Władze Hamburga: nożownik działał z pobudek islamistycznych 

Władze Hamburga twierdzą, że 26-letni mężczyzna, który nożem kuchennym zabił jedną osobę, a siedem ranił, działał z pobudek religijnych i islamistycznych, również był osobą niestabilną psychicznie.

„Nie wiemy, który z tych elementów był decydujący” – zastrzegł szef MSW kraju związkowego Hamburga Andy Grote. Atak przy użyciu noża to „akt barbarzyństwa”, który „mógł przydarzyć się każdemu z nas” – dodał.

Grote potwierdził, że nożownik był znany hamburskiej policji. Jeden z jego znajomych ostrzegł władze o zmianach w zachowaniu migranta, który przestał pić alkohol i publicznie cytował wersety z Koranu.

„Mieliśmy informacje o jego radykalizacji” – powiedział szef hamburskiego MSW zastrzegając, że napastnik uważany był za islamistę, a nie dżihadystę. Policja przeprowadziła z nim rozmowy ostrzegawcze, z których zdaniem władz nie wynikało, że stanowi on „bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa”.

W Hamburgu przebywa 800 osób uważanych przez policję za islamistów.

Grote podkreślił, że dotychczasowe śledztwo nie wykazało powiązań z niemieckim środowiskiem salafitów ani sprawcy z Państwem Islamskim (IS). „(Sprawca) działał na własną rękę” – dodał.

Policja przeszukała pomieszczenie w ośrodku dla uchodźców, w którym mieszkał nożownik, nie znalazła jednak żadnych podejrzanych przedmiotów.

Prokurator Torsten Voss powiedział, że zatrzymany odmówił na razie zeznań, ponieważ „cierpi na silny ból głowy”.

Szef MSW potwierdził informacje mediów, że sprawca ataku urodził się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, obecnie deklarował jednak przynależność do narodu palestyńskiego.

Arabski migrant wjechał do Niemiec w marcu 2015 roku z Norwegii. Oprócz aktu urodzenia nie miał żadnych dokumentów. Wcześniej przebywał w Szwecji i Hiszpanii. Po krótkim pobycie w Dortmundzie skierowany został do Hamburga, gdzie w maju 2015 roku złożył wniosek o azyl.

26-letni obcokrajowiec, któremu odmówiono azylu, był zobowiązany do opuszczenia Niemiec, lecz ze względu na brak dokumentów nie można go było deportować. Obecni na konferencji prasowej przedstawiciele policji twierdzili, że migrant deklarował chęć dobrowolnego wyjazdu z Niemiec, jednak negocjacje z dyplomatycznym przedstawicielstwem Autonomii Palestyńskiej przeciągały się.

Zamachowiec wszedł krótko po godzinie 15 w piątek do supermarketu Edeka w dzielnicy Hamburga Barmbek. Ze sklepowej półki wziął długi kuchenny nóż, którym bez uprzedzenia zaatakował klientów. Rzucił się na 50-letniego mężczyznę i zadał mu kilka śmiertelnych ciosów, a następnie zranił dwie dalsze osoby przebywające w sklepie.

Po wyjściu ze sklepu atakował przypadkowych przechodniów, zadając im ciosy nożem. Kilku ścigającym go przechodniom udało osaczyć i obezwładnić napastnika, zanim zjawiła się policja. Reporter telewizji N24 podkreślił, że osoby, które przyczyniły się do zatrzymania nożownika, pochodziły z krajów arabskich.

Według Grote część z siedmiu rannych doznało poważnych obrażeń, jednak życie żadnego z nich nie jest zagrożone.

PAP/MoRo

Paweł Rakowski: „Trylogia islamska” Billa Warnera to suchy tekst. Islam opiera się na tradycji interpretacji. Recenzja.

Amerykański publicysta Bill Warner zajmuje się „politycznym islamem”. Wydał trzy broszurki mające na celu uświadomienie mas, czym jego zdaniem jest islam. Jednak nie jest to konstruktywna wykładnia.

Czytaj więcej: Patriarcha Galicyjski – biografia Andrzeja Szeptyckiego, metropolity lwowsko-halickiego, przywódcy Rusinów w Galicji

Niejako pocieszające jest to, że ktoś postanowił zebrać i w przystępny sposób przedstawić islamskie teksty źródłowe. Bardzo to cenne, chociaż spóźnione co najmniej o 40-50 lat. Teraz, pomimo najgorliwszych chęci, nic nie zmieni tego, że islam jest największą ilościowo, najmłodszą pod względem demograficznym i najprężniejszą, jeśli chodzi o konwersję nowych wyznawców, religią na świecie. Islam jest i będzie w coraz większym stopniu naszą rzeczywistością. Nie jest to anomalia. Tak było na Wschodzie i Zachodzie od dekad i niech świat mediów sam sobie odpowie na pytanie, dlaczego wcześniej o tym nie informował, np. przy akcesji do UE.

Warner promuje wiedzę o zagrożeniach dla świata ze strony tzw. politycznego islamu. Chociaż nie wyjaśnia, że w sumie nie ma czegoś takiego jak apolityczny islam. Islam, tak jak judaizm, zajmuje się KAŻDYM aspektem życia społecznego i indywidualnego. Polityka jest jednym z nich. Amerykanin analizuje wycinki, jak on to nazywa „Trylogii muzułmańskiej” – Koranu, biografii Mahometa (Sirat) oraz zbioru tradycji tworzących tzw. Sunnę, a więc z Hadisów. Jeśli Koran mamy przetłumaczony na język polski, tak Sirat, a przede wszystkim Hadisy stanowią nie lada zagadkę nie tylko dla polskiego, ale przede wszystkim zachodniego badacza. Tłumaczeń ponad 6000 „kanonicznych” zaleceń i nakazów Mahometa na języki europejskie nie ma. Nigdy nie było takiej potrzeby. Arabiści z wielkim trudem dają sobie radę z tekstem w oryginale, a muzułmanie pewną część wykładni poznają w trakcie studiów islamskich np. w kairskim Al-Aznar.

