Moje amerykańskie marzenie. Rzecz będzie o naszych i amerykańskich interesach/ Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” nr 57/2019

To skandal większy niż Amber Gold, że przez 30 lat Polska nie rozwiązała problemu zadośćuczynienia/zwrotu mienia wywłaszczonym przez komunistów polskim właścicielom; także tym pochodzenia żydowskiego.

Jan A. Kowalski

Moje amerykańskie marzenie

Przedstawię je wbrew niemałej liczbie malkontentów, zwłaszcza w kontekście słynnej Ustawy 447 i jednak blamażu naszej dyplomacji na zakończenie warszawskiej Konferencji Bliskowschodniej. Uprzedzam też: jestem zdecydowanym orędownikiem współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. I wcale nie chodzi o robienie Amerykanom „łaski” (wypowiadamy na sposób przedwojenny, jak Radek Sikorski, tak między l a ł). Rzecz będzie tylko i wyłącznie o naszych interesach. I o interesach amerykańskich również.

Pierwsza zaleta USA to odległość. Nie graniczymy ze Stanami, jak z Niemcami lub Rosją.

I w interesie amerykańskim w żadnej mierze nie leży zrobienie z Polski swojego 51. stanu, a nawet terytorium zależnego. Po negatywnym doświadczeniu z Portoryko, które ani nie chce stać się 51. stanem – bo przyjęłoby wspólne obowiązki – ani państwem niepodległym – bo straciłoby amerykańskie przywileje, Amerykanie bardzo sceptycznie myślą o powiększaniu swojego terytorium. Amerykanie też nie chcą nikomu robić „łaski”.

Druga zaleta USA – to status militarnego Imperium Wolności. Najsilniejsze państwo świata dla zapewnienia swojej światowej dominacji nawiązuje współpracę ze słabszymi państwami. A zwłaszcza z państwami o strategicznym dla Imperium położeniu na kuli ziemskiej. Za współpracę przy utrzymaniu Pax Americana oferuje pomoc militarną i zapewnia bezpieczeństwo terytorialne współpracującego państwa. Oczywiście nie rozwiąże żadnego wewnętrznego problemu danego państwa. W odróżnieniu od Niemiec, Rosji lub Unii Europejskiej. Zatem jeżeli chcemy być niepodległym państwem wolnych obywateli, wybór ścisłej współpracy z USA powinien być naszym priorytetem.

Niestety z drugiej zalety amerykańskiej wynika też pewna niedogodność. To obywatele amerykańscy (a nie my) wybierają swojego prezydenta. W dodatku dysponuje on dużą samodzielną władzą kreowania polityki. Dlatego amerykańska polityka podlega ustawicznym modyfikacjom. Półtora roku temu amerykański prezydent Donald Trump docenił nasze bohaterstwo i umiłowanie wolności w swoim przemówieniu w Warszawie. Od tego momentu stało się jasne, że Amerykanie chcą z nas zrobić swojego sojusznika w naszej części świata. I w oparciu o nas stworzyć sojusz Trójmorza. Po to, żeby szachować Niemcy i Rosję i żeby utrzymać swoją dominację nad światem.

Warszawska gwarancja bezpieczeństwa wygłoszona przez Donalda Trumpa spadła nam jak manna z nieba, w czasie ustawicznych brukselskich gróźb. Powinniśmy ją szybko pozbierać, żeby nie zamieniła się we wstrętne robaki.

Żeby tak się nie stało, nie możemy obrażać się na Marka Pompeo w wyimaginowanym poczuciu doznanej krzywdy. Bo przecież to skandal większy niż Amber Gold, że przez 30 lat Polska nie rozwiązała problemu zadośćuczynienia/zwrotu mienia wywłaszczonym przez komunistów polskim właścicielom; tym pochodzenia żydowskiego również. Bo przecież to skandal, że na wszystko znajdują się pieniądze (od kiedy władzę zdobył Obóz Dobrej Zmiany), ale na odszkodowania nie. Nie dziwi anty-reprywatyzacyjna rozgrywka Obozu Okrągłego Stołu, bo dzięki niej byli komuniści uwłaszczyli się na majątku narodowym, nie oddając niczego byłym właścicielom (z wyłączeniem mienia kościelnego; trochę skandal). To dzięki niej Henryk Stokłosa, właściciel 10 000 hektarów, przebił o 4000 hektarów największego posiadacza ziemskiego II Rzeczypospolitej, księcia Sapiehę.

Tak, brak przyjęcia ustawy reprywatyzacyjnej za czasów Obozu Dobrej Zmiany to powód do wstydu, którego nie sposób wytłumaczyć nawet socjalistycznymi ciągotkami Prawa i Sprawiedliwości. Bo zostaliśmy chyba ostatnim państwem byłego komunistycznego Obozu (poza Bułgarią?), który nie zadośćuczynił byłym właścicielom.

Co oczywiście nie oznacza, że mamy cokolwiek oddawać obywatelom innych państw, a tym bardziej wypasionym holokaustowym przedsiębiorstwom. Niemniej nie krzyczmy w amoku, jeżeli ktoś przypomina prawdę oczywistą, jak Mark Pompeo.

Tym, co powinniśmy zrobić dla naszego narodu, jest wykorzystanie tej amerykańskiej zmiany polityki w odniesieniu do Europy. Zmiany, oby nie chwilowo, tak korzystnej dla naszego państwa. Wykorzystać to możemy w sposób dwojaki, a w zasadzie jeden. Bo państwo, pomimo różnorakich sfer swojego funkcjonowania, jest spójną całością i nie da się zmienić jednego bez zmiany wszystkiego.

Po pierwsze, musimy zreformować polską armię. Ale nie w taki harcersko-biurokratyczny sposób, jak zaczął to robić Antoni Macierewicz z pomocą Bartka Misiewicza, a kontynuuje minister Błaszczak. W dzisiejszych czasach wojnę można prowadzić bez jej wypowiadania, co widzimy na Ukrainie. Można również, dysponując przewagą technologiczną, punktowo, precyzyjnie zniszczyć centra dowodzenia przeciwnika. O cyberprzestrzeni nie wspominając. A potem po prostu zająć dane terytorium, pozbawione dowodzenia i koordynacji obrony. Dlatego Polska, mając takie a nie inne położenie geograficzne i będąc technologicznie/militarnie słabsza od swoich sąsiadów, musi kompletnie zrewidować swoją doktrynę obronną. Amerykańskie wsparcie militarne i obecność amerykańskiego wojska wykorzystać do odbudowy powszechnej, obywatelskiej armii.

Wojskami obrony terytorialnej w obecnym kształcie nie zwiększymy naszego bezpieczeństwa. Musimy wzorem I Rzeczypospolitej, wzorem wykorzystanym we współczesnej Szwajcarii, z każdego sprawnego obywatela uczynić potencjalnego obrońcę ojczyzny. Prawie 50% obywateli (wszyscy mężczyźni) Szwajcarii posiada broń, którą umie się posługiwać po ukończonym obowiązkowym przeszkoleniu wojskowym. I taki system musimy zastosować w Polsce.

Sprawna i rzeczywista obrona terytorialna to uzbrojeni mieszkańcy danej wsi, gminy, doliny. Znający doskonale teren i nie potrzebujący specjalnych rozkazów wyższego dowództwa. Niech tylko wejdą zielone ludziki z jakiejkolwiek armii świata i spróbują przeżyć dłużej niż tydzień. Oczywiście taką ochotniczą armią nie da się podbić jakiegokolwiek państwa, nawet sąsiedzkiego. Ale chyba nie zamierzamy nikogo podbijać?

Po drugie, musimy zreformować polskie państwo. Państwo czyli struktury organizacyjne polskiego narodu. Odrzucić ze wstrętem tego potworka zmajstrowanego przy Okrągłym Stole, który hamuje rozwój polskiego narodu. Musimy wyeliminować wszystkie obecne patologie. Strukturalne patologie, które opanowały nasze życie społeczne w każdym jego przejawie. Bo gdzie nie poskrobać, to patologia. Niezależnie czy to szkoła, szpital czy armia. I zbudować silne państwo, tworzone i zarządzane przez wolnych obywateli – V Rzeczpospolitą, o której pięknie rozpisuję się od długiego czasu. Tylko takie państwo zapewni nam rozwój. Zachęci do powrotu miliony Polaków z zagranicy. Pozwoli nam wszystkim się bogacić, cieszyć wolnością dzieci bożych… a w razie czego obronić. Tylko taka, obywatelska organizacja naszego życia zbiorowego pozwoli nam przetrwać w bezwzględnym globalnym świecie sprzecznych interesów. Dokonajmy tego szybko, póki mamy amerykańskie poparcie.

Takie mam amerykańskie marzenie. Piękne, prawda?

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Moje amerykańskie marzenie” znajduje się na s. 4 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Moje amerykańskie marzenie” na s. 4 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (13). Łatwo, tanio i bezpiecznie / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Wychowałem trójkę dzieci, na żadne z nich nie dostałem nawet złotówki, o 500 zł nawet nie wspominając. Jednak nawet w latach 80. miałem dużo większą łatwość zarabiania pieniędzy niż obecnie.

