Zawsze ci sami – od wielu dziesięcioleci, czy nawet stuleci – starają się uzyskać „pakiet kontrolny” nad naszym krajem

I rozbiór Polski | Fot. domena publiczna

W III RP zawsze „pakiet kontrolny” znajdował się gdzieś poza Polską. W miarę ewolucji Unii Europejskiej nasz pakiet akcji zmniejsza się i proces ten będzie postępować coraz szybciej.

Jan Martini

Politycy ze zobowiązaniami

Politycy powinni mieć zobowiązania wobec wyborców i tylko wobec nich. W praktyce jednak bywa, że polityk skorzysta ze wspomagania zewnętrznego, a potem musi się odwdzięczyć sponsorom, którzy zresztą chętnie podają pomocną dłoń aspirującym politykom.

Czytelnicy książek Wołkowa czy Suworowa bez problemu mogą rozpoznać polityka ze zobowiązaniami, który często dysponuje pięknym, jakby szytym na miarę życiorysem, ale z pewnymi nieciągłościami czy nagłymi zwrotami akcji.

Najważniejszym jednak wskazaniem jest biblijna zasada – „po owocach ich poznacie”. Podejmowane decyzje i wypowiedzi, nawet pomimo tzw. działań uwiarygodniających, dekonspirują najlepiej.

Polityk może się mylić, ale jeśli podobne błędy się powtarzają, nasuwa się przypuszczenie, że błędy są celowe i wynikają z zadaniowania. Nie brak na naszej scenie politycznej tak zachowujących się postaci, które jednak są praktycznie nie do ruszenia, jeśli zachowują elementarną ostrożność i płacą podatki. (…)

Nie brak w Polsce mężów stanu mających globalne ambicje. Aleksander Kwaśniewski chciał być sekretarzem generalnym ONZ, Włodzimierz Cimoszewicz i Radosław Sikorski aspirowali na posadę szefa NATO(!). Aby uzyskać nominację, musieliby pozyskać poparcie bardzo wpływowych ludzi i środowisk. Takich posad nie dostaje się za czapkę śliwek. Czy coś komuś obiecywali?

Istnieją opinie, że na urząd „króla Europy” Donald Tusk został wybrany „wolą 550 mln Europejczyków” ze względu na swój urok osobisty i walory intelektualne. Ale niektórzy twierdzą, że Tusk za posadę zapłacił likwidacją polskiego przemysłu stoczniowego i wiernopoddańczą służbą europejskim decydentom.

Redaktor Adrian Stankowski zwrócił uwagę na unikalny w naszej historii przypadek – wśród polskich magnatów czy polityków bywali służący Prusom albo Rosji. Natomiast D. Tusk był miły i uczynny zarówno dla Niemiec, jak i dla Rosji. Do państw cieszących się jego życzliwością można by dodać jeszcze Izrael. Chyba najmniej przychylności ze strony Tuska mogli oczekiwać Polacy.

W 2008 roku Donald Tusk udał się z wizytą do Nowego Jorku, gdzie spotkał się z wiodącymi przywódcami amerykańskich organizacji żydowskich. Premierowi towarzyszyli inni mężowie stanu – Radosław Sikorski i Sławomir Nowak (znany także jako Sławomir N. czy Lolo-Pindolo). Nasza delegacja wywarła na gospodarzach znakomite wrażenie – „zupełnie nowa generacja polityków o otwartych umysłach” – stwierdzono.

Przy okazji wspomniano poprzednią polską wizytę – prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który był oschły, mało serdeczny i nie oczarował rozmówców. Na zarzut, że w Polsce wzrasta antysemityzm, prezydent odparł tylko, że przejawy antysemityzmu nie są tolerowane.

Wkrótce po wizycie Tuska Polska zaczęła wypłacać emerytury bardzo starym, ale wcale licznym byłym obywatelom polskim mieszkającym w Izraelu, którzy przeżyli holokaust. Czy coś uzyskano w zamian oprócz życzliwości znanej gazety i pewnej prywatnej telewizji? (…)

W III RP zawsze „pakiet kontrolny” znajdował się gdzieś poza Polską, a stosunkowo największy zakres podmiotowości uzyskaliśmy po 2015 roku.

Dziś, w miarę ewolucji Unii Europejskiej i stopniowego przejmowania kompetencji państw narodowych, nasz pakiet akcji zmniejsza się i proces ten będzie postępować coraz szybciej. Dokładnie ten scenariusz opisał w roku 2002 (jeszcze przed naszą akcesją do Unii!) brytyjski sowietolog Christopher Story, który przewidywał, że Unia w końcu stanie się scentralizowana, z rządem socjaldemokratycznym pod kontrolą niemiecką.

Czy mogliśmy przypuszczać w 2004 roku, że przepustka do świata Zachodu, którą załatwili nam towarzysze Kwaśniewski i Miller, grozi utratą niepodległości?

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Politycy ze zobowiązaniami znajduje się na s. 29 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Politycy ze zobowiązaniami” na s. 29 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023

Historia. Prof. Marian M. Drozdowski: budowa Centralnego Okręgu Przemysłowego wynikała z wielu potrzeb

Historia COP, Elektorwnia w Stalowej Woli 1939 | Zbiory NAC, domena publiczna. Autor Henryk Poddębski

Prof. Marian Marek Drozdowski o swojej pracy naukowej, przygotowywanych publikacjach i historii Centralnego Okręgu Przemysłowego.

Prof. Marian Marek Drozdowski mówi o swojej pracy nad publikacją dotyczącą Centralnego Okręgu Przemysłowego.

5 lutego 1937 na Komisji Budżetowej, Eugeniusz Kwiatkowski pełniący funkcję ministra skarbu i wicepremiera ds. gospodarczych, po raz pierwszy przedstawił koncepcję budowy COP, […] choć budowę zaczęto już w 1936 roku.

Jak wskazuje historyk budowa Centralnego Okręgu Przemysłowego była odpowiedzią na wiele czynników. Jak zaznacza, była to:

Konieczność związana z potrzebami bezpieczeństwa kraju, po nastąpieniu militaryzacji Rzeszy i Sowietów. Potrzeba ekonomiczna –  bo tereny COP w widłach Wisły i Sanu to były tereny olbrzymiego  bezrobocia i potrzeba polityczna, bo były to tereny napięć politycznych, strajków chłopskich.

COP stanowił także nawiązanie  do historii tego regionu – idei Trójkąta Bezpieczeństwa czyli Zagłębia Staropolskiego.