Niemniej trochę mnie dziwi podejście Warnera do wiary w istotę tekstu. Większość muzułmanów ma nikłe pojęcie o zawartości Koranu czy Hadisów. Tak jak w katolickim życiu duchowym, teksty źródłowe w islamie zastąpiły tradycja i interpretacje uczonych. Zresztą islam, tak jak judaizm, nauczany jest w oparciu o autorytet religijny, który objaśnia tekst na podstawie tradycji intelektualnej. Wiedza tekstualna przeciętnego muzułmanina niczym nie różni się od wiedzy biblijnej zwykłego katolika. Warner to pomija. Nie wysila się nawet na napisanie drobnego szkicu objaśniającego czytelnikowi, że w sunnickim islamie jest pięć szkół interpretacyjnych. Nie mówi, że szyizm to jest w ogóle inna bajka. Nie objaśnia specyfiki i różnorodności ideologicznej, myślowej, teologicznej. Islam to nie Kościół katolicki. To, że jakiś Bin Laden czy Al-Bagdadi rzucają w eter jakieś antyzachodnie religijne rozporządzenia, nie oznacza, że 1,5 mld muzułmanów to obowiązuje. Nigdy w życiu. Być może ten brak centralizacji prowadzi do niezrozumienia dla katolickiego umysłu. Albowiem większość muzułmanów, zarówno tych kształconych, jak i niemal analfabetów religijnych (a więc większość), twierdzi, że salafizm to nie jest islam. Patrzcie, oni mordują głównie sunnitów i burzą pomniki z czasów przedislamskich, które kalifom nie przeszkadzały – mówią. I mówią prawdę. Tylko kto ma jednoznaczny autorytet, aby stwierdzić, że jakaś doktryna jest islamska, a inna nie jest? To już jest osobna historia.

Amerykanin najprawdopodobniej patrzy na islam oczami chrześcijańskimi. Prorok Mahomet, jak wskazuje Warner, był mordercą, zbrodniarzem wojennym, zbereźnikiem i pedofilem. Trochę to psuje wizję „człowieka bożego” znanego nam z Ewangelii czy Dziejów Apostolskich. Jednak co myśl islamska na to? Wykładnia muzułmańska wskazuje, że w biblijnej Księdze Powtórzonego Prawa jest zapowiedziany prorok z pokolenia Izmaela, który będzie taki jak Mojżesz. Żydowska tradycja te słowa identyfikuje z Ezdraszem lub Nehemiaszem, którzy przywrócili kult świątynny po niewoli w Babilonie. Chrześcijańska myśl, tak jak wszystkie starotestamentowe zapowiedzi, utożsamia te słowa z Chrystusem. Natomiast co widzi w nich islam? Otóż Mojżesz był prawodawcą oraz dowódcą wojsk izraelickich, które przez 40 lat wojowały na pustyni, po czym wedle rozkazu Jahwe miały eksterminować całą ludność kananejską w Palestynie. A więc prawodawca i hetman. Tak jak Mahomet. Z tym, że prorok islamu jest większy, albowiem on wygrał – zjednoczył Arabię, nawrócił Arabów na islam, kiedy to Mojżeszowi nie było dane przekroczyć Jordanu do Ziemi Obiecanej.

Co ciekawe, Warner nie idzie w stronę jakiejkolwiek refleksji religioznawczej i historycznej. A szkoda. Albowiem sama Biblia też nie jest lekturą dla dzieci i młodzieży. Ile tam zbrodni, krwi, a wręcz ludobójstwa? Czyż psalmista nie nawoływał do roztrzaskiwania głów babilońskich dzieci? Islam twierdzi, że chrześcijanie i żydzi sfałszowali Pismo Święte. Wskazuje, że Słowo Boże nie może zawierać tego, że np. pijany Lot uprawiał seks z własnymi córkami, a król Dawid miał romans nie tylko z Batszebą, żoną Uriasza! O takich bezeceństwach i plugastwach prorocy Allaha mówić ani czynić nie mogli, twierdzą muzułmanie, wskazując na słuszność swojej koncepcji.

Warner, tak jak wielu współcześnie na Zachodzie, patrzy na islam z pretensjami, że ten wyszedł z pustyni i zdobył świat. Szkoda że autor nie pofatygował się wyjaśnić, dlaczego tak się stało, że pustynni nomadzi powalili Bizancjum, Persję, doszli do Hiszpanii i Chin. Warner wskazuje, że to wina militarnego oblicza islamu. Co jest znowu niezrozumieniem realiów i kultury. Skoro Mahomet wojował, ponieważ musiał lub chciał, to automatycznie została opracowana religijnie usankcjonowana doktryna, co robić z łupami, brankami wojennym, z jeńcami. Normalne. Praktyka niczym nie różniąca się w sumie od dzisiejszej. Z tym że w katolickim świecie Kościół niejako przymykał oczy na to albo był bezradny – nie udało się pogodzić realiów wojny i koszar z nauką Chrystusa. A przecież, jak wiemy, wojna jest i będzie nieodzownym elementem życia. Sobieski uratowawszy chrześcijaństwo (przecież nie tę Europę, która nas zniszczyła) wracał spod Wiednia z taborami łupów i tabunem haremowych Czerkiesek. Z Ewangelii też wiemy, że Chrystus nie przynosi pokoju, lecz miecz.

„Trylogii Muzułmańskiej” Warnera nie mogę ocenić pozytywnie. Po pierwsze, żadnej „trylogii” nie ma. Wystarczy obejrzeć na YouTubie jakikolwiek wykład, prelekcję sunnickich duchownych, aby wiedzieć, że ich dydaktyka opiera się na którejś ze szkół interpretacyjnych i to na jej autorytety się powołują, objaśniając Koran lub Sunnę. Po lekturze tych broszurek czytelnik może mylnie uznać, że „wie i rozumie”, czym jest islam. A tak nie jest i nie będzie. Bez wielkiego nadużycia należy wspomnieć o Tatarach polskich przysięgających na Allaha i na Koran w trakcie przysięgi wojskowej w Niepodległej. Nikomu to nie przeszkadzało. Ale wtedy była inna Polska i inni Polacy. I może tu jest istota problemu.

Czytaj więcej:Bernard Lewis – „Co się właściwie stało?” – książka o przyczynach kryzysu w islamie, który spowodował m.in. Sobieski

Transport tysięcy polskich tłumaczeń Koranu czeka w Urzędzie Celnym w Pruszkowie. Czy mają służyć „misjonarzom” islamu?

W Niemczech czy w Austrii władze zaczynają się interesować tym, jaka wersja islamu jest propagowana w tych krajach. Dlatego zakazują rozdawania egzemplarzy Koranu sprowadzanych spoza Europy.

Według naszych informacji w Urzędzie Celnym w Pruszkowie znajduje się transport kilku tysięcy sztuk niewielkich wydań Koranu w polskim tłumaczeniu. Książki zostały sprowadzone z Turcji, nie wiadomo kto sfinansował ich druk i wysyłkę. Odbiorcą transportu jest Muzułmańska Gmina Wyznaniowa z siedzibą przy ulicy Wiertniczej. Czy sprowadzane do Polski egzemplarze Koranu mogą być przeznaczone do rozdawania na ulicach w ramach islamskiego prozelityzmu?