Właśnie tak, łatwo, tanio i bezpiecznie będzie się nam żyło w naszej V Rzeczypospolitej. Zarazem będą to podstawowe zasady, a wręcz podwalina naszego państwa. Już wszystko wyjaśniam, tym bardziej, że kończę nasz cykl drogi. Zatem pora na podsumowanie.

Po pierwsze, łatwo będziemy zarabiać pieniądze – czy na swoim, czy będąc pracownikiem najemnym. Kilka razy już o tym pisałem, ale powtórzę: musimy zlikwidować pokomunistyczny, bolszewicki haracz nakładany na każdego Polaka, który zdecyduje się zostać właścicielem firmy lub pracownikiem i pozostać w Polsce. W żadnym normalnym, bardziej lub mniej socjalistycznym państwie świata taka sytuacja nie występuje. Haracz ten dla właścicieli firm wynosi obecnie 1300 zł miesięcznie, z obniżeniem o połowę na dwa lata dla dopiero rozpoczynających działalność. Za samą możliwość jej rozpoczęcia, bo o zyski nikt tu nie pyta. Jeżeli przedsiębiorca potrzebuje do prowadzenia działalności pracowników, to dopiero ma przechlapane. Nie tylko on, pracownik również. Obaj bowiem muszą płacić haracz państwu za sam fakt zatrudnienia (się). 1000 zł przy najniższym wynagrodzeniu i 1500 zł przy wynagrodzeniu 3500 zł na rękę (=brutto 5000 zł).

Nie czas tu narzekać, kto ma gorzej. Ta administracyjna bariera, nałożona na nas wszystkich, spowodowała dramatyczną sytuację w strukturze polskiego rynku pracy. 2,5 miliona swoich pracujących obywateli państwo polskie wypchnęło z kraju, a przynajmniej 2 miliony zepchnęło w odmęty szarej strefy pracy sezonowej za granicą.

Miliardowe straty dla budżetu państwa przekraczają każdą lukę podatkową, z którą nasz rząd tak dzielnie walczy.

Cztery i pół miliona, czyli 25% wszystkich pracujących Polaków, nie buduje przyszłości naszego państwa i narodu, wspólnej przyszłości. Żaden naród i żadne państwo świata w ten sposób się nie rozwinie.

Wychowałem trójkę dzieci, na żadne z nich nie dostałem nawet złotówki, o 500 zł nawet nie wspominając. Jednak nawet w latach 80. miałem dużo większą łatwość zarabiania pieniędzy niż obecnie. Ale wtedy, za komuny, było 140 tysięcy urzędników, a obecnie jest jakieś 1 milion 200 tysięcy. I wszyscy chcą nam, pracodawcom i pracownikom, pomagać. Sobie wykrawając jedynie 90 miliardów rokrocznie z wypracowywanych przez nas dochodów.

A nawet ogłaszają, jak mój umiłowany przywódca Jarosław Kaczyński ostatnio, że to zapomogi państwowe dają wolność obywatelom. I po co było się tak ośmieszać wieszczowi Adamowi („lepszy w wolności kąsek lada jaki, niźli w niewoli przysmaki”)?

Po drugie, tanio będziemy zarządzać państwem – naszym wspólnym dobrem – Rzeczą Pospolitą. Jak już ta bolszewia przeminie, rzecz jasna. Bolszewia rządowa i antyrządowa, która przez cztery lata nie zdobyła się na stworzenie jakiejkolwiek oferty programowej dla Polaków. Poza promocją Sodomy i Gomory. Moi drodzy antyrządowcy, przecież wasza pieśń przyszłości ma już kilka tysięcy lat! I to ma być ta atrakcyjna nowość dla wyborców?

Ale zostawmy zboczeńcom ich zboczenia. Nie po to wszyscy ciężko pracujemy (Uwaga! Nie dotyczy 1 mln urzędników), żeby ta czy inna banda polityków od siedmiu boleści marnowała nasze pieniądze i szanse na lepsze jutro. Tylko taniość naszego państwa, oddolnie zorganizowanego i sprawnie zarządzanego przez silny i ograniczony w swoich kompetencjach rząd prezydencki, pomoże nam wyrwać się z wiecznej biedy i niepewności jutra. 25% marnowanego obecnie polskiego kapitału narodowego musi zacząć jak najszybciej pracę dla naszej przyszłości. A gdy nie przestraszymy się i dodamy jeszcze ten absurdalnie obecnie zatrudniony 1 milion urzędników, to wyjdzie, że o 30% możemy zwiększyć nasze szanse indywidualne, państwa i narodu. Szanse konkurowania w globalnym świecie również.

Świetlana przyszłość przed nami. Ale jest jeden warunek: musimy odsunąć starą i nową bolszewię od zarządzania naszym państwem.

Chyba, że wystarczy nam państwo w formie żerowiska, nieoficjalnego w wydaniu Koalicji Egzotycznej lub skrupulatnie oficjalnego, w wydaniu Obozu Dobrej Zmiany. Koniec.

Jan A. Kowalski

P.S. O naszym bezpieczeństwie traktuje mój tekst z marcowego Kuriera, dlatego wszystkich zainteresowanych tematem zapraszam za tydzień.

Długi marsz w stronę V Rzeczypospolitej (12). Między komunizmem, socjalizmem i żerowiskiem/ Felieton Jana A. Kowalskiego

Bez najmniejszych wątpliwości wolę państwo socjalistyczne niż komunistyczne lub żerowisko. Niezależnie od tego, kto będzie na nim (na nas) żerował. I mam nadzieję, że z Wami jest tak samo.

Na takim właśnie odcinku drogi znajduje się strukturalnie i społecznie państwo polskie. Oby pozostawało na nim jak najkrócej. Od rozpoznania, gdzie jesteśmy, zależy dalsza droga, której długość liczyć trzeba jak na górskim szlaku – nie kilometrami, ale czasem przejścia. Zatem na miarę mojego rozumu spróbuję wszystko objaśnić.

Od 1989 roku państwo polskie już nie jest komunistyczne. Bo komunistyczne było od roku 1945 do 1989, gdy władzę nad wszystkim trzymała w swoim ręku sowiecka bolszewia. To bolszewicy różnych nacji odebrali Polakom własność (poza drobną rolną), środki produkcji i handel. I tak przeorganizowali budżet państwa, żeby wszystkie pieniądze wypracowywane przez Polaków trafiały do Centrali. Dzięki temu bolszewicy mogli organizować życie wszystkich Polaków. Wypłacać co miesiąc kieszonkowe zwane pensją i niszczyć nas fizycznie i psychicznie. W wymiarze ekonomicznym system bolszewicki sprowadzał się do totalnego zarządzania coraz większą biedą. Z biegiem lat wyczerpywały się bowiem zasoby materialne i ludzkie przedwojennego państwa. Jeżeli porównamy to z innymi państwami zniewolonymi przez komunizm, zobaczymy ten sam obraz, obraz postępującej społecznej nędzy. I obraz postępującego zubożenia warstwy rządzącej, co prowadzi w końcu do odrzucenia przez nią samą bolszewickiej doktryny. W naszym przypadku – z rozkazu najważniejszej, moskiewskiej Centrali.

Nie ma dobrej nazwy w naukach społecznych na nazwanie systemu, który narzucono nam przy Okrągłym Stole. Myślę, że mało naukowy termin ‘żerowisko’ najbardziej oddaje istotę rzeczy.

Odrzucono bolszewizm (marksizm-leninizm-stalinizm) jako obowiązującą wszystkich pod karą więzienia doktrynę. I odrzucono ambicję centralnego zarządzania dobrem społecznym. Ale nie oddano Polakom pieniędzy zabranych wcześniej właśnie w tym celu: systemowego dopłacania do mleka, mieszkań, mundurków szkolnych i małego fiata. Bo bolszewicy lepiej znali nasze potrzeby niż my sami. Pozwolono zwykłym Polakom  martwić się o siebie samych, a nawet wyjeżdżać jak się nie podoba. Za to systemowym, okrągłostołowym kapitalistom pozwolono przejąć dużą część majątku narodowego. Pozostałą oddano w ręce zachodniego kapitału, zapewniając mu przy tym przewagę konkurencyjną dzięki rozlicznym przywilejom.

Dla pełnego zabezpieczenia interesów towarzyszy-biznesmenów i towarzyszy-emerytów ustanowiono specyficzny porządek prawny, przypieczętowany w roku 1997 obowiązującą do tej pory konstytucją. To nie bez powodu rozmaici Obywatele wymachują ową KON-STY-TU-CJĄ. Konstytuuje ona bowiem chaos poprzez przenikanie się i wzajemne znoszenie kompetencji organów państwa. Po to, żeby nieformalny okrągłostołowy obóz w nieskończoność rządził i grabił Polaków. I żeby robił to bezkarnie, mając TW (to od towarzyszy 🙂 ) sędziów w kieszeni. I chyba już zaczynamy rozumieć, że z podobnego powodu – obrony żerowiska – ten okrągłostołowy porządek jest broniony przez brukselskie kręgi.

Z żerowiskiem od 2015 roku walczy Obóz Dobrej Zmiany i w całej rozciągłości tę walkę popieram. Niech rządzi i oczyszcza Polskę z patologii żerowiska przez kolejną kadencję. Ale niech robi to skutecznie. Systemowo, a nie doraźnie i bez skutków trwałych.

