Zgodnie z hierarchią każdego totalitaryzmu, zostaniemy podzieleni na kategorie. Na niewolników wyższego i niższego rzędu. Zwolennicy Jacka Bartosiaka, odrzucający fanaberie wartości duchowych w imię determinizmu geograficznego i skuteczności technologicznej, mogą liczyć na kategorię niewolników wyjątkowo uprzywilejowanych. Zapewne znajdą się na czerwonej liście w chińskim systemie kontroli społecznej, w odróżnieniu ode mnie. Trafię z pewnością na listę czarną za sam życiorys. I mam nadzieję spotkać na niej wielu z Was.

To tyle tytułem wstępu i odpowiedzi wyznawcom Jacka Bartosiaka, którzy napadli na mnie po felietonie sprzed dwóch tygodni. A teraz już na poważnie.

Żadne imperium ani nawet pomniejsze państwo nie powstało w imię geografii.

Jedyne, co decydowało o powstaniu i wzroście, to wyższa idea – wspólne wartości, do których ludzie zamieszkujący dane terytorium mogli się odwołać. To dlatego próba wskazania geografii jako kryterium determinującego i decydującego jest humorystyczna i absurdalna. I nie boję się jej tak nazwać. A próba takiego właśnie uzasadnienia polityki zagranicznej zawsze będzie wygodna jedynie dla wrogów wolności; zewnętrznych i wewnętrznych.

Zarazem żadne imperium nie upadło przez geografię. Każde z nich upadło przez problemy wewnętrzne, zwykle wadliwe stosunki społeczne, zwichnięte wskutek posłużenia się „lewarem” zagranicy przez wpływowych obywateli przeciwko własnym współobywatelom i własnemu państwu. Zawsze upadek ten poprzedzony był zerwaniem więzi obywatelskich spajających państwo jedną ideą. Tak działo się w Rzymie, gdzie lewar (jedno ze słów-kluczy Bartosiaka) zagranicy wywindował w kosmos bogactwo nielicznych, kosztem ogromnych rzesz obywateli rzymskich, żołnierzy-rolników. Ale wcześniej przecież zaimportowano obcych bogów dla uzasadnienia tej nierówności. Po zaniku tkanki społecznej w postaci zwykłych obywateli, któż miał bronić Rzymu? Barbarzyńcy, którzy przybyli go splądrować?

To samo spotkało największe Imperium Wolności w naszej części świata, jakim była I Rzeczpospolita, do której idei wolności wynikłej z chrześcijaństwa odwołuje się przecież nasze środowisko, środowisko mediów Wnet. Dopiero zaimportowanie w roku 1569 do tkanki społecznej państwa (Korony), tworzonej przez drobną i średnią szlachtę, ruskich magnatów z ich niewyobrażalnym bogactwem wynikłym z dobrych ziem i nędzy poddanych, zwichnęło strukturę społeczną państwa. Bo rozszerzyliśmy geograficznie państwo o Wołyń, Kijów i Podole, ale zarazem utraciliśmy siłę obywatelskiej odpowiedzialności za państwo, jaką gwarantowała drobna i średnia szlachta od roku 1505. I ta zmiana stała się podstawową przyczyną późniejszego upadku państwa.

Dlaczego od samego początku Stany Zjednoczone cieszą się niekłamaną sympatią Polaków? Z jednego powodu: ucieleśniają odwieczną polską ideę państwa wolnych obywateli.

To idea wolności wynikająca z chrześcijaństwa stworzyła Stany Zjednoczone. Ta sama idea, która kiedyś była lepiszczem I Rzeczypospolitej. To dlatego widzimy czynniki wewnętrzne zagrażające samej istocie wolności obywatelskiej i w konsekwencji sile amerykańskiego państwa. A tym samym również naszej pozycji. I nie potrzeba tu studiów MBA, żeby tę prostą zależność dostrzec.

Jak każde państwo tworzone przez wolnych obywateli, a nie despotyczną władzę, również USA muszą się z tym wyzwaniem zmierzyć. Z wyzwaniem ogromnego i narastającego rozwarstwienia społecznego. Stale powiększającego się bogactwa rozmaitych Billów Gatesów kosztem ubożenia szerokich warstw społecznych. Już wspominałem, zatem powtórzę: to globalizacja jest główną i jedyną przyczyną takiego stanu rzeczy. Możliwości zewnętrzne wykorzystywane przez korporacje do budowania własnej pozycji kosztem zwykłych obywateli i samego państwa. Bo dla możnych tego świata, żyjących w starożytnym Rzymie, dawnej Polsce czy współczesnych Stanach Zjednoczonych, własne państwo to za mało. Co najwyżej mogą się nim posłużyć do realizacji własnych prywatnych celów. I chować pod jego parasol jedynie dla ochrony prywatnych interesów.

Nie wymagajmy zarazem od amerykańskich magnatów refleksji, że po osłabieniu państwa w wyniku ich prywatnych żądz i interesów, ich własna pozycja również ulegnie drastycznemu osłabieniu. Tylko dzięki potędze Ameryki mogą dzisiaj dyktować warunki całemu światu. Chronieni siłą i prawem USA. Gdy Stany Zjednoczone upadną (oby nie), komunistyczna chińska despocja wykończy ich jedną administracyjną decyzją. Bez przeciwwagi w postaci USA już nie będzie musiała dzielić się zyskiem nawet z największą korporacją zachodniego świata. A z istoty rzeczy każda korporacja będzie mogła wystawić do boju jedynie własne korpo-wojsko. Silne wobec innych konkurencyjnych korporacji, ale nie wobec totalitarnego państwa.

Dlatego, co unaocznił obecny pandemiczny kryzys, tak ważna jest dziś odbudowa potęgi Stanów Zjednoczonych jako państwa obywatelskiej wolności gwarantującego wolność w całym świecie. Istotowo ważna również dla odbudowy potęgi Rzeczypospolitej – niepodległego państwa wolnych obywateli. Położonego tam, gdzie leży. Ale o tym następnym razem.

Jan Azja Kowalski

Wybory natychmiast! Nie ma żadnego powodu, żeby te wybory przesunąć / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Jak najszybsze wybory są najwyższą koniecznością. Nie wykluczam, że ten, kto panikę pandemii rozpętał, chce za grosze przejąć światową, w tym polską gospodarkę. Nie ułatwiajmy mu zadania!

Wszystkich panikarzy informuję, że w roku 2019 zmarło w Polsce 410 000 osób; 34 166 Polaków umierało co miesiąc i 1123 każdego dnia. I założę się o dobry koniak, że obecny rok tego wyniku nie przebije.

Nie ma żadnego powodu, dla którego należałoby te wybory przesunąć. Poza polityczną hucpą, rzecz jasna. Ale polityczna hucpa, już rozgrywająca polską scenę polityczną po prognozowanej klęsce Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i tym samym Platformy Obywatelskiej, nie może być usprawiedliwieniem dla anarchii. Dla chaosu, który zmiecie nie tylko PO, ale też rządy Zjednoczonej Prawicy, i osłabi na wiele lat państwo polskie. W sytuacji rzekomej pandemii, gdy do ofiar covid-19 przypisuje się prawie wszystkich zmarłych, jak najszybsze wybory prezydenckie są najwyższą koniecznością. Nie wykluczam bowiem, że ten, kto panikę pandemii rozpętał, chce za grosze przejąć światową, w tym polską gospodarkę. Nie ułatwiajmy mu zadania!