Warto zauważyć, że w maju 2017 r. rozdawanie Koranu zostało zakazane w Austrii. Natomiast w zeszłym roku niemiecka policja przeprowadziła w dziesięciu krajach związkowych obławę na salafitów, którzy w ramach „dawah” (nawracania niewiernych) na ulicach niemieckich miast za darmo rozdawali egzemplarze Koranu. Władze tych krajów już wiedzą, że trzeba się przyglądać, kto i w jaki sposób propaguje islam.

ax

„Śląski Kurier Wnet” 37/2017, Rafał Brzeski: Trwa podbój Europy przez dżihadystów. Zamachy są narzędziem w tej walce

Dla imamów Daesh nie ma miejsca na „szarą strefę” między dżihadystami a „krzyżowcami”, czego nie potrafią albo nie chcą zrozumieć europejscy głosiciele politycznej poprawności i tolerancji.

Rafał Brzeski

Ostatnie zamachy w Europie Zachodniej, a zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, świadczą dobitnie, że mamy do czynienia z próbą podboju naszego kontynentu, w którym terroryzm jest tylko narzędziem atakujących. Jest to zresztą nowa forma terroryzmu, odmienna od terrorystycznych działań lat 1970. i późniejszych. Wówczas zhierarchizowane organizacje terrorystyczne miały jasno zdefiniowane cele. Zgodnie ze swoją nazwą, Irlandzka Armia Republikańska atakowała przede wszystkim cele wojskowe lub paramilitarne, a obiektem ataków grup skrajnie lewicowych – Frakcji Czerwonej Armii w Niemczech oraz Czerwonych Brygad we Włoszech – byli politycy, przedsiębiorcy, bankierzy, słowem: ludzie kapitału i establishmentu.

W przypadku terroryzmu islamskiego jest inaczej. Brak jest łatwych do infiltracji i rozbicia zhierarchizowanych organizacji. Zamiast nich funkcjonują niepowiązane ze sobą terrorystyczne komórki i tak zwane „samotne wilki”. Samozwańcze Państwo Islamskie, zwane Daesh albo ISIS, dopiero jakiś czas po zamachu komunikuje, że został przeprowadzony przez ludzi z nim powiązanych albo przez bojowników, którzy złożyli przysięgę na wierność Daesh.

Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście zamachowcy mieli jakieś organizacyjne kontakty z Amn al-Chardżi – służbą specjalną Państwa Islamskiego, która organizuje i prowadzi działalność szpiegowską i terrorystyczną w krajach europejskich. Wiele wskazuje, że nicią wiążącą terrorystów z ISIS jest tylko ideologia, wspólna myśl przejawiająca się w radykalnym islamie, w którym nie ma miłosierdzia, a jest walka z „krzyżowcami”, czyli ludźmi Krzyża, do których zaliczani są wszyscy rdzenni Europejczycy bez względu na religię, płeć i wiek.[related id=27088]

Wbrew różnym zapewnieniom głosicieli tolerancji, islam jest raczej religią miecza niż pacyfizmu, co zresztą widać na rozpowszechnianych przez ISIS filmach z krwawych i perwersyjnie wręcz okrutnych egzekucji. Wymyślnego okrucieństwa katów Daesh doświadczają przede wszystkim obywatele Państwa Islamskiego, którym, jak w Sowietach, brutalnie narzucany jest wybór między obozem prawdy, czyli jedynie słuszną interpretacją Koranu, a obozem kłamstwa, do którego zaliczani są „krzyżowcy” oraz ci, którzy się z nimi bratają.

Oficjalny magazyn propagandowy Państwa Islamskiego Dabiq wyjaśnił krótko, że „świat jest dzisiaj podzielony na dwa obozy” – obóz kufr, czyli niewiernych, oraz obóz wyznawców nauki imamów uważających Daesh za „kalifat”, czyli państwo rządzone przez następcę Mahometa. Sunnici uważają, że kalif musi pochodzić z arystokracji w Mekkce, natomiast szyici dodają, że musi być z Ahl-al Bayt, czyli z rodu Proroka. Przywódca samozwańczego Państwa Islamskiego, Abu Bakr al-Baghdadi, który obwołał się kalifem latem 2014 roku, podpisuje wszystkie swoje komunikaty pełnym nazwiskiem, dodając al-Qurashi al-Hassani, co oznacza, że mieni się potomkiem wnuka Proroka z osiadłego w Mekce rodu Qurashi.

Pełne nazwisko Abu Bakra al-Baghdadiego skracane jest, najczęściej z wygody, przez zachodnie media, ale dla muzułmanów świadczy, że Daesh jest prawdziwym kalifatem, a zatem winni przestrzegać koranicznego nakazu posłuszeństwa. Magazyn Dabiq nie pozostawia w tej mierze jakichkolwiek wątpliwości: „żaden muzułmanin nie może wymawiać się, że chce być niezależny, kiedy kalifat prowadzi wojnę w jego imieniu”, w innym miejscu zaś głosi: „postawa neutralności skazuje muzułmanina na zgubę”.

Dla imamów Daesh nie ma miejsca na „szarą strefę” między dżihadystami a „krzyżowcami”, czego nie potrafią albo nie chcą zrozumieć europejscy głosiciele politycznej poprawności i tolerancji. Muzułmanie, którzy nie angażują się w wojnę po stronie kalifatu to „hipokryci”, których należy „wyplenić mieczem”, a jeśli ktoś w jakikolwiek sposób chce sobie ułożyć życie w sąsiedztwie „krzyżowców” to jego nagrodą będzie piekło. Tak przynajmniej głosi Dabiq.

Dla radykalnych imamów „szara strefa” asymilacji między dżihadystami a „krzyżowcami” jest największym zagrożeniem, bowiem jej istnienie, nie mówiąc już o prosperowaniu, zadaje kłam ideologicznym fundamentom kalifatu. Stąd tak energicznie nawołują do wypowiadania posłuszeństwa niewiernym, do powszechnego stosowania prawa szariatu zamiast lokalnego prawa „krzyżowców” oraz do tworzenia społeczności i obszarów „tylko dla muzułmanów”. Wewnątrz tych społeczności działają werbownicy służb specjalnych Daesh, którzy namawiają do bezpośredniego wsparcia kalifatu na jawnym froncie w Iraku i Syrii albo na tajnym w konspiracyjnych siatkach terrorystycznych.[related id=16563]

Analiza życiorysów islamskich terrorystów, którzy w ostatnich miesiącach atakowali w różnych miastach europejskich, wskazuje, że większość z nich żyła w „szarej strefie”, ale uznała, że nie jest to dla nich właściwe miejsce. Wielu z nich miało konflikt z prawem, dopuściło się drobnych przestępstw, odsiedziało krótkie wyroki i dopiero w radykalnym islamie i zbrojnym międzynarodowym dżihadzie odnalazło swoje spełnienie.