Skoro PiS jest partią socjalistyczną, to niech wreszcie wprowadzi w Polsce socjalizm. Nie żartuję. Jestem jak najbardziej za. Bo wprowadzenie w Polsce socjalizmu (nie bolszewizmu) będzie jednoznaczne ze zmianą systemu finansowania państwa. I polegać musi na odrzuceniu bolszewickiego systemu odbierania przez Centralę wszystkich pieniędzy wypracowywanych przez polski naród. Systemu ustanowionego w latach 1945-47, zmodyfikowanego pseudoreformą samorządową, potęgującą rozwój patologii społecznej, a nie rozwój samorządności Polaków.

Nie marzę na razie o Szwajcarii pod rządami Prawa i Sprawiedliwości, gdzie 70% wszystkich dochodów państwa zbiera się i pozostawia w gminie i kantonie. Marzę o socjalistycznej Szwecji i socjalistycznych Niemczech, gdzie 50% budżetu jest zbieranych i pozostawianych w rękach społeczności lokalnych. I takiego sprawiedliwego i socjalistycznego państwa od Obozu Dobrej Zmiany oczekuję. To zmiana konstrukcji budżetu państwa jest tą podstawową zmianą, dzięki której możemy przejść od pokomunistycznego systemu żerowiska do zachodniego systemu socjalistycznego. Bo socjalistyczny Zachód zrozumiał niebolszewicką prawdę oczywistą, że łatwiej jest uprawiać socjalizm, gdy kasa państwa jest pełna. A żeby kasa była pełna, przedsiębiorcy prywatni muszą ją zapełnić. Dlatego najpierw zapewnia im się dogodne warunki rozwoju, a dopiero potem opodatkowuje. I zatrudnianych przez nich pracowników również. I to jest podstawowa różnica pomiędzy socjalizmem a komunizmem. Socjalistycznym zarządzaniem dobrobytem i komunistycznym zarządzaniem nędzą. Ubóstwo było wpisane w komunistyczną doktrynę, a największą zbrodnią przeciwko niej było odchylenie burżuazyjne. To stąd wynikało odebranie obywatelom pieniędzy i możliwości ich samodzielnego zarabiania.[related id=71213]

Chyba czas już tę podstawową różnicę zrozumieć. I przyjąć wreszcie w Polsce socjalizm w jego zachodnim wydaniu. Wszystkie inne reformy państwa i branżowych dziedzin życia społecznego są zależne od tej jednej podstawowej zmiany. Jeżeli jej nie dokonamy, niczego nie dokonamy. Dlatego tym razem nie będę omawiał szczegółów; robiłem to nie raz i jeszcze nie raz będzie okazja.

Dopiero zmiana struktury budżetu państwa na niebolszewicką, na socjalistyczną, pozwoli zaistnieć IV Rzeczypospolitej. A jak już wiecie, bez IV nie będzie mogła zaistnieć wolna i zamożna V Rzeczpospolita – moja dziedzina. Ale nawet tej IV gotów jestem bronić (o tym za tydzień), choćbym do końca życia miał pozostać Janem Kowalskim bez ziemi. Bo bez najmniejszych wątpliwości wolę państwo socjalistyczne niż komunistyczne lub żerowisko. Niezależnie od tego, kto będzie na nim (na nas) żerował. I mam nadzieję, że z Wami jest tak samo.

Jan A. Kowalski

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej. Fatalne proporcje w kiełbasie wyborczej PiS/ Felieton Jana A. Kowalskiego

To straszne i smutne, że ten najlepszy polski obóz rządowy nie przedstawił programu bogacenia się narodu polskiego w oparciu o zasoby własne. Żeby najpierw zarobić, zanim się zacznie rozdawać.

20 miliardów na pierwsze dziecko. 10 miliardów dla emerytów. I tylko 2 miliardy dla ludzi do 26 roku życia. Takie prognozowane obciążenie dla budżetu państwa wynika z kolejnej „piątki” obozu Dobrej Zmiany. I to są bardzo złe proporcje dla rozwoju polskiego narodu i państwa. I nie pomoże tu emerytura dla matek z czwórką dzieci, skoro zaraz po oderwaniu się od matczynej spódnicy kolejni młodzi Polacy wyemigrują za chlebem.

Te fatalne proporcje oddają rzeczywiste intencje obecnego obozu władzy – przedłużyć rządy nad Polską o kolejne 4 lata. Co gorsza, przedstawione źródła finansowania tego rozdawnictwa są w dużej mierze wydumane. Chyba, że przestępcy gospodarczy zaczną z własnej woli wpłacać do skarbu państwa pieniądze zarobione w poprzednich dwudziestu latach. Bo przecież lukę VAT-owską już mamy na najniższym w Europie poziomie. A z pustego i Salomon nie naleje.

Doraźne, przedwyborcze budowanie poparcia społecznego musiało mieć akcent socjalny. Nie mamy przecież wykształconej klasy średniej, która miałaby reprezentację polityczną zdolną wyartykułować i reprezentować jej interesy. To dlatego tak rozpaczałem kiedyś z powodu braku opozycji politycznej zdolnej do prawdziwej konfrontacji z Obozem Dobrej Zmiany.

Lewicowy obóz socjalny, reprezentowany przez Prawo i Sprawiedliwość, nie ma godnego siebie przeciwnika po prawej stronie sceny politycznej. Ma przeciwko sobie tylko krzyk zróżnicowanego obozu Okrągłego Stołu, establishmentu III RP pozbawianego dopływu finansów mniej lub bardziej legalnych.

Obozu, który w głębokim poważaniu ma zwykłych Polaków. Dlatego nie ma jakiejkolwiek wiarygodności i kontroferty programowej. Niemniej zajmuje miejsce na scenie politycznej i blokuje powstanie rzeczywistej w stosunku do PiS opozycji. Koalicji Europejskiej, czy jak się nie nazwie, chodzi tylko i wyłącznie o odblokowanie starych kanałów dystrybucji państwowego pieniądza… dla siebie.

Jednak miałem nadzieję, że Obóz Dobrej Zmiany nie da się nabrać na starożytny manewr chińskiego stratega Sun Tzu, który sugeruje, że dla pokonania silniejszego przeciwnika należy użyć nie swojej, ale jego siły. To dlatego pokonany establishment III RP, wbrew swojemu dotychczasowemu stanowisku, stał się w swoich obietnicach jeszcze bardziej socjalny niż PiS. Bez analizowania skutków ubocznych dla Polski i Polaków, bez myślenia o budżecie. Chodzi tylko o to, żeby odsunąć Obóz Dobrej Zmiany od władzy. Nie udało się ciamajdanem, na nic zdały się wtórne krzyki z Komisji Europejskiej. Zastosowano zatem inny, bardziej rozsądny wariant. Prawo i Sprawiedliwość i tak zwycięży we wszystkich nadchodzących wyborach. Ale obciążenie go ciężarem już nie 20 (500+), ale łącznie 60 miliardów, w warunkach prognozowanego spowolnienia lub kryzysu gospodarczego wywróci na łopatki zwycięski Obóz Dobrej Zmiany w połowie przyszłej kadencji. Tak sobie prywatnie prognozuję.

To straszne, że najlepszy polski rząd po roku 1989 dał się na taki zgrany numer nabrać. Zarazem to straszne i smutne, że ten najlepszy polski obóz rządowy nie przedstawił programu bogacenia się narodu polskiego w oparciu o zasoby własne. Żeby najpierw zarobić, zanim się zacznie rozdawać.

Niektóre „nasze” media uruchomiły narrację, że nowe propozycje Prawa i Sprawiedliwości są nakierowane na budowę klasy średniej (Koledzy, litości!). Rozdawnictwem i zwiększoną redystrybucją jeszcze żadnemu rządowi na świecie nie udało się wzmocnić klasy średniej, a cóż dopiero ją zbudować.

Mamy w Polsce kilka nierozwiązanych podstawowych problemów społecznych. Należą do nich:

  • właściwe wykształcenie młodzieży dla mądrego i udanego wejścia w dorosłe życie;
  • opłacalność naszej pracy i naszych przedsięwzięć, żebyśmy nie musieli emigrować za chlebem, pracując na dobrobyt innych narodów, zamiast własny;
  • patologiczny stan służby zdrowia (kolejny lekarz umarł na dyżurze z przepracowania, a jakie fatalne decyzje podjął przed śmiercią, wolę nie myśleć).

Niestety żadnego z tych problemów najlepszy polski rząd po roku 1989 nawet nie dotknął. Czy zajmie się ich rozwiązaniem w przyszłej kadencji? Myślę, że tak, bo nie podejrzewam polityków Dobrej Zmiany o niedostrzeganie podstawowych problemów społecznych. Jednak przyjęcie na swoje barki ogromnego ciężaru socjalnego w sytuacji, gdy budżet państwa cały czas jest na minusie, może w warunkach pogorszenia gospodarczego uniemożliwić rzeczywistą reformę państwa. I wywrócić ten rząd. A chyba nie chcemy, żeby Patologia Polityczna wróciła do władzy?