Do kanonu demokracji (np. angielskiej) należy ogłaszanie wyborów w terminie uznanym za najkorzystniejszy dla partii rządzącej. Prosty i czytelny przywilej zwycięzcy.

Nie jest też obowiązkiem zwycięzcy poprzednich wyborów pochylać się nad niedolą pretendenta konkurencji tylko dlatego, że nie ma najmniejszych szans. To wewnętrzna sprawa Platformy Obywatelskiej, że nie potrafiła wybrać lepszego kandydata. A skoro takiego wybrała, to nie ma dla niej już miejsca na polskiej scenie politycznej. Bo chyba nie lepszy byłby od niej poseł Budka?

Rozumiem nagłe pragnienie Władysława Kosiniaka-Kamysza czy Roberta Biedronia, żeby taką niepowtarzalną szansę wykorzystać i przejąć elektorat PO. Rozumiem też grę Jarosława Gowina nastawioną na ten sam cel. To dlatego przecież jest w rządzie i zarazem w nim nie jest. Ale, Panowie, pomyślcie chwilę, bo Platforma jeszcze nie umarła. To teraz możecie najwięcej ugrać. A przeciągając strunę, możecie ją najwyżej urwać. Bo zbytnia zachłanność to nie zaleta, ale głupota, tak w sferze pieniądza, jak i w polityce. To w waszym interesie jest, żeby wybory się odbyły jak najszybciej, zanim nieosiągalny dotychczas konkurent nie przegrupuje swoich sił. Tylko w ten sposób dobijecie nieudany projekt pn. Platforma Obywatelska i podzielicie elektorat po niej. Mam za tę podpowiedź podać numer konta? J

Może za niedługi czas pojawi się na naszej scenie formacja sytuująca się na prawo od PiS i europejsko odpowiedzialna: Ludowo-Konserwatywna Partia Chadecka. Z Jarosławem Gowinem, Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem i nawet Pawłem Kukizem w roli poszetki do tak skrojonego garnituru. Zatem gruntownie odnowione oblicze obozu III RP.

W zaistniałej sytuacji kompletnie, ale to kompletnie niezrozumiałe jest dla mnie stanowisko Konfederacji i Krzysztofa Bosaka. Kandydata na prezydenta, dla którego byłem gotowy przez chwilę zmarnować swój głos w I turze. Podpinanie się pod obóz III RP, anarchizujący polskie państwo, byle tylko odzyskać dawne żerowisko, jest nieodpowiedzialnością, wręcz głupotą. I za co? Za poklepanie po plecach przez byłych ubeków? Tych, którzy wyzywali narodowców od faszystów i podpalali Marsz Niepodległości? Dlatego apeluję do Krzysztofa Bosaka o szybkie odcięcie się od wpływów Janusza Korwin-Mikkego, Grzegorza Brauna i im podobnych. Tych wszystkich, dla których każda konstelacja jest ograniczeniem i chcą błyszczeć blaskiem samotnych gwiazd.

Polski patriota nie może stanąć w jednym szeregu z obozem III RP, z dziećmi i wnukami funkcjonariuszy przywiezionych przez ruskie czołgi w 1945 roku – to po pierwsze. Po drugie, Krzysztof Bosak ma niepowtarzalną szansę trwałego zaistnienia na scenie politycznej jako poważny polityk. W niecodziennej sytuacji wypalenia się kandydatki PO, może przejąć dużą część jej liberalnego elektoratu. Zdobyć nie 5, ale 20% głosów i przejść do II tury.

Proszę zatem Krzysztofa Bosaka o przedstawienie założeń zmiany funkcjonowania państwa z etatystycznego na wolnościowe, a nie dołączanie do bezideowego antypisu. To tego akcentu w kampanii kandydata Konfederacji najbardziej brakuje.

Przyłączenie się do obozu żerowiska na państwie (PO, PSL, SLD) może jedynie cały obóz wolnościowy zdyskredytować.

Konkludując, nie żebym straszył: jeżeli Krzysztof Bosak nie zrewiduje swojego stanowiska, to straci mój głos nawet w I turze. Bo poglądy wolnościowe, które podzielam, to jedno. A mądrość i odpowiedzialność w polityce to drugie. Chyba, że myślimy o niej jak o swoim osobistym wielkim show, jak o Tańcu z Gwiazdami.

PS Z ostatniej chwili (7 dni)! Tak bardzo wystraszyliśmy się wirusa, że w marcu zmarło nas o 40% mniej niż przed rokiem. Chyba wygram zakład 😀

Felieton Jana A. Kowalskiego pt. „Wybory natychmiast!” znajduje się na s. 2 majowego „Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Felieton Jana A. Kowalskiego pt. „Wybory natychmiast!” na s. 2 majowego „Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Geopolityczne i strategiczne niedorzeczności dr Jacka Bartosiaka w czasie zarazy/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

W książce, podobnie jak w jego licznych wypowiedziach, nie odnajdziemy wartości wyższych. Świat Jacka Bartosiaka składa się z lądu, morza, głębi strategicznych i odwiecznej rywalizacji imperiów.

Zaczęło się jak zwykle niewinnie. Od wysłuchania rozmowy Krzysztofa Skowrońskiego z Jackiem Bartosiakiem w naszym Radiu Wnet. A właściwie od jej odsłuchania na Youtubie, w związku z czym Jacek Bartosiak napadał na mnie przez kolejne dni. Do człowieka schowanego przed pandemią na Warmii zadzwonił i Rafał Ziemkiewicz, i sama Towarzyszka Panienka Monika Jaruzelska. Z podstawowym pytaniem: co teraz z nami będzie i jak mamy się odnaleźć w zmieniającym się na naszych oczach świecie? Do mnie nikt nie zadzwonił, poza kolegą, który zapytał, czy wpadnę do niego na piwo (dzięki, Witek, było bardzo smaczne J).

To jednak nie uczucie zazdrości o sławę pchnęło mnie do tego szalonego wręcz czynu, czyli przeczytania dzieła Jacka Bartosiaka Rzeczpospolita między lądem a morzem (800 stron [!]). Spowodowały to słowa Doktora, że to prawda jest pierwszą ofiarą w wojnie narracyjnej USA – Chiny i to, że w tej rywalizacji będziemy musieli określić na nowo swoje miejsce w świecie. Po której staniemy stronie, skoro po jednej mamy słabnące Stany Zjednoczone, a po drugiej rosnące w siłę Chiny?

Po przeczytaniu jego książki, co wcale łatwe nie było, odkryłem wreszcie tajemnicę wysokiej geopolitycznej pozycji Jacka Bartosiaka.

Żaden normalny człowiek tej książki nie przeczyta. Książki pełnej specjalistycznego żargonu i nieustannych powtórzeń. A szkoda, bo to mogłaby być naprawdę inspirująca lektura, gdyby liczyła 250, maksymalnie 300 stron. I przy dobrej redakcji tyle powinna liczyć.