Prof Jan Żaryn: nie wolno stać po stronie gangsterów likwidujących polską pamięć

Chcesz dowiedzieć się więcej? Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Trybunał Konstytucyjny: próba ingerencji TSUE w polski wymiar sprawiedliwości narusza zasadę praworządności

W czwartek Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przepisy europejskie w zakresie, w jakim organy UE działają poza granicami kompetencji przekazanych przez Polskę, są niezgodne z konstytucją.

Po wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE z początku marca odnoszącym się do możliwości kontroli przez sądy prawidłowości procesu powołania sędziego premier Mateusz Morawiecki skierował wniosek do TK o ocenę zgodności z Konstytucją RP wybranych przepisów Traktatu o Unii Europejskiej. 7 października, w wydanym orzeczeniu

Trybunał Konstytucyjny, po rozpoznaniu wniosku Prezesa Rady Ministrów, uznał, że próba ingerencji Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w polski wymiar sprawiedliwości narusza zasadę praworządności, zasadę nadrzędności Konstytucji oraz zasadę zachowania suwerenności w procesie integracji europejskiej.

Według TK kompetencji polskich organów państwowych nie mogą wykonywać organy, którym Rzeczpospolita ich nie przekazała. Do polskiej tożsamości konstytucyjnej należy kształtowanie ustroju wymiaru sprawiedliwości i Polska nie może tej kompetencji nikomu przekazać.

Stosowanie w Polsce, w oparciu o wyroki TSUE, pozakonstytucyjnych norm prawnych przed Konstytucją lub sprzecznie z Konstytucją oznacza utratę przez Polskę suwerenności prawnej.

A.P.

Źródło: Onet.pl; Interia.pl

Prof. Wysocki: Dzisiejsza Polska nie jest kontynuacją II Rzeczpospolitej. Żyjemy w państwie postkomunistycznym

Dyrektor Instytutu Józefa Piłsudskiego mówi o zerwaniu ciągłości historycznej naszego kraju po 1939 r. i zadaniach współczesnego systemu edukacji.

Profesor Wiesław Wysocki ocenia, że nie 2 lata temu nie powinniśmy świętować stulecia niepodległości Polski:

Wolna Polska skończyła się w 1939 r. Dzisiaj nie kontynuujemy II Rzeczpospolitej. Jesteśmy postkomunistami, dzisiaj trzeba to mocno wyartykułować.

Historyk ubolewa nad brakiem wydania podstawowych źródeł do historii Polski a zamiast tego:

Buduje się instytuty, które są potrzebne psu na budę. Zamiast tego musimy zbudować w narodzie poczucie, że Ojczyzna jest wartością.

Gość Radia WNET uwypukla znaczenie właściwej edukacji:

Szkoła musi kształtować człowieka, który potrafi sprawnie posługiwać się własnym rozumem.

Prof. Wysocki wskazuje, że odzyskanie niepodległości było dziełem całego pokolenia:

Jego liderem był oczywiście Józef Piłsudski, ale wkładu w walkę nie można odmówić nikomu.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego ocenia, że w ostatnich latach dużą część winy za zaniedbania w kultywowaniu polskości ponosi były minister szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin.

Nowy szef MEN Dariusz Piontkowski: Środowiska LGBT próbują rozpętać wojnę kulturową w Polsce

Zdaniem nowego ministra edukacji pomysły takie jak seksedukacja na modłę zapisów z Deklaracji LGBT Rafała Trzaskowskiego nie mają prawa bytu w polskiej szkole.


Dariusz Piontkowski opowiada o przyszłych działaniach objętego przez niego Ministerstwa Edukacji Narodowej, w tym o wdrażaniu porozumień zawartych przez rząd z nauczycielską Solidarnością.

Jeszcze nie było takiego roku w historii III Rzeczypospolitej, aby nauczyciele dostali tak dużą podwyżkę w skali jednego roku.

Nauczyciele dostali 5 % podwyżki w styczniu, a od września dostaną kolejne 10 %, łącznie 15. Dodatkowo zaczynający pracę nauczyciele dostaną 1000 zł podwyżki. Zmienić ma się także sposób oceniania nauczycieli, a droga awansu zawodowego ma być skrócona.

Realizowane są także założenia wcześniejszej reformy edukacji. Gimnazja są wygaszane, a szkoły wyższe przegotowują się do przyjęcia większej liczby pierwszoklasistów. Jak podkreśla minister, wbrew zapowiedziom tzw. totalnej opozycji w szkołach nie zapanował w związku z tym „totalny chaos”. Zmiany czeka szkolnictwo zawodowe, które ma być nastawione bardziej na kształcenie praktyczne i ściślejszą współpracę z przedsiębiorcami, którzy mają mieć wpływ na placówki.

W najbliższych kilku miesiącach na pewno żadnej rewolucji nie będziemy przeprowadzali, aczkolwiek jakieś korekty niewielkie da się jeszcze zrobić.

Piontkowski przyznaje, że nie chce dokonywać rewolucji, a pragnie kontynuować politykę Anny Zaleskiej, która w ostatnich wyborach uzyskała mandat europoselski. Gość WNET mówi, że wie z własnego doświadczenia i z rozmów z nauczycielami jak szkoły nie lubią, kiedy przeprowadza się w edukacji gwałtowne zmiany, dlatego, że minister się zmienił.

Piontkowski chce rozmawiać o edukacji ze wszystkimi środowiskami w nią zaangażowanymi, podkreślając, że rodzice powinni współdecydować o tym, czego uczą się ich dzieci. Potępia w tym kontekście wprowadzaniu wbrew podstawie programowej lekcji edukacji seksualnej do szkół, prowadzonych zgodnie ze standardami WHO. Zapowiada, że ministerstwo będzie interweniować jeśli któreś z samorządów będą coś podobnego wprowadzać. Minister stwierdza, że „środowiska LGBT próbują rozpętać wojnę kulturową w Polsce” nie zważając na wolę rodziców dzieci.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!
K.T./A.P.

„Wielkopolski Kurier WNET” 39/2017, Jan Martini: III RP – perfekcyjny projekt, gdyby nie ta „polskość-nienormalność”…

Późniejszy Bolek widocznie wygrał casting i do dalszej obróbki przystąpili szkoleniowcy. Przyszły noblista przestał być wiejskim żulem sikającym do chrzcielnicy i dostał rekwizyt do noszenia w klapie.