Politycy Obozu Dobrej Zmiany zapewniają, że dadzą radę. Dali radę z 500+, to i teraz dadzą. Jednak jest to bardzo dziecinny argument. Zgoda, przeskoczyli poprzeczkę zawieszoną na 120 cm, choć konkurenci twierdzili, że nie da się przeskoczyć nawet metra. Teraz konkurenci do władzy twierdzą, że oni to mogą przeskoczyć i 140 cm. A co na to Prawo i Sprawiedliwość? Zapewnia, że bez problemu przeskoczy nawet 160 cm. Bo przecież przeskoczyło 120 cm, choć nikt w to nie wierzył.

Czas powoli zamykać nasz cykl drogi. Miałem w tym odcinku opisać, jak obronić naszą V Rzeczpospolitą, gdy już do niej dojdziemy. Jednak kolejna pisowska „piątka” oderwała mnie od tego zamiaru. Sprowokowany, w kolejnym odcinku zbiorę w jedno cząstkowe wizje nowego państwa. A dopiero w ostatnim napiszę, jak nasz wymarzony raj na ziemi obronić.

Jan A. Kowalski

Rassija dla początkujących. Na tym państwie wypróbujmy niezawodność i naukowość koncepcji zastosowanej w artykule

To nie będzie polemika, a jedynie dopiski na marginesie tekstu, czyli glossa. Ze wszystkimi tezami się zgadzam. To będzie zatem jedynie dopowiedzenie, sprawdzenie, czy metoda jest prawidłowa.

Jan A. Kowalski

Rassija dla początkujących

Glossa do tekstu Ukraina dla początkujących, Kurier WNET 56, styczeń 2019

Na samym początku, jak mawiają Rosjanie, chciałbym bardzo podziękować dr Monice Gabrieli Bartoszewicz. Nie tylko za fascynujący tekst, ale również za przybliżenie czytelnikom „Kuriera WNET” swej oryginalnej metody badawczej. Dzięki jej zastosowaniu najmniej nawet bystry Jan Kowalski, nie ubliżając samemu sobie, może dokonać stuprocentowo pewnej oceny otaczającego go świata. Bowiem prawdziwie naukowa metoda, a z taką w przypadku dr Bartoszewicz mamy bez wątpliwości do czynienia, sprawdza się nie w jednym przypadku, a w każdym.[related id=68918]

Nie czekając zatem, aż mnie ktoś ubiegnie, podniosłem do góry ołówek, zamknąłem oczy i upuściłem go na znajdującą się na stole mapę. Padło na Rosję. Zatem Rosja – to na niej wypróbujmy niezawodność i naukowość koncepcji Moniki Bartoszewicz. I uprzedzam: to nie będzie polemika, a jedynie dopiski na marginesie tekstu, czyli glossa. Bo przecież ze wszystkimi tezami zawartymi w artykule Ukraina dla początkujących się zgadzam. To będzie zatem jedynie dopowiedzenie, sprawdzenie, czy metoda jest prawidłowa. Dlatego w tekście swoim, żeby niczego nie pokręcić, posłużę się prawie wyłącznie cytatami z Pani Doktor.

Moim oryginalnym wkładem będzie jedynie zamiana pojęć: ‘Ukraina’ i ‘ukraiński’ na: ‘Rosja’ i ‘rosyjski’. A dla łatwiejszego przyswojenia metody przez Czytelników, rzecz całą przedstawię w punktach.

  1. Jeśli przyjmiemy kryteria paradygmatu demokracji liberalnej (Demokracy Index 2017), Rosję wypadałoby umieścić gdzieś pomiędzy Rwandą (134) a Zimbabwe (136) na 167 państw sklasyfikowanych; dla porównania Polska zajmuje miejsce 53, a Ukraina 83.
  2. Jedynym i rzeczywistym organizatorem państwa rosyjskiego jest kompleks cywilno-wojskowy (KGB/GRU), zarządzany przez byłego pułkownika KGB Władimira Putina. Brak jest homeostatu, który powinno stanowić społeczeństwo reprezentowane przez powołane w tym celu instytucje państwowe oraz rząd.
  3. Rosja dysponuje bardzo dużym potencjałem obszarowo i liczebnie. Ten potencjał najlepiej oddaje bieżąca wartość produkcji ropy naftowej i gazu, przewyższająca produkcję nie tylko Norwegii, ale wszystkich państw europejskich łącznie. Potencjał ten wykorzystywany jest przede wszystkim w interesie obcych Rosji graczy. Czyni też Rosję, zwłaszcza południowo-wschodnią, atrakcyjnym łupem dla jej największego wroga. (Domyślności Czytelników pozostawiam kwestię, w interesie których dwóch państw zachodnich pracuje w pocie czoła cała rosyjska gospodarka.)
  4. Politycznym wishful thinking jest oczekiwanie, że Rosja zintegruje się z systemami zachodnimi. Zarazem taka próba rozszerzenia na wschód znacznie osłabiłaby Wspólnotę Europejską. Osłabiłaby jej tożsamość i przybliżyła niebezpiecznie jej granice do światowego mocarstwa, do Chin.
  5. Bez względu na to, czy przyjmiemy założenia teorii cyklicznej Arnolda Toynbee’ego, czy też nieco nowszą teorię wojny hegemonicznej Roberta Gilpina, widać wyraźnie, że w obecnym okresie Stany Zjednoczone traktują Europę jako problem drugiej kategorii. Przy obecnym słabnięciu Rosji widać wyraźnie, że rolę drugiego mocarstwa światowego przejmują Chiny. Skuteczne wyparcie przez nie Rosji (wcześniej Związku Sowieckiego) z całego kontynentu afrykańskiego, większej części Azji Południowo-Wschodniej i Ameryki Łacińskiej (tu do spółki z Amerykanami) jest kolejnym gwoździem do rosyjskiej trumny. Odbudowa dwubiegunowego świata, tym razem w konstelacji USA–Chiny, oznacza ostateczne zepchnięcie Rosji do kategorii państw drugiej, jeśli nie trzeciej kategorii.
  6. Z tego punktu widzenia sprzedaż Chinom nowoczesnego uzbrojenia wojskowego powinna co najmniej dziwić, zwłaszcza znając łakome spojrzenia Chin na tereny prawie połowy państwa rosyjskiego. Jednak, co już zostało przytoczone, w przypadku Rosji rolę homeostatu pełni nie społeczeństwo , a nieidentyfikujący się z nim zewnętrzny organizator – kompleks wojskowo-cywilny KGB/GRU.
  7. Realność, czy raczej nierealność funkcjonowania państwa rosyjskiego, szczególnie w jego wschodniej i południowo-wschodniej części, widać także na gruncie nauki porównawczej o cywilizacjach, której jednym z ojców założycieli był Feliks Koneczny. Cały wschód i południe Rosji zamieszkałe jest niewątpliwie przez lud rosyjski, ale również w dużej mierze przez ludy i narodowości nierosyjskie, w żadnej mierze niezwiązane kulturą, religią, a często nawet językiem z narodem i państwem rosyjskim.
  8. Dla Polski proces obecnego budowania tożsamości narodowej Rosjan pozostaje o tyle problematyczny, że rosyjskie poczucie narodowe budowane jest w oparciu o szowinizm, wyrosły na gruncie antypolskich sentymentów, jednoznacznie i nieodwołalnie wrogich Polsce. Rosyjska Duma państwowa w roku 2015, najwyższe władze państwowe odradzającej się po upadku Związku Sowieckiego Rosji, ustanowiły dzień 4 listopada, rocznicę wygnania wojsk polskich z Kremla w roku 1612, oficjalnym najważniejszym świętem państwowym. Około 200 tys. Polaków wymordowali Rosjanie w bestialski sposób w roku 1938 za to tylko, że byli Polakami – mieszkańcami zabranych kiedyś Rzeczypospolitej ziem. O innych bestialstwach, rzezi Woli – ludobójczym mordowaniu cywilnych mieszkańców, w tym kobiet i dzieci, oraz podobnych aktach niczym nieusprawiedliwionego bestialstwa w trakcie i zaraz po II wojnie światowej nie wspominając.
  9. Niestety polska polityka wschodnia niczym pijany zatacza się od ściany do ściany (spotkanie na sopockim molo Tusk–Putin, a potem rajd samolotowy L. Kaczyńskiego do Gruzji), nie prezentując żadnej spójnej koncepcji nakierowanej na osiągnięcie długofalowych rezultatów zgodnych z polską (nie zaś rosyjską) racją stanu. Aby nieszczęściu stało się zadość, nad wszystkim unosi się duch redaktora Giedroycia, którego sofizmaty na długie lata zdominowały dyskurs polityczny w tym zakresie. Założenie podstawowe jego koncepcji, że Związek Sowiecki jest stałą geopolityki polskiej i światowej, jest absolutnie bezrozumne i przestarzałe. Pośrednio zaowocowało to jedynie kreowaniem wolnej i silnej Ukrainy w roli bufora odgradzającego nas od Rosji, albo koncepcji współpracy z Niemcami. Tymczasem wiemy z historii, że najbardziej korzystne dla Polski jest zdecydowane odsunięcie Rosji na wschód, jeśli nie jej całkowity rozpad.
  10. W związku z tym odpowiednio skalibrowana i długofalowa polska polityka wschodnia powinna być raczej nastawiona na odzyskanie Królewca (najlepiej na drodze informacyjnej) niż na utratę Suwałk. Zaś prawdziwi politycy kierujący się dobrem państwa, nie zaś politykierzy zainteresowani korzyściami partykularnymi i utrzymaniem się u władzy, powinni się zastanowić, jaki przebieg wschodniej granicy najlepiej zapewni osiągnięcie polskich celów strategicznych w zmieniającym się globalnie układzie sił. (Przyłączenie historycznie polskich ziem, z Królewcem jako stolicą regionu, pozwoli zlikwidować największe obecnie zagrożenie militarne ze strony Rosji. Spowoduje, że przesmyk suwalski stanie się pojęciem ze starych podręczników wojskowych, a samą Rosję odsunie daleko na wschód od polskich granic).
  11. Odradzałbym jednocześnie przejmowanie się pozostawioną samej sobie Rosją, zwłaszcza w perspektywie nieuchronnego starcia z rosnącą potęgą Chin. Z perspektywy polityki narodowej, i to nie tylko polskiej, przejmowanie się Rosją ma oczywiście sens, ale tylko wtedy, gdy w miejsce bezinteresownych sojuszy oraz walki za „wolność waszą i naszą” wejdą roztropne interesy.