Zatem dużo wygodniej jest z góry uznać, że jest to wiekopomne dzieło i odłożyć ją na eksponowany regał w naszej bibliotece dla podkreślenia naszego statusu intelektualnego. A samego autora uznać za genialnego.

Odkryłem coś jeszcze – podstawowy brak w myśleniu Jacka Bartosiaka. W książce, podobnie jak w jego licznych wypowiedziach, nie odnajdziemy wartości wyższych. Świat Jacka Bartosiaka składa się z lądu, morza, głębi strategicznych i odwiecznej rywalizacji imperiów. Zmagań hegemonicznych, wytyczanych automatycznie przez położenie geograficzne, które determinuje kierunki podboju i żądzę posiadania. Mamy zatem do czynienia z redukcją człowieka, narodów i państw do czystej biologii. A skoro tak, to równoważne dla naszych rozważań są Stany Zjednoczone, Rosja, Chiny. Istotne jest jedynie siłowe: kto kogo – i co możemy jako Rzeczpospolita ugrać.

To dlatego w „Saloniku Politycznym Rafała Ziemkiewicza” pojawia się zdumienie prowadzącego stanowiskiem amerykańskich rozmówców przywołanych przez Jacka Bartosiaka. Tym, że nie potrafią niczego Polsce zaproponować. Niczego wymiernego, co przewyższałoby propozycję Chin w postaci 5G i Nowego Jedwabnego Szlaku. I mówią tylko, że jeśli chcemy, to możemy wybrać Imperium Knuta. – I nic więcej? – zdumiał się Rafał Ziemkiewicz. – Nic – przytaknął skwapliwie Bartosiak, a Bartłomiej Radziejowski z Nowej Konfederacji milczał.

Ten brak zrozumienia dla wartości wyższych natury duchowej powoduje, że każda teza naszego geostratega będzie fałszywa.

Podam przykład: „Trump w ramach America First koncentruje się na konieczności odbudowy infrastruktury kraju, ale kto wie, czy najbardziej lukratywne kontrakty nie czekają Amerykanów na Nowym Jedwabnym Szlaku. Firmy amerykańskie jak Bechtel, Caterpillar, John Deere, Honeywell, General Electric mogłyby na rozbudowie szlaku zarobić. […] Google, Amazon czy Facebook oraz inne amerykańskie korporacje internetowe także miałyby nowe rynki i nowe produkty” (s. 480). I jeszcze jeden: „USA relokowały do Chin w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat produkcję przedmiotów codziennego użytku, co obniżyło koszty utrzymania klasy średniej w USA” (s. 612).

Powyższe cytaty obrazują całą nędzę geopolitycznego myślenia Jacka Bartosiaka. Brak zrozumienia spraw społecznych – tylko to mogło go popchnąć do napisania takich bredni. Amerykańska klasa średnia jest przecież największym przegranym ostatnich kilkudziesięciu lat globalizacji. Nie tylko nie zyskała, ale wymiernie najwięcej straciła. Jak pisałem w Wojnie, którą właśnie przegraliśmy, jej realny dochód spadł w roku 2010 do poziomu sprzed 40 lat, z roku 1970.

To korporacje międzynarodowe, które Jacek Bartosiak nazywa nie wiedzieć czemu Amerykanami, zyskały najwięcej. Zwiększyły nierównowagę społeczną i budżetową w USA, i osłabiły potencjał państwa.

Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, których rdzeniem (żeby użyć ulubionego wyrazu JB) jest wolność człowieka, w rozumieniu naszej chrześcijańskiej wiary są osłabiane przez wszechmocne korporacje. Ich niepohamowany rozwój w erze globalizacji odbywa się kosztem całego amerykańskiego narodu i państwa. Jak kiedyś wzrost znaczenia magnatów, który kosztem drobnej i średniej szlachty przyczynił się do upadku I Rzeczpospolitej. Jeżeli teraz potęga korporacji nie zostanie złamana potęgą amerykańskiego państwa, to USA będą pierwszym przegranym globalizacji. Grzebiąc tym samym świat naszych wartości.

Mamy wybór, zawsze mamy wybór. W nadchodzącej wojnie światów, którą prorokuje Jacek Bartosiak, możemy opowiedzieć się albo po stronie naszych chrześcijańskich wartości wyższych, reprezentowanych przez USA (chociaż niedoskonale), albo po stronie piekielnie skutecznych chińskich komunistów w ich drodze do podboju świata. Redukcja o wartości, którą doktor Bartosiak konsekwentnie proponuje w swojej wizji globalnego świata, już jest wyborem. Bardzo złym wyborem.

Jan A. Kowalski

 

Na tego kandydata na prezydenta zagłosuję 10 maja (jeśli wybory się odbędą) / Jan Azja Kowalski, „Kurier WNET” 70/2020

Zwolennicy większości powinni być bardzo wstrzemięźliwi w ocenach dużo słabszych przeciwników. Duży pies nie ujada przecież jak mały piesek, który brak siły nadrabia donośnym szczekaniem.

Jan A. Kowalski

W mądrości swojej ojcowie demokracji wymyślili dwie tury wyborów po to, żeby zwycięzca (drugiej tury) uzyskał poparcie ponad połowy wszystkich głosujących. Żeby do następnych wyborów reprezentował po prostu wszystkich. A my, wyborcy, powinniśmy to genialne rozwiązanie przyjąć jako jedyne, które chroni nas przed ciągłą wojną domową. I powinniśmy dziś, w roku 2020, zrozumieć, że niczego lepszego już w demokracji nie wymyślimy. Wszelkie próby podważania wyniku wyborów (uczciwych) jedynie anarchizują państwo. To zaś cieszyć może jedynie naszych wrogów zewnętrznych i ich agentów żyjących wśród nas.

Jednak dla rozładowania emocji wewnętrznych, które ujawniają się w trakcie kampanii, niezbędna jest zażarta i merytoryczna dyskusja programowa przed I turą. Nawet kandydat najmniejszej grupki poglądów powinien mieć możliwość prezentacji swoich poglądów ogółowi wyborców. Taka dyskusja nie osłabia, ale wzmacnia państwo.

Bo nawet najmniejsza grupka może mieć jakiś jeden pomysł świetny dla nas wszystkich. I chyba tylko mentalni bolszewicy, niezależnie od aktualnej partyjnej sympatii, nie potrafią tego zrozumieć. Dla nich to ich kandydat powinien zwyciężyć w pierwszej turze, najlepiej bez żadnej dyskusji.

A na resztę szkoda czasu i pieniędzy. A kto myśli inaczej, wdeptać go w błoto! Trochę smutne, że taką bolszewicką postawę prezentują często zdeklarowani zwolennicy Andrzeja Dudy. Smutne dla mnie, piszącego te słowa. Przecież jeżeli Andrzej Duda będzie najlepszym kandydatem dla większości Polaków, to i tak wygra. A czy w I turze, czy dwa tygodnie później – jakie to ma znaczenie?

Zwolennicy większości powinni być również bardzo wstrzemięźliwi w ocenach dużo słabszych przeciwników. Duży pies nie ujada przecież jak mały piesek, który brak siły nadrabia donośnym szczekaniem. Ujadanie dużego psa byłoby trochę śmieszne. Piszę to pod rozwagę wszystkim, nie ubliżając nikomu.