Jan Martini

Projekt III RP a upadek porządku jałtańskiego

Gdy w 1987 r. w Helsinkach dziennikarze zapytali ministra spraw zagranicznych E. Szewardnadze, czy ZSRR mógłby się zgodzić na zjednoczenie Niemiec, usłyszeli, że tak, pod warunkiem istnienia strefy buforowej między Rosją a Niemcami. Taka strefa – to kraj nie prowadzący samodzielnej polityki, bez armii i przemysłu, słowem – państwo teoretyczne.

„Mniej państwa w gospodarce”

Ten slogan programowy Platformy Obywatelskiej można by rozszerzyć o inne elementy: „mniej gospodarki” i „mniej ludności w państwie”. Państwa teoretycznego nie wymyślił Donald Tusk, on jedynie realizował jakieś ustalenia. Możemy się tylko domyślać, gdzie mogły być centra decyzyjne „teoretycznego państwa”, ale jesteśmy pewni, że nie rządzili nami ludzie, których prof. Żaryn nazwał tylko „marnymi podwykonawcami”.

Mężowie stanu typu Tusk czy Komorowski wiedzieli, że nasze państwo to „lipa”, administrowane przez „macherów z zaplecza”, którzy „przestawiają wajchy”. Najbardziej kompetentny człowiek w państwie – minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz – oprócz wiadomości, że „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie, faktycznie nie istnieje”, przekazał nam jeszcze inną informację. Ponoć wiele ważnych osób ostrzegało go, że nie wolno mu „ruszać BOR-u”. Skąd takie wysokie „umocowanie” BOR-u? Czy borowcy pomagali naszym mężom stanu podejmować decyzje, czy tylko przekazywali dyspozycje?

„Oficer ochrony” w wydaniu sowieckim miał szersze zadania niż troska o bezpieczeństwo. Amerykanie w Poczdamie byli zdziwieni, że marszałek Żukow do klozetu chodzi w towarzystwie. Taki funkcjonariusz nie tylko skoczy po pizzę, przyniesie kapcie, pogra w ping-ponga, ale przede wszystkim dopilnuje, by „obiekt chroniony” nie zrobił czegoś nieprzewidywalnego.

Grzegorz Braun twierdzi, że Polska była rządzona przez konsorcjum czterech wywiadów, dla których największy problem stanowiły (i stanowią) aspiracje niepodległościowe Polaków.

Ze swojej kwerendy w archiwach Instytutu Gaucka przywiózł on dokument niedbale „zanonimizowany”. Udało mu się odczytać pod plamą flamastra nazwiska niektórych niemieckich szpiegów we Wrocławiu. Był tam m. in. były komendant wojewódzki wrocławskiej policji – płk Anioła, a także jeden z dyrektorów wrocławskiego ośrodka telewizji. Rozkazem z 1984 roku gen. Kiszczak zezwolił „bratniej służbie” STASI na tworzenie własnej siatki, która z pewnością nie „rozpuściła się we mgle” po zjednoczeniu Niemiec. Nie po to ambasadorem Niemiec w Polsce został jeden z szefów wywiadu BND.

Oleg Gordijewski oceniał agenturę rosyjską w Polsce na 25–30 tysięcy. Ze względu na wagę „kierunku” na jej czele stał zawsze generał. Słowa Jarosława Kaczyńskiego o kondominium wywołały furię salonów, ale oprócz Rosjan i Niemców w naszym kraju jeszcze „czynni są inni szatani”, a proces przemiany państwa zniewolonego w „państwo teoretyczne” ciągle kryje wiele tajemnic. Wielu ludzi wciąż wierzy w oficjalną wykładnię „Gazety Wyborczej”, ale prawda wygląda inaczej. A wszystko zaczęło się już dawno…

XXII Zjazd Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego

Efektem tylko jednodniowego zjazdu (6.12.1961) był dokument o epokowym znaczeniu – III Program KPZR. Odstąpiono od dotychczasowej metody zarządzania społeczeństwem przez brutalne represje, które okazały się nieefektywne i spowodowały spadek liczby ludności. Zamiast terroru zaproponowano oddziaływanie bezpośrednio na mózgi za pomocą manipulacji medialnej.

Niepomiernie miała wzrosnąć rola tajnych służb działających na dwóch obszarach: zbierania informacji i wtłaczania przetworzonej informacji (dezinformacji?) w umysły ludzkie. Po paru latach sukces nowej polityki przerósł najśmielsze oczekiwania, a jej założenia wprowadzono do stosowania przez agenturę sowiecką na całym świecie. Nastąpił wielki rozrost KGB – w szczytowym okresie, za dyrekcji J. Andropowa, liczebność kadr wynosiła 1 600 tys. funkcjonariuszy.

W KGB istniał unikalny system rekrutacji – przyjmowano najlepszych, znalezionych w tysiącach szkolnych kółek szachowych (przy okazji ZSRR wyrósł na niedościgłą w świecie potęgę szachową).

Ci błyskotliwi ludzie zaczęli sobie zdawać sprawę, że wehikuł ideologiczny – marksizm, który przez lata tak wspaniale sprawdzał się w służbie imperializmu rosyjskiego, doprowadzi w końcu ZSRR na śmietnik historii. Niewydolny system ekonomiczny był nie do utrzymania, dlatego „młode wilczki z KGB” – Szelepin, Siemiczastny, Mironow – zaczęli przemyśliwać nad sposobem „bezkolizyjnego” przejścia na gospodarkę rynkową. Prawdopodobnie prace nad „pierestrojką” zaczęły się po inwazji na Czechosłowację w 1968 roku. Zamierzono wprowadzić znaczną liberalizację i sztafaż demokracji (partie, kampanie wyborcze, „walkę polityczną” itp.) przy pełnej kontroli medialnej nad umysłami „elektoratu”. Na miejsce „obozu socjalistycznego” miały powstać formalnie niepodległe państwa, pozostające jednak pod kontrolą „centrali”. Polska została wytypowana na „laboratorium pierestrojki” i tu miał się rozpocząć proces „upadku komunizmu”.

Przygotowania do „pierestrojki”

Na długo przed startem „transformacji” podjęto szereg działań. Od 1974 roku zaczęto wysyłać funkcjonariuszy polskiej filii GRU do Moskwy na kursy w „centrali”. Jak zauważyli sami kursanci, przekazywano im wiedzę książkową i zdezaktualizowaną, poddawani byli ścisłej inwigilacji (interesowano się zwłaszcza ich zwyczajami czy nałogami), a zasadniczym celem kursu był raczej „przegląd kadr”. „Wojskówka” – to najwierniejsi z wiernych, najpewniejsi ideologicznie funkcjonariusze nadzorujący Polaków (z charakterystyki płk. M. Sznepfa: „językiem polskim posługuje się bardzo dobrze”).

