O tym, dlaczego Obóz Dobrej Zmiany nie potrafi zrozumieć prawdy oczywistej / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Z racji mojej osobistej walki z wiatrakami, prowadzonej od kilku dziesięcioleci, kolejny raz spróbuję wytłumaczyć tę pokrętną logikę, zaoferowaną nam, wyborcom, przed kolejnymi wyborami.

Tuż przed kolejną burzą mózgów Prawa i Sprawiedliwości przez media przeniknęły trzy newsy z tego środowiska. Pierwszy o podwyżce ZUS dla małych przedsiębiorców do 1500 zł miesięcznie (z 1350). Drugi o zerowym PIT dla młodzieży do 26 roku życia. I trzeci – o projektowanej obniżce stawki PIT dla wszystkich do poziomu 17%.

Jeżeli nie rozumiecie logiki tej propagandowej zbitki, to znak, że jesteście jeszcze normalni – też tego nie rozumiem. Bo rozumuję oczywiście wprost, tak jak każdy normalny człowiek powinien rozumować. Że czarne jest czarne, a białe jest białe. Że zwiększanie obciążeń kłóci się z obniżką obciążeń. Jednak z członkami Prawa i Sprawiedliwości, tymi szeregowymi i tymi decyzyjnymi, sprawa przedstawia się zgoła odmiennie. Otóż, jak pamiętamy, „nikt ich nie przekona, że białe jest białe, a czarne jest czarne”😁. Jednak z racji mojej osobistej walki z wiatrakami, prowadzonej od kilku dziesięcioleci, kolejny raz spróbuję. Spróbuję wytłumaczyć tę pokrętną logikę, zaoferowaną nam, wyborcom, przed kolejnymi wyborami.

Uwaga, zaczynam. To wszystko przez inteligenckie pochodzenie działaczy tej partii. Inteligenckie pochodzenie utrwalone czterema dziesięcioleciami bolszewickiej propagandy. Bolszewickiej propagandy, której głównym zadaniem było wychowanie nowego człowieka. Człowieka sowieckiego, który nie rozumie wynikania przyczyna – skutek. I nie jest do końca samodzielny, tak w działaniu, jak i w myśleniu. Może być tylko częściowo mądry i częściowo samodzielny. Bo nad wszystkim czuwa Partia, która lepiej wie i kontroluje całość procesu.

Robotnik ma dokręcać swoją śrubkę i nie myśleć. Inteligent ma wdrażać wytyczne i wymądrzać się na wąskim odcinku. A przedsiębiorcy nie wolno nawet istnieć, bo to spekulant, oszust i krwiopijca.

I na dobrą sprawę, jeżeli uda nam się odrzucić patriotyczne emocje, Prawo i Sprawiedliwość wdraża teraz stare pezetpeerowskie wytyczne. Partia ma kierować, rząd rządzić, a społeczeństwo słuchać mądrzejszych i wykonywać. Dzieje się to na kolejnym etapie dziejowym, stąd oczywiste różnice. Nikt nikogo nie zamyka, nie pałuje, i super. Jednak próba całkowitego przejęcia odpowiedzialności za gospodarczy rozwój państwa i pomyślność polskiego narodu ze strony PiS jest logicznie równoważna minionej i chybionej próbie (nie)dokonanej kiedyś przez PZPR. Bo komunizm upadł, ale wychowany przez niego inteligent pozostał, niestety.

Oczywistą i klasyczną umiejętnością jest zdolność analityków i prognostyków do wyjaśnienia rzeczy dokonanych. Natomiast, jak wiemy, przewidywanie przyszłości wiąże się z niemałym ryzykiem. Nie boję się go jednak, ponieważ przewidywanie przyszłości w Polsce po roku 1989 jest banalnie proste. A w zasadzie to już od roku 1969, kiedy zniesiono w Polsce karę śmierci za przestępstwa gospodarcze. Od tego czasu wróciła do życia stara prawda, że przynajmniej 99% wszystkich ludzi działa tylko i wyłącznie dla osiągnięcia własnej korzyści materialnej. Niezależnie od zajmowanego stanowiska: państwowego, społecznego lub prywatnego. Ostatnim, który mógł wymusić uczciwość polityków i urzędników, a także dyrektorów państwowych zakładów pracy, był towarzysz Wiesław Gomułka. Prawie mu się udało, jak chłopu oduczyć konia jeść.

Teraz w podobny sposób próbuje zarządzać państwem Jarosław Kaczyński. I co bardziej zapalczywi zwolennicy twierdzą, że mu się uda. Czemu miałoby się nie udać? A co twierdzę ja, Wasz samozwańczy prorok? Że na setkę mu się nie uda!

Wróćmy zatem do początku. Jest szaleństwem sztabowców Prawa i Sprawiedliwości budowanie przyszłości Polski tylko i wyłącznie na rozbuchaniu programów socjalnych i centralnym zarządzaniu procesami gospodarczymi i społecznymi.

Nikomu w naszej cywilizacji wolnych ludzi nic takiego się nie udało i się nie uda. Ostatni, który próbował z marnym skutkiem (choć miał kilkuletnie sukcesy i ogromne poparcie społeczne), to były prezydent Brazylii Lula da Silva, odsiadujący obecnie karę 12 lat więzienia za korupcję.

Dlatego uprzejmie proszę Obóz Dobrej Zmiany o wymianę ekspertów gospodarczych z „brazylijskich” na normalnych. Na takich, którzy rozumieją, że najpierw trzeba zarobić, żeby móc wydawać. Że jest działaniem absurdalnym obniżanie podatków (części pieniędzy zarobionych) równoczesne z podrażaniem kosztów pracy = największą przeszkodą do zarobienia pieniędzy. Bo najpierw potrzebujemy zdecydowanej obniżki kosztów pracy, obciążających przedsiębiorców i pracowników. Uniemożliwiających powstawanie i rozwój firm, a przez to wypychających miliony Polaków za granicę. A dopiero potem, gdy rozwiną się firmy i wrócą Polacy, gdy znacząco zwiększą się wpływy do budżetu państwa i nasze biedne (bo głupie?) państwo wyjdzie na +, obniżmy też podatki.

Jan A. Kowalski

PS. I pierwszy tego lata ogórek: rusko-krymska chwilowo księżna Anżelika Jarosławska-Sapieha założyła partię „Biełaja Roza”. Bójcie się, „pisiory” 😊

Czy można zbudować państwo bez mieszania Boga do spraw państwowych i społecznych? / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Historyczne przykłady dowodzą, że bez odwołania do Boga nie zbudujemy żadnego państwa świeckiego, ale piekło. Na miarę piekieł XX wieku stworzonych dla człowieka przez wielkich, bezbożnych idealistów.

Oczywiście, że możemy, odpowiadam wszystkim materialistom, darwinistom i seksualistom, i całej społeczności LGBTIQ również. Takie państwa udało się przecież zbudować rosyjskim bolszewikom, niemieckim faszystom, kambodżańskim polpotowcom, kubańskim, chińskim i koreańskim komunistom. Cały wiek XX to dowód na to, że można zbudować państwo bez Boga. Że można odwołać się do jakiejkolwiek innej idei wymyślonej przez człowieka, ludzkiej, a nie bożej idei, i takie państwo zbudować. Bez Boga, ale czy bardziej ludzkie?

Myślę, że na takie właśnie pytanie powinien sobie odpowiedzieć mój fejsbukowy polemista sprzed tygodnia, Michał Czajkowski. Ale po kolei. Zarzucił mi on debilne i idiotyczne mieszanie wiary do spraw państwowych i społecznych. I zaproponował stworzenie państwa mechanicznego, odwołującego się do prokreacji i wkładu w utrzymanie państwa jako obiektywnego pomiaru wartości obywatela. I odrzucenie idiotycznych wstecznych wartościowań. Panie Michale, przepraszam, jeżeli czegoś z Pana błyskotliwej teorii nie zrozumiałem.

Potrzebujemy zatem teraz jedynie inteligentnego i charyzmatycznego przywódcy, który tę nową ideę automatyzmu mechanicznego podejmie jako swoją i zaczaruje nią spragniony nowości lud. Kogoś na miarę Lenina/Stalina, Hitlera, Pol-Pota, Castro, Mao Zedonga lub Kim Ir Sena. A może Pan, Panie Michale, spróbuje?