Żyjącym nadal w „szarej strefie” niezdecydowanym propagandowe materiały Daesh proponują nawrócenie i odkupienie win poprzez akty terroru z użyciem pojazdów i przedmiotów codziennego użytku. Mogą robić to indywidualnie lub w niewielkich grupach krewnych lub znajomych. Deklarację wierności kalifatowi można wysłać e-mailem, sms-em, złożyć na specjalnych zaszyfrowanych stronach internetowych, itp. kilka minut przed akcją, kiedy nie ma już niebezpieczeństwa przejęcia ich przez „krzyżowców”.

Kierownictwo Daesh liczy, że zdalne sterowanie działaniami drobnych grup terrorystycznych i „samotnych wilków” doprowadzi do desperacji policje i służby specjalne „krzyżowców”, które z czasem wyczerpią swe możliwości ludzkie, organizacyjne, logistyczne i finansowe. W konsekwencji brak bezpieczeństwa w europejskich miastach sprawi, że ich niewierni mieszkańcy zmuszą polityków do bardziej drastycznych kroków.

Rozwiązania takie uderzą rykoszetem w chętnych do asymilacji i w konsekwencji ograniczą „szarą strefę”. Ponadto będzie je można przedstawiać jako przejawy rasizmu i islamofobii, wykorzystując w propagandzie przekupioną agenturę wpływu i pożytecznych idiotów zaczadzonych tolerancją. A to z kolei przysporzy werbownikom Daesh nowych kandydatów na dżihadystów. Koło się zamknie, a „szara strefa” asymilacji się skurczy.

Planiści tej samonakręcającej się spirali stopniowego likwidowania „szarej strefy” szczególnie istotną rolę wyznaczają dżihadystom już urodzonym albo przynajmniej długo mieszkającym w krajach „krzyżowców”. Ich przykład ma dowodzić, że współżycie wiernych z niewiernymi jest niemożliwe. W maju 2016 roku Abu Muhammad al-Adnani, uważany – zanim zginął w nalocie na Aleppo – za następcę kalifa Abu Bakra al-Baghdadiego, głosił, że jeden atak terrorystyczny „samotnego wilka” w Stanach Zjednoczonych lub Europie „wart jest dla nas więcej niż największa nasza akcja w Iraku lub w Syrii”.

Powolna likwidacja „szarej strefy” ma według strategów Daesh doprowadzić do cichej okupacji Europy i jej podziału na wiernych i niewiernych bez żadnego buforu. Wówczas niewierni postawieni zostaną przed wyborem – przyjęcie jedynie słusznego islamu lub likwidacja. Bez względu na to, co wybiorą, kalifat zwycięży.

Do osiągnięcia tego celu droga jeszcze daleka, ale Daesh ma już wiele atrybutów funkcjonującego państwa. Ma terytorium, hymn, flagę, siły zbrojne, policję, służby specjalne i wywiadowcze, skarb zasilany dochodami ze sprzedaży ropy naftowej, system podatkowy, wymiar sprawiedliwości oparty na szariacie, program szkolny itp. Stopniowe kurczenie się terytorium Państwa Islamskiego pod naporem wstrząsanej wewnętrznymi sporami koalicji ma tylko bardzo mierny wpływ na długofalową strategię kalifatu.[related id=26445]

Nawet jeśli kalif Abu Bakr al-Baghdadi al-Qurashi al-Hassani zginie, to jeszcze długo w muzułmańskiej umysłowości pozostaną jego myśl, jego nauki i ambitny plan podboju świata „krzyżowców”. Przegrane bitwy Państwa Islamskiego na Bliskim Wschodzie nie mają większego wpływu na strategię rozbudowy kalifatu, który nawet jeśli nie będzie miał terytorium, to będzie funkcjonował w świadomości wyznawców islamu. Porażki sprawiają, że zaprawieni już w walce ochotnicy, którzy przyjechali wspierać Daesh z różnych stron świata, wracają teraz do krajów swych paszportów, by dzielić się doświadczeniami, szerzyć dżihad w muzułmańskiej diasporze i dawać przykład, jak skutecznie likwidować „krzyżowców”.

Słowa i czyny powracających weteranów wspiera propaganda Daesh rozpowszechniana z wykorzystaniem różnych form globalnej sieci internetu. W założeniu ma ona inspirować ludzi z „szarej strefy” do samodzielnego działania. Ma ich radykalizować i przekształcać w żołnierzy kalifatu działających pod czarną flagą z własnej inicjatywy, bez organizacyjnego powiązania z Państwem Islamskim. Służą temu zwłaszcza powtarzane i liczne wezwania do popełniania aktów terroru.

Bardziej ambitni znajdą w internecie receptury na przygotowanie materiałów wybuchowych domowej roboty oraz plany i schematy połączeń zapalników do „pasów szahida” dla terrorystów samobójców. Mniej ambitni lub technicznie utalentowani mogą zawsze siąść za kierownicę samochodu i wjechać z możliwie z największą prędkością w tłum „krzyżowców”, albo wyjąć z kuchennej szuflady największy nóż i z okrzykiem „Allahu Akbar” sztyletować na ulicy, w kawiarni, na stacji metra – gdzie popadnie. Trzeba tylko dbać o właściwy stosunek strat. Jak najmniejsze po stronie wiernych, jak największe po stronie niewiernych.

„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Mroczna strategia kalifatu” na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Belgia: Kolejny atak terrorystyczny islamskiego ekstremisty. Eksplozja na dworcu w Brukseli, sprawca unieszkodliwiony

Żołnierze patrolujący Dworzec Centralny w śródmieściu Brukseli unieszkodliwili we wtorek wieczorem przebywającą tam osobę, po tym gdy doszło do niewielkiej eksplozji – przekazał rzecznik policji.

Belgijski Prokurator Generalny Eric Van der Sypt potwierdził w nocy z wtorku na środę, że sprawca ataku bombowego na Dworcu Centralnym w Brukseli został „zneutralizowany” i nie żyje. Trwa sprawdzanie jego tożsamości. Dworzec jest wciąż otoczony przez policję.

Po północy na stacji doszło do kolejnego wybuchu – pisze agencja AFP. Jak podało centrum monitoringu zagrożenia terrorystycznego w Brukseli tym razem była to eksplozja kontrolowana. Ładunek wysadzili w powietrze saperzy.