W związku z epidemią, która jednak ogranicza swobodę dyskusji, wybory 10 maja mogą skończyć się tego samego dnia bezapelacyjnym, ponad 50% zwycięstwem Andrzeja Dudy. Dotychczasowy prezydent Polski pozostanie prezydentem na kolejne 5 lat. Moim prezydentem, jak jest nim obecnie, ponieważ został wybrany przez większość Polaków. I nawet przeze mnie w II turze. Nie jakimś Andżejem, jak go nazywają jednostki „niedoważone” w swoim poczuciu humoru. Ale szacunek wobec odmiennych poglądów należy się nie tylko głowie państwa. Wynik wyborów zweryfikuje przecież poglądy każdego z nas.

Czując się wolnym i odpowiedzialnym obywatelem polskim, 10 maja nie zagłosuję na Andrzeja Dudę. Zagłosuję na takiego kandydata, który spełni moje trzy warunki.

  • Po pierwsze, zagwarantuje ciągłość sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi jako podstawę pod budowę niezależności Polski od Niemiec i Rosji.
  • Po drugie, przedstawi alternatywę programową wobec aktualnej koncepcji obozu rządowego. Afirmację zaradności, pracowitości i oszczędzania obywateli i państwa w kontrze do obecnej polityki odbierania zaradnym, pracowitym i oszczędnym dla rozdawnictwa i marnowania naszych wspólnych pieniędzy.
  • Po trzecie, wykaże chęć zmiany obecnej, nieudanej konstytucji na wolnościową, jaką zaproponowałem kiedyś pn. Konstytucja V Rzeczypospolitej. I zmiany centralnie, partyjnie i biurokratycznie zarządzanego państwa – w państwo zarządzane oddolnie przez samych Polaków. I ogłosi natychmiastową budowę obozu zmiany Polski, który weźmie udział w kolejnych wyborach parlamentarnych. Bo sam prezydent w aktualnym systemie rządzenia niewiele może.

Właśnie na takiego kandydata zagłosuję w I turze, niezależnie od tego, kiedy się ona odbędzie. Możliwe jednak, że mój wymarzony kandydat nie zdobędzie poparcia wystarczającego do przejścia do II tury, w której znowu mógłby zyskać mój cenny głos. W takim przypadku dokonam prostej kalkulacji.

Mój głos dostanie ten kandydat, z dwóch pozostałych na placu boju, który w większym procencie będzie spełniał moje obywatelskie oczekiwania. Choćby się okazało, że spełnia jedynie jeden z postawionych przeze mnie wyżej warunków.

Na tym właśnie polega demokracja i świadome uczestnictwo w niej. Jeżeli zaś ktoś chciałby się na reguły demokracji obrażać, niech w ogóle nie bierze w niej udziału. Zamiast niepotrzebnie zawracać nam głowę i zabierać czas.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Na tego kandydata na prezydenta zagłosuję 10 maja” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl.

 


Do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, BEZPŁATNIE, pod adresem gratis.kurierwnet.pl.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Na tego kandydata na prezydenta zagłosuję 10 maja” na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 70/2020, gratis.kurierwnet.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zacząłem szyć maseczki, chociaż uważam, że ich noszenie jest absurdalne / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Nasze władze zafundowały nam maseczkową tresurę społeczną. Za chwilę zaczną naszą kompleksową inwigilację poprzez specjalną aplikację. Co im pozostaje? Tylko chiński system punktacji obywatelskiej.

Miałem zająć się dziś geopolityką i jej (nie)zrozumieniem przez Jacka Bartosiaka, ale dopadł mnie w czwartek temat maseczek. Aż jęknąłem, gdy prezydent Duda i premier Morawiecki ogłosili Polskę hegemonem w ich produkcji, prawdziwym światowym mocarstwem maseczkowym. A potem zadzwonili do mnie przyjaciele z Radia Wnet z pytaniem, czy już szyję maseczki. Dlatego o prawdziwej hegemonii, strategicznych sojuszach, łańcuchach dostaw, wojnie narracyjnej i Jacku Bartosiaku napiszę innym razem. Dziś będzie o maseczkach.

Widziałem ich w pierwszym dniu obowiązywania mnóstwo, jak na Beskid Niski 🙂. To znaczy osób w maseczkach lub różnego rodzaju owijkach. Jakieś 90% nosiło je w sposób nieprawidłowy, z odsłoniętym nosem lub pod brodą, w oczekiwaniu na pojawienie się policji. Widziałem też parę osób samotnie jadących samochodem w maseczkach prawidłowo założonych. Ciemnota, pomyślałem, ciemnota i zabobon w tym naszym Beskidzie Niskim. A potem zobaczyłem to zdjęcie na portalu wpolityce.pl. Zdjęcie marszałek Sejmu Elżbiety Witek i posła Budki – oboje mają odsłonięte nosy (wpolityce.pl/polityka/496154-budka-chcial-przerwy-pan-pierwszy-deklarowal-ciezka-prace).

Oczywiście też mam maseczkę, nawet kilka. Szwaczki uszyły je dla mnie i dla siebie w naszej szwalni. Nie po to, żeby je nosić dla swojego i cudzego bezpieczeństwa, ale żeby spełnić administracyjny wymóg. Na przykład zrobić zakupy. Sam też na chwilę założyłem maseczkę. Najpierw jednorazową chińską – nie dało się w niej normalnie oddychać. Potem przymierzyłem już naszą polską z dwóch warstw surówki bawełnianej – też nie dało się w niej normalnie oddychać.

Konkluzja z powyższego jest oczywista: nosząc maseczkę w sposób prawidłowy, wykończymy swoje drogi oddechowe i mózg, poprzez chroniczne niedotlenienie.

Żeby spełnić obowiązek policyjny i zachować zdrowie, powinniśmy je nosić w sposób nieprawidłowy, jak marszałek Witek lub Borys Budka. Lub uszyć je z jednej warstwy cienkiego batystu, co pozwoli zachować wymagany przez policję wygląd, a nam zdrowotnie nie pomoże, ale też i nie zaszkodzi. I to zamierzam zrobić, bo też czasem muszę zrobić zakupy.

Nie wykluczam, że istnieją prawidłowe, specjalistyczne maseczki chroniące przed covid-19 i każdym wirusem. Uważam nawet, że powinien ich używać cały personel medyczny mający kontakt z osobami zarażonymi. Łącznie z używaniem specjalistycznych kombinezonów i systemem śluz odkażających. Natomiast te maseczki po 5 zł za sztukę pomogą tyle, co umarłemu kadzidło. Po co zatem ten odgórny, masowy nakaz?

Pewną podpowiedź możemy znaleźć w czwartkowej wypowiedzi ministra Szumowskiego. O tym, że maseczki będziemy nosić do czasu wynalezienia szczepionki na covid-19, a zatem jakieś dwa lata. Ale nie bójmy się tych dwóch lat.

Bójmy się tego, czego Minister nie dopowiedział. Pozwolą nam zdjąć maseczkę dopiero po zaszczepieniu się!