Swada w piśmie i mowie, nie wspominając o talencie do niszczenia politycznych oponentów, to przecież niemało. Każdy z wymienionych wyżej wielkich przywódców ludzkości taką umiejętność posiadał. I oni również nie tępili ówczesnych LGBT za odstępstwo od bożych przykazań, ale za aspołeczność. Za brak przydatności państwowej. Zatem dokładnie według Pańskiej argumentacji.

Jedyny słaby punkt w tej nowatorskiej teorii to odpowiedź na pytanie: kto nam takie państwo narzuci (liczą się kadry) i droga dojścia do tej świetlanej przyszłości. Do zdobycia władzy przez awangardę nowej idei. I jeszcze jedno niewinne: ilu chrześcijańskich głąbów trzeba będzie w tym długim marszu wyeliminować? Ale przecież tym ostatnim żaden automatyczny mechanista nie może się przejmować, skoro wiadomo, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.

Żadnej z wymienionych na wstępie idei ludzkich, jakie zawładnęły XX wiekiem, nie udało się jednak odnieść sukcesu materialnego. To znaczy udało się przywódcom tych idei odebrać bogactwo materialne wstecznym warstwom społecznym. Po to, by potem społeczeństwa te idealne państwa zamieszkujące doprowadzić do materialnej nędzy. I za cenę porzucenia wielkich idei w ostateczności uwłaszczyć się na majątkach zarządzanych przez siebie państw. Na otarcie łez i dla przezwyciężenia traumy bankructwa wielkich ludzkich idei.

I tu, co pewnie Michała Czajkowskiego zaciekawi, dla utrzymania zreformowanych państw, ich rozwoju materialnego (a nie żadnego duchowego) oraz utrzymania i wzrostu zamożności własnej, zreformowani przywódcy odwołali się do kogo? Do Boga oczywiście. Wystarczy spojrzeć na Rosję, Chiny i Kubę. (Tego, że ktoś chce odwoływać się do innego niż nasz boga, nie chcę w tym miejscu roztrząsać.)

A zatem, na koniec już poważnie. Nie pisałem ubiegłotygodniowego tekstu o ustroju państwowym i o państwie. I w żaden też sposób nie zamierzałem dyskutować z aktywistami LGBTIQ. Pisałem do błądzących w swoich ocenach chrześcijan. To dopiero argumentacja Michała Czajkowskiego – Panie Michale, dziękuję! – kazała mi popatrzeć na problem również od tej strony. Mam nadzieję, że ten przytoczony przeze mnie zalążek nowej ludzkiej idei państwa, idei automatyzmu mechanicznego, idei kolejnego totalnego zniewolenia człowieka-dziecka bożego, coś nam, chrześcijanom wszelkich porządków, uzmysłowi. Uzmysłowi, że bez odwołania do Boga nie zbudujemy żadnego państwa świeckiego, ale piekło. Na miarę piekieł XX wieku stworzonych dla człowieka przez wielkich, bezbożnych idealistów.

A przypadkowemu czytelnikowi z grupy LGBT uzmysłowi, że jedynie w państwie urządzonym według Dekalogu może zachować własną wolność do błądzenia aż do śmierci. Bo ma takie prawo dane przez samego Boga.

Jan A. Kowalski

Tolerancja – nie ma takiego słowa w Piśmie Świętym! Grzechu nie można akceptować / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Zachłysnęliśmy się namiastką wolności, która zawitała do nas po roku ’89. Tym, że możemy już wszystko, bo komuna się skończyła. A okazało się, że możemy jedynie oddać się swobodzie obyczajowej.

Jest za to słowo miłość, o czym przypomniał w swoim kazaniu ksiądz proboszcz małej nadmorskiej parafii. Miłość, która każe nam kochać bliźniego pomimo jego grzechu; z samej racji bycia dzieckiem bożym. To miłość każe nam iść do tego, który grzeszy, i zaoferować mu naszą pomoc w przezwyciężeniu grzechu. Nawet i najczęściej narażając się na wyśmianie i wyzwiska. Donośny śmiech i głośne wyzwiska, bo szatan – pan grzechu – jest hałaśliwy. Dla chrześcijanina nie ma i nie może być zgody na grzech. Dlatego chrześcijanin nie może być tolerancyjny. Nie może być tolerancyjny w sprawach dotyczących wiary, jeżeli miałoby to oznaczać akceptację dla grzechu, cudzego lub własnego.

W takim rozumieniu słowa Pan Jezus nie był tolerancyjny. Nie znajdziemy w Ewangeliach ani jednego przypadku, mogącego sugerować zgodę Chrystusa na inny model życia. Na odmienność bądź rozwiązłość seksualną. Na to, czego od nas, chrześcijan, domagają się wszelkiej maści zboczeńcy i ich poplecznicy.

W scenie z jawnogrzesznicą nasz Pan nie mówi przecież: idź i uważaj na siebie, żeby już nikt cię nie przyłapał. Mówi: idź i nie grzesz więcej!

Nie potępia jej, wykazując zarazem jej prześladowcom żądnym mordu, że nikt z nas, ludzi, nie jest bez grzechu. I to, że zła i grzechu nie da się zabić, jak często w ułomnym oglądzie rzeczywistości śmiemy uważać. Zło i grzech może być przezwyciężony jedynie ogromnym wysiłkiem własnym grzesznika i łaską bożą.

Z tego to powodu bardzo zmartwił mnie wpis aktora młodego pokolenia, Macieja Musiała: „Love is love” z okazji parady zboczeńców (czyli Równości wszystkich zboczeńców względem siebie), przy szatańskiej tęczy. Tego samego Macieja Musiała, który nie tak dawno manifestował swoją katolicką wiarę. A teraz zdobył się na zakrycie swojego młodzieńczego torsu – co za poświęcenie – koszulką z gejowską, szatańską tęczą i napisem „love”. I komentarz na Twitterze: love is love. A przecież to nieprawda. Seksualne wykorzystywanie innych dla zaspokojenia własnej żądzy nie ma nic wspólnego z miłością. Jest wręcz jej zaprzeczeniem. Bo miłość, jak naucza nas Pismo Święte, jest poświęceniem dla drugiego człowieka, aż do poświęcenia swojego życia w przypadku miłości doskonałej, absolutnej.

Jeżeli kochasz kogokolwiek z ludzi biorących udział w tej paradzie, Maćku Musiale, to idź do niego i zaproponuj mu zerwanie z grzechem. Nie utwierdzaj go w grzechu, bo w ten sposób sam grzeszysz!

Przywołałem tu Maćka Musiała tylko w charakterze głosu pokolenia, a nie żeby się znęcać. Sam mam dzieci odrobinę tylko starsze i niestety tak samo zagubione w swych ocenach. Dlatego współczując rodzicom Maćka, współczuję także sobie. Gdzieś musieliśmy popełnić błąd. I to koszmarny błąd. Zachłysnęliśmy się namiastką wolności, która zawitała do nas po roku ’89. Tym, że możemy już wszystko, bo komuna się skończyła. A okazało się, że możemy jedynie oddać się swobodzie obyczajowej. Takiej samej, jaką w roku 1918 wprowadzała w Rosji bolszewicka minister Aleksandra Kołłątaj. A teraz na dodatek ta „wolność” nadchodziła z Zachodu, wymarzonego Zachodu, do którego za wszelką cenę chcieliśmy dołączyć.

To my, rodzice, jesteśmy głównymi sprawcami popadnięcia naszych dzieci w tę nową herezję. Herezję, która wszystko relatywizuje, odrzuca bojaźń bożą i każe nam akceptować=tolerować grzeszne zboczenia. Niepostrzeżenie, indywidualnie, a po zsumowaniu – w liczbie 25 milionów dorosłych Polaków, zaakceptowaliśmy systemowe demoralizowanie naszych dzieci. Rzadkie przypadki dorosłych świadomych zagrożenia nie na wiele się zdały. Bo na dzieci największy wpływ, choć rodzicom inaczej się czasem wydaje, ma otoczenie rówieśników. Problem z akceptacją bądź odrzuceniem przez środowisko jest największym wyzwaniem każdego dorastającego człowieka.

