Gościem „Poranka Wnet” jest Agnieszka Kuchcińska-Kurcz z Centrum Dialogu Przełomy, która opowiada o Żołnierzach Wyklętych, którzy żyli po drugiej wojnie światowej w Szczecinie.
Trwa Wielka Wyprawa Radia Wnet – kolejnym jej przystankiem jest Szczecin. Gośćmi „Poranka Wnet”, prosto ze stolicy województwa zachodniopomorskiego jest Agnieszka Kuchcińska-Kurcz z Centrum Dialogu Przełomy, która opowiada o Solidarności oraz o Żołnierzach Wyklętych, którzy żyli po drugiej wojnie światowej w Szczecinie. Autorka książki „1980: Jedno plemię” podkreśla znaczenie ruchu Solidarność nie tyko w kontekście historii Polski, ale również jako zjawisko na skalę światową.
Był to prawie 10 milionowy, bezprecedensowy ruch społeczny. Taka historia się nigdy więcej nie powtórzy – wtedy cały świat był pod wrażeniem tego, co dzieje się w Polsce.
Zdaniem gościa „Poranka Wnet” za sukcesem Solidarności stoi wielu cichych bohaterów, którzy nie zabiegają o rozgłos – chętnie pojawiają się jednak, gdy jest możliwość ponownego spotkania z dawnymi współpracownikami.
Jest mnóstwo osób bardzo skromnych, które nie nazywają siebie bohaterami, chociaż bez nich ci liderzy, pierwsze szeregi, nie mogliby istnieć.
Przedstawicielka Centrum Dialogu Przełomy opowiada również o Żołnierzach Wyklętych, którzy żyli po drugiej wojnie światowej w Szczecinie. Do tego nadmorskiego miasta bardzo dużo przybyło byłych żołnierzy Armii Krajowej.
Akowców było u nas bardzo wielu – wiemy, że w momencie gdy wkraczała Armia Czerwona, oni się wycofywali – dotarli również na Pomorze Zachodnie. Operował tu m.in. jeden z oddziałów majora Łupaszki.
Mimo umiarkowanie sprzyjających warunków żołnierze polscy musieli być niezwykle ostrożni z uwagi na dość precyzyjne kontrole przeprowadzane przez Sowietów. Niektóre grupy ujawniły się dopiero po latach.
Jedni drugim pomagali w tworzeniu kryjówek. Niektórzy liczyli, że uda im się przedostać na Zachód. (…) Niektóre środowiska akowskie ujawniły się dopiero po 1980 roku.
Niektórzy weterani polskiego podziemia z II wojny światowej do niedawna uczyli historii w lokalnych szkołach – zajęcia te cieszyły się dużym zainteresowaniem.
Przed pandemią u nas lekcję historii z dziećmi prowadziło 8 akowców w wieku 90 plus.
Mjr „Zapora” został zamordowany 7 marca 1949 r. w Warszawie. Gośćmi Tadeusza Płużańskiego są: krewna mjr Dekutowskiego Grażyna Chojecka i Marcin Krzysztofik, dyrektor oddziału IPN w Lublinie.
Mauzoleum Wyklętych-Niezłomnych na cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie / Fot. Adrian Grycuk, Wikipedia
Marcin Krzysztofik tłumaczy rolę mjr. „Zapory” w historii Polski i zasługi dla Lubelszczyzny. Hieronim Dekutowski był w tym regionie dowódcą sił partyzanckich w okresie II wojny światowej. Po zakończeniu okupacji niemieckiej, kierował również partyzantką antykomunistyczną. Był również jednym z „cichociemnym”.
Zapora to postać legendarna, w najbardziej pozytywnym znaczeniu. Po tym, jak ostatni żyjący zaporczycy wyrażają się o swoim dowódcy, doskonale widać charakter postaci, o której mówimy.
Naukowiec mówi o okolicznościach śmierci mjr. Hieronima Dekutowskiego. Dzięki badaniom prowadzonych przez zespół pod kierownictwem prof. Krzysztofa Szwagrzyka został on zamorodowany jednym strzałem w tył głowy.
Marcin Krzysztofik ocenia, że brak wyciągnięcia jakiejkolwiek odpowiedzialności przez ludzi, którzy doprowadzili do śmierci mjr „Zapory” jest konsekwencją polityki „grubej kreski” po 1989 r.
Przedstawiciel IPN zwraca uwagę, że mjr Zapora był sądzony m.in. przez byłego żołnierza Armii Krajowej, Józefa Badeckiego.