W ocenie Prokuratura Generalnego Belgii wybuch na Dworcu Centralnym w Brukseli należy zakwalifikować jako atak terrorystyczny. Tożsamość osoby unieszkodliwionej przez żołnierzy nie jest jeszcze znana. „Nie ma pewności, że sprawca zginął” – wskazał prokurator.

Podczas konferencji prasowej zorganizowanej naprędce w pobliżu Dworca Centralnego, belgijski Prokurator Generalny Eric Van der Sypt zaznaczył, że bezpośrednio po niewielkiej eksplozji, do której doszło o 20.30 w pobliżu okienek kasowych na stacji, sprawca został unieszkodliwiony.

„Nie mogę jednak potwierdzić, że sprawca zginął ani czy żyje” – wskazał.

Także Van der Sypt powiedział, że wybuch nie pociągnął za sobą żadnych ofiar wśród ludności.

Wcześniej centrum monitoringu zagrożeń w stolicy Belgii podało, że żołnierze patrolujący Dworzec Centralny w śródmieściu Brukseli unieszkodliwili we wtorek wieczorem przebywającą tam osobę, po tym gdy doszło do niewielkiej eksplozji. Rzecznik policji poinformował ze swej strony, że sytuacja jest pod kontrolą i nie ma więcej poszkodowanych. [related id=”25643″]

Rzecznik nie był w stanie potwierdzić doniesień belgijskich mediów, że unieszkodliwioną osobą był mężczyzna mający na sobie ładunki wybuchowe. Niektóre agencje wskazują, że mężczyzna mógł mieć na sobie tzw. pas szahida.

Według dziennika „La Libre Belgique”, na dworcu doszło do próby zamachu terrorystycznego, a mężczyzna krzyczał „Allah Akbar – Bóg jest wielki”, zanim żołnierze oddali strzały w jego stronę.

Po eksplozji na dworcu i podziemnych peronach wybuchła wśród podróżnych panika – podała agencja prasowa Belga.

Wstrzymano ruch pociągów, który w centrum Brukseli odbywa się w tunelu. Budynek dworca został zamknięty i ewakuowany. Wytyczono kordon bezpieczeństwa. Na stacji metra pod dworcem nie zatrzymują się pociągi.

Przejściowo ewakuowano także pobliski rynek Grand-Place, który jest tłumnie odwiedzany przez turystów,

W centrum Brukseli rozmieszczono znaczne siły policji i wojska.

 

PAP/MoRo

Projekt euroislamu poniósł spektakularne fiasko, a władze krajów Europy Zachodniej są zdolne jedynie do pustych gestów

Prof. Bassam Tibi, twórca koncepcji integracji wyznawców islamu w Europie, po 25 latach sam się wycofał ze swych dawnych postulatów – w Poranku Wnet mówił Jan Wójcik, red. nacz. portalu euroislam.pl.

Jan Wójcik opowiedział w Poranku Wnet o koncepcji niemieckiego politologa syryjskiego pochodzenia, której celem miało być wtopienie ludności muzułmańskiej w społeczeństwa Zachodu. – Zgodność chciano osiągnąć przez odejście od dżihadu i szariatu oraz zasady wzywania do islamu. [related id=”25486″]

Później sam Bassam Tibi zobaczył wzmaganie się islamu „chuścianego”, radykalnego i fundamentalistycznego. Zwracał też uwagę na winę urzędników europejskich, którzy źle prowadzili dialog, zapraszając do dyskusji islamistów, zamiast przedstawicieli umiarkowanych muzułmanów – kontynuował gość Poranka Wnet.

W rozmowie brał udział także przedstawiciel Polonii brytyjskiej, Sławomir Wróbel, który na co dzień obserwuje skutki napływu muzułmanów do Europy. – Muzułmanów modlących się publiczne widać na ulicach Londynu i większości pozostałych dużych miast Wielkiej Brytanii. Zwłaszcza w ramadanie jest to codzienność – mówił.

– Polacy mieszkający na Wyspach, niezależnie od preferencji politycznych, w jednej sprawie są zgodni: nie można przyjmować imigrantów do Polski. Mogli się już bowiem przekonać na własnej skórze, do czego prowadzi multikulturalizm – stwierdził rozmówca Witolda Gadowskiego.

Zapraszamy do wysłuchania audycji.

aa

Około 70% muzułmanów odczuwa wrogość do Zachodu, nawet do państw europejskich, w których się urodzili i wychowali

W”Popołudniu Wnet” gościł dziś Jan Wójcik. Głównym tematem rozmowy był skrajny islam w Europie oraz brak możliwości porozumienia między cywilizacją chrześcijańską a muzułmańską.

Jan Wójcik mówił o dzisiejszej  konferencji w sejmie, która dotyczyła islamu w Europie:

– Mówcy prezentowali bardzo wysoki poziom. Dobry był wykład prof. Sadowskiego, który pokazał różnicę między rozumieniem praw człowieka w Europie a tzw. prawami człowieka w islamie. Świetne wystąpienie miał Piotr Ślusarczyk na temat rozwoju fundamentalnego islamu w Europie oraz w Polsce. Prócz tego ciekawe były wypowiedzi dotyczące praw chrześcijan na Bliskim Wschodzie.

– Islam europejski nie ma szans z dwóch powodów. Muzułmanie odrzucili integrację z Europą, a państwa europejskie popełniły szereg błędów w budowaniu dialogu z islamem.

Zdaniem Jana Wójcika jedyną grupą wśród muzułmanów, z którą europejska cywilizacja może nawiązać dialog, są reformatorzy muzułmańscy, czyli tzw.  dysydenci islamscy – osoby, które odrzucają szariat w islamie.

– Większość muzułmanów  chce wprowadzać szariat i z nimi nie można nawiązać dialogu.

Napływ imigrantów jest zbyt szybki, by mówić o integracji. Szczególnie w przypadku osób z tak odmiennej kultury, jak muzułmańska.

Konwersja nie jest podstawowym typem asymilacji przedstawicieli islamu  w Europie. Europa oczekuje od muzułmanów dostosowania się do naszych praw. Tym samym staje się dla  nich „opresorem”. Rodzi to wrogość społeczeństw muzułmańskich wobec Zachodu:

– Około 70% muzułmanów, według badań, odczuwa wrogość do Zachodu, nawet do państw, w których się urodzili i wychowali.

Gość Radia Wnet skomentował również ostatni atak terrorystyczny na meczet, dokonany przez białego Brytyjczyka:

– Społeczeństwa europejskie nie czują, że politycy zapewniają im właściwą ochronę. Zaczynają w źle pojmowany sposób brać sprawy w swoje ręce i tego typu ataki mogą zdarzać się coraz częściej.

Zdaniem Wójcika, najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby politycy skonfrontowali się z radykalnym islamem.