Pozwoliliśmy zwyciężyć bolszewikom z ich wizją świata, człowieka i szczęścia. Pozwoliliśmy im zawłaszczyć pojęcia i codzienny język. Najpierw pozwoliliśmy oddzielić miłość od seksualności, a teraz pozwalamy nazywać miłością mechaniczną czynność seksualną. Już nie „kochamy kogoś”, ale „kochamy się”. A kochać się możemy z kimkolwiek, byle sprawił nam przyjemność. Co ja mówię, jaką przyjemność, niebo i raj – największe dobro, jakie może człowiek posiąść tu i teraz. Bo wieczności przecież nie ma, a jeżeli jest, to z definicji każdy zostanie zbawiony lub odrodzi się w nieskończonym procesie reinkarnacji.

Pozwoliliśmy też zawłaszczyć bolszewikom instytucje społeczne, które nie służą już dobremu dorastaniu naszych dzieci, ale je systemowo demoralizują. Utraciliśmy media, instytucje kultury, masową rozrywkę, modę. A teraz jeszcze próbuje się nam odebrać szkołę i zniszczyć Rodzinę i Kościół. I wydaje się, że jest to proces postępujący i nieuchronny.

Hej, Ludzie!, chrześcijanie wszelkich odłamów! A może byśmy trochę powalczyli, prawdziwie po chrześcijańsku? Zaczynając od usunięcia źdźbła z własnego oka, dla lepszego oglądu rzeczywistości?

Jan A. Kowalski

Jeden tryumf i same klęski. Krajobraz po wyborach europejskich / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Bardzo nam się wyklarowała polska scena polityczna przez ten alians wyborczy wszystkich sił III RP. Brak propozycji dla wyborców i brak klarownej wizji, i tylko ekspansja szalonego bluźnierstwa.

Najpierw się pochwalę. Zgodnie z obietnicą złożoną w poprzednim „Kurierze WNET”, zagłosowałem. Na Ryszarda Legutkę z obozu Dobrej Zmiany, którego sukces przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Liczyłem na maksymalnie 42%, a tu przekroczone 45,7 punktów przewagi nad Koalicją Europejską i 27 miejsc w Parlamencie Europejskim. Zachwyćmy się na chwilę tym tryumfem, bo jest czym. Wbrew bełkotowi przegranych o jakiejś nadzwyczajnej mobilizacji elektoratu Prawa i Sprawiedliwości i plaży wybranej przez własnych wyborców, przyjrzyjmy się frekwencji. Wynika z niej, że elektorat miejski był o 10% liczniej reprezentowany w lokalach wyborczych od mieszkańców wsi. A to oznacza, że gdyby wieś liczniej stawiła się przy urnach, wynik PiS mógłby sięgnąć 50% i takiego wyniku powinniśmy się spodziewać w październiku. Oczywiście o ile premier nikogo nie przejedzie na pasach, bo w stosunku do prezesa Kaczyńskiego takiej obawy na szczęście nie ma J

Opozycja totalna bardzo ułatwiła tę wygraną. Zapędziła się sama w narożnik obyczajowy, zapominając, że nie cały jej elektorat to lesbijki, geje, biseksualiści, transwestyci, osoby niepotrafiący się określić seksualnie i ku… (cokolwiek by to miało oznaczać).

I jeszcze do tego bezceremonialny atak na Kościół i kanony naszej chrześcijańskiej wiary. Chyba zatem nie na wiele się zdały rekolekcje łagiewnickie sprzed lat lub, co bardziej prawdopodobne, nie były one prawdziwe. A za takie rzeczy Pan Bóg karze sprawiedliwie – odbierając rozum. Tylko taka interpretacja może wyjaśnić przedwyborczą postawę totalnej opozycji. Zebrać cały establishment III RP, ustanowiony w 1989 roku dla panowania nad Polakami i Polską, a odsunięty od władzy w roku 2015, i zapędzić go w kozi róg – to naprawdę nie lada wyczyn. W wyniku tej operacji siły antypisu własnymi rękami dokonały redukcji społecznego poparcia.

To oczywista klęska, chociaż jeden sukces należy odnotować. Wszyscy starzy bolszewicy z PZPR (ktoś jeszcze pamięta, że PO wywodzi się z opozycji solidarnościowej?) w liczbie 5 dostali się z listy KE do Parlamentu Europejskiego. A gdy doliczymy wcześniejszy bolszewicki zaciąg w postaci Danuty Hubner i pana Arłukowicza, to wychodzi, że bolszewicy dostali mandatów 7 na 21 wszystkich. Chłopi z Wiejskiej dostali 3, a zatem samej Platformie przypadło mandatów 11. O 8 mniej niż w poprzednich wyborach.

Należy również odnotować sukces drugi, choć sukces trochę nie wprost. Bardzo nam się wyklarowała polska scena polityczna przez ten alians wyborczy wszystkich sił III RP. Zawarty tylko i wyłącznie w celu odzyskania dawnego żerowiska. To chyba musiało razić nawet dotychczasowych zwolenników, przynajmniej tych używających rozumu. Brak propozycji dla wyborców i brak klarownej wizji, i tylko ekspansja szalonego bluźnierstwa. Nie martwy się tym jednak.

Im szybciej oszukany elektorat rozliczy się z oszustami udającymi polityków opozycji, tym lepiej dla dobra nas wszystkich.

Bo prawdziwa opozycja w stosunku do Prawa i Sprawiedliwości i jego sposobu zarządzania państwem jest Polsce bardzo potrzebna. I tylko osoby o totalnym widzeniu rzeczywistości nie są w stanie tego zrozumieć.

Nad Wiosną, ugrupowaniem dewiantów, które zdobyło 3 mandaty, nie zamierzam się dłużej rozwodzić. Nie sposób jednak nie zauważyć, że nasz król Europy, Donald Tusk, w swoim ostatnim tourne namaścił właśnie to ugrupowanie, a nie Koalicję. To chyba znak, że postępowa Europa woli jednak młodych chłopców z Wiosny niż starych bolszewików. Ale, w końcu, to nie nasz problem.

Nic dziwnego, że Kukiz ’15 poniósł klęskę. W odróżnieniu od roku 2015 nie tylko ja na niego nie głosowałem. Po prostu Paweł Kukiz, nad czym już parokrotnie ubolewałem, nie nadaje się do polityki. A ponieważ ruch jego imienia nie może mieć innego lidera, tym samym skazany jest na upadek. Co oczywiście nie jest wesołą nowiną przed zbliżającymi się wyborami przede wszystkim dla Prawa i Sprawiedliwości. Bo może zabraknąć kilkunastu posłów dla zmiany tej szkaradnej komuszej konstytucji. A chłopcy od Biedronia na pewno nie pomogą.

Nie pomogą też pewnie chłopcy z Konfederacji, którzy po buńczucznym wieczorze w sztabie, gdzie wygrażali rządzącemu PiS-owi, obudzili się następnego dnia z kacem gigantem. Współczuję i to nie jest żart. To chyba dlatego, że sam byłem kiedyś młody. Zawsze mi szkoda młodych, zdolnych ludzi, którzy są podstępnie wykorzystywani przez starych cwaniaków. Dają się omamić piękną wizją jakiegoś charyzmatycznego autorytetu. Tyle, że z czasem autorytet zmienia się w guru. A z guru się nie dyskutuje. Co więcej, nie dostrzega się jego postępującego szaleństwa.

Dlatego chłopcy i dziewczyny z Konfederacji, zróbcie wreszcie coś sami. Idea wolności obywatelskiej istniała przed Korwinem i przeżyje Korwina. A on sam jej nie uosabia, ale ośmiesza.