Gdy dodamy do tego zapowiedź ministra cyfryzacji Marka Zagórskiego (Radio Wnet, 15.04) o aplikacji na smartfony do śledzenia naszych kontaktów fizycznych z innymi osobami, dobrowolnych (na razie, choć dyskusje trwają [!]) ale powszechnych, to wyjaśni nam się przynajmniej jedna rzecz.

Tu muszę na chwilę powrócić do naszego mistrza geopolityki, Jacka Bartosiaka. I do jego tezy, że Polska w nowej rywalizacji USA – Chiny będzie musiała opowiedzieć się po którejś stronie. I że czas już zacząć dyskusję o tym, który model, amerykański czy chiński, jest dla nas bardziej atrakcyjny. Do niedawna jeszcze myślałem, że do takiej dyskusji nie dojdzie. Bo w Polsce, po doświadczeniu komunizmu, po niedawnym odzyskaniu wolności osobistej, nikt takiej dyskusji nie wywoła.

Sam pomysł, żeby wybierać pomiędzy modelem amerykańskiej wolności a jarzmem komunistycznej chińskiej niewoli, przy której ta rosyjska była niewinną igraszką, wydawał się niedorzeczny.

Tymczasem nasze władze już zafundowały nam maseczkową tresurę społeczną. Za chwilę zaczną naszą kompleksową inwigilację poprzez specjalną aplikację. Co im pozostaje? Już chyba tylko chiński system punktacji obywatelskiej. W końcu bardzo dobrze się sprawdza w Chinach – Państwie Powszechnej Skuteczności.

Jacek Bartosiak zaproponował jedynie dyskusję. Szaloną, ale jednak dyskusję. Postawa polskiego rządu nie dość, że ją otwiera, to zarazem zamyka. Bo to dyskusja z pozycji siły. Jak knuta z pewną częścią ciała poniżej pleców. (Za radą estety z fb postanowiłem być mniej wulgarny, tydzień temu użyłem słowa syf na opisanie syfu, aż się wstydzę 😞).

Jan A. Kowalski

P.S. Bycie singlem w czasach covid-19 lekkie nie jest. Gdyby jakaś fajna singielka zdecydowała się na „kontakt fizyczny” ze mną, zapraszam na priv. Wymagane zdjęcie bez maski i pamięć o Ministerstwie Cyfryzacji 😍

Jak Główny Inspektor Sanitarny Jarosław Pinkas został głową polskiego Kościoła/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Nieograniczona władza nad polskim Kościołem dla Jarosława Pinkasa. A jeśli już na zawsze zamknie kościoły, bo można się w nich zarazić każdym syfem? Katarem, odrą, świnką, czymkolwiek.

Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. (Mt 5, 13) Z taką przestrogą zwrócił się do swoich uczniów Jezus, czyniąc z nich kapłanów swojego Kościoła. Kościoła, który trwa do dziś i o którym wiemy, również z ust Pana Jezusa, że moce piekielne go nie przemogą.

Pan Jezus mówił tylko prawdę, dlatego wierzę we wszystkie Jego zapewnienia. Również w te powyżej. A jeśli sól utraci swój smak?

15 marca, w drodze na narty, byłem ostatni raz w kościele na mszy św. Już po obostrzeniach do 50 osób i wszelakich biskupich dyspensach. W moim ulubionym kościele klasztornym w Łagiewnikach. Może dlatego, że 8.30 to jednak dla większości krakusów głęboka noc, było nas raptem 40 osób. Jak najbardziej przepisowo od siebie oddalonych. Jednak w moim odczuciu to właśnie dyspensa była dla większości z wiernych wystarczającym powodem do pozostania w domu. I nie były tu potrzebne żadne dodatkowe obostrzenia.

Nie upłynęły dwa tygodnie i takie się jednak pojawiły. Połowa miejsc siedzących w autobusie, tramwaju czy pociągu.

Możliwość pójścia codziennie na zakupy do supermarketu, apteki, nawet do hipermarketu budowlanego. Ale na mszę do kościoła tylko do 5 osób (do dnia 10 kwietnia włącznie).

Zdziwiłem się trochę tą decyzją rządu i czekałem na ostrą reakcję władz polskiego Kościoła. Doczekałem się kompletnie wiernopoddańczej deklaracji prymasa Polaka o bezdyskusyjnym podporządkowaniu się decyzji Głównego Inspektora Sanitarnego.

Prymas prymasem, pomyślałem, przecież mamy jeszcze Konferencję Episkopatu Polski. Może polscy biskupi  uderzą pięścią w stół, powołując się przynajmniej na konkordat. I doczekałem się… podobnego w tonie oświadczenia przewodniczącego KEP, biskupa Gądeckiego.

Czas płynął, a ja chcąc nie chcąc (się przepychać), kolejną niedzielną mszę świętą spędziłem wirtualnie; w przezłoconym sanktuarium licheńskim. Uczestniczenie we mszy świętej to jedno, ale wysłuchanie w spokoju ducha kazania to drugie. I nie takie proste, jak miało się okazać. W Palmową Niedzielę poznałem zgodną z najnowszymi kościelnymi trendami i w pełni heretycką wykładnię naszej wiary. Według słów kaznodziei, największym bożym darem dla człowieka jest jego doczesne życie. Życie i zdrowie.

Po co zatem Jezus Chrystus, nasz Pan, poświęcił swoje życie? Zamiast je chronić, lekkomyślnie i dobrowolnie oddał się w ręce oprawców. Mógł przynajmniej gdzieś się schować, przeczekać. Czmychnąć do Samarii. Gdyby życie ludzkie tu na ziemi było najważniejsze, to ofiara Pana Jezusa nie miałaby najmniejszego sensu. A te męczeńskie śmierci jego apostołów i uczniów? Komu były potrzebne?

Jakiś tam Licheń. Do Wielkiego Czwartku, do wczoraj, czekałem na uchylenie 5-osobowego ograniczenia liczby uczestników mszy. Ale już we wtorek wszystko stało się jasne. Po wypowiedzi biskupa Polaka, niby-prymasa – tytularnego i bez żadnej władzy w Kościele – który zapowiedział, że nawet jak GIS cofnie restrykcje na czas Wielkanocy i pozwoli na wejście do kościoła 50 osób, to polski Kościół pozostanie przy ostrzejszych rozporządzeniach. A potem potwierdził to jeszcze sekretarz Episkopatu. Zatem jeszcze większa podległość w strachu i nieograniczona władza nad polskim Kościołem dla Jarosława Pinkasa. A jeśli już na zawsze zamknie kościoły, bo można się w nich zarazić każdym syfem? Katarem, odrą, świnką, czymkolwiek. Maczać tysiące palców w misce z wodą i brać z jednych rąk (może chorych) tysiące wafelków i to najczęściej do ust? W skali kraju miliony palców i miliony wafelków. Przecież to największe zagrożenie epidemiologiczne dla naszego narodu! I chyba to przypadek, że jeszcze istniejemy.

Dlatego bardzo ucieszyła mnie rozmowa telefoniczna naszej koleżanki Magdaleny Uchaniuk-Gadowskiej z księdzem profesorem Dariuszem Oko, w czwartkowym Poranku Radia Wnet. Ks. Oko w prosty sposób wytłumaczył, że misją Kościoła nie jest ratowanie ludzkiego życia i przedłużanie go o kilka miesięcy czy lat.