Jan Wójcik mówił również o mechanizmie, który skłania młodych muzułmanów do aktów terroru, oraz o tym, w jaki sposób Europa może dziś radzić sobie ze skrajnym islamem.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy.

JN

 

 

 

Info/PAP Londyn: Biały Brytyjczyk, który wjechał samochodem w tłum muzułmanów, został zatrzymany za terroryzm

Sprawca zamachu, do którego doszło w nocy przed meczetem w Londynie, został zatrzymany za terroryzm – podała w poniedziałek policja. Wcześniej informowano, że nie był on znany służbom bezpieczeństwa.

Mężczyzna został zatrzymany „za popełnienie, przygotowywanie lub zachęcanie do aktów terroru, w tym zabójstwo lub próbę zabójstwa” – głosi komunikat policji.

„Ten człowiek nie był znany władzom z ekstremizmu albo skrajnie prawicowego ekstremizmu” – powiedział wcześniej Ben Wallace z brytyjskiego resortu spraw wewnętrznych (Home Office) w telewizji Sky News.[related id=”20475″]

48-letni kierowca samochodu, który wjechał w grupę ludzi, został ujęty przez świadków zdarzenia, a następnie zatrzymany przez policję, która skierowała go na obserwację w szpitalu. Mężczyzna ma też zostać poddany badaniom psychiatrycznym.

Cressida Dick z londyńskiej policji powiedziała w poniedziałek, że jest jasne, iż celem ataku byli muzułmanie. Zapewniła, że do pilnowania bezpieczeństwa i porządku w miejscach zamieszkania społeczności muzułmańskiej zostanie skierowanych więcej funkcjonariuszy.

Do ataku doszło tuż po północy czasu lokalnego z niedzieli na poniedziałek w dzielnicy Finsbury Park. Samochód dostawczy wjechał w grupę muzułmanów wracających z wieczornej modlitwy w pobliskim meczecie podczas trwającego świętego miesiąca postu, ramadanu. Jak potwierdzono, jedna osoba zginęła, a 10 zostało rannych, z czego osiem wymagało hospitalizacji. Wszystkie ofiary to muzułmanie.

Jak przekazała policja, mężczyzna, który zmarł na miejscu zdarzenia, tuż przed atakiem doznał zapaści i otrzymywał pierwszą pomoc medyczną od zgromadzonych wokół członków społeczności. Śledczy na razie nie ustalili, czy zmarł w wyniku ataku, czy wcześniejszych problemów zdrowotnych.

PAP/JN

Sześć dni, które zmieniły świat. Wojna sześciodniowa 1967 roku. Koszmar Ben Guriona – Naser i panarabizm. Część I

Rankiem 5 czerwca 1967 roku izraelskie lotnictwo zniszczyło egipskie siły powietrzne. Następnie ten sam los spotkał Syrię, Jordanię i Irak. Już 1. dnia wojny świat arabski został rzucony na kolana.

Część I – Koszmar Ben Guriona

Hucznie obchodzona w mediach związanych z Syjonem 50 rocznica wojny tzw. sześciodniowej w dalszym ciągu dostatecznie nie wyjaśnia, dlaczego Izrael rzucił się na swoich arabskich sąsiadów. – Chcieli nas zniszczyć, to zaatakowaliśmy pierwsi – grzmią komentarze od 50 lat serwowane przy różnych okolicznościach. Bez wątpienia, decydentom izraelskiej machiny wojennej należy się pochwała, że wybrali najlepszy dla siebie czas do pobicia nieprzyjaciela na jego własnym terytorium. Oczywiście przez lata wyszło dostatecznie dużo materiałów obalających mit Dawida bijącego Goliata w 1967. Kto tu był naprawdę Goliatem, pokazuje historia od 1917 roku do dnia dzisiejszego. Co więcej, wszystko to, co obecnie się dzieje na Bliskim Wschodzie i w świecie muzułmańskim, jest pokłosiem wojny z 1948 r., czego potwierdzeniem na kolejne dekady była właśnie wojna 1967 roku.

Dawid Ben Gurion był wielkim mężem stanu. Miejmy nadzieję, że kiedyś doczekamy się podobnego kalibru polityka także i nad Wisłą. Niemniej „stary” – jak mówiono o nim za plecami – uczynił też kilka błędów. Chyba największy z nich to brak jednoznacznej decyzji, co robić z ludnością arabską w zajmowanej przez wojska żydowskie Palestynie w trakcie wojny 1948-49. Itzhak Rabin, szef sztabu armii izraelskiej w czerwcu 1967, twórca tego sukcesu, a następnie polityk, który za uścisk dłoni z Jaserem Arafatem został zastrzelony, wspominał w pamiętnikach, że Ben Gurion w trakcie pierwszej wojny arabsko-izraelskiej kiwnięciem ręki oznajmiał swoim oficerom, czy ludność danego miasta/wsi palestyńskiej wypędzić, czy pozostawić w spokoju. Zastrzeżeniem objęte zostały wsie druzyjskie i chrześcijańskie obszary w Galilei – żeby świata chrześcijańskiego nie nastawiać wrogo wobec Izraela.

Nieczęsta dla polityka tego formatu chwiejność zaowocowała tym, że powstał problem uchodźców palestyńskich, którzy w przeciwieństwie do obecnej fali imigrantów z regionu, nie chcą w swojej masie się przesiedlać. Wręcz przeciwnie. Palestyńscy uchodźcy marzą o powrocie do siebie. Jednak po przegranej przez Arabów wojnie w latach 1948-49, na terenach nowo utworzonego państwa Izrael (a więc 78% Mandatowej Palestyny) pozostało około 100 tys. Arabów, którzy przez blisko 70 lat rozmnożyli się do trwożącej Kneset liczby ponad 1,2 mln. Ben Gurion słusznie przewidywał, że Izrael zniknie, jeśli ludność żydowska i arabska zrówna się liczbowo na obszarze pomiędzy rzeką Jordan i Morzem Śródziemnym. Wedle rozbieżnych szacunków, ma to nastąpić po 2020 roku.

Jednak tuż po wygranej wojnie tzw. o niepodległość Dawid Ben Gurion miał nie lada dylemat. Państwo jest, ale na jak długo? Być może doświadczenie Żydów z Polski wskazywało na potrzebę schronienia się pod skrzydła jednego z dwóch rywalizujących ze sobą mocarstw – USA lub ZSRR. W trakcie I wojny arabsko-izraelskiej to Stalin oraz sowiecka broń wraz z żydowskimi oficerami z Armii Czerwonej umożliwiły triumf nad sąsiadami. Triumf nad bardzo słabymi sąsiadami, bowiem zarówno Egipt, Syria, Irak, Liban i Transjordania dopiero wychodziły z okresu postkolonialnego i swoim potencjałem nie mogły się równać z Izraelem. Armia w świecie arabskim była od parady i wewnętrznych zamachów stanu, a w Izraelu – od wojny z Arabami.