Dla wygody skorowidze alfabetyczne w warszawskich archiwach pisane były wg. alfabetu rosyjskiego (ABWGD). Służba ta, jako formacja „wyższego zaszeregowania” niż SB, była faktycznym organizatorem i nadzorcą procesu transformacji ustrojowej w Polsce. Jej zawdzięczamy FOZZ i „przemiany własnościowe” umożliwiające akumulację kapitału w rękach „właściwych” ludzi. W ten sposób rozwiązano dylemat Kisielewskiego, „jak budować kapitalizm bez kapitału”.

WSI zostało zlikwidowane po 17 latach istnienia „wolnej Polski”, ale wygenerowana sieć oligarchów – „geniuszy biznesowych” pozostała. Nie przez przypadek z wywiadem wojskowym związani byli twórcy „młodej polskiej demokracji” – Kiszczak i Jaruzelski.

Aby zapewnić kadry menadżerskie do zarządzania nową gospodarką, miłujący Moskwę (z wzajemnością) amerykański senator Fulbright – przeciwnik wojny w Wietnamie – założył fundację mającą na celu „zbliżenie ludzi i narodów”. Na stypendia Fulbrighta posłano grupę młodych aparatczyków partyjnych („resortowe dzieci”), którzy stali się – jako światowcy – heroldami kapitalizmu i uczyli nas demokracji.

Z inicjatywy KGB w 1975 roku zorganizowano Europejską Konferencję Bezpieczeństwa i Współpracy w Helsinkach (KBWE). Jej deklarowanym celem było rozbrojenie i „budowa wzajemnego zaufania”, ale dla organizatorów najważniejszy był tzw. „trzeci koszyk”, dotyczący praw człowieka, gdyż umożliwił powstanie legalnej opozycji niezbędnej do „przekazania władzy” po „upadku komunizmu”. Tylko w Polsce, obok tych „zadaniowanych”, istnieli prawdziwi opozycjoniści – w innych krajach „demokracji ludowej” służby musiały wytworzyć „opozycjonistów” od „zera”. W Czechosłowacji 2/3 składu opozycyjnej Karty 77 było agentami, a w NRD „trefnych” dysydentów było ponad 90%.

Proces generowania i uwiarygodniania użytecznych „opozycjonistów” wymagał lat – już w 1981 znana była ekipa, której zamierzano przekazać władzę. Czołowe postacie życia politycznego i społecznego III RP zostały w stanie wojennym internowane i „podlegały represjom” w luksusowym ośrodku na terenie poligonu drawskiego w Jaworzu. To tutaj budowano „piękne życiorysy opozycyjne” Geremka, Mazowieckiego, Komorowskiego, Niesiołowskiego, Bartoszewskiego, Celińskiego i Drawicza (TW „Kowalski” – po „upadku komunizmu” prezes Radiokomitetu).

Do wylansowania „właściwych opozycjonistów” użyto słuchanego przez miliony ludzi radia Wolna Europa. Choć telefony u opozycjonistów były podsłuchiwane i wyłączane, „magiczny” telefon w mieszkaniu J. Kuronia zawsze działał bezbłędnie. Z tego aparatu Kuroń przekazywał wiadomości „z życia opozycji” do E. Smolara – kierownika sekcji polskiej BBC, a następnie polski słuchacz „rozgłośni dywersji ideologicznej” mógł dowiedzieć się, że czołowi opozycjoniści to Kuroń i Michnik. Twórca KOR – Macierewicz został „wyautowany”…

Koniec ładu jałtańskiego

Ogromna i ryzykowna operacja zmiany ustroju planowana była na lato 1980 r. Już na wiosnę tego roku ewakuowano archiwa KGB z krajów bałtyckich.

Zaczęło się obiecująco – zainicjowano strajki, „przywódcy robotników” byli już przygotowani (min. spraw wewnętrznych Kowalczyk do E. Gierka: „na czele strajku stoi nasz człowiek”), a do pomocy strajkującym robotnikom w rokowaniach z władzą znaleźli się „eksperci” – Geremek, Mazowiecki – natychmiast zaakceptowani przez Wałęsę (strajkujący nie mieli zaufania do tych „doradców”, bo dowiedzieli się, że bilety lotnicze i zakwaterowanie w hotelu – tym samym, w którym mieszkali negocjatorzy rządowi – zapewniła im „strona rządowa”).

Jednak powstanie i błyskawiczny rozrost „Solidarności” kompletnie zaskoczył „reżyserów historii”. Mimo wysiłków agentury umiejscowionej w strukturach związku, nie udało się opanować operacyjnie „Solidarności”. Nastąpiła seria nerwowych konsultacji warszawsko-moskiewskich w Białowieży i decyzja o „stanie wojennym” jako metodzie „przebudowy” związku.

Podczas narady ministrów spraw wewnętrznych „bratnich państw” w Pradze w 1983 r. gen. Kiszczak poinformował, że „Solidarność” będzie reaktywowana, ale skład jej kierownictwa zostanie zmieniony.

Odpowiedź zaatakowanej „Solidarności” na stan wojenny okazała się błędna (czy to wpływ agentury w kierownictwie związku?). Przyjęta taktyka biernego oporu i strajków okupacyjnych była najwygodniejsza dla junty Jaruzelskiego, gdyż władze najbardziej obawiały się „ulicy i zagranicy”. Reakcja „zagranicy” była mieszana – prezydent Reagan nałożył sankcje na ZSRR i PRL, natomiast kanclerz Schmidt wysłał list z gratulacjami do gen. Jaruzelskiego. Może obawiał się, że aspiracje niepodległościowe Polaków mogą utrudnić przyszły proces jednoczenia Niemiec?

Więcej zagrożeń mogła nieść „ulica” z masowymi protestami. Krwawe pacyfikacje metodą chińską z placu Tiananmen byłyby klęską przyjętego scenariusza i ruiną wizerunku oświeconych władców wiodących naród ku demokracji. Dlatego działania prowadzone były – jak na możliwości i zwyczaje komunistów – „dość kulturalnie” (co zauważył płk Mazguła).

W Koszalinie, mieście wojskowo-urzędniczym z największym pracodawcą – Komendą Wojewódzką MO, zainscenizowano „rozruchy”. „Polewaczka” do rozpędzania tłumów była w tym mieście całkowicie zbędna. Mimo to wypożyczono taki sprzęt na kilka dni, by polać tłum skrzyknięty za pomocą fałszywych ulotek rzekomej „Solidarności” (przy okazji sprowokowanej zadymy sędzia Płóciennik – obecnie w Sądzie Najwyższym – skazał na więzienie starszą kobietę – sybiraczkę).