Misją Kościoła jest praca dla zbawienia człowieka. A człowiek bardziej niż utratą życia doczesnego powinien przejmować się możliwością utraty życia wiecznego.

Ucieszyło mnie również to, że dla księdza profesora to mechaniczne ograniczenie liczby wiernych do 5, w porównaniu do skali innych ograniczeń społecznych, jest absurdalne i kompletnie nielogiczne.

Dwa tysiące lat minęło od wygłoszenia przez Jezusa słów przestrogi do swoich uczniów – pierwszych kapłanów Kościoła. Jeszcze kilka lat temu uważałem, że liczba wierzących polskich księży jest co najmniej równa liczbie księży niewierzących. Teraz, pomimo pięknej postawy ks. Oko, księdza Małkowskiego, biskupa Lengi i kilku innych, będę chyba musiał swoje stanowisko co nieco zrewidować. Przynajmniej w stosunku do hierarchów.

My, członkowie Kościoła utworzonego przez Chrystusa, nie powinniśmy rozpaczać. Może to jest właśnie czas prawdziwej próby nie tylko dla nas, ale i dla osób, które mianują się naszymi kapłanami. Czy jeszcze są solą tej ziemi? Czy urząd prymasa i Konferencja Episkopatu Polski są jeszcze potrzebne, skoro mamy Głównego Inspektora Sanitarnego Jarosława Pinkasa?

Jan Azja Kowalski

PS. Jednak Zdrowych i Wesołych świąt Zmartwychwstania Pańskiego! I pamiętajcie: „Kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swoje życie z mego powodu, znajdzie je”. (Mt 16, 24-25).

W obliczu zarazy: Świat zmienia się na naszych oczach, a Polska? / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Najpierw Chińczycy uzależniają gospodarczo dany region lub branżę, a potem wymuszają akceptację dla komunistycznej ideologii. Pod groźbą zerwania kontraktu lub niedostarczenia niezbędnego komponentu.

Zmienia się nie tylko z powodu covid-19. Najbardziej zmienia się poprzez zmianę naszego wyobrażenia o nim. Ta zmiana spojrzenia na świat, w którym jeszcze do niedawna żyliśmy, dotyczy wszystkich ludzi. Całych narodów, państw i ich elit przywódczych. I nie ma tu znaczenia, czy wierzymy w koniec świata, w swoisty Armagedon wywołany chińskim wirusem, czy całą tę pandemię uważamy za humbug.

Jedno jest pewne: era globalizacji właśnie się skończyła. Skończyła się z winy Chin – jedynego jej beneficjenta. Czy wina jest bezpośrednia, czy tylko pośrednia (wstępna blokada informacyjna), tego zapewne nigdy nie ustalimy. Ale dla dokonania zmian wystarczająca jest nawet jako pretekst. Jak, dajmy na to, zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie.

Bo wina Chińczyków w jednym wymiarze jest bezsporna. Wbrew oczekiwaniom Zachodu i 30 latom dokarmiania, nie dali się obłaskawić ani wykorzystać. Nie stali się tacy sami jak my.

Rozwój chińskiej gospodarki kosztem gospodarek Zachodu (i naszej) uzależnił od Chin cały świat. Od Chin czyli Komunistycznej Partii Chińskiej Republiki Ludowej. Od militarnego reżimu, którego głównym długofalowym celem jest podbój całego świata. Fragmenty obrazu tego przyszłego świata już mogliśmy parę razy poznać na przykładzie chińskich negocjacji gospodarczych w różnych częściach globu. Zawsze wygląda to tak samo. Najpierw Chińczycy uzależniają gospodarczo dany region lub branżę (firmę), a potem wymuszają akceptację dla komunistycznej ideologii. Zgodę na chińską organizację pracy, na prześladowanie i zabijanie dysydentów, na zakaz wjazdu Dalajlamy. Pod groźbą wycofania się, zerwania kontraktu lub niedostarczenia niezbędnego komponentu. Witajcie w świecie pod przywództwem Chin!

Na szczęście obudzili się Amerykanie. Obudzili się już kilka lat temu i oby nie za późno. A teraz mają wystarczający pretekst, żeby pomysł uzależnienia całego świata od reżimu komunistycznego odrzucić. Unieważniając tym samym globalizację – obowiązującą ideologię ostatnich kilku dekad. Przede wszystkim muszą odbudować konkurencyjność swojej gospodarki względem świata. I muszą również, co będzie dużo trudniejsze, uzdrowić system gospodarczo-społeczny własnego państwa. Pisałem już o tym w mojej pracy z roku 2012: Wojna, którą właśnie przegraliśmy. Przypomnę tylko: w roku 2010 siła nabywcza amerykańskiej klasy średniej spadła do poziomu z roku 1970, a większość amerykańskiego bogactwa znalazła się w rękach nielicznej grupy bogaczy typu Bill Gates. Również dzięki współpracy z komunistycznymi Chinami.

Czy da się odrzucić niepohamowaną spekulację i wrócić do powolnego bogacenia się w oparciu o wyrzeczenia, skromność i oszczędność?

Czas pokaże. Jeżeli jednak to się nie uda, to Ameryka nie odzyska swojej wewnętrznej siły i nie utrzyma moralnego prawa do przewodzenia całemu Wolnemu Światu.

Póki co, dysponując największą armią świata i przewagą technologiczną, i wymuszonymi dzięki temu rozliczeniami za wszystkie surowce w amerykańskich dolarach, Amerykanie zasypują nas bilionami swoich dolarów. A świat chce więcej i więcej, bo nie ma w tej chwili (i nie było w roku 2008) innej wymienialnej na wszystko waluty. To dlatego Amerykanie od kilku dziesięcioleci po prostu drukują dolary, nie przejmując się własnym wadliwym systemem wewnętrznym. Z coraz bardziej rozwierającymi się nożycami dochodowymi i kolosalnym deficytem państwa.

Żadne imperium światowe nie przetrwa bez wiary w nie i jego misję własnych obywateli. Ale wiary i poczucia misji nie da się wdrukować w momencie narodzin. Dorośli obywatele Imperium muszą to widzieć i czuć. A jeśli nie widzą i nie czują? To wewnętrzne problemy wykończyły kiedyś Rzym. I nawet najbardziej prorzymscy barbarzyńcy nie zapobiegli jego upadkowi. Tak samo mogą upaść Stany Zjednoczone, a nasze polskie zaangażowanie może okazać się równie niewystarczające. Póki co Stany mają (jeszcze) wszystkie atuty w swoich rękach i zdolność do przeprowadzenia zmian wewnętrznych, a tym samym zmian w funkcjonowaniu całego świata.

A my? Jakie państwowe działania podejmiemy w obliczu zarazy? Jak wszyscy – musimy zasypać rynek pustymi pieniędzmi i to robimy. Jednak nie pomyślmy czasem, że możemy robić to równie bezkarnie jak Amerykanie.