Dobrnąłem do końca tej niezwykle rozwijającej intelektualnie przygody. Bez pomocy naukowca i jego aparatu pojęciowego nie tylko bym jej nie odbył, ale nawet o niej nie pomyślał. Jeszcze raz, Pani Doktor, serdecznie dziękuję!

Pani oddany uczeń

Jan A. Kowalski

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Rassija dla początkujących” znajduje się na s. 4 lutowego „Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Rassija dla początkujących” na s. 4 lutowego „Kuriera WNET”, nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rzekomy interwencyjny skup jabłek, zainicjowany przed wyborami samorządowymi, dokonał się wyłącznie na papierze

Jeśli chodzi o jabłka i ich interwencyjny skup, to urodzony i wychowany w dorodnych sadach Ziemi Sandomierskiej uznałem, że deklaracja ministra Ardanowskiego to od początku ściema i lipa.

Jan A. Kowalski

Najlepszy minister rolnictwa niczego nie pamięta

W odpowiedzi na miażdżącą krytykę Wiesława Z. Antkowiaka, Przedwyborcza dywersja prasowa totalnej opozycji, „Kurier WNET” nr 55

Nikt mi jeszcze tak nie wygarnął od totalnej opozycji, jak emerytowany i szacowny profesor chemii Wiesław Antkowiak. Panie Profesorze, dziękuję. Oprawię ten tekst w ramki i powieszę w najbardziej widocznym miejscu ściany mojej górskiej chatki. Wytłuszczając wszystkie eufemizmy, jakimi mnie Jego Wysoka Katedra obdarzyła. Gdy totalni znowu przejmą władzę, będę miał się czym okazać przed ich siepaczami. To znaczy, chciałem powiedzieć: przed piewcami miłości przeciwko mowie nienawiści 🙂

Ale do rzeczy. Zdarzyło mi się przy okazji krytyki obozu Dobrej Zmiany skrytykować też ministra rolnictwa Krzysztofa Ardanowskiego. Za rzucanie słów na wiatr, które mogą przynieść burzę w nieodległym czasie wyborów. Za półtoraroczne już zaleganie w Sejmie nowelizacji ustawy o ustroju rolnym, co mnie samemu zablokowało zakup kawałka nieużytku nad rzeczką. I za rzekomy interwencyjny skup jabłek po 25 groszy za kilogram, który zainicjowany tuż przed wyborami samorządowymi, dokonał się wyłącznie na papierze. I to dla mojego adwersarza miało stać się przysłowiowym gwoździem do mojej trumny. Cytując twarde dane firmy Eskimos z Sokółki, która tego interwencyjnego skupu z poparciem polskiego rządu miała dokonać, Profesor z wprawą wytrawnego cieśli gwóźdź ten przybił. [related id=68974]

Chyba jednak przeżyłem. Zatem postaram się wyjaśnić nie tylko Profesorowi, ale też wszystkim inteligentom, którym się wydaje, że wiedzą i rozumieją, bo przeczytali. Otóż żyjemy w specyficznych czasach. Czasach post-prawdy, jak się to uczenie nazywa, w których króluje fikcja, fake news i narracja w zupełnym oderwaniu od rzeczywistości. Żeby cokolwiek wyjaśnić i prawidłowo ocenić, należy bardzo starannie sprawdzić w co najmniej paru niezależnych od siebie źródłach, a najlepiej osobiście.

Jeśli chodzi o jabłka i ich interwencyjny skup, to przyznam się, że początkowo oparłem się jedynie na relacjach osobistych. Urodzony i wychowany w dorodnych sadach Ziemi Sandomierskiej, nie miałem z tym najmniejszego problemu. To dlatego uznałem, że deklaracja ministra Ardanowskiego to od początku ściema i lipa. Bo, po pierwsze, kończył się październik, a nie skupiono jeszcze ani jednego kilograma. Dla ludzi spoza obszaru sadowego wyjaśnienie: do końca października kończy się w Polsce zbiór jabłek ze względów pogodowych. Minimalnie procentowo niezebrane/niezerwane jabłka po 1 listopada mogą po prostu przemarznąć, czego również w swoim życiu doświadczyłem.

Dlatego po deklaracji wyznaczonej przez rząd firmy Eskimos, że właśnie (pod koniec października) kończy opracowywanie listy autoryzowanych punktów skupu na terenie całego kraju, zapaliło się w mojej głowie czerwone światełko. Informacja tej firmy, że październikowa cena wyniesie 25 groszy, listopadowa 26, a grudniowa (!) nawet 27 groszy wywołała u mnie jedynie gorzki śmiech. Tym bardziej, że jabłka tak skupowane nie mogły mieć uszkodzeń mechanicznych pod groźbą nieprzyjęcia i utylizacji na koszt dostawcy, jak ogłosiła firma na swojej stronie. Więcej naprawdę nie musiałem sprawdzać. Teraz jednak, po miażdżącej krytyce, chcąc nie chcąc musiałem się trochę bardziej wgryźć w temat jabłkowy (na marginesie: wymawiamy prawidłowo japkowy, a nie jabkowy albo jabłukowy; no chyba że jesteśmy aktorem teatralnym).

Składowanie jabłek nieuszkodzonych, czyli zrywanych, a nie otrząsanych i zbieranych, z terminem odbioru w listopadzie i grudniu, byłoby podobnie opłacalne jak sprzedanie ich po średniej cenie 10 groszy we wrześniu i październiku.

Jedna osoba może zebrać w ciągu dnia 2000 kg, a zerwać już tylko 800 kg do 1000. Koszt zebrania to 6 groszy + 2 grosze obsługa = 8 gr. O koszcie pielęgnacji tu nie mówmy, taki rok. Na zero sadownik mógł wyjść jedynie pod warunkiem pracy własnej niezbyt wysoko wycenianej. W przypadku zrywania, składowania, utraty wagi przez wysychające jabłko, możemy policzyć: 12 groszy + 6 gr + 4 gr = 22 grosze. I skalkulować mglistą obietnicę.

Zbiór jabłek mamy już za sobą. Zajmijmy się zatem przez chwilę spółką Eskimos. Otóż, jak sprawdziłem, firma Eskimos jest producentem mrożonek z warzyw i owoców miękkich… i w ogóle nie zajmuje się przetwórstwem jabłek. Położona przy litewskiej granicy, prawie 50 kilometrów od Białegostoku, od producentów jabłek w Grójcu, Sandomierzu i na Lubelszczyźnie oddalona jest o 350 do 450 km.

Jesteście w stanie to zrozumieć? Chyba tylko ten, kto czytał Karierę Nikodema Dyzmy, potrafi wyciągnąć trafne wnioski. A minister Ardanowski? Minister Ardanowski, jak podał w dniu 22.01.2019 portal branżowy www.sadyogrody.pl, już zdążył się od rzekomego skupu interwencyjnego odinstalować. Obszernie cytuję:

Jak informuje Dariusz Mamiński z biura prasowego MRiRW, ze względu na trudną sytuację producentów jabłek wynikającą z bardzo niskich cen oferowanych na rynku tych owoców przez przemysł przetwórczy (tj. głównie producentów koncentratu soku jabłkowego i samego soku jabłkowego) Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi zwrócił się z apelem do przedsiębiorców przetwarzających jabłka o przeprowadzenie skupu po godziwych cenach, argumentując, że obecny poziom cen często nie gwarantuje zwrotu poniesionych kosztów produkcji, a w rezultacie zagraża płynności finansowej wielu gospodarstw sadowniczych. Apel ten spotkał się z pozytywnym odzewem ze strony przedsiębiorców wdrażających w życiu gospodarczym zasady społecznej odpowiedzialności biznesu, deklarujących przeprowadzenie skupu jabłek po 0,25 zł za kg, w ilości co najmniej 500 tys. ton.