Może się zatem nieszczęśliwie okazać, że obóz Dobrej Zmiany, pomimo wyraźnego zwycięstwa w nadchodzących wyborach parlamentarnych, w dalszym ciągu nie będzie mógł przeprowadzić rzeczywistej zmiany systemu politycznego w Polsce. Z systemu III RP – celowo wadliwego prawnie, na system sprawnego, choć biurokratycznego zarządzania państwem – IV RP. A szkoda, bo możliwość i konieczność zawarcia takiego sojuszu z siłami wolnościowymi mogłaby nieco centralizm i biurokrację partyjną ograniczyć.

Bo na zwycięstwo państwa wolności i odpowiedzialności obywatelskiej bez biurokracji, czyli mojej wymarzonej V Rzeczypospolitej, będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Jakieś 18 lat, o ile IV RP wreszcie w roku 2019 zwycięży.

Jan A. Kowalski

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Jeden tryumf i same klęski. Krajobraz po wyborach europejskich” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Jeden tryumf i same klęski. Krajobraz po wyborach europejskich” na s. 2 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Klaudia Jachira nowym przywódcą opozycji zamiast żałosnej figury – Schetyny/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Establishment III RP, który trochę przypadkiem został oderwany od koryta, od czterech już lat nie może pojąć dlaczego. Nie umie walczyć politycznie, bo ustanowiono go w wyniku układu Okrągłego Stołu.

Na początek, zgodnie z niepisanym prawem felietonisty, pochwalę się: wygrałem te wybory! To nie było łatwe, bo musiałem zejść z góry, pokonać w czterdzieści pięć minut drogę do najbliższego lokalu wyborczego, a zanosiło się na deszcz, i wreszcie postawić krzyżyk przy nazwisku profesora Legutki z Prawa i Sprawiedliwości. Ale opłacało się, wygrałem w pięknym stylu 🙂

45:38 to wynik dużo lepszy od oczekiwanego przeze mnie i cały obóz Dobrej Zmiany. I zarazem klęska Koalicji Egzotycznej. Klęska koncepcyjna, bo udało się koalicji kilku partii przegrać bardziej niż wcześniej przegrywała sama Platforma Obywatelska. I klęska programowa, bo okazało się, że bluźnierstwa, tęczowa flaga i wyzwolona wagina jako symbol nowego bożka to za mało na program, a za dużo dla większości Polaków. Te ostatnie wybory uzmysłowiły jedną oczywistą oczywistość, nieprzyjmowaną dotychczas jedynie przez umysły zaślepionych lemingów. To, że KE nie ma żadnego programu politycznego, nie ma jakiejkolwiek oferty dla potencjalnego wyborcy. Bo prosty anty-pisizm, bez jakiejkolwiek próby racjonalizacji, był skuteczny w roku 2015 i 2016. Ale teraz mamy rok 2019, a Opozycja Totalna dalej oczekuje od swoich zwolenników ślinienia się i warczenia na samo hasło „PiS”.

I w powyższym kontekście wystąpienie młodej aktorki Klaudii Jachiry, które obejrzałem na portalu wpolityce.pl, tchnęło w moje serce nową nadzieję. Oto na naszych oczach rodzi się nowy przywódca opozycji, który nie ma jeszcze struktur i pieniędzy, ale ma program (wysłuchałem, całkiem sensowny, chociaż się z nim nie zgadzam) i zwolenników (prawie 700 000 wyświetleń w ciągu 1 dnia). Chociaż komentarze na tym portalu nie były zbyt przychylne, to chyba tylko z racji politycznego zaślepienia, jakie w ostatnich latach dominuje w Polsce niezależnie od deklarowanej opcji.

Brawo Pani Klaudio! Nie znam Pani, bo mieszkam w górach i nie mam telewizora, ale po tym jednym nagraniu stałem się Pani wielkim fanem. Przede wszystkim gratuluję odwagi. Trzeba w końcu mieć to coś, żeby jak dziecko powiedzieć: król jest nagi! Król Schetyna nie ma żadnych szat, jest nagi! Opozycja, która przegrała 4 lata temu, nie ma żadnego programu! Brawo, Pani Klaudio!

A dlaczego nie ma, to teraz spróbuję wyjaśnić. Otóż, Pani Klaudio, ona wcale nie jest opozycją. To utuczony przez lata III RP establishment, który trochę przypadkiem został oderwany od koryta. I od czterech już lat nie może pojąć dlaczego. Dlaczego pozbawiono go żerowiska pn. Polska. A nie umie walczyć politycznie, bo ustanowiono go w wyniku układu Okrągłego Stołu. To dlatego zwykli obywatele, Pani i ja, nie jesteśmy dla niego odniesieniem. To nie my decydowaliśmy o jego powołaniu do żłobu, ale tajne komunistyczne służby – sprawcza siła zewnętrzna. To dlatego jedyna oferta tego przegranego od 2015 roku obozu nie jest skierowana ani do Pani, Klaudii Jachiry, ani do mnie, Jana Kowalskiego. Jest skierowana do jedynej zewnętrznej siły sprawczej, która zdaniem opozycji, może jej zwrócić dawne żerowisko, do Komisji Europejskiej. To dlatego taka nazwa (KE) dla upadłego establishmentu III RP.

Reasumując, Pani Klaudio, proszę absolutnie nigdzie nie wyjeżdżać z naszego pięknego kraju. Rozumiem, że miała Pani złudzenia, które właśnie się rozwiały. Ale prawda, chociaż bolesna, to jednak nas wyzwala i wzmacnia. Jest Pani na tyle młoda, żeby gorycz prawdy przeżyć. A umocniona, walczyć o serca i głosy Polaków, o swoją wizję państwa.

Od kilku lat czekam na oczyszczenie polskiej sceny politycznej z oszustów udających polityków, których jedynym życiowym przesłaniem jest okradać nas wszystkich. Panią i mnie również. Od kilku lat czekam na pojawienie się prawdziwej opozycji. A żeby taka powstała, najpierw potrzebny jest charyzmatyczny przywódca, ktoś taki, jak Jarosław Kaczyński w Prawie i Sprawiedliwości. Na co słusznie zwróciła Pani uwag. A nie jakaś żałosna figura pod nazwą Schetyna, który nawet kłamać nie umie. I gołym okiem widać, że sam nie wierzy w to, co mówi.

Pani to co innego. Prosto w oczy i na temat. Pani Klaudio, tak trzymać. Jest Pani idealnym kandydatem na wodza prawdziwej opozycji. Opozycji, która sformułuje jasny program i z nim będzie walczyć o głosy Polaków. I chociaż nie mogę obiecać, że oddam na Panią głos w przyszłych wyborach, to jedno mogę przyrzec: każdego, kto nie zgadza się z programem Dobrej Zmiany, będę namawiał do głosowania na Panią i na wreszcie prawdziwą opozycję.

Pani oddany (nie)zwolennik

Jan A. Kowalski

PS. Obejrzyjcie filmik Klaudii Jachiry, zwłaszcza Wy, zwolennicy i przeciwnicy PiS, bo warto.

Czy warto 26 maja głosować? Co zyskaliśmy, co straciliśmy przez 15 lat w UE? / Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” 59/2019

Nie należało wstępować do Unii w roku 2004 z przyczyn gospodarczych; teraz z przyczyn gospodarczych nie powinniśmy z niej występować. Bo już zostaliśmy wyeksploatowani, a teraz możemy jedynie zyskać.

Jan A. Kowalski

15 lat w Unii. Bilans zysków i strat w przededniu wyborów

W roku 2004 byłem przeciwnikiem wstępowania do Unii Europejskiej. Na tyle zdecydowanym, że ku zdumieniu nauczycielki, zabroniłem mojej utalentowanej córce odśpiewania Ody do radości na szkolnej akademii. W końcu sam trochę się jeszcze wstydzę paru swoich występów ku czci. Ponieważ 15 rocznica zbiega się z kolejnymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, czas na krótki bilans naszego członkostwa. A potem odpowiem na zasadnicze pytanie: czy warto głosować i na kogo?

Głosowałem na „nie”, ponieważ na moim nieocenionym kalkulatorze wyszedł bardzo duży minus ekonomiczny i społeczny w przypadku przystąpienia do ledwie zipiącej ówczesnej Unii. Do struktury już przestarzałej, zbiurokratyzowanej i mającej ambicje ideologicznej walki o Nowy Porządek. To my, świeża krew, mieliśmy uratować zmurszałe struktury. I tak się stało.