Dla mikrofirm – ale jednak, o co apelowałem dwa tygodnie temu – dzięki inicjatywie Andrzeja Dudy przeszło zwolnienie z ZUS na 3 miesiące i bez żadnych warunków. I podjęta została próba pomocy pracownikom przy współudziale przedsiębiorców. Tu jednak istotna uwaga: gospodarki nie ochronimy dzięki skomplikowanych punktom i podpunktom oraz rozbudowie państwowej biurokracji. Bo ochrona tego, co jest, może się okazać niewystarczająca. Bo to, co jest, czyli jedna wielka montownia na potrzeby Niemiec, może w zmieniającym się postglobalnym świecie rozsypać się jak domek z kart.

Najważniejsze j jedyne, co musimy teraz zrobić, to odbudować własną, narodową gospodarkę. W oparciu o własne zasoby materialne, ludzkie i wewnętrzne łańcuchy dostaw. I w oparciu o właściwe rozwiązania systemowe, z najważniejszym wśród nich – zlikwidowaniem biurokracji. Bo nawet w kryzysie wywołanym epidemią lub tylko jej legendą, to biurokracja jako zasada naszego życia społecznego (gospodarczego i politycznego) decyduje o naszej słabości. O mierności wszystkich wymienionych wyżej zasobów. O tym, że benzyna kosztuje nas 03.04.2020 roku 4 złote, a Amerykanina, którego tak kochamy rządowo i prywatnie, tylko 2 złote. To znaczy – nas jednego dolara, a ich tylko pół. A przecież jedynie mogą pomarzyć o takim prezesie jak Daniel Obajtek, w obliczu zarazy i odpowiedzialności wobec Boga i Historii, obniżającym nam ceny paliw. (Bo to, że cena baryłki ropy spadła z 60 na 20 USD, to chyba nie ma znaczenia?)

Panie Danielu, Prezesie, Królu Złoty, D Z I Ę K U J E M Y !!! J

Jan A. Kowalski

PS. Dla chcących przeżyć polecam profilaktyczną receptę mojego przyjaciela od czasów konspiracji i świetnego lekarza Tomasza Dangla (tomaszdangel.pl): 3 g witaminy C w dawkach podzielonych, witamina D1 x 10 000 jm z tłuszczem, cynk 20 mg + modlitwa.

Dlaczego Andrzej Duda nie powinien zwyciężyć w I turze (Na dwa miesiące przed wyborami) / Felieton Jana Azji Kowalskiego

W 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość objęło w posiadanie państwo teoretyczne, czyli wydmuszkę państwa. I od tego czasu z uporem godnym lepszej sprawy próbuje tę wydmuszkę wzmacniać.

Jan A. Kowalski

Przyznam się po raz kolejny: 5 lat temu, w I turze wyborów prezydenckich, głosowałem na Pawła Kukiza. Niezależny od partii politycznych kandydat, z głównym postulatem odpartyjnienia życia publicznego w Polsce, zyskał prawie 21-procentowe poparcie. Dziś, 5 lat później, już wiemy, że to poparcie obywatelskie Paweł Kukiz zmarnuje. Ale jeżeli nie jesteśmy zbyt nierozsądni, to wiemy również, że społeczna tęsknota za odpartyjnieniem polskiego życia politycznego, społecznego, gospodarczego nie wyparowała jak kamfora. Jakby jej nigdy nie było. Przeciwnie, tęsknota za obywatelskim państwem wolnych Polaków dalej żyje w dużej części naszego narodu.

Na pewno nie umarła w piszącym te słowa. Dlatego nie mogę w I turze poprzeć kandydata, który reprezentuje obcy mi nurt w myśleniu o zarządzaniu państwem. Nurt, który postrzega państwo jako łup zwycięskiej drużyny partyjnych wojowników. Ponieważ zwyciężyli, to mają prawo podporządkować sobie, swojemu wodzowi i drużynie (=Partii) całą strukturę zarządzania państwem. Ze wszystkimi jego instytucjami, nawet tymi, które z definicji powinny pozostać apolityczne i bezpartyjne. Żenujący spór o podporządkowanie sobie prezesa Najwyższej Izby Kontroli, łącznie z pomysłem na pozbawienie go niezależności poprzez zmianę Konstytucji, jest tego wystarczającym dowodem.

Paweł Kukiz bezmyślnie roztrwonił swoje poparcie i na parę lat zablokował poważne myślenie o innym, niepartyjnym pomyśle na zarządzanie państwem.

Ale pamiętamy przecież jedną z pierwszych deklaracji wodza zwycięskiej drużyny, Jarosława Kaczyńskiego, pod jego adresem: połowa posłów może być wybierana w okręgach jednomandatowych. W zamian za Twoje poparcie, Pawle! Ale Paweł Kukiz chciał wszystko. Dlatego nie dostał niczego, a wraz z nim niczego nie dostaliśmy my, obywatele (nie mylić z UBywatelami). To znaczy, uściślijmy, dostaliśmy partyjne zapewnienie, że Partia wie lepiej i prowadzi nas jedynie słuszną drogą ku świetlanej przyszłości. I polecenie, że mamy słuchać i nie przeszkadzać.

Napisałem miesiąc temu, czym groziłoby zwycięstwo Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Nie będę tu przypominał. Kto chce się jeszcze raz przestraszyć, niech odszuka na naszym portalu. Ale bezapelacyjne zwycięstwo Andrzeja Dudy w I turze będzie oznaczać zanik dyskusji na temat reformy polskiego państwa i zarządzania naszym narodem. Niepodważalny i bezdyskusyjny będzie tylko jeden sposób, ten właśnie realizowany przez obóz Dobrej Zmiany.

Andrzej Duda jeszcze nie wygrał w I turze, dlatego podyskutujmy przez chwilę. Czy ten sposób jest dla nas, państwa i narodu, najlepszy? Uważam, że tylko w dwóch elementach jest lepszy od sposobu realizowanego kiedyś przez Platformę Obywatelską.

  1. Pierwszy, wewnętrzny: politycy do spółki z gangsterami nie okradają zwykłych obywateli.
  2. Drugi, zewnętrzny: obóz Dobrej Zmiany zakwestionował koncepcję oddania polskiego państwa pod bezpośredni zarząd niemieckiej Brukseli. Na rzecz odzyskania suwerenności przy poparciu Stanów Zjednoczonych

Nie chcę pomniejszać znaczenia powyższych punktów. Dla polskiej racji stanu (w klasycznym tego słowa znaczeniu) to punkty podstawowe. Ale brakuje tu elementu trzeciego – polskiego społeczeństwa. Polskiego społeczeństwa w każdym przejawie jego żywotności. Oparcia się na nim jako na największym polskim skarbie narodowym. W wymiarze społecznym właśnie, gospodarczym, militarnym i politycznym.

Po okresie wielkiej Patologii Obywatelskiej trwającej od 1990 do 2015 roku, Prawo i Sprawiedliwość objęło w posiadanie państwo teoretyczne, czyli wydmuszkę państwa. I od tego czasu z uporem godnym lepszej sprawy próbuje tę wydmuszkę wzmacniać.

Wewnątrz poprzez budowanie kolejnych autostrad, swoistych pasów transmisyjnych Centrala – gmina. Na zewnątrz poprzez kupowanie kolejnego amerykańskiego sprzętu wojskowego nakierowanego na zewnętrzny amerykański konflikt zbrojny.