Niemniej Ben Gurion musiał się za kimś opowiedzieć. Żydzi radzieccy dysponowali potężnym wpływem w Sowietach, ale byli biedni. Żydzi amerykańscy byli bogaci i wpływowi na całym „wolnym świecie”, niemniej pozostawali sceptyczni wobec kibuców i całej lewicowej doktryny ideologicznej, wokół której zbudowano nowe państwo.

– Izraelska agencja wywiadowcza Mossad będzie przekazywała Amerykanom informacje zebrane przez Żydów w Sowietach i w Bloku Wschodnim – zaproponował pierwszy premier Izraela na jakimś nieformalnym spotkaniu w Nowym Jorku zaraz po tym, jak opadł kurz wojenny. Propozycja została przyjęta – do nowo powstałego państwa zaczęły iść pokaźne środki finansowe zebrane przez Żydów amerykańskich, a Waszyngton zaczął cenić informacje dostarczane przez Mossad o tym, co się dzieje za „żelazną kurtyną”.

Jednak oficjalnie Amerykanie utrzymali embargo na materiały wojskowe dla Izraela, przymykali natomiast oko na to, że ich nowy przyjaciel był bardzo zainteresowany informacjami o amerykańskim przemyśle zbrojeniowym i nowoczesnych technologiach. No cóż, sojuszników szpieguje się tak samo, albo nawet i bardziej niż nieprzyjaciół.

W 1952 roku w wyniku zamachu stanu w Egipcie obalony zostaje nieudolny król Farouk, a do władzy doszedł charyzmatyczny Gamel Abdel Naser. Naser przeraził Ben Guriona i cały aparat kierujący państwem żydowskim. Największym koszmarem Ben Guriona było to, że świat arabski będzie miał swojego Kemala Ataturka, a Naser takim właśnie człowiekiem mógł być. Zdawał sobie sprawę z tego, że Bliskiemu Wschodowi wojna z Izraelem jest niepotrzebna. Można się dogadać – wy Semici, my Semici. A wrogiem dla całego regionu jest europejski imperializm, sowiecki bezbożny komunizm i amerykański kapitalizm.

Naser chciał iść śladem jordańskiego króla Abdullaha, który paktował z Rothschildami odnośnie do przymierza semickiego. Wy jesteście od Izraela, a my od Izmaela, nawet nasze religie niewiele się różnią w codziennej praktyce i w wizji świata. Niemniej, kiedy upadła możliwość powstania Izraela z bratnim Izmaelem, wyciągnięta ręka Nasera została odtrącona przez Tel-Awiw.

Naser, chociaż wojskowy, modernizator i żarliwy muzułmanin w jednym, widział, że zamiast kosztownych zbrojeń świat arabski potrzebuje inwestycji w przemysł, gospodarkę, musi stworzyć podwaliny pod nowoczesne społeczeństwo, które byłoby zdolne do uzyskania podmiotowej, a nie przedmiotowej pozycji międzynarodowej. Egipski prezydent chciał, żeby obszar Lewantu i Afryki Północnej tak jak w starożytności stał się integralną częścią świata zachodniego, do czego i tak geografia determinowała.

Wojna z Izraelem wzmacniała wojskowych, którzy szybko stali się agenturą reprezentującą obce interesy. Co więcej, świat arabski, zamiast podjąć pracę organiczną, został wepchnięty w dyskurs demagogii, co utrudniało stworzenie nowoczesnego społeczeństwa. Naser chciał z tym skończyć. Jednak agresja Anglii, Francji i Izraela na Kanał Sueski w 1956 roku przekreśliła jego wizjonerskie projekty, pomimo niewątpliwego triumfu politycznego, jakim była rejterada napastników na skutek amerykańsko-sowieckiej dyplomatycznej interwencji.

Po wojnie sueskiej Naser stał się niekwestionowanym przywódcą świata arabskiego. Z opinią egipskiego prezydenta liczyły się gabinety i bazary w Damaszku, Trypolisie, Bagdadzie czy Ammanie. Egipt podjął się szeregu inwestycji (m.in. budowy tamy w Assuanie), które miały temu starożytnemu obszarowi przywrócić dawną chwałę. A nie było to zadanie proste.

Większość mieszkańców Egiptu mieszkała na skromnych morgach wzdłuż Nilu, a ich tryb i sposób życia niewiele się różnił od tego z czasów faraonów. Najbardziej prestiżowa uczelnia kairska Al-Aznar uczyła Koranu i sunny, a nie geometrii i elektroniki. Egipska bawełna szła do Włoch, gdzie szyto ekskluzywne koszule i garnitury. A jeśli miast półproduktu rolniczego Egipt zacznie samodzielnie wytwarzać tekstylia?

Ta wizja przeraziła Izrael, który sam na przełomie lat 50. i 60. stworzył na pustyni Negew kompleks „tekstylny” w Dimonie. Oczywiście do Dimony przez lata nie dojechały żadne transporty bawełny, lnu czy jedwabiu, a każdy samolot latający nad obiektem był automatycznie zestrzeliwany. Egipt, Irak, Syria państwami nowoczesnymi? Nigdy! Niech się lepiej uczą Koranu niż geometrii.

Co więcej, doktryny panarabskie zagrażały planom dezintegracji świata arabskiego, nad czym pieczołowicie pracował Izrael. Najlepszym przykładem tego była armia syryjska w trakcie wojny 1948-49, w której sunniccy i druzyjscy rekruci nie chcieli służyć pod szyicko-chrześcijańską kadrą oficerską. Nawet jedno miasteczko druzyjskie w Galilei – Ein Al-Assad, zostało założone przez druzyjskich dezerterów z syryjskiej armii.

Panarabizm oficjalnie znosił podziały konfesyjne w świecie arabskim. W praktyce reprezentująca tę doktrynę partia Baath została zdominowana przez mniejszości terytorialne – w Iraku przez sunnitów i chrześcijan, a w Syrii przez szyitów i chrześcijan. Panarabizm zakładał gospodarczy socjalizm, modernizm, wspólnotę języka i kultury arabskiej, a także spychał religię na boczne miejsce. Było to niezwykle atrakcyjne dla mieszczan, inteligencji i młodzieży, która w panarabizmie odnajdowała szansę na dogonienie świata nowoczesnego i postępowego, wyjścia z zacofania oraz na pokonanie Izraela. Świat arabski powoli zaczął wychodzić z marazmu, zacofania i przyjmował kulturę europejską.