Oddaliśmy swoją młodość i młodzież. Zyskaliśmy zachodnioeuropejski postęp za cenę ogromnego zadłużenia naszego państwa i narodu. Zamiast entuzjastycznego zbudowania nowej Polski, uratowaliśmy starą Europę.

To dzięki wstąpieniu do Unii uratowany został w Polsce pokomunistyczny porządek polityczny, system Okrągłego Stołu. Już zjadający własny ogon („Przychodzi Rywin do Michnika” i inne bratobójcze walki o kasę w obozie władzy), zyskał teraz nowe, wyprane w Brukseli pieniądze – nasze pieniądze. Młodzież, która powinna zmieść ten system, wyjechała z Polski. Pretendenci do rządzenia Polską z łona opozycji dostali etaty w administracji państwowej, milion nowych etatów. A my zyskaliśmy zachodni powiew luksusu na kredyt.

A teraz prawie wszyscy politycy zapewniają, że w roku 2004 wstępowaliśmy do innej Unii. Do Unii wolności, solidarności i dobrobytu. Ale zostawmy ich w spokoju, politycy już tak mają.

Deal był prosty. My mieliśmy oddać naszą wykwalifikowaną siłę roboczą, a oni nam kapitał. Od kilku ładnych lat już to wiemy, że 1 euro wydane przez Niemcy na tzw. pomoc nowym państwom wraca do nich od razu jako 85 centów. Bardzo siermiężnie myśleliśmy wtedy w roku 2004 o kapitale. Myśleliśmy, że Zachód ma pieniądze. Po roku 2008/9 okazało się, że źródło tego kapitału tkwi w kredycie, który ma swój fundament w piasku, a limit w chmurach. Jedno puste euro zamieniliśmy Zachodowi na 85 prawdziwych centów. Zatem sfinansowaliśmy wzrost gospodarczy w państwach Zachodu bez ich rzeczywistego wkładu finansowego. Zarazem utraciliśmy taniość życia i prowadzenia biznesu. Kluczowe gałęzie przemysłu, prawie całą bankowość i prawie cały handel.

Nie sposób jednak nie zauważyć, że nasz kraj rozwinął się przez te 15 lat. I możliwe, że większy, a nawet podobny rozwój nie byłby możliwy bez wstąpienia do Unii.

Z jednego powodu: w roku 2004 nie mieliśmy w Polsce klasy politycznej i społecznej identyfikującej się z państwem i zainteresowanej jego rozwojem. Mieliśmy Komunistyczną Grupę Gospodarczą, częściowo jawną, częściowo ukrytą pod płaszczykiem WSI, drenującą Polaków z ich dorobku. I nierozumiejącą mechanizmów rynkowych byłą opozycję solidarnościową. Obie te grupy były na tyle silne ekonomicznie i liczebnie, że mogłyby uniemożliwić jakikolwiek rozwój Polski.

Jak nie należało wstępować do Unii w roku 2004 z przyczyn gospodarczych, tak teraz z przyczyn gospodarczych nie powinniśmy z niej występować. Bo już zostaliśmy wyeksploatowani ekonomicznie i społecznie, a teraz możemy jedynie zyskać. Pod jednym warunkiem – że Niemcy i Francuzi, a także Belgowie, Holendrzy i Duńczycy zgodzą się na to. Przecież już od paru lat widzimy próby tworzenia Unii dwóch prędkości. I próby tworzenia prawnych barier gospodarczych uniemożliwiających naszą konkurencyjność w stosunku do gospodarek państw starej Unii. Bo Niemcy i Francuzi, a także Belgowie, Holendrzy i Duńczycy już wiedzą, że okres eksploatacji Nowej Europy dobiega końca. I będą wyszukiwać różnorakie preteksty, również obyczajowe i ideologiczne, żeby nie dopuścić do głosu nowych państw.

Jak kiedyś daliśmy się kompletnie ograć, z przyczyn jak wyżej, tak teraz powinniśmy trochę powalczyć. W tym kontekście należy przyklasnąć inicjatywie upodmiotowienia w ramach Unii państw, które przystąpiły do niej po roku 2004.

Konferencja zwołana w Polsce w dniu 1 maja pod hasłem Together for Europe i zakończona Deklaracją Warszawską powinna uzmysłowić starym państwom, że czas grabieży dobiegł końca. Tym bardziej, że mamy w ręku poważne argumenty. Po pierwsze, możemy sprzedać się dużo taniej niż Zachód Chinom, chociaż nie wiem, czy nas to satysfakcjonuje. Po drugie, możemy nawiązać ściślejszą współpracę z USA. Nie tylko na polu militarnym, ale w każdej dziedzinie życia. W roku 2004 wybraliśmy Europę, również dlatego, że Stany Zjednoczone na to pozwoliły. Tylko trochę sondując rozszerzenie na nasze terytoria swojej organizacji współpracy gospodarczej pn. NAFTA. Teraz, gdy do tradycyjnie antyamerykańskiej Francji dołączyły odbudowujące swoją potęgę Niemcy, a Wielka Brytania się wycofuje, analizy amerykańskich analityków mogą okazać się diametralnie różne.

Zatem na koniec: czy warto w dniu 26 maja głosować i na kogo? Trochę się tremuję, bo to będzie mój europejski pierwszy raz.

Po pierwsze, jako chrześcijanin nie zagłosuję na żadne LGBTIG. Po drugie, jako Polak, który przeżył niewolę sowiecką, nie zagłosuję na żadną ukrytą opcję rosyjską. Po trzecie, jako patriota i niepodległościowiec nie zagłosuję na żadną partię, głoszącą hasła większej integracji europejskiej.

To już wiecie, na kogo nie głosować. Teraz wybór należy już tylko do Was, jeżeli pójdziecie do urn 🙂

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „15 lat w Unii. Bilans zysków i strat w przededniu wyborów” znajduje się na s. 2 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „15 lat w Unii. Bilans zysków i strat w przededniu wyborów” na s. 2 majowego „Kuriera WNET”, nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czyżby obóz Dobrej Zmiany uznał, że cała zmiana państwa na dobre już się dokonała, bo to on chwilowo rządzi?

Prawo i Sprawiedliwość przegnało co prawda konkurentów politycznych mącących wodę, ale ani na moment nie chce nam oddać wędki. To nasz staw i nasza wędka – twierdzi obóz Dobrej Zmiany.

Jan A. Kowalski

Kolejna piątka Prawa i Sprawiedliwości
czyli strategia rozwoju Polski w oparciu o nieprzerwany wzrost gospodarczy i same sukcesy

Najpierw się wytłumaczę: przed czterema laty byłem zwolennikiem 500+. Z dwóch powodów. Po pierwsze Prawo i Sprawiedliwość, partia opozycyjna do ówczesnego PO-PSL obozu władzy, po raz pierwszy od roku ’89 odwołała się do wyborców poprzez kontrakt „jak nas wybierzecie, to wam damy”.

Po drugie, takie bezpośrednie coś za coś (obniżenie wieku emerytalnego również) było jedynym sposobem na zwycięstwo polityczne, zatem na wyeliminowanie Patologii Politycznej, która po roku 2007 opanowała wszelkie sfery życia w Polsce. Te pozapolityczne zwłaszcza.

Wtedy, cztery lata temu, inna, bardziej subtelna oferta programowa nie przebiłaby się do świadomości Polaków i obecny obóz Dobrej Zmiany pozostałby na wieki obozem Wiecznej Przegranej. Jednak cztery lata mijają i okazuje się, że Prawo i Sprawiedliwość, mając swój rząd, większość w Sejmie, 3 programy telewizyjne, kilka radiowych i dodatkowo parę mediów prywatnych sprzyjających reformie państwa, nie ma żadnej nowej oferty programowej na czas kolejnej kadencji. Nie ma rzeczywistej propozycji reformy państwa. I serwuje nam wszystkim odgrzewany kotlet. Po to, żeby kolejny raz wygrać.