Prowokacje takie stanowiły element scenariusza, choć wtedy sądziłem, że była to inicjatywa chcących się wykazać lokalnych esbeków. W projektowanym „państwie prawa realizującym zasady sprawiedliwości społecznej”, które pracowicie konstruowali dla siebie komuniści, zagrożeniem mogli być cieszący się autorytetem w swoich środowiskach ludzie „Solidarności”.

Mój nadzorca z SB, miły kapitan, kiedyś mi powiedział szczerze „Panie Janku, kraj jest bez przyszłości, ten reżim nie odda władzy. Ja niewiele mogę, ale mam kolegę w dziale paszportowym. Gdyby Pan chciał…”. Nie skorzystałem, ale ok. 10 tys. działaczy „Solidarności” średniego szczebla wyjechało w wyniku zachęt czy wręcz zmuszania do emigracji.

Ponieważ „walka z komuną” miała stać się w przyszłości przepustką do władzy, „walczyć” zaczęli różni ludzie. Czy to przypadek, że szefami NZS na politechnice i uniwersytecie warszawskim zostali synowie generałów SB? Wprawdzie nie zrobili kariery politycznej, ale przewodniczący NZS na uniwersytecie wrocławskim G. Schetyna – tak. Widać było, że pewne środowiska opozycyjne były zwalczane, a inne nie.

Ponieważ kanały komunikacji były kontrolowane przez agenturę, wielkie środki finansowe z zagranicy na pomoc „Solidarności” zostały w większości przejęte przez SB i posłużyły do korumpowania i szantażowania działaczy. Pewne grupy dostawały pomoc z zagranicy i sprzęt poligraficzny, będąc wręcz pod parasolem ochronnym SB. Geremek mógł przejść na lotnisku przez kontrolę z walizką dolarów, podczas gdy inni „przypaleni” z jedną ulotką mieli poważny problem.

Nobel w służbie rewolucji

Po raz pierwszy udało się sowietom uzyskać „swego” Nobla w 1954 roku. Tę prestiżową nagrodę dostał uzdolniony literacko agent KGB o pseudonimie „Argos” – Ernest Hemingway. Natychmiast książki noblisty zaczęły się rozchodzić po całym świecie w milionach egzemplarzy, propagując miłe komunistom treści. Sowieci zauważyli także, że wcale nietrudno jest sterować przyznawaniem nagród. Wystarczyło w komitecie noblowskim zainstalować dwóch „swoich”, by szanse „właściwych” wzrosły niepomiernie. Konkurentów należało wyeliminować na możliwie wczesnym etapie, a później zastosować mechanizm „ssąco-tłoczący”. Rosjanie umiłowali zwłaszcza nagrody literackie i pokojowe, ale udało im się także nagrodzić pewnego chemika, który badał skutki wojny jądrowej, co wpisywało się znakomicie w strategię straszenia „burżujów” zagładą nuklearną.

Pani Kiszczakowa powiedziała, że Wałęsa nagrodę Nobla zawdzięcza jej mężowi i ja jej wierzę. Wałęsa – jako międzynarodowo uznany autorytet potwierdzony prestiżową nagrodą – był nieporównywalnie ważniejszy niż przewodniczący zdelegalizowanego związku zawodowego. Odegrano przy tym rutynowe kombinacje operacyjne – cyrk z wysłaniem do komitetu noblowskiego „kompromatów” czy AUTENTYCZNE donosy Bolka pokazane Annie Walentynowicz. Mimo „prowokacji SB” nagroda została przyznana. Reżim nie pozwolił laureatowi odebrać nagrody osobiście, ale pozwolił pojechać na uroczystość żonie konfidenta. Danuta Wałęsowa wygłosiła tam tradycyjny wykład laureata napisany przez najlepszych tekściarzy SB.

Faktyczna rola noblisty-figuranta w transformacji ustrojowej była żadna. W amerykańskiej dokumentacji mowa jest o układzie Jaruzelski-Geremek, bez wspominania nazwiska Wałęsy. Natomiast nie sposób przecenić jego roli propagandowej. Jako centralna postać III RP był jak zwornik w gotyckim sklepieniu – jego wyjęcie mogło spowodować katastrofę. Dlatego ten „mędrzec Europy” jest nadal „pompowany”, mimo (wydawałoby się) ostatecznej kompromitacji.

Wałęsa nie wziął się znikąd. Rutynowa pragmatyka sowieckich służb zakłada, że do zadania przygotowuje się kilku dublerów. Późniejszy Bolek widocznie wygrał kasting i do dalszej obróbki przystąpili szkoleniowcy, spin doktorzy, a może nawet wizażyści. Przyszły noblista przestał być wiejskim żulem sikającym do chrzcielnicy i dostał rekwizyt do noszenia w klapie.

Wciąż są ludzie, którzy uważają, że winy lat 70. i fatalną prezydenturę Wałęsa odkupił zasługami lat 80., kiedy rzekomo „nie dał się złamać” i „urwał się esbekom”. Gdyby chłopek-roztropek był w stanie „przekręcić” służbę sowiecką, to taka służba nie byłaby służbą sowiecką (płk Starszak do Wałęsy w dniu zakończenia internowania: „Panie przewodniczący, odtąd będziemy się kontaktować bezpośrednio, nie przez Wachowskiego”). Czy można uwierzyć w sytuację, że przewodniczący Wałęsa twardo rokuje z Kiszczakiem, mając świadomość, co trzyma w szafie generał?

Powstaje pytanie, czy erupcja dążeń niepodległościowych Polaków w „karnawale Solidarności” i utrata kontroli ze strony służb nad „procesami dziejowymi” nie spowodowała opóźnienia „końca komunizmu”? Może „wolną Polskę” w wydaniu ekipy: Kiszczak, Jaruzelski, Wałęsa, Michnik mogliśmy mieć już w 1981 roku? Niewykluczone, że tak. Ale scenariusz, który ostatecznie się rozegrał, był nieporównywalnie bardziej sugestywny.