Jak mówi rozmówca Tadeusza Płużańskiego, życiorys mjr Dekutowskiego należy analizować w świetle celu, do którego dążył, a była to wolna i niepodległa Polska. Został on ukształtowany w niepodległym kraju, dlatego chciał, by pokolenia, które przyjdą po nim, też miały taką możliwość.
Marcin Krzysztofik przypomina reakcję mjr Zapory na propozycję objęcia amnestią:
Amnestia jest dla złodziei. My jesteśmy Wojsko Polskie.
Zdaniem dyrektora lubelskiego IPN próby deprecjonowania mjr „Zapory” są prostym powrotem do komunistycznej propagandy.
Grażyna Chojecka mówi o tym, że wielu członków jej rodziny stara się kultywować pamięć o zasłużonym przodku. Wspomina, że w czasach młodości nic o nim nie wiedziała. Walka o dotarcie do miejsca pochówku mjr 'Zapory”, jak mówi rozmówczyni Tadeusza Płużańskiego, była bardzo długa i trudna. Znane od początku było za to miejsce jego zamordowania. Jeżeli chodzi o miejscowość, w której urodził się mjr. Dekutowski, istnieją w tej kwestii sprzeczne koncepcje. Potajemne pochówki bohaterów podziemia antykomunistycznego zdaniem Grażyny Chojeckiej miały zniszczyć jakąkolwiek pamięć o nich. Gość audycji opowiada o tym, że rozważała zmianę miejsca pochówku mjr. „Zapory”, tak by nie leżał on w bliskim sąsiedztwie swoich oprawców. Jak mówi Grażyna Chojecka:
Gdyby zginął w czasie wojny, byłby bohaterem, a tak, PRL uznała go za bandytę.
Rozmówczyni Tadeusza Płużańskiego wspomina wręczenie noty identyfikacyjnej mjr. Zapory. Było to dla niej „niezwykłe przeżycie”. Uroczystość odbyła się w IPN-owskim ośrodku edukacyjnym „Przystanek Historia”.
Grupa „Jędrusiów” pozostała samowystarczalna i samodzielna politycznie. Po scaleniu z AK w listopadzie 1943 r. zachowała niezależne dowództwo, swój koleżeński styl bez koszarowego drylu.
Włodzimierz Henryk Bajak
Oddział „Odwet-Jędrusie” powstał z inicjatywy Władysława Jasińskiego ps. „Jędruś”, harcerza z Tarnobrzegu, przedwojennego magistra prawa Uniwersytetu Warszawskiego, nauczyciela szkół średnich. (…) Jasiński, angażując się już na jesieni (wrzesień/październik) 1939 r. w konspiracyjne wydawanie pisemka „Odwet”, tworzył w ten sposób ideową podstawę, na bazie której zamierzał kształtować i rozwijać tajną grupę – siatkę prowadzącą działalność przeciw niemieckiemu hitlerowskiemu okupantowi. Rozszerzając działalność grupy na okoliczne wsie oraz Mielec, szukał od początku kontaktów z przedstawicielami starszego pokolenia. Już wiosną 1940 r. grupa znalazła oparcie moralne i radę w gronie doświadczonych konspiratorów, przede wszystkim w osobie nauczyciela gimnazjum Zygmunta Szewery (ps. „Cyklop”) ze Związku Walki Zbrojnej, który piastował tam funkcję adiutanta Komendanta Obwodu Tarnobrzeskiego. Komenda Obwodu ZWZ nie zdecydowała się jeszcze wówczas na wydawanie odrębnego tajnego pisma lokalnego, warszawskie zaś długo nie docierały w ten zakątek okupowanego kraju. Na terenie obwodów ZWZ „Niwa”, „Twaróg” i „Mleko”, tj. w rejonie Nisko-Tarnobrzeg-Mielec, nie ukazywało się na całym Zasaniu żadne inne pismo poza „Odwetem”, zorganizowanym przez Szefa Władka (Władysława Jasińskiego). (…)
Aby wspomóc rodziny zabitych i aresztowanych działaczy „Odwetu”, Szef Władek postanowił podjąć dywersję i sabotaż gospodarczy w stosunku do okupanta.
Pierwszy „angryf” (napad w celu uzyskania pieniędzy i artykułów spożywczych i gospodarczych) zorganizował w leśnictwie Szczeka, leżącym na trasie Połaniec-Rytwiany (obecnie powiat Staszów). W akcji wzięli udział: Władysław Jasiński, Stach Wiącek „Inspektor”, Franciszek Stala „Kuwaka”, Franek Kasak „Mały Franek”, Józef Kasak, Franek Motyka, Antoni Toś „Antek” i Józef Gorycki. Około dziesiątej wieczorem weszli do leśniczówki Mieczysława Zycha. Zaskoczonym mieszkańcom wyjaśnili cel akcji: zabranie pieniędzy ze sprzedaży drzewa. Aby stworzyć alibi domownikom, przywiązali ich do krzeseł, a Szef Władek zostawił pokwitowanie z podpisem „Jędruś”.