Było rzeczą zdumiewającą pół roku temu, jak łatwo i bezceremonialnie można było utrącić ideę dyskusji programowej nad kształtem państwa, jaka niewątpliwie nastąpiłaby przy okazji prezydenckiego referendum konstytucyjnego. Czyżby obóz Dobrej Zmiany uznał, że cała zmiana państwa na dobre już się dokonała, bo to on chwilowo rządzi?

Zawsze podejrzewam zwykłych ludzi i polityków o to, że ukrywają swoją mądrość i dobre zamiary. Po to, żeby odkryć je w odpowiednim czasie i nie popełnić falstartu. Ale mija właśnie pierwsza kadencja rządowa PiS, pełne cztery lata, a propozycji reformy państwa jak nie było, tak nie ma.

Ogłoszono za to uroczyście piątkę + (wolność). Na gdańskiej konwencji PiS w dniu 30.03 prezes Kaczyński ogłosił się gwarantem tego dodatkowego plusa. Zatem jeżeli chcemy wdrożenia ACTA 2 w formie najmniej dokuczliwej dla naszej internetowej wolności osobistej, musimy głosować na Prawo i Sprawiedliwość. Umiejętne wdrożenie europejskich dyrektyw pomoże nam zachować wolność, a wręcz pozostać wyspą wolności w zniewolonej Europie. No dobrze, a Trybunał w Strasburgu?, zapytam bez złośliwości.

Gruszki na wierzbie niech sobie spokojnie rosną, zajmijmy się teraz kolejną piątką Prawa i Sprawiedliwości, bez żadnego plusa. Oznacza ona jedno: kolejne 40 miliardów złotych sztywnych wydatków państwa w skali roku. Po dodaniu 20 miliardów z dotychczasowego programu 500+, otrzymujemy łącznie 60 miliardów dodatkowych kosztów funkcjonowania państwa. 15% rocznego budżetu, który od kilkudziesięciu lat bilansuje się tylko i wyłącznie dzięki rosnącemu zadłużeniu. Od 40 miliardów przez ostatnie kilka lat do jedynie 10 miliardów, kolejne 10 miliardów długu za ostatni rok.

Każdy przedsiębiorca – wielki, średni i najmniejszy – za głowę by się złapał, słysząc o takim planie rozwoju własnej firmy. A jeżeli by się nie złapał i pod kolejne pożyczki zaplanował rozwój firmy, to w krótkim czasie by zbankrutował. Ja sam, Jan Kowalski, Polak i przedsiębiorca, który 3-krotnie w swojej karierze zawodowej doświadczał kompletnej plajty, również złapałem się za głowę. Zaraz po ogłoszeniu tej kolejnej socjalnej piątki. I wściekłem się nie na żarty.

Okazało się bowiem, że program zmiany państwa, jaki postanowił wdrożyć obóz Dobrej Zmiany, to trwała, systemowa budowa państwa socjalnego. Zarządzanego centralnie przez nową grupę sprawującą władzę. I opierającą ją na bezpośrednim zabieraniu Polakom wszystkich środków, i uznaniowym rozdzielaniu ich dla grup najliczniejszych w głosy wyborcze.

Prawo i Sprawiedliwość przegnało co prawda konkurentów politycznych mącących wodę, ale ani na moment nie chce nam oddać wędki. To nasz staw i nasza wędka – twierdzi obóz Dobrej Zmiany. Poza tym tylko my potrafimy łowić, a wy czekajcie w kolejce na swoją rybę. Do tego sprowadza się ich jedynie słuszny pomysł na państwo: sprawiedliwie obdzielić rybą, ale nie oddawać wędki.

Jest to pomysł bardzo ryzykowny. Jak napisałem w tytule, zakłada stałe obfite połowy, z których nie będzie problemu dzielić. A jeśli przyjdzie susza albo ławica odpłynie, albo jakiś problem ze statkiem? Wtedy biedny jest los rybaka, ale to rybka! Bo prawdziwie biedny to będzie los zjadaczy ryb, którzy sami nie potrafią łowić. A nie nauczyli się, bo nie mieli potrzeby i nikt im na to nie pozwolił. Nie dziwcie się zatem nie tylko mnie, biednemu przedsiębiorcy, ale nieszczęsnej minister finansów, Teresie Czerwińskiej, również. Prawdopodobnie jest lepszą finansistką, niż wielu z nas przypuszcza. I na pewno dopadła ją wieczorem prognoza przyszłego załamania finansów państwa.

Nie myślcie, że jestem bezwzględnym draniem, który nie chce ludziom dać, a prezes Kaczyński nie tylko chce, ale i daje. Też chcę wszystkim dać, ale nie rybę, a wędkę. Co w sposób jasny i klarowny przedstawiłem na portalu wnet.fm w cyklu Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej. Opisałem w nim podstawowy polski problem demograficzny, swoistą patologię, jaka wynikła ze złego obiegu pieniądza w państwie polskim.

30% Polaków w wieku produkcyjnym (5,5 mln) nie pracuje na rozwój narodu i państwa. A uniemożliwia im to fiskalny system redystrybucji pieniądza i stary, bolszewicki kształt budżetu państwa. Wysoki haracz dla zakładających firmy i zatrudniających (się) pracowników.

Do zbierania go i kontrolowania wszystkich i wszystkiego, obligatoryjnych praw do świadczeń również, służy rozbudowany, skomplikowany i przede wszystkim bardzo drogi w obsłudze system biurokratyczny. To on musi nam najpierw bardzo dużo zabrać, bo 90 miliardów złotych musi przeznaczyć na utrzymanie własne, żeby potem mógł nam 20, 40 albo 60 miliardów rozdać. Utrwalanie go przez obóz Dobrej Zmiany, zamiast jego usunięcia, może zakończyć się jedynie klęską dla nas wszystkich. Chyba, że czeka nas czas wiecznej prosperity. Sceptykom proponuję przemyślenie kilku punktów.

  1. Władze państwowe nie utrzymują swoich obywateli. To obywatele utrzymują swoje państwo.
  2. Państwo, które jest biedne, a chce się rozwinąć, musi zaproponować swoim obywatelom lepsze warunki rozwoju niż rozwinięte państwa sąsiednie. W ten sposób rozwinęła się w najbogatsze państwo świata I Rzeczpospolita. Dzięki indywidualnej wolności osobistej, w tym wolności gospodarczej. A ta indywidualna wolność była możliwa dzięki nielicznej warstwie urzędniczej przy królu, bo biurokracji w Polsce nie było, i obywatelskiemu społeczeństwu.
  3. Jedyną przewagą na globalnym rynku, jaką dysponujemy, jest indywidualna przedsiębiorczość Polaków. To ona w powiązaniu z pracowitością i skłonnością do ryzyka jest naszym największym bogactwem narodowym.
  4. Duże firmy biorą swój początek w małych. Każdy polski obywatel musi mieć komfort prowadzenia biznesu, który może mu się nie udać. Dzisiejsza sytuacja, w której na przedsiębiorcę, któremu się nie uda, zwala się ZUS i urząd skarbowy, jest amoralna i naganna społecznie. Angielska naturalna zasada, że bez zysku nie ma opłat, powinna być wdrożona w pierwszej kolejności. Państwo (= my wszyscy) przecież nie ponosi kosztów rozpoczynania działalności Jana Kowalskiego. Czeka jedynie, aż wypracuje on dochód – proponuję 40 000 złotych – i dopiero wtedy przedsiębiorca Jan Kowalski zaczyna płacić ubezpieczenie społeczne i podatek. Jeżeli mu się uda, to super, jako państwo i naród mamy dochód. Jeżeli mu się nie uda, trudno, niczego nie tracimy, ale też nie nakładamy swojemu obywatelowi pętli zadłużenia, z której urwać się może jedynie uciekając do Anglii lub w sferę społecznego wykluczenia.

Ale lojalnie ostrzegam: akceptacja czterech powyższych punktów to zgoda na zupełnie inną Polskę niż ta, którą nam proponuje Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki. To zgoda na Polskę wolną i zamożną. Niezależnie od tego, jak nazywać się będzie partia akurat rządząca.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Kolejna piątka PiS” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Kolejna piątka PiS” na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

10 mld do budżetu, uzbrojenie obywateli za darmo… i odczepcie się ode mnie / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Zacznijmy od końca. Właśnie się dowiedziałem, z ust rządowej biurwy wysokiego szczebla, Jadwigi Emilewicz, że będąc przedsiębiorcą, muszę zdać specjalny rządowy test na przedsiębiorcę.