Zresztą, co w tym zdrożnego? Przecież podstawy tej kultury są tutaj, na Bliskim Wschodzie. Już nie tylko wschodni Bejrut, ale też Damaszek, Bagdad, Kair zaczęły żyć pełnią swawolnego życia. Najlepsze arabskie umysły garnęły się na nowo otwierane politechniki, szkoły handlowe, uczelnie medyczne, a nie, jak uprzednio, do medresy koranicznej. Z jednej strony socjalizm, a z drugiej nacjonalizm. Islam był gdzieś na peryferiach, na prowincji.

Panarabizm stał w sprzeczności z tym, co Dawid Ben Gurion obmyślił dla Bliskiego Wschodu. Mapa i przewaga ilościowa Arabów nad Żydami skazywała tych drugich na niechybną klęskę. – Możemy wygrać 100 wojen, ale jeśli przegramy 101., nas nie będzie – brzmi mądrość izraelska, którą uaktualniły nieudolne boje z szyickim Hezbollahem. Niemniej Ben Gurion opracował doktrynę, która niejako powstaje na naszych oczach.

Bliski Wschód trzeba rozparcelować na zantagonizowane kantony. Należy zawrzeć sojusz z Turcją, Persją i Etiopią, bo te kraje też obawiają się świata arabskiego, który musi zostać podzielony. Z Libanu należy uczynić państwo maronickie. Syrię rozbić na państewko druzyjskie, alawickie i sunnickie. Irak musi stracić Kurdystan oraz szyickie południe – tak knuł w swoim domu nieopodal telawiwskiego wybrzeża pierwszy premier Syjonu.

Do tego należy przypomnieć też poglądy tzw. rewizjonistów spod znaku Irgun i Beitara, a więc dzisiejszego Likudu, który chciałby naprawić błędy Ben Guriona z wojny 1948-49 oraz traktatu Sikess-Piccot z 1916 roku.

Rewizjoniści uważają, że Izrael powinien być po obu stronach Jordanu i sięgać do źródeł tej rzeki w Syrii. Co więcej, rzeką graniczną na północy państwa żydowskiego powinna być Litani w południowym Libanie. Linia ta de facto była utrzymywana do 2000 roku, czyli do czasu, aż niepojmujący dialektyki dziejowej Hezbollah wyparł armię izraelską z tego obszaru. Na południu, zdaniem rewizjonistów, Izrael miał kończyć się za miastem El-Arisz na Synaju i mieć pod swoją kontrolą Cieśninę Tirańską oraz górę Horeb. Cały obszar Izraela miałby zostać oczyszczony z ludności arabskiej, z wyjątkiem Druzów oraz kilku klanów beduińskich.

CDN.

Kosowo: Koalicja radykalnych wojskowych pod przywództwem Demokratycznej Partii Kosowa wygrała wybory parlamentarne

Przedterminowe wybory parlamentarne w Kosowie wygrała według sondaży exit poll koalicja trzech radykalnych partii pod przywództwem Demokratycznej Partii Kosowa, na którą głosowało 40 procent wyborców.

Przedterminowe wybory parlamentarne w Kosowie wygrała – według sondaży exit poll – koalicja trzech radykalnych partii pod przywództwem Demokratycznej Partii Kosowa (PDK), na którą głosowało 40 procent wyborców – podała telewizja po zamknięciu lokali wyborczych.

Według telewizji Klan Kosova, nacjonalistyczny ruch Vetevendosje (Samostanowienie), dotychczas najsilniejsze ugrupowanie opozycyjne, może według sondaży powyborczych liczyć na 30 procent głosów, a umiarkowany sojusz wokół Demokratycznej Ligi Kosowa (LDK), której przewodzi premier Isa Mustafa – na 27 procent. Uprawnionych do głosowania było blisko 1,9 mln mieszkańców Kosowa, uznanego za niepodległe państwo przez 114 krajów na całym świecie.

Wokół PDK skupiło się tak zwane wojenne skrzydło sceny politycznej, obejmujące również Sojusz na Rzecz Przyszłości (AAK) i Inicjatywę na Rzecz Kosowa (NISMA); na czele wszystkich trzech partii tego sojuszu stoją dawni dowódcy Wyzwoleńczej Armii Kosowa (UCK) z czasów wojny z lat 1998-99.

W związku z oskarżeniami o zbrodnie wojenne, Haradinaj i Limaj (szefowie dwóch ostatnich partii) musieli stanąć przed międzynarodowym trybunałem do spraw zbrodni w byłej Jugosławii, ale obaj zostali uniewinnieni. Wokół LDK uformowało się tak zwane skrzydło umiarkowane z Sojuszem Nowego Kosowa (AKR), którym kieruje Behgjet Pacolli, i utworzonym niedawno ugrupowaniem Alternatywa (Alternativa), którego przewodniczącą jest Mimoza Kusari-Lisa.

Będący dotąd najsilniejszym ugrupowaniem opozycyjnym nacjonalistyczny ruch Vetevendosje występuje w wyborach samodzielnie. 20 z łącznie 120 miejsc w parlamencie zarezerwowanych jest dla mniejszości etnicznych, reprezentowanych przez szereg własnych partii i sojuszy.

Mimo wzrostu gospodarczego na poziomie około 4 procent rocznie Kosowo pozostaje jednym z najuboższych państw w Europie, a bezrobocie obejmuje tam jedną trzecią ludności w wieku produkcyjnym. W kampanii wyborczej mnożono obietnice zdynamizowania gospodarki, polepszenia sytuacji w ochronie zdrowia i oświacie, podwyżek emerytur i płac w sektorze publicznym, jak też rychłego zliberalizowania reżimu wizowego z Unią Europejską – jednak w tym ostatnim przypadku bez poruszania kwestii realizacji stawianych przez Brukselę warunków.

Niedzielne wybory, w których startowało 19 partii politycznych, pięć koalicji i dwa komitety obywatelskie, były trzecimi od czasu ogłoszenia niepodległości Kosowa w lutym 2008 r., której nie uznała Serbia. Zaniepokojenie Serbii budzi przed wszystkim całkiem realna możliwość objęcia przez Haradinaja urzędu premiera. Wypowiedział się on ostatnio przeciwko planowanemu od dawna utworzeniu wspólnoty serbskich gmin Kosowa, co nie byłoby jego zdaniem całkowicie zgodne z kosowską konstytucją. Reagując na to, rzeczniczka szefowej unijnej dyplomacji Federiki Mogherini oświadczyła, że oczekuje się szybkiego sformowania takiej wspólnoty.

MoRo/PAP