– Choć przedsiębiorcy, o których mowa, nawiązując do prowadzonej przez nich kampanii skupu surowca używają sformułowania „skup interwencyjny”, co u niektórych może budzić skojarzenie z bezpośrednim zaangażowaniem państwa w taką działalność, to należy podkreślić, że decyzja o jej przeprowadzeniu należała wyłącznie do tych przedsiębiorców, a tym samym nie ma charakteru mechanizmu administrowanego ani finansowanego przez rząd – podkreślił.

Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi nie monitoruje wolumenu ani cen jabłek nabywanych przez poszczególne przedsiębiorstwa prowadzące działalność polegającą na skupie i przetwórstwie jabłek. Prowadzony jest natomiast bieżący monitoring cen jabłek przemysłowych, oferowanych na rynkach reprezentatywnych. (…) Do momentu publikacji artykułu spółka Eskimos nie udzieliła informacji na temat przebiegu inwencyjnego skupu jabłek przemysłowych.

Na koniec, zważywszy ogromną różnicę wieku (55 do 86) i pozycji społecznej mnie, biednego kmiotka, i Pana Profesora, mogę zaproponować salomonowe wręcz rozwiązanie: niech Pan napisze coś z chemii. Ponieważ kompletnie się nie znam na chemii (z wyłączeniem oprysków), nie skomentuję Pana tekstu ani jednym słowem.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Najlepszy minister rolnictwa niczego nie pamięta” znajduje się na s. 20 lutowego „Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Najlepszy minister rolnictwa niczego nie pamięta” na s. 20 lutowego „Kuriera WNET”, nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (10). Polska musi się nam opłacać!/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Czas skończyć z sytuacją, w której przedsiębiorcę karze się haraczem jeszcze przed zarobieniem jakiejkolwiek złotówki. A politycy rozwalają wypracowywane przez nas pieniądze, jakby brały się z brudu.

Tydzień temu opisałem, dla kogo opłacalny był system Okrągłego Stołu (1989–2015). I dla kogo był wyjątkowo nieopłacalny – dla 90% polskiego narodu. I w całości dla państwa, czyli struktury organizacyjnej mającej pomyślność Polakom gwarantować. Pomyślność wewnętrzną i zewnętrzną. To, co niepokoi mnie po roku 2015, po podwójnym zwycięstwie Obozu Dobrej Zmiany, to brak zerwania mentalnego z tym nieludzkim systemem. I brak próby przebudowy państwa z opresyjnego (przeciwko obywatelom) na obywatelskie (przez obywateli). Tak jakby III RP była „tak”, a tylko wypaczenia „nie”. Tak jakby wystarczyło system oczyścić z patologii lat 2007–2015 i wszystko będzie się kręcić w dobrym rytmie.

Parę lat temu naiwnie podejrzewałem, że może to tylko narracja w wydaniu polityków Dobrej Zmiany. Wyidealizowany obraz Polski ku pokrzepieniu serc mało wyrobionego politycznie narodu; po co go przestraszać. A swoje Prawo i Sprawiedliwość dobrze wie i zrobi.

Niestety zaraz skończy się I kadencja, a pomysłu na nowe państwo nawet nie widać. Jedyny pomysł dotyczy wygrania II kadencji, kolejnych 4 lat. I sprowadza się do rozbudowy własnego elektoratu socjalnego i rozbudowy do jego obsługi własnego zaplecza urzędniczo-biurokratycznego.

Co jest nie tylko lekkomyślne, ale i przerażające. Bo takie ukształtowanie społeczeństwa polskiego ogromnie utrudni, jeśli nie uniemożliwi, budowę państwa opłacalnego dla wszystkich Polaków.

Stara zasada głosi, że jeżeli jesteś biedny, to nie masz wyjścia – musisz być uczciwy i pracowity, by osiągnąć sukces. Szkoda, że ta zasada nie obowiązuje w Polsce. Bo w Polsce uczciwość i pracowitość nie wystarczają do wyjścia ze stanu ubóstwa. I to musimy zmienić poprzez zmianę sposobu zarządzania państwem. Ale żeby wynaleźć najlepszy sposób zarządzania państwem (dla biednych, ale pracowitych i uczciwych), najpierw musimy zadać najbardziej podstawowe pytanie: komu Polska musi się najbardziej opłacać? Już odpowiadam: Polska najbardziej musi być opłacalna dla osób, które najbardziej tworzą polskie bogactwo narodowe. Nie musimy ich szukać ze świecą. Ludźmi, którzy tworzą dobrobyt polskiego narodu, są polscy przedsiębiorcy. Prywatni polscy przedsiębiorcy – mali, średni i duzi. Oczywiście uczciwi i nie podpięci pod jakikolwiek partyjno-urzędniczy układ. W naszym myśleniu o sprawnym i zamożnym państwie uwzględnienie ich interesu musi być oczywiste i podstawowe.

75% wszystkich zatrudnionych w gospodarce i 55% polskiego PKB to wynik, którego nie można dłużej lekceważyć i tuszować byle jakim makijażem.

Tu nie chodzi o jakieś kosmetyczne ułatwienia tego czy innego rządu. O fantastyczny pijar, który ładnie sprzedaje się w tiwi, a z którego nic nie wynika. O łaskawe uznanie, że prywatny przedsiębiorca nie jest przestępcą i powinien mieć prawa przysługujące nawet bezrobotnym, co uznała wreszcie słynna Konstytucja Biznesu.

Chodzi o kompletną zmianę obecnej hierarchii społecznej i struktury państwowej. To nie politycy i ich koledzy urzędnicy, ale przedsiębiorcy muszą zostać uznani za osoby najważniejsze w państwie. I wychodząc właśnie z takiego założenia, musimy zaprojektować nowe państwo polskie. Nie partyjne, nie urzędnicze, ale przedsiębiorcze.

Projekt takiego państwa nakreśliłem w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Tu, w bieżącym tekście, piszę jedynie o opłacalności. O opłacalności dla każdego Polaka (uczciwego i pracowitego). Księgowi nie tworzą bogactwa, oni je tylko liczą. Politycy nie tworzą bogactwa, oni je tylko wykorzystują, często źle. Dlatego uczciwy i pracowity naród, choć chwilowo jeszcze biedny, jeżeli chce osiągnąć dobrobyt, nie może za dużo wydawać na księgowych/urzędników i polityków. Musi postawić na uczciwość, pracowitość, zaradność (=przedsiębiorczość) i oszczędność. Każde rozwiązanie prawne i każda niezbędna struktura państwowa musi być temu podporządkowana. A wręcz zbudowana według powyższych zasad. Tylko w ten sposób jako indywidualności i jako zbiorowość zebrana w jednym państwie możemy się rozwinąć i obronić. (O obronie następnym razem.)

Żeby nie zostać źle zrozumianym, wyjaśnienie. Przedsiębiorcy nie mają być świętymi krowami lub jakimiś nadludźmi i nie podlegać ogólnym prawom. Przeciwnie, muszą podlegać tym samym prawom, co ich pracownicy.

Bo dobrobyt możemy zbudować tylko wspólnie. Dzięki przedsiębiorczości będziemy mogli zagospodarować pracowitość i uczciwość. I po dodaniu oszczędności zbudować pomyślność narodu i państwa polskiego.

Nikt nam tego nie podaruje. Nie podarują nam Niemcy, Rosjanie, Amerykanie, Żydzi, a nawet Czesi. Musimy tego dokonać sami, póki jeszcze mamy na to czas. Czas skończyć z sytuacją, w której przedsiębiorcę karze się haraczem jeszcze przed zarobieniem jakiejkolwiek złotówki. I karze się haraczem za zatrudnienie pracownika. To przecież jakiś czarny bantustan; tak tylko dla ekspresji piszę, bo pewnie w czarnym bantustanie jest pod tym względem lepiej. A politycy rozwalają wypracowywane przez nas pieniądze, jakby brały się z brudu.

Polska ma dwa bogactwa narodowe. Węgiel, o czym w środowym Poranku przypomniał Krzysztof Skowroński. I przedsiębiorczość, którą pozwalamy politykom systemowo niszczyć. Również tym, którzy z miodem na ustach zapewniają o walce z systemem Okrągłego Stołu. A w rzeczywistości wzmacniają go i konserwują na wieki. Dla własnej korzyści, a naszej nędzy.

Jan A. Kowalski

PS Rząd ogłosił sukces: w roku 2018 zadłużył nas tylko o 10 miliardów złotych, a mógł o 40 🙁

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (9). Okrągły Stół i opłacalność/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Oligarchiczny system władzy ustanowiony przy Okrągłym Stole nie został zakwestionowany. Obóz Dobrej Zmiany obiecuje jedynie, że będzie panował nad nami w sposób bardziej sprawiedliwy i uczciwy.

Zgodnie z zapowiedzią miałem się w tym odcinku zająć opłacalnością. Gdy zastanawiałem się, jakim przykładem się posłużyć, media przywołały kolejną, 30. już rocznicę rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu. Nie ma w najnowszej historii Polski lepszego przykładu obrazującego opłacalność i jej brak. Dlatego posłużmy się nim.

Zanim przejdę do spraw wyższych, najpierw zajmę się żywą mamoną.