Jednak wzmocnienie panowania wewnętrznego poprzez rozbudowę partyjnej (niby-państwowej) biurokracji nie uczyni z pustej skorupki żywego jajka. Nie odrodzi życia. Wręcz przeciwnie, już ponad milionowa armia biurokratów skutecznie utrudnia takie odrodzenie. I za niedługo okaże się, że jest główną przeszkodą w powstaniu polskiego kapitału narodowego. Z samej swej istoty biurokracja może jedynie przeszkadzać i uniemożliwiać. Jak mojej firmie w wywozie śmieci, pomimo 300-złotowej opłaty zgłoszeniowej. A przecież  przez wiele lat płaciłem za wywóz śmieci zgodnie z umową podpisaną z firmą utylizacyjną i worki ze śmieciami nie piętrzyły się przed budynkiem mojej firmy.

Budowa sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi jest, rzecz jasna, najlepszą koncepcją, na jaką stać Polskę w najbliższych dwudziestu latach, a może i dłużej.

Jednak zaangażowanie się w ten sojusz bez wewnętrznego wykorzystania możliwości, jakie stwarza, może okazać się jednym z głównych błędów strategicznych naszego państwa. Aby stać się jądrem Międzymorza, nie wystarczy kupować F-35 na kredyt. Dla pozostałych państw potencjalnie je tworzących musimy stać się atrakcyjni pod każdym względem. A najbardziej pod względem gospodarczym. Musimy stać się państwem bogatym. Swoistym eksporterem bogactwa i wolności, jaką można za nie kupić lub zabezpieczyć.

Jak to osiągnąć i dlaczego w związku z tym w I turze nie zagłosuję na Andrzeja Dudę, napiszę w kwietniowym numerze „Kuriera WNET”.

Artykuł Jana Azji Kowalskiego pt. „Dlaczego Andrzej Duda nie powinien zwyciężyć w I turze” znajduje się na s. 7 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


Od 4 kwietnia aż do odwołania ograniczeń w kontaktach, związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, 70 numer „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi naszej Gazety Niecodziennej będzie dostępny jedynie w wersji elektronicznej, pod adresem gumroad.com, w cenie 4,5 zł.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie naszego radia wnet.fm.

Artykuł Jana Azji Kowalskiego pt. „Dlaczego Andrzej Duda nie powinien zwyciężyć w I turze” na s. 7 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W obliczu zarazy pytanie obywatelskie: może czas zacząć budować normalne państwo?/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

W czasie obecnego kryzysu możemy się przekonać, że najważniejszym zadaniem państwa jest stworzenie podstaw realnej polskiej gospodarki narodowej. Żebyśmy sami mogli wyprodukować śrubki i maseczki.

O naszej chrześcijańskiej wierze pisałem przed tygodniem. Dziś zajmę się tylko sprawami doczesnymi, istotnymi dla wszystkich, którzy chcą jeszcze pożyć. W tym tarczą ochronną opracowaną przez nasz rząd. I chociaż zamierzałem się pochwalić udanym wyjazdem na narty, nie będę nikogo wkurzał: zostańcie w domu 😊

Aż jęknąłem, gdy zobaczyłem tę kwotę – 211 miliardów złotych na walkę ze skutkami Covid-19. Ale potem, gdy przyjrzałem się dokładnie rozdziałowi wydatków, w tym rzekomych wydatków, mój entuzjazm wyraźnie zbladł. Co dostrzegło moje mało ekonomiczne, humanistyczne oko?

  1. 70 miliardów, 1/3 środków, zostanie bezpośrednio wpompowane w system bankowy, ratując go przed paniką i upadkiem.
  2. 75 miliardów zasili system bankowy pośrednio, finansując wakacje podatkowe i przesunięcia w spłatach kredytów.
  3. I dopiero 66 miliardów złotych, czyli – jak to ładnie nazwano – gotówkowy komponent rządowy, posłuży bezpośrednio do walki ze skutkami kryzysu gospodarczego wywołanego chińskim wirusem (że zacytuję głowę sprzymierzonego z nami Imperium).

Tak to wygląda moim skromnym zdaniem; chętnie je zmienię. I dlatego gdzieś w okolicach wakacji poznamy znowelizowany już budżet państwa. Skorygowany o kwotę 50 miliardów złotych, bo część z wydatków rządowych wróci do skarbu państwa.

Ile dostaną przedsiębiorcy z najbardziej dotkniętych kryzysem branży turystycznej i usługowej? Wygląda na to, że nic.

Bo nawet rząd nie zaproponował im zawieszenia kosztów zatrudnienia pracowników (ZUS + podatki). Czegoś, co było możliwe do wdrożenia jedną decyzją. W zamian proponując biurokratyczną formułę 40% rządowego dofinansowania dla ratowania stanowisk pracy. I odroczenie składek, zamiast rezygnacji z ich poboru w sytuacji rzeczywistych strat firmy.

Dostaną za to zatrudnieni na umowach śmieciowych, 2000 zł jednorazowej pomocy; mam nadzieję, że na rękę, a nie brutto. I to jest rzeczywista skala rządowej pomocy udzielona pracownikom. Ponieważ w grę może wchodzić ok. 1 miliona osób, będzie to stanowić koszt dla budżetu państwa w wysokości 2 miliardów złotych.

Koniec marudzenia, poszukajmy pozytywów.

Pamiętacie jeszcze o Pracowniczych Planach Kapitałowych? Pisałem o tym jakiś czas temu. O tym, jak absurdalnym pomysłem jest lokowanie naszych pieniędzy na giełdzie kapitałowej w celu ich pomnożenia na spokojną starość. Popatrzmy na główny indeks naszej warszawskiej giełdy, WIG 20, bo tu fundusze emerytalne lokowałyby nasze składki. Żeby nikt się nie czepiał, że manipuluję wskaźnikami, rozpatrzmy je na przestrzeni ostatnich 20 lat. 2500 pkt wynosiła jego wartość w roku 2000. I wzrosła do 3900 pkt w roku 2008, aby potem w ciągu kryzysowego roku spaść do 1400 pkt. Tyle samo, ile teraz, 18 marca 2020 roku, po spadku w ciągu zaledwie jednego miesiąca o 600 pkt.

Ile stracilibyśmy z naszych oszczędności w ciągu 20 lat odkładania składek w ramach PPK? Według mnie co najmniej 60% wartości naszego wkładu, bo przecież coś trzeba płacić za obsługę, ale niech to policzą ekonomiści.

Co w tym jednak pozytywnego? O, bardzo dużo! W czasie obecnego kryzysu naocznie możemy się przekonać, że nie warto inwestować w miraże. I że najważniejszym zadaniem państwa jest stworzenie podstaw pod budowę realnej polskiej gospodarki narodowej. Żebyśmy sami mogli wyprodukować śrubki i maseczki. Stworzenie podstaw poprzez atrakcyjne dla polskich obywateli rozwiązania prawne. Także te zabezpieczające naszą starość. To wszystko, czego oczekuję od polskiego rządu, jakiej by orientacji politycznej nie był.

Jan A. Kowalski

PS. Ponieważ w czasie wojny (i pandemii) nie powinno się krytykować własnego rządu – bardzo dobrze nasz rząd rządzi, brawo! 😁