Fot. NCA
Miejscem kolejnej „angryfowej” akcji, 24.01.1942 r., była placówka KKO w Staszowie. Następne przeprowadzano w różnych miejscowościach. Stosowana przez „Jędrusiów” do czasu scalenia z AK taktyka partyzancka polegała na operowaniu małymi grupkami uderzeniowymi, w których uczestniczyło po 7–8, najwyżej 15 osób. Wykonywali krótkie, szybkie uderzenia, czasem jednocześnie w kilku miejscach, a potem błyskawicznie odskakiwali i zacierali ślady. Sprawdzonym środkiem lokomocji i łączności w tych akcjach był rower, zwłaszcza że rejony zakwaterowania i wykonywanych akcji były bardzo odległe.
Rozmach działań umożliwiał autonomiczny charakter oddziału „Jędrusiów”. Nie musieli części zdobytych na okupantach środków materialnych odprowadzać na potrzeby zwierzchnich ogniw organizacyjnych, jak to było w dużych, scentralizowanych organizacjach podziemnych.
Oddział dawał ponadto tzw. lekcje wychowania obywatelskiego w postaci porcji batów Polakom-sługusom hitlerowskim.
Swoją działalność przeciw niemieckiej administracji i organom represji „Jędrusie” rozpoczęli wcześniej niż ZWZ/AK. (…) W późniejszym okresie „Jędrusie” wykonywali także wydawane przez sądownictwo AK i NSZ wyroki śmierci, np. na osobie „Kozodoja” (który wymknął się spod kontroli organizacji, uprawiając rozbój i zabijając ukrywającego się w jednej z wiosek Żyda); na konfidentach, na gorliwych policjantach granatowych, a zwłaszcza na gestapowcach. Dlatego też ludność cywilna widziała w „Jędrusiach” obronne oparcie prawno-porządkowe, reprezentujące polską władzę podziemną na tamtych terenach.
Grupa „Jędrusiów” pozostała niezależna, mimo prób podporządkowania i włączenia do Obwodu NZS-u, Obwodu AK, a także ze strony BCH. Do jesieni 1943 r. była samowystarczalna (nie pobierała żołdu AK) i samodzielna pod względem politycznym.
Znaczną część zdobytych środków żywności przekazywała w postaci paczek do polskich żołnierzy przebywających w niemieckich obozach jenieckich.
Śmierć Władysława Jasińskiego „Jędrusia” w starciu z gestapo w Trzciance 09.01.1943 r. zamyka drugi okres działalności Oddziału „Odwet-Jędrusie”. Po tym wstrząsie grupa zdecydowała kolegialnie, że następcą poległego dowódcy zostanie Józef Wiącek ps. „Sowa”, dotychczasowy zastępca Władysława Jasińskiego. Oddział nasilił akcje odwetowe. Zlikwidowano gestapowca Andrzeja Reslera (23.03.1943 r.) z posterunku w Rytwianach, odpowiedzialnego za śmierć „Jędrusia”. Na prośbę władz Okręgowych AK w Krakowie grupa przeprowadziła udaną akcję uwolnienia więźniów w Mielcu. Następna taka akcja została zorganizowana przez „Jędrusiów” w Opatowie.
Po scaleniu z AK w listopadzie 1943 r. oddział przeszedł na kwatery leśne. Zachował niezależne dowództwo, swój koleżeński styl bez koszarowego drylu.
W końcówce okupacji niemieckiej w Polsce, na skutek działań NKWD-UB i nowej okupacji – stalinowskiej, wielu „Jędrusiów” musiało się ukrywać, wielu też trafiło do więzienia. Niektórzy zostali wywiezieni też na zsyłkę na Wschód albo jeszcze pod koniec wojny (początek 1945 r.) musieli opuścić nielegalnie granice Polski. (…) Niektórzy przeżyli zbrodniczą okupację niemiecką, a potem stalinowską i po kolei odeszli na „wieczną wartę”. W 2017 roku odeszli następni: Jerzy Rolski ps. „Babinicz” oraz Jan Gałuszko ps. „Mizerny”.
Cały artykuł Włodzimierza Bajaka pt. „Odchodzą ostatni Jędrusie” można przeczytać na s. 18 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Włodzimierza Bajaka pt. „Odchodzą ostatni Jędrusie” na s. 18 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com
Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na użycie plików cookies. więcej
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.