Dla sowieckich „reżyserów” przekonanie społeczeństw Zachodu (i Wschodu!), że komunizm naprawdę upadł, było niesłychanie istotne. Zdaniem uciekiniera z KGB Anatolija Golicyna temu celowi służył operetkowy pucz Janajewa. Jego konsekwencją była delegalizacja partii komunistycznej. W ciągu 3 tygodni rozwiązano struktury komunistyczne liczące 65 mln ludzi, a wszyscy towarzysze z dnia na dzień stali się „liberalnymi demokratami” i w eleganckich garniturach udali się na Zachód „robić biznes”. Nastąpił „koniec historii”, zjednoczenie Niemiec i czas wielkiej szczęśliwości.

Amerykanie wspierają „pierestrojkę”

Faktyczny twórca „Solidarności” Andrzej Gwiazda miał pretensje, że Amerykanie nie ostrzegli go o stanie wojennym. Może obawiali się polskich aspiracji niepodległościowych i zakłócenia procesu „pierestrojki”?

O agenturalności Wałęsy wiedziało dziesiątki ludzi. Także nieufne kierownictwo związku (postanowiono, że wszelkie decyzje Wałęsy musiały uzyskać kontrasygnatę jednego z wiceprzewodniczących). Ta wiedza dostępna była licznym esbekom i bratnim wywiadom (STASI, KGB), trudno przypuszczać więc, by nie wiedziało o tym CIA. Widocznie w ich planach „trefność” Wałęsy nie była problemem – Amerykanie wręcz go „pompowali” (pamiętna mowa noblisty w kongresie).

Polityka amerykańska w burzliwym czasie pierestrojki i upadku ładu jałtańskiego była dla nas nieczytelna. Wiadomo było, że zależało im na utrzymaniu wpływów komunistów w Polsce. Dlatego przeforsowali wybór Jaruzelskiego na prezydenta i sprzeciwili się rozwiązaniu SB. Czyli – uczestniczyli w budowie „państwa teoretycznego”. Banki zrzeszone w „klubie paryskim”, posiadające ogromne gierkowskie „złe długi”, były żywotnie zainteresowane utrzymaniem ciągłości władzy w Polsce.

Koszmarem dla światowej finansjery byłoby dojście do władzy nieprzewidywalnych solidarnościowców, którzy mogli oznajmić, że „nie odpowiadają za długi władzy okupacyjnej”. Podobna polityka oszczędzania komunistów prowadzona była zresztą w odniesieniu do innych krajów „obozu socjalistycznego”, także tych niezadłużonych. Na wielkim wiecu w Kijowie, ku zdumieniu i zaskoczeniu tłumów, prezydent Bush senior wezwał Ukraińców, by nie opuszczali Związku Radzieckiego.

W USA obawiano się destabilizacji przez nadmierne osłabienie ZSRR. I choć „jastrzębie” z departamentu obrony chciały raz na zawsze rozwiązać problem „imperium zła”, korzystając z wielkiego bałaganu w Rosji, to opcja „wzmacniania lewej nogi” zwyciężyła. Może chodziło o przeciwwagę dla Niemiec potężnych po zjednoczeniu, a może na politykę amerykańską miała wpływ agentura sowiecka (historia zna takie przypadki), zapewniając parasol ochronny na czas przemian?

Ciekawą wiadomość znalazł Paweł Zyzak w archiwach amerykańskich. Okazało się, że prof. Brzeziński udał się do Moskwy z prośbą o zatwierdzenie planu Sachsa-Sorosa (zwanego w Polsce planem Balcerowicza). Plan przewidywał reprywatyzację, na co nie zgodziła się Moskwa, obiecując w zamian przyznanie się do zbrodni katyńskiej. Dlaczego Rosjanom nie pasowała reprywatyzacja? Czy ma to jakiś związek z obecnymi aferami?

Postać Brzezińskiego (który nie był samodzielnym graczem – reprezentował Dawida Rockefellera) wskazuje, że sprawa Polski musiała być przedmiotem dyskusji klubu Bilderberg. Założenia „państwa teoretycznego” prawdopodobnie powstały na najwyższym szczeblu – wśród możnych tego świata. Działania Brzezińskiego świadczą, że był on jednym z twórców koncepcji III RP. To tłumaczy jego furiackie ataki na PiS, a także wezwanie, by nie kwestionować wyników śledztwa smoleńskiego prowadzonego przez najlepszych fachowców z KGB.

Sankcje nałożone na ZSRR po wprowadzeniu stanu wojennego mocno doskwierały finansjerze amerykańskiej. Szczególnie ucierpiały interesy D. Rockefellera. Wałęsa w 1983 roku wezwał Amerykę, by uchyliła sankcje, „które szkodzą głównie polskim obywatelom”. Przychylono się do jego prośby. Czas PRL-u dobiegał końca.

Polskie elity zostały wymordowane w latach 1939–1956, niedobitki zostały zmarginalizowane lub pozostały na emigracji. Jedyną elitą do dyspozycji byli komuniści. Towarzysze Szmaciak, Saletrzak i Sumatrzak otrzymali drugie życie, tyle, że musieli schować czerwone krawaty na dnie kufra. Tylko elita postkomunistyczna – kompradorska gwarantowała realizację założeń „państwa teoretycznego” będącego wynikiem kompromisu Wielkich Graczy.

O nas bez nas

Oczywiście najbardziej pamiętamy Teheran, ale nie był to jedyny układ, w którym decydowano o naszym kraju. Kongres wiedeński trwał niemal rok, bo kością niezgody był podział Polski. Car Aleksander I domagał się całości ziem Rzeczpospolitej, co było nie do przyjęcia dla pozostałych „wysokich umawiających się stron”. W końcu znaleziono „sprawiedliwy” kompromis – Rosja otrzymała 81% powierzchni, Austria – 12%, Prusy – 7%.

Na zagrabionych terenach rozmieszczono liczne garnizony, rozpoczęto budowę fortyfikacji (jedyną funkcją nieodpornej na artylerię cytadeli warszawskiej było terroryzowanie miasta) i natychmiast przystąpiono do wynaradawiania ludności. Na ziemiach polskich żaden z zaborców nie ryzykował rozwoju przemysłu, który mógł być wykorzystany do produkcji uzbrojenia. „Święte Przymierze” okazało się sukcesem – kosztem Polaków zagwarantowano Europie 100 lat „pięknej epoki”.

Nie wiemy, gdzie w sposób dyskretny zawarto obecne „nieświęte przymierze” (też we Wiedniu?), ale wymyślony koncept był rewolucyjny – bez potrzeby wojsk i cytadeli Polacy mieli pilnować się sami. W tym celu zachowano nietknięty komunistyczny aparat represji z sądownictwem – jego filarem i roztoczono „kordon sanitarny” wokół środowisk niepodległościowych.