Skończył się strajk nauczycieli i jak zwykle wszyscy wygrali, i nikt nie przegrał. Tymczasem trochę szkoda straconej okazji. A właściwie trzech okazji. Dwóch oczywistych i trzeciej trochę mniej; ale po kolei.

Pierwsza zmarnowana okazja to strukturalne pozostawienie ZNP w stanie nienaruszonym wraz ze sztandarową skamieliną w postaci Karty Nauczyciela. Obie te struktury organizacyjno-formalne będą najpoważniejszą przeszkodą do zreformowania polskiej oświaty.

Oświaty, która tkwi w degrengoladzie strukturalno-programowej. A teraz dostaje europejski wiatr w żagle i zaraz zacznie wypuszczać na wakacje roczniki ogłupione nieprzyswajalną wiedzą, a w zamian zdemoralizowane obyczajowo.

Druga zmarnowana okazja wynika po części z pierwszej. Bez rozbicia Związku nie ma sposobu na naprawę szkolnictwa. Naprawę polegającą na:

  1. zmniejszeniu liczby nauczycieli o 400 tysięcy osób, do poziomu z roku 1970/71,
  2. przy jednoczesnym podwojeniu zarobków pozostałym w zawodzie
  3. i drastycznym odchudzeniu programów nauczania.

Szkoda tych dwóch okazji, które w sytuacji innej niż kryzysowa nie będą miały szansy urzeczywistnienia. Można ten chwilowy rozejm (do września) wytłumaczyć dobrem naszych dzieci, ale zastanówmy się odrobinę. Większość z nas zdawała maturę. A wcześniej gnała przez podstawówkę, potem przez liceum, żeby przypadkiem nie zmarnować czasu. A jak pomyślimy trochę w wieku lat 55, to ile lat w swoim życiu zmarnowaliśmy?

Nie szkoda ci straconego roku? – zapytała mnie koleżanka na jesieni roku 1987. Na jesieni roku 1986 zostałem skreślony z listy studentów, o co nie miałem pretensji do władz mojej szacownej uczelni. Nie mogło być inaczej. Przez ten rok ukrywałem się przed SB/WSW, poszukiwany listem gończym. To był najbogatszy w wiedzę (w tamtym czasie) rok mojego życia.

Przejdę zatem do trzeciej okazji. Oto pojawiła się naturalna okazja „zmarnowania” jednego roku liceum, na dodatek przed maturą. Fantastyczna okazja, która może się szybko nie powtórzyć. Chyba, że ZNP spróbuje wzniecić zamieszanie we wrześniu, przed wyborami parlamentarnymi. Oczywiście w dzisiejszym czasie nie ma powodu, żeby cały rocznik (300 tys.) ukrywał się przed „pisowskimi siepaczami” 🙂 Mógłby jednak jako pierwszy przejść obowiązkowe przeszkolenie wojskowe. Mamy wojska obrony terytorialnej szkolone przez zawodowych żołnierzy. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przy okazji reformy szkolnej zreformować polską doktrynę obronną.

Obowiązkowe, roczne przeszkolenie wojskowe dla przyszłych maturzystów wzmocniłoby w sposób znakomity nasz potencjał obronny. Moglibyśmy sprawdzonym wzorem Izraela i Szwajcarii uczynić pierwszy krok dla zapewnienia bezpieczeństwa naszej „wyspy wolności”.

I chociaż ten pierwszy rocznik nie byłby może idealnie przeszkolony, to już kolejne na pewno tak. Żadne akademie ku czci i śpiewy ku pamięci nie dadzą tego, co rzeczywista patriotyczna szkoła przeżycia. Szkoła przeżycia nie w ławce szkolnej, ale w błocie i kurzu, z karabinem lub bandażem (dziewczyny) w ręku.

Dopiero po przejściu egzaminu wojskowego, a później teoretycznego maturalnego, moglibyśmy powiedzieć o zdaniu przez młodego człowieka egzaminu dojrzałości. Oczywiście zakładam zwolnienie z obowiązku wojskowego świadków Jehowy i chorych na hemofilię. Jednak w naszym obywatelskim państwie, tworzonym i bronionym przez nas wszystkich, nie widzę możliwości ich obecności w strukturach państwa. I nie myślę tu tylko o posadach w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, ale w całej szeroko pojętej administracji, państwowych firmach i bankach.

A teraz wyjaśnienie drastycznego tytułu. Zacznijmy od końca. Właśnie się dowiedziałem, z ust rządowej biurwy wysokiego szczebla, Jadwigi Emilewicz, że będąc przedsiębiorcą, muszę zdać specjalny rządowy test na przedsiębiorcę. Do tej pory wydawało mi się, że każdy z nas przechodzi weryfikację na przedsiębiorcę. Po pierwsze, weryfikuje nas rynek. Po drugie, przepisy prawa.

A ponieważ wiadomo, o co chodzi – o 1 mld złotych z hakiem – to na użytek nie tylko Jadwigi Emilewicz, ale nawet samego premiera wyliczę, skąd wziąć pieniądze. I nie jakiś marny 1 mld, ale co najmniej 10.

Po zmniejszeniu liczby nauczycieli z 600 do 200 tysięcy (i 50% podniesieniu pensji pozostałym w zawodzie), w budżecie państwa pojawi się oszczędność w wysokości 10 mld złotych. Na uzbrojenie 300 000 osób wydamy 3 miliardy złotych, licząc po 10 tys. na osobę. Ale 400 tys. byłych nauczycieli, którzy zasilą realną, dochodową gospodarkę, zamiast obciążenia budżetu przyniesie dochód. W wysokości co najmniej 4 mld złotych. A zatem to już nie 10, ale 11 mld na Polskę +. (Jako humanista nie mam tu zamiaru wyręczać rządowych księgowych.)

Zatem, powtórzę: Drodzy Ministrowie, odczepcie się ode mnie-przedsiębiorcy i poszukajcie pieniędzy tam, gdzie one rzeczywiście są. Z pożytkiem dla nauczycieli, ich rodziców, uczniów i bezpieczeństwa nas wszystkich.

Jan A. Kowalski

„Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – słowa wciąż aktualne / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

To nie przypadek, ale reguła: wraz ze wzrostem liczby nauczycieli spada poziom wykształcenia polskich dzieci. Trzeba przy tym pamiętać, że nauczyciele przedwojenni dużo więcej zarabiali niż obecnie.

420 lat mija od wypowiedzenia tych słów przez Jana Zamoyskiego. I wciąż są to słowa aktualne. Ale zanim je rozbierzemy na dzisiejszą mądrość, tak potrzebną z racji strajku nauczycieli i zapowiedzianego już przez premiera Morawieckiego edukacyjnego okrągłego stołu, ustalmy najpierw, kto powinien przy tym poświątecznym stole usiąść.

Autor tytułowej sentencji był wykształconym Polakiem i patriotą. A Akademię ufundował właśnie po to, aby w młodych ludziach rozwijać wiedzę i poświęcenie dla dobra wspólnej Ojczyzny.

Nie było najmniejszym zamiarem wielkiego hetmana wychowanie młodego pokolenia w duchu kosmopolitycznym i w poczuciu wstydu za tenkraj.

I o tym musi nasz premier pamiętać, zapraszając gości. Zatem przy stole, podpowiadam, powinny się znaleźć osoby, którym na takich samych rzeczach zależy. Na wysokim poziomie wiedzy, mocnej postawie chrześcijańskiej i na umiłowaniu naszej ojczyzny. Osoby, które mają inne priorytety moralne i sprzeczne z wymienionymi powyżej cele, niech sobie szukają innych stolików.

Do tak zarysowanej podstawy rozmów i doboru uczestników musimy dodać jeszcze jedno – nie polityczne, nie ideologiczne, nie kastowe, ale nasze wspólne, ludzkie dobro – dobro naszych dzieci. I w tym dopiero kontekście możemy odwołać się do prawdy oczywistej, którą przedstawiłem przed tygodniem, a teraz przypomnę.