Bardzo opłacił się Okrągły Stół byłym komunistycznym towarzyszom. Na przykład Henryka Bochniarz, I sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej (POP PZPR) w latach 80., wierna Partii do ostatnich jej dni, stała się prężną i wpływową bizneswoman III RP. Przez 30 lat brylowała, fundowała nagrody (nagroda literacka Nike, przyznawana przez środowisko „Gazety Wyborczej” swoim twórcom, to jej dzieło). Przewodzi Konfederacji Lewiatan skupiającej byłych towarzyszy, a teraz rzutkich przedsiębiorców prywatnych. Zamiast w małym fiacie 125p w wersji eksportowej, z nomenklaturowego przydziału, teraz rozbija się w markach, jakich nawet nie wypowiem. To się nazywa awans materialny, sukces i opłacalność.

Bardzo opłacił się Okrągły Stół również byłym opozycjonistom. Na przykład ledwo wiążący koniec z końcem i ulubieniec całej opozycji Adam Michnik stał się właścicielem potężnego koncernu medialnego pn. Agora („Gazeta Wyborcza”).

Ale Okrągły Stół opłacił się tylko tym opozycjonistom, bez dzielenia na agentów i rozsądnych, którzy porozumieli się z komunistami. Bo przeciwni porozumieniu już w luksusy nie opływają lub zmarli w nędzy.

Okrągły Stół był również opłacalny dla komunistycznego aparatu władzy wysokiej, włączając w to tajne służby Czesława Kiszczaka. Zapewnił bezkarność byłym sekretarzom i zatrudnienie na dwóch etatach ludziom służb. Pierwszy etat (przykrywka) to było stanowisko w strukturach odnowionego państwa, a drugi etat to udział w mafijnych przedsięwzięciach – nierozwikłanych do tej pory aferach.

Jednak ta opłacalność dla grup wyżej wymienionych ma też swoje ciemne strony. Zniszczona została polska gospodarka. Zdewastowany został przemysł, handel oddany w obce ręce, a rolnictwo oddane w pacht obcym koncernom, które teraz oceniają, za ile polski rolnik może przeżyć, żeby nie zagrozić ich macierzystym producentom rolnym. I według tego przelicznika skupują polską produkcję.

Dla własnej opłacalności grupy uprzywilejowane III RP musiały oddać w pacht polskie społeczeństwo. Na tym polegała zapłata za osobisty sukces. Dopiero podwójna wygrana Obozu Dobrej Zmiany w roku 2015 ten stan rzeczy zakwestionowała. I wywołała dziką furię wśród całego establishmentu III RP. Bo ta wygrana, chociaż na razie niewiele zmieniła, to jednak zakwestionowała prawo do wiecznego wyzyskiwania polskiego narodu. Przez dzieci Kiszczaka z jednej strony i zagranicznych dzierżawców z drugiej.

Cała moja krytyka w stosunku do obozu Dobrej Zmiany, często mocna krytyka, wynika z podstawowego kryterium przytoczonego na wstępie tekstu – z kryterium opłacalności. Gdzieś mam opłacalność okrągłostołowych dzieci Kiszczaka. I nie martwię się o to, za co teraz te biedne sieroty przeżyją. Dla mnie, Jana Kowalskiego – samozwańczego lidera V Rzeczypospolitej 🙂 – opłacalność odnosi się jedynie do całego narodu i państwa polskiego. Dlatego też nie martwię się specjalnie o Prawo i Sprawiedliwość i wszystkie jego przybudówki. Tak zostało zaprogramowane państwo Okrągłego Stołu, żeby zapewnić opłacalność całej warstwie politycznej, bez powiązania z opłacalnością dla całego narodu. A w zasadzie kosztem narodu i państwa polskiego.

System III RP to klasyczna oligarchia dbająca przede wszystkim o własne interesy, a dopiero potem zajmująca się społeczeństwem w perspektywie kolejnych wyborów.

To prawda, Prawo i Sprawiedliwość dla odniesienia zwycięstwa w roku 2015 odwołało się bezpośrednio do społeczeństwa z pominięciem nieprzychylnych massmediów. Jednak po 3 latach bardziej widać budowę swojej propagandy niż budowę zamożnego społeczeństwa obywatelskiego.

Oligarchiczny system władzy ustanowiony przy Okrągłym Stole dla panowania nad Polakami nie został przecież zakwestionowany. Obóz Dobrej Zmiany obiecuje jedynie, że będzie panował nad nami w sposób bardziej sprawiedliwy i uczciwy. To chyba dlatego na potęgę rozbudowuje własną biurokrację.

Jednak ten „elitarny” sposób widzenia rzeczywistości społecznej nie jest opłacalny dla społeczeństwa polskiego. Przynajmniej dla 90 procent tego społeczeństwa. Nie pozwala ani na zbudowanie zamożności indywidualnej obywateli, ani na zbudowanie silnego państwa. Tkwimy stabilnie w okrągłostołowej wydmuszce państwa tylko dlatego, że nikt z naszych sąsiadów jeszcze nie powiedział: sprawdzam. A jeśli powie? To strach się bać! Bo mamy stutysięczną armię na papierze, ale tylko 20 000 żołnierzy (wiem, generałów mamy najwięcej na świecie). A Polacy w swej masie nie odbyli przeszkolenia wojskowego i nie potrafią posługiwać się bronią. Zatem nawet partyzantki nie będziemy w stanie stworzyć, gdy geopolityka dramatycznie się zmieni.

Zanim jednak zajmę się reformowaniem armii, następnym razem dokonam reformy państwa polskiego. W taki sposób, żeby było opłacalne dla większości z nas. Dla ludzi uczciwych i pracowitych, choć chwilowo niezbyt zamożnych.

Jan A. Kowalski

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (8). Kto z Was lubi swój Urząd Skarbowy?/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Żeby nie było niejasności, od razu odpowiadam: ja lubię! Poważnie 🙂 I piszę to w pełni świadomie, zdrowy na ciele i umyśle, tuż po zakończeniu kolejnej kontroli mojej firmy.

I chociaż początek felietonu może na to nie wskazywać, to w trakcie wszystko się wyjaśni.

Zacznijmy zatem od niefortunnego początku. Był początek września ubiegłego roku. Wygrzewałem swoje kości (coraz starsze) na opuszczonej przez „szkołę” nadbałtyckiej plaży, gdy zadzwonił mój telefon. Dowiedziałem się o tym zaraz po powrocie do pensjonatu, gdzie leżał, czyli zdecydowanie po godzinie 16.00. To był ten numer. Oddzwoniłem następnego dnia, zaraz po śniadaniu i odbyłem bardzo nieprzyjemną rozmowę z kontrolerką US, wzywającą mnie do stawienia się w urzędzie następnego dnia. W końcu udało mi się wytłumaczyć, że to niemożliwe (700 km). Wizytę ustaliliśmy na dwa tygodnie później. Niemniej ton głosu kontrolerki nie był zachęcający.

Mielibyście łagodne brzmienie głosu, gdyby ktoś postraszył Was bronią? A taki właśnie przypadek odnotowała w swoim życiorysie moja kontrolerka. Zresztą z własnej winy, bo gdy ktoś wjeżdża na prywatne podwórko i pyta o Waszego brata, to chyba powinien się przedstawić, nieprawdaż? Zamiast odmowy podania powodu i nazwiska. O tym wszystkim dowiedziałem się właśnie podczas pierwszej wizyty w Urzędzie. Dowiedziałem się też, jak działa Jednolity Plik Kontrolny i od tego dnia stałem się jego zdeklarowanym zwolennikiem. JPK pozwala bowiem w szybkim czasie wykryć fikcyjną sprzedaż naszą lub brak jej odnotowania u naszego kontrahenta albo zwykłe gapiostwo. Co przydarzyło się niżej podpisanemu.

A potem było już tylko lepiej. Okazało się w konkluzji protokołu pokontrolnego, że na dodatek nierzetelnie prowadzę księgowość, bo nieodpowiednio księguję wpływy.

A sumienna kontrolerka, którą zdążyłem polubić (mam nadzieję, z wzajemnością), dokonała wszelkich wymaganych korekt w moich deklaracjach. Dla usprawiedliwienia podam, że jakieś 85% firm, z którymi zawieram transakcje, tak samo nieodpowiednio księguje swoje wpływy i wydatki.

Te, dla mnie drobne, uchybienia nie zakończyły się grzywną ani mandatem. Za poprzednich rządów i instrukcji ministra Kapicy dostałbym od progu co najmniej 500 zł mandatu. Najmniejszy możliwy wymiar kary, o czym ze zbolałą miną poinformowałaby mnie inna urzędniczka. I już chciałem napisać tekst wychwalający nowe czasy Dobrej Zmiany, gdy dotarło do mnie to pismo. Pismo z Urzędu Skarbowego, nawet nie pytajcie którego, wzywające mnie do zapłacenia 15 000 zł Vat za I i II kwartał 2018 i 750 zł odsetek. I straszące upublicznieniem mojego nazwiska, gdybym tego nie dokonał w przeciągu 30 dni.