Trudno nam było pojąć brak zrozumienia ze strony polityków zachodnich dla naszych prób dekomunizacji. Przecież Niemcy w NRD przeprowadzili bezwzględną dekomunizację, pozbyto się aparatczyków partyjnych i agentów z przestrzeni publicznej, przeprowadzono weryfikacje na uczelniach, pozbawiając tytułów profesorskich pseudonaukowców. Czesi mogli na 10 lat odsunąć od działalności publicznej osoby skompromitowane i rozwiązać STB, powołując nowe służby. Na Węgrzech usunięto z uczelni profesorów-konfidentów. A u nas udaremniono wszelkie próby dekomunizacji jako „naruszające prawa człowieka” i zafundowano nam kuriozalną „ustawę lustracyjną”, gdzie naganne jest „kłamstwo lustracyjne” – zatajenie współpracy, a nie jej fakt. Równocześnie Michnik z kolegami i media zagranicznych właścicieli przekonywały nas, że elementarna sprawiedliwość to „żądza zemsty” i nienawiść niegodna chrześcijan.

Cherlawe strajki 1988 roku – zdaniem A. Gwiazdy – posłużyły jako pretekst do rozmów Okrągłego Stołu i dalszego dowartościowania Wałęsy. Kiszczak postawił warunek, że nie będzie rozmawiał, dopóki trwają strajki, więc Wałęsa miał okazję do ich „gaszenia”.

Okrągły Stół – propagandowo „doniosłe wydarzenie w historii Polski”, był inicjatywą moskiewską i przebiegał pod całkowitą kontrolą MSW. Po starannej selekcji „negocjatorów opozycji” Kiszczak wiedział, że w „wolnej Polsce” będą mieć resorty siłowe, banki i sądy wraz z komisją wyborczą (gen. Jaruzelski w liście do Egona Krenza: „zachowaliśmy pakiet kontrolny”). Wśród negocjatorów strony „solidarnościowej” było niewielu członków władz „Solidarności”. Czołowi negocjatorzy (Geremek, Michnik, Kuroń, Mazowiecki) nie należeli do związku – rodowód tych bojowników o demokrację wywodzi się z czasów stalinowskich. Później zdradzili oni PZPR i stali się tzw. „rewizjonistami”.

Mistrzowskim posunięciem gen. Kiszczaka było uruchomienie „opozycyjnej gazety”, która była jedną z gwarancji „mocy i trwałości” III RP. Ten organ prasowy, ocieplając przez ćwierć wieku wizerunek komunistów, miał (i nadal ma) zasadniczy wpływ na świadomość Polaków.

Ważnym „bezpiecznikiem” dla „państwa teoretycznego” okazał się utworzony w 1985 roku Trybunał Konstytucyjny. Gdyby sprawy się komplikowały, zawsze można było sięgnąć po sprawdzonych sędziów Zolla, Safjana czy Stępnia.

Ci faceci w strojach rytualnych dwukrotnie (w roku 1992 i 2007) storpedowali próby odsunięcia komunistów i agentów od wpływu na życie publiczne. Lustracja i dekomunizacja okazały się „niekonstytucyjne”, co świat przyjął z ulgą. Z ulgą przyjęto również obalenie rządu Olszewskiego i „wydarzenie smoleńskie” (belgijski „Le Soir”: „Świat odetchnął z ulgą – skrajny nacjonalista Jarosław Kaczyński nie został prezydentem”).

Na ujawnionym w zeszłym roku filmie z „obrad” (bankietu?) w Magdalence można usłyszeć taki dialog: „my nie ruszamy was, wy nie ruszacie nas”. Kiszczak: „czy potrzebna będzie umowa na piśmie?”. Michnik: „nie – wystarczy dżentelmeńska umowa”.

Tak więc dzięki porozumieniu dżentelmenów nie można było w Polsce ukarać żadnej zbrodni komunistycznej. W pewnym uproszczeniu można stwierdzić, że porozumienie Okrągłego Stołu dokonało się między „chamokomuną”, a „żydokomuną”. Ta terminologia Michnika trafnie oddaje genezę dwóch zwaśnionych frakcji PZPR – „natolińczyków” i „puławian”, których starcie w 1968 roku zakończyło się klęską „puławian” i emigracją kilku tysięcy osób pochodzenia żydowskiego. Przy Okrągłym Stole frakcje się pogodziły, co wywołało powszechny entuzjazm. „W Polsce Polak porozumiał się z Polakiem”, „Polak Polakowi bezkrwawo oddał władzę” – podobne komentarze przetoczyły się przez prasę światową.

Zwycięstwo opozycji było łatwe, gdyż komuniści gdzieś się zawieruszyli. Wszyscy walczyli z komuną. Nie tylko prof. Widacki, mgr. Stępień, poseł Szejnfeld czy obywatel Kasprzak, ale nawet premier Cimoszewicz i płk Mazguła (czyż nie skandowali ostatnio „precz z komuną!”?).

III RP – projekt perfekcyjny

Ale nie tylko Polacy porozumieli się w sprawie Polski.

We wrześniu 1990 roku w Genewie spotkali się sekretarz Gorbaczow z kanclerzem Kohlem i prawdopodobnie rozmawiano o strefach wpływów. Efektem spotkania był „aksamitny rozwód” Czechosłowacji. Czechy miały pozostać w orbicie wpływów niemieckich, a Słowacja – rosyjskich. I rzeczywiście – po roku „wolą narodów” nastąpił rozpad Czechosłowacji.

Co postanowili odnośnie do Polski – nie wiadomo. Czy ustalili zasadę „nasz premier, wasz prezydent”? Na ten temat powiedzieć coś mógłby Tusk, który zawarł spóźniony ślub kościelny, już witał się z gąską, ale musiał odstąpić prezydenturę Komorowskiemu. Nawiasem mówiąc, także ten mąż stanu zawarł ślub dopiero na okoliczność prezydentury. Dyskretną uroczystość celebrował poznański franciszkanin, który zniknął z kraju oddelegowany do pracy w Jerozolimie.

Niemcy opanowali polską infosferę i dominują u nas gospodarczo, ale tak się składa, że większe inwestycje niemieckie nie przekraczają linii Wisły. A dlaczego sprzedali „Kurier Lubelski”, też nikt nie wie.