Wraz ze wzrostem liczby nauczycieli w stosunku do liczby uczniów, od roku 1939 począwszy, a na roku 2019 kończąc, spada systematycznie jakość nauczania. W roku 1939 1 nauczyciel przypadał na 60 uczniów (co wyszukał mój wytrwały czytelnik, Janusz Maciejewski, dzięki!). W 1970 – na 25 uczniów, w 1990 – na 17, a obecnie na 8. 1 nauczyciel na 8 uczniów, nie licząc 100 000 nauczycieli szkół niepublicznych, a szkoła i szkolnictwo tkwi w kryzysie jak w bagnie. (O biznesie, jakim stało się szkolnictwo wyższe, polegające na ogłupianiu młodzieży za jej własne pieniądze, napiszę innym razem.)

Musimy zatem przyjąć:

Po pierwsze, że to nie przypadek, ale reguła: wraz ze wzrostem liczby nauczycieli spada poziom wykształcenia polskich dzieci. Trzeba przy tym pamiętać, że nauczyciele przedwojenni dużo więcej zarabiali niż obecnie. Gdybym miał przeliczać, to wychodzi 8/10 000 zł dzisiejszych na rękę. I należy uwzględnić bardzo dużą liczbę uczniów nieuczęszczających na co dzień do szkoły. Kształconych prywatnie we dworach i bogatych domach, i zaliczających eksternistycznie kolejne poziomy szkolne. Nie widzę powodu, żeby tej formy kształcenia nie propagować obecnie.

Po drugie, nastąpił niczym nieuzasadniony rozrost biurokracji okołoszkolnej, dydaktyczno-ideologicznej, która stworzyła tyranię gnębiącą nauczycieli i uczniów. To podporządkowanie się tej tyranii przekształca samodzielnych nauczycieli w bezwolne narzędzia realizacji wytycznych, bzdurnych programów. A uczniów przekształca w bezmyślnych półgłówków.

Bo tych programów nie da się zrealizować, a przez uczniów przyswoić. I sięgając nieosiągalnego kosmosu wiedzy, opuszczają szkołę, nie potrafiąc poprawnie pisać i mówić, logicznie myśleć i czytać ze zrozumieniem.

Gdy kilka lat temu zobaczyłem, jak wygląda matura z języka polskiego moich dzieci, to zdębiałem; w życiu bym nie zdał. A zdałem na 5, chociaż miałem nauczyciela komuszka i nie przepadaliśmy za sobą. On mi obniżał stopnie i zachowanie, a ja wykazywałem słowem i pismem, że jego ideologiczne interpretacje są do niczego. Bo zasada, nawet za komuny, była prosta: musiałem obronić postawioną tezę, a nie używać jakichś słów-kluczy. I za tę obronę – za myślenie (!) byłem oceniany. Ilu obecnych uczniów i studentów potrafi myśleć w kategorii przyczyna – skutek? I dlaczego w wolnej ojczyźnie niewolimy umysły naszych dzieci?

Po trzecie, wymienia się jakieś szalone liczby godzin, które musieliby przepracować nauczyciele, przy ograniczeniu liczby nauczycieli.

Tymczasem w roku 1970 jeden nauczyciel, mając do obsłużenia 25 uczniów, prowadził 24 godziny lekcyjne w tygodniu. Przy powrocie do tych proporcji wystarczy obecnie 200 000 nauczycieli, a każdy z nich powinien zarabiać dwa razy więcej niż obecnie czyli 5/6 000 złotych na rękę, bo jeszcze nie jesteśmy państwem tak rozwiniętym, jak II Rzeczpospolita.

400 000 niepotrzebnych już w zawodzie zasili spragnioną pracownika polską gospodarkę, nie zarabiając mniej niż obecnie. Dla Polski (=nas wszystkich) dodatkowa korzyść finansowa, nie zapominając o 33% obniżeniu wydatków na szkolnictwo.

Zatem, jak widzicie, wszyscy (nie tylko nauczyciele, uczniowie i ich rodzice) powinniśmy przestać się denerwować i spędzić spokojne święta Wielkanocne. A po świętach – usiąść do okrągłego albo i prostokątnego stołu i położyć na nim prawdy oczywiste. Te, które wymieniłem powyżej.

I, na koniec, nie wyobrażam sobie, żeby o wykształceniu polskich dzieci miał decydować tylko rząd i nauczycielskie związki zawodowe. To rodzice, którzy dzieci rodzą i płodzą, i wychowują do dorosłości, muszą być najważniejszym decydentem uzdrowienia polskiego szkolnictwa.

Jan A. Kowalski

PS Wszystkim moim Czytelnikom życzę zdrowych i spokojnych świąt Zmartwychwstania Pańskiego.

Puszka Pandory szeroko otwarta – nauczyciele wyskoczyli z niej pierwsi / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Wskaźniki gospodarcze zawróciły w głowie obozowi rządowemu, zanim jeszcze państwo polskie wyszło na plus. Postanowił nowymi, jeszcze nie zarobionymi pieniędzmi wygrać kolejne wybory.

Tak to musiało być, choć przestrzegałem nie raz. To kolejna piątka, piątka Kaczyńskiego – kaczorkowe, jarkowe; jak zwał tak zwał – podważyła wieczko puszki. Wskaźniki gospodarcze zawróciły w głowie obozowi rządowemu, zanim jeszcze państwo polskie wyszło na plus. Na prawdziwy plus, a nie pijarowy. I obóz rządowy postanowił nowymi, jeszcze nie zarobionymi pieniędzmi wygrać kolejne wybory, a najlepiej zapanować na wieczność.

Skoro jest tak świetnie, to dlaczego nam nie jest? – pomyśleli nauczyciele. I niezależnie od tego, czy ogłoszą strajk, czy go odwołają, dostaną po 10 000 zł rocznej podwyżki. Dla budżetu państwa wydatek dodatkowy równy 6 miliardom złotych. Ale to dopiero początek. Za chwilę zaczną myśleć kolejni pracownicy sfery budżetowej, wszyscy zatrudnieni przez państwo i niby-samorządy (też państwo). Zatem przygotowując się do kolejnych żądań, policzmy.

60 miliardów to koszt roczny programów socjalnych już funkcjonujących i tych, które zostaną wprowadzone do końca roku 2019. Dodatkowe 6 miliardów, pomyślicie, „dadzą radę”. Ale nauczycieli państwowych jest tylko 600 tysięcy. Jeżeli weźmiemy pod uwagę całą sferę budżetową, wszystkich opłacanych przez państwo, to jest to już 3,5-milionowa armia. A zatem dodatkowe 35 miliardów z budżetu państwa. Zatem zsumujmy: 60 + 35 = 95 miliardów złotych. No i oczywiście jeszcze z 5 miliardów na obsługę tego wszystkiego, zgodnie z dotychczasowym wzorcem. Otrzymujemy okrągłą sumę 100 miliardów złotych do wydania ze skarbu państwa najpóźniej w roku 2020.

20 miliardów z pierwszego 500+ budżet wytrzymał; przy stałym deficycie. 60 miliardów, za zasługą kolejnej piątki, może też by wytrzymał, choć ja w to wątpię. 100 miliardów na pewno nie wytrzyma.

I pęknie w szwach w ciągu kolejnego roku. A wraz z tym pęknie wiara we wszechmoc kreacji rzeczywistości w wykonaniu obozu Dobrej Zmiany.

Nie cieszy mnie to, niestety. I żadnego normalnie myślącego Polaka cieszyć nie może. Bo patriotyczny obóz, który odsunął od władzy polityczną patologię przeflancowaną z PRL, przegra na własne życzenie. Przegra w sytuacji, gdy ta patologia jeszcze się mocno trzyma. Przegrana obozu Dobrej Zmiany wcale nie zaowocuje zwycięstwem obozu Lepszej Zmiany, którego jeszcze nie ma. I, niestety, może się zakończyć powrotem starej patologii. I utratą szansy na reformę państwa przez kolejne lata.

Jan A. Kowalski