Już wyjaśniam. Urząd oddał mi 16 000 złotych nadpłaconego Vat-u, zakwestionował kolejne 15 000, bo były niewłaściwie zaksięgowane. Będę miał prawo do zwrotu dopiero po złożeniu korekt do faktur sprzedaży, czyli po I kwartale br. Ale oddał mi 16 000 zł na dwa dni przed zakończeniem kontroli. I uznał za fakt bez znaczenia to, że wpłaciłem pieniądze w przewidzianym terminie. W dniu zakończenia kontroli pieniędzy na koncie Urzędu nie było, a zatem zostałem dodatkowo obciążony odsetkami, jakby ich nigdy nie było.

Wiem, w V Rzeczypospolitej coś takiego nie będzie się mogło zdarzyć. Ale żyjemy tu i teraz, w tej III i ½… i jestem w kropce. Bo mogę, co prawda, zwrócić się do naczelnika o umorzenie tych niesprawiedliwie naliczonych odsetek, ale tym samym ryzykuję wlepienie mi mandatu za nierzetelnie prowadzoną księgowość. Wychodzi na to samo, dlatego chyba nie będę się odwoływał.

A dlaczego lubię swój urząd skarbowy? Bo zdarzyło mi się poznać inne i wszystkie były gorsze. Dwa razy udało się mojemu ulubionemu urzędowi mnie pozbyć, na krótko. To wszystko geografia historyczna. Mój ulubiony urząd jest położony na terenie byłego zaboru rosyjskiego. Nawet w urzędzie inne jest podejście do wymogów formalnych, bardziej ludzkie. W urzędach byłego zaboru austriackiego, skąd zdarzyło mi się być wyrzucanym z racji fizycznego przebywania, jest pod tym względem dużo bardziej nieznośnie. Mój znajomy, na przykład, pod koniec lat 90. wysłał do naczelnika urzędu w jednym z miast galicyjskich wiersz jako wyjaśnienie. W zasadzie dwuwiersz o tym, że spóźnił się z deklaracją VAT o 1 dzień „nie ze złośliwości, ale z ludzkiej ułomności”. Tak to zgrabnie ujął i pojechał na urlop. A po powrocie czekała już na niego decyzja Urzędu: to, co wpłacił w terminie, ale bez deklaracji, razy trzy, jako kara za słaby rym.

A w moim urzędzie? Nawet jak zdarzało mi się być ukaranym podczas kolejnych kontroli, w sumie czterech na przestrzeni 20 lat, to zawsze łagodnie.

Wiem, mógłbym jeszcze mieć w papierach superporządek. Ale ponieważ jestem bałaganiarzem, to musiałbym komuś za ten superporządek płacić 6 000, albo nawet 10 000 złotych rocznie. Mandaty i te drobne niesprawiedliwości, jak ostatnia, kosztują mnie dużo, dużo mniej. Taka postawa jest zatem dla mnie zdecydowanie bardziej opłacalna. O opłacalności dla państwa (i Państwa też) będzie następnym razem.

Jan A. Kowalski

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (6). Zachód, Wschód i prezes Glapiński / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Usłyszeliśmy przecież na obronę tak wysokich zarobków argument: – To nie my, to nasi poprzednicy tak postanowili. – A wy? – należałoby zapytać. – A my, no cóż, skoro się należy za uczciwą pracę…

Feliks Koneczny pojawił się w poprzednim odcinku nie bez powodu. Ten największy polski myśliciel społeczny (na równi z Pawłem Włodkowicem) powinien stać się patronem nowej polskiej prawicy – patriotycznej i chrześcijańskiej. A na pewno jest patronem naszej V Rzeczypospolitej. Dopiero lektura jego dzieł o cywilizacjach i o różnicach między nimi pozwala w pełni zrozumieć współczesny świat. Zideologizowaną politykę Komisji Europejskiej i kształt dzisiejszej Polski również. Bo Polska jest terenem, na którym ścierają się wpływy różnych cywilizacji: łacińskiej, bizantyńskiej, turańskiej i żydowskiej.

Dla zrozumienia kształtu obecnego państwa, III RP i tej obecnej III i ½, pomocna będzie również jego książka pt. Biurokracja. Profesor Koneczny opisuje w niej fenomen biurokracji; jak tworzy się, jak pączkuje i jak wysysa żywotne soki z państwa i narodu, który pozwolił się przez nią zniewolić. (Sami sprawdźcie, bo ja czytałem prawie 30 lat temu i więcej nie pamiętam J.)

Przejdźmy zatem do Polski współczesnej. Widzieliście butę i arogancję w wydaniu prezesa Glapińskiego? Czy jego postawa świadczy o tym, że jest pracownikiem instytucji, której to my, obywatele, jesteśmy właścicielami? No nie. Chyba nawet na moment taka refleksja w głowie Prezesa się nie pojawiła.

Zatem wyjaśnijmy, dlaczego się nie pojawiła, posiłkując się naszym patronem, Feliksem Konecznym. Uwaga! Zaczynam. I Rzeczpospolita, do której odwołuje się nasza V, była państwem w pełni ukształtowanym przez cywilizację łacińską. Cywilizacja łacińska, jaką przyjęliśmy z Rzymu wraz z chrześcijaństwem, złagodziła wczesne barbarzyństwo i umożliwiła zaistnienie jedynego w świecie ówczesnym państwa wolnych obywateli. Wcale nie gloryfikuję. Chyba zbyt łatwo to przyszło naszym przodkom, żeby doniosłość tego faktu potrafili zrozumieć i uszanować. Bo zaraz potem (po 200 latach) zaczęli się zachwycać przepychem Wschodu. Niesłużącym niczemu ozdobnym złotym kutasom. Tym wszystkim, co obecnie nazywamy Bizancjum na oznaczenie niepotrzebnego zbytku i luksusu.

Zbytek i luksus osłabiają ducha i siłę walki w każdych czasach. Zostaliśmy podbici przez wrogie łacińskiej cywilizacji siły, przez biurokratyczne i zamordystyczne Prusy i rosyjską (turańską) cywilizację stepu. I ulegliśmy na wiele lat, również mentalnie. Odrodzona II Rzeczpospolita już w dużej mierze uległa cywilizacji turańskiej, chociaż resztki myśli łacińskiej w myśleniu o państwie przetrwały. Piłsudski i jego ludzie to jednak była drużyna, a nie stepowa banda. Ale potem Polskę podbiła prąca ze wschodu dzika bolszewicka horda. I zniewoliła na 50 lat. I chociaż teoretycznie mieliśmy państwo, to było ono zorganizowane według wzorców turańskich. Banda najeźdźców podbija dany teren i ustanawia struktury władzy, mające służyć wyłącznie jej interesom i utrzymujące tubylców w poddaństwie.

Po roku ’89 niestety nic w myśleniu o państwie się nie zmieniło. Banda bolszewików nowego typu zreorganizowała struktury państwowe tak, żeby wszystko zostało po staremu. Żebyśmy dalej mieli bandę rządzącą i podbity, grabiony przez nią naród. Aha, i powinniśmy się jeszcze cieszyć, że to nasi nas grabią.

Już rozumiecie? To dlatego prezes Glapiński zaprezentował taką postawę (a minister Gowin niech weźmie głęboki oddech i jeszcze jeden). Bo prezes Glapiński jest najstarszym wojownikiem zwycięskiej bandy, jeszcze z Porozumienia Centrum, i nie będzie mu się jakiś chłystek-minister czy nawet wicepremier odzywał.

A gdyby się ktoś pytał, to NBP i on sam jest kompletnie a-po-li-tycz-ny, i ta pani, co kiedyś zupełnie przypadkowo przez kilkadziesiąt lat była działaczką Prawa i Sprawiedliwości, a teraz tak dobrze zarabia, tym bardziej.

Tak nie docenialiśmy komunistów. A tymczasem zaprojektowane przez nich nowe państwo – III RP – to przecież majstersztyk. Zachowali i powiększyli swoje wpływy polityczno-biznesowe, a pretendentom do władzy politycznej, zdobywanej w wyniku wolnych wyborów, pozostawili przygotowane gabinety i wysoko płatne stanowiska. Usłyszeliśmy przecież na obronę tak wysokich zarobków argument: – To nie my, to nasi poprzednicy tak postanowili. – A wy? – należałoby zapytać. – A my, no cóż, skoro się należy za uczciwą pracę…

A my? – myślę tu już nie o Nich, a o nas, podbitych i wyzyskiwanych tubylcach. Jak długo chcemy pozostawać pod władzą tej wrogiej chrześcijaństwu cywilizacji, co to przyszła ze Wschodu i nie chce odejść? Jedno jest pewne. Jeżeli nie pozbędziemy się jej w miarę szybko i nie utworzymy V Rzeczypospolitej, na miarę tej pierwszej, to ta cywilizacja stepu oczywiście przeminie. Zostanie pokonana przez cywilizację śmierci nadciągającą z Zachodu, na której czele stoi Komisja Europejska, równie wrogą naszej łacińskiej cywilizacji.

Jan A. Kowalski

PS. Dziękuję Marcinowi Dybowskiemu, szefowi wydawnictwa AntyK (to od anty-komuna) i mojemu niegdysiejszemu koledze z Niepodległości, za wydanie wszystkich dzieł Feliksa Konecznego.