Amerykanie mieli znaczny wpływ na budowę III RP. Od nich otrzymaliśmy plan Balcerowicza, oni pomagali nam prywatyzować naszą gospodarkę (prezes International Paper Company: „W Kwidzynie kupiliśmy najnowocześniejszą papiernię na świecie za 20% wartości”). Cenimy sobie przyjaźń Ameryki, ale w pakiecie otrzymujemy również przyjaźń z Izraelem. Pamiętamy o roszczeniach żydowskich („należność” wyceniono na 65 mld $) „za mienie obywateli polskich pochodzenia żydowskiego pozostawione na obszarze II RP”.

Ta sprawa wisi nad każdym polskim rządem jak miecz Damoklesa. Instytucję, która reprezentuje interesy (?) zamordowanych Żydów, poparło aż 46 kongresmenów, którzy napisali w tej sprawie list do byłego szefa amerykańskiej dyplomacji – Johna Kerry’ego. Rozmowa jego asystentki Victorii Nuland z Ryszardem Petru i inwestycja w tego obiecującego polityka miała chyba związek z tą sprawą.

Niechęć do „polskich nacjonalistów” i walka z naszymi aspiracjami niepodległościowymi jest czynnikiem spajającym partnerów zainteresowanych Polską. Wszyscy oni pracowali kolektywnie nad założeniami „państwa teoretycznego” i są żywotnie zainteresowani w utrzymaniu sytuacji, „żeby było tak jak było”. Mając takie umocowanie wewnętrzne i zewnętrzne, projekt wydawał się niezniszczalny.

Pierwsze zgrzyty

Projekt funkcjonował perfekcyjnie aż do 2005 roku, kiedy zdarzyło się coś, co nie powinno – zadziałała demokracja i do władzy doszli „nacjonaliści”. Potrzebne były środki nadzwyczajne i takie zastosowano. Dążenia niepodległościowe Polaków mimo wielorakich mechanizmów kontrolnych ciągle zagrażały stabilności układu.

Po tragedii smoleńskiej wielusettysięczne tłumy pogrążonych w żałobie Polaków spędzały sen z powiek funkcyjnym. Wielu z nich prawdopodobnie spało w butach, a światła w niektórych ambasadach paliły się długo… Aż wymyślono skuteczny sposób na skłócenie Polaków.

Twardym dowodem na działania zewnętrzne był fakt obecności profesjonalnych prowokatorów po OBU stronach konfliktu o krzyż, bo komu mogło zależeć na generowaniu napięć społecznych? Obecnie podział wśród Polaków jest tak głęboki, że powszechne jest przekonanie – „to się nie sklei”. Z pewnością o to chodziło tym, co obawiają się „polskiego nacjonalizmu”.

III RP miała znakomitą prasę na świecie – nagrody i poklepywania, pochwały z zachodu i wschodu (S. Mironow: „Z marszałkiem Borusewiczem i polskim senatem współpracuje się nam lepiej niż z senatami WNP”), ale Polacy mieli dysonans poznawczy. Ogromny sukces kraju bez przemysłu, z którego masowo wyjeżdżali ludzie? Czy to naprawdę najlepszy okres w tysiącletniej historii?

Ludzie w końcu zorientowali się, że ta pedagogika wstydu, te wszystkie filmy o winach wobec żydowskich współobywateli, ograniczanie historii i języka polskiego w szkołach czemuś służą. Ktoś najwyraźniej starał się „wyzwolić” nas z „nacjonalizmu”.

Zgodna współpraca „strategicznych partnerów” na „odcinku polskim” załamała się, gdy Amerykanie zorientowali się, że Niemcy i Rosja próbują „wyprowadzić” ich z Europy. Pojawiły się taśmy z „Sowy i przyjaciół”, które pomogły odinstalować środowiska „trzymające władzę” w Polsce od 1989 roku. Mało kto sądzi, że dokonali tego dwaj kelnerzy.

Konflikt wśród sponsorów układu magdalenkowego

Ład jałtański trwał 45 lat i został zastąpiony następnym układem, który właśnie (po niecałych 30 latach) wydaje się zmierzać ku końcowi. Nawet najlepiej przygotowane projekty mogą skończyć się klapą, gdyż dynamika uruchomionych procesów społecznych jest niemożliwa do przewidzenia (tak było z projektem „pierestrojki” zakłóconym przez „Solidarność”).

„Nieświęte przymierze” sygnatariuszy obecnego układu zaczyna się chwiać z powodu agresywnej aktywności Rosji, która jak zwykle łamie zobowiązania. Obama musiał zresetować reset. Tradycyjnie sympatyzujący z Rosją Niemcy zostali „przekręceni” w Czechach: Karlove Vary zostały wykupione niemal w całości przez Rosjan, a w Pradze mieszka ich 100 tys.

Podczas pobytu w Ameryce Andrzej Gwiazda rozmawiał z pewnym senatorem, który z brutalną szczerością wyznał mu, dlaczego nie mogą poprzeć naszej niepodległości. Zdaniem senatora pojawienie się sporego, uprzemysłowionego kraju z kosztami pracy liczonymi w centach za godzinę zdezorganizowałoby gospodarkę światową.

Długi Gierka spłaciliśmy, problem przemysłu rozwiązał Balcerowicz, a więc nie ma już żadnych powodów, dla których Amerykanie nie mogliby poprzeć naszej niepodległości. Pojawia się „okienko możliwości” dla Polski. Czy tym razem uda nam się „wybić na niepodległość”?

Trudno przypuszczać, że wzrastającą samodzielność Polski przyjmą obojętnie nasi sąsiedzi. Czy posuną się do powtórki 1792 roku? Na pomagierów w kraju mogą liczyć. Nasi „internacjonaliści” dysponują potężnymi zasobami i miażdżącą przewagą w mediach. Jeszcze rząd PiS-u nie rozpoczął pracy, a już nastąpił huraganowy atak światowych mediów i zorganizowano Komitet Obrony Demokracji. Dlaczego PiS miałby likwidować demokrację, której zawdzięcza dojście do władzy?

Ponieważ w naszym położeniu geograficznym pełna suwerenność jest ryzykowna (można stać się „państwem sezonowym”), może rozsądniej byłoby żyć dalej w państwie teoretycznym? Miliardy wyprowadzane z kraju – mniej lub więcej legalnie – potraktować jako kontrybucję płaconą protektorom, delektować się ciepłą wodą i cieszyć niezawisłością sędziów, których mianował baron podkarpacki Jan Bury, zasiadając w KRS przez 14 lat.

Tylko ta „polskość – nienormalność” – niepohamowane dążenie do niepodległości…

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Projekt III RP a upadek porządku jałtańskiego” znajduje się na s. 4 i 5 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Projekt III RP a upadek porządku jałtańskiego” na s. 4 i